Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Magda i Alek od ponad dekady mieszkają z dziećmi na Bali. Pola, córka Magdy, marzy o tym, aby wyrwać się z wyspy, a informacja o śmierci babci w Polsce to dobry powód do wyjazdu.
W kraju Pola zatrzymuje się u przyjaciół swoich rodziców. Początkowo czuje się skrępowana, ale z czasem nawiązuje więź z gospodarzami. Pomoc w opiece nad ich niesfornymi dziećmi okazuje się dla Poli ciekawym doświadczeniem, które ją pochłania, dopóki na swojej drodze nie spotyka jednego z sąsiadów, Kasjusza. Nagle w życiu dziewczyny pojawia się też jej niewidziany od lat biologiczny ojciec...
Czy Pola w Polsce przeżyje swoją pierwszą miłość? Jak spotkanie z ojcem zaważy na jej dalszych losach?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 208
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2021
© Copyright by Małgorzata Falkowska, 2021
Redaktor inicjujący: Paweł Pokora
Redakcja: Barbara Kaszubowska
Korekta: Magdalena Balcerzak
Skład: Igor Nowaczyk
Projekt okładki: Magdalena Wójcik
Zdjęcie na okładce: © New Africa/AdobeStock
Zdjęcie Małgorzaty Falkowskiej: © Maciej Zienkiewicz Photography
Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska
Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz
Producenci wydawniczy:
Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz
Wydawca: Marek Jannasz
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2021
ISBN: 978-83-66730-82-3 (EPUB); 978-83-66730-83-0 (MOBI)
www.wydawnictwolira.pl
Wydawnictwa Lira szukaj też na:
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dla mojego Męża, Wojtka –
– Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam... – Trzy głosy prawie jednogłośnie wyśpiewywały urodzinową pieśń pod moim adresem, a ja czułam dumę. Byłam dumna, bo czekałam na ten dzień od dawna. Wreszcie byłam wolna!
Dla wielu życie na Bali mogło okazać się spełnieniem marzeń. Ja, nim zdążyłam zamarzyć, wylądowałam tutaj i przyjęłam panujący tu stan jako normę. Bo jak inaczej może odbierać to sześcioletnie dziecko?
Przeprowadzka na niewielką indonezyjską wyspę miała dać spokój naszej rodzinie. Mnie, mamie, Alkowi, który z czasem stał się dla mnie ojcem, oraz Jaśkowi, a potem także Florce, która była ponad siedemnaście lat młodsza ode mnie.
– Pomyśl życzenie, a potem zdmuchnij świeczki – przypomniała mama, co mnie rozbawiło.
Nawet teraz, gdy stawałam się pełnoletnia, ona traktowała mnie jak dziecko. Prowadziła mnie za rączkę, starała się chronić i robiła wszystko, bym miała lepiej niż ona. Ona, która za wcześnie zaszła w ciążę, wzięła ślub z moim ojcem, którego nie kochała, i rozwiodła się. Tak, zdarza się to i innym trzydziestoczterolatkom, ale ona zdążyła przeżyć to wszystko w nieco ponad pięć lat. Potem poznała Alka i chciałoby się powiedzieć, że żyli długo i szczęśliwie, bo tak faktycznie było.
Nabrałam powietrza w płuca, zamknęłam oczy na chwilę i gdy już zdążyłam w myślach wypowiedzieć życzenie, dmuchnęłam w świeczki znajdujące się na torcie. Osiemnaście kolorowych i palących się woskowych słupków zgasło, a ja łudziłam się, że to pomoże spełnić moje marzenie. Jedno, jedyne marzenie – w końcu się stąd wyrwać. Ulotnić się z Bali, gdzie mama, tata, Jasiek i Flora byli szczęśliwi – w przeciwieństwie do mnie. Nie czuli podziału, jaki dla mnie wprowadzał mój kolor skóry, włosów i jasnobłękitne oczy. Wyróżniałam się. Od zawsze wśród rówieśników na Bali uchodziłam za kogoś innego, co przeszkadzało chyba jedynie mnie. Izolowałam się, zatopiłam w nauce i książkach, szczególnie tych podróżniczych. Widziałam swoją przyszłość właśnie w ten sposób – chciałam pisać książki podróżnicze. Ale, żeby to robić trzeba przede wszystkim podróżować i zwiedzać, a ja tkwiłam na niewielkiej wyspie Bali, zastanawiając się, jak jest gdzieś indziej.
– A teraz prezenty! – wykrzyczał wesoło Jasiek, jakby to on miał dostać niespodzianki.
Uwielbiałam brata. Niby sześć lat młodszy, ale mieliśmy z sobą dobry kontakt. Był bystry, rezolutny i energiczny. Zawsze poprawiał mi humor, opowiadając anegdoty wyczytane w internecie. I chyba jako jedyny kibicował mi tak szczerze, abym spełniła marzenie o dalekich podróżach, z których prócz pocztowych kartek z pozdrowieniami zostawię po sobie trwały ślad w postaci książek podróżniczych z przedstawieniem ciekawych według mnie miejsc, ich historii i co najważniejsze: ze zdjęciami, które także sama bym robiła. Bo właśnie fotografia była moją drugą pasją. Byłam w niej bardziej spełniona niż w podróżach, bo wyprawę na Lombok czy inne indonezyjskie wyspy ulokowane w pobliżu Bali trudno nazwać podróżami.
– To ja pierwszy. – Jasiek wyszedł oczywiście przed szereg, choć nikt inny się nie pchał.
Mama pobiegła akurat do płaczącej Flory, którą musiały z popołudniowej drzemki obudzić śpiewy.
Starannie zapakowany prezent na pewno nie wyszedł spod rąk mojego brata. Równo ułożony papier, rogi zagięte i sklejone taśmą, do tego ta piękna kokarda w moim ulubionym kolorze głębokiego turkusu. Jak barwa Morza Balijskiego, które uwielbiałam fotografować o każdej porze dnia i nocy.
Rozpakowałam go delikatnie, szybko zauważając, co znajduje się wewnątrz. Łzy napłynęły mi do oczu, usilnie starałam się je powstrzymać przed wypłynięciem. Jasiek naprawdę się postarał. Zrobił coś, w co włożył ogrom czasu, ale przede wszystkim serce.
Przejechałam palcami po złotym napisie, który wyglądał idealnie. Dokładnie tak jak w moich marzeniach.
– Tata pomógł mi to połączyć w całość, choć pewnie ty zrobiłabyś to inaczej. Znacznie lepiej. – Jasiek się zarumienił, czym jeszcze bardziej skradł moje serce tego dnia. Sprawił, że osiemnaste urodziny stały się najlepszymi urodzinami. Brat pomógł mi zwizualizować marzenie. Coś, co dotąd jedynie błąkało się w myślach, teraz miało namacalną, fizyczną postać.
– Jest idealnie, dziękuję! – Poczochrałam jego czuprynę ciemnych, kręconych włosów, a potem go przytuliłam.
Mama wyszła z domu, trzymając Florkę na rękach. W salonie, który w naszym domu – podobnie jak kuchnia i jedna łazienka – znajdował się na powietrzu, puściła ją, aby mogła sobie raczkować.
– Coś mnie ominęło? – zapytała zaskoczona widokiem najstarszych dzieci tulących się do siebie.
Podałam jej album, który miał być w zamyśle książką. Mama patrzyła dłuższą chwilę na zamieszczone na pierwszej stronie moje imię i nazwisko, a ja czułam dumę. Mimo iż książka nie była prawdziwa, to dla mnie miała szczególne znaczenie. Dawała motywację, by walczyć o marzenie. Robić dokładnie to, co regularnie powtarzał mi tata: gonić je, gonić swoje marzenia i nie dać im uciec.
– Te wszystkie fotografie są twoje? – Choć było to pytanie, wiedziałam, że nie muszę na nie odpowiadać.
Zarówno mama, jak i tata widzieli, jak wykradam się z domu z aparatem, aby fotografować wyspę. Niejednokrotnie sami mi w tym towarzyszyli. Wcielali się również w modeli, bo co może bardziej przekonać ludzi do odwiedzenia Bali niż miłość? Miłość, którą ponoć na wyspie czuć było w powietrzu. Tak zawsze powtarzał tata, ale ja nie znalazłam na wyspie nikogo, kto sprawiłby, że moje serce zaczęło bić mocniej, na czyj widok poczuję motyle w brzuchu i zechcę spędzać z nim każdą wolną chwilę. Nie zaznałam jak dotąd prawdziwej, niewymuszonej i pokonującej wszystko miłości do chłopaka, jaka łączyła mamę i tatę.
– To może teraz prezent od nas? – Mama spojrzała na tatę, który wstał z sofy i poszedł do ich sypialni.
Nasz dom składał się z trzech identycznej wielkości sypialni, do których wchodziło się z ogrodu z basenem. Ja i Jasiek mieliśmy swoje pokoje, a Florka z racji wieku spała w łóżeczku w sypialni rodziców. Większość domowego życia toczyła się w salonokuchni na powietrzu, dzięki czemu od zawsze mogłam z Jaśkiem spędzać długie godziny na zabawach w basenie, podczas gdy mama gotowała.
– Pewnie nie przebijemy prezentu Jaśka, ale wierzymy, że cię ucieszy. – Tata podał mi zawinięte w ozdobny papier dosyć ciężke pudełko.
Bez wahania odpakowałam prezent, a gdy ujrzałam napis na kartonie, niemal rzuciłam się z radości na rodziców. Nowy aparat był kolejnym moim marzeniem. Mniejszym niż podróżowanie czy wydanie książki o tej tematyce, ale bardzo go pragnęłam.
– Florka też pomagała w wybieraniu sprzętu. – Tata wskazał na raczkującą pomiędzy naszymi nogami siostrę.
Wzięłam ją na ręce i kilkakrotnie podrzuciłam do góry, co mała uwielbiała. Śmiała się w głos.
– Zrobię ci najpiękniejsze zdjęcia, będziesz prawdziwą księżniczką – mówiłam do siostry, choć ta oczywiście nie mogła jeszcze zrozumieć moich słów.
Ukradkiem zerknęłam na mamę i kiedy nasze spojrzenia się spotkały, zatrzepotałam rzęsami.
– No dobra, już tak nie rób – zaśmiała się, doskonale wiedząc, jaki mam w tym cel. – Uszyję coś dla niej, ale najpierw dokończę suknię dla Riny.
Odstawiłam Florę na ziemię, aby mogła dalej poznawać okolicę, raczkując, a sama podeszłam do mamy, aby ją ponownie wyściskać. Nawet jeśli mogła znaleźć czas dla mnie dopiero za kilka dni, bo pewnie tyle zajmie jej szycie tradycyjnej sukni ślubnej dla Riny, to nie wydawało się to wiecznością. Myśl o cudnych zdjęciach zrobionych siostrzyczce dawała mi porządnego kopa już teraz.
– Nie obejrzysz, czy to na pewno ten, który chciałaś? – zapytał tata, lecz ja nie musiałam sprawdzać.
Postanowiłam cieszyć się nowym sprzętem w samotności tuż po tym, jak rozejdziemy się do swoich sypialni. Jakoś musiałam zabić czas, nudę i samotność, a ten sposób wydawał się wręcz idealny.
Mama pokroiła tort zamówiony u jednej z lokalnych specjalistek od słodyczy i nałożyła każdemu po solidnym kawałku. Jak na czteroosobową imprezę był to znacznie za duży wypiek, ale chyba do samego końca rodzice liczyli, że kogoś zaproszę. Ja jednak wolałam spędzić ten dzień jak każdy inny. Być wśród ludzi podobnych do mnie, wśród bliskich, spośród których się nie wyróżniałam.
Cały dzień spędziłam na spacerze po targowisku, na którym tata miał swoje miejsce, fotografując jego pracę, by dodać nowe fotki na jego profil w mediach społecznościowych. Widok taty podczas tworzenia zawsze wyzwalał we mnie pozytywne emocje. Widząc go, widziałam siebie. Ten sam błysk w oku i skupienie na pracy. I gdyby nie fakt, że nie był moim biologicznym ojcem, na pewno uznałabym, że wrodziłam się w niego, że to do niego jestem podobna, choć mama także była artystką. Szycie i projektowanie to także sztuka, nawet cięższa niż malowanie czy fotografowanie. W szyciu nie było miejsca na błędy. Nie dało się wyrzucić kartki czy usunąć zdjęcia, które nie satysfakcjonowało. Tam liczyła się precyzja i każdy błąd kosztował więcej niż w dziedzinach, którymi zajmowałam się ja czy tata.
Wróciłam do domu po zachodzie słońca, który także uwieczniłam na fotografiach. Chciałam podzielić się nimi z rodziną, lecz widok płaczącej w salonie mamy, którą tata obejmował ramieniem, sprawił, że przystanęłam i zrezygnowałam z tego pomysłu. Mama rzadko płakała. Praktycznie w ogóle, chyba że były to łzy szczęścia. Teraz jednak nie wyglądało to na radość. Kojarzyło się bardziej z bólem i smutkiem.
– Coś się stało Florci? – zapytałam, bo nie widziałam, aby raczkowała, jak zwykle pomiędzy nogami rodziców.
Rodzice dopiero teraz mnie zauważyli.
– Florka śpi, Jasiek przy niej siedzi. Jeśli możesz, idź do nich – poprosił tata, a ja bez słowa ruszyłam do sypialni rodziców.
Siedzący przy Florce Jasiek oglądał filmiki na TikToku, co bardzo do niego pasowało.
– Wiesz, co się stało? – zapytałam cicho, aby nie obudzić siostry, która słodko spała.
Jasiek oderwał wzrok od ekranu, aby spojrzeć na mnie i wzruszyć ramionami.
– Wiem tyle co ty, a może nawet mniej.
– Mniej? – zdziwiłam się.
– Jesteś dziewczyną, lepiej rozumiesz dziewczyńskie problemy – wyznał. – Mama płacze, a tata nie, więc to jasne, że tacie nic się nie stało.
Niby prosta logika, ale mnie nie przekonywała. Z dziewczyńskich problemów, jak to nazwał mój brat, przed oczyma miałam jedynie wizję kolejnej ciąży mamy, ale nie sądziłam, żeby to był dla niej powód do płaczu. Ewentualność rozstania z tatą wyrzuciłam z głowy, bo gdyby tak było, na pewno nie siedzieliby teraz przytuleni, lecz darliby koty. Zresztą oni tak bardzo się kochali... Sama marzyłam o podobnej miłości.
– Pójdę do nich i zapytam – zdecydowałam hardo, na co brat znów wzruszył ramionami i wrócił do przeglądania filmików.
Całe dnie mógł spędzać na TikToku. Oglądał nowe trendy, a potem sam nagrywał, w czym czasem chętnie mu pomagałam. Mówił, że mam oko, a dla mnie był to jeden z większych komplementów. W końcu nastolatkowie rzadko doceniają takie rzeczy.
Stałam za plecami rodziców, nie wiedząc, jak do nich podejść. Zapytać wprost, a może poczekać, aż sami coś powiedzą, gdy zobaczą, że jestem obok? Dwa wyjścia, ale żadne nie wydawało się idealne. Mama nie bywała w takim stanie, dlatego też tak trudno było na to patrzeć.
– Mamusiu... – Przytuliłam ją i nagle sama miałam ochotę płakać. Przejąć ból najważniejszej kobiety w moim życiu, choć tak naprawdę nie wiedziałam, czym był spowodowany.
Rozmazany tusz spływał po policzkach napuchniętej już lekko od łkania twarzy mamy.
– Poluś, Poleńko... – Mama pogładziła moje włosy. – Tak strasznie cię kocham, tak was wszystkich kocham – wyznała.
Nagły niepokój opanował moje myśli. Czy mama mogła być chora? Czy jej obecny stan spowodowany jest niepokojącą diagnozą lekarską? No i te dziwne słowa. Bo niby czemu nagle w środku wylewania morza łez mówi o miłości do nas?
Zajęłam miejsce na sofie obok mamy. Ułożyłam głowę na jej ramieniu, jak zawsze kiedy rozmawiałyśmy o czymś trudnym. Kiedy przybiegałam do niej się wypłakać, gdy dzieciaki kpiły ze mnie w szkole lub gdy nie zdałam egzaminu, choć tak bardzo się starałam.
– Mamo, czy ty jesteś chora? – zapytałam z należytą powagą.
Zadrżała. Uniosła moją głowę i skierowała twarz tak, bym patrzyła prosto w jej wciąż pełne łez oczy.
– Poluś, skąd ci to przyszło do głowy? To... nie o chorobę tu chodzi.
– A o co, mamo?
Pewna siebie wiedziałam, że nie mogę odpuścić. Nie byłam już dzieckiem. Wkroczyłam do grona dorosłych i chciałam, aby tak mnie traktowano. Zwłaszcza że rozumiałam o wiele więcej niż inni w moim wieku, bo życie na Bali to nie paradise. Przynajmniej nie dla mnie.
– To może pójdę do dzieciaków – zaproponował tata.
Dał mamie całusa, nim wstał z sofy, i poszedł do sypialni.
– Powiesz mi, co się stało, mamo?
– Dzwonił twój dziadek – zaczęła, a po tonie jej głosu już wiedziałam, że nie była to zwyczajna rozmowa, jak w niedziele, gdy rozmawialiśmy z dziadkiem całą rodziną.
Lubiłam te rozmowy. Dziadek miał zawsze wiele do opowiedzenia, ale jeszcze chętniej słuchał nas. Godzinne połączenia zdawały się trwać jedynie chwilę. I tak samo było z pogawędkami z ciocią Asią i wujkiem Maksem, którym czasem towarzyszyły bliźniaczki.
– Czyli to coś z dziadkiem? Źle się czuje? A może przylatuje do nas? Ale wtedy, mamo, byś nie płakała, prawda?
Choć na Bali mieszkaliśmy dwanaście lat, nigdy nikt z bliskich nas tutaj nie odwiedził. Wielokrotnie podczas rozmów zarówno ja, jak i Jasiek zapraszaliśmy dziadka i rodzinę Pawlików, lecz żadne z nich nie skorzystało z zaproszenia. Grzecznie wtedy dziękowali i zgrabnie zmieniali temat.
– Nie, to znaczy tak, to znaczy nie... – plątała się mama. – Poluś, to nie o dziadka chodzi. On dzwonił, żeby powiedzieć, że zmarła moja mama, a twoja babcia.
– Babcia? – zapytałam zaskoczona.
Pamiętałam dwie babcie. Jedna z nich, Łucja, prowadzała mnie w dzieciństwie na konkursy, które uwielbiałam, bo mogłam wtedy założyć piękne suknie księżniczek, które wielokrotnie szyła mi mama. Drugą babcię, Matyldę, odbierałam bardziej chłodno. Nie bawiła się ze mną, wymagała, abym była cicho podczas zabaw, a gdy prezentowałam swoje umiejętności wokalne, kręciła z niezadowoleniem głową.
Dwie babcie, o których w sumie zdążyłam już zapomnieć. Przez ostatnie dwanaście lat z żadną nie mieliśmy kontaktu, a teraz okazało się, że jedna z nich odeszła na zawsze.
– Tak mi przykro, mamo – powiedziałam i przytuliłam ją. Nie wyobrażałam sobie, jak to jest stracić matkę.
Dla mnie moja była nie tylko rodzicem, ale przede wszystkim przyjaciółką, której mogłam się zwierzyć ze wszystkiego. Nie negowała moich wyborów, choć czasem niechętnie do nich podchodziła, ale wiedziałam, że mi kibicuje, że jest ze mnie dumna nawet, jeśli obrałam inną drogę, niż dla mnie zaplanowała.
– Żałujesz, że się z nią nie pożegnałaś? – zapytałam. Ja na miejscu mamy właśnie z tego powodu bym płakała.
Jeżeli w ogóle można przygotować się na śmierć kogoś bliskiego, to pożegnanie z nim wydawało mi się najważniejsze. Powiedzenie tego, co się czuje, zapomnienie o nieporozumieniach i urazach, by zrobić miejsce czemuś pozytywnemu, na przykład podziękowaniu lub wspominaniu dobrych momentów. Tak to sobie wyobrażałam, choć w głowie mi się nie mieściło, że któraś z bliskich mi osób mogłaby umrzeć. Zasnąć i już nigdy się nie obudzić albo wyjść z domu i już do niego nie powrócić. Samo myślenie o tym było zbyt trudne, zbyt bolesne.
– Tak naprawdę to nie wiem, czy żałuję... – Mama spojrzała na mnie uważnie i dodała: – Na pewno jest mi przykro. Wieść o każdej śmierci jest bolesna, a tu chodzi o moją matkę.
– Nie wyobrażam sobie tego, mamo.
Objęła mnie ramieniem. Babcia Łucja, moja babcia Łucja umarła.
– Mam nadzieję, że czeka cię to jak najpóźniej. – Mama uśmiechnęła się blado, chcąc mnie pocieszyć. – Życie jest piękniejsze, kiedy na świecie pojawia się życie, a nie wtedy, kiedy z niego odchodzi.
Myślałam dokładnie tak samo. Nowe życie dawało nową nadzieję. Świat bogatszy o nowego człowieka stawał się bardziej optymistyczny, a problemy zdawały się nie istnieć. Czas biegł, mały człowiek dorastał, ale w głowach tych, którzy pamiętali, jak pojawił się na świecie, wciąż okazywał się nadzieją. Iskrą pozytywnej energii, jakiej potrzebowali świat i ludzie. I to się nie zmieniało.
– I co teraz, mamo?
Nasze spojrzenia ponownie się spotkały. Czekałam, aż mama powie o wyjeździe do Polski, bo tak sobie to wyobrażałam po jej słowach.
– Nic. Popłaczę trochę, powspominam i pogodzę się z tym, co się stało – wyznała spokojnie.
– Nie polecimy na pogrzeb? – zapytałam zdumiona, bo mama zaskoczyła mnie odpowiedzią.
Dołączył do nas tata. Usłyszał część naszej rozmowy i powiedział:
– Florka jest jeszcze mała, to zbyt długa podróż, a Jasiek nawet nie znał babci.
– Tata ma rację, podróż z Bali do Polski nawet bez przesiadek trwa koło szesnastu godzin – poparła go mama.
Spuściłam wzrok, bo rodzice mieli rację. Zarówno dla Florki, jak i dla Jaśka taka podróż okazałaby się wiecznością. Żadne z nich nie usiedziałoby tak długo w fotelu. Oni nie, ale ja przecież mogłam.
– Ja polecę – zdecydowałam. – Znałam babcię i dużo dla mnie zrobiła. Są wakacje, a podróż do kraju, gdzie przyszłam na świat, może okazać się fajną przygodą. Mam przecież paszport, to nie będzie problem.
– Ale... – Mama nabrała powietrza w płuca.
Wyglądała na niezadowoloną, ale nie zamierzałam odpuścić. Nie mogłam. Tym bardziej że dzięki temu mogłam spełnić swoje marzenie i choć na jakiś czas ulotnić się z małej wyspy, na której dorastałam. Wylecieć i zwiedzać. Może nawet napisać książkę podróżniczą o Polsce albo wydać tam mój przewodnik po Bali? Spisałam go po polsku, bo tym językiem posługiwałam się częściej w rozmowach z rodziną.
– Mamo, skoro ty nie możesz, ja muszę tam być. Jestem dorosła, pozwól mi. – Zrobiłam błagalną minę, która zawsze na nią działała.
– Ale dziecko, jak ty to sobie wyobrażasz? – zapytała.
Wyjęłam z torebki telefon i zaczęłam wyszukiwać loty do Polski w najbliższym terminie. Klikałam chwilę, nim udało mi się znaleźć taki, który może na pierwszy rzut oka nie wydawał się interesujący, ale nie zamierzałam wynajdywać wymówek.
– Jutro rano mam lot z Denpasar do Stambułu, a tam przesiadkę na samolot do Warszawy. Podróż z Warszawy do Torunia nie może być trudniejsza niż ponaddobowy lot, prawda?
Tym razem spojrzałam na tatę, szukając w nim wsparcia.
– No nie. Na pewno nie trudniejsze niż znalezienie sensownego lotu w tak krótkim czasie.
Mama zmierzyła tatę morderczym spojrzeniem.
– Nie sądzę, aby lot z przesiadką był dobrym pomysłem. Trwa on pewnie z trzydzieści godzin.
Chciała mnie ewidentnie zniechęcić, ale wiedziałam, że nie zrezygnuję. Dopnę swego i w końcu spełnię marzenie o wyjeździe, a przy okazji powrócę w rodzinne strony. Miałam ku temu idealną okazję. Trzeba to było wykorzystać.
– Trochę ponad dwadzieścia siedem godzin, ale przecież już tak leciałam. I miałam wtedy sześć lat, a nie osiemnaście, więc na pewno trudniej to zniosłam. – Wytoczyłam ciężką artylerię.
– Madziu, Pola ma rację – wstawił się za mną tata, za co poczułam ogromną wdzięczność. – Jest dorosła, a Aśka i Maks na pewno użyczą jej pokoju gościnnego na jakiś czas, żeby nie kłopotać twojego ojca.
Rzuciłam się tacie na szyję i liczyłam, że mama dzięki temu też się zgodzi, pozbędzie się zatroskanej miny i przywoła na twarz uśmiech. Nawet niewielki, ale dla mnie znaczący.
– Zadzwonię do Aśki, ale najpierw uprzedzę ojca, że chcesz być na pogrzebie. Żeby nie planował go szybciej, niż zdążysz dotrzeć do Polski – ustąpiła mama.
Ulga, którą poczułam na dźwięk tych słów, była wielka.
– Nie wierzę, że się na to zgadzam – dodała, ale to nie miało już znaczenia, bo kliknęłam w ekran, aby zamówić bilet na lot do Polski.
Od razu pobiegłam do sypialni, gdzie stała stara walizka, w której dotąd przenosiłam rzeczy podczas kilku przeprowadzek na Bali. Trochę trwało, nim znaleźliśmy to nasze miejsce. To znaczy rodzice znaleźli miejsce dla nas, dla naszej rodziny.
Gdy pakowałam ubrania, kosmetyki i buty, do pokoju wszedł Jasiek.
– Czyli to prawda? – zapytał, wrzucając do walizki komplet gumek do włosów, które zostawiłam widocznie u niego.
– Dzięki, młody. – Uśmiechnęłam się. – I tak, to prawda, ale będę dzwonić. Wiesz przecież, że marzyłam o tym dniu od dawna.
Jasiek podszedł, aby mnie przytulić, po czym podał mi swoją skarbonkę. Rozczulił mnie tym gestem. Nie wiedział, że rodzice założyli mi już dawno temu konto, na którym znajdowała się pokaźna suma odziedziczona po zmarłym wiele lat temu dziadku, ojcu biologicznego taty.
– Zostaw ją sobie, powiedz tylko, co mam ci kupić.
– Najlepiej jakieś gry na konsolę, żebym mógł pograć z tatą. – Jego oczy błysnęły.
Przyciągnęłam go ponownie do siebie, by poczochrać jego bujną czuprynę. Wiedziałam, że to za nim będę tęskniła najbardziej, ale od czego był internet.
– Kupię ci ich całe mnóstwo, młody. – Naprawdę zamierzałam to zrobić, bo Jasiek na to zasługiwał.
Spakowanie sprzętu zostawiłam na rano. Tata tego dnia zrezygnował z pójścia na targ, gdzie malował turystów, aby odwieźć mnie na lotnisko. Mama, choć chciała nam towarzyszyć, została w domu na prośbę taty, który chyba się bał, że ona zmieni decyzję. Dla mnie to też było lepsze rozwiązanie. Nie wyobrażałam sobie żegnać się z bliskimi na lotnisku. Ogromna chęć wylotu nie mogła sprawić, że łatwiej zniosę rozstanie, pierwsze i tak długie w moim życiu.
Tata pomógł mi z walizkami oraz odbiorem biletu. Odczekał do odprawy, bym nie musiała sama siedzieć w poczekalni.
– Daj znać od razu, jak wylądujesz w Stambule – powtórzył już kolejny raz. – Masz pieniądze, Maks i Aśka będą czekać na ciebie na lotnisku w Warszawie, a gdybyś czegoś potrzebowała, to mów. Jak nie im, to nam, ale oni będą pod ręką – kontynuował pouczenie, ale cieszyło mnie to, bo oznaczało, że się o mnie martwił. – I pamiętaj, bądź tam grzeczna!
Zaśmiałam się po usłyszeniu ostatniego zdania. Wiedziałam, że zależało mu, bym nie wpadła w złe towarzystwo. Dotąd stroniłam od alkoholu, papierosów czy innych używek, ale wolał się upewnić, że gdy spuszczą mnie z mamą z oczu, również tak pozostanie.
– Tato, nie martw się. Będzie dobrze – zapewniłam go, a potem wpadłam w jego ramiona, aby się pożegnać.
Pod powiekami zebrały mi się łzy wzruszenia, którym nie mogłam pozwolić wypłynąć. Przynajmniej nie teraz, gdy tata mógł je zobaczyć.
– Kochamy cię, pamiętaj o tym.
– Ja też was kocham, tatku. – Cmoknęłam go jeszcze szybko w policzek i ruszyłam w kierunku bramek, czując, że dłużej nie dam razy powstrzymywać łez.
Przekroczyłam bramki i nie było odwrotu. Tata już odszedł, a ja wpatrywałam się w ekran, na którym szukałam swojego lotu. Miałam jeszcze godzinę, dlatego postanowiłam przejść się po sklepach w strefie bezcłowej, aby szybciej zleciał czas oczekiwania na wejście do samolotu i podróż. Być może podróż mojego życia.
W samolocie nie wszystkie miejsca były zajęte. Widać loty do Stambułu nie cieszyły się powodzeniem, choć razem ze mną na pokładzie znajdowało się kilku Polaków wracających z wakacji. W końcu Bali należało do całorocznych kurortów licznie odwiedzanych przez turystów. Piękne widoki, gwarantowana pogoda i hotele gotowe przyjąć turystów jak jakichś lordów czy królów – turystyka należała do głównego źródła zarobków i utrzymania mieszkańców wyspy.
Ruszyliśmy. Oderwaliśmy się od pasa startowego i sunęliśmy w górę. Budynki stawały się coraz mniejsze, otaczająca wyspę woda zajmowała większość powierzchni, a z czasem ujrzałam chmury. Białe obłoki, którym koniecznie musiałam zrobić zdjęcie.
Przemiły pilot opowiadał podczas lotu o tym, gdzie się znajdujemy i jakie warunki panują na trasie. Blisko Stambułu wspomniał o pogodzie w stolicy Turcji i najciekawszych atrakcjach. Polecił także smakołyki i trunki, których według niego powinno spróbować się w Turcji.
Zgodnie z obietnicą zaraz po wylądowaniu napisałam wiadomość do rodziców. Odpisali od razu, zadając milion pytań o lot. Wcisnęłam zatem zieloną słuchawkę i kierując się w wyznaczone dla oczekujących na przesiadkę pasażerów miejsce, opowiadałam im o swoich emocjach.
– Nie wierzę, że się na to zgodziłam – lamentowała mama, zdając sobie sprawę z tego, że nie cofnie czasu.
Tata widać miał rację, gdy wyperswadował jej podróż na lotnisko, za co znów poczułam wdzięczność do niego. Był mi niesamowicie bliski i choć wiedziałam, że nie jest moim prawdziwym ojcem, to udało nam się stworzyć przez lata silną więź. Dla mnie był numerem jeden wśród ojców. Był moim tatą.
– Mamo, nie martw się, wszystko będzie dobrze. Będę dzwoniła, zresztą pewnie ciocia Asia też zda ci relację na bieżąco.
Ciocia Asia, przyjaciółka mamy, u której miałam mieszkać, należała do fajnych i według mnie wyluzowanych babek. Zresztą wuj też miał w sobie pozytywne wibrację i czuć było ten flow, gdy rozmawiał z tatą o sztuce.
– Masz dzwonić codziennie albo co drugi dzień. I nie przejmuj się różnicą czasu, dzwoń, kiedy zechcesz, kochanie – przykazywała mama.
Roześmiałam się na widok, jaki podsuwała mi wyobraźnia. Wyrwana ze snu mama, zasypiająca podczas rozmowy ze mną, bo Florka poprzedniego dnia dała jej nieźle w kość.
– Będziemy w kontakcie, a teraz lecę przejść się po sklepach. Tutaj jest ich więcej niż w Denpasar – zauważyłam zadowolona.
W ogóle stambulskie lotnisko w porównaniu do balijskiego okazało się kolosem. Ogromna przestrzeń, masa samolotów za oknem. I te sklepy! Znane marki jedna obok drugiej. Ubrania, zabawki, słodycze, alkohole, kosmetyki, walizki. Tu znajdowało się wszystko. I choć nie miałam w planach robić zakupów, to pragnęłam chociaż przejść się po tych butikach.
Poczułam wielki świat. Świat, do którego tak bardzo lgnęłam, tkwiąc na Bali.
Wylądowałam w Warszawie w nocy. Z radością nabrałam powietrza, czując, że jest ono inne. Pachniało dla mnie wolnością. Czymś, czego od dawna potrzebowałam.
Skierowałam się po odbiór bagażu, a stamtąd, idąc za tłumem, ruszyłam do wyjścia. Poznałam ich od razu. Uśmiechnięta jak zawsze ciocia i wujek z włosami w nieładzie, jak u taty. „Widać tak wyglądają artyści” – śmiałam się często podczas rozmów, bo dla mnie przypominali oni braci.
– Pola, Pola! Tutaj! – ekscytowała się ciocia, machając w moim kierunku.
Gdy byłam już blisko, wzięła mnie w ramiona i ścisnęła mocno.
– Jak ty wyrosłaś, kochanie. – Kręciła głową z niedowierzaniem. – No, Maks, powiedz, że wyrosła.
Wujek chwycił za walizkę.
– Co mam mówić, jak widzę. Przypominam ci, że regularnie rozmawialiśmy przez internet – zauważył słusznie i gdy ciocia wyswobodziła mnie z objęć, on także mnie przytulił. – Witaj w Polsce, Polka. W ogóle jak to brzmi? Polka w Polsce.
Zaśmialiśmy się całą trójką, bo faktycznie zwrot, jakim zazwyczaj się do mnie zwracali bliscy, w tym połączeniu brzmiał dość zabawnie.
– Dobra, jedziemy już, bo ty jesteś już na pewno zmęczona, a teściowie mogą nie wytrzymać z dziewczynami, gdy te się obudzą i zauważą, że nas nie ma.
– O nie – zaprotestowała ciocia. – Pola na pewno jest głodna, a nam przyda się chwila bez uroczych diabełków. Pomyśl, że następna taka okazja nadarzy się dopiero, gdy Pola będzie wracała do domu.
Wuj przyjął argumenty żony ze zrozumieniem.
– Mogę w ramach podziękowania za gościnę robić za babysitter – zaproponowałam. – Mam w końcu doświadczenie, a coś robić muszę, żeby mi się nie nudziło.
Zarówno wuj, jak i ciocia zmierzyli mnie wzrokiem.
– Raz w tygodniu i będziemy ci za to płacić – rzuciła szybko ciocia, jakby się bała, że zmienię zdanie.
– Ale nie trzeba, ciociu, to nie problem.
– Po pierwsze, trzeba, bo nasze córki to istne diabełki...
– Po matce – wtrącił wujek, na co ciocia się tylko uśmiechnęła.
Patrząc na nich, miałam wrażenie, jakbym patrzyła na rodziców. Mimo spędzonych wspólnie lat wciąż beztrosko w sobie zakochani, co można było dostrzec gołym okiem.
– A po drugie, to mów nam po imieniu – wyliczała dalej. – To, że twoja mama zaczęła się bawić w dom nader szybko, nie oznacza, że masz nas postarzać. Mogłabyś być moją młodszą siostrą, heloł!
Obydwoje z wujkiem, z Maksem, wybuchliśmy śmiechem. Asia wiele razy przez internet wspominała, bym mówiła jej po imieniu, ale wtedy dla bezpieczeństwa zwracałam się do niej bezosobowo. Teraz, kiedy miałam zamieszkać w ich domu, raczej nie dałabym rady, więc przystałam na tę propozycję.
– Postaram się, ale nie obiecuję – powiedziałam, nim ruszyliśmy na parking, gdzie czekał samochód.
– O tej godzinie nie mamy dużego wyboru knajpy, zostają McDonald, KFC lub Kebab King. – Asia spojrzała na zegarek. – Marne powitanie w Polsce, ale zrobię ci do jedzenia coś, co lubisz, gdy będziemy w domu.
W głowie miałam już wizję lepionych własnoręcznie pierogów, które uwielbiałam. Pewnie nie tyle je, co opowieści mamy, jak to w kraju uznaje się je za jedno z tradycyjnych dań.
– Chętnie zjadłabym kebaba, takiego z dużą porcją pikantnego sosu – wyznałam.
– Ostra dziewczyna, podoba mi się. – Kobieta klasnęła w dłonie i wpisała w nawigację adres lokalu.
Pojechaliśmy do znanej restauracji z kebabem, gdzie o dziwo, o tej porze było sporo ludzi. Każdy zamówił wybrane danie i oczekiwaliśmy przy stoliku, aż zaświeci się urządzenie, które da znak, że można odebrać posiłek.
– Pisałaś już do matki, że jesteś bezpieczna?
Skinęłam głową, bo zgodnie z obietnicą zakomunikowałam o wylądowaniu w Polsce od razu, gdy to okazało się możliwe. Wolałam ich dodatkowo nie stresować. Na pewno i tak się martwili.
– Uff, Magda jeszcze gotowa mnie zabić, że cię nie przypilnowałam.
– Nie przesadzaj, najpierw musiałaby tu przylecieć, a to raczej niemożliwe. Już to, że puściła Polę, jest cudem. Pewnie do teraz pluje sobie w brodę – stwierdził Maks.
Dziwiło mnie, jak tych dwoje dobrze zna mamę. Zupełnie jakby przebywali z nią cały czas, a nie gadali raz na tydzień lub dwa przez komunikator.
– Dokładnie tak jest. Gdyby nie Florka, jeszcze poleciałaby za mną – potwierdziłam.
Zdałam sobie sprawę z tego, że pewnie nawet nie musiałaby lecieć za mną, bo wtedy sama mogłaby pożegnać godnie matkę.
– Nie dałbym sobie uciąć za to ręki. – Maks chyba zauważył, że posmutniałam.
Zajadałam się kebabem, ekscytując Polską. Tutaj swobodnie mogłam używać języka, który znałam najlepiej, i nikogo on nie dziwił. Wręcz przeciwnie, rozumiano mnie i odpowiadano.
Rozmowa z niby dwójką obcych mi ludzi szła płynnie. Bez niezręcznej ciszy czy dziwnych spojrzeń. Zupełnie jakbym znała ich od lat. W zasadzie znałam, lecz na odległość, co jednak sporo utrudniało.
Po zjedzeniu posiłku wróciliśmy do auta, aby ruszyć do Torunia. Odczuwając zmęczenie, patrzyłam na widoki za oknem i nawet nie pamiętam, kiedy zamknęłam oczy.
– Wstawaj, Polka, jesteśmy na miejscu. – Asia szturchała mnie delikatnie w ramię.
Otworzyłam oczy i ujrzałam znany mi z fotografii dom. Pamiętałam czasy, gdy powstawał. Jeszcze przed pojawieniem się bliźniaczek małżonkowie kupili działkę, na której postawili ten oto cudowny dom. Małymi kroczkami, aż w końcu się udało.
– Chodź, położysz się w łóżku, bo na pewno padasz na twarz. Tyle godzin w samolocie musiało dać się we znaki. Jak dobrze, że pogrzeb jest jutro. Chociaż odpoczniesz po podróży, dzieciaku.
– A jednak dzieciaku? – zaśmiałam się.
Ledwie przytomna wyszłam z samochodu.
– Jakbyś mi pieluchy zmieniała, to też miałabyś prawo tak do mnie mówić – odpowiedziała.
– Jak będzie ci pieluchy zmieniać, to raczej powie do ciebie: staruszko – zauważył Maks.