Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bohumil Hrabal. Wybitny czeski prozaik, zapatrzony w naturszczyków mistrz słowa, który potrafił wznieść nieliterackość mowy potocznej na wyżyny uniwersalnej opowieści o człowieku i świecie. Pisarz, który wyszedł z drugiego obiegu, na przemian hołubiony i nękany przez komunistyczną władzę. Scenarzysta Jiřiego Menzla, uwielbiany przez Kunderę i Havla. Bywalec knajp i nieśmiały kobieciarz. Prześmiewca i melancholik. Niestrudzony podróżnik i miłośnik przyrody. Samotnik, pogrążony w depresji po śmierci żony, który ginie tajemniczą, tragiczną śmiercią.
Pod znakomitym piórem niezłomnego piewcy hrabalowszczyzny ożywa i uwodzi, sprawiając, że nie sposób po raz kolejny nie sięgnąć po „Pociągi pod specjalnym nadzorem, Obsługiwałem angielskiego króla” czy „Czułego barbarzyńcę”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
SERIA BIOGRAFIE
Już w księgarniach:
Beata Chomątowska Lachert i Szanajca. Architekci awangardy
Aleksander Kaczorowski Havel. Zemsta bezsilnych
Małgorzata Czyńska Kobro. Skok w przestrzeń
Angelika Kuźniak Stryjeńska. Diabli nadali
Aleksander Kaczorowski
Hrabal
Słodka apokalipsa
Wszelkie powielanie lub wykorzystanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż autoryzowane pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.
Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl
Wybór fotografii Katarzyna Bułtowicz
Fotografia na okładce © by Milan Jankovič / Literární archiv Památníku národního písemnictví
Copyright © by Aleksander Kaczorowski, 2016
Redakcja Tomasz Zając
Korekta Anna Strożek / d2d.pl, Anna Brynkus-Weber / d2d.pl
Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład Sandra Trela / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej / d2d.pl
ISBN 978-83-8049-232-5
– To jak w końcu było z tym Hrabalem? Wypadł z okna czy wyskoczył?
Wielu ludzi zadawało mi to pytanie, po czym, widząc moją stropioną minę, sami, z dużą pewnością siebie, na nie sobie odpowiadali.
Też bym tak chciał, ale nie potrafię. Nie byłem przecież przy nim, gdy kilka minut po czternastej 3 lutego 1997 roku wychylił się z okna w swoim pokoju na piątym piętrze praskiego szpitala Na Bulovce. Nie było przy nim nikogo spośród tych, których ostrzeżenia, by się zanadto nie wychylał (ewentualnie by wybił sobie z głowy myśl o samobójstwie), mógłby usłuchać.
Już od kilku lat nie żył Karel Marysko, serdeczny druh i pierwszy czytelnik jego młodzieńczych wierszy, zapisywanych zielonym atramentem na arkuszach papieru firmowego w opustoszałej kancelarii nymburskiego browaru, którego administratorem był František Hrabal, ojciec przyszłego pisarza. Niedługo przed Maryską zmarła Eliška, żona Hrabala, jego ukochana Pipsi (łzy wzruszenia nie pozwoliły Marysce wygłosić ostatniego słowa nad jej trumną). Kilka miesięcy wcześniej zabrał się na tamten świat brat Hrabala Břetislav (przez bliskich zwany Slávkiem). Także rodzice pisarza i ukochany stryj Pepin już od lat wiedli pośmiertną egzystencję na kartach jego książek, podobnie jak pakowacz makulatury Jindřich Peukert (pierwowzór Haňti, bohatera Zbyt głośnej samotności) czy zmarły śmiercią samobójczą (choć znów – można się spierać, czy nie był to wypadek) malarz i grafik Vladimír Boudník.
3 lutego 1997 roku nie było już na tym świecie nikogo, kto byłby dla Hrabala na tyle ważny, by ten chciał dla niego żyć. Może poza kotami. Ale co tam koty; przecież nigdy wcześniej nie było tak wielu ludzi, którym Hrabal wydawałby się nauczycielem życia! Czy ktoś taki mógłby się sam życia pozbawić?
Lekarze i policja wykluczyli wersję o samobójstwie pisarza. Za nieprawdopodobną uznał ją także jego rówieśnik i mentor z początków twórczości – Jiří Kolář. Ale tłumaczka Hrabala na język niemiecki Susanne Roth (której zapisał w testamencie prawa do obcojęzycznych wydań swoich dzieł) ostro zaprotestowała w czeskiej prasie przeciw rozpowszechnianiu przez media informacji o śmierci pisarza jako wypadku zniedołężniałego staruszka.
Susanne Roth kilka miesięcy po śmierci Hrabala zmarła na raka. Być może świadomość własnej nieuchronnej śmierci podyktowała jej tak kategoryczną opinię. Lecz także inni tłumacze i znawcy twórczości pisarza są przekonani, że popełnił samobójstwo.
Z jego książek można czerpać garściami argumenty na poparcie tej tezy; zarówno z tekstów pisanych u schyłku życia, jak i z tych najwcześniejszych. Bohaterowie książek Hrabala to istny klub samobójców: giną z własnej ręki lub przynajmniej usiłują targnąć się na swoje życie. Każdy czyni to z innych powodów: stary Haňťa nie chce żyć w nowych czasach, narwany Vladimírek być może dodusza się zupełnie niechcący, elew Pipka karze się za porażkę miłosną. Na samym początku jest jednak Kain, tytułowy bohater wczesnego opowiadania Hrabala (z 1949 roku), który próbuje się zabić… w zastępstwie samego autora.
Tylko czy z tego wynika, że pół wieku później pisarz dokończył dzieło spaprane przez swoje alter ego?
„Myślał pan kiedyś o samobójstwie?” – zapytał Hrabala w połowie lat osiemdziesiątych węgierski dziennikarz László Szigeti.
„Jako pisarz? Zawsze. Jako pisarz byłem tuż-tuż… Ale żebym sam zdecydował się i poszedł gdzieś nad wodę – o, co to, to nie. Nigdy” – odpowiedział.
Więc jak w końcu było?
„Moje życie osiągnęło punkt kulminacyjny” – stwierdził w innym wywiadzie na kilka lat przed śmiercią. „Zapewne żyłem i pisałem jedynie po to, by napisać Zbyt głośną samotność” – mówił już w 1989 roku.
Hrabal długo czekał na swoich czytelników. Gotowe składy drukarskie jego debiutanckich tomików wierszy i zbiorów opowiadań raz po raz rozsypywały się na zakrętach historii ojczystej; on sam lądował a to na podrzędnej stacyjce kolejowej, to znów w składnicy makulatury. Ale takie właśnie – wykolejone – były dzieje jego kraju, taki właśnie – skazany na przemiał – był los wszystkiego, co kochał. Na tym śmietniku odnalazł cudowny lek na historię; w zwyczajnym, powszednim życiu znalazł remedium na rutynę i zobojętnienie. Nie od razu, i może nawet bez takiej intencji, bo przecież żył nie na przekór swoim czasom i nawet nie obok nich; jego czas biegł w przeciwnym kierunku: gdy w latach pięćdziesiątych jego kraj pędził ku świetlanej przyszłości, on znalazł swój świat w peryferyjnym barze; gdy w latach sześćdziesiątych ojczyzna budowała socjalizm z ludzką twarzą, on pisał o pociągach pod specjalnym nadzorem; a gdy po zdławieniu Praskiej Wiosny 1968 roku Czechosłowacja stała się jednym wielkim „szpitalem na peryferiach”, on duchem zamieszkał w browarze – tym samym, w którym przeżył dzieciństwo i młodość. A potem, na kartach pisanej w połowie lat osiemdziesiątych autobiograficznej trylogii Wesela w domu, przemierzył znów tę samą drogę, lecz w odwrotnym kierunku – z powrotem. W samą porę, by w 1989 roku dogonić historię – tym razem z całym krajem.
Dopiero wtedy, u schyłku życia, spróbował się z nią ścigać, być kronikarzem współczesności. Słał kolejne listy, najpierw do poznanej w gospodzie U Zlatého tygra (Pod Złotym Tygrysem) amerykańskiej bohemistki April Gifford (Kwiecieńki), potem do ulubionego kota Cassiusa (nazwanego tak na cześć słynnego pięściarza Cassiusa Claya – Muhammada Alego), a wreszcie do siebie samego. Ale jak długo można pisać do siebie?
Czytelnicy go uwielbiali, ale trochę tak, jak uwielbia się stareńkiego dziadka, który ma nas rozweselać anegdotkami o dawnych dobrych czasach. A jemu wcale nie było do śmiechu. Pisał wówczas: „Kiedy w końcu bywalcy wyrzucą mnie ze »Złotego Tygrysa«… Za to, że konsekwentnie posyłam ich do diabła, że nazywam ich debilami, że o bywalcach »Złotego Tygrysa« i o ludzkości w ogóle powiadam, że to pomiot zły, głupi i występny… choć także stateczny i genialny […]. Ja sam bowiem jestem debilem, jestem zły, głupi i występny… A zatem jestem czeskim pisarzem, spadkobiercą Jaroslava Haška, i nie potrafię się zachować, zachowuję się tak jak ten histeryk McEnroe, kiedy szlag go trafia na korcie, bo wydaje mu się, że gnębią go i sędziowie boczni, i główni, i nawet publiczność, zwłaszcza wtedy, gdy nie wygrywa… Ale na fotografii Andy’ego Warhola McEnroe jest wrażliwym, sympatycznym młodym człowiekiem, jakim i ja bywałem, zanim zacząłem się otaczać, zanim zaczęto mnie otaczać kultem jednostki… I tak zostałem Aurorą… na mieliźnie. Dobrze mi tak!”.
Czytelnicy uwierzyli, że jest tym, kogo sam wymyślił – Bohumilem Hrabalem, bohaterem napisanych przez siebie książek. Może więc i on zapragnął istnieć już tylko w taki sposób i – niczym dziecko, które bez lęku pozwala swemu ciału opaść, bo wie, że huśtawka za chwilę znów porwie je do góry – dołączył do Haňti i Vladimírka?
„To przyszło nagle, niemal przez noc: nie mogłem pić. Tak jakby moje ciało i duch zbuntowały się i zmówiły, że od tej pory będą odmawiać sobie tej codziennej łaźni […]. Tak czy inaczej, stwierdziłem, że najmniejsza nawet ilość alkoholu, jeden jedyny łyczek wina – powoduje bunt wątroby i krzyk »dość, dość«. Mój przyjaciel, który dotychczas mnie pocieszał, porzucił mnie… odtrącił bez ostrzeżenia, tak więc zostałem sam, bez pomocy […]. Depresja wskutek nagłej abstynencji”.
Nie, to nie cytat z eseju Hrabala. Sam Hrabal wynotował sobie ten fragment Dotyku ciemności Williama Styrona latem 1993 roku. I dodawał od siebie: „Codziennie myślę o samobójstwie… […] Jest sobota, odłożyłem samobójstwo do jutra…”.
Ostatnie teksty Hrabala to świadectwo coraz głębszej depresji. Cierpieniom duchowym towarzyszyły bóle całego ciała, nogi odmawiały mu posłuszeństwa („wydają się zbyt oddalone ode mnie, jak drewniane nogi marionetki”). Poruszał się już tylko o lasce. „Dziś rano, jak zawsze po delirycznej nocy, ogoliłem się, dzisiaj już na siedząco, bo stanie sprawia mi trudność, myślałem o tym, że pan profesor Rypka ma chyba rację, co stwierdził zresztą na podstawie rentgena, że mam zwyrodnienie chrząstek międzykręgowych, toteż prędzej czy później będę jeździć na wózku…”
W grudniu 1996 roku upadł i dotkliwie się potłukł. Początkowo zbagatelizował wypadek, ale następnego ranka ból był już nie do zniesienia, więc sam poprosił przyjaciół, by zawieźli go do lekarza. Trafił jak zwykle do szpitala Na Bulovce, gdzie spędził także poprzednią zimę. Mijał tydzień za tygodniem, święta, Nowy Rok. Minął styczeń. Odwiedzali go przyjaciele: jego przyszły biograf Tomáš Mazal, wydawca Václav Kadlec, tłumaczka Monika Zgustová i inni; kilkoro z nich miało wrażenie, że pożegnał się z nimi na zawsze. Próbowali podtrzymać go na duchu, snuć plany na przyszłość. Hrabal tylko machał na to ręką.
Ale przecież niespełna dwa lata wcześniej pisał o przyjacielu profesorze Jaroslavie Kladivie: „Memu przyjacielowi Jarulinkowi, temu, który prowadził kondukt i przemawiał nad trumną Palacha, Jarulinkowi za to, że wygłosił mowę żałobną nad trumną Palacha, niebiosa odwdzięczyły się tym, że umierał na raka, a on mimo to w obronie przed niebiosami wykupił sobie kartę wędkarską, choć leżał już w szpitalu na placu Karola, związany w kij umieraniem…”.
Student filozofii Jan Palach w styczniu 1969 roku podpalił się na praskim placu Wacława. Złożył swoje życie w ofierze, by wstrząsnąć sumieniami rodaków. Zamiast tego przeraził ich tak, że ostatecznie pogodzili się z sowiecką okupacją. W dwudziestą rocznicę jego śmierci Hrabal wyznał: „Tyle razy chciałem wyskoczyć z okna na piątym piętrze, gdzie mieszkam, nie z tego powodu, ale dlatego że tak długo patrzyłem, jak umiera moja Pipsi, moja żona […], [ale] odłożyłem ten swój skok z okna i gdybym miał dość siły, to kupiłbym kanister benzyny i również bym się podpalił, ale ja się boję, nie jestem odważny…”.
Prawdziwymi czempionami byli dla niego ludzie tacy jak pan Růžička: „po popisie akrobatycznym skoczył do pustego basenu w Moskwie i połamał sobie kręgosłup, i nie może chodzić, i używa rąk jak płetw, ale ma piękną żonę, a przede wszystkim ma, panie Hrabal, odwagę, żeby żyć, chęć do życia! A niech to szlag, a niech to wszyscy diabli, a niech to dunder świśnie, daj się pan wypchać, panie Hrabal, z tym jojczeniem i szukaniem powodu, żeby nie żyć… Jest pan chodzącą wymówką, panie Hrabal!”.
Napisał te słowa niespełna sześć lat przed śmiercią, 3 marca 1991 roku.
Gdzie zatem szukać klucza do zagadki jego śmierci: w jego książkach czy w biografii? Zmistyfikował swój życiorys, tak że niemal nie sposób odróżnić prawdy od zmyślenia. Czy w chwili słabości zaprzeczył swemu dziełu, będącemu konsekwentną apologią życia, świadectwem woli istnienia za wszelką cenę? Motywy samobójcze w jego najsłynniejszych utworach to przecież kontrapunkt dla pochwały życia; jak długo pisał, tak długo tylko bawił się myślą o samobójstwie, najpierw swych bohaterów, a potem – własnym. Gdy jednak jego osiemdziesięciotrzyletnie ciało wymówiło mu posłuszeństwo, gdy jego własny organizm zdradził go, uniemożliwił odprawianie codziennego rytuału zaklinania śmierci, gdy nie mógł już więcej pisać – skończyła się literatura. Pozostał samotny, stary człowiek, który od życia mógł oczekiwać już tylko jednego – powolnego umierania. Stryj Pepin mawiał: „Ten świat jest piękny do obłędu. Nie, żeby taki był, ale ja go takim widzę”. Jeśli Hrabal popełnił samobójstwo, to tylko z jednego powodu: by oszczędzić sobie losu stryja Pepina, swej „muzy w przebraniu słodownika”, który dokonał żywota w domu starców, robiąc pod siebie i nie poznając nikogo, nawet ukochanego bratanka; by oszczędzić sobie losu swej żony Pipsi, która na jego oczach miesiącami umierała na raka; by oszczędzić sobie losu Karela Maryski, brata Slávka, profesora Kladivy i wielu innych.
Czy tak właśnie było? Za każdym razem, gdy sięgniemy po jego książki, Vladimírek będzie wieszał się na klamce, poeta Bondy zatupie ze złości nogami w maleńkich bucikach, stryj Pepin zdradzi nam kolejny sekret dzieła pana Batisty o życiu płciowym. Ale Hrabal nie zdradzi nam sekretu swojej śmierci.
Kiedy pakowacz makulatury Haňťa po raz ostatni wyścielił starym papierem swą prasę hydrauliczną, by po chwili samemu się w niej ułożyć i pozwolić zgnieść (wolał bowiem odejść z tego świata wraz z ukochanym przeżytkiem starych czasów, niż żyć bez niego w czasach nowych), spotkał znów wiernych towarzyszy życiowej wędrówki: Jezusa i Lao-cy. Dziwna to była wędrówka – przecież przez trzydzieści pięć lat prawie nie opuszczał piwnicy przy ulicy Spalonej w Pradze; zaczytując się dziełami filozofów, stał się człowiekiem „wykształconym wbrew własnej woli”.
Dawniej, w młodości, gdy robił jeszcze plany na przyszłość, podróżował w całkiem klasyczny sposób, na przykład w podróż przedślubną z ukochaną Manią wybrał się do popularnego górskiego kurortu. Niestety, podróż zakończyła się kompromitacją obojga: szczęśliwa narzeczona, szusując po zboczu, zniknęła na dłuższą chwilę w kosodrzewinie, by następnie ukazać się oczom gości hotelowych, wyległych tłumnie na taras widokowy – z własną kupą na jednej z nart.
Nie rażą nas u Hrabala obscena, wcale częste zresztą (przypomnijmy sobie, w jakich okolicznościach kelner Jan Dzieciątko – ten, który obsługiwał cesarza Etiopii – zwykł łapać prostytutki „za uszka”). Hrabal to bowiem pisarz, któremu czytelnik – choć może nieraz się sparzył i wie, że miłosierniej dla bliźnich jest nie ufać im zbytnio – ufa bezgranicznie. Prowadzi czytelników za rękę; dlatego nie przepadali za nim ci, którzy sami chcieli dyrygować innymi. Hrabal jednak nie dyryguje, on zaprasza do wspólnej podróży – tak jak Haňťa, który wędrował po świecie swych lektur w towarzystwie Jezusa i Lao-cy.
Według legendy Lao-cy zmarł na wygnaniu, a Jezusa ukrzyżowano. Nielekki jest los proroków. Hrabal nie był prorokiem ani nawet nie podpalił świątyni w Efezie, jak „ten cymbał Herostrates” (cytat ze wstępu Jaroslava Haška do Przygód dobrego wojaka Szwejka). Ale i on, tak jak jego mistrz Hašek, okupił własnym życiem swoje książki. I dzięki temu nadal w nich żyje.
Nadal też żyją bohaterowie jego prozy: matka, ojciec, stryj Pepin, Vladimírek, Haňťa, Jan Dzieciątko, Miłosz Pipka i inni. Kim są ci, wśród których Hrabal wiedzie swój pośmiertny żywot? Kim byli ci, wśród których żył naprawdę? Jacy nauczyciele pomogli mu stać się tym, kim był – największym czeskim pisarzem? Kim wreszcie był on sam?
„Życie Bohumila Hrabala już na etapie prenatalnym zaczęło się toczyć w sposób dramatyczny – pisał Jaroslav Kladiva. – Pół roku przed jego narodzeniem przydarzyła się taka oto historia: pewnej niedzieli Marie przyszła do domu i powiedziała rodzicom, że będzie miała dziecko i że ten jej absztyfikant nie zamierza się z nią żenić. Impulsywny dziadek Tomáš porwał z szafy fuzję, wypędził Marie na podwórze i tam krzyczał: »Klękaj, zastrzelę cię!«. Babcia Kateřina nalała fasolówki, wyszła na podwórze i rzekła: »Dajcie spokój i chodźcie jeść, bo wystygnie!« […]
Kateřina Kilianová w sobie właściwy sposób znalazła wyjście z sytuacji, która zapowiadała się groźnie… Wiosną roku 1914 jej córce Marie urodził się syn. Otrzymał imię Bohumil… stało się to w sobotę 28 marca w Brnie-Židenicach. Według kalendarza kościelnego był dzień świętego Jana Kapistrana. O północy na firmamencie rozpoczęły się rządy Merkurego… Centralna stacja meteorologiczna dla Czech, Moraw i Śląska zapowiadała pogodę nieustabilizowaną: przejściowe zachmurzenia, następnie przejaśnienia, zmiennie, chłodno i silne wiatry północno-zachodnie… Cesarz niemiecki Wilhelm spotkał się w Miramare z arcyksięciem Franciszkiem Ferdynandem, aby osobiście mieć oko na Habsburgów… Rubryki sportowe przyniosły radosną wieść, że SK Slavia w meczu rewanżowym pokonała Teplitzer FK 1903 stosunkiem 2 : 0. W niedzielę 29 marca SK Slavia grała w Brnie ze Slavią morawską… Popołudniowe wydanie gazety »Národní politika« zamieszcza 28 marca wiadomość zatytułowaną: »Dyrektor seminarium nauczycielskiego zadręczony przez wychowanków«… Praskie pismo ilustrowane »Kurýr« pisało o wizycie niewidomych skautów w galerii sztuki w Londynie…”
Ten spis okoliczności towarzyszących narodzinom Bohumila Hrabala to niemal katalog motywów i technik właściwych jego pisarstwu. Mamy tu anegdotyczną historię rodzinną, iście szwejkowską wzmiankę o arcyksięciu Ferdynandzie, niezamierzone piękno tytułów prasowych, niemal surrealistyczną anegdotę o niewidomych skautach i komunikat pogodowy, który czyta się jak zwięzłą prognozę XX-wiecznej historii Europy Środkowej. Wszystkie te – i wiele innych – elementy poetyki Hrabala kształtowały się przez lata i stosunkowo późno przerodziły w charakterystyczny styl pisarza, rozpoznawalny nawet w tekstach podpisanych cudzym nazwiskiem.
Autobiografia Bohumila Hrabala mogłaby się zacząć na przykład tak: „Otóż tam, gdzie się urodziłem, gdzie przeżyłem pierwsze trzy lata, gdzie wracałem na każde wakacje, więc tam, gdzie chodziłem do pierwszej klasy gimnazjum, tam żyłem ulicą, ta ulica była dla mnie wszystkim, byłem pod wielkim wrażeniem pogrzebów, żołnierzy maszerujących na plac ćwiczeń, robotników z Lišni, wzuwających buty przy pompie, tam, gdzie mieszkałem całkiem tak samo jak inni, gdzie moja babcia była fabryczną robotnicą w przędzalni, a dziadek krajaczem materiałów w firmie Heinrich Pisko, tam, gdzie wszyscy chłopcy uważali mnie za swojego, gdzie byłem Kilianów Bohušem, jakbym należał do babci, tam podlegałem regułom ulicy, utożsamiałem się z nią”.
Jest w tym fragmencie autobiograficznej prozy Hrabala Pamiętam jedynie dni słoneczne mowa o jego babci i dziadku, o robotnikach i żołnierzach maszerujących na plac ćwiczeń (w dniach I wojny światowej musiał to być częsty widok na ulicach pozostającego pod rządami monarchii habsburskiej Brna); jest mowa o kolegach z ulicy i o samej ulicy, której regułom, jak sam pisze, podlegał i z którą się utożsamiał. Nie ma tylko mowy o dwojgu ludzi, od których przecież wszystko się zaczęło i z którymi na ogół wiążą się nasze najwcześniejsze wspomnienia – o rodzicach pisarza.
I nieprzypadkowo. Wiemy już, że Hrabal był dzieckiem nieślubnym; lecz w końcu nie było to wówczas czymś wyjątkowym (w Pradze początków XX wieku co trzecie dziecko pochodziło z nieformalnych związków; nie ma powodu przypuszczać, że Brno pozostawało pod tym względem w tyle za stolicą Czech). Znacznie istotniejsze wydaje się to, co Hrabal pośrednio daje do zrozumienia w cytowanym fragmencie – że do trzeciego roku życia nie znał swoich rodziców. Co więcej, jest całkiem prawdopodobne, że matka nigdy nie wyjawiła mu, kto był jego ojcem.
*
W autobiograficznej trylogii Wesela w domu Hrabal wkłada w usta narratorki powieści, swej żony Eliški, opowieść o tym, jak to po wieczorze autorskim w Brnie podeszła do niego pewna kobieta, przedstawiła się jako jego przyrodnia siostra i zapytała, czy nie zechciałby spotkać się z biologicznym ojcem. Pisarz nie skorzystał z tej okazji.
Czy rzeczywiście doszło do takiego zdarzenia? Jeśli nawet przyjmiemy za Tomášem Mazalem, że tak, warto zwrócić uwagę na charakterystyczny zabieg pisarza, mający je uprawdopodobnić w oczach czytelnika. Czytamy w Weselach…, że Hrabal nie miał wątpliwości, że jego domniemana przyrodnia siostra naprawdę jest osobą, za którą się podaje, ponieważ miała wystające kości policzkowe. W innym utworze pisał: „Po tych kocich pyskach poznawaliśmy się już z daleka”. Otóż to „niewątpliwe dziedzictwo po Tatarach, Awarach albo Węgrach” cechowało rodzinę Kilianów, a więc krewnych Hrabala ze strony matki. W przypadku osoby spokrewnionej z nim ze strony (biologicznego) ojca cecha ta, nawet gdyby istotnie występowała u kobiety podającej się za jego siostrę, nie mogła w żadnej mierze świadczyć o tym, że są rodzeństwem.
Dlaczego więc Hrabalowi zależało na tym, by czytelnik uwierzył w spotkanie z przyrodnią siostrą i w to, że pisarz z własnej woli zrezygnował z poznania biologicznego ojca? Jesteśmy skazani na domysły, sądzę jednak, że po to, by raz na zawsze wbić czytelnikowi do głowy, że za swego jedynego ojca uważał Františka Hrabala – i że tylko ten ojciec powinien czytelnika interesować.
Czy nie mówi to nam więcej o Hrabalu niż personalia człowieka, który go spłodził? Owszem, wiemy, że prawdopodobnie był nim uczeń ostatniej klasy Czeskiego Gimnazjum Państwowego w Brnie Bohumil Blecha, który po złożeniu egzaminu dojrzałości w grudniu 1914 roku zaciągnął się do armii, został zawodowym żołnierzem, po długiej i burzliwej karierze ożenił się i w 1948 roku opowiedział dorosłej córce o grzechach młodości. Ona zaś postanowiła poznać przyrodniego brata dwadzieścia lat później, gdy został słynnym pisarzem. Ponoć obydwoje – ojciec i córka – byli rozczarowani, gdy odmówił spotkania z „tatusiem”.
Syn dwudziestoletniej Marie Kilianovej, Bohumil František Kilian, przyszedł na świat 28 marca 1914 roku w domu dziadków: Kateřiny i Tomáša Kilianów przy ulicy Balbína numer 47 w Židenicach, peryferyjnej dzielnicy Brna. Po urodzeniu syna Marie wyjechała do Polnej, miasteczka we wschodnich Czechach, i zatrudniła się w tamtejszym browarze w charakterze kontystki – pomocnicy buchaltera. Owym buchalterem był jej przyjaciel, dwudziestoczteroletni syn sprzedawcy lemoniady z Brna, František Hrabal.
To on załatwił Marie pracę w browarze. Wydawca dzieł zebranych Hrabala Václav Kadlec zwraca uwagę, że na akcie chrztu pisarza, datowanym na 4 kwietnia 1914 roku, to właśnie František Hrabal występuje jako ojciec chrzestny chłopca. Nie jest wprawdzie pewne, czy chodzi o Františka Hrabala, „który urodził się w roku 1851, w tym czasie handlował lemoniadą w Brnie”, czy o jego syna o tym samym imieniu. Nie ulega jednak wątpliwości, że František Hrabal junior kochał Marie i był gotów się z nią ożenić, pomimo że była matką nieślubnego dziecka.
Zapewne jakiś udział w miłosnych tarapatach Marie miała jej pasja teatralna, której oddawała się przez wiele lat, także będąc już żoną dyrektora nymburskiego browaru.
„Marie […] miała odmienne niż Kateřina [jej matka] upodobania i aspiracje – pisał Tomáš Mazal. – Była już w pełni mieszczanką – w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Choć potrafiła ugotować obiad, nakarmić i wydoić kozy, choć hodowała przy domu świnie, najbardziej lubiła jednak teatr: z zapałem uczęszczała na próby, odnosiła sukcesy sceniczne w zespole amatorskim imienia Hálka, do browaru, w którym wraz z mężem miała służbowe mieszkanie, ściągała przyjaciół, aktorów i aktorki z praskiego Teatru Narodowego, i namawiała ich na gościnne występy w Nymburku. Wrosła w środowisko artystyczne, przyjaciele, co prawda żartobliwie, ale nie bez powodu, nazywali ją »nymburską Andulą Sedláčkovą«”.
Anna (Andula) Sedláčková była wybitną aktorką dramatyczną. Jak wspominał Hrabal w tomie okolicznościowych tekstów wydanym w latach osiemdziesiątych, „w Nymburku działało kilka scen amatorskich. Prym wiódł zawsze zespół imienia Hálka, w Teatrze Katolickim działał »Přemysl«, w Domu Narodowym występowali narodowi socjaliści, w Domu Robotnika grali komuniści, a w Domu Husa wystawiano operetki… To były złote czasy teatru, zanim pojawiła się telewizja. Pamiętam, że moja mamusia dostała piękny pierścień z okazji swego sześćsetnego występu”.
[^] Od lewej: matka Marie Hrabalová, stryj Bohuslav Kilian, dziadek Tomáš Kilian i babcia Kateřina Kilianová z wnuczkiem Bohumilem Hrabalem
Matka zachęcała do występów scenicznych także syna Bohumila. Chciała może w ten sposób dać wyraz uczuciom macierzyńskim i nawiązać bliższy kontakt z chłopcem, ale bez powodzenia: miejsce nieobecnych rodziców zdążyli już zająć w jego sercu dziadkowie, pod których opieką pozostawał przez pierwsze trzy lata życia.
Mieszkanie dziadków w brneńskich Židenicach, będące scenerią najwcześniejszych wspomnień Hrabala, było bardzo skromne: wszystkiego jeden pokój z ciemną kuchnią i ogródek. Chłopiec przebywał na ogół w nasłonecznionym przez większą część dnia pokoju. Z jego okien rozciągał się widok na okoliczne pola, na ścianach wisiały strzelby i kapelusz myśliwski dziadka oraz jego trofea łowieckie: rogi jelenie, kły dzika i wypchane ptaki. W pokoju stały dwa łóżka, a nad nimi wisiał zegar z wahadłem, które – jak wspominał Hrabal – wydawało tajemnicze dźwięki za byle poruszeniem.
Dziadkowie dorobili się tego skromnego domostwa ciężką pracą. „Gdy pod koniec ubiegłego wieku zamieszkali przy ulicy Balbína, zaczynali od tego, że babcia miała budzik, a dziadek – półlitrowy dzbanek na piwo. Oboje byli zatrudnieni w przędzalni należącej do firmy Heinrich Pisko, ul. Bratysławska”. Dziadek Tomáš „lubił się elegancko ubrać – pisał Hrabal. – Często grał w karty w gospodach i wesoło popijał”.
Wnuk wcześnie wziął przykład z dziadka. Gdy miał cztery lata, zobaczył na ulicy kondukt żałobny; poszedł za nim na cmentarz, a stamtąd do gospody, gdzie ukradkiem upijał uczestnikom stypy gorzałkę z kieliszków. Jak wspominał, do domu wrócił pijany. Choć jednak sam uważał swoją skłonność do alkoholu za dziedziczną, nie przypisywał jej pochodzenia dziadkowi, lecz znacznie bardziej odległemu przodkowi, żołnierzowi armii napoleońskiej nazwiskiem Kilian. Według rodzinnego przekazu owego Francuza, rannego w bitwie pod Austerlitz (czyli morawskim Sławkowem, 1805), „wieśniaczki pielęgnowały tak troskliwie, że już tu [czyli na Morawach] został”.
Prawdziwą głową rodziny była, jak się zdaje, babka Hrabala. Gdy niedługo po ślubie spostrzegła, że Tomáš „potajemnie wziął pieniądze ze wspólnej kasy”, by sprawić sobie pierwszy w okolicy welocyped, „zbeształa go”. W odpowiedzi „Tomáš pierwszy raz wyciął jej policzek. Kateřina powiedziała mu tylko: »To był pierwszy raz – i ostatni«”. Zdaniem Tomáša Mazala „we wczesnym dzieciństwie najwyższym autorytetem była dla Bohumila jego babka Kateřina […]. Imponowała mu rozlicznymi umiejętnościami, a poza tym w końcu to właśnie ona zajmowała się nim przez pierwsze trzy lata jego życia. Była »robotnicą fabryczną, która miała własną winnicę, ogródek, a przede wszystkim… styl. Ów szczególny styl wspaniałych prostych ludzi« – napisał o niej kiedyś”.
Tym większym wstrząsem musiało być dla chłopca rozstanie z babką. Oto bowiem 7 lutego 1916 roku, w trzy dni po dwudziestych drugich urodzinach, Marie Kilianová wyszła za mąż za buchaltera browaru w Polnej Františka Hrabala. 26 grudnia 1916 roku usynowił on Bohumila (choć urzędowo chłopiec otrzymał nazwisko Hrabal dopiero w 1920 roku). Bohumil zamieszkał z matką i przybranym ojcem.
Tak to wspominał: „wywieźli mnie do Polnej, tam do browaru, gdzie nigdy nie dochodziło słońce, zamieszkałem z moim nowym tatusiem i z moją mamusią, która była mi obca”.
Wyrwany spod opieki dziadków chłopiec z trudem odnajdywał się w nowym miejscu. Wymownym przykładem jest jego pierwsze wspomnienie z Polnej – brzęk tłukącej się butelki z piwem, o którą poranił sobie rękę. Jak pisał w szkicu o pisarzu komentator jego twórczości Radko Pytlík, „Hrabal sam mówił o poczuciu winy i szczególnym outsiderstwie, które towarzyszyło mu w dzieciństwie i okresie dojrzewania. Jako chłopiec był nieśmiały i przewrażliwiony, czuł się osamotniony nawet w stosunkowo dostatnim środowisku rodzinnym. […] Nie nawiązał kontaktu emocjonalnego z przybranym ojcem. Poczucie, że jest dzieckiem niechcianym, wzrosło po narodzinach młodszego brata”. Tym bratem był Břetislav, który urodził się w październiku 1917 roku.
Stosunki Hrabala z przybranym ojcem, którego w książkach nazywał Francinem, z czasem ułożyły się poprawnie. Znacznie bardziej skomplikowane były jego relacje z Marie. „Synowi często bardziej niż matką wydawała się starszą siostrą czy raczej koleżanką […] – pisał Tomáš Mazal. – Nierzadko odczuwał zazdrość, cierpiał, że traktuje go, jakby nie był jej synem, nie rozumiał jej. […] Lecz nie było mu przyjemnie również wtedy, gdy w poczuciu wyrzutów sumienia starała się nadrobić dotychczasowe zaniedbania macierzyńską czułością i pieszczotami. Krótko mówiąc – matka niezbyt umiała znaleźć drogę do jego serca i nawiązać z nim trwałe porozumienie”.
Z kolei ojciec „już tam [w Polnej] ciągle się martwił, często bezradny stał w kuchni, a matka go obejmowała. Długo stali tak nieruchomo, jak posągi” – wspominał Hrabal pół wieku później. Gosposia Mařa zajmowała się małym Slávkiem. A co z Bohumilem? „Bohumil uciekał z domu…” – pisał Pytlík. „Wspominam siebie jako sierotę, jako dziecko, które w Polnej zdawało się należeć do wszystkich” – dodawał Hrabal. Do wszystkich, tylko nie do rodziców.
Mogło się to skończyć tragicznie: chłopiec, chcąc popisać się przed nowymi kolegami, dwa razy omal się nie utopił, raz w studni, a raz w potoku. „Kiedy się topiłem, aż do utraty świadomości opiłem się haustami wody z potoku, który wypływa z Piekła, stawu za Polną, kiedy zabrali mnie nieprzytomnego i pan doktor Michálek, ten, który oglądał zarżniętą Anežkę Hrůzovą, kiedy pan doktor wylał ze mnie zbędne hausty wody i położył w browarze do łóżka, chyba długo spałem, albo byłem nieprzytomny, obudziłem się i miałem wrażenie, że jestem w niebie… na pościeli widziałem swoje rączki, a dalej, aż do nóg łóżka na pierzynie leżały święte obrazki, dziesiątki kolorowych obrazków z książeczek do nabożeństwa, dzieci mi ich naznosiły, ponieważ Polną obiegła wieść, że się utopiłem… tak więc każde dziecko, które mnie znało, przyniosło mi obrazek do trumny… i teraz przypominam sobie, że byłem wtedy w świetlistym niebie, w kolorze miodu, w miodowym tunelu, jak jeden z tych, którzy przeżyli własną śmierć…” – wspominał Hrabal w jednym z ostatnich tekstów.
Przerażona tymi wypadkami matka starała się – na swój sposób – nawiązać bliższy kontakt z synem: kiedy miał cztery lata, zagrał wraz z nią w inscenizacji Vojnarki Aloisa Jiráska w amatorskim teatrze w Polnej. Hrabal nie okazał się jednak aktorskim wunderkindem; kolejną próbę zaistnienia na deskach scenicznych – i spełnienia oczekiwań matki – podejmie dopiero w Nymburku, gdzie latem 1919 roku František Hrabal został zarządcą miejscowego browaru.
*
Tradycje piwowarskie Nymburka, położonego około pięćdziesięciu kilometrów na wschód od Pragi, sięgały czasów średniowiecznych; już w 1327 roku król Jan Luksemburski potwierdził przywilej warzenia piwa przez jego mieszkańców. U schyłku XIX wieku stary browar w centrum miasta przestał im wystarczać, toteż w 1895 roku wybudowali nowy. Tam właśnie, w mieszkaniu służbowym, zamieszkała rodzina nowego zarządcy.
„Nymburk pierwszej połowy XX wieku niewiele się różnił od tego z minionych stuleci – pisał współczesny kronikarz miasta Jan Řehounek. – Stare miasto – okolone podwójnym pasem fos zamkowych, z małymi domkami w uliczkach Świętojerskiej, Elżbiety, Sądowej, Długiej, z resztkami na wpół zburzonych ceglanych murów zamkowych na Małych Wałach, Jeździeckiej i Zamkowej, z Kozim Placykiem pod kilkoma zrekonstruowanymi w 1909 roku basztami zamkowymi, z placem Kościelnym, gdzie wokół potężnej świątyni, w niewielkim owalu, kamieniczki cisnęły się jedna na drugiej, z handlową aleją Palackiego, z gwarną ulicą Bolesławską i piętrowymi domami mieszczan na głównym placu – wciąż zachowywało swój starodawny charakter. Życie jego mieszkańców płynęło powoli jak woda w szerokiej Łabie, dopiero w 1923 roku ujętej po regulacji w wysokie brzegi. To wciąż jeszcze pod wieloma względami średniowieczne miasto oddzielały od współczesnego świata, reprezentowanego na przedmieściach przez kolej, warsztaty kolejowe i wielką cukrownię, zamkowe fosy. Łącznikiem miasta z Załabiem, które w pierwszej połowie XX wieku zaczęło się gorączkowo rozwijać, czemu przewodził browar, był betonowy most wybudowany w 1912 roku”.
To właśnie tym mostem 1 września 1920 roku dziadek Tomáš poprowadził Hrabala do Męskiej Szkoły Powszechnej imienia Masaryka w Nymburku („wystroił mnie i do klapy przypiął mi wielki pęk kwiatów, jak rekrutowi”). Chłopiec przemierzał tę drogę niemal codziennie przez następne pięć lat.
„Droga była długa, niemal pół godziny szło się pod murem browaru, następnie przez pola do rzeki i pierwszych zabudowań Załabia. Potem przez most i wreszcie wąską ulicą na rynek. Co dzień rano o wpół do ósmej na tej ulicy Mostowej grał aryston z restauracji »U Havrdów«. Potem szedłem przez podcienie koło sklepu Novaków, potem koło rzeźnika, koło handlu mąką i kaszą pana Pollaka, którego zsiniałą twarz, a także białe ręce widać było w półmroku nad stołem. Dalej sklep papierniczy i księgarnia pana Fuksa, który odkąd pierwszy raz go ujrzałem, wyglądał zawsze jak prezydent Masaryk. I potem Kupecký, cukiernik, a potem Konělapský, zegarmistrz i optyk, w półmroku jego sklepu pobłyskiwała soczewka, oświetlona lupa na oku pana Konělapskiego, a koło szkoły był jeszcze sklep papierniczy i księgarnia, gdzie zaopatrywali się niemal wszyscy uczniowie. Tutaj był gruby pan Peřina i jego dwie córki, które uśmiechały się, a ich ręce sięgały na ślepo do przegródek i podawały ćwiartki papieru, zeszyty itd.”
Hrabalowi nie bardzo spodobało się w szkole („Pamiętam, że w szkole cierpiałem”). Także sam Nymburk dopiero po latach stanie się jego ukochanym „miasteczkiem, w którym czas się zatrzymał”. W porównaniu z nim nawet Polná wydaje mu się rajem: „Podczas gdy w Polnej z browaru tylnym korytarzem wychodziłem wprost przed szkołę, przez bramę idąc pod górę, zaraz dochodziłem na rynek, to w Nymburku mieszkałem daleko, daleko za miastem, wśród pól i nad rzeką, tam, w Polnej, poruszałem się w pełni swobodnie, jak dziecko, które należy do wszystkich, wszyscy pieścili mnie, odzywali się do mnie, tu, w Nymburku, byłem sam, byłem synem buchaltera, ale już uważano, że jestem z pańskiej rodziny, kolegowałem się z Vendą, ale to był syn stróża. Nie potrafiłem zżyć się z miastem Nymburkiem, wśród pól i na Załabiu było jeszcze jako tako, ale w miarę jak uliczki miasta stawały się coraz ciaśniejsze, również ja czułem się coraz bardziej ściśnięty, miałem wrażenie, że ze wszystkich okien w uliczkach ktoś na mnie patrzy, i podczas gdy w Polnej machałem do wszystkich ręką i pozdrawiałem wszystkie okna, to tu wydawało mi się, że mnie ktoś z okna zastrzeli. Uspokajałem się dopiero w drodze do browaru”.
[^] Bohumil Hrabal (pierwszy z lewej) jako uczeń (pierwszy z prawej jego brat Slávek)
Po ukończeniu Szkoły Powszechnej w Nymburku w czerwcu 1925 roku Bohumil pod opieką babci kontynuował naukę w Czeskim Gimnazjum Państwowym w Brnie. Według Václava Kadleca to „ojciec, Francin, chciał się pozbyć dziecka stwarzającego problemy, a Bohumil chętnie przeprowadził się do babci”. Ta jednak, po śmierci dziadka Tomáša w czerwcu 1925 roku, nie potrafiła upilnować niesfornego jedenastolatka. Rok szkolny minął mu na grze w piłkę i w karty z nowymi kolegami z Šimic, jak nazywano Židenice w brneńskim dialekcie hantec. Ich „tatusiowie i mamusie byli Niemcami, mówili jednak także po czesku. […] ci ludzie, ci Niemcy, skończyli gdzieś pod Stalingradem, albo po wojnie podczas tego przemarszu do Wiednia”.
W czerwcu 1926 roku na świadectwie szkolnym Hrabala znalazło się aż sześć ocen niedostatecznych. Ocena ogólna: „Uczeń nie kwalifikuje się, żeby przejść do następnej klasy”. Na odwrocie świadectwa dyrektor gimnazjum Vališ napisał: „Uczeń zgłosił chęć opuszczenia szkoły i nie ma powodu, by nie mógł być przyjęty do innej szkoły”.
„Ciekawe, że istnieje także duplikat tego świadectwa – pisał Tomáš Mazal. – Opatrzony jest znaczkiem opłaty skarbowej, a na odwrocie uwagą: »Duplikat niniejszy wydany został na prośbę ojca ucznia. Oryginał zaginął. Opłata 30 koron uiszczona«”.
„Oryginał świadectwa wolałem przed rodziną zataić, schowałem go, że niby zginął – tłumaczył Hrabal. – Wobec tego Francin zażądał nowego”.
Ojciec przeniósł syna do Państwowego Gimnazjum Realnego w Nymburku. „Tatuś mówił mi: »masz zostawać na drugi rok w Brnie lub w Nymburku? To już lepiej na miejscu, u nas, w Nymburku«”. Tak też się stało.
W 1930 roku Bohumil zostaje na drugi rok w czwartej klasie gimnazjum, choć tym razem „tylko” z trzema ocenami niedostatecznymi, „i w ten sposób – jak pisał Mazal – wbrew własnej woli przedłużył sobie młodość o dwa lata”. Sam Hrabal tak tłumaczył niepowodzenia szkolne: „Nie mogłem nawet spojrzeć na podręcznik, dostawałem od tego drgawek. […] Mogłem słuchać, ale nie lubiłem zaglądać do książek. […] Lubiłem czytać, ale nie chciałem się uczyć z podręczników. […] Moją książką było wszystko za oknem”.
Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.
[01] Autor nieznany, fotografia dzięki uprzejmości Tomáša Mazala
[02] Autor nieznany, fotografia dzięki uprzejmości Tomáša Mazala
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
www.czarne.com.pl
Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75
[email protected],[email protected]
[email protected],[email protected],[email protected]
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Sekretarz redakcji: [email protected]
Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel./fax +48 22 621 10 48
[email protected],[email protected]
[email protected],[email protected]
Dział marketingu: [email protected]
Dział sprzedaży: [email protected]
[email protected],[email protected]
Audiobooki i e-booki: [email protected]
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków, tel. +48 12 432 08 52
e-mail: [email protected]
Wołowiec 2016
Wydanie I