Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wezuwiusz powoli budzi się ze snu i zaczyna kasłać gorącym pyłem, zapowiadając potężną erupcję. W Australii dochodzi do zdumiewających i niebezpiecznych zmian klimatycznych. Nad Amsterdamem zbierają się czarne chmury – straszliwa burza zdaje się zwiastować nieuchronny koniec świata.
W jej trakcie spotykają się dwie nietypowe osobowości. Mercy to poukładana lekarka i wrażliwa idealistka, Alex jest niepokornym pragmatykiem, za którym ciągnie się brzydki cień skomplikowanej przeszłości. Oboje woleliby wierzyć, że wpadli na siebie przez czysty przypadek, niestety dość szybko orientują się, że ich losy splotła ze sobą potężna siła, której natury i całkowitej skali nie znają i nie rozumieją. Wiedzą jednak, że stali się ścisłymi częściami niezwykłego i fatalnego procesu, w którym żywioły szaleją, a kula ziemska zmienia się nie do poznania i nie wiadomo, czy przetrwa, czy przepadnie na zawsze… Historia świata pisze się dosłownie na oczach Alexa i Mercy – tu i teraz, w bieżącej chwili.
Nadciąga moment ostatecznej próby – wszystko wskazuje na to, że wybór pomiędzy potępieniem a zbawieniem leży właśnie w rękach Mercy i Alexa, a stawką w tej groźnej rozgrywce są ich własne dusze. Ryzyko jest olbrzymie, a zwycięstwo obłąkańczo niepewne. Wrogowie nie śpią, zdrowy racjonalizm nie wystarczy, czas ucieka i każda godzina może być tą ostatnią…
"Ostatnia godzina" to debiut, na jaki czekałam od dawna! Zbliżająca się apokalipsa, ciekawie wykreowane postacie, wartka akcja oraz nutka sił nadprzyrodzonych, wszystko to brzmi jak scenariusz filmu katastroficznego na miarę Oscara! Jedno jest pewne: macie ostatnią godzinę, żeby powspominać swoje ulubione książki, bo ta oto je zastąpi. Powieść autorek odciśnie na was piętno. - Agnieszka Asenkowicz - Panna Sasna
"Ostatnia Godzina" pokazuje, że autorki zaczynają podbój rynku literackiego z wysokiego C! Pełnokrwiści bohaterowie, akcja mrożąca krew w żyłach i ten nie do końca określony czynnik, który sprawia, że nie możesz się oderwać od lektury; ani dreszcze, ani łzy cieknące po twarzy w bardziej dramatycznych momentach nie są w stanie Ci przeszkodzić. Po tej powieści na wieki pozostaję wiernym sługą twórczości tego duetu. - Sylwia Niemiec - My Books My Life
Uważa się, że są książki, które zmieniają postrzeganie świata i takie, które zmieniają samych czytelników. "Ostatnia godzina" to pozycja, która umiejętnie łączy te wartości, po drodze zaskakując swoich odbiorców. Z pozoru jest to pełna ekspresji, emocji i wartkiej akcji historia o przerażającej wizji końca świata. Jednakże po kilku stronach za sprawą tajemniczego przyciągania i niewyobrażalnie rzeczywistych bohaterów czytelnik podświadomie uświadamia sobie, że czytana przez niego książka to tak naprawdę przepełniona metaforami analiza życia, którą każdy może zinterpretować inaczej. Nie bój się żyć, przeczytaj "Ostatnią godzinę" i poznaj samego siebie. - Urszula Słomińska - Słomka
Kataklizmy. Koniec świata. Apokalipsa. "Ostatnia godzina" to powieść, która wciągnie Was od pierwszych stron i nie będzie chciała wypuścić. Odważysz się wejść do świata Alexa i Mercy? Tik-tak, tik-tak. Zdecyduj… zanim będzie za późno. - Karolina Borkowska - Come Book
A gdyby tak piekło znajdowało się dokładnie tutaj, na ziemi? Ostatnia godzina na świecie, ostatnia godzina dla nas. Bohaterowie muszą pozostawić życie doczesne i zająć się sprawami większej wagi... Sięgając po tę książkę, przygotuj się na nieprzespaną noc. - Nikola Mańdok - Doktor Book
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 804
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Anna Bartłomiejczyk, Marta Gajewska, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autorekoraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Justyna Karolak
Korekta I: Kinga Szelest
Korekta II: Aneta Krajewska
Korekta III: Magdalena Zięba-Stępnik
Zdjęcie na okładce: © by Slay/Shutterstock.com
Projekt okładki: Anna Szkatulska
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-66754-69-0
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
DlaEmi,(…) bowiem lepiej być władcą w piekle niż sługą w Niebiosach1.
1Fragment Raju utraconego Johna Miltona, tłum. M. Słomczyński, Warszawa2011.
CZĘŚĆ PIERWSZA
1
Z koszmaru obudził go ogłuszającyrumor.
Alexander zerwał się z łóżka, zlany zimnym potem, i odruchowo sięgnął po pistolet leżący na szafce nocnej. W pierwszej chwili nie mógł się zorientować, skąd dobiegał hałas i co go spowodowało, dlatego oddychając szybko, wręcz sapiąc, rozejrzał się po pokojuhotelowym.
Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku. Ustawione naprzeciwko łóżka biurko znajdowało się nadal na swoim miejscu, tak samo jak przystawione do niego krzesło zasłane ubraniami, które zdjął z siebie poprzedniego wieczora. Drzwi do łazienki, usytuowanej po lewej stronie pomieszczenia tuż obok wyjścia, były uchylone. Przez szparę widział, że światło wewnątrz jest zgaszone. Nikt nie czaił się w kabinie prysznicowej, by za chwilę przeprowadzić zamach na jegożycie.
Zanim odetchnął z ulgą i pozwolił swemu ciału się rozluźnić, podszedł do okna. Wychylając się lekko zza firanek, zerknął na skąpaną w deszczu ulicę. Zobaczył kłótnię kierowców. Kobieta jadąca lśniącym audi wymachiwała rękoma, krzycząc coś do gościa w niebieskim bmw, którego przód wgniótł cały prawy bok jejauta.
Zamknął okno i wszedł do łazienki, sycząc z bólu. Rana nad biodrem nie wyglądała tak przerażająco, jak dzień wcześniej, ale zdecydowanie bolała bardziej niż w chwili jej zadawania. Spojrzał z pogardą na opatrunek przesiąknięty krwią – nienawidził, gdy ktoś naruszał jego przestrzeń osobistą. Dlatego też od samego początku kariery unikał wszelkich zadań wymagających bójek, porwań i wszystkiego, co prowadziło do dotyku. Kiedy musiał udać się w teren, zdecydowanie preferował broń dalekiego zasięgu, a gdy nie mógł otrzymać roli snajpera, był gotów zaszyć się w najgorszym, najbardziej śmierdzącym miejscu, jakie można tylko sobie wyobrazić, i stamtąd dowodzić misją. Najlepiej gdy w takim centrum dowodzenia był sam, jednak ku jego niezadowoleniu ostatecznie zawsze ktoś dołączał do zespołu. Po kilku misjach większość ludzi wiedziała, że lepiej trzymać się od niego z daleka. Ekipa TESSY bardzo szybko nauczyła się goignorować.
Telefon zadzwonił akurat wtedy, gdy odrywał od skóry plastry przytrzymujące gazy. Spojrzał w lustro zawieszone nad umywalką w łazience i odebrał, wcale nie mając na toochoty.
– Który to pokój? – Szybkie pytanie nie zaskoczyło go ani trochę. Jego siostra Joanne była bardzo konkretna, nie zawracała sobie głowy takimi błahostkami jak przywitanie się na początku rozmowy, bądź przesadne uprzejmości w osobistychkontaktach.
– Dwieście dwadzieściajeden.
– Będę zaminutę.
Niedbale odłożył telefon na brzeg umywalki i dokończył odrywanie opatrunku. Jeszcze zanim sięgnął do apteczki po czystą gazę, usłyszał walenie do drzwi. Poszedłotworzyć.
Joanne wpadła do środka niczym burza, która w ciągu ostatnich kilku minut zdążyła rozpętać się za oknem. Alex widział siostrę tylko przez chwilę, a właściwie jej czarne włosy przemykające gdzieś obok, na wysokości jego ramienia. Mógł się jej przyjrzeć dopiero, gdy usiadła przy biurku i otworzyła komputer. Od dziecka miała w sobie coś takiego, co sprawiało, że niemal znikała przy poruszaniu się. Jakąś dziwną płynność i grację, przez które trudno było skupić się na niej i zauważyć jakiś charakterystycznyszczegół.
Gdy mieli po dziesięć lat, zgubiła się w centrum handlowym. Poszukiwania trwały prawie cztery godziny – przez to, że nawet ich matce trudno było opisać jej wygląd. Jo należała do tych osób, które można znać całe życie, a mimo to przy pytaniu o rysopis nie wiadomo było, od czego zacząć. Odkąd pamiętał, ojciec powtarzał, że jego ukochana córcia ma twarz szpiega. Pozbawioną znaków szczególnych, mimo to ładną, z układem rysów utrudniającym zapamiętanie, wtapiającą się w tłum. Alex był chyba jedyną osobą, która mogła odnaleźć ją w masie innych twarzy, może przez dobrą znajomość własnego, bliźniaczo podobnegooblicza.
– Miałam rację – rzuciła nieznoszącym sprzeciwu tonem i wskazała na ekrankomputera.
Alexander zerknął jej przez ramię na newsy serwisów internetowych i kręcąc głową, poszedł do łazienki. Jo jednak nie odpuściła i ruszyła za nim.
– Założę się, że odwołają nam loty. Możemy więc wybrać się obejrzeć temieszkania.
– Błagam cię, Joanne. Na razie jeszcze nic nie wiadomo – mruknął, oczyszczającranę.
Siostra posłała mu pogardliwe spojrzenie. Oparła się o framugę i założyła ręce na piersi. Z jej ramion po powierzchni czarnego płaszcza powoli spływały krople wody, a czarne włosy przez wilgoć zaczęły niekontrolowanie skręcać się wokół jej głowy. Deszcz musiał złapać ją, gdy szłaulicą.
– Alex, nie tylko tu jest paskudna pogoda. Przez kontynent też przetoczyły się burze, powodzie i wichury. Zamiast koczować w hali odlotów, mógłbyś choć trochę mipomóc.
W jej głosie pobrzmiewało tyle niezadowolenia i wyrzutu, że Alex automatycznie zapragnął znaleźć się jak najdalej od niej. Joanne znowu weszła w tryb zrzędzenia i mimo że była jego siostrą, to miał ochotę ją udusić. Albo przynajmniej wystawić zadrzwi.
– Pomagam ci, Joanne, dokładam do tego mieszkania trzy czwarte ceny, ale akurat dzisiaj nie mam czasu na jeżdżenie po całym Londynie za agentemnieruchomości.
– I tak będziesz siedzieć na tyłku, więc moglibyśmy już załatwić tę sprawę i ściągnąć paniąCarol.
Słysząc jakiś komunikat dobiegający z pokoju, wybiegła z łazienki i za chwilę wróciła zlaptopem.
Odepchnęła Alexa łokciem i postawiła sprzęt na blacie otaczającym umywalkę, niemal zrzucając przy tym jego telefon, który złapał w ostatniej chwili. Syknął gniewnie i zadrżał, gdy dźgnęła go łokciem w zdrowy bok. Odsunął się od niej i nawet nie spojrzał na odtwarzany materiał, odkładając telefon na bok ze zniesmaczonąminą.
– Zdaniem specjalistów anomalie występujące na terenie kraju i kontynentu są ze sobą powiązane, jednak przyczyna kataklizmów nie jest jeszcze znana. Jedyne, co jest pewne, to to, że taki stan ma się utrzymać przez najbliższe kilka tygodni. Specjaliści obawiają się, że wkrótce Europę może spotkać ten sam los, co Australię. Nadal toczą się dyskusje dotyczące prawdopodobieństwa zatonięcia tak dużego i wysoko położonego kontynentu. Wedle przeprowadzonych badań żadna z tych anomalii nie miała prawa wystąpić, ze względu na różnice w wysokości geograficznejpomiędzy…
Joanne posłała Alexowi znaczące spojrzenie i wskazała dłonią na dziennikarza stojącego na tle wybuchającego wulkanu. Wyglądała przy tym jak rodzic karcący dziecko, który zaraz wypowie swoje ikoniczne „a niemówiłam?”.
– Joanne. – Alex spojrzał na siostrę. – Przestań wierzyć w te bzdury. To nie jest przecież koniec świata. Media tworzą jakąś dziwną propagandę wokół zwyczajnych, naturalnych zjawisk. Pewnie mają jakąś umowę z rządem, żeby odwrócić uwagę od aferkorupcyjnych.
– Ale ty jesteś głupi. – Joanne nie mogła uwierzyć, że jest tak bardzo przez niego ignorowana i traktowana jak dziecko. – Serio, Alex. Zachowujesz się jak totalny dupek. Niby jesteś taki idealny, ale jak przychodzi co do czego, to masz wszystko i wszystkichgdzieś.
Alex westchnął głośno wduchu.
– Tak, siostro, jestem idealny – rzucił z przekąsem, dokładnie tak, jakby nadal byli dziećmi. – Ale po prostu mam na głowie inne sprawy i nie mam zamiaru zajmować się twoimi – wskazał na komputer – i ichurojeniami.
Joanne zacisnęła usta w wąską linię, a na jej czole pojawiła się pojedyncza pionowa zmarszczka. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, jednak w końcu fuknęła pod nosem, a następnie wyszła z łazienki. Alexander zamknął za nią drzwi i wszedł podprysznic.
Joanne była jedyną osobą na całym świecie, od której nie mógł uciec, mimo że czasami bardzo tegochciał.
Od dzieciństwa bardzo uważnie dobierał sobie znajomych i raczej ograniczał się do chłodnych kontaktów z zaledwie jedną osobą. Nie potrzebował więcej – męczył się, gdy ktoś był blisko i czegoś od niego chciał. Z Joanne sprawa była bardziej skomplikowana. Jako jego bliźniaczka ciągle kręciła się w pobliżu, zarówno w dzieciństwie, jak i potem w dorosłym życiu. Dopiero po latach zrozumiał, że zgodził się na taką, a nie inną pracę, bo najzwyczajniej w świecie lubił przebywać z dala od domu, w obcych krajach, gdzie nikt go nie znał i nie miał zamiaru poznawać. Niemal do perfekcji opanował groźny wyraz twarzy, który idealnie odstraszał ludzi i kończył niemal każdą znajomość, zanim ta w ogóle miała możliwośćzaistnieć.
Poza tym, nie miał za bardzo innego wyjścia. Los prowadził go ścieżkami, które zamykały przed nim wszelkie drogiucieczki.
Potem okazało się, że Joanne ma niewiele oleju w głowie i sama zainteresowała się pracą dla TESSY, przez co cały misterny plan odsunięcia się od przeszłości wziął w łeb. Gdy tylko zleceniodawcy Alexandra zobaczyli zbieżność nazwisk, od razu postanowili umieścić Jo na szkoleniu właśnie pod jego okiem, co skończyło się gigantyczną awanturą. Joanne zdawała się kompletnie nie rozumieć, że nie chciał dla siebie i dla niej takiegożycia.
To, co różniło ich od siebie, to fakt, że on nie mógł wymiksować się z tego kontraktu. Zdecydował się na umowę, która dała mu wolność w zamian za lata pracy na rzecz nie do końca zgodnej z jego moralnością agencji, podczas gdy Joanne sama skoczyła na głęboką wodę. „Chcę być w tym z tobą, żebyś nie był w tym sam” – wytłumaczyła, i kompletnie nie akceptowała jegoodmowy.
Finalnie spędzili razem prawie rok, zamknięci w małej chacie na jednej z Wysp Owczych, z podręcznikami, wideoprezentacjami i stosem dyrektyw, ucząc się, jak radzić sobie wplenerze.
Mało brakowało, a ciało Joanne gniłoby zakopane głęboko w ziemi, jednak ostatecznie oboje przetrwali trening i wrócili do domu, do Londynu. Takich przeżyć Alexander nie życzył najgorszemu wrogowi. Jego nerwy i zdrowie psychiczne były nadwyrężone do tego stopnia, że przez tydzień nie wychodził z domu. Potrzebował ciszy ispokoju.
Mając w perspektywie dalsze przepychanki z siostrą, Alex wyszedł spod prysznica i z rozmysłem poszedł do pokoju po swoje ubrania, niby zapominając przy tym, że wypadałoby owinąć się ręcznikiem. Joanne tylko uniosła wzrok, siedząc w fotelu i paląc papierosa. Widok nagiego brata ani trochę jej niespeszył.
– Tu nie wolno palić. – Wskazał na czujnik dymu zawieszony na suficie naddrzwiami.
– Naprawdę myślisz, że zrobisz na mnie wrażenie? – Posłała mu spojrzenie pełne politowania. Mimo to uchyliła drzwi balkonowe odrobinę bardziej, by dym chociaż częściowo ulatywał zpokoju.
– Miałem nadzieję pokazać ci, jak bardzo denerwuje mnie twoja ingerencja w mojąprywatność.
– Jestem twoją siostrą, kochanieńki. Nie licz, że się zarumienię, widząc cię nagiego. – Zgasiła papierosa w popielniczce z logo hotelu, którą następnie odstawiła na stolik na tarasie. – Rozumiem, że cię nie przekonałam i lecisz doAmsterdamu?
– Skąd wiesz, że doAmsterdamu?
Zrobił się podejrzliwy. Zmrużył oczy, zakładając koszulę. Skoczyło mu ciśnienie na samą myśl o tym, że Joanne mogła dostać ten sam przydział coon.
– Spokojnie, nie lecę z tobą, mam przydział do Mediolanu. Miło mi, że sięmartwisz.
– Za cztery godziny mam samolot z Heathrow. A ty? – zapytał, siląc się na uprzejmy ton z wyraźnym wyrazem ulgi malującym się natwarzy.
– Dopiero jutro. Dzisiaj muszę jeszcze dokończyć bieżące sprawy – mruknęła z udawanąniedbałością.
Alex podskórnie czuł, że za tymi słowami kryje się coś więcej, ale nie miał ochoty ciągnąć jej zajęzyk.
Za bardzo zdenerwowała go do tej pory, by chciał przedłużać tędyskusję.
– Więc może w takim razie zajmij się pracą, a mnie pozwól sięprzygotować?
– Och, spokojnie, braciszku. Już idę. Poszukam sobie kogoś, kto zechce mnie wysłuchać i trochę bardziej ogarnia, co się dzieje na świecie. – Posłała mu ostatnie znaczące spojrzenie, a następnie, zabrawszy jego ostatnią paczkę papierosów z szafki nocnej, wyszła zpokoju.
Alexander westchnął i skończył się ubierać. Jak zwykle założył czarny, dopasowany garnitur i koszulę w tym samym kolorze. Spakował się, zgodnie ze swoim przyzwyczajeniem wyczyścił wszystkie przedmioty, których używał, i po chwili stał już przed hotelem, próbując złapaćtaksówkę.
Droga na lotnisko upłynęła mu nadzwyczaj szybko – ostatnimi czasy Londyn znacząco opustoszał, głównie przez drastyczne pogarszanie się pogody. Od miesięcy całe miasto tonęło w niewyobrażalnym słońcu, które podnosiło temperaturę do ponad czterdziestu stopni, by następnie z dnia na dzień pomiędzy londyńskimi budynkami pojawiały się niewiarygodnie silne wiatry niosące deszcz. Większość drzew w mieście została wyrwana z korzeniami, a niektóre dachy i budynki ucierpiały do tego stopnia, że ludzie zmuszeni byli do opuszczenia swoich domów. Taki stan rzeczy skutecznie odstraszał turystów i zmusił wielu Brytyjczyków do przeniesienia się w bardziej przystępne do życia rejonyAnglii.
Mimo ignorowania marudzenia Joanne na temat sytuacji na świecie Alex musiał przyznać, że miewał złe przeczucia. Oczywiście przed siostrą nigdy w życiu by się do tego nie okazał, ale trudno mu było trzymać swoje myśli z daleka od tych wszystkich złych prognoz. Od kilku miesięcy media bombardowały społeczeństwo informacjami o zbliżających się burzach i powodziach, a potem płynnie przechodziły do prezentowania relacji na żywo z najróżniejszych części świata. To, co się działo, zdecydowanie wprawiało go w niepokój i nawet wchodząc na teren lotniska, czuł ten charakterystyczny ucisk w dołku. Mimo że znalazł się w przestronnej hali odlotów, a wokół nie było tłumów napierających na niego z każdej strony, miał wrażenie, że w każdej chwili coś złego może się stać. Sam do końca nie wiedział, czego się spodziewać – uderzenia pioruna, wypadku na pasie startowym czy awarii prądu – ale z tyłu głowy słyszał ten denerwujący głosik nakazujący mu mieć się nabaczności.
Zanim poszedł na odprawę, zatrzymał się na chwilę przed tablicą informacyjną, by upewnić się, że jego lot nie jest odwołany. Wiele połączeń zostało zlikwidowanych już kilka tygodni wcześniej, więc nie musiał długo czekać na wyświetlenie informacji o locie do Amsterdamu, który na szczęście, jako jeden z niewielu, miał się odbyć oczasie.
Ciesząc się w duchu, że Joanne nie miała racji, poszedł na kontrolę bezpieczeństwa. Taka mała rzecz, którą przy kolejnym spotkaniu mógł jej wytknąć i utrzeć nosa, niesamowicie gocieszyła.
Jak zwykle zmusił się do przybrania w miarę sympatycznego wyrazu twarzy i zachował się jak na prawdziwego Brytyjczyka przystało – uprzejmie i z klasą, mimo że w rzeczywistości pragnął obdarzyć wszystkich piorunującym spojrzeniem. W takich chwilach jak ta po prostu wychodził z niego wewnętrzny zrzęda, nieważne, jak bardzo się starał. Wolał jednak wmawiać sobie, że takie podejście do życia jest cechą zbiorczą jego rodaków, a nie jego własnym dziwactwem, którego powinien sięwstydzić.
Chwilę jeszcze spędził na lotnisku, popijając kawę i obserwując przez ogromne szyby pas startowy oraz samoloty podstawione do rękawów. Odruchowo zastanowił się, czy bezpiecznie doleci do Amsterdamu, czy jednak zdradliwa pogoda zdecyduje się pokrzyżować mu plany. Gdy w końcu znalazł się na pokładzie maszyny, nadal czuł sporyniepokój.
Samoloty kojarzyły mu się z pewnego rodzaju rytuałem przejścia – prawie zawsze zaczynał i kończył pracę właśnie na pokładzie, gdzieś w chmurach z dala od tego, czego dokonał na ziemi. Szum silników, rozmowy pasażerów, a czasami również płaczące dzieci towarzyszyły mu w trakcie rozważań na temat tego, co poszło dobrze, a co źle, i jakie musi podjąć kroki, by następne zadanie okazało się bardziej udane. Tak długo, jak nikt nie siedział na fotelu obok, mógł nawet do pewnego stopnia zatracić się w swoich myślach i nie analizować tego, jak wysoko sięznajduje.
Już dawno zauważył, że nie jest taki jak większość ludzi, jednak dopiero niedawno doszedł do takiego momentu w swoim życiu, w którym totalnie mu to nie przeszkadzało. Przestał się nawet przejmować, że Joanne wyśmiewa jego perfekcjonizm i że większość pracowników agencji ma go za dziwaka. Obchodziło go jedynie wykonanie zadania i respekt, który budził za każdym razem, gdy wychodził cało z najbardziej beznadziejnych sytuacji, jakie można sobiewyobrazić.
Od razu przypomniał sobie poprzedni wieczór i niefortunną konfrontację, której wynikiem była rana nadbiodrem.
Zadanie było pozornie proste – miał śledzić i w razie potrzeby zlikwidować podrzędnego kuriera dostarczającego narkotyki do jednej z szemranych organizacji działających na terenie Londynu. Ostatecznie jednak cel zorientował się, że jest śledzony, a Alexander za późno to zauważył. Skończyło się na krótkiej bójce, dźgnięciu nożem i strzale w potylicę. Przesłał do TESSY raport o zakończeniu zadania, pomijając w nim swoje obrażenia, ponieważ wiedział, że nie dostałby kolejnego przydziału, o który tak bardzo walczył. Jego pracodawca nie pozwalał na to, by coś takiego zmniejszyło szanse na powodzenie kolejnegozlecenia.
Amsterdam był jedną z ważniejszych operacji – doszły go słuchy, że ściągano nie tylko jego, ale też kilku innych pracowników, a także jakiegoś rodzaju wsparcie i nawet samo szefostwo. Nie znał jeszcze wszystkich szczegółów, jak zwykle przy bardziej skomplikowanych operacjach, ale ani trochę się tym nie martwił. Po dotarciu do hotelu teczka z potrzebnymi dokumentami będzie na niego czekała, tak samo jak nowa broń i sprzęt potrzebny do wykonaniazadania.
Dlatego też nie przejmował się kontrolą bagażową – broń towarzysząca mu w Londynie wróciła do depozytu TESSY i czekała tam, aż Alex wróci do kraju. Musiał przyznać, że taka mechanika funkcjonowania firmy bardzo mu odpowiadała. Dzięki temu podróżował praktycznie bez przeszkód, a potem, na miejscu zadania, nie musiał się przejmować kompletowaniem zaopatrzenia. W takich chwilach nie przeszkadzało mu nawet to, że w sumie pracował jako zbir do wynajęcia. Może nie był to szczyt jego marzeń, ale po tylu latach spędzonych w terenie trudno mu było sobie wyobrazić siebie w innejpracy.
***
Po lądowaniu na lotnisku Schiphol docenił przestrzeń i małą liczbę pasażerów na londyńskim Heathrow. Amsterdam był jednym z tych miast, które jakimś cudem jeszcze pozostawało nietknięte niszczycielską siłą żywiołów, przez co ściągał do siebie wiele zbłąkanych dusz, poszukujących spokoju i stabilizacji niemożliwej do zapewnienia przez resztęEuropy.
Całe zamieszanie potęgował zjazd kilku ważniejszych organizacji, co w rzeczywistości miało tylko dać ludziom poczucie, że ktoś próbuje jakkolwiek reagować na zagrożenie. Ostatecznie jednak Alexander odniósł wrażenie, że na niewiele się to zdaje, bo wszyscy mijani przez niego przechodnie wyglądali na podenerwowanych ispiętych.
Zła pogoda towarzyszyła mu praktycznie przez cały lot, wielokrotnie zdarzały się turbulencje, a z tego, co mówiły stewardesy, wynikało, że samolot wystartował w ostatniej chwili, by dotrzeć do Amsterdamu przed burzą. Dopiero gdy odebrał swój bagaż, za oknami pojawiły się czarne chmury. Przechodząc w stronę bramek, usłyszał mechaniczny komunikat w dwóch językach, informujący pasażerów o odwołanych lotach. Dziękował losowi, że udało mu się zdążyć przed burzą i bez większych przeszkód dotrzeć na miejsce. Szybkim krokiem przemierzył halę przylotów i starając się nie zważać na złą aurę, wyszedł na ulicę. Jako że wiele osób spieszyło się, by znaleźć się w domu przed ulewą, postój dla taksówek był niesamowicie oblegany. Szybko zdecydował się przejść pod inne wyjście, żeby spróbować szczęścia z dala od hali przylotów, co finalnie okazało się bardzo dobrym pomysłem. Nie minęło dziesięć minut, a już znajdował się w ciepłej i suchej taksówce. Chwilę potem zaczęłopadać.
Przez jakiś czas podróż nie sprawiała problemów, w miarę przemierzania ulic Amsterdam coraz bardziej się przed nim odkrywał. Spokojne przedmieścia ustępowały miejsca kamienicom pochylającym się nad licznymi kanałami otoczonymi zielenią, a taksówka coraz częściej zwalniała, by przepuścić pieszych uciekających przed złą pogodą do domów. Droga przez to dłużyła się, stawała coraz bardziej nużąca i irytująca. Korki były coraz gęstsze i dłuższe, aż w końcu pojazd całkowicie sięzatrzymał.
– Co się stało? – zapytał Alexander po angielsku, wychylając się w bok, by zobaczyć przez przednią szybę. Wiedział, jaka jest przyczyna postoju, jednak miał nadzieję, że taksówkarz zrozumie to subtelneponaglenie.
– Nie mam pojęcia. Pewnie jakiś wypadek. – Leniwy, naznaczony silnym akcentem głos taksówkarza podniósł mu ciśnienie. Nie lubił, gdy coś szłoźle.
Jeszcze przez chwilę siedzieli w ciszy – kierowca wpatrując się w przednią szybę, Alexander zaś w jego owłosiony kark, aż w pewnym momencie coś drgnęło, jakby cały świat wokół miał dreszcze. Zawieszki zapachowe, dyndające smętnie na lusterku wstecznym, obiły się o siebie, wydając przy tym brzęczącydźwięk.
Alexander już wiedział, że coś jest nie tak. Cały się spiął, zaczął rozglądać się dookoła, próbując coś dostrzec przez strugi deszczu, które niespodziewanie się ucięły. Zupełnie tak, jakby ktoś ni stąd, ni zowąd zakręciłkran.
Nagle ludzie zaczęli wysiadać z samochodów i na oślep uciekać z początku zatoru na jego koniec. Taksówkę mijały tłumy ludzi, którzy w panice, z krzykiem wpadali na siebie i na karoserię poszczególnych aut. Zanim Alexander zdążył zareagować, taksówkarz wydał z siebie dźwięk przypominający pisk i wyskoczył na zewnątrz, zostawiając w samochodzie zdezorientowanego Alexa. Kto normalny zostawiłby klienta w samochodzie? – pomyślał, a po chwili uderzyło go kolejne pytanie, dużo bardziejniepokojące.
Co sprawiło, że ktoś tak nagle porzuciłby wszystko i zacząłuciekać?
Alexander obserwował, jak taksówkarz pada na kolana, by chwilę potem zerwać się na równe nogi i przytrzymując na głowie czapkę z daszkiem, uciec w sobie tylko znanym kierunku. Poczuł, jak po karku spływa mu stróżkapotu.
Organizm Alexandra automatycznie przygotował się do walki. Płynnym ruchem wyskoczył z samochodu, przy okazji niechcący uderzył drzwiami jednego z uciekinierów. Dopiero wtedy mógł dostrzec to, co tak śmiertelnie przeraziło tych wszystkich ludzi i zmusiło ich do porzuceniasamochodów.
Jakieś kilkaset metrów przed nim niebo przybrało kolor czerni tak głębokiej, że skojarzyła mu się ona z czarną dziurą wyłaniającą się na samym środku miejskiego krajobrazu. Pomiędzy niewyraźnymi kształtami chmur w podobnym kolorze przeskakiwały rozjaśniające nieco ciemność błyskawice. Cała bezkształtna masa była na tyle ogromna, że zdawało się, że nie ma końca. Na domiar złego zbliżała się w jego kierunku w zastraszająco szybkim tempie, choć przecież nie dalej jak chwilę temu burza została za jegoplecami.
Alexander nie potrzebował widzieć więcej, nie próbował nawet racjonalizować sobie tego zjawiska. Po prostu tak jak pozostali rzucił się do ucieczki. Gdy ziemia ponownie zadrżała, tym razem przywodząc mu na myśl odgłos stąpania olbrzyma, znajdował się już przy samym końcu gigantycznego korka. Na chwilę odwrócił się, by zobaczyć, jak początek ulicy tonie w nieprzeniknionym mroku czegoś, co bardzo chciał nazwać zwykłą burzą, jednak ogrom tego zjawiska mu na to niepozwalał.
Mało brakowało, a w całym tym zamieszaniu nie zauważyłby drobnej kobiety, która prawdopodobnie będąc w szoku, stała na jego drodze i tylko przyglądała się, jak niebo spada na uliceAmsterdamu.
Początkowo przebiegł obok niej, jednak po chwili poczuł jakiś dziwny impuls, który nakazał mu się odwrócić. Miał niemal wrażenie, że coś trzyma go za kołnierz i nie pozwala biec dalej, niczym w koszmarze, z rodzaju tych, w których dajesz z siebie wszystko, ale i tak stoisz wmiejscu.
Czując pulsowanie w kościach, zatrzymał się i spojrzał na kobietę ponad samochodem. Jej jasne, krótkie włosy odcinały się na tle burzy połykającej miasto. Stała prosto, jednak przez niski wzrost wydawała się malutka i niewiarygodnie drobna. Alexander kilkoma szybkimi krokami podbiegł do niej, by następnie złapać ją pod ramię. Nie miał kompletnie pojęcia, dlaczego to zrobił. To się po prostustało.
– Uciekaj! – Odruchowo używając angielskiego, spróbował przekrzyczeć grom, który przerwał panikę uciekającychludzi.
Dziewczyna tylko spojrzała na niego spokojnie i lekko rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Miał cichą nadzieję, że gozrozumiała.
Alexander poczuł się absurdalnie, obserwując jej wygląd akurat w chwili takiej jak ta, jednak prześledził obce rysy twarzy. W ułamku sekundy zarejestrował kolor jej tęczówek – błękitny z plamkami bieli – pełne usta oraz jasną cerę. Zdał sobie sprawę, że zachowują się irracjonalnie i zamiast uciekać, oboje stali, gapiąc się nasiebie.
– Musimy iść. – Zdziwił się, gdy te słowa wyszły z jego ust. Czuł, jakby coś przejęło nad nim kontrolę. Miał wrażenie, że jego ciałem rządzi strach, instynkt samozachowawczy oraz jakaś siła, której nie potrafiłsprecyzować.
Nigdy wcześniej nie dbał o nikogo poza sobą, momentami nawet losy Joanne były mu obojętne. Po pewnym czasie jednak jego siostra zrozumiała, że Alex nie jest zdolny do przedłożenia cudzego dobra nad własne i przestała oczekiwać, że braciszek wyciągnie ją z opresji. Początkowo próbował sobie wmówić, że cały chłód, którym obdarza Jo, miał pomóc jej się usamodzielnić, a jego ignorancja nauczy ją samowystarczalności, tak jak jego też ktoś kiedyś nauczył. Po latach zauważył, że takie zachowanie jest po prostu wygodne – nie dbając o nikogo poza sobą, unikał płonnych nadziei, że będzie mógł na kimśpolegać.
Tym bardziej nie rozumiał, dlaczego wrócił się po tę dziewczynę. Nie rozumiał, czemu ryzykował swoje życie dla kobiety wyglądającej jak zagubiona nastolatka. Była to jedna z tych sytuacji, w których człowiek mimo dojrzałości i jasno sprecyzowanych poglądów nagle, pod wpływem chwili, stawia na szali całe swoje życie, by zrobić coś dla obcejosoby.
Gdy niemal mimowolnie biegła obok niego pomiędzy samochodami, zaczął się zastanawiać, czy jest do końca zdrowa. W końcu kto normalny stoi na środku ulicy, gdy niebo spada mu nagłowę?
– Dokąd idziemy? – Alex wzdrygnął się, słysząc jej miękki, spokojny głos tuż przy swoimramieniu.
Posłał jej krótkie spojrzenie, w głębi duszy ciesząc się, że go zrozumiała. Mówiła po angielsku z wyraźnie słyszalnymakcentem.
– Gdzieś, gdzie jest bezpiecznie – odparłmechanicznie.
Nagle jej ramię wyślizgnęło się mu z ręki. Zatrzymalisię.
– Kim ty jesteś? – zapytałazdezorientowana.
Wokół nich wiatr przybrał na sile, gdzieś w oddali niebo przecięła błyskawica, a chwilę po niej wrzawę ponownie przerwał głośny grzmot. Alex wzdrygnął się, a serce podskoczyło mu dogardła.
– Słuchaj, to chyba nie jest najlepszy moment na wymienianie siępersonaliami.
Chciał ruszyć przed siebie, jednak w tym momencie rozpętał się prawdziwy armagedon. Wichura rozszalała się na dobre, trzęsła samochodami i targała ubraniami uciekających ludzi. W jednej chwili świat utonął w mroku, chmura dotarła niebezpiecznie blisko nich i zaczynała otulać ich, niczym woal twarz wdowy. Alexander z trudem oddychał, gdy wiatr smagał go bezlitośnie po twarzy i wręcz przesuwał nim do tyłu. Wyciągnął rękę do dziewczyny, chciał jak najszybciej uciec w bezpieczne miejsce, jednak gdy tylko znalazł się choć trochę bliżej, na moment tracił równowagę i musiał cofnąć się o krok, by nie wylądować na ziemi. Podjął jeszcze kilka prób walki z żywiołem, zasłaniając oczy i twarz kołnierzem marynarki. Miał się już poddać, zostawić ją samą w sercu burzy, po prostu uciec najdalej jak się tylko dało, gdy nagle uniósł wzrok, a ich spojrzenia sięspotkały.
Kobieta wydawała się niewzruszona i mimo iż wiatr nie pozwalał na swobodne stanie w miejscu, ta jakimś cudem opierała siężywiołowi.
Na twarzy ukrytej częściowo za potarganymi włosami malowały się spokój oraz ciekawość. Nie zwróciła nawet uwagi na jego wyciągniętądłoń.
Mijały sekundy, w końcu zostalisami.
Alexander nie widział innych ludzi poza nimi. Wszyscy o zdrowych zmysłach już dawno uciekli ile sił w nogach i teraz pewnie chowali się w tunelach metra, piwnicach czy nawet podziemnych parkingach. Przez to nikt nie widział, jakie piekło rozpętały błyskawice bijące w ziemię dookoła niego i dziewczyny. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, zobaczył gigantyczny rozbłysk światła, a po chwili poczuł niewyobrażalny ból wstrząsający jego ciałem. Padł na kolana, dokładnie w tej samej chwili, w której wiatr wokółucichł.
Dzwoniło mu w uszach, czaszka wypełniła się dziwnym wrzaskiem pomieszanym z agonalnym jękiem, a po plecach przebiegł mudreszcz.
Powstrzymując się od krzyku, spojrzał na swoje dłonie, które nagle spowiły się czernią. Wokół niego rozprzestrzeniał się dym pochodzący z błyskawicy, wsiąkał przez skórę do wnętrza organizmu, podróżował żyłami, zmieniając je w siatkę szaro-czarnych kanalików. Widząc to, nie mógł dłużej powstrzymywać przerażenia. Obsesyjnie wycierał dłonie o spodnie i marynarkę, jednocześnie starając się uciec od źródła tego czegoś. Czuł się, jakby wysysano z niego życie, mimo iż dym tak naprawdę wnikał w jego organizm, zamiast goopuszczać.
– Spokojnie. – Dziewczyna wyglądała na trochę bardziejprzytomną.
W ciszy, która panowała od kilku chwil, jej głos wydał się Alexowi niewyobrażalnie donośny. Podeszła do niego powoli i położyła dłonie na jego ramionach. Sapiąc z bólu, uniósł wzrok i spojrzał nanią.
– Co tu się dzieje? – zapytał, lecz nie dosłyszał odpowiedzi, bo nagle stracił przytomność. Bezwładnie padł na ziemię, tuż obok stópdziewczyny.
Ciemności rozstąpiły się niemal w mgnieniu oka. Czarna chmura, jeszcze niedawno pełna błyskawic i wiatru, rozpełzła się niczym mgła o poranku, nie pozostawiając po sobie żadnegośladu.
Na ulicy ponownie pojawili się ludzie. Z każdą chwilą byli odważniejsi, coraz śmielej badali teren. Zdezorientowani i zdjęci strachem wychodzili z budynków oraz niektórych samochodów stojących nieopodal. Wszyscy nadal zachowywali się ostrożnie, bojąc się, że za chwilę pogoda znów ichzaatakuje.
Chyba nikt z nich nie mógł być do końca pewien, czego byli świadkami. Dziwiła ich nagła, niepowtarzalna anomalia pogodowa, a przecież nikt nie widział błyskawicy uderzającej prosto w Alexandra. Nawet on sam nie wiedział, że tak naprawdę światło nie pojawiło się znikąd, lecz przepłynęło przez niego razem z prądem niesionym przez piorun. Całe zdarzenie widziała tylko drobna blondynka stojąca nad jego ciałem, która nagle przybrała zatroskany wyraz twarzy. Wskazała kilka osób ze zbierającego się tłumu i kazała im zadzwonić po karetkę. Jednocześnie pochyliła się nad Alexandrem, sprawdzając puls i oddech. Do czasu przyjazdu karetki próbowała jakoś delikatnie wytłumaczyć gapiom, co właściwie się stało. Jakim cudem, będąc świadkiem tego wszystkiego, pozostawała spokojna, a potem przeszła nad tym do porządku dziennego i zachowała trzeźwy umysł? Kiedy wszyscy dawali wyraz swojemu przerażeniu, gdy słyszeli o piorunie, który uderzył niebezpiecznie blisko nich, ona jakby w ogóle o tym niepamiętała.
Przez całe zamieszanie na ulicach minęło dużo czasu, zanim znaleźli się w karetce, otoczeni ratownikami, którzy nie bardzo wiedzieli, jak mogą pomóc Alexandrowi. Jego ciało wyglądało na ekstremalnie wyczerpane, było wiotkie i gorące. Lekarz miotał się dookoła niego, próbując znaleźć przyczynę jego stanu, lecz z każdą chwilą stawał się coraz bardziejbezradny.
Przejechanie przez miasto zajęło im sporo czasu. Dziewczyna cały czas towarzyszyła ekipie ratunkowej, nikt nie pytał jej, kim jest, ani skąd zna poszkodowanego. Jakimś cudem pozwolili jej wejść do pojazdu, nikt nie oponował ani nie kazał jechać za karetką. Nie zadawano pytań do chwili, gdy przenieśli go na noszach na oddział. Wtedy podszedł do niej jeden z lekarzydyżurnych.
– Zna go pani? Mogłaby pani podać nam trochę więcejinformacji?
– Niestety nie. Widzę tego człowieka pierwszy raz – odparła, odgarniając włosy z twarzy. Spojrzała kątem oka na Alexandra, który powoli zaczynał sięwybudzać.
– Rozumiem. Potrzebuje pani chwili oddechu? Media w kółko pokazują materiały z tej burzy. Mówią, że to koniec świata, a pani znalazła się w samym jegocentrum.
– Dziękuję, wszystko w porządku. Chciałabym tylko porozmawiać z pacjentem, gdysię…
Przerwał jej nagły atak kaszlu i rumor spadających na podłogę metalowych przedmiotów. Alexander nagle zerwał się do pozycji siedzącej, niemal zderzając się przy tym z ratownikiem, który się przy nim kręcił. Przypadkowo zrzucił tacę z narzędziami stojącą tuż obok jego ramienia, wprawiając tym w osłupieniepielęgniarkę.
Chwilę mu zajęło, zanim jego umysł w pełni przeanalizował sytuację. Zmiana otoczenia dodatkowo utrudniła mu powrót do świadomości. Dopiero gdy dostrzegł znaną mu twarz, na chwilę sięuspokoił.
– Proszę uważać. – Blondynka podeszła do metalowego szpitalnego łóżka, na którym siedział. – Niemal trafił cię piorun, mogłeś odnieść poważneobrażenia.
– Co? – zdołał wyjąkać. Zamrugał kilkakrotnie i spróbował wstać. Zachwiał się i oparł o szafkę. Stos gazików i bandaży wylądował napodłodze.
– Niech pan usiądzie, na litość boską! – Lekarz odłożył teczkę w nogach łóżka i podszedł doAlexa.
Razem z sanitariuszem złapał go pod pachy i posadził na miejscu. Początkowo Alexander chciał się wyrwać, z nieznanych nawet sobie powodów odejść, jak najdalej było to możliwe, jednak jego ciało mu na to niepozwoliło.
– Nienawidzę szpitali – wymamrotał w szoku i ponownie straciłprzytomność.
***
Kiedy otworzył oczy, w pomieszczeniu panowałpółmrok.
Rozejrzał się powoli, pozwalając swojemu półprzytomnemu umysłowi przetrawić wszystkie nowe bodźce. Od razu zrozumiał, że znajduje się wszpitalu.
Niewiele pamiętał z czasu przed omdleniem, po ciemnościach za oknem doszedł do wniosku, że zapewne przespał cały dzień. Kontrolnie poruszył każdą kończyną, by sprawdzić, czy wszystkie są na swoim miejscu, a następnie spróbował usiąść. Zdał sobie sprawę, że jest podłączony do urządzenia monitorującego pracę serca, a z jego przedramienia wystaje wenflon. Ostrożnie odkleił czujniki od klatki piersiowej i usunął wkłucie. Wiedział, że monitory za chwilę prześlą do dyżurki pielęgniarek sygnał o odłączeniu się pacjenta, dlatego wstał i powoli skierował się w stronę drzwi. Gdy oparł się dłonią o ścianę tuż przy wyjściu, zakręciło mu się w głowie. Przymknął na chwilę oczy, a następnie wyszedł na korytarz, który w przeciwieństwie do jego pokoju był dobrze oświetlony. Spojrzał w prawo, a potem w lewo, podświadomie poszukując wyjścia, jednak jedyne, co zauważył, to ciąg drzwi, identycznych jak te, które dopiero co za sobą zamknął. Stąpając boso po zimnej podłodze, skierował się w lewo. Na końcu korytarza skręcił za róg, a jego oczom ukazała się dyżurka pielęgniarek, sale zabiegowe i malutki bufet. Omiótł spojrzeniem dwa puste stoliki, zamknięty sklepik i stare maszyny z przekąskami. Zegar wiszący na ścianie wskazywał piątączterdzieści.
Z dyżurki dobiegało ciche pikanie, którego źródłem był panel pełen przełączników i lampek. Jedna z nich, z oznaczeniem 15A, migała czerwonymświatełkiem.
Alexander powoli podszedł do lady, rozglądając się w poszukiwaniu pracowników szpitala. Kiedy upewnił się, że jest sam, obszedł blat, a następnie zasiadł przed komputerem. W bazie pacjentów wyszukał nazwisko, które widniało w jego dokumentach. Szybko prześledził swoją kartę, by sprawdzić, co mu robili i jakie odniósł obrażenia. Wedle wpisów, lekarze ustalili, że jego stan jest wynikiem ostrego porażenia prądem. Czytając, spróbował sobie przypomnieć, co tak naprawdę się wydarzyło, jednak jego umysł jak na złość nie potrafił przywołać odpowiednich obrazów. Pamiętał, że znalazł się w samym centrum burzy, a potem obudził się w tym szpitalu. Zaczął się zastanawiać, skąd taka diagnoza, bo nie przypominał sobie, by gdzieś na tamtej ulicy były niezabezpieczone źródła prądu. Jedyną ewentualność stanowiły błyskawice przecinające burzę, jednak nie chciał w to wierzyć. Nie słyszał nigdy o kimkolwiek, kto wyszedł bez szwanku z trafieniapiorunem.
Gdzieś w oddali usłyszał ciche trzaśnięcie drzwi. Zerwał się z miejsca i szybko podszedł do automatu z przekąskami. Stanął przodem do niego, udając, że próbuje się na coś zdecydować. Dopiero po chwili zrozumiał, jak absurdalnie musi to wyglądać – nie miał przy sobie pieniędzy, a szpitalna koszula nie miała kieszeni, w których mógłby jeznaleźć.
– Co pan tu robi? – usłyszał. Odwrócił się i dostrzegł zaspaną pielęgniarkę stojącą przy dyżurce, z teczką w ręce. – Jak się pan nazywa? Proszę wrócić do swojegopokoju.
Gdy nie odpowiedział, podeszła bliżej i chciała sięgnąć ręką do jego nadgarstka, na którym miał zapiętą plastikową opaskę z danymi osobowymi. Odruchowo cofnął się, wprawiając ją w lekkieosłupienie.
– Hector Ikonn. Chciałbym się wypisać na własneżądanie.
– Musi pan poczekać na obchód lekarzy. Zaczną o szóstej i wtedy może pan z nimi o tym porozmawiać. Zbadają pana i określą, czy wszystko w porządku – odparła stanowczo. Wskazała ręką na korytarz. – Proszę wrócić do łóżka i poczekać. Nie chciałabym wzywaćochrony.
Alexander posłał jej badawczespojrzenie.
Wiedział, że nie żartowała, ale jednocześnie miał też świadomość swoich zdolności. Gdyby zechciał, mógłby z łatwością zmusić ją, by wyjawiła mu, gdzie znajdzie swoje rzeczy. Potem wyjście ze szpitala byłoby tylko czystą formalnością. Ostatecznie jednak zdecydował się nie wzbudzać podejrzeń. Głowa ciągle go bolała i obawiał się, że może rzeczywiście coś się mu stało. W tej sytuacji najlepszą opcją było przeczekanie, aż w szpitalu zrobi się większy tłok. Może nawet uda mu się załatwić wypis bez rozpoczynaniaawantury.
Skierował się do swojego pokoju, czując na plecach uważne spojrzenie pielęgniarki. Dopiero kiedy zamknął za sobą drzwi, zdał sobie sprawę z jednej rzeczy. Już wiedział, o czymzapomniał.
Dziewczyna.
2
– Panigodność?
– Mercy Vaughn – powiedziała jasnowłosa kobieta, nie odrywając wzroku od leżącego na noszach czarnowłosegomężczyzny.
Miał zamknięteoczy.
Jego skóra była pokryta czerwonymi plamami powstałymi na skutek szybkiego krążenia krwi. Przejdzie w ciągu kilku godzin – pomyślała. Szukała śladów poparzeń, charakterystycznych fioletowo-żółtych siniaków lub jakichkolwiek innych znamion świadczących o porażeniu piorunem. Przez chwilę wydawało jej się, że żyły pod skórą mężczyzny zamigotały błękitnym blaskiem. Mrugnęła i dziwny obrazminął.
Lekarze szybko przenieśli go na oddział i po chwili do Mercy podszedł jeden znich.
– Zna go pani? Mogłaby pani podać nam trochę więcejinformacji?
– Niestety nie. Widzę tego człowieka pierwszyraz.
Nie znała go, to prawda. Ale czuła się dziwnie spokojna w momencie, gdy na nią spojrzał i rzucił krótką komendę: „Musimy iść!”. Bez skrupułów posłuchała się, chwyciła jego dłoń i ruszyła za nim. Dopiero po chwili otrząsnęła się i doszła do wniosku, że powinna spytać, kim jest i co się tu dzieje. Niewiele zdążyła się dowiedzieć, bo burza rozszalała się nadobre.
Mercy widziała w oczach nieznajomego coś dziwnego. Nie był to strach. Raczej… zdziwienie. Patrzył na nią, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Szybko zorientował się, że na nią to wszystko nie działa. Silny wiatr omijał jej ciało, jakby nie chciał zrobić jej krzywdy. Było tak, jak gdyby przez krótką chwilę burza nie robiła na Mercy żadnegowrażenia.
Gdy uderzył piorun, miała wrażenie, że oślepła. Mrugała zapamiętale, ale widziała przed sobą tylko białą plamę. Dopiero po chwili wszystko wróciło na swoje miejsce. Zobaczyła, że nieznajomy leży na ziemi, a jego ciało drży konwulsyjnie. Miał czarne, jakby osmolone dłonie. Mercy opadła koło niego na kolana, chcąc mu jakoś pomóc. Gdy znalazła się bliżej, poczuła silny swąd spalenizny. Sprawdzając jego puls, czuła pod palcami, jak gorąca była jego skóra. A kilka minut później – niespodziewanie niebo sięrozpogodziło.
W szpitalu znajdowało się dużo więcej osób niż zwykle o tejgodzinie.
Ludzie, którzy opuścili niedaleko swoje samochody albo akurat znajdowali się w okolicy, skryli się tu przed burzą. Czekali na moment, w którym wiatr przestanie szaleć, a grzmiące niebo się uspokoi i będzie można wyjść naulicę.
Chwilę po tym jak zagadnął ją lekarz, mężczyzna ocknął się nagle. Zrywając się z miejsca, próbował wstać, co zaskoczyło personel. Ta chwila świadomości trwała raptem kilka sekund. Stracił przytomnośćponownie.
– Piorun nie uderzył w niego bezpośrednio, prawda? – Głos lekarza wyrwał ją zzamyślenia.
– Oczywiście, że nie – odpowiedziała pewnym głosem. – Od razu straciłby przytomność, pewnie byłby sparaliżowany. – Oczekujące spojrzenie lekarza sugerowało, że chciał, aby Mercy powiedziała mu coś więcej. – Nie mam pojęcia, jak to się stało. Uderzenie było nagłe. Przez chwilę nic nie widziałam. Nie słychać byłogrzmotu.
Lekarz uniósł pytająco brew, jakby nie wierzył jejsłowom.
– On… – Zastanowiła się chwilę. – Miotał się na ziemi, jakby próbował zetrzeć coś z ubrań, miał drgawki. Dopiero potem stracił przytomność. Sprawdziłam mu puls. Był zadziwiająco pewny, serce pracowałonormalnie.
– Jest panilekarzem?
– Psychiatrą.
Lekarz zapisał coś szybko na kartce, którą przytrzymał na ścianie. W międzyczasie Mercy rozejrzała się po korytarzu. Ludzie powoli wychodzili na ulicę i rozglądali się, chcąc upewnić, że burza rzeczywiście minęła. Wracali do samochodów, obejmując najbliższych. Kilka osób rozmawiało zlekarzami.
– Czy mogę się z nim zobaczyć? – spytała nagle. Wcześniej próbowała się tego dowiedzieć, ale niespodziewana pobudka poszkodowanego nie pozwoliła jejdokończyć.
– Obawiam się, że jeśli nie jest pani nikim z jego rodziny, nie mogę na topozwolić.
– Jego nazwiska też mi pan pewnie niepoda?
Spojrzał na nią zżalem.
– Przykromi.
Westchnęła ciężko i zerknęła w kierunku oddziału, do którego przeniesiono mężczyznę. Jeśli nie mogła zobaczyć się z nim w ten sposób, zrobi to inaczej. Lekarz już się od niej odwracał, gdypowiedziała:
– Powinien zbadać go neurolog. Mogło dojść do uszkodzeniamózgu.
– Oczywiście – zgodził się mężczyzna. – Proszę się o to niemartwić.
– Można by też rozważyć spotkanie zpsychiatrą.
– Czy pani coś sugeruje? – spytał podejrzliwie, podnosząc głos. Najwyraźniej miał już dość tejrozmowy.
Albo się teraz uda, albo nie – pomyślała Mercy, sięgając do torebki i wyjmując z niej brązowe etui na dokumenty. Wręczyła lekarzowi swojąlicencję.
– Mogę przyjść jutro. Zrobię rutynowe badanie. – Zanim zdążył zaprotestować, dodała: – Nie chcępieniędzy.
Wziął jej legitymację do ręki i przez chwilę wpatrywał się w dokument, marszcząc czoło. Otworzył szerokooczy.
– Tak myślałem, że pani nazwisko jest miznajome.
– Uznam to za zgodę – powiedziała butnie, uśmiechając sięlekko.
Taka pewność siebie nie była dla niej typowa. Jednak ten moment właśnie czegoś takiego wymagał. Może lekarz słyszał o badaniach Mercy, skoro ją skojarzył. Jeśli będzie nieśmiała i niepewna, powie jej po prostu, że mężczyznę równie dobrze może zbadać pracujący tupsycholog.
On jednak pokiwał powoli głową, oddając jej licencję. Wyglądał, jakby jeszcze się zastanawiał, nie będąc do końca przekonanym, cozrobić.
– W porządku – stwierdziłkrótko.
Mercy uśmiechnęła się delikatnie i odebrała dokument, kiwając głową na pożegnanie. Jeśli się już zgodził, nie chciała mu dać czasu na zmianę zdania. Szła już do wyjścia, gdy krzyknął zanią:
– Obchód zaczyna się oszóstej!
Nie zatrzymując się, uniosłakciuk.
Zza chmur wyłoniło się słońce. Zapowiadało się na naprawdę pięknydzień.
Kto by pomyślał, że tak całkiem niedawno nad Amsterdamem niebo było zasłane czarnymi, burzowymichmurami.
Samochody pozostawione na ulicy przez uciekających przed burzą ludzi powoli odjeżdżały, wymijając wciąż przestraszonych przechodniów. Mercy ruszyła chodnikiem w stronę miejsca, gdzie zostawiła swój. Spacer nie trwałdługo.
Podeszła do swojej białej skody, wrzuciła torebkę na miejsce pasażera i usiadła zakierownicą.
Odetchnęła głęboko. Udało się. Jakimś cudem naprawdę sięudało.
Trudno powiedzieć, czy bardziej stresowała się dynamiczną zmianą pogody i zaskakującym spotkaniem z ciemnowłosym mężczyzną, czy raczej rozmową z dyżurującym w szpitalulekarzem.
Popołudniowa burza była kolejnym trudnym do wytłumaczenia zjawiskiem pogodowym, które niespodziewanie nawiedziło zachodnią Europę. Na razie Mercy nie wiedziała, czy anomalia, której była świadkiem, w innych częściach miasta lub kraju miała podobny przebieg. Może gdzieś całkiem niedaleko deszcz podtopił czyjeś domy. A może ktoś, podobnie jak spotkany przez nią na ulicy mężczyzna, został porażony piorunem, ale nie miał tyle szczęścia. W ciągu ostatnich miesięcy trudno było przewidywać, co przyniosą kolejne godziny albodni.
Mercy obserwowała wszystkie te zmiany, skrupulatnie notując i szukając odpowiedzi. Nie była meteorologiem, nie zajmowała się badaniami przyrodniczymi, nie miała więc wystarczającej wiedzy, by zrozumieć, co się dzieje. W wolnych chwilach prowadziła własne obserwacje, raczej z potrzeby systematyzowania i nazywania tego, co się wokół niej działo, niż rozczarowania zagubieniem naukowców. Poszukiwanie odpowiedzi na niedające jej spać pytania miała we krwi. Nie potrafiła przejść obojętnie obok trzęsień ziemi w rejonach świata, w których nie powinno do nich dojść. Na co dzień Mercy pracowała nad zupełnie innymi badaniami. Nie zajmowała się światem, lecz ludźmi. Ale było w niej coś, co po prostu kazało jej zastanowić się nad tym, co ją otacza. Nie zwykła ignorować tego typu wewnętrznych przymusów, oglądała więc wiadomości do późna, czekając na specjalne wydanie serwisu informacyjnego, w którym wywiadu udzieli ktoś, kto będzie miał coś ciekawego do powiedzenia na temat zmieniającego się klimatu czy fal imigracji. Przeglądała także magazyny branżowe, żeby dać sobie odpocząć dopiero w środkunocy.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk klaksonu. Spojrzała w tylne lusterko i ujrzała samochód próbujący ją wyminąć. Miał za mało miejsca. Mercy spuściła ręczny hamulec i ruszyła powoli do przodu. Nie lubiła takich sytuacji. Zbyt często ludzie uświadamiali jej, że gubi się w swoich rozważaniach. Wystarczyła chwila, by się wyłączyć i zacząć zastanawiać. Nad czymkolwiek. Po co nam sen? Dlaczego akurat wtedy regeneruje się ludzki organizm? Jak to się stało, że na świecie nie ma już siedmiukontynentów?
Trzy lata temu Australia przestała istnieć. Choć wydawało się to niemożliwe, Melbourne, Brisbane, Canberra i inne miasta utonęły w Oceanie Indyjskim. Nie było też Nowej Zelandii, Papui-Nowej Gwinei i Filipin. Geolodzy zachodzili w głowę, jak to możliwe, że Australia znalazła się pod wodą, a rejony położone niżej wciąż mają się dobrze. Do dziś nikt nie znalazł na toodpowiedzi.
Myśl o jej zniszczonym przez żywioł, rodzinnym domu w Perth niosła ze sobą nieprzyjemny ucisk w żołądku. Mercy wyobraziła sobie swój pokój, zarośnięty jakąś nową odmianą rafy koralowej, która zastąpiła tą wymarłą lata wcześniej. Może ta nowa nie straci koloru i niezginie?
Choć mieszkała w Amsterdamie od trzech lat, cały czas nie czuła się tu w pełni jak u siebie. Z każdym rokiem do stolicy Holandii przybywało coraz więcej ludzi. Amsterdam był uważany za jeden z ostatnich bastionów normalności. Cały czas był wilgotny, mokry i zimny. Dawał możliwości naukowcom, humanistom i inżynierom. Procent bezrobocia był bliskizeru.
Mercy właściwie nie miała wyjścia. Jej studia i kariera zależały od ojca, który zarządzał pieniędzmi. Opłacał jej naukę, płacił rachunki, sprezentował jej samochód. Od lat podróżował w interesach do Amsterdamu, który uważał niemal za swój drugi dom, więc po katastrofie w Australii przeprowadzka akurat do tego miasta była dla niego oczywista. Mercy nie była tym faktem zachwycona. Wolałaby jechać gdzie indziej, ale ojciec postawił jej ultimatum – nie pomoże jej, jeśli nie zdecyduje się na wyjazd do Holandii. Ostatecznie nie skończyło się tak źle. Z dostaniem się na studia nie miała żadnych problemów. Doskonałe oceny i kilka pochlebnych opinii wykładowców nie pozwoliły władzom amsterdamskiego uniwersytetu na odrzucenie jejkandydatury.
Krótko po przeprowadzce zgłosiła się do pracy z profesorem Jonathanem Schultzem, jednym z najważniejszych wykładowców na jej wydziale, który szukał kilku osób do grupy badawczej. Mercy udało się przejść rozmowę kwalifikacyjną, którą Schultz zakończył stwierdzeniem: „Z pewnością się do pani odezwę”. Posłał jej serdeczny uśmiech i uścisnął dłoń na pożegnanie. Zadzwonił tydzień później i oznajmił, że siędostała.
Praca z Schultzem odmieniła jej życie. Studia stały się ciekawsze, nauka francuskiego, którego uczyła się dodatkowo, okazała się być o wiele przyjemniejsza. Z pomocą ojca kupiła własne malutkie mieszkanie na obrzeżach Amsterdamu, skąd miała dobry dojazd do wielu ważnych punktów w mieście. Po skończeniu studiów od razu rozpoczęła kurs psychoterapii. Nie czekając, zaczęła rozglądać się również za pracą. Szpital, w którym odbywała praktyki studenckie, odpadł w pierwszej kolejności. Nie było tam nikogo, kogo dobrze by wspominała. Mercy zależało na czymś innym. Któregoś dnia na uczelnianym korytarzu usłyszała, jak dwóch studentów rozmawiało o Instytucie Kilmana, prywatnej klinice psychiatrycznej, która poza standardowymi usługami prowadziła badania nad pracą mózgu osób cierpiących na zaburzenia osobowości i choroby psychiczne. Jeden z nich starała się tam o posadę. A skoro tak, to może wciąż kogoś szukali. Warto byłospróbować.
Mercy podejrzewała, że pracę w Instytucie dostała głównie dzięki rekomendacji Schultza. Kto wie, jak wielu chętnym odmówiono tej posady? W końcu konkurencja na rynku pracy była ogromna. Do Amsterdamu przeniosło się tysiące ludzi, w tym zapewne setki specjalistów. Jakim więc cudem Mercy okazała się lepszym kandydatem od całej reszty, a szczególnie od studenta z jejroku?
Wjeżdżając na osiedle, na którym kupiła mieszkanie, zwolniła, by przepuścić czterech rowerzystów. Większość mieszkańców Amsterdamu korzystała z tego środka transportu. Jeśli nie padało, Mercy również wybierała rower. Samochodem jeździła raczej rzadko, ale akurat dziś wracała z Haarlemu, gdzie mieszkała jej koleżanka zestudiów.
To miał być dzień jak każdy inny. Gdy wjechała do miasta, uspokoiła się na widok znajomych ulic. Drogę do domu znała właściwie na pamięć. A potem rozpoczęła się burza, od której nie mogła oderwać wzroku. Większość osób zatrzymała samochody, ale pozostała w środku, albo czym prędzej odjeżdżała, mając nadzieję, że zdąży przed największą ulewą. Mercy wyszła na zewnątrz i uderzyło ją chłodne, pachnące piaskiem i morzem powietrze, jakby znajdowała się na plaży. Wiatr rozwiał jej włosy i wycisnął z oczu łzy. Choć instynkt podpowiadał jej, że powinna się gdzieś ukryć, to nie mogła ruszyć się z miejsca. Wpatrywała się w kłębiące się na niebie czarne chmury, aż czarnowłosy mężczyzna, którego widziała po raz pierwszy w życiu, szarpnął ją zaramię.
Wszystko działo się tak szybko, że zanim zdążyła mu się dobrze przyjrzeć, uderzył piorun, który pozbawił ją wzroku i słuchu na kilka długich sekund. Było to tak niespodziewane… Nie słyszała grzmotu ani nie poczuła bólu, choć stała tuż koło nieznajomego, który chwilę później leżał naulicy.
Gdy Mercy myślała o tym wszystkim teraz, nic nie miało sensu. Przez całą drogę do szpitala przyglądała się mężczyźnie. Jego ubranie było całe, nigdzie nie widać było oparzeń, serce pracowało równo i pewnie. Nic się nie zgadzało. Miała mnóstwo pytań i zastanawiała się, czy na część z nich będzie w stanie uzyskać odpowiedź odnieznajomego.
Mercy zaparkowała na przydzielonym jej miejscu parkingowym i udała się na górę do swojego mieszkania na parterze. Celowo wybrała takie na najniższym piętrze. Nie lubiła przebywać nawysokościach.
Zaraz po wejściu otworzyła okno i usiadła przy stole, zawalonym pracą i kubkami po kawie. Na wszystkich innych półkach i blatach panował porządek. Książki były ułożone tematycznie, dokumenty leżały w szufladach posegregowane w teczkach. Tylko wielki stół, stojący między salonem a kuchnią, był zagracony. Stanowił centralny punkt domu. Mercy nie miała biurka, pracowała więc i jadła w tym samym miejscu, częstojednocześnie.
Wzięła do ręki pióro i notes, w którym zapisywała wszystkie ważne myśli. W skrócie opisała sytuację z mężczyzną i przeszła do dość dokładnego opisu pogody. Ale jakby nie skupiała się na rozważaniach dotyczących pogodowych anomalii, jej myśli konsekwentnie powracały do nieznajomego. Zastanowiła się, co może się z nim teraz dziać. Przeszedł już pewnie przez szereg badań, może lekarzom udało się z nimporozmawiać.
Czuła, że cała ta sytuacja jest co najmniej dziwna. Ale Mercy miała już pewną teorię. Podparła się łokciem o blat i wbiła wzrok w okno. Jeśli jutro okaże się, że mężczyzna czuje się dobrze i nie widać po nim jakichkolwiek śladów porażenia prądem, będzie musiała zrobić wszystko, by przekonać go do prywatnej rozmowy, najlepiej gdzieś poza szpitalem. Nie mogli zostać przyłapani. Nie wiedziała, kim jest z zawodu mężczyzna, może kimś znanym, może nie. Ale ona musiała przede wszystkim chronić swoją reputację, na którą pracowała, odkąd przyjechała do Holandii. A jeśli jej podejrzenia się potwierdzą i uda się jej z nim porozmawiać… Cóż, jeśli ktokolwiek się dowie, wszystko, co zbudowała przez te trzy lata, może runąć w ułamkusekundy.
***
Mercy obudziła się piętnaście minut przed budzikiem. Przetarła oczy, ziewnęła przeciągle i zawczasu wyłączyła alarm, jeszcze zanimzadzwonił.
Wstała z łóżka i rozpoczęła kolejny dzień. Niewielkie śniadanie, filiżanka mocnej kawy. Potem mycie zębów, spięcie włosów gumką, ubranie się w coś ciepłego i wygodnego. Każdy jej poranek składał się z dokładnie tych samychczynności.
Spojrzała na swoje odbicie w dużym lustrze wiszącym w przedpokoju. Poprawiła kitkę i przygładziła włosy przy lewym uchu. Wyglądała tak jak zawsze. Nic specjalnego. Jednak w jej oczach błyszczały nadzieja ipodekscytowanie.
Padało, więc postanowiła podjechać do szpitala tramwajem. O tej godzinie korki były zbyt duże, by decydować się na samochód. Całą drogę nerwowo stukała paznokciem w metalowy uchwyt, którego się złapała. Kilka osób posłało jej pełne dezaprobaty spojrzenia, ale zignorowała je. Drugą rękę Mercy zacisnęła na pasku torebki, gdzie znajdował się między innymi zeszyt z notatkami, nad którymi siedziała wczoraj do późnejnocy.
Mimo wczesnej pory szpital był na dobre rozbudzony. Lekarze i pielęgniarki kręcili się po korytarzach. W poczekalni siedziało już kilka osób, czekających na konsultację albo spotkanie z bliskimi. Niektórzy pacjenci spacerowali, opierając się o stojak z kroplówką albo o kogoś z personelu. Mercy podeszła do okienka recepcji, nie wiedząc zbytnio, gdzie szukać lekarza, z którym rozmawiała wczoraj. Skarciła się w myślach, że nie zapamiętała jegonazwiska.
– Dzień dobry – powiedziała po niderlandzku. Pielęgniarka uniosła głowę i obdarzyła Mercy znudzonym spojrzeniem. – Nazywam się Mercy Vaughn, miałam przeprowadzićbadania…
Pielęgniarka nie czekała, aż Mercy skończy. Przyłożyła do ucha słuchawkę telefonu i nie patrząc, wybrałanumer.
– Doktorze Buijs, doktor Vaughn dopana.
Zaskoczona Mercy wyprostowała się i rozejrzała po korytarzu. Po chwili z windy wypadł znajomy lekarz i podszedł do niej szybkimkrokiem.
– W samą porę – powiedział i uścisnął jej rękę, prawie wyrywając ramię zestawu.
Zachowywał się zupełnie inaczej niż wczoraj. Sprawiał wrażenie energicznego lekarza, którego nie przerażała praca od wczesnych godzin porannych. W trakcie ich pierwszego spotkania wydawał się odrobinęzagubiony.
– Nie miałem okazji się wczoraj pani przedstawić. Nazywam się AndersBuijs.
– Miłomi.
Mercy ledwo zdążyła wypowiedzieć te dwa krótkie słowa, gdy Buijs wcisnął jej do ręki kartępacjenta.
– Chyba wiem, dlaczego ten pacjent tak panią interesuje – powiedział. – Sytuacja jest niezwykle ciekawa. Opowiem pani podrodze.
Ruszyli korytarzem w stronę pokoju, w którym leżał mężczyzna. Buijs cały czas coś mówił, ale Mercy kompletnie go nie słuchała. Była zbyt zajęta analizowaniem wyników badań i czytaniem opinii lekarskich. Po pierwsze nadal nie do końca wierzyła, że jej plan się udał i właściwie bez problemu zdołała uzyskać dane o mężczyźnie, którego wczoraj poznała. Ponadto dane wręczone jej przez Buijsa wyglądały… inaczej, niż by się tegospodziewała.
Nieznajomy nazywał się Hector Ikonn. Zmarszczyła brwi, wypowiadając w myślach to nazwisko. Nie bardzo do niegopasowało.
Ale to, co interesowało ją bardziej, widniało pod rubryczką z podstawowymi danymi. Tak jak podejrzewała, nie wykryto u pacjenta żadnych skutków porażenia piorunem. Wyniki badań krwi były idealne, żadnych oparzeń, żadnych przemian skórnych. Według jednego z lekarzy Ikonn mógł opuścić szpital w ciągu dwudziestu czterech godzin. Do badań dołączono też wynik rezonansu magnetycznego. Nie wskazywał na nic niepokojącego. Jedyne, co ją zaalarmowało, to wzmianka o ranie kłutej w lewymboku.
– Kiedy przeprowadzono te badania? – spytała Mercy, przerywając wywódBuijsa.
– Krew pobrano od razu. Był na obserwacji przez prawie całą noc. Właściwie to pan Ikonn czuł się nad ranem tak dobrze, że wybrał się na krótki spacer. – Zaśmiał się cicho pod nosem, ale gdy zorientował się, że usta Mercy nie drgnęły, szybko się uspokoił. – Rezonans zrobiono nad ranem, właśnie odebrałem wyniki. Wszyscy lekarze w szpitalu byli zainteresowani tympacjentem.
– Nie dziwięsię.
Oczekiwała takich wyników. Mimo to po plecach przeszedł jej dreszcz. Jeśli jej przeczucia były dobre, znajdowała się coraz bliżej potwierdzenia swojejtezy.
Gdy dotarli do odpowiedniego pokoju, Buijs przepuścił ją w drzwiach. Z ulgą przyjęła fakt, że na sali poza Hectorem Ikonnem nikt nie leżał. Zatrzymała się gwałtownie i lekarz prawie na nią wpadł. Odwróciła się do niego z uprzejmymuśmiechem.
– Od tego momentu poradzę sobiesama.
Buijs miał minę, jakby wyrosła jej drugagłowa.
– Nie wydaje mi się, by…
– Proszę mi zaufać, na co dzień pracuję z naprawdę trudnymi przypadkami. Poproszę pielęgniarkę, by pana zawołała, kiedyskończę.
Lekarz zastanawiał się chwilę, stojąc w progu. W końcu ustąpił. Kiwnął głową i zamknął za sobą drzwi. Mercy wzięła głęboki wdech i zwróciła się twarzą do środka pomieszczenia. Ikonn leżał na ostatnim łóżku przy oknie. Mierzył ją spojrzeniem, gdy szła w jego kierunku. Miał jasne, niebieskie oczy. Spokojne, pewne, zainteresowane.
Mercy usiadła na sąsiednim łóżku, żeby nie znaleźć się zbyt blisko. Nie bardzo wiedziała, jak powinna zacząć, więc zdecydowała się na standardowe powitanie. Wzięła wdech i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dała rady. Ikonn cały czas na nią patrzył. Wodził spojrzeniem po jej twarzy i dłoniach, w których trzymała jegokartę.
– Pamiętasz mnie? – wykrztusiła wkońcu.
– Tak.
Mercy spodziewała się, że powie coś więcej, ale nie odzywał się dłuższą chwilę i między nimi zapadła niezręczna cisza. Zaczęła bawić się złotym krzyżykiem, który nosiła naszyi.
– Wydaje mi się, że jestem ci winna wyjaśnienia i… podziękowania. – Spojrzała mu w oczy. – Dziękuję ci. Gdyby nie ty, to naprawdę nie wiem, co by się wczorajstało.
Mając w pamięci fakt, że ani deszcz, ani wiatr nie zrobiły jej wczoraj krzywdy, nie była pewna, czy rzeczywiście coś jej groziło, ale uważała, że uprzejmie było mu podziękować za to, że się niązainteresował.
– Jak cię tu wpuścili? – spytał przytomnieIkonn.
– Oficjalnie jestem tu po to, żeby cię zbadać. – Uniosła lekko kartę pacjenta. – Jestem lekarzem i zaproponowałam swojąpomoc.
Otworzyła dokumenty, które dostała od Buijsa i przebiegła je jeszcze razwzrokiem.
– Masz bardzo dobre wyniki badań. Rezonans też nie wykazał nic niepokojącego. – Wyjęła z torebki malutką latarkę i nachyliła się nadIkonnem.
– Już to sprawdzali – powiedział, odsuwając się odniej.
– Nie zaszkodzi, jeśli sprawdzę po razdrugi.
Poświeciła mu w oczy. Źrenice pracowały poprawnie. Usiadła z powrotem na swoimmiejscu.
– Mam kilka pytań. Zaczniemy od tej rany na boku. Zapewne zaczęła mocniej krwawić po uderzeniu? – spytała szybko, nie dając mu chwili nazastanowienie.
– Po rezonansie zdjęli mi opatrunek. Wszystko sięzagoiło.
Mercy otworzyła szerzejoczy.
– Kiedy to się stało? Toznaczy…
– Jakieś trzy, cztery dni temu – powiedział jakby od niechcenia. – Nicpoważnego.
– Ale…
Gdyby to nie było nic poważnego, tak jak twierdził, lekarze w ogóle nie uwzględnialiby tego w karcie. Spojrzała na rubryczkę jeszcze raz. Rana kłuta na lewym boku. Coś ścisnęło ją wbrzuchu.
– Czy możesz mi powiedzieć, co pamiętasz? Jaka była ostatnia rzecz przed tym, jak straciłeśprzytomność?
– Pamiętam ciebie – zaczął powoli. – Biegliśmy, by się gdzieś ukryć. Na chwilę się zatrzymaliśmy, ale nie wiem dlaczego. A potem nic. Obudziłem się wszpitalu.
Mercy pokiwała powoligłową.
– Czy odczuwasz w jakimś miejscu mrowienie? Może swędzi cię skóra? Bóle głowy? Przyspieszona praca serca? Zimnepoty?
Na każde pytanie Ikonn konsekwentnie kręcił głową. Wzdłuż kręgosłupa Mercy rozlała się zimna fala. To naprawdę się działo. Odetchnęła i odłożyła kartę nabok.
– Posłuchaj – ściszyła głos, mimo że poza nimi w pokoju nikogo nie było. – Cieszę się, że nic ci nie dolega i będziesz mógł wrócić do domu, ale musisz wiedzieć, że to, co się z tobą dzieje, nie jest do końcanormalne.
Ikonn uniósł pytająco brwi i czekał nawyjaśnienia.
– Skutki porażenia piorunem są bardzo poważne. Ludzie cierpią na zaburzenia mowy lub wzroku, tracą pamięć, mają sparaliżowane kończyny. Mogłabym tak wymieniać dalej. – Sięgnęła do torebki i wyjęła zdjęcie, które wydrukowała wczoraj wieczorem. Przedstawiało plecy mężczyzny poprzecinane tak zwanymi „naturalnymi tatuażami”. Wzdłuż kręgosłupa biegły fioletowe plamy. Całe były w żółtych siniakach. – Tak powinieneś wyglądać. Nie wspominam już o poparzeniach. Ani o ubraniach, które miałeś na sobie. Powinny być miejscowo przypalone albo dziurawe, a niebyły.
Wziął do ręki zdjęcie i przez chwilę przyglądał mu się w skupieniu. Nie odezwał się ani słowem, gdy jeoddawał.
– Widziałam cię, jak się trzęsiesz. Widziałam twoje osmolone dłonie. Na rezonansie nie widać wstrząśnienia mózgu, więc upadając, nie uderzyłeś się w głowę. Nie uważasz, że to wszystko jest trochę… niepokojące? A skoro piorun cię nie uderzył, to co się w takim raziestało?
Ikonn długo nie odpowiadał. Nie patrzył na nią. Siedział nieruchomo, oparty o stertę poduszek. Nie wydawał się zbytnio przejęty albozaskoczony.
– Nie wiem, co mam o tym myśleć – odezwał się w końcu. – Nigdy wcześniej nie uderzył mnie piorun, więc nie wiem, jak to jest. Może tym razem też mnie nietrafił.
– Wokół nas nie było niczego, co przewodziłoby prąd. Twoja reakcja świadczyłaby o tym, że zostałeś trafiony. Obrażenia już na to nie wskazują. Poza tym stałam tuż obok, trzymałeś mnie za rękę, więc część ładunku powinna spłynąć namnie.
– W takim razie co się twoim zdaniem dzieje? Mam wrażenie, że masz jakąś teorię na ten temat – powiedziałchłodno.
Mercy zawahałasię.
Ikonn nie wyglądał na kogoś, kto byłby zainteresowany tą niepokojącą sytuacją. Może to ona przesadzała. W końcu na całym świecie od wielu miesięcy działy się rzeczy niewytłumaczalne. To mogła być po prostu jedna znich.
– Mam, ale nie chciałabym o tym mówić tutaj – powiedziała w końcu. – Pracuję w Instytucie Kilmana, tam mam możliwość zrobienia ci dokładniejszych badań i wtedy będę mogła z pewnościąokreślić…
– Żadnych badań – przerwał jej, podnosząc lekkogłos.
Jego zdecydowanie nie zapowiadało łatwych negocjacji, ale mimo to Mercyspróbowała.
– Może teraz nie widać u ciebie skutków, ale kto wie, co stanie się za kilka dnii…
– W takim razie będę się tym martwić za kilkadni.
– Proszę – powiedziała z nadzieją. – Badania będą darmowe. Bez nich nie jestem pewna mojej teorii, bo rzeczywiście jakąś mam. To, co mówisz, wpasowuje się w niąidealnie.
– Możesz mi więc chyba zdradzić ją już teraz, prawda? Nie będęoceniał.
Jego zirytowane spojrzenie mówiło zupełnie co innego. Mercy czuła, że zraziła go do siebie i Ikonn niechętnie jej wysłucha. Z takim nastawieniem nie przyjmie tego dobrze. Nie uwierzyjej.
– W porządku. – Głos jej zadrżał, ale gdy wzięła głęboki wdech, zdenerwowanie chwilowo ją opuściło. – Jakiś czas temu przeżyłam podobną sytuację co ty. Nie poraził mnie prąd, ale miałam dość poważny wypadek, z którego nie powinnam wyjść cało, a tak jak w twoim przypadku, nic mi się nie stało. Robiłam tomografię komputerową, która także nic nie wykryła. Od dwóch tygodni obserwuję swoje reakcje i wszystkie skrupulatnie zapisuję tutaj. – Wyciągnęła z torebki prosty, czarny notes, który kupiła po wypadku, a który już prawie w całości zapełniła. – To stało się w czasie kąpieli. Zanurzyłam się, by zamoczyć włosy. Wzięłam wdech, zamknęłam oczy i położyłam się pod wodą. Zazwyczaj wytrzymuję tak około piętnaście sekund. Zdążyłam doliczyć do ośmiu, gdy poczułam, jak brakuje mi tchu. Próbowałam się wynurzyć, ale nie mogłam. Jakby ktoś przytrzymywał mnie za ramiona. Ale gdy otworzyłam oczy, nikogo nade mną niebyło.
Ikonn słuchał w skupieniu, kompletnie niereagując.
– Czułam, jak zwalnia mi akcja serca. Miałam dwa wyjścia. Mogłam wziąć wdech i napić się wody, albo po prostu się udusić. Zaczęło mi ciemnieć przed oczami i byłam pewna, że to już naprawdę koniec. Miotałam się pod wodą, ale nie mogłam się wynurzyć. – Zniżyła głos do szeptu: – Nie wiem, jak to możliwe, ale czułam, jak moje serce przestało pracować. Jestem pewna, że minęła minuta, a ono nie zabiło ani razu. I dopiero wtedy nacisk na moich ramionach zelżał. Po wynurzeniu moje serce pracowało normalnie, mogłam z powrotem oddychać. Było mi słabo i niedobrze, ale nic wielkiego się nie stało. Zrobiłam wszystkie badania, jakie przyszły mi do głowy. Nic niewykazały.
Mercy poprawiła nerwowo włosy, przygładzając je przy uszach. Pokręciłagłową.
– Powinnam nie żyć. A jestem tutaj i z tobąrozmawiam.
Ikonn momentalnie oparł się o poduszki, tym samym odsuwając się od Mercy. Skrzywiony, uniósł wątpiąco brew. Nie wierzył jej. Uznał, żebredziła.
– To chyba dobrze – stwierdził. W jego głosie wyraźnie słychać było lekceważącą nutę. – Jesteś zdrowa, skoro badania nic nie wykazały. Nie ma się czym przejmować, prawda?
Przez chwilę Mercy wahała się, czy powinna zdradzać mu, że nie do końca ma rację. Gdyby była całkowicie zdrowa, pewne rzeczy by się nie działy. Nie miałybymiejsca.
– Dzieją się… jeszcze inne rzeczy – zaczęła niepewnie. – Dlatego zależałoby mi na obserwacji, ponieważ…
– Mam być szczuremlaboratoryjnym?
Zapewne gdyby mógł, Ikonn odsunąłby się od niej jeszcze dalej. Wszystko w nim krzyczało, że nie chce mieć z Mercy nic wspólnego. Nie interesowały go jej słowa. Nie przyjmował też do wiadomości faktu, że dzisiejsze wydarzenia nie są w jakikolwiek sposób typowe. Chciał wierzyć, że wszystko jest w porządku. Często będąc jeszcze pod wpływem szoku, ludzie z całej siły próbowali racjonalizować pewne zjawiska. W innych okolicznościach Mercy popierałaby takiepodejście.
Tym razem postanowiłaodpuścić.
– Nie musisz decydować teraz. Rozumiem, że masz wiele na głowie – powiedziała, wstając. – Zostawiam ci tu plik z badaniami i mój numer telefonu. Kartę pacjenta powinieneś zwrócić dyżurującemu lekarzowi. Pewnie zaraz do ciebiezajrzy.
Mężczyzna w żaden sposób nie skomentował jej słów. Zmierzył tylko wzrokiem teczkę, którą Mercy położyła na stoliku obok jegołóżka.
– Gdybyś chciał porozmawiać – dodała po chwili – dzwońśmiało.