Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Czy droga do miłości może prowadzić przez koszmar?
Theo Tate mimo trudów dorastania w biedzie zawsze mógł liczyć na swojego starszego brata. Teraz jednak po raz pierwszy sam musi stawić czoła wszystkim problemom. Po wizycie opieki społecznej w jego domu rodzinnym zostaje umieszczony w placówce opiekuńczo-wychowawczej, gdzie trafia na grupę brutalnych nastolatków, którym przewodzi James Harris. Theo od razu wchodzi z nim w konflikt, nie potrafi zejść mu z drogi. Z każdym dniem sytuacja między chłopakami staje się coraz bardziej napięta.
Tymczasem do Tate’a dociera informacja, że jego młodsza siostra Melanie ma kłopoty w rodzinie zastępczej, do której trafiła. Wie, że nie cofnie się przed niczym, by jej pomóc, nawet jeśli będzie musiał poprosić o pomoc swojego największego wroga.
Theo zdaje sobie sprawę z ryzyka. I jednocześnie nie ma pojęcia, że może zyskać coś wyjątkowego.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 246
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 6 godz. 31 min
Lektor: Tomasz Urbański
Tate McRae – Stupid
Marshmello, Khalid – Silence
Hooverphonic – Mad About You
Arctic Monkeys – I Wanna Be Yours
One Direction – They Don’t Know About Us
Paloma Faith – Only Love Can Hurt Like This
Łatwiej byłoby mi zaakceptować nową rzeczywistość, gdybym nie słyszał łkania siostry za ścianą.
Zagryzłem zęby i zerknąłem w stronę słuchawek, ale odcięcie się od tego dźwięku wcale nie sprawi, że ucisk w moim gardle zelżeje. Poza tym nie było czasu. Baba z opieki społecznej kazała nam wyjść przed dom za pięć minut. Musiałem się więc zacząć szykować na to, co nieuniknione. Podszedłem do szafy, szeleszcząc workiem na śmieci i odruchowo wrzuciłem do niego kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Nie wiedziałem, na ile wyjeżdżamy tym razem, więc trudno było ocenić, czego mogę potrzebować.
Zgarnąłem starego walkmana z biurka i bez oglądania się za siebie zamknąłem drzwi do pokoju. Ich huk sprawił, że płacz siostry przycichł.
– Gotowa? – Stanąłem w progu i wysiliłem się na pozytywny ton głosu.
Melanie kucała nad otwartą torbą odwrócona tyłem do drzwi. Próbowała otrzeć rękawem łzy, tak żebym nie widział. Moje palce odnalazły na nadgarstku bransoletkę, którą kiedyś zrobiła dla mnie z muliny. Skubałem ją w każdej stresowej sytuacji, a ta zdecydowanie do takich należała. Żadna ośmiolatka nie powinna musieć udawać dorosłej w chwili kryzysu.
Upuściłem worek na podłogę i przeszedłem przez mały pokój. Położyłem dłonie na jej drżących ramionach.
– Wiem, że się boisz, ale naprawdę nie będzie tak źle, jak to sobie wyobrażasz.
Zero reakcji. Westchnąłem i usiadłem obok niej na podłodze.
– Słuchaj, Mel, przerabialiśmy to z Olliem wiele razy. Ty jesteś dziewczyną, więc pewnie umieszczą cię w jakimś domu tymczasowym, gdzie będzie mnóstwo innych dziewczynek. Może nawet ci się spodoba? W końcu nie będziesz otoczona samymi facetami.
To miał być żart, ale na jej zaróżowionej twarzy próżno było szukać uśmiechu. Trzymała w rękach szmacianą lalkę, którą miała od zawsze, i najwyraźniej wahała się, czy włożyć ją do torby.
– Zostaw to, będą tam inne zabawki.
Przemilczałem fakt, że gdyby zabrała do domu grupowego swoją prywatną lalkę, pewnie by jej już nie odzyskała.
W końcu podniosła na mnie załzawiony wzrok. Jej dolna warga drżała.
– Boję się, że zrobią mi tam krzywdę…
Wydawało mi się, że chciała powiedzieć coś więcej, ale nie dała rady.
– Theo! – dobiegł z dołu głos naszego starszego brata.
– Zaraz!
Baba z opieki społecznej musiała już na nas czekać, ale to nie było teraz ważne. Otoczyłem Melanie ramieniem i przyciągnąłem do siebie.
– Wiesz, Mel, jedną z największych zalet posiadania starszego brata jest to, że zawsze będzie cię chronić. A ty masz aż dwóch. I to takich, którzy oddaliby za ciebie życie.
Przestała się na chwilę trząść, co uznałem za dobry znak.
– Nigdy byśmy nie pozwolili, żeby stała ci się krzywda. Będziesz w stu procentach bezpieczna.
– Obiecujesz? – wychlipała.
Gdy na mnie spojrzała, zmusiłem się do uśmiechu, w nadziei, że nie zdążyła zauważyć wahania na mojej twarzy.
– Obiecuję.
***
Zbiegłem po skrzypiących schodach z torbą Mel w jednej ręce i moim workiem w drugiej. Na parterze Oliver krzątał się po kuchni. Baby z opieki społecznej nigdzie nie było.
– Po co mnie wołałeś?
Brat uniósł na mnie wzrok. Wytarł ręce w spodnie i wskazał na jeden z foteli w łączonym pokoju, który dumnie nazywaliśmy salonem.
– Chciałem spędzić z tobą jeszcze trochę czasu, zanim pojedziecie. Jak tam samopoczucie?
Wzruszyłem ramionami.
– Normalnie, na luzie jak zwykle, ale trochę dziwnie będzie jechać tam bez ciebie.
Przygody z opieką społeczną nie były dla nas nowością. Dorastając w takich warunkach jak my, trzeba było się z tym liczyć. Nasz ojciec na ogół nas po prostu ignorował. Raz na jakiś czas wpadał w ciąg alkoholowy, wtedy znikał na długie tygodnie, no i to właśnie wtedy przeważnie ktoś wzywał do nas pomoc. Historia zawsze była taka sama. Zabierali nas, a jak tylko stary wytrzeźwiał, to wypełniał odpowiednie papierki, odbywała się rozprawa, podczas której udowadniał, że potrafi być opiekuńczym ojcem, i wracaliśmy do domu.
Olivera i mnie zawsze umieszczano w tej samej placówce, jako że jesteśmy braćmi. Teraz po raz pierwszy on zostaje w domu, bo jest już dorosły. Mel zwykle trafiała do rodzin zastępczych, więc w teorii miała lepiej. W praktyce, po ostatnim razie coś się zmieniło. Nigdy nie udało nam się z niej wyciągnąć, co się wydarzyło, ale teraz panicznie się bała całej procedury.
Oliver poruszył się w miejscu niespokojnie. Uniosłem brwi w oczekiwaniu. Coś go ewidentnie gryzło. Gdy zauważył, że się niecierpliwię, podrapał się po głowie.
– Słuchaj, stary…
– O, nie. Czuję, że zapowiada się jakaś braterska pogadanka.
Posłałem mu uśmiech, ale go nie odwzajemnił. Przesunął się na krawędź fotela i zniżył głos.
– Odpowiedz mi szczerze. Jak się trzymasz?
– Tak jak trzymałby się każdy, kto zaraz zostanie zabrany do bidula, nie wiadomo na ile.
– Martwię się tym, że jedziesz sam. Nie będę mógł cię bronić…
– Nie potrzebuję ochroniarza – wszedłem mu w słowo. – Wyluzuj, poradzę sobie.
– Okej, pozwól, że powiem to wprost. – Uniósł wzrok do sufitu, jakby wcale nie chciał powiedzieć tego, o czym właśnie pomyślał. – Choćbyś nie wiem, jak był tam… samotny, nie trać czujności.
Nagle wszystko stało się jasne.
– O rany. Chcesz mi urządzić pogawędkę w stylu „skąd się biorą dzieci”?
Na twarzy mojego brata pojawiły się szkarłatne wypieki.
– W twoim przypadku akurat nie o dzieci się martwię.
Trąciłem go łokciem.
– Spoko, Ollie, jeśli nie chcesz wygłaszać mi rodzicielskiej przemowy, to tego nie rób. Wiem, jak działają ośrodki. Wiem, że jeśli ktoś zaproponuje mi seks, to jest duża szansa, że jest homofobem i szuka worka do bicia. To nie moje pierwsze rodeo.
Oliver schował twarz w dłoniach.
– Dobra. Musiałem się upewnić.
Chciał dobrze i doceniałem jego marne próby matkowania mi. Starał się, a to więcej niż można powiedzieć o naszych rodzicach. Mimo wszystko z trudem powstrzymywałem się od śmiechu w reakcji na jego zakłopotanie.
Na schodach rozległy się kroki. Melanie zeszła na parter ze zwieszonymi ramionami. Oliver poderwał się na równe nogi, jakby wdzięczny za szansę, by zapomnieć o rozmowie sprzed sekundy.
– No, zuch dziewczyna – powiedział z uznaniem, ale Mel tego nie doceniła. Dosiadła się do mnie na fotelu. Nie czułem, żeby oczekiwała, że coś powiem, więc siedzieliśmy w ciszy.
Nasz brat zniknął na moment w kuchni i wrócił z kanapkami zapakowanymi w sreberko. Prychnąłem na ten widok.
– Dzięki, mamo.
Przewrócił oczami i schylił się nad Melanie.
– Nie bój się, to tylko kilka dni. Zlokalizuję i ogarnę ojca, i zanim się obejrzysz, już będziesz z powrotem w domu.
Pokiwała głową i nawet wydawało mi się, że się rozluźniła, ale wtedy pod naszym domem zatrzymał się samochód.
Wyszliśmy w trójkę na zewnątrz. Baba z opieki społecznej nie pokusiła się o to, żeby wysiąść z białego vana, który wyglądał, jakby zamierzała spakować do niego z tuzin dzieci.
Musiałem lekko popchnąć siostrę, by wsiadła do środka. Gdy ładowałem do niego nasze rzeczy, Oliver oparł się o drzwi.
– Mogę się dowiedzieć, gdzie zostaną umieszczeni?
Baba posłała mu przepraszający uśmiech.
– Przykro mi. Mogę porozmawiać o tym tylko z rodzicem lub opiekunem prawnym.
Chciała zamknąć drzwi, ale on się nie ruszył.
– Doskonale zna pani naszą sytuację. Nie bez powodu użyła pani liczby pojedynczej, prawda? Jestem tu najodpowiedzialniejszym dorosłym, z jakim można nawiązać kontakt.
– Mam związane ręce – odparła, a ja zacząłem się zastanawiać, ile jeszcze takich banalnych tekstów ma schowanych na czarną godzinę.
Oliver chwycił się za czubek nosa.
– Proszę pani, chcę tylko być spokojny, że wszystko będzie u nich w porządku.
– Oczywiście, że będzie. Jesteśmy tu po to, żeby pomagać.
– Najbardziej by mi pani pomogła, gdyby odpowiedziała na to proste pytanie.
– Odpowiem, jak przyjdziesz do mnie z rodzicem.
Ta rozmowa mogłaby się pewnie ciągnąć w nieskończoność, ale mój brat odpuścił. Pożegnał się z nami po raz ostatni i niechętnie zamknął drzwi.
***
Podróż dłużyła się w nieskończoność. Gdy Melanie zasnęła, oparłem głowę o szybę i założyłem słuchawki. Zatopiłem się w rytmach Dance Macabre zespołu Ghost. Wokalista właśnie kończył śpiewać pierwszy refren, gdy minęliśmy placówkę, do której zawsze trafialiśmy z Oliverem.
Zrzuciłem słuchawki na szyję i wychyliłem się ostrożnie do przodu, żeby nie obudzić młodej.
– Nie zostawia mnie pani w Robinsonie?
Baba z opieki społecznej nie oderwała oczu od drogi.
– Nie mieli miejsca.
No tak, w końcu właśnie zaczęły się wakacje. To czas największej liczby zgłoszeń. Rodzice nie mają co robić z dziećmi, które w czasie roku szkolnego przesiadują pół dnia poza domem.
– To gdzie trafię?
Przez jej twarz przebiegł niezrozumiały dla mnie cień. Odchrząknęła.
– Zależało mi, by było to możliwie jak najbliżej twojego miejsca zamieszkania. Tu w okolicy miejsca zostały tylko w jednym ośrodku. Tak więc zabieram cię do Barry Hudson’s Center.
Krew odpłynęła z mojej twarzy.
– Żartuje sobie pani?
– Nie. Tak jak mówiłam, nie było innej możliwości.
Hudson był przez okolicznych mieszkańców nazywany „domem dla trudnej młodzieży”. W rzeczywistości trafiał tam najgorszy sort człowieka. To był ostatni przystanek przed poprawczakiem. Słyszałem historie o tym, co się tam działo. Na pewno nie planowałem przekonać się o ich prawdziwości na własnej skórze.
– Przecież nie sprawiam żadnych problemów – próbowałem się bronić. – Nie wychylam się, ani nic. Nie zasługuję na to, żeby tam trafić.
– Domyślam się, że nasłuchałeś się niestworzonych opowiastek o tym miejscu. Musisz pamiętać, że to jest placówka, która ma ci pomóc, Theo. Zapewnić ci lepsze warunki, niż masz w domu. Dzieciaki ciągle ubarwiają rzeczywistość. To nie jest jakaś rzeźnia, po prostu panuje tam nieco większy rygor. Jeśli nie masz problemu z podporządkowaniem się prostym zasadom, to wszystko będzie dobrze.
Świetnie. Zacisnąłem szczęki, powstrzymując się od odpowiedzi, bo w tamtym momencie na język cisnęły mi się same przekleństwa. Wyciągnąłem telefon i dałem znać Oliverowi, gdzie może mnie szukać. Jego odpowiedź przyszła niemal natychmiast. Wymienialiśmy się wiadomościami o tym, jak bardzo nienawidzimy tego systemu, aż do momentu, gdy samochód się zatrzymał. Moim oczom ukazał się obskurny budynek, który przypominał bardziej opuszczoną fabrykę niż miejsce, w którym aktywnie żyją ludzie.
Nie chciałem budzić Melanie, ale gdy zarzuciłem sobie worek na plecy, szelest sam ją wybudził. Od razu wybałuszyła na mnie wielkie oczy.
– Niedługo się spotkamy – zapewniłem ją po raz kolejny, chociaż sam nie byłem tego taki pewien. Wszystko zależało od tego, jak szybko Oliver znajdzie naszego ojca, który w ciągu alkoholowym mógł być dosłownie wszędzie: w barze, na śmietniku albo w szpitalu.
– Będziesz do mnie pisać, Theo?
– No pewnie. Cały czas. – Pomachałem telefonem na potwierdzenie tych słów.
Wsadziłem głowę z powrotem do vana i objąłem ją ramieniem. Przystawiłem usta do jej ucha, żeby się upewnić, że baba z opieki nas nie usłyszy.
– Jak tylko ci powie adres, to wyślij mi i Olliemu, dobra?
Gdy wymruczała „mhm”, odsunąłem się od niej. Wyciągnąłem rękę do kobiety odpowiedzialnej za cały ten bałagan, żeby się pożegnać, ale okazało się, że musi odstawić mnie pod drzwi. Nie kłóciłem się o to. Łatwo było się domyślić, że chłopcy regularnie próbują stąd zwiać.
W środku było równie paskudnie jak na zewnątrz. Wszystko w tym budynku dawało mi poczucie, jakbym właśnie wchodził do więzienia.
Uprzejma pani na wejściu kazała nam przejść do biura, które znajdowało się na końcu długiego korytarza. Wgapiałem się we wszystkie drzwi po drodze w nadziei na dostrzeżenie czegokolwiek, na co powinienem się psychicznie przygotować. Niestety po bokach znajdowały się tylko pokoje dla pracowników. Po chwili dotarło do mnie, że stąd nastolatkowie mieliby za łatwą drogę ucieczki. Wystarczyło kilka szybkich kroków, by znaleźć się z powrotem na zewnątrz. Odwróciłem się za siebie. Ta myśl była naprawdę kusząca.
Wtedy drzwi do biura otworzyły się i stanął przed nami potężny facet, na którego widok cofnąłem się o krok. Mógłbym się założyć, że miał ponad dwa metry wzrostu. Wyglądał, jakby żywił się samymi odżywkami białkowymi. Patrzył na mnie z góry, a ja nie byłem pewny, czy jest bardzo niezadowolony na mój widok, czy raczej ta głęboka zmarszczka między brwiami pojawia się naturalnie. Chyba oczekiwał, że coś powiem, ale byłem zbyt zajęty próbą wytrzymania jego spojrzenia. W końcu odwrócił się do baby z opieki.
– Zapraszam.
Odsunął swoje wielkie cielsko od drzwi, żebyśmy mogli wejść do środka. Razem z babą usiedli po przeciwnych stronach biurka na środku pomieszczenia, a ja się zawahałem. Miałem wrażenie, że każdy mój ruch był obserwowany spod krzaczastych brwi faceta. On jednak od razu zaczął grzebać w szufladzie, aż w końcu wyciągnął plik kartek, którego szukał.
– Czekasz na specjalne zaproszenie? – rzucił oschle w moim kierunku. – Siadaj.
Zagryzłem zęby i wykonałem polecenie, bo jeśli wizyty w miejscach, w których ktoś miał nade mną kontrolę, nauczyły mnie czegokolwiek, to tego, że nie warto się o wszystko wykłócać. Baba z opieki skinęła głową, jakby chciała dodać mi otuchy.
– Theodore Tate. – Facet wygłosił moje imię, które w jego ustach brzmiało jak polecenie.
– Theo – poprawiłem go.
– Theodore – powtórzył twardo, a ja nie mogłem się powstrzymać przed przewróceniem oczami. Ta demonstracja władzy robiła się komiczna.
– Ja nazywam się Spencer Greid i jestem kierownikiem tego ośrodka, a tym samym twoim głównym opiekunem. To nie znaczy, rzecz jasna, że będę cię niańczył. Po prostu bezwzględnie słuchasz moich poleceń i ze wszystkimi sprawami kierujesz się do mnie.
Rzucił w moją stronę jakąś kartkę. Pochyliłem się nad nią.
– To jest twój plan zajęć i rozpiska obowiązków na dane tygodnie. Wszystkie książki i przybory dostaniesz jutro rano na pierwszej lekcji.
– Są wakacje – zauważyłem skołowany.
– Więc co, uważasz, że powinieneś marnować czas? Wszystkim wam tutaj bardzo dobrze zrobi szkoła wakacyjna. Skupicie się na nauce, to nie będziecie mieć czasu na myślenie o głupotach i, kto wie, może wyjdziecie na ludzi. Jeszcze jakieś durne pytania?
Milczałem. Greid był z tego faktu wyraźnie zadowolony.
– Śpisz w skrzydle B – kontynuował. – To jest na drugim piętrze. Nie łazisz po innych piętrach bez pozwolenia. Na razie wszystko jasne?
Nawet nie wczytywałem się w treść kartki, bo i tak nie było sensu o tym dyskutować.
– Tak jest, proszę pana – odparłem, naśladując ton żołnierzy w wojsku.
To nie spodobało się panu Spencerowi, ale nic nie powiedział, chociaż mógłbym przysiąc, że wydał z siebie niezadowolone warknięcie.
– To już wszystko, Sylvie, mogę go przejąć z twoich rąk.
Dopiero wtedy zorientowałem się, że do tej pory nie wiedziałem, jak nazywa się baba z opieki społecznej. Wstała kompletnie niewzruszona tym, że zostawia mnie z jakąś hybrydą człowieka i wilka. Pożegnała się tylko skinieniem głowy. Gdy drzwi się za nią zamknęły, Greid położył na blacie plastikowe opakowanie.
– Zostaw tu całą swoją elektronikę.
– Co?
– Nie możesz mieć tu telefonu ani żadnego innego uzależniającego ścierwa.
Gdy nie ruszyłem się z miejsca pewny, że zaraz powie, że to żart, kontynuował:
– Zaczynasz od zera, ale za dobre zachowanie będziesz powoli odzyskiwać przywileje.
Uderzyła mnie fala gorąca, i to wcale nie przez żadne uzależnienie od telefonu. Pokręciłem głową.
– Nie, nie ma takiej opcji. Obiecałem…
Mężczyzna rąbnął pięścią w blat. Podskoczyłem zaskoczony tym wybuchem.
– Co powiedziałem dwie minuty temu? Masz się mnie słuchać bez dyskusji. Posłuszeństwo jest tutaj nagradzane, ale jego brak surowo karany. Dobrze się zastanów, co będzie dla ciebie lepszym wyjściem.
Obserwowałem go, gdy wstał z miejsca i przemierzył pokój. Pochylił się nad moim workiem na śmieci imitującym torbę.
– Rozumiem, panie Greid, ale obiecałem mojej siostrze, że będę z nią w konta… Hej, co robisz, gościu?!
Spencer wysypał wszystkie moje rzeczy na podłogę. Zaczął grzebać w nich czubkiem swojego buta. Zerwałem się z miejsca. Wtedy przestał. Wyciągnął w moją stronę dłoń i nie musiał nic mówić. Jego wzrok pozostawał nieugięty. Z ciężkim westchnieniem oddałem mu telefon.
Następnie wskazał ręką na moją koszulkę, spod której wystawały słuchawki.
– Do czego są podłączone?
– Słucham muzyki na takim starym walkmanie, to nie jest telefon, jest na nim tylko kilka…
Nie mogłem dokończyć zdania, bo mężczyzna bezceremonialnie szarpnął za słuchawki. Urządzenie, do którego były przyłączone, wysunęło się z mojej kieszeni. Skoczyłem do przodu, świadomy tego, co się zaraz stanie, ale byłem zbyt wolny. Odtwarzacz muzyki zderzył się z drewnianą podłogą. Wskutek upadku, rozpadł się na dwie części, a ze środka wypadła bateria.
Rzuciłem się na kolana, żeby szybko złożyć go w całość. Gdy uniosłem ekran, moje gardło zacisnęło się z żalu. Szkło potłukło się na kawałki, a na pozostałości wyświetlacza widniały czarne pasy.
Światło zasłonił mi cień Spencera.
– Może to cię nauczy słuchania poleceń. Uważaj, chłopcze, bo zapewniam cię, że nie chcesz mieć we mnie wroga.
Ruszyłem w poszukiwaniu sypialni, walcząc ze łzami, które już piekły mnie pod powiekami. To głupie, żeby ryczeć o walkmana. Pewnie połowa ludzi tutaj by mnie wyśmiała, że w ogóle używam czegoś takiego, a ja na pewno nie miałbym zamiaru nikomu tłumaczyć, jak ważna była dla mnie muzyka. Tylko w niej potrafiłem znaleźć spokój. Uwielbiałem momenty, w których mogłem zostawić telefon w domu i iść na spacer z mocnymi brzmieniami zagłuszającymi uliczne odgłosy. Poza tym to konkretne urządzenie było dla mnie ważną pamiątką. Znalazłem je w rzeczach matki tuż po tym, gdy postanowiła się ulotnić i zapomnieć o swojej rodzinie. Teraz to i tak nie ma znaczenia, bo przepadło. Straciłem moje jedyne źródło ukojenia. Na coś nowego będę zbierać miesiącami, bo przy naszym stylu życia trudno jest cokolwiek odłożyć.
Stanąłem przed drzwiami do sali B i przetarłem oczy rękawem. Tu nie było mowy o okazywaniu słabości – zaraz zostałoby to wykorzystane przeciwko mnie.
Wszedłem do środka, trochę szybszym krokiem niż normalnie i trochę mocniej kołysząc się na boki. Nie chciałem dać tego po sobie poznać, ale zdziwił mnie wygląd pomieszczenia. Sądziłem, że będę miał maksymalnie trzech współlokatorów. Nie mogłem się bardziej mylić. Wielka hala przypominała jakiś ośrodek dla bezdomnych. Była ogromna, a jedyne, co się w niej znajdowało, to długie rzędy piętrowych łóżek. Wszędzie roiło się od chłopców w różnym wieku, chociaż w większości oceniłbym ich na moich równolatków. Nie rozglądałem się zbyt dokładnie. Trzymałem głowę wysoko, ale nie zamierzałem dać nikomu pretekstu do zaczepek.
Odnalazłem łóżko z numerem 17d, tak jak miałem napisane na rozpisce. „D” w tym wyszukanym szyfrze musiało oznaczać „dół”. Z góry wychylił się rudy chłopak.
– Czołem – odezwał się przyjaźnie.
Rzuciłem worek na poduszkę i zerknąłem na niego niepewnie. Na jego ustach rozciągał się nieco nieśmiały uśmiech.
– Wyglądasz, jakby to nie był twój pierwszy raz w placówce wychowawczej – powiedział.
– Myślę, że jak większości.
Przykułem uwagę kilku osób. Grupa chłopaków stojących pod ścianą w okręgu jak wyznawcy jakiegoś kultu wyraźnie rozmawiała o mnie. Odwróciłem się z powrotem do rudego. Przesunął się na brzeg łóżka i wyciągnął do mnie rękę.
– Jestem Rollo.
– Jak kebab? – spytałem, unosząc brwi.
Uścisnąłem jego dłoń, a on się zaśmiał.
– Rodzice dali mi na imię Rudolph, ale wolę się do tego nie przyznawać. A kebaby każdy lubi.
– O, to coś nas łączy. Jestem Theo, a dokładnie Theodore. No i też lubię kebaby.
Rollo parsknął głośno. Zauważyłem, że wciąż nie puściliśmy dłoni.
– Zgaduję, że Spencer do ciebie też mówi pełnym imieniem?
– Nie mógł sobie darować.
Rozpletliśmy ręce, a ja przysunąłem się bliżej. Odezwałem się ściszonym głosem.
– Słuchaj, odnośnie do Greida… Mam z nim duży problem. To znaczy myślę, że wiem, jak go rozwiązać, ale… – Westchnąłem, zbierając myśli. Otoczyłem gestem dłoni halę. – Wiesz może, kto tu rządzi?
Jedna rzecz, którą warto wiedzieć o tego typu miejscach: możemy mieć kierownika, dyrektora czy opiekuna, którzy będą mówić, co mamy robić, ale prawdziwe przetrwanie zależy od tej jednej osoby, którą chłopcy wybierają między sobą na lidera. Zwykle tą osobą zostaje najbrutalniejszy chłopak, którego wszyscy się boją – spędza większość życia w bidulach, więc wie, jak to działa. On jako jedyny ma układy z kierownictwem, więc w interesie każdej nowej osoby jest żyć z nim w dobrych stosunkach.
– A co, zastanawiasz się, komu musisz obciągnąć, żeby przeżyć? – usłyszałem za sobą donośny głos.
Po sali przebiegł rechot, a ja przeklinałem w myślach swojego pecha. Zamknąłem oczy, żeby przygotować się na to, co zaraz zobaczę, lecz gdy się odwróciłem, trudno było mi ukryć zaskoczenie. Spodziewałem się osiłka wzrostem i wagą przypominającego pana Greida. Przede mną stał jednak gość niższy ode mnie przynajmniej o głowę. Był raczej smukłej budowy, chociaż na ramionach wystających spod koszulki rysowały się mięśnie. Miał na głowie burzę nieokiełznanych loków. Jedyna cecha jego wyglądu, która sugerowała, że mógł być niebezpieczny, to ogromna blizna przecinająca jego czoło. Kończyła się na brwi, rysując na niej nieodwracalną kreskę.
– Nie mam w planach nikomu obciągać – odparłem spokojnie.
Chłopak uniósł brwi w przekoloryzowanym zdziwieniu. Zauważyłem, że lewa, ta przecięta blizną, poruszyła się znacznie mniej.
– Nie? To dziwne, bo trzymaliście się za rączki jak dwa pedzie.
Znowu rozległ się jadowity śmiech. Z nieśmiesznych i obraźliwych żartów swojego wodza najgłośniej zaśmiewali się dwaj nastolatkowie, którzy najwyraźniej robili za jego obstawę. Byli wyżsi i grubi, zdecydowanie wyglądali na straszniejszych niż ten knypek.
Rollo położył się na wznak, odcinając się od konfrontacji. Westchnąłem ciężko, przenosząc wzrok na chłopaka przede mną. Pomimo niskiego wzrostu prężył się jak struna, chyba licząc, że doda sobie tym kilka centymetrów.
Zrobiłem krok w jego stronę, a dwaj goryle za nim wystartowali do przodu tak, jakby spodziewali się, że zaraz go dźgnę. Powstrzymał ich gestem dłoni.
– Poczekajcie, panowie. Szkoda waszej energii na tego chudego blondaska. Jeszcze by się pod wami złamał wpół.
– Widzę, że już snujesz na mój temat fantazję – powiedziałem, bo nie mogłem się powstrzymać. – Słuchaj, jak tak bardzo wpadłem ci w oko, to po prostu to przyznaj.
To był błąd. Chłopak bez wahania zamachnął się na mnie. Był bardzo szybki, ale zdążyłem zrobić unik. Schyliłem się, a oni w trójkę ruszyli na mnie. Przeskoczyłem przez łóżko i zza barierki wyciągnąłem ręce przed siebie.
– Żartowałem tylko…
Brunet nie zamierzał mnie słuchać. Podążył moimi śladami. Skoczył do przodu i wpadł prosto na mnie. Zachwialiśmy się i polecieliśmy razem na ścianę. Gdy moje plecy zderzyły się z twardą powierzchnią, wydałem z siebie niekontrolowane sapnięcie prosto w jego twarz.
Unieruchomił mi głowę, przyciskając przedramię do mojej szyi.
– Taki z ciebie żartowniś, tak? – warknął. Nasze twarze były tak blisko, że czułem na ustach jego oddech, który był mieszanką mięty i papierosów.
Nie doceniłem go. Może był mały, ale zwinny i skuteczny. Przyszpilił mnie do ściany tak, że nie mogłem się ruszyć, bo jego kolano wciskało się pomiędzy moje nogi. Pospiesznie uniosłem ręce w geście kapitulacji.
– Nie szukam problemów.
– Odniosłem inne wrażenie. Na twoim miejscu uważałbym na słowa. Cwaniactwo nie kończy się tutaj dobrze.
Na potwierdzenie, że mówi poważnie, docisnął coś do mojego żebra. Nie trzeba było być idiotą, żeby domyślić się, że to jakaś kosa. Jego próba pokazania, jaki jest groźny, wypadała trochę żenująco. Nie mogłem się powstrzymać od głupiego komentarza.
– Wiesz, gdybyś był wyższy, pomyślałbym, że bardzo się cieszysz na mój widok.
Nie miałem szansy obronić się przed pięścią, która boleśnie zderzyła się z moim policzkiem. Głowa odskoczyła mi na bok, a gdy wróciła na swoje miejsce, zamachnął się ponownie. Tym razem mnie puścił. Nawet nie wiedziałem, jak mocno mnie trzymał, dopóki nie upadłem na podłogę.
– Hej, co tam się dzieje?! Harris, zostaw go natychmiast!
Powędrowałem wzrokiem w stronę, z której usłyszeliśmy głos na tyle, na ile pozwalała mi moja obecna pozycja.
– Zaraz! – odkrzyknął mój oprawca, po czym sprzedał mi kopniaka w żebro.
– Jakie zaraz, do cholery, zostaw go w tej chwili! – Oburzony głos kogoś dorosłego się zbliżał.
On jednak nie był gotowy ze mną skończyć. Kucnął nad moim skulonym ciałem i zniżył głos.
– Uwierz mi, blondi, nie chcesz mieć we mnie wroga.
Uniosłem się na ramieniu, dociskając dłoń do piekącego miejsca na twarzy.
– Zabawne. Greid powiedział mi o sobie dokładnie to samo.
Twarz Harrisa poczerwieniała. Złapał mnie za koszulkę, a ja przez chwilę byłem pewien, że znowu mi przywali.
– Nigdy więcej mnie do niego nie porównuj.
Chłopak wciąż nie przejmował się pracownikiem ośrodka, który do nas podszedł. Mężczyzna z plakietką z napisem „Craig” na koszuli złapał go za ramię i pociągnął w górę.
– Dosyć, James.
Obrzuciwszy mnie po raz ostatni pogardliwym spojrzeniem, chłopak wycofał się, a ja dopiero wtedy odetchnąłem z ulgą.
***
– Stary, oszalałeś! Co to była za akcja – terkotał Rollo, gdy szliśmy na śniadanie następnego dnia.
Po moim starciu z Jamesem już się do mnie nie odezwał. Najwyraźniej nie chciał być ze mną kojarzony, póki atmosfera była gorąca. Teraz już nie miał z tym problemu.
– Gość jest dupkiem – odparłem niezainteresowany przeżywaniem wydarzeń poprzedniego dnia na nowo. Prawie nie zmrużyłem oka ze strachu, że mnie zaatakują, gdy będę spał.
– No tak, dlatego tym bardziej nie powinieneś do niego podskakiwać. Lepiej dla ciebie, jeśli James Harris nie będzie kojarzył twojego nazwiska. Jak chcesz tu przetrwać, to najlepiej stań się niewidzialny.
Weszliśmy na stołówkę, gdzie już była długa kolejka po jedzenie. Wzięliśmy tace i ustawiliśmy się za ostatnią osobą.
– Łatwo powiedzieć – westchnąłem cicho. – Potrzebuję od niego przysługi.
Rollo cmoknął z dezaprobatą, chociaż jeszcze nie wysłuchał do końca, o co mi chodzi.
– Obiecałem mojej siostrze, że będę do niej pisać, a Spencer zabrał mi telefon. Nie wiem, ile minie czasu, zanim uzna, że mogę mieć go z powrotem, ale chciałem dać Mel znać od razu, jak wygląda sytuacja. Ona na bank czeka na wiadomość i zamartwia się, czemu się nie odzywam.
Z ust mojego towarzysza wydarło się ciche parsknięcie.
– Uroczy jesteś. Myślisz, że Spencer odda ci telefon?
– Tak powiedział.
– Rozejrzyj się. Czy ktokolwiek z chłopaków siedzi z nosem w ekranie?
Szybkie spojrzenie na stołówkę utwierdziło mnie w przekonaniu, że Rollo ma rację, a ja jestem debilem. Zacisnąłem zęby ze złości.
– Ale fakt, James ma jakiś sekretny telefon – kontynuował. – W zasadzie jestem prawie pewien, że opiekunowie o tym wiedzą. Tylko, Theo, jeśli chcesz, żeby Harris wyświadczył ci przysługę, to musisz się przed nim płaszczyć, a nie zaczepiać.
– Wiem o tym – warknąłem w odpowiedzi. – Zresztą, nie zrobiłem nic złego. Zdenerwował mnie i tyle.
– Będzie cię denerwował, taki już jest. Sęk w tym, żebyś nie reagował.
Usiedliśmy przy stoliku obok dwóch innych chłopaków. Rollo zaczął ich zagadywać przyjacielsko, ale mnie to nie interesowało. Podobnie zresztą jak jedzenie, które przypominało breję serwowaną w więzieniu. Wsadziłem w nią widelec, ale nie mogłem się zmusić, żeby podnieść go do ust.
Rollo szturchnął mnie w ramię w tym samym momencie, w którym usłyszałem nad sobą głos.
– Nie baw się jedzeniem. Wpieprzaj albo będziesz chodzić głodny.
Uniosłem wzrok na Spencera Greida, który wyrósł na środku stołówki, nie wiadomo skąd. Odłożyłem widelec, ciekawy, co ma mi do powiedzenia.
– Rozumiem, że wybierasz tę drugą opcję? – spytał, chociaż brzmiało to bardziej tak, jakby stwierdzał fakt.
Burczało mi w brzuchu, ale zgodnie pokiwałem głową.
– W takim razie zapraszam do mojego gabinetu.
– Zaraz mam lekcje.
Jego spojrzenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie interesuje go to, co mam do powiedzenia.
Wstałem i podążyłem za nim. W środku usiedliśmy po przeciwnych stronach biurka.
– Widziałem w twoich papierach, że potrzebujesz przepustki do pracy – oznajmił opiekun.
– Zgadza się. Popołudniami dorabiam sobie na magazynie, ale to nie będzie kłócić się ze szkołą.
– No, nie będzie. Dlatego że nie dostaniesz żadnej przepustki.
Fakt, że robił mi pod górkę w każdym aspekcie mojego pobytu w tym pieprzonym ośrodku, zaczynał być męczący, a byłem tam dopiero jeden dzień.
– Mogę wiedzieć dlaczego? – spytałem, siląc się na uprzejmy ton. Nie było sensu dać się wyprowadzić z równowagi.
– Może i tam pracujesz, tak jak twierdzisz, ale nie jesteś tam zatrudniony. Nie mogę pozwolić ci wychodzić do pracy na czarno. Wszystko musi mi się zgadzać w papierach.
Ukryłem twarz w dłoniach, zbierając myśli. Zdążyłem już bardzo znienawidzić tego dupka. Pewnie nie wiedział, jak to jest nie mieć środków do życia. Potrzebowałem kasy. Miłą perspektywą była również możliwość opuszczania tego miejsca na sześć godzin dziennie.
– Proszę pana, ja muszę zarabiać…
– Jak każdy, ale nie pozwolę ci jeździć do roboty, w której nie jesteś zarejestrowany. – Zmierzył mnie oceniającym wzrokiem. – Nie rób takiej miny. Nie powinno cię zaskoczyć, jeśli powiem, że nie jesteś wyjątkiem. Większość chłopaków miała ten sam problem. Mamy podpisaną umowę z kilkoma miejscami pracy, które chętnie biorą takich jak ty.
Skrzywiłem się. Takich jak ja. Nikt tutaj nie był taki jak ja. Nie powinienem był tu w ogóle trafić.
Spencer wczytał się w kartkę przed sobą, a następnie stuknął w nią palcem.
– Nie masz aktualnie możliwości wyboru, bo za dużo was tutaj trafia latem. Lloyd Hogan cię weźmie.
Czekałem, aż wyjaśni, kim jest ten mężczyzna i czym miałbym się zajmować w tej pracy.
– Budowlanka – oznajmił krótko Greid.
Nie miałem zielonego pojęcia na temat budownictwa, ale zdążyłem się już nauczyć, że opiekuna to nie obchodzi. Spencer wyciągnął z szuflady plastikowy pojemnik, na którym markerem było napisane moje nazwisko. W środku znajdowały się moje rzeczy.
– Zadzwoń do pracodawcy i powiedz, jak wygląda sytuacja – nakazał, po czym kiwnięciem głowy dał mi do zrozumienia, że mam wyjść. – Masz dwie minuty. Ja w tym czasie ustawię cię z Hoganem.
Nie musiał dwa razy powtarzać. Wyszedłem na korytarz i wyciągnąłem telefon drżącymi z napięcia rękami. Zamiast do kierowniczki zakładu, wybrałem numer Melanie. Sygnał po drugiej stronie ciągnął się w nieskończoność. Zerkałem co chwilę na drzwi w strachu, że zostanę przyłapany. Mel jednak wciąż nie odbierała.
Szkoda na to czasu. Szybko odbębniłem rozmowę z kierowniczką, która była wyjątkowo wyrozumiała co do mojej obecnej sytuacji. Pożegnałem się z nią i odszukałem numer do Olivera.
Minął jeden sygnał. Drugi. Trzeci. I rozległ się głos, ale nie należał on do mojego brata.
– Dwie minuty minęły.
Podskoczyłem w miejscu, pospiesznie kończąc połączenie. Nim jeszcze się odwróciłem, Greid już trzymał wyciągniętą rękę przed sobą.
Posłusznie oddałem mu telefon.
– Kod – padło krótkie polecenie.
Zatkało mnie na moment.
– Podaj mi kod do telefonu.
– Przepraszam, ale nie zrobię tego. To naruszenie prywatności.
Wiedziałem, że wtedy odkryłby, że nie wysłuchałem polecenia. Spencer milczał, tocząc ze mną walkę na spojrzenia. Jego postawa mnie onieśmielała, chociaż starałem się nie dać tego po sobie poznać.
– Theodore, posłuchaj mnie uważnie. Jeszcze nie miałeś przyjemności doświadczenia na własnej skórze, jaki los spotyka tutaj niegrzecznych chłopców, ale dobrze ci radzę, nie prowokuj mnie, bo bardzo źle się to dla ciebie skończy. Nie bez powodu tutaj trafiłeś. Jesteś tu, bo nie obchodzisz nawet własnych rodziców, więc mogę zrobić z tobą wszystko i nikt nawet nie będzie wiedział. Dosłownie wszystko. I uwierz, że nie zawaham się, jeśli będziesz sprawiać problemy. Popytaj kolegów. A teraz wykonaj polecenie, bo nie będę się powtarzać.
Zacisnąłem szczęki, modląc się, by nie wyczytał z mojej twarzy, jak bardzo dotknęły mnie jego słowa. Cokolwiek miał na myśli, pewnie dzieliła mnie cienka granica od przekonania się o tym. To była wojna, której nie mogłem wygrać. Z braku innej możliwości podałem mu cyfry odblokowujące urządzenie. Gdy tylko ekran się zaświecił, Greid wszedł w ostatnie połączenia.
– Przepraszam – powiedziałem cicho.
Jedno mocne szarpnięcie za koszulkę poderwało mnie na czubki palców. Spencer zacisnął swoją wielką łapę na białym materiale tuż pod moją szyją. Złapałem się futryny, żeby na niego nie wpaść.
– Mnie chcesz oszukiwać? Naprawdę? Jesteś taki niemądry.
– Ja tylko chciałem…
– Zamknij się. Próba oszukiwania mnie to największy błąd, jaki możesz popełnić. Ale wiesz co? Tym razem ci odpuszczę. To, że pozwoliłem ci zadzwonić poza moim gabinetem, było twoją jedną, jedyną szansą na zyskanie mojego zaufania. Od teraz mam cię na celowniku. Dla mnie jesteś na równi z tymi wszystkimi robakami.
Puścił mnie z takimi impetem, że gdybym się nie podtrzymywał, to pewnie poleciałbym do tyłu. I tak odsunąłem się o krok, w razie gdyby się jednak rozmyślił i chciał mi przywalić.
– O czwartej po południu podjeżdża bus i zabiera was do pracy. Nie spóźnij się.
Lekcje przebiegły dokładnie tak, jak się spodziewałem: nijako i bez zaangażowania. Nauczyciele nie byli zainteresowani wpajaniem nam wiedzy. Spisali nas na straty, zanim nas nawet zobaczyli, chociaż byliśmy przecież jeszcze młodzi.
Okazało się, że praca na budowie u Lloyda Hogana odbywała się w systemie zmianowym. Byliśmy podzieleni na dwie grupy. Rollo również tam pracował, ale niestety przyszło nam być w osobnych grupach. Chyba powinienem znaleźć sobie więcej kolegów.
Poszedłem na przystanek od razu po obiedzie, chociaż w teorii miałem jeszcze pół godziny czasu wolnego. Tylko co z tego, skoro odebrano mi słuchawki i zniszczono walkmana? Nie mogłem pogadać z rodzeństwem ani posłuchać muzyki, więc równie dobrze mogłem już poczekać na busa.
Przyjechał punktualnie. Kierowca przybił mi pieczątkę na przepustce. Zająłem przypadkowe miejsce po prawej stronie i zapatrzyłem się w okno.
Inni chłopcy powoli zaczynali pojawiać się w środku. Okazało się, że zrobiła się całkiem spora grupa. Naliczyłem dwadzieścia osób. Wydawało mi się, że to już wszyscy, ale wtedy autobus zatrząsnął się, gdy na jego pokład wlazł potężny przydupas Jamesa. Zaraz ten ruch się powtórzył. Zniżyłem się w siedzeniu i obserwowałem ich zza fotela. Tak jak się spodziewałem, na samym końcu, tuż przed tym, jak drzwi się zasunęły, wszedł James Harris. Odwróciłem się z powrotem do okna, żeby nie zwrócił na mnie uwagi. Przeszli obok, nie rozglądając się. Usiedli na samym tyle, a ja nie musiałem zerkać przez ramię, by wiedzieć, że pięć miejsc na końcu autobusu zajmują w trójkę.
Rozległ się warkot silnika, a puste siedzenie obok mnie zostało zajęte. Odwróciłem się, instynktownie zasłaniając twarz rękami. Siedzący ramię w ramię ze mną blondyn nie był jednak żadnym zagrożeniem. Przyglądał mi się z ciekawskim błyskiem w oku.
– Chowasz się przed wielką trójcą?
Prychnąłem z pogardą. Do osiągnięcia apogeum absurdu brakowało im już tylko idiotycznej ksywy.
– Po prostu staram się nie rzucać w oczy.
Przytaknął ochoczo i wyciągnął do mnie rękę.
– Jestem Noah. James, Matty i Shaun, przed którymi się chowasz, za mną też nie przepadają.
– Więc może nie powinieneś się do mnie przysiadać.
Jego entuzjazm od razu przygasł. Wszystkie emocje miał wypisane na twarzy. Ściągnął usta w wąską linię.
– Wybacz, chłopie. Wiesz, jak jest – dorzuciłem na odchodne.
Noah wysunął się z miejsca bez dyskusji, pozostawiając mnie samego. Od razu poczułem falę wyrzutów sumienia, ale to była właściwa rzecz do zrobienia. Nie potrzebowałem dodatkowych problemów.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, starałem się wtopić w tłum. Poszedłem za wszystkimi po odbiór odzieży ochronnej. Pan Hogan czekał na nas podparty pod boki.
– Ruchy, ekipa, nie mamy całego dnia. Dzisiaj mam mały problem, będę potrzebować sześciu chłopa na wyjazdówkę. Jacyś chętni?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki