41,65 zł
Przez te wszystkie lata pisania wierszy bliska mi była pewna wypowiedź Konstantego Puzyny, z którym miałem zaszczyt się przyjaźnić: «Po jaką cholerę w ogóle pisać o teatrze, jeśli nie po to, by pisać o życiu? Co, ględzić o pięknie?». Gdyby w miejsce «pisać o teatrze» wstawić «pisać wiersze», powstałoby coś na kształt mojego credo. Kłaniając się dzisiaj wszystkim, którzy kupili efekty mojego ględzenia, gorąco przytulam Was do serca. Wprawdzie «tylko niektórzy lubią poezję», ale spokojnie, Kochani, jest nas paru!
Jacek Cygan
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 81
Ewie wędrującej ze mną
Piętnastego maja 1976 roku znalazłem się w słynnym gabinecie Jerzego Borejszy w Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik” na ulicy Wiejskiej w Warszawie. Jakiś czas przedtem przyniosłem tam białą papierową teczkę wypełnioną moimi wierszami z nadzieją na wydanie pierwszego tomiku. Przyjął mnie ówczesny kierownik działu literatury współczesnej pan Ryszard Matuszewski i po krótkiej rozmowie odczytał mi recenzję swojego redaktora od poezji — pana Klemensa Górskiego. Przytaczam krótki fragment tej opinii: „Pan Jacek Cygan to poeta wrażliwy i utalentowany, a jego liryki [tu następowało kilka tytułów] są świeże i odkrywcze”. W następnych słowach pan Matuszewski poinformował mnie, że do wydania tomiku potrzebne są trzy recenzje, pozostałe nadejdą z tak zwanego terenu, m.in. z Bydgoszczy. Za kilka miesięcy otrzymałem z wydawnictwa wiadomość, że dwie następne recenzje były negatywne, zatem o wydaniu mojego tomu wierszy na razie nie mam co marzyć. Dlaczego chciałem wydać swoje wiersze w „Czytelniku”? Powód pierwszy był oczywisty — wysoka ranga wydawnictwa. Ale była jeszcze druga przyczyna. Otóż kupowałem wtedy namiętnie tomiki poetyckie publikowane przez to wydawnictwo dla wspaniałych okładek autorstwa Andrzeja Heidricha, w których byłem niemalże zakochany. Tak, chciałem mieć pierwszy w życiu tomik wierszy z taką właśnie okładką! Ale marzenie się rozwiało.
Minęło czterdzieści siedem lat. Na wiosnę 2023 roku zadzwonił do mnie pan Marian Sewerski, przedstawiając się, że jest prezesem wydawnictwa „Czytelnik”. Wkrótce znalazłem się powtórnie w słynnym gabinecie Jerzego Borejszy i w trakcie bardzo sympatycznej rozmowy usłyszałem pytanie: Czy pan nie zechciałby być naszym autorem? Opowiedziałem wówczas tamtą historię. Na to pan prezes Sewerski rzekł: Pan Andrzej Heidrich, nasz cudowny grafik, ilustrator książek, projektant polskich banknotów, niestety zmarł w roku 2019, ale zwrócimy się do jego córki, pani Kasi Żurkowskiej, być może artysta zostawił pewne prace ze swego dorobku, które by mogły być użyte na okładce pana wyboru wierszy. I w ten sposób spróbujemy spełnić pana marzenie. Zakończenie tej historii jawi się w postaci książki, którą, Drogi Czytelniku, trzymasz w dłoni. Na okładce praca Andrzeja Heidricha „Smak” z serii „Pięć zmysłów”.
Mówcie na mieście, że „Czytelnik” spełnia marzenia!
Uwaga osobista. Przez te wszystkie lata pisania wierszy bliska mi była pewna wypowiedź Konstantego Puzyny, z którym miałem zaszczyt się przyjaźnić: „Po jaką cholerę w ogóle pisać o teatrze, jeśli nie po to, by pisać o życiu? Co, ględzić o pięknie?”. Gdyby w miejsce „pisać o teatrze” wstawić „pisać wiersze”, powstałoby coś na kształt mojego credo. Kłaniając się dzisiaj wszystkim, którzy kupili efekty mojego ględzenia, gorąco przytulam Was do serca. Wprawdzie „tylko niektórzy lubią poezję”, ale spokojnie, Kochani, jest nas paru!
Jacek Cygan
1995
Wolność to wielka rzecz:
Ocean, zamek, historia…
A żywi się takim drobiazgami,
Głupstwami, okruszkami, jak
Stara znoszona kurtka,
Kamyk zielony,
Piosenka, na przykład Marsylianka,
Małe przyzwyczajenia do kawy i croissantki.
Wolność słowa, wolność wyznania,
Wolność osobista…
A to tylko na co dzień
Stare kapcie,
Święty bałagan w pokoju (niczego nie ruszać!),
Kilka rozczochranych myśli,
Wyłączony budzik,
Noszenie na rękach słowa „chcę”.
Wolność to wielka rzecz:
Królowa w swoim buduarze,
W starym szlafroku, w papilotach,
Na kacu pije kawę i rozwiązuje krzyżówki.
Albo król w kalesonach,
Człapiący po sypialni, nie ogolony,
Z puszką piwa w ręku,
Idący w stronę łóżka, skotłowanego
barłogu, z którego wystaje noga
ze zgrabną stópką, na pewno nie należąca
do Jaśnie Pani.
1992
Jeśli musicie zabijać,
Zabijajcie czas.
Jeśli musicie zabijać,
Zabijajcie nudę.
Odważni niech zabijają strach.
Tchórzliwi niech mordują wspomnienia.
Zabijajcie wstyd,
Zabijajcie koszmary.
Zabijajcie nawet miłość.
Tylko błagam Was,
Nie zabijajcie.
1994
Andrzejowi Poniedzielskiemu
Kiedyś zbierałem puste paczki po papierosach,
Najbardziej lubiłem te z wielbłądem,
Ale przestały one cokolwiek znaczyć.
Wypaliły się też wczesne przysięgi,
A szkolne wypracowania obnoszą ze wstydem swą cnotę.
Ale życie to dymiąca jabłoń,
Powietrze pachnie ozonem,
A Ty poparzonymi rękami
Wybierasz to, co jeszcze ocalało.
Potem zbierały się adresy w kalendarzu,
Niektóre pisałem z biciem serca.
Tylko lata tak szybko się zmieniały.
Miałaś wtedy włosy gęste jak łodygi wrzosów,
A nasze opowiadania prowadziły nas na drugą stronę lustra.
Ale życie to dymiąca jabłoń,
Powietrze pachnie ozonem,
A Ty poparzonymi rękami
Wybierasz to, co jeszcze ocalało.
Kiedy zaczęło przybywać tych poetów,
Po których nie wyciągałaś ręki,
Jeszcze dziwiłaś się, że mamy tak dużo swojego.
Potem Andrzej wymyślił termin: „wiersze zabrane”,
I zdawało się, że to nam na zawsze musi wystarczyć.
Ale życie to dymiąca jabłoń,
Powietrze pachnie ozonem,
A Ty poparzonymi rękami
Wybierasz to, co jeszcze ocalało.
1980
W Kazimierzu przerobiono synagogę na kino.
Oglądałem tam kostiumowy film z Michelle Pfeiffer.
Na sali było trzech widzów.
Nie ma komu się modlić.
Nie ma komu oglądać filmów.
Właścicielem kina jest Gucio. Piłem z nim
betulamelkę jego własnej roboty, wódkę
z miodu i soku brzozowego.
Nie śmiałem go zapytać, czy jest także
właścicielem synagogi.
Przyjeżdżają do Kazimierza wycieczki
Żydów z całego świata. Oglądają synagogę,
po której oprowadza ich Gucio, właściciel
kina, pokazując z dumą odrestaurowany
półkolisty dach.
— Gdyby każdy dał chociaż po pięć dolarów — mawia —
byłyby pieniądze na dalszy remont.
Lecz Gucio nie bierze pieniędzy za zwiedzanie
synagogi, od Żydów, którzy mogliby zapłacić.
Jakoś nie mieści mu się to w głowie.
Je kolację w „tramwaju”, oszklonym
pomieszczeniu pod dachem synagogi,
skąd można oglądać Michelle Pfeiffer bez
wstawania od stołu.
A potem modli się do swojego Boga
o lepsze czasy, robi betulamelkę
i martwi się, że synagoga
nie zarabia na siebie.
1992
Co nas tak nagle zbliżyło,
Co nas do zwierzeń nakłania?
Przyjaźń? — Do teraz jej nie było.
Miłość w kieliszki rozlana.
Jak gładko się toczy rozmowa,
Ile mamy identycznych zdań,
Tak nas boli sprawa narodowa,
— Ech, ta wojna! Więc za zdrowie pań…
Nieprzyjaciół ustawiamy w rzędy,
— Tylko my się liczymy! Olé!
— No to sto lat! — Osuwa się głowa,
Nasze zdrowie przegląda się w dnie.
Jaki pożar gasimy tak zgodnie,
Gdy stos uczuć nawet się nie zajął?
To się palą marzenia o sobie,
Ziarnko pieprzu zamiast róży w maju.
1979
Służysz żołnierzu do jeżdżenia pociągami.
Stoisz w korytarzu w czapce z dymu jak w niebieskiej
rannej mgle.
Czasem znajdujesz wolne miejsce,
Wtedy zasypiasz.
Zawsze jeździsz daleko.
Droga wypisuje ci na twarzy zmęczenie.
Nigdy nie jesteś elegancki, ręce zaraz robią się
brudne, twarz błyszcząca, ostrzyżona głowa ciężka.
Wrosłeś w pociąg, w prostokąt szyb.
Twoja droga jest zamknięta ludzkimi uczuciami,
Klasycznie doskonała, pomiędzy chcieć a musieć
zapisujesz pustą przestrzeń.
Czy od kogoś wracasz, czy do kogoś jedziesz,
Zawsze ktoś czeka.
Ogólnie biorąc ludziom z pociągu jesteś obojętny.
Nie ma z tobą kłopotów, nie rodzisz problemów.
Jesteś trochę podobny do tego hamulca bezpieczeństwa
nad twoją głową.
Już osiadł na nim kurz.
Czasem częstują cię papierosem mężczyźni w koszulkach polo.
Rozmawiając, używają cię jako klucza do swej młodości.
Znają jeszcze ten język ciężki i niezgrabny
ale męski.
Rozmowa stuka po szynach,
Bębni o szyby.
Zaraz słowa czwórkami ruszą w stronę lasu.
Już formują szyk.
1976
Młodość odpływa rzeką przetłuszczoną,
Dzieci się uczą dorastać na mrozie,
Pozornie żyję, nie grozi mi niebyt,
Lecz nie oddycham tak często jak kiedyś.
Zdrowie z chorobą uczą się żyć w zgodzie
I nie ma miejsca na myśli o sobie,
A jednak więzy zyskują na wadze
I tyją, pijąc ciągle czas w zegarze.
Myśli jak grube kaczki skrzydłem machną
I nic, już dawno zapomniały latać.
Winny, kto karmił, ale jak tu głodzić,
Gdy serce dobre, a skutki odległe.
1993
Sen zaczął się tak.
Wprowadziłaś mnie do dużego pokoju.
Stał tam prostokątny stół.
Nakryłaś go białym obrusem jak do kolacji
I przez chwilę patrzyłaś na mnie.
Stałaś pod światło zachodzącego dnia i nie bardzo
pamiętam jak to się stało, lecz nagle zrobiłaś się naga.
Podciągnęłaś się lekko na rękach
siadając na białym stole i położyłaś się na nim
na wznak, jakbyś chciała płynąć.
Ale przecież nie płynęłaś.
Kazałaś mi zacałować swoje ciało i to zabrzmiało
jak „zacerować”, więc starannie, miejsce koło miejsca,
drobnym ściegiem odmierzałem ustami
Twoje równiny, wzniesienia i doliny,
puszystość wzgórza, ocienione strome zbocza,
wszystkie wypukłości i załomy.
Zacerowałem, opatuliłem oddechem na zimę, utkałem
mchami spojrzeń pełnych miękkiego podziwu.
Może nagle zrobiło ci się chłodno.
Bo na pewno nie miałaś takiego zamiaru,
więc może uchylone okno, albo kawałek
chronicznego lodu, faktem jest jednak,
że podniosłaś się bezszelestnie
i rozebrałaś mnie do białego, sztywnego
prześcieradła.
A potem nakryłaś mną swoją
chłodną skórę i podciągnęłaś
mnie sobie szczelnie
pod brodę.
1993
Płonie moje życie.
Rzucam się na ratunek.
Czoło błyszczy jak strażacki hełm.
Poparzony wynoszę z pożaru
Mój największy skarb.
Nieugaszony żal.
1976
Siedzimy z Janem Lebensteinem, starym malarzem
z Paryża, w knajpie na Bukowinie.
Mistrz przynosi z bufetu ciepłą wódkę
w stromych kieliszkach. Stawia na stoliku,
Patrzy na góry, mówi:
— Loda Halama deklamowała kiedyś taki wierszyk…
„Wódka nie ma zarostu, a jednak ją golą
Greta (Garbo) jest brzydsza ode mnie,
A jednak ją wolą!”
Śmiejemy się do strzelistych kieliszków,
Za oknem góry łapią się pod boki.
Jedziemy z Janem Lebensteinem
na Słowację na przemyt.
Przejście graniczne Suchá Hora.
Wopiści rozkładają ręce.
— Nie da rady wpuścić, obywatel francuski,
a to przejście tylko dla Polaków i Słowaków.
Jedziemy sami na przemyt do sklepu
położonego pięćdziesiąt metrów od granicy.
Dwa Jasie Wędrowniczki i Becherovka już w bagażniku.
Po pięciu minutach wracamy z przemytu.
Mistrz siedzi na ławce między celnikami.
Przed nim defilują piesi pokazując zawartość
toreb, teczek i plecaków.
— Za dużo o jedno piwo — mówi celnik.
— Wypić albo wylać, bo cło wlepię jak jasna cholera!
Malarz uśmiecha się. Dumnie poprawia brodę.
Jan Lebenstein — pierwszy celnik
na Suchej Horze.
Jedziemy z Janem Lebensteinem
Przez wieś Chochołów.
Długie góralskie chałupy z jasnego drewna
stoją jedna przy drugiej, o dwa metry od siebie.
Cisną się jak baby w kolejce.
Mistrz nie może się nadziwić, czemu górale
pobudowali tak blisko siebie te chałupy,
gdy wokół tyle świata.
Kilka tygodni później, już sami,
siedzimy w galerii „Inny świat”
u Tadzia Nyczka, który umie oswajać obrazy.
Gospodarz częstuje kawą.
Wchodzi Jerzy Nowosielski z przyjacielską
wizytą i słuchając naszego zdziwionego
opowiadania o Chochołowie, mówi:
— A mnie jeden góral powiedział, czemu te
chałupy tak ciasno pobudowane.
Co by sąsiad sąsiada nie spolił!
Idziemy z Janem Lebensteinem
Dolina Kościeliską.
Ma się ku wieczorowi, turystów już wywiało.
Mistrz kładzie się na ziemi nad strumieniem.
Szum wody, zapach łopianów, wilgoć mchów.
Malarz zamyka oczy.
Robi się ciemno.
1994
Przypatrz się starym kamienicom,
Twarzom szarych tynków.
Dachom rozbijającym deszcze stulecia,
Kominom, przez które oddychała historia,
Murom dźwigającym na swych barkach ludzką udrękę.
Przypatrz się starym kamienicom
Łodzi i Śląska,
Oczekującym jutra
Krzyżem futryny w każdym oknie.
1978
Spadł śnieg i wszystko załagodził,
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Opracowanie graficzne i typograficzne: Monika Wasilewska
Na okładce wykorzystano grafikę Smak z cyklu Pięć zmysłów autorstwa Andrzeja Heidricha
Korekta: Elwira Wyszyńska
Wydanie I elektroniczne
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela jest zabronione.
Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik” ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawa www.czytelnik.pl
© Copyright by Jacek Cygan 2024 © Copyright for this edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2024
ISBN 978-83-07-03625-0
Partnerem wydania jest Stowarzyszenie Autorów ZAiKS
Wersję elektroniczną przygotowano w systemie Zecer