Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wszyscy Czesi wiedzą, kim był Ota Pavel. Syn czeskiego Żyda dotknięty traumą Holocaustu, powojenny ideowy komunista, najpracowitszy czeski dziennikarz sportowy, obsesyjny perfekcjonista, genialny pisarz dotknięty chorobą psychiczną.
Życie Oty Pavla jest wcieleniem dwudziestowiecznego losu mieszkańca Europy Środkowej, modelowym przykładem tego, jak wielkie wydarzenia determinują losy człowieka, nawet jeśli on sam nie miał na nie żadnego wpływu. Pavlowi najbardziej zależało na tym, by zostać pisarzem. To się udało. I chociaż nie zaznał sławy ani splendorów, wpisał się w wielką tradycję środkowoeuropejskiej literatury żydowskiej, której symbolami są Franz Kafka, Egon Erwin Kisch czy Max Brod, pozostając jednocześnie pisarzem na wskroś czeskim.
Wielu Polaków czytało „Śmierć pięknych saren”, wielu zakochało się w tej książce od pierwszej lektury, ale teraz mamy okazję dowiedzieć się więcej o człowieku, który kiedyś w życiu postanowił: „Najpierw sprawię sobie maszynę do pisania, a zaraz potem piękną wędkę na ryby”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 344
SERIA BIOGRAFIE
Już w księgarniach:
Beata Chomątowska Lachert i Szanajca. Architekci awangardy
Aleksander Kaczorowski Havel. Zemsta bezsilnych
Małgorzata Czyńska Kobro. Skok w przestrzeń
Angelika Kuźniak Stryjeńska. Diabli nadali
Aleksander Kaczorowski Hrabal. Słodka apokalipsa
Stanisław Bereś Gajcy. W pierścieniu śmierci
Olga Szmidt Kownacka. Ta od Plastusia
Mariusz Urbanek Makuszyński. O jednym takim,któremu ukradziono słońce
Wojciech Orliński Lem. Życie nie z tej ziemi
Klementyna Suchanow Gombrowicz. Ja, geniusz
Anna Bikont Sendlerowa. W ukryciu
Jakub Socha Żebrowski. Hipnotyzer
Aleksander Kaczorowski
Ota Pavel
Pod powierzchnią
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.
Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl
Fotografia na okładce © PAP / CTK / Pavel Vácha
Copyright © Aleksander Kaczorowski, 2018
Copyright © for the map by d2d.pl
Redakcja Tomasz Zając
Korekta Aleksandra Ptasznik / d2d.pl, Iwona Łaskawiec / d2d.pl
Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład Alicja Listwan / d2d.pl
Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8049-694-1
O książkach Oty Pavla powiedziano i napisano sporo, choć na pewno znacznie mniej, niż się o nich pisać i mówić powinno.
Jiří Marek
Cytaty z tekstów Oty Pavla opublikowanych w języku polskim podano zgodnie z przywoływanymi wydaniami, w nieznacznym stopniu dokonując modernizacji interpunkcji. Pismem pogrubionym dodano fragmenty, które po czesku ukazały się po raz pierwszy w 1991 roku, w pełnej, nieocenzurowanej edycji opowiadań Oty Pavla z tomów Śmierć pięknych saren i Jak spotkałem się z rybami, zatytułowanej Zlatí úhoři [Złote węgorze]. Fragmenty te nie były dotąd obecne w polskich wydaniach opowiadań Oty Pavla.
Cytaty z listów i utworów Oty Pavla niepublikowanych po polsku podano w tłumaczeniu autora z zachowaniem czeskiej pisowni, stąd w tekście kilka wariantów obocznych tych samych nazw własnych, np. Proszek – Prošek; Busztegrad – Buštěhrad; Krzywoklat – Křivoklát; Łęgi – Luh.
Nazwy geograficzne podano w brzmieniu ustalonym przez Komisję Standaryzacji Nazw Geograficznych. Zgodnie z zaleceniami komisji dla nazw, które nie mają polskiego odpowiednika, posłużono się wariantami w pisowni oryginalnej, z czeskimi znakami diakrytycznymi.
Uproszczony sposób wymowy niektórych czeskich liter:
á, é, í, ó, ú (ů), ý – dłużej niż zwykłe a, e, i, o, u, y
i / y – jak zwykłe i
ě – jak ie
č, š, ž – jak cz, sz, ż
ď, ň, ť – jak dź, ń, ć
ř – jak rż
v – jak w
W szpitalu psychiatrycznym na praskich Bohnicach nie wyglądali na zdziwionych, gdy poprosiłem o pozwolenie na wejście do pawilonu 23. To oddział zamknięty, przeznaczony dla pacjentów cierpiących na psychozę maniakalno-depresyjną. Ten sam, w którym 31 marca 1973 roku nad ranem zmarł Ota Pavel.
Gdyby sporządzić ranking najpiękniejszych czeskich książek, na czele z pewnością znalazłaby się Śmierć pięknych saren (1971). Wciąż ukazują się wznowienia tego niewielkiego tomu opowiadań. Znany dziennikarz sportowy i reporter opisał w nim swoje najszczęśliwsze chwile, spędzone w dzieciństwie z ojcem i „mamusią, która miała za męża jego tatusia”, oraz dwoma starszymi braćmi, w domku przewoźnika nad rzeką Berounką. Tak mówi o niej Mariusz Szczygieł: „To książka, którą od lat kupuję w ilościach hurtowych i rozdaję znajomym. Bo to najbardziej antydepresyjna książka świata…”. Pamiętajmy jednak, że jest to zarazem opowieść o zagładzie czeskich Żydów, o dramatycznym losie Oty Pavla i jego bliskich. O jego nieuleczalnej chorobie, która dotknęła całą rodzinę.
Zachorował w wieku trzydziestu trzech lat. Nikt nie opisał tego lepiej niż on sam: „Dostałem pomieszania zmysłów na zimowej olimpiadzie w Innsbrucku. Mózg mi się zaćmił, jak gdyby spłynęła mgła z Alp. Zobaczyłem pewnego pana jako diabła w całej okazałości, miał rogi, kopyta, sierść i wiekowe spróchniałe zęby. Potem poszedłem w górę nad Innsbruckiem, żeby podpalić zabudowania wiejskie. Byłem przekonany, że taka jasność rozproszy mgłę. Wyprowadziłem już krowy i ogiery ze stajni, żeby nie spłonęły, kiedy dopadła mnie austriacka policja. Założyli mi kajdanki i poprowadzili w dolinę. Wymyślałem im, zdarłem z nóg buty i szedłem po śniegu boso jak Chrystus, którego prowadzą na krzyż”.
Przez wiele lat snuto domysły na temat przyczyn choroby pisarza. Twierdzono na przykład, że doznał urazu psychicznego z winy niemieckich kibiców. Jego wychowanek ze szkółki hokejowej Jiří Margolius wspominał w 2000 roku: „Ota mawiał: »Mój mózg się zaciął, jak gdyby zeszła na niego cała mgła z Alp«. Ale to przyszli tylko niemieccy kibice hokejowi. Wrzeszczeli jak opętani, jak to Niemcy robią na całym świecie, bo inaczej nie potrafią. Ota, siedzący koło nich, w jednej chwili usłyszał ryk gestapowców, którzy wpadli do nich do mieszkania, Hitlera, jak wrzeszczał w radiu, i zobaczył wszystkie te okropności wojny, które spotkały jego rodzinę”.
W rzeczywistości było całkiem inaczej. 8 lutego 1964 roku Pavel wbiegł do szatni czechosłowackich hokeistów po ich przegranym meczu ze Szwecją. Skacząc z radości, gratulował zawodnikom brązowego medalu. Zdobyli go mimo porażki, dzięki bramkowej przewadze nad czwartą w kolejności Kanadą. Ale sportowcy o tym nie wiedzieli; sądzili, że dziennikarz z nich drwi. Któryś wrzasnął:
– Do gazu, Żydzie!
Pavel zbladł. Po chwili uśmiechnął się i wyszedł z szatni. Nazajutrz poszedł w Alpy „rozproszyć mgłę”.
Początkowo wiele osób sądziło, że „wybrał wolność”. Tylko jego żona i najbliższy przyjaciel, pisarz Arnošt Lustig, nie uwierzyli w ucieczkę. Domyślali się, że coś się stało. Pavel już podczas służby wojskowej na początku lat pięćdziesiątych przeżył załamanie nerwowe. Z amerykańskiego tournée klubu piłkarskiego Dukla Praga w 1962 roku wrócił skrajnie wyczerpany psychicznie. Przez dwa lata pracował nad swoim debiutem książkowym. Reporterska opowieść Dukla mezi mrakodrapy [Dukla wśród drapaczy chmur] miała się ukazać w lutym 1964 roku.
Książka była już wydrukowana, gdy w praskim mieszkaniu Lustiga zadzwonił telefon. Pavel dzwonił z Austrii, ze szpitala psychiatrycznego. Wyszeptał do słuchawki, że spotkał na ulicy w Innsbrucku doktora Mengele.
Wiedział, że Lustig również spotkał kiedyś doktora Mengele. Na rampie w Auschwitz.
Lustig zawiadomił żonę przyjaciela. I znajomych z kontrwywiadu. Sprawa wyglądała na poważną. Pavel był oficerem rezerwy, redaktorem wojskowego czasopisma „Československý voják”. Kontrwywiad szukał go od tygodnia. Gdyby zdrowy wrócił do kraju, poszedłby siedzieć na wiele lat.
Załatwienie formalności zajęło kilka dni. Nie obyło się bez przygód. Karetka, którą Austriacy przywieźli chorego, tuż przed przejściem granicznym miała kraksę. Pisarz wysiadł z auta o własnych siłach. Na zachowanych zdjęciach widać, jak stoi obok i przygląda się rozbitemu samochodowi. W okularach przeciwsłonecznych i kapeluszu wygląda niczym tajny agent.
Do kolejnego zdjęcia pozuje wraz z żoną i Lustigiem. Wszyscy się uśmiechają.
Lekarze w Centralnym Szpitalu Wojskowym w Pradze stwierdzili cyklofrenię, chorobę afektywną dwubiegunową. Zalecili elektrowstrząsy i środki farmakologiczne. Ta kuracja nie pomogła, a nie znano skuteczniejszej. Pavla hospitalizowano w sumie szesnaście razy.
„Siedzisz samotnie na krześle przez całe tygodnie, miesiące, lata – wspominał pobyt na oddziale zamkniętym. – Ten pierwszy okres nie był dla mnie osobiście straszny, był straszny dla moich bliskich, którzy mnie obserwowali. Właściwie to czułem się błogo i wykonywałem wszystko z pasją i przekonaniem. Czasem to nawet było przyjemne, pięknie jest być błogosławiącym Chrystusem.
Najgorzej, gdy za pomocą proszków doprowadzą człowieka do stanu, w którym zdaje sobie sprawę, że jest wariatem. Oczy zasnuwa smutek, człowiek już wie, że nie jest Chrystusem, ale biedakiem, któremu brak zdrowych zmysłów, czyniących z człowieka człowieka. Siedzieć trzeba za wzmocnionymi kratami, choć nikogo się nie zabiło i nikogo nie skrzywdziło. Jest się skazanym bez sądu. Ludzie na zewnątrz sobie żyją i zaczyna się im zazdrościć.
Tylko cudem można z tego wyjść. Pięć lat czekałem na ten cud”.
I cud się wydarzył.
W 1967 roku doktor Pavel Grof, młody psychiatra z bohnickiej kliniki, zaproponował pisarzowi poddanie się nowatorskiej metodzie leczenia za pomocą litu. Grof zapoznał się z nią podczas stażu w Niemczech Zachodnich. W owym czasie niewielu lekarzy na komunistycznym Wschodzie wiedziało, że ten rzadki pierwiastek, wykorzystywany między innymi w fizyce jądrowej, może mieć właściwości stabilizujące układ nerwowy (dziś powszechnie stosuje się go w leczeniu psychozy maniakalno-depresyjnej).
Ota Pavel tak opowiedział o kuracji węglanem litu w liście do brata, Hugona Pavla: „Pewnego dnia stał się cud. CUD. Przyszedł mój lekarz, trzymając w dłoni nowy, wspaniały proszek. A potem uścisnął mi rękę i wypuścił mnie z kliniki”.
To było w sierpniu 1967 roku. Jesienią tego samego roku, w ciągu kilkunastu dni, Pavel napisał opowiadanie Karpie dla Wehrmachtu. Pierwsze spośród ośmiu, które złożyły się na Śmierć pięknych saren.
Od dawna myślał o tej książce. „Wiem, że już tylko praca może mnie ocalić” – zwierzył się w lutym 1967 roku bratu. Kupił nową maszynę do pisania i miesiąc później wyznał jeszcze: „moim najskrytszym pragnieniem – jeśli mi zdrowie pozwoli – jest napisać o zwyczajnym życiu. O starym Prošku, o Frańku z pensjonatu U Rozvědčíka [w polskim przekładzie Śmierci pięknych saren: U Tajnego Agenta], o pustelniku ze Skryj, tom opowiadań o naszym tatusiu i mamusi”.
Książka początkowo miała nosić tytuł Mój tatuś. W grudniu 1967 roku Pavel przez okrągły tydzień, siedem godzin dziennie, wypytywał ojca o jego dzieciństwo i młodość, przedwojenną karierę sprzedawcy lodówek i odkurzaczy w firmie Elektrolux, romanse i bijatyki, okupację, obozy koncentracyjne i zawiedzioną wiarę w komunizm.
Ojciec opowiedział mu także, jak podczas wojny, gdy starsi synowie dostali wezwania do obozu koncentracyjnego w Terezinie, wybrał się po dziczyznę nad ukochaną Berounkę. Mięso sarny uratowało im życie. Ale ojciec już więcej nie chciał tam wracać.
„Mam z tym ubaw, ale i niezłą orkę – wyznał Pavel w liście do matki. – Zamierzam napisać o tacie, a tata jest Żydem, nie mogę zrobić z niego ani tchórza, ani zbyt wielkiego chojraka, to po prostu musi być mocne i prawdziwe. Pewne sprawy, o których chciałem pisać, na przykład to, że był w Legii Cudzoziemskiej, pominąłem, a znowu inne trochę podkręciłem. No, sam wiem, co na to powie, pewnie mnie ochrzani”.
Ojciec go nie „ochrzanił”. Nigdy nie przeczytał tej książki.
O dziadku Ferdynandzie wiadomo niewiele ponad to, że pewnego razu połamał krzesło na grzbiecie swego syna. Leo zrobił dziecko służącej i nie chciał się żenić. Po kłótni z ojcem uciekł z domu i wiosną 1919 roku przeszedł przez zieloną granicę do Niemiec. Według rodzinnej legendy najpierw przyjmował i zwalniał prostytutki w lokalu w Sankt-Pauli, hamburskiej dzielnicy uciech. „Miał słabość do tytułów i według jego słów był wtedy profi menedżerem” – wspominał Ota.
Z jakiegoś powodu Leo zrezygnował jednak z tej ścieżki kariery – mogło to mieć związek z wydarzeniem, którego był świadkiem w nocnym lokalu. Pewnego wieczoru jakiś „mały kulawy człowieczek rzucił w alfonsa stołkiem i rozwalił mu głowę, aż mózg opryskał tatusia”.
Leo wyciągnął wnioski z przestrogi losu. Nie na darmo w jego spojrzeniu „zawierała się tysiącletnia mądrość przodków”, „ten przeklęty smutek, który naród żydowski nosi od stuleci”. Wyjechał z Hamburga wraz z cyrkiem Sarrasani, w którym nauczył się chwytu Hansa Sch. i zakochał w wolnoamerykance.
Kimkolwiek był Hans Sch., jego chwyt zapaśniczy nieraz przydał się młodemu Popperowi. Podobnie jak „szkoła filmowa”, którą zaliczył w Hanowerze, choć zagrał tylko drugoplanową rolę karmiciela i dozorcy tygrysów w niemym filmie Żelazna komnata. Potem, według relacji syna, włóczył się po Niemczech. „Często dygotał z zimna i głodował. Sprzedał garnitur, cylinder i monokl”.
W Darmstadt, nie mogąc dłużej znieść biedy, zaciągnął się na pięć lat do Legii Cudzoziemskiej. „Połasiłem się na Afrykę i pieniądze, bo byłem młody i głupi” – powiedział Ocie.
Leo od dziecka marzył o polowaniach na lwy. Jeszcze wiele lat później opowiadał synom o swoich afrykańskich przygodach: „Najpierw wystrzał, buch! Potem brałem lwa za ogon, zakręcałem młynka i ryms nim o ziemię”.
O tym, że w Maroku nie ma lwów, dowiedział się dopiero na statku Sidi Brahim, wiozącym go wraz z grupą podobnych rozbitków życiowych do Afryki. Na miejscu zrozumiał, że będą polować na ludzi.
Legioniści całymi dniami maszerowali przez pustynię. Za kompanią szły wielbłądy z koszami na garbach. Żołnierze wrzucali do nich ciała zmarłych z wyczerpania kolegów. Potem, w białym forcie, otoczonym ze wszystkich stron piaskiem, chowali ich w skrzyniach.
Po roku takiego życia Leo namówił towarzysza broni, Zubana, na wspólną ucieczkę. Jeźdźcowi, który ich ścigał, posłał trzy kulki. Nie dopadły ich Legia, skorpiony i upał, ale zgubili kompas i zamiast do Tangeru, poszli w głąb pustyni. Pili własny mocz i niemal wpadli w obłęd. Wycieńczonych schwytali Arabowie. Rozebrali ich do naga, szejk kazał podać Zubanowi dzban wody. Gdy biedny Jugosłowianin nasycił pragnienie, odziany na czarno Arab jednym cięciem miecza odrąbał mu głowę.
Leo był obrzezany, więc ludzie pustyni darowali mu życie. Wzięli go za swego, musiał tylko udawać niemowę. Przepędzili go dopiero, gdy zaczął się uganiać za ich córkami. Z odnalezionym kompasem, porcją pieczonej baraniny w worku i zapasem wody dotarł nad Morze Śródziemne. A stamtąd do Malagi, gdzie spędził jakiś czas w miejscowym więzieniu. Od nieustannego śpiewania pod celą Avanti popolo został początkującym komunistą (a przynajmniej tak twierdził, gdy po latach wstąpił do partii).
Z Malagi dotarł do Konstantynopola, który zgodnie z ówczesnym zwyczajem nazywał Carogrodem. Widziano go na pokładzie statku Tereza Taja, wożącym do Konstancy rosyjskie szlachcianki. Karmił je sardynkami, a „kiedy omdlewały od upału, obmacywał im ich piękne piersi”.
Wszystko, co piękne, kiedyś się kończy. Leo zatęsknił za ojczyzną. Za śniegiem, za piwem z buštěhradzkiego browaru, za czeskimi drożdżówkami z makiem i serem. Za jazdą na sankach z zamkowego wzgórza. Pojechał do Bukaresztu i wybłagał w ambasadzie bilet na pociąg do Pragi. Ostatnie dwadzieścia pięć kilometrów z dworca Wilsona do domu pokonał na piechotę. Wieczorem zasnął w śnieżnobiałej pierzynie, którą przyszykowała mu babcia Malwina.
Tak mniej więcej Leo opowiedział tę historię synowi. Rozmawiali całymi godzinami, jakby chcieli nadrobić stracony czas. Ota niedawno wyszedł ze szpitala, już nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak dobrze. Nie chciał wracać do Pragi.
Wieczorami pisał w brulionie: Ferdynand Popper posiadał w Buštěhradzie gospodarstwo rolne, piętrowy dom z kuźnią i „przyzwoity staw pośrodku miasta, mający z jednej strony browar, z drugiej topole, a z jeszcze innej domki i chałupy. Tatuś po tym stawie już jako malec pływał w balii, tak jak przed nim pływali tam w balii jego tatuś, dziadek i pradziad, łączyły go więc ze stawem jakieś więzi rodzinne (mówiąc między nami, także i to, że w tym stawie rosły szybko smaczne karpie)”.
Zostało im niewiele czasu. Synowi – pięć lat. Ojcu – dwa miesiące.
Wizja kilku pokoleń Popperów, pływających w balii po buštěhradzkim stawie, wydaje się zbyt piękna, aby była prawdziwa. A jednak wiele wskazuje na to, że to nie bajka, lecz dowód żywej, podtrzymywanej z pokolenia na pokolenie pamięci rodzinnej.
Najstarszy znany z imienia i nazwiska członek rodu Popperów, Juda Löbl Popper (1746–1829), pochodził ze wsi Ostrovec-Lhotka, położonej mniej więcej w połowie drogi między zamkiem Křivoklát w środkowych Czechach (do którego majątku niegdyś należała), a największym miastem zachodnich Czech, Pilznem. Nieopodal wsi płynie rzeka Berounka, która bierze swój początek w Czeskim Lesie, mija Pilzno, Lhotkę, Branov i Křivoklát, by wreszcie na przedmieściach Pragi połączyć się z Wełtawą.
W czasach młodości Judy, syna Löbla, żydowskim poddanym Habsburgów wolno było mieszkać jedynie na ziemiach Królestwa Czeskiego, w ponad 800 tamtejszych wsiach i miasteczkach, po kilka rodzin w każdej, w regulowanej odległości od katolickich miejsc kultu. Wszyscy musieli przestrzegać nakazu znakowania ubioru. Jedynie najstarsi synowie mogli zawierać małżeństwa; na mocy tak zwanych dekretów familianckich, wprowadzonych w 1726 roku, wyznaczono maksymalną liczbę małżeństw żydowskich (6400 w Czechach, 5106 na Morawach i 1245 na czeskim Śląsku). Mimo to populacja Żydów na ziemiach czeskich systematycznie rosła, a to za sprawą wysokiej dzietności, zarówno w oficjalnych, jak i nieoficjalnych związkach, i w połowie XIX wieku przekroczyła 50 tysięcy.
Juda Löbl Popper miał dwanaścioro dzieci, w tym ośmiu synów. Spędził całe życie w Lhotce. Z zachowanych dokumentów wynika, że zajmował się handlem obwoźnym i sprzedawał tytoń. Był już dojrzałym mężczyzną, gdy Żydzi w 1781 roku uzyskali część praw, przysługujących chrześcijanom (między innymi zniesiono nakaz znakowania ubioru). W zamian byli zobowiązani przyjąć niemieckie imiona i nazwiska (od stycznia 1788 roku), posyłać dzieci do szkół i posługiwać się językiem niemieckim w interesach i oficjalnej korespondencji. Za sprawą tak zwanych reform józefińskich z lat 1781–1789 czescy Żydzi przez następne sto lat asymilowali się głównie z kulturą niemiecką.
Juda przyjął nazwisko Popper, które pochodzi od niemieckiej wymowy hebrajskiego skrótu słowa Frankfurt, co może świadczyć o tym, że jego przodkowie wywodzili się z tego miasta. W 1790 roku przyszedł na świat jego syn Łazarz (Lazar), który po ślubie zamieszkał w sąsiedniej wsi Hřešihlavy, gdzie urodziło się jego szesnaścioro dzieci, wśród nich najstarszy Jakub (Jacob) (w 1823 roku) i Emanuel (o którym jeszcze usłyszymy). Hřešihlavy, położone malowniczo w zakolu Berounki, były jednym z ważniejszych ośrodków żydowskich w okolicy; w tamtejszej gminie, jednej z najstarszych w Czechach (1680), mieszkało ponad 200 Żydów. Stała tam drewniana synagoga, cheder, mykwa i założony na początku XIX wieku kirkut, na którym spoczęli Łazarz i jego żona Adelajda (Adelheid).
W 1850 roku najstarszy syn Łazarza, Jakub, poślubił Katarzynę (Katharinę) Heller (z domu Popper), wnuczkę przyrodniego brata swego ojca. Początkowo młodzi mieszkali w Hřešihlavach, gdzie spłodzili pierwszych pięcioro dzieci. Szósty potomek, syn Ferdynand (Ferdinand), przyszedł na świat w 1858 roku w Horšovským Týnie, nieopodal granicy z Niemcami. Jakub był chyba niespokojnym duchem, gdyż wkrótce po urodzinach Ferdynanda (ale nie później niż w 1866 roku) ponownie zmienił miejsce zamieszkania. Po śmierci teściów rodzina przeniosła się do Buštěhradu, rodzinnego miasta Katarzyny. Ferdynand miał wtedy nie więcej niż osiem lat, co oznacza, że w dzieciństwie rzeczywiście mógł pływać w balii po miejscowym rybníku, czyli stawie hodowlanym. Nie można wykluczyć, że podobnym rozrywkom oddawał się jego dziadek, Filip (Phillip) Heller. W każdym razie przodkowie Oty z całą pewnością mieszkali w Buštěhradzie co najmniej sto lat przed jego narodzeniem.
Popperowie byli Landesjuden, Żydami wiejskimi. Za starej monarchii to określenie dotyczyło większości cesarskich poddanych wyznania mojżeszowego. Utrzymywali się z drobnego handlu, ich klientelę stanowili chłopi, toteż na ogół biegle mówili po czesku, który stał się ich drugim językiem, po jidysz lub niemieckim. „Na wsi i w małych miasteczkach członkowie gmin żydowskich żyli w jak najlepszej zgodzie z chłopstwem i drobnomieszczaństwem – pisał wywodzący się z tego środowiska Stefan Zweig. – Byli całkowicie wolni zarówno od kompleksu niższości, jak i od owej nerwowej ruchliwości, tak charakterystycznej dla Żydów z Galicji i wschodniej Europy. Silni i zdrowi dzięki życiu na wsi, kroczyli pewnie i spokojnie swoją drogą, tak jak chłopi w ich ojczyźnie chodzili po polu”.
Ten wyidealizowany obraz żydowskiej krzepy odpowiada pierwszej połowie XIX wieku, gdy większość austriackich Żydów mieszkała w południowych i zachodnich Czechach oraz na Morawach, a tylko znikoma mniejszość w Pradze (ściśle rzecz biorąc – w praskim getcie, którego mury zburzono dopiero w 1851 roku). Żydowscy poddani Habsburgów nie mogli osiedlać się tam, gdzie im na to przyszła ochota. Celowo rozproszeni, żyli wśród czeskich wieśniaków, z coraz większym trudem zachowując własne tradycje i zwyczaje. Wilma Iggers, wybitna znawczyni problematyki, emerytowana profesor uniwersytetu w Buffalo i zarazem daleka krewna Popperów, wspominała, że w wielu miejscowościach (jak choćby w Horšovským Týnie, gdzie mieszkała przed wojną), niełatwo było zebrać choćby dziesięciu mężczyzn na minjan, by wspólnie odmówić modlitwy. W Czechach nie przyjął się judaizm reformowany, więc odejście od ortodoksji przeważnie wiązało się z zanikiem żydowskich praktyk religijnych, a to sprzyjało asymilacji. Zwłaszcza po tym, jak w latach 1848–1849 cesarz Franciszek Józef I uwolnił chłopów od pańszczyzny, a Landesjuden od przymusu życia na wsi. Czescy wieśniacy i Żydzi powędrowali do miast, gdzie ci ostatni szybko „wyzwolili się z więzów religii ortodoksyjnej i stali się żarliwymi wyznawcami religii swoich czasów – »postępu«” (Zweig).
„Ludzie nie zdają dziś sobie sprawy, jak bardzo byliśmy zasymilowani” – napisała mi w mailu profesor Iggers. Ale i wśród wyrwanych z tradycyjnego środowiska Czechów, będących w przeważającej większości rzymskimi katolikami, laicyzacja czyniła szybkie postępy. Pod koniec stulecia okazało się to ważnym czynnikiem sprzyjającym asymilacji Żydów z kulturą czeską, a także mieszanym małżeństwom; w 1900 roku większość czeskich Żydów (pięćdziesiąt cztery procent) deklarowała już narodowość czeską.
To w dużej mierze dzięki talentom i przedsiębiorczości Żydów ziemie czeskie stały się w XIX wieku najbardziej zindustrializowaną prowincją monarchii habsburskiej. Po tym, jak konstytucja grudniowa z 1867 roku zagwarantowała równouprawnienie Żydów, nie tylko w Pradze, ale i w zamieszkanych głównie przez ludność niemiecką ośrodkach produkcyjnych na północy kraju, takich jak Reichenberg (Liberec), Komotau (Chomutov) czy Aussig an der Elbe (Uście nad Łabą), „kupcy żydowscy ze swym darem orientacji komercyjnej i rozeznaniem rynków międzynarodowych pierwsi zrozumieli konieczność przestawienia się na produkcję przemysłową i wynikające z niej korzyści – pisał Zweig. – Zakładali, ze szczupłym przeważnie kapitałem, owe szybko improwizowane fabryki – początkowo tylko o napędzie wodnym – które stopniowo rozrosły się w potężny, opanowujący całą Austrię i Bałkany czeski przemysł tekstylny”.
Scenerią gwałtownych przemian stał się także Buštěhrad. Życie malowniczego miasteczka przez wieki toczyło się wokół górującego nad okolicznymi polami zamku. Postawiła go księżna toskańska, rozbudowali potomkowie jej zięcia, a gospodarzyli na nim Habsburgowie, którzy po przegranej wojnie austriacko-francuskiej w 1859 roku wymienili swoje posiadłości w Lombardii na majątki włoskiej szlachty w Czechach. Panem na Buštěhradzie był ostatni koronowany król Czech Ferdynand I, stryj cesarza Franciszka Józefa I, z racji ociężałości umysłowej nazywany Dobrotliwym. Jeszcze za jego życia w pobliskim Kladnie odkryto bogate złoża węgla kamiennego. Wkrótce Buschtěhrader Eisenbahn, pierwsza prywatna kolej żelazna na ziemiach czeskich, połączyła tamtejsze kopalnie z Pragą i ośrodkami przemysłowymi na północy kraju. Pod koniec stulecia Karl Wittgenstein, wpływowy przedstawiciel zasymilowanej wiedeńskiej burżuazji przemysłowej (i ojciec słynnego filozofa Ludwiga Wittgensteina) założył w Kladnie hutę; na cześć żony Leopoldine nazwał ją Poldi. W zagłębiu kladeńskim pracowało ogółem kilkadziesiąt tysięcy ludzi, przeważnie wieśniaków z pobliskich wsi, takich jak Dříň, Dubí, Lidice, Kročehlavy czy Středokluky. W tym samym czasie na czeskiej wsi pojawili się nowi rolnicy.
Myśląc o praskich Żydach epoki fin de siècle’u, oczami wyobraźni widzimy niemieckojęzycznych prawników i lekarzy, przedsiębiorców i bankierów, naukowców, urzędników i kupców. Byli to ludzie wykształceni i dobrze sytuowani; to dzięki zasymilowanym Żydom język niemiecki rozbrzmiewał od Wiednia po Lwów, od Pragi po Budapeszt, Kraków, Jassy i Czerniowce. Lecz nie wszyscy Landesjuden i ich potomkowie deklarowali niemiecki jako język ojczysty. I nie wszyscy mieszkali w Pradze. Niektórzy, „silni i zdrowi dzięki życiu na wsi”, przy pierwszej okazji zostali rolnikami. W ramach konstytucji z 1867 roku cesarz zezwolił Żydom na zakup ziemi ornej; mogli ją również dzierżawić. Z tego prawa skorzystało kilka tysięcy żydowskich rodzin. Wśród nich byli dziadkowie Oty Pavla.
Ferdynand Popper ożenił się późno, bo dopiero w wieku trzydziestu ośmiu lat. Dwukrotnie młodsza od niego panna młoda, Malwina (Malvine) Abeles, pochodziła z Jiczyna i była młodszą siostrą żony jego starszego brata Marka (Maxa). Po ślubie zamieszkali w Buštěhradzie, prawdopodobnie w domu rodziców Ferdynanda, którzy zmarli na początku XX wieku. Gospodarzyli na okolicznych polach, dzierżawionych od chłopów, którzy wprawdzie pracę na roli zamienili na harówkę w kopalniach, ale nie chcieli pozbywać się ziemi. Tak więc na własność posiadali tylko spłachetek za domem; Malwina urządziła tam ogród warzywny. Była świetną kucharką, pierwszorzędnie przyrządzała dziczyznę, indyka, zająca w śmietanie i ryby.
Jak wielu czeskich Żydów Popperowie obchodzili najważniejsze chrześcijańskie święta, Boże Narodzenie, a nawet Wielkanoc. Malwina płaciła miejscowemu proboszczowi za dwa krzesła w pierwszym rzędzie kościoła i chodziła na katolickie msze, chociaż nie była ochrzczona. Chciała pokazać, że nie różni się od sąsiadów. Ferdynand w tym czasie przepuszczał pieniądze w knajpie szynkarza Oplta, po drugiej stronie stawu. Był nałogowym karciarzem, uwielbiał rżnąć w mariasza.
Malwina potrzebowała dwóch krzeseł ze względu na ogromną tuszę. Współcześni twierdzili, że ważyła dobrze ponad sto kilo i że roztyła się po urodzeniu czwórki dzieci: Leona, Karla, Ottona i Heleny. Z tego powodu właściwie nie opuszczała Buštěhradu. Gdy Ferdynand pewnej niedzieli zaprzągł bryczkę i przewiózł ją po okolicy, było to takie wydarzenie, że opowiadała o nim jeszcze swoim wnukom.
Oczkiem w głowie i pociechą mamusi była najmłodsza córka Helenka. Za to chłopcy wyrośli na łobuzów, zwłaszcza najstarszy Leo. Od małego lgnął do czeskich sąsiadów, górników z Kladna. Uczyli go sprośnych piosenek, którymi rozwścieczał matkę. Nie chciał się uczyć, wkrótce zresztą wyleciał ze szkoły, bo rzucił kałamarzem w belfra. Od tej pory zbijał bąki, łowił ryby w stawie, a gdy podrósł, uciekał z psem i drewnianą strzelbą na pobliskie łąki i udawał, że poluje na zające. Rzucał w nie też kamieniami. Niekiedy Rex wracał ze schwytanym szarakiem, a wtedy chłopak wymieniał go u sklepikarza na czekoladę. Marzył o tym, że kiedyś zapoluje na grubego zwierza, lwa, niedźwiedzia albo przynajmniej jelenia. Najpierw jednak zainteresował się dziewczętami.
Synowie Poppera dorastali wśród młodych wieśniaczek, najmowanych do prac sezonowych na polach, w ogrodzie warzywnym i do posługi w domu. Okazji do amorów nie brakowało, więc niedługo Popperowie doczekali się kilkorga wnucząt z chrześcijańskich matek. Byłoby przesadą twierdzić, że chłopcy rywalizowali ze sobą, ale faktem jest, że nie przepuścili żadnej okazji.
– Najmłodszy, Otto, zrobił dziecko siostrze chłopca mojej mamy – powiedziała mi Slávka Kopecká, wnuczka właścicielki buštěhradzkiej piekarni, która zaopatrywała się w mąkę u Popperów (i wypiekała z niej czeskie drożdżówki, za którymi przepadał Leo).
Kopecká znała także Jaroslava, przyrodniego brata Oty Pavla. Tego, którego jego ojciec zmajstrował służącej rodziców.
A to było tak: gdy tylko Leo skończył osiemnasty rok życia, Austriacy wzięli go do wojska. Trafił na front włoski. Niewiele się tam działo, więc z nudów wybrał się na polowanie i zastrzelił jelenia. Jeleń nie był bezpański, toteż wkrótce dostał za niego słony rachunek. Nie miał z czego zapłacić, dał drapaka do domu. Myślał, że mu się upiecze, bo akurat skończyła się wojna.
W Buštěhradzie pojawił się w skradzionym z magazynu mundurze austriackiego oficera. I ponoć na białym koniu (ale to już na pewno legenda). Ojciec na jego widok mało nie dostał udaru, bo właśnie zapłacił najdroższy w życiu rachunek za dziczyznę (jak widać, znakomita biurokracja Habsburgów przetrwała zdetronizowaną monarchię). Nic dziwnego, że gdy niedługo później Leo zmajstrował dziecko młodej Kalinównie, wściekł się i połamał na nim krzesło.
Czy Ota kiedykolwiek poznał swego przyrodniego brata? Czy zamienił z nim choćby słowo – a jeśli tak, to czy wiedział, z kim rozmawia? Nic na to nie wskazuje, aczkolwiek Jaroslav Kalina, starszy od niego o całe dziesięć lat, mieszkał z matką w okolicach Buštěhradu. Gdy był mały, ojciec wysyłał pieniądze jego matce (nie z własnej kieszeni wprawdzie – ta była całkiem pusta – lecz z ojcowskiej). Miał też jego zdjęcie, wykonane, gdy nieślubny syn był już dojrzałym mężczyzną, musiał je więc dostać w latach czterdziestych, być może podczas wojny. To znaczy, że nawet po tylu latach utrzymywał kontakt z synem bądź z jego matką. I to mimo że w tym czasie założył już rodzinę.
Jego wybranką była dziewiętnastoletnia Hermína Netrefová. Ona także służyła u Popperów, zamieszkała z nimi w dzieciństwie, gdy Leo przebywał w Afryce. Hermína – czy też, jak wolała na nią babka Malwina: Herma – pochodziła z pobliskiej wsi Dubí, obecnie dzielnicy Kladna. Miała pięć sióstr i mnóstwo krewnych w okolicy; mężczyźni pracowali w kopalniach bądź przemyśle, kobiety prowadziły gospodarstwa domowe albo najmowały się do posługi lub prac sezonowych. Hermína pomagała w kuchni, wykonywała też bardziej uciążliwe prace; Leo zwrócił na nią uwagę, gdy wracała z praniem znad stawu. Od razu wpadła mu w oko.
Wzięli ślub 7 czerwca 1924 roku w Kladnie. Pół roku później, 26 grudnia, przyszedł na świat ich pierworodny syn Hugo. Teściowie początkowo kręcili nosem na biedną gojkę. Zapowiedzieli, że nie będą ich utrzymywać, więc małżonkowie wynieśli się z Buštěhradu. Zamieszkali w zagubionej wśród lasów wiosce niedaleko Mariańskich Łaźni (gdzie urodził się Hugo), a niedługo później w niewielkiej wsi koło Pilzna, gdzie 24 marca 1926 roku przyszedł na świat kolejny syn, Jiří.
Przez pierwsze lata biedowali, jadali byle co; nieraz musiały im wystarczyć „solone grzyby bez jajek i chleb z jakże zdrową cebulą”. Leo handlował czym popadło, między innymi sprzedawał gaśnice strażackie Tutenchamon. Bez większego powodzenia, bo dla nikogo „nie było tajemnicą, że przy interwencji Tutenchamona spłonęła doszczętnie niejedna fabryka”. Był jednak przekonany, że pokazałby, na co go stać, gdyby tylko mógł zaoferować klientom naprawdę pierwszorzędny towar. Na przykład szwedzki odkurzacz.
Leo poznał w Pilźnie przedstawiciela firmy Elektrolux. Mężczyzna zaprosił go do biura i wręczył drewnianą walizeczkę. Leo miał pojechać z nią do Rokycan i znaleźć tam klientów.
Brakowało mu pieniędzy na bilet, więc poszedł do odległych o niemal dwadzieścia kilometrów Rokycan na piechotę. Tam ponoć przez dwie godziny stał na głównym placu, zanim odważył się odwiedzić pierwszego klienta i wyrecytować wyuczoną formułkę: „Jestem przedstawicielem firmy Elektrolux i sprzedaję odkurzacze ze znakiem ochronnym »MADEINSWEDEN«”.
Tego dnia sprzedał pięć odkurzaczy, a w ciągu pierwszych dziesięciu dni – trzydzieści jeden. W Pilźnie nie chcieli w to uwierzyć, ale po sprawdzeniu rachunków wszystko się zgadzało. Zwierzchnicy zabrali Poppera do centrali w Pradze i pokazywali tam jak ósmy cud świata. Wkrótce został mistrzem krajowym firmy Elektrolux, dostał złoty zegarek marki Movado w podwójnej kopercie (a za rok jeszcze jeden), przeprowadził się z rodziną do Pragi i – jak to ujęła Hermína – „pokazał rogi”. Świat wreszcie legł u jego stóp.
Przynajmniej świat odkurzaczy.
A jak było naprawdę? Leo już w 1924 roku starał się o posadę w Elektroluxie, ale przedstawiciel firmy z Pilzna odprawił go z kwitkiem. (Leo doszedł potem do wniosku, że mężczyzna obawiał się o swoją posadę). Dopiero dwa lata później dostał propozycję nie do odrzucenia. Ofertę stałej pracę, pod warunkiem, że zobowiąże się sprzedać do końca roku określoną liczbę odkurzaczy i lodówek. Zadanie było niewykonalne, bo w 1926 roku na czeskiej prowincji „ludzie przywiązani byli do miotły i szczotki, a odkurzacz za dwa tysiące uważali za diabelski wynalazek i rzecz zupełnie niepotrzebną”. Leonowi nie pozostało jednak nic innego, jak się zgodzić. Miał przecież żonę i dwoje dzieci na utrzymaniu.
1. Leo i Hermína Popperowie z synami: Jiřím, Otą i Hugonem, 1934 rok
I dopiął swego. „Dla firmy Elektrolux mój tatuś okazał się wielką wygraną na loterii – wspominał Ota. – Trudno powiedzieć, na czym to polegało, ale w tej dziedzinie okazał się geniuszem, a geniusza trudno rozpoznać nawet w dziedzinie sztuki, a co dopiero przy sprzedaży odkurzaczy”.
Pavel niewiele przesadził, pisząc o znaczącej roli, jaką jego ojciec odegrał w dziejach czechosłowackiego oddziału firmy. W 1929 roku, w pierwszych latach kariery Leona w Elektroluxie, firma popisała się wyjątkowo udaną kampanią. Jej motywem przewodnim stało się zdjęcie małego chłopca w mundurku, siedzącego na odkurzaczu jak na koniku-zabawce. Plakat zrobił furorę na całym świecie. Tym chłopcem był najstarszy syn Popperów, Hugo.
Odkurzacz okazał się nowinką w skali światowej; Elektrolux sprzedawał ten produkt dopiero od kilku lat. Człowiekiem, który z przenikliwością wizjonera rozpoznał merkantylny potencjał wynalazku, był szwedzki przedsiębiorca Axel Wenner-Gren; to on przekonał właścicieli Elektroluxu do nabycia patentu i wprowadzenia odkurzaczy do szerokiej dystrybucji w zamian za udział w sprzedaży. W następnej dekadzie był już właścicielem i prezesem firmy. Ale nie byłoby tego sukcesu, gdyby nie utalentowani sprzedawcy, tacy jak Leo Popper.
Leo niemal natychmiast znalazł się wśród „czempionów” firmy, zwyciężał w lokalnych, a następnie międzynarodowych rankingach sprzedawców. Wyróżniał się na tle kolegów, „miał w oczach wesołość, smutek i pokorę, a przede wszystkim wdzięk eleganckiego i przystojnego mężczyzny, potrafił być natrętny i bezczelny, ale nigdy nie przekraczał granicy dobrego smaku – pisał Ota. – Jedynie złośliwi plotkarze spośród konkurentów posługiwali się, mówiąc o nim, starym wyświechtanym zwrotem, że jak się go wyrzuci drzwiami, to pcha się z powrotem przez okno”.
W połowie lat trzydziestych Leo Popper był już mistrzem świata w sprzedaży lodówek i odkurzaczy firmy Elektrolux. W dorocznym konkursie wyprzedził konkurentów z kilkudziesięciu krajów; Ota twierdził, że z pięćdziesięciu pięciu, ale ojciec pisemnie potwierdził, że było ich trzydzieści pięć. Z tej okazji otrzymał złoty medal Szwedzkiej Izby Handlowej, wręczył mu go prezes Wenner-Gren podczas uroczystości w Pradze.
Trzeba przyznać, że Leo znalazł się w dobrym miejscu o właściwej porze. W latach dwudziestych Czechosłowacja przeżywała okres prosperity i nawet podczas wielkiego kryzysu następnej dekady pozostała jednym z najzamożniejszych krajów Europy. Czeskie gospodynie jako jedne z pierwszych odkryły wszystkie uroki świata wyrobów przemysłu lekkiego, całą tę plejadę rondli, kuchenek gazowych, pralek, lodówek i odkurzaczy, które zmieniły życie współczesnych kobiet (a przynajmniej dały im trochę wolnego czasu).
Popper był skromnym, lecz nie najlichszym spośród apostołów domowej emancypacji. A w razie potrzeby bywał cudotwórcą. Sprzedał odkurzacz wieśniakom ze wsi Nesuchyně, mimo że we wsi nie było prądu. „Oczywiście obiecał, że pomoże im doprowadzić elektryczność, ale nigdy tego nie zrobił”. Sprzedał odkurzacz nauczycielowi, w którego przed laty rzucił kałamarzem (i wyleciał za to ze szkoły, wskutek czego nigdy nie nauczył się pisać bez błędów choćby najprostszych wyrazów). Sprzedał odkurzacz żandarmowi, który przed laty przyłapał go na kłusownictwie i zabrał dubeltówkę. Podobno sprzedał też lodówkę premierowi Malypetrowi, a szefowi dyplomacji Benešowi – nawet dwie.
Sprzedał też dwie lodówki malarzowi Nechlebie. To postać autentyczna, jak wszyscy bohaterowie Śmierci pięknych saren. Vratislav Nechleba był rektorem praskiej Akademii Sztuk Pięknych i wziętym portrecistą, namalował czterech czechosłowackich prezydentów (i przeżył ich wszystkich, zmarł w 1965 roku w wieku osiemdziesięciu lat). Miał też namalować portret małżonki dyrektora generalnego firmy Elektrolux, pana Františka Kominíka (w książce Oty Františka Koralika), ale nic z tego nie wyszło, bo artysta odmówił malowania „paniusi”.
Obiecany w zamian za załatwienie tej sprawy awans przeszedł Popperowi koło nosa. Jak również wymarzony romans z dyrektorową. Pani Irma ogromnie mu się podobała, bo „miała – jak na Żydówkę – niezwykle jasne włosy i błękitne oczy, a poza tym przepięknie wymodelowane piersi, które piętrzyły się stromo pod sugestywnymi tkaninami, takimi jak atłas czy szantung, i pulchny okrągły tyłeczek”.
Vratislav Nechleba przed śmiercią wyznał Popperowi, że wprawdzie ogromnie nie lubił malować kobiet, ale rzeczywiście chciał zrobić wyjątek – dla jego żony Hermíny. Jeszcze po trzydziestu latach żałował, że nie znalazł w sobie odwagi, by mu o tym powiedzieć.
Najmłodszy syn Hermíny i Leona Popperów urodził się 2 lipca 1930 roku w sanatorium Sanop na praskim Smíchovie. Bliscy nazywali go różnie: Otto, Otík, Otí, niekiedy także Ot’as, ale najczęściej – Ota.
Chłopiec nieprędko zdał sobie sprawę z tego, że jest Żydem. Pół-Żydem. Zebrą, jak mawiał w żartach ojciec. W dzieciństwie stawał na baczność, gdy z radia „płynęły dźwięki naszego hymnu narodowego”. Pewnego razu, gdy bracia byli już w łóżkach, na dźwięk pieśni Kde domov můj [Gdzie jest moja ojczyzna] wyskoczyli spod pościeli w nocnych koszulach, a „tatuś z dumą pokazywał nas gościom: jak to jesteśmy wychowani w duchu patriotycznym”.
W języku czeskim ojczyzna (domov) wywodzi się nie od ojców, lecz od domu. Leo był Żydem, nosił niemieckie nazwisko, ale uważał się za czeskiego patriotę i w takim duchu wychował synów. Podczas spisu powszechnego w 1930 roku ojciec zadeklarował, że wszyscy członkowie rodziny są narodowości czeskiej. „Kochał ten kraj, i to chyba bardziej niż mamusia, która była chrześcijanką; ale dla niej było to w jakiś sposób oczywiste, podczas gdy mój tato szukał ojczyzny poprzez swoich przodków setki lat, zanim ją wreszcie znalazł”.
W rzeczywistości Hermína przestała chodzić do kościoła najpóźniej po ślubie z Leonem; na akcie małżeństwa w rubryce „wyznanie” urzędnik wpisał: „bez wyznania”. Jiří Pavel powiedział kiedyś, że jego matka „nie wierzy w Ducha Świętego ani w niepokalane poczęcie, ale w miłość, która czyni cuda”. Praktyki religijne w domu Popperów sprowadzały się do ubierania choinki w Wigilię. Ojciec wpadał do bóżnicy tylko z okazji największych świąt i doniosłych wydarzeń w życiu rodziny, takich jak narodziny starszych synów. Robił to zapewne pod presją rodziców – Hugo Pavel wspominał, że został obrzezany bez wiedzy rodziców, do synagogi zanieśli go dziadkowie. A gdy Popperowie przenieśli się do stolicy, ojciec nie wybrał się do gminy nawet po narodzinach najmłodszego syna. Z prawnego punktu widzenia Ota był bezwyznaniowcem.
Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.
fot. 1, 2, 3, 4, 5, 9, 10, 11, 12, 13, 15 – Fotografie w zbiorach Památník národního písemnictví – Literary Archive, Czech Republic
fot. 6, 7 – Tadzik Burski
fot. 8 – Vilém Heckel / Helena Heckelová
fot. 14 – Wilma Iggers (dzięki uprzejmości Craiga Partridge’a)
fot. 16, 19 – Pavel Vácha / CTK / PAP
fot. 17 – CTK / PAP
fot. 18 – Petra Vladařová
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
[email protected], [email protected]
[email protected], [email protected], [email protected]
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Sekretarz redakcji: [email protected]
Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel./fax +48 22 621 10 48
[email protected], [email protected]
[email protected], [email protected]
Dział marketingu: [email protected]
Dział sprzedaży: [email protected]
[email protected], [email protected]
Audiobooki i e-booki: [email protected]
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, [email protected]
Wołowiec 2018
Wydanie I