Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Czy w ferworze świątecznych przygotowań jest czas na miłość?
Poznajcie Natalię – studentkę, wegetariankę i przedsiębiorczą dziewczynę, która by zarobić na życie przerabia kupione w second handach ubrania. A do tego… nienawidzi świąt.
Rezolutna dziewczyna poznaje w randkowej aplikacji Janka – miłośnika kebabu, choć tak naprawdę myśli o Tymku - przystojnym koledze ze studiów. Gdy pewnego dnia omyłkowo otrzymuje paczkę z dziwną przesyłką, postanawia na własną rękę odszukać jej odbiorcę.
Przewrotna historia o tym, że czasami to co wydarza się "zamiast", jest zdecydowanie lepsze…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 226
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Natalii, która jednym NAPISZ O TYM,
posłała cały mój plan pisania w diabły.
Dziękuję!
Prolog
I don’t want a lot for ChristmasThere is just one thing I needI don’t care about the presentsUnderneath the Christmas treeI just want you for my ownMore than you could ever knowMake my wish come true, ohAll I want for Christmas is you[1].
Gdy w radiu zaczynają grać przebój Mariah Carey lub inne typu Last Christmas, oznacza to, że czas zrezygnować ze słuchania ulubionej stacji podczas pracy i zaprzyjaźnić się z playlistą na YouTube, a nawet całkiem zapomnieć o muzyce.
Nie lubię szyć w ciszy, gdy tylko maszyna wystukuje rytm, w jakim należy pracować. Jak jednak sobie radzić, gdy szczerze nienawidzi się świąt? Nie rozumiem fascynacji czymś, co jest tak bardzo skomercjalizowane i dowodzi, że liczy się wyłącznie biznes. Świecidełka w dowolnych kształtach, drzewka w kolorach tęczy i wszystko inne, co można opatrzyć twarzą mikołaja lub choinką, bo to obecnie są dwa najważniejsze symbole Bożego Narodzenia, a nie opłatek czy gwiazda, której wypatruje się w Wigilię.
Ja nie znoszę Bożego Narodzenia z innego powodu. A związana z nim komercja tylko utwierdza mnie w tym, że dokonałam dobrego wyboru, rezygnując z obchodów najważniejszych dla ludzkości świąt.
Gdyby nie piejąca z zachwytu nad świętami moja siostra Zuzka, pewnie nawet nie zauważyłabym, że nadeszły. No dobrze, na ścianie w moim pokoju wisi kalendarz ze zrywanymi kartkami. Choć gdybym nie zrywała kartek i została na przykład przy sierpniu, mogłabym udawać, że święta nie nadeszły.
Czekałam więc, aż ze sklepowych półek znikną tony świątecznych słodyczy, a w radiu zaczną grać muzykę, przy której będzie chciało się pracować.
Rozdział 1
Wielka choinka uginała się od bombek, łańcuchów i migających radośnie światełek. Leżące pod nią atrapy prezentów zapakowane były w pogniecioną folię, która miała zapewne zdobić, a nie szpecić, lecz coś nie wyszło. Nawet akwarium stojące w rogu holu obklejono jakimiś gwiazdkami, sprawiając, że z wizytówki wydziału stało się banalną świąteczną dekoracją.
To zawsze przy akwarium zbieraliśmy się, by obgadać zajęcia, projekty czy umówić się na wyjście po zakończeniu wykładów.
Patrzyłam na pływające kolorowe ryby i zazdrościłam im, że przez grubą szybę niesłyszą, jak moi koledzy z roku się kłócą. Wcześniej ustaliliśmy, że podzielimy się na grupy i przygotujemy się do ćwiczeń u doktor Przyłęckiej, żeby nie mogła pytać nas wyrywkowo. A raczej gnębić, bo przez nią ochrona środowiska była koszmarem. Tak jak dziś. Ktoś nawalił, a niczego nieświadoma wykładowczyni, nie widząc, by ktoś wyrywał się do odpowiedzi, sama wybierała kandydatów, rzucając przy tym mało przyjemne uwagi.
Półtoragodzinne zajęcia zdawały się trwać wieki. Każdy się modlił, żeby Przyłęcka minęła ławkę, w której siedzi, lecz były to płonne nadzieje, ponieważ tego dnia do odpowiedzi wzywani byli wszyscy, co do jednego, lecz nikt nie zabłysnął wiedzą.
Mózg mi pulsował. Czułam, że z nerwów zaraz eksploduje, więc tym bardziej wkurzało mnie, że idioci z mojego roku, zamiast przyjąć na klatę porażkę i wszystkie niemiłe uwagi wykładowczyni, wolą stać i szukać winnego. Szczególnie Kornelia, wzorowa studentka i samozwańcza starościna roku, nie mogła pogodzić się z tym, że doktor Przyłęcka nazwała ją niedouczoną, co według mnie było jedynie stwierdzeniem faktu. Korka, bo tak kazała na siebie mówić, owszem, dużo wiedziała na poruszane na zajęciach tematy, była to jednak wiedza wykuta z podręcznika. Byłam pewna, że gdyby ktoś przerwał jej w połowie zdania, biedaczka natychmiast by się pogubiła.
– Naprawdę tak trudno trzymać się wyznaczonej kolejki? Przecież wszystko było rozpisane, czy tak trudno to zrozumieć? – Kornelia wciąż szukała winnego, zapominając o jednym bardzo ważnym szczególe.
– A czy mi się wydaje, czy jedną z osób, które dziś powinny być przygotowane, powinnaś być ty? – wtrąciłam się, choć wiedziałam, że Korka strzeli focha. Na szczęście jej mordercze spojrzenie jakoś mnie nie ruszało. Teraz, gdy głowa już mnie nie bolała, ale napieprzała, jakby coś rozsadzało ją od środka, miałam babsko gdzieś. Bardziej interesowały mnie spojrzenia innych. Pełne podziwu i wdzięczności, że postawiłam się córce rektora. Tak, nasza Kornelia jest nietykalna z powodu rodzinnych koneksji i choćby była głupia jak but, skończy studia.
– No niech mnie! To przechodzi ludzkie pojęcie! – oburzyła się. – Czy ja nie mam na głowie miliona innych spraw? Chyba jeśli raz o czymś zapomniałam, bo spędziłam całe popołudnie w dziekanacie, to świat się nie zawalił. I tak was we wszystkim wyręczam.
Gdyby nie ostatnie zdanie, olałabym ją jak zwykle, lecz tym razem nie wytrzymałam. Nie dość, że fatalnie się czułam, to ta pinda plotła trzy po trzy, obwiniając całą grupę i robiąc z siebie ofiarę.
– W czym ty nas niby wyręczasz? – zapytałam, doskonale zdając sobie sprawę, że tymi słowami jeszcze bardziej ją wkurzę. – Popołudniami dziekanat jest nieczynny, więc niczego tam nie załatwiasz, a to, że pijesz kawkę i zajadasz pączki, które już ci nie wychodzą bokiem, ale tyłkiem, to nie nasz problem. Pani Marzenka pewnie dawno by cię pogoniła, ale jej ciebie żal i nie chce stracić pracy, bo twój wysoko postawiony tatuś może ją usunąć, gdy coś mu na nią nagadasz. – Frazę o rektorze powiedziałam tak głośno, żeby nawet pani szatniarka mogła mnie usłyszeć i nie miała wątpliwości, o kim mówię.
Mina Kornelii była warta każdej ceny. Zbierało jej się na płacz i pomyślałam nawet, że mogłam pominąć tekst o pączkach wychodzących tyłkiem, choć od początku semestru jej figura zdecydowanie się zaokrągliła.
– Nienawidzę cię! – wrzasnęła. – Nienawidzę!
– Nie ty pierwsza i nie ostatnia – prychnęłam.
Takie słowa ruszały mnie w podstawówce, ale teraz? Miałam trząść portkami, bo Kornelia widzi we mnie wroga? Śmiech na sali.
Wyjęłam z torebki tabletki przeciwbólowe.
– I co, myślisz, że będziemy cię wszyscy żałowali, bo prochy łykasz? – Kornelia nie zamierzała odpuścić.
– Mam cię w gdzieś, tak jak większość, tylko że oni boją się powiedzieć ci to głośno, bo zaraz polecisz do ojca na skargę. – Teatralnie połknęłam tabletkę i popiłam mineralną z małej butelki, wpatrując się w drżące kąciki ust Kornelii.
Ktoś z tyłu zaczął bić brawo, co uznałam za odważny gest. Obejrzałam się i uśmiechnęłam z wdzięcznością do Tymka.
– Jesteście... – jąkała się Kornelia – jesteście...
– Nie wysilaj się, pożyczę ci słownik wyrazów obcych, bo w naszych podręcznikach mało jest obraźliwych słów, które teraz by ci się przydały. – Puściłam do niej oko. – O, wiem, jesteśmy beznadziejni albo pojebani. Tak, chyba pojeby z nas niezłe, skoro cię znosimy.
Kornelia odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia. Będąc już przy drzwiach, na których
także wisiał sosnowy wianek z kokardami, odwróciła się i spojrzała na nas, jakby oczekiwała, że ktoś za nią pobiegnie i pocieszy, przebłaga lub przeprosi, lecz grupa trzymała się razem i nikt nawet nie drgnął.
– Dobra, koniec przedstawienia, rozejść się – zarządziła Hanka, z którą zaprzyjaźniłam się na początku roku.
Kilka osób podeszło do mnie, by przybić piątkę w ramach gratulacji za poskromienie Korki, co utwierdziło mnie w tym, że dobrze zrobiłam, mówiąc to, co od kilku miesięcy się we mnie zbierało.
Obok przeszedł Tymek, uśmiechając się w ten charakterystyczny dla niego sposób, a mnie zmiękły nogi. Przystojny, inteligentny i niedostępny...
– Nie gap się tak na niego, bo zaraz ci majtki spadną – syknęła Hanka.
– Nie gapię się na niego, tylko na... – rozejrzałam się po holu, w poszukiwaniu dobrej wymówki – te wszystkie świąteczne pierdoły. Aż boję się zapytać, czy wynajęli dekoratora, czy to sama Lady Korka zrobiła wydziałowi takie świństwo.
– Natka, przestań! Święta są fajne, a to całe świństwo ma w sobie magię i urok. Nawet lepszą niż Tymek, do którego ślinisz się, choć ja nie mam pojęcia dlaczego. Chłopak jak chłopak, są lepsi. – Wydęła lekceważąco usta.
– Nie ma lepszych, on jest tak przystojny... – Westchnęłam niczym nastolatka.
– Głupia jesteś, i tyle. Wygląda na takiego, który zalicza na potęgę, więc zapomnij. Jestem pewna, że znajdziesz jeszcze kogoś fajnego na tym swoim Tinderze.
Wyjęłam z torebki telefon, żeby zobaczyć, która godzina.
– Kurde! – zaklęłam. – Ożeż, muszę lecieć!
– To nie pójdziemy na kawkę? – Hanka miała najwyraźniej nadzieję na więcej plotek.
Cmoknęłam ją w policzek.
– Innym razem, obiecuję. Ale skoro Tymek mnie nie chce zaliczyć, to muszę sobie jakoś radzić. – Puściłam do niej oko. – Choć gdyby tylko rzucił „chcę się z tobą kochać” tym swoim tonem, wiesz, to rzuciłabym się na niego nawet tutaj.
– Jesteś wyuzdana – powiedziała Hanka ze śmiechem.
Mimo iż o seksie nie mówiła tak otwarcie jak ja, to wiedziałam, że do anioła jej daleko. Dlatego tak bardzo śmieszyły mnie rumieńce na jej policzkach, kiedy opowiadałam o moich tinderowych przygodach seksualnych.
– Raczej zdesperowana, ale nikomu o tym nie mów.
– To kto dziś na tapecie? – chciała wiedzieć Hanka.
Przygryzłam kusząco wargę i poruszyłam brwiami.
– Jutro ci powiem. Teraz jeszcze muszę zaliczyć rundkę po lumpkach, bo w kilku jest dziś wyprzedaż, a wiadomo, interes sam się nie rozkręci. Mam kilka specjalnych zamówień z mikołajami, reniferami i tym całym świątecznym badziewiem, a ręce do pracy wciąż tylko dwie.
Ruszyłam do wyjścia. Gdy byłam już przy Wydziale Chemii, usłyszałam sygnał nadchodzącej wiadomości. Wyjęłam telefon z torebki i odczytałam z uśmiechem wiadomość od przyjaciółki:
Mam wrażenie, że twój słownik w telefonie, jako hasło, którego wypada używać najczęściej, ma wpisane słowo „zaliczyć” – odczytałam, uśmiechając się pod nosem. Hanka znała mnie już kilka miesięcy, lecz wciąż się dziwiła, że nie czekam, aż to książę z bajki upoluje mnie, tylko sama szukam go w otchłani internetowych portali.
Tak! Tak! Zaliczę dziś ekstra faceta, wystukałam szybko.
Głupia! Mimo wszystko baw się dobrze i pamiętaj... PS. Wesołych mikołajek.
Tak jest, mamo! – wysłałam odpowiedź, udając, że nie zauważyłam tych mikołajek.
Lubiłam Hankę i nawet podobało mi się, że czasem mi matkuje. Ona poznawała facetów na imprezach czy koncertach i moje randkowanie przez Tindera ją przerażało. I chyba tylko ją, bo moja młodsza siostra Zuzka też korzystała z tej aplikacji i poznała swojego obecnego chłopaka Huberta, całkiem przyjemnego gościa. To właśnie ich przykład sprawiał, że przeglądałam zdjęcia i umawiałam się na spotkania. Niestety każda znajomość kończyła się po jednej randce albo, co gorsza, po jednej nocy. Gdybym ja znała odpowiedź na pytanie, co z facetami lub ze mną jest nie tak. Ja jednak wciąż marzyłam o ideale, wiedząc, że ideały nie istnieją. Wciąż szukałam i liczyłam na to, że trafi mnie tak często opisywana w literaturze strzała Amora czy poczuję w brzuchu motyle.
Szłam Mickiewicza. Uwielbiałam wracać do domu właśnie tędy, choć nadkładałam drogi, bo przy tej ulicy było kilka fajnych second-handów. Czasem w stertach ubrań z drugiej ręki znajdowałam istne perełki. Zamykałam się potem w moim pokoju-pracowni i przerabiałam te cuda na coś bardziej trendy lub po prostu naprawiałam i odświeżałam, by wystawić na sprzedaż na mojej stronie na Facebooku.
Doskonale wiedziałam, gdzie i w jaki dzień polować na nową dostawę, a także kiedy rzeczy są najtańsze, co nie oznacza, że gorsze.
Już po pierwszych łowach kłótnia z Kornelią poszła w niepamięć, ustępując miejsca wizjom przeróbek. Udało mi się wygrzebać fajną kurtkę dżinsową i zamierzałam namalować na niej pejzaż z różowo-fioletowym niebem. Takich połączeń pełno było na Pintereście, skąd często czerpałam inspirację.
Z torbą pełną ubrań wróciłam do domu, gdzie czekała na mnie Zuza. Ubrana w elegancką sukienkę oznajmiła, że idzie na kolację z ukochanym.
– Czuję, że dziś stanie się coś pięknego – ekscytowała się, wdzięcząc przed lustrem. – Hubert powiedział mi ze cztery razy, żebym się dzisiaj ładnie ubrała. Jestem pewna, że będzie to najpiękniejszy mikołajkowy prezent.
Cieszyła się, że widzę w jej oczach wesołe iskierki. Była zakochana do szaleństwa i bez pamięci. Dokładnie tak, jak i ja pragnęłam się zakochać.
– Propos, siostra – podała mi niewielki pakunek – ty nie obchodzisz, ale ja lubię być święta.
Wzięłam od niej prezent. Ja nic dla niej nie miałam, ale Zuzka znała moje zdanie o świętach i nie oczekiwała ode mnie prezentów, choinek, opłatków i życzeń.
– Może po prostu chciał dać ci do zrozumienia, że powinnaś się lepiej ubierać? – rzuciłam.
Trudno nie przyznać mu racji, gdy widzi się ciebie dwa, cztery razy na dobę paradującą po mieszkaniu w rozciągniętym dresie.
Wiedziałam, że siostra się nie obrazi, bo od zawsze rozmowy między nami bardziej przypominały żart niż głębokie wywody, których w naszej rodzinie nigdy nie było. Zresztą stwierdziłam tylko fakt, więc o co tu się dąsać!
Doskonale znałam plan, jaki Hubert wymyślił na ten wieczór, bo spytał mnie o radę. A więc najpierw kino (doradziłam film), potem uroczysta kolacja w drogiej restauracji (doradziłam restaurację), gdzie w ciasteczku ma znaleźć pierścionek, który pomogłam mu jakiś czas temu wybrać.
– Przecież to ty jesteś moją nadworną stylistką. Noszę to, co podbiorę z twoich łupów. – Podskoczyła do mnie i niemal wyrwała mi torbę z ręki. – Widzę, że i dziś poszłaś w teren.
– Zostaw, sama muszę przejrzeć te rzeczy!
Siłowałyśmy się przez chwilę, bo nie chciałam puścić torby. Wreszcie się poddałam.
– Zobaczę, czy jest coś dla mnie, a ty mów, co cię skłoniło do wydłużenia trasy z uczelni, kiedy dziś czeka cię randka?
Wysypała ciuchy na podłogę, brała każdą sztukę, by ocenić wygląd i stan. Kilka sukienek przyłożyła do siebie, poleciała do lustra, po czym odrzuciła na bok.
– Co cię dzisiaj napadło na te szmateksy? Dzisiaj nie ma przecież obniżek, a ty nie lubisz przepłacać.
Nigdy nie lubiłam przepłacać, a dziś przez Kornelię byłam skłonna to zrobić, bo nic mnie tak nie uspokaja, jak łowy w lumpeksach.
– Mam kilka świątecznych zamówień, więc... – zaczęłam.
– Natka! – krzyknęła Zuzka.
Spuściłam wzrok i żałowałam, że tak dobrze odczytuje moje emocje. Znała mnie, jak nikt inny, co w tej sytuacji uważałam za ogromny minus.
– Przyłęcka dała nam popalić, bo grupa dziś nie ogarnęła tematu, a jeszcze ta cała starościna szukała na siłę winnych, gdy tymczasem sama była zapisana właśnie na dziś – opisałam dzisiejszy dzień na uczelni, który pozbawił mnie resztek energii.
Zuzka wciąż przeglądała ubrania, których było naprawdę dużo. Wydałam na nie prawie dwieście złotych, wiedziałam jednak, że sporo na nich zarobię.
– Wiesz, siostra, uwielbiam te twoje uczelniane opowiastki, ale kiedy wchodzisz na temat tej całej Kornelci, to... – Zuzka pokręciła głową. – Laska ma ewidentnie nierówno pod sufitem, a że brak u was facetów z jajami, to nie ma kto zrobić z nią porządku.
– Nie, no są faceci... – zaprotestowałam.
– Tak, wiem, Tymek srymek. Ale zrozum, że gdyby gość miał jaja tam, gdzie trzeba, to już dawno by załapał, że desperacko próbujesz zaciągnąć go do łóżka.
Zuzka patrzyła na mnie z wyrzutem, a ja żałowałam, że tak chętnie zwierzam jej się z moich singielskich problemów, których przyczyną najczęściej jest Tymek.
– Serio? Naprawdę sądzisz, że jestem zdesperowana? – udałam oburzenie.
– Naprawdę to sądzę, że ten twój Tymek jest idiotą. Jeśli będę miała syna, to na pewno go tak nie nazwę.
– Przesadzasz – prychnęłam.
– Ani trochę. Z gośćmi o tym imieniu jest coś nie tak. Pamiętasz, że swego czasu spotykałam się jednym Tymonem, który ze wszystkiego zwierzał się mamusi? A ona mu nagadała, że w dzisiejszych czasach dziewczyny tylko udają niedostępne.
– Może miała rację?
Morderczy wzrok siostry spowodował, że się roześmiałam.
– Nie drocz się ze mną, proszę. Przecież wiesz, jak to się skończyło. Łaził za mną, a nawet mnie prześladował. Odczepił się dopiero, gdy Hubert go postraszył.
No tak, wiedziałam o tej historii, Zuzka mi opowiadała. Z początku było zabawnie, lecz potem zrobiło się nieprzyjemnie. Na szczęście nie miałam wątpliwej przyjemności poznać tego kolesia.
Zuzka zebrała ubrania, które jej nie interesowały, i włożyła je do torby. Kilka odłożonych wetknęła pod pachę, żeby zanieść do swojego pokoju.
– Zaraz cię podliczę! – krzyknęłam za nią.
– Też cię kocham, siostrzyczko. – Zuzka posłała mi całusa. – No dobra, to idę – powiedziała, gdy wróciła. Ale ty też musisz przygotować się do randki. Dziś chata będzie wolna i szkoda, żeby okazja się zmarnowała.
– Zostaniesz u Huberta?
Pewnie sama wybrałabym taką opcję, gdyby mój chłopak miał mieszkanie tylko dla siebie. „Mój chłopak” – powtórzyłam kpiąco w głowie.
– Taki mam plan, choć nie wiem, czy on też.
Uśmiechnęłam się pod nosem, bojąc się, że kontynuacja tematu chłopaka siostry zakończy się wygadaniem przeze mnie jego planów na dzisiejszy wieczór. Może i oklepanych, jak dla mnie, ale dla Zuzki na pewno było to coś, o czym marzyła od dziecka, trenując przed lustrem sposób, w jaki powie jedno z najważniejszych „tak” w życiu.
– Gdyby jego starzy wiedzieli, że opłacają mu chatę, w której on przyjmuje panienki, pewnie
nie byliby zadowoleni – rzuciłam.
– Nie panienki, tylko mnie, piękną i mądrą Zuzannę. Ale nie wiedzą. Jeszcze za wcześnie.
– Zuza podała mi swoją kosmetyczkę. – Ja spadam, a ty masz godzinę, żeby doprowadzić się do stanu używalności. Tylko najpierw weź prysznic, wygładź, co trzeba, a potem tapetuj się z umiarem, żeby chłopak mógł podziwiać twoją naturalną urodę.
Zuzka wyszła, a ja westchnęłam. Zazdrościłam jej, wiedziałam, że zapamięta ten wieczór na długo, dziś ma się spełnić jedno z jej marzeń.
Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic i zrobiłam makijaż. Dyskretny, bo właściwie się nie malowałam. Nakładając cienie na powieki zastanawiałam się, czy mnie i Janka, z którym miałam się spotkać, też czeka szczęśliwe zakończenie...
Przypisy