Paleta marzeń. Zgubione szczęście - Małgorzata Falkowska - ebook + audiobook

Paleta marzeń. Zgubione szczęście ebook i audiobook

Falkowska Małgorzata

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nawet największe szczęście jest w stanie zniszczyć ktoś trzeci…

 

Spokojne i pełne miłości życie Magdy, Alka i Poli zostaje gwałtownie przerwane wiadomością o zniknięciu dziewczynki. Zakochani dobrze wiedzą, kto za tym stoi i decydują się na powrót do Torunia, a Magda dla dobra dziecka musi zgodzić się na propozycję byłego męża. Kiedy jednak Pola znów znika, Magda zdaje sobie sprawę, że tym razem jej eks nie miał z tym nic wspólnego. Razem z Alkiem i Marcinem jest gotowa poruszyć niebo i ziemię, by odnaleźć córkę. Kto stoi za porwaniem Poli? Czy ponowne pojawienie się byłego męża w życiu Magdy zaważy na jej związku z Alkiem?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 256

Rok wydania: 2019

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 32 min

Rok wydania: 2019

Lektor: Lena SchimscheinerDaniel Misiewicz

Oceny
4,4 (106 ocen)
54
39
10
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
19basia75

Nie oderwiesz się od lektury

szkoda ,że to ostatnia część
00
Mogurkis48

Dobrze spędzony czas

jak zwykle sielsko i miło. polecam!
00



© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2019

© Copyright by Małgorzata Falkowska, 2019

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Zdjęcie na okładce:

©PonomarenkoNataly/shutterstock.com

Zdjęcie Małgorzaty Falkowskiej:

© Maciej Zienkiewicz Photography

Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Barbara Kaszubowska

Korekta: Magdalena Balcerzak

Skład: Igor Nowaczyk

Producenci wydawniczy: Marek Jannasz, Anna Laskowska

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2019

ISBN: 978-83-66229-59-4 (EPUB); 978-83-66229-60-0 (MOBI)

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dla wszystkich tych, którzy w SMS-ie od Marcina

ALEK

W Pradze spędziliśmy intensywny tydzień. Niby niewiele, ale dla mnie najważniejsze było, że miałem obok siebie ukochaną Magdę i Polę, dla której pragnąłem być lepszym ojcem niż ten biologiczny. I wcale nie chciałem jej go zastąpić. Nie, nie o to chodziło. Pragnąłem tylko, by mała czuła się bezpieczna, szczęśliwa i kochana.

Gdyby nie studia Magdy i jej bieg za marzeniami, pewnie zostalibyśmy w Pradze na dłużej. Może nie na zawsze, ale chociaż na rok, by lepiej poznać stolicę Czech. W trakcie spędzonego tam tygodnia brakło nam czasu na odwiedzenie zamku na Hradczanach, Katedry św. Cyryla i Metodego i wielu innych miejsc, które zapisałem sobie w głowie jako te wciąż do odkrycia.

Wspominałem ten czas z sentymentem. To była nasza pierwsza wspólna podróż, po której miałem stać się dojrzałym partnerem i opiekunem. Wiedziałem od samego początku, że pragnąc Magdy, muszę wziąć ją z całym inwentarzem, jakim były nie tylko Pola i ukochany pies dziewczynki, Tosia, ale też były mąż, którego nienawidziłem.

Na szczęście Marcin zniknął z naszego życia. Wyjechał do swojego wymarzonego Dubaju, gdzie oddał się pracy, zapominając o najbliższych. Matka Magdy czasami dzwoniła do niej, lecz córka wciąż nie była gotowa, by jej wybaczyć. Prócz zdawkowych SMS-ów do ojca Magda nie utrzymywała kontaktu z rodziną. Odcięła się od niej i była tylko moja, za co byłem jej wdzięczny. Mieliśmy siebie i taki stan podobał mi się najbardziej.

– Pospiesz się, bo musimy jeszcze iść do papierniczego po kolorowy blok na zajęcia – poganiała mnie Magda, kiedy ja spokojnie jadłem śniadanie.

Wynajmowane w Łodzi mieszkanie nie było szczytem marzeń, ale nam wystarczało. Dwa nowocześnie urządzone pokoje z aneksem kuchennym w tym momencie były dla nas niczym najpiękniejsza willa, gdzie mogliśmy zaszyć się tylko we troje. Łódź nigdy nie była moim wymarzonym miastem, ale to tu znajdowała się najlepsza szkoła dla przyszłych projektantów, do której dostała się Magda. Tu mieliśmy zacząć nowe życie, a ja musiałem się do tego przyzwyczaić i zapomnieć o pięknym Toruniu na rzecz przemysłowej, wręcz fabrycznej, pełnej brudu Łodzi. Musiały wystarczyć mi one, dwie kobiety, bo bezapelacyjnie skradły moje serce. Moje kobiety, Magda i Pola, z którą miałem świetny kontakt.

– Aż wstyd, że malarz nie ma w domu bloku z kolorowymi kartkami. – Magda biegała między stołem a kanapą, pakując mały plecak córki do przedszkola.

Patrzyłem na nią z uśmiechem. Pola, siedząc po turecku, też wodziła wzrokiem za mamą, jakby czekała, kiedy ta się w końcu zatrzyma.

– Marny ze mnie malarz – zaśmiałem się – może dlatego, że uliczny. – Zrobiłem smutną minę, wiedząc, że trafię tym do ukochanej.

Nie myliłem się i już po chwili poczułem, jak ciepłe wargi Magdy dotykają czubka mojej głowy. Nawet bujna czupryna nie była w tym przeszkodą.

– Kończ już to śniadanie, bo znów się spóźnię do pracy.

– Ile razy mówiłem, że nie musisz na mnie czekać, i że... – próbowałem jej po raz kolejny coś wytłumaczyć, ale przerwała mi.

– A ile razy ja mówiłam, że skoro jesteśmy rodziną, to będziemy razem wychodzić z naszego domu?

Wstałem z krzesła i przytuliłem ją, wiedząc, że takie małe gesty faktycznie mają dla niej znaczenie. Gładziłem dłonią jej plecy, gdy poczułem, jak ktoś przylega do mojego biodra. Spojrzałem w dół, by upewnić się, że przeczucie mnie nie myli.

– Uwielbiam takie poranki – wyznałem, drugą dłonią głaszcząc Polę po blond włosach.

– Ja lubię, gdy leżymy w łóżku – wtrąciła rezolutna dziewczynka.

Zbliżyłem swoje usta do warg Magdy, by jeszcze przed wyjściem z mieszkania skraść jej pocałunek. Nie mogłem wręcz uwierzyć, że mimo dziewięciu miesięcy, które spędziliśmy ze sobą, wciąż pragnę czuć ciepło jej ciała: w pocałunkach, pieszczotach i najlepszym seksie, jaki mam w życiu.

MAGDA

Sama nie wiem, kiedy ten czas zleciał. Praga była tego początkiem, lecz to w Łodzi postanowiliśmy osiąść na stałe. Przynajmniej teraz, kiedy zaczęłam studia.

Alek zaaklimatyzował się na Piotrkowskiej, poznał kilku innych artystów, Pola znalazła koleżanki w pobliskim przedszkolu i z niektórymi spotykała się także popołudniami, a i ja trafiłam na cudowną kobietę, która zatrudniła mnie w swojej małej pracowni krawieckiej, gdzie szyłyśmy wyprawki dla niemowlaków: począwszy od ubranek, przez wszelakie maskotki, grzechotki, a nawet gryzaki. Czasem mamy z przedszkola Poli składały dodatkowe zamówienia, ale to praca u pani Marianny pozwalała mi dokładać się do domowego budżetu, którego ciężar w większości spoczywał na Alku.

– Teraz już naprawdę musimy iść, jeśli mam kupić ten cholerny blok. – Po czułym pocałunku ponownie włączył mi się tryb odpowiedzialnej matki.

– Hym, hym. – Głośne chrząknięcie Poli mnie rozśmieszyło, lecz szybko pojęłam, co je spowodowało.

– No, nie cholerny – poprawiłam się, na co córka radośnie się uśmiechnęła. – Weź plecak i ruszamy.

– A kto weźmie Alka? – zapytała mała, a ja spojrzałam na partnera, który ponownie usiadł na krześle, by dokończyć kanapkę.

Ruszyłam w jego stronę i pchając go, próbowałam zrzucić z krzesła. Pola śmiała się wniebogłosy, lubiąc najwyraźniej nasze miłosne przepychanki, które były chyba częścią wszystkich dni spędzonych razem.

– Dzieciaki – skwitowała mała z powagą w głosie, kiedy w końcu Alek wstał z krzesła i ponownie mnie pocałował.

Zaśmialiśmy się, bacznie obserwując naszą ostoję dorosłości sięgającą nam ledwo do pępków, która wskazywała palcem na miejsce, gdzie zazwyczaj nosi się zegarek.

– Istna mamusia. – Alek zarzucił swój plecak na ramię, dając znak, że jest gotowy do wyjścia. – Nie wyprzesz się jej za żadne skarby.

– Na razie nie mam w planie – szepnęłam mu do ucha na tyle głośno, aby Pola to usłyszała i ponownie mogła wydobyć z siebie to cudowne, niemal dorosłe chrząknięcie.

– Ja z wami nie wytrzymam – powtórzyła słowa jednej z opiekunek z przedszkola, łapiąc się przy tym za głowę.

Opuściliśmy mieszkanie, kierując się prosto do sklepu papierniczego, który był za rogiem. Alek towarzyszył nam do samych drzwi, a stamtąd ruszył w swoją stronę.

– Jakbym nie dała rady odebrać Poli, to...

– Zawsze tak mówisz, a i tak jesteś pierwsza – przerwał mi, cmokając mnie w policzek. – Pamiętaj, że popołudniu Pola ma iść do Martynki. – Puścił do mnie oczko, a ja się zarumieniłam, doskonale wiedząc, co ma na myśli.

Bycie matką miało ewidentnie więcej plusów niż minusów, ale trzeba przyznać, że ukradkowy, cichy seks, kiedy Pola spała, nie należał do moich ulubionych. Każde skrzypnięcie łóżka, niekontrolowany jęk sprawiały, że wstawałam i biegłam do małego pokoju sprawdzić, czy mała na pewno śpi.

– No właśnie! – Z rozmyślań wyrwał mnie głos córki, która ze srogą miną patrzyła na mnie, jakby myślała, że zapomniałam o jej spotkaniu z koleżanką.

– Już nie rób ze mnie takiej zapominalskiej – oburzyłam się teatralnie, popychając drzwi sklepu.

Odwróciłam się jeszcze, by pomachać Alkowi, który ponownie puścił do mnie oczko. „Dzieciaki” – powtórzyłam w myślach słowa córki, wiedząc, że miała rację. My wciąż zachowywaliśmy się jak zakochani nastolatkowie i marzyłam, aby to trwało wiecznie.

ALEK

Zostawiłem je pod sklepem i ruszyłem na przystanek tramwajowy, z którego miałem dostać się na Piotrkowską. Myślami byłem już zupełnie gdzieś indziej, lecz wiedziałem, że aby dotrwać do popołudnia, muszę zająć czymś głowę. A praca była do tego idealna. Namalowanie kilku portretów, czasem karykatur, które tu, w Łodzi, cieszyły się dużym powodzeniem, wydawało się rozsądnym pomysłem. Musiałem wytrzymać kilka godzin, nim ponownie zobaczę Magdę, która naga stanie przede mną, żądna pieszczot i dotyku.

– Nie wsiada pan? – zagadnęła kobieta, która znalazła się obok mnie na przystanku tramwajowym.

Pospiesznie wskoczyłem do tramwaju, karcąc siebie w myślach za niepotrzebne roztrzepanie, spowodowane planowanym popołudniem sam na sam z ukochaną.

– Widziałam pana kilka razy, jak malował pan na Piotrkowskiej, więc zagadnęłam, bo widzę, że pan myślami to w innym świecie. – Kobieta, która mnie zaczepiła, miała chyba ochotę na dłuższą rozmowę.

„A żeby pani wiedziała” – pomyślałem.

– Jakiś rozkojarzony dziś jestem, to chyba przez pogodę – wyjaśniłem, zbaczając na wygodny temat.

– W TVN mówili, że ciśnienie spada i możemy odczuwać bóle głowy. Ja chyba też coś teraz poczułam.

– Mam nadzieję, że to nie z mojego powodu. – Posłałem jej najładniejszy z moich uśmiechów, wiedząc, że to doceni.

Starsza pani zarumieniła się lekko i dłonią zakryła usta, jakby odgrywała właśnie scenę z jednego z ulubionych seriali.

– No też pan wymyślił. Ja, starsza, samotna kobieta, przy takim przystojnym młodzieńcu czuję się, jakbym ponownie była młoda. Tylko to ciśnienie nie daje mi się w pełni cieszyć rozmową z artystą.

– Jakim tam znowu artystą. Mam na imię Alek – przedstawiłem się.

– Halinka. – Starsza pani podała mi dłoń. – Jak powiem Kryśce, że z panem rozmawiałam, to mi resztę tych siwych włosów z głowy wyrwie.

– Gdybym nie był zajęty, to sam bym z panią do tej Krysi poszedł – zaśmiałem się.

– I w dodatku czarujący. – Zapatrzyła się na mnie.

Miły damski głos oznajmił, że zbliżamy się do przystanku, na którym wysiadałem. Podałem ponownie dłoń starszej pani i podziękowałem za rozmowę. Gdyby nie ona, musiałbym czekać dobre piętnaście minut na kolejny tramwaj, który też mógłbym przegapić, pogrążony w myślach i fantazjach o popołudniu z Magdą.

Zająłem swoje stałe miejsce przy słupie ogłoszeniowym, obok którego kręciło się zawsze sporo osób. Ułożyłem plecak na ziemi, by spokojnie iść po sztalugę oraz składane krzesło, które jedna z właścicielek tutejszych sklepów zgodziła się bezinteresownie przechowywać u siebie w magazynie, za co byłem jej dozgonnie wdzięczny, malując w zamian co jakiś czas plakaty, które mogła powiesić w sklepowej witrynie.

MAGDA

Pola jak zawsze grzebała się, zmieniając sandały na kapcie. Rozglądała się w szatni za swoimi koleżankami, nic sobie nie robiąc z mojego pospieszania. Z jednej strony cieszyłam się, że od małego wyrabia swój charakter i pokazuje, że potrafi mieć ostatnie słowo, z drugiej – matczyna miłość musiała zejść na drugi plan, gdy chodziło o punktualność w pracy. Pani Marianna i tak często przymykała oko na moje małe spóźnienia, a nawet czasem pozwalała na zabranie do pracowni Poli, kiedy ta miała wolne w przedszkolu lub lekki katar. Właścicielka dawała jej wtedy kartki i kredki, prosząc, aby stworzyła nowy wzór maskotek czy poduszek, które miałam później uszyć.

– Tylko się po mnie dziś nie spóźnij, mamusiu – przypomniała mi Pola, gdy byłyśmy już pod salą.

– Raz się zdarzyło i teraz wielkie halo. – Zapukałam, co jasno nakazywała karteczka zawieszona na drzwiach.

Rodzice nie mogli wchodzić do pomieszczeń, w których przebywały dzieci. Z początku mnie to denerwowało, gdyż myślałam, że panie chcą coś ukryć. Dopiero po kilku tygodniach zrozumiałam, że takie zachowanie spowodowane jest kwestią bezpieczeństwa dzieci, które podczas rozmowy rodziców z opiekunką mogłyby opuścić niepostrzeżenie salę.

– Dzień dobry. Będę po nią o tej porze co zawsze – powiedziałam do pani Kasi, która otworzyła nam drzwi. – Chyba że się nie wyrobię, to wtedy odbierze ją mój partner.

– Pani Magdo, mówi to pani każdego dnia, gdy zostawia Polę, a i tak zawsze się pani wyrabia. – Uśmiechnęła się, głaszcząc małą po głowie. – Gdyby nie mogła pani być przed piętnastą, to przecież przedszkole jest do szesnastej. Nie ma się co martwić.

– Nie spóźnij się, mamo. – Pola po raz kolejny pogroziła mi paluszkiem, a ja zerknęłam wymownie na przedszkolankę, która stłumiła śmiech. Córka pobiegła do dzieci, zostawiając nas na chwilę same.

– Teraz pani rozumie, skąd moje słowa?

– Rzeczywiście, Pola to mądra dziewczynka i potrafi rozszyfrować, kiedy jest czas na nią – zaśmiała się. – Chyba nie chce wychodzić z przedszkola ostatnia.

Skinęłam głową, pamiętając, jak raz córka faktycznie wyszła z sali na krótko przed zamknięciem placówki. Siedziała wtedy sama z panią Martą, która akurat miała zmianę, i układała klocki. Dopiero w domu przyznała się mnie i Alkowi, że nie wiedziała, jak powiedzieć pani, że ona klocków nie lubi, bo pani była szczęśliwa, kiedy je układała.

Wyszłam z budynku i pognałam na przystanek, by złapać autobus, który podwiezie mnie do pracy. Zazwyczaj, gdy miałam więcej czasu, szłam piechotą, przyglądając się okolicy, ale dziś nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie mogłam wykorzystywać dobroci pani Marianny, która zawsze szła mi na rękę, tłumacząc, że i tak to ona więcej korzysta na naszej znajomości. Owszem, zdarzało się, że brałam pracę do domu i w wolny od zajęć weekend szyłam zamówione przez klientki towary, nie chcąc za to dodatkowego wynagrodzenia. Po prostu to kochałam, to całe siadanie przed maszyną, wyłączanie się ze świata i szycie. Tylko maszyna, nici, barwne tkaniny, ja i moja wyobraźnia.

– Dzień dobry! – przywitałam się radośnie z szefową, która już siedziała przy jednej z maszyn do szycia. – Co dziś robimy?

Kobieta obdarzyła mnie szerokim uśmiechem, zdejmując z nosa okulary. Wkładała je jedynie do pracy, żeby nie musieć prosić mnie o trafianie w dziurkę igły, jak mawiała, choć tłumaczyłam jej, że nawlekanie zajmuje tylko chwilę i zawsze znajdę na to czas.

– Napijmy się najpierw kawy, a potem sprawdzimy zamówienia. Będę musiała pojechać do hurtowni, ale to dopiero po dziesiątej. Wcześniej mają tam zazwyczaj młyn, a wiesz, że ja nie lubię tłoku – stwierdziła szefowa.

Poszłam do niewielkiego pomieszczenia, gdzie stał czajnik. Wstawiłam wodę, a z jednej z dwóch szafek wyjęłam kubki: biały w piękne kolorowe kwiaty dla pani Marianny i mój z napisem „Najlepszej mamie”, na którym widniała moja podobizna stworzona przez Alka. Wsypałam do kubków po dwie łyżeczki kawy. Czekając, aż czajnik oznajmi, że mogę zalać brązowe granulki, wyjęłam z kieszeni telefon i w pośpiechu napisałam do Alka SMS-a.

Kocham Cię

Dostałam szybką odpowiedź:

Ja Ciebie też, Księżniczko!

– A ty znów z tym rozanielonym uśmiechem. – Właścicielka nie pierwszy raz nakryła mnie na odczytywaniu wiadomości.

Zalałam kawy i wyłożyłam na talerz ciastka, które zdążyłam spakować w domu, gdy Alek jadł jeszcze śniadanie.

– Zapomniałam o słodkiej środzie. – Pani Marianna uderzyła się lekko w czoło. – Dobrze, że na ciebie, dziecko, zawsze można liczyć.

– Pani dba o to, by było na czym pracować, a ja zadbam o przekąski do kawy. – Podsunęłam talerz, aby poczęstowała się maślanymi ciasteczkami, które uwielbiała Pola.

Kobieta sięgnęła po jedno, szybko wkładając je do ust, jakby bała się, że zaraz zmienię zdanie i zabiorę słodkości.

– A tyłek rośnie. – Wskazała z uśmiechem na swoje biodra, które były dość bujne.

– Od patrzenia na nie byśmy nie przytyły, to prawda, ale co to za radość? Prawdziwa frajda jest wtedy, gdy czujemy je na języku i delektujemy się ich smakiem – wyznałam, wciąż trzymając talerz na linii jej wzroku.

– Ty już lepiej, Madzieńka, nic nie mów, tylko daj no jeszcze te ciasteczka. – Pani Marianna wzięła kolejne i ponownie szybko władowała je do ust. – I sama też zjedz, żeby mi nie było przykro, że tylko ja zajmuję większą powierzchnię krzesła, niż powinnam.

ALEK

Wiadomość od Magdy wprawiła mnie w dobry nastrój. Lubiłem te jej SMS-y, które zazwyczaj pisała na krótko po dotarciu do pracy. Wiele par posyłało sobie coś w stylu „już jestem” czy „dotarłam”, a my wyznawaliśmy sobie miłość. Bo każda chwila jest na to dobra. Słowo „kocham” w naszym związku padało dość często, ale najpiękniejsze było to, że szły za tym również czyny.

Kolejny z przechodniów zatrzymał się na chwilę, aby popatrzeć na doczepione do sztalugi prace. Uważnie oglądał każdą z nich, zatrzymując dłużej wzrok na portrecie Poli. To jej twarz była moim amuletem, który rok temu zaprowadził mnie na salę sądową, gdzie spotkałem Magdę. Wspominałem ten czas z uśmiechem na ustach, mając świadomość, że przez te miesiące wydoroślałem. „Babcia byłaby ze mnie dumna” – mówiłem sobie wielokrotnie, kiedy trzymałem małą dłoń Poli w swojej. Przez rok zyskałem więcej, niż mógłbym pomyśleć, że mogę mieć. Nawet jeśli marzyłem o miłości, to nie sądziłem, że jednocześnie uda mi się pokochać dwie osoby, dwie wyjątkowe kobiety, bez których dziś nie wyobrażałem sobie życia.

– Ładna ta mała – powiedział mężczyzna, wskazując na portret blondynki z niebieskimi oczami, którą miałem przyjemność podziwiać codziennie.

– Na żywo jeszcze piękniejsza – przyznałem.

Mężczyzna spojrzał na mnie, marszcząc czoło. Podrapał się po głowie i dopiero po chwili ponownie się odezwał:

– Dla mnie moja Agatka też jest najpiękniejsza. – Wyjął z kieszeni portfel, by pokazać mi zdjęcie dość ładnej dziewczyny pewnie w moim wieku. – Każdy ojciec uważa, że jego córka jest najpiękniejsza, nawet jeśli inni myślą inaczej.

Posłałem mu porozumiewawczy uśmiech, a wtedy mężczyzna odwrócił się i odszedł, nie ciągnąc tej rozmowy, ku mojej radości. „Ależ się dziś na mnie uparli”. Przypomniałem sobie o starszej kobiecie z przystanku tramwajowego, która tak jak ten pan przed chwilą wymusiła na mnie kontakt z otoczeniem, o który sam nigdy nie zabiegałem. Wystarczyły mi moje dwie damy, z którymi spędzać pragnąłem każdą wolną chwilę.

Namalowałem już kolejną karykaturę jednej z przechadzających się po ulicy par, zastanawiając się jednocześnie, kiedy ruch zmaleje na tyle, że podejmę decyzję o powrocie do domu. Zazwyczaj bywało tak koło godziny siedemnastej, lecz im dni stawały się dłuższe, tym więcej osób wychodziło z domów – nie tylko na zakupy, ale i na spacer.

– Alku, mam dla ciebie herbatę. – Zza moich pleców wyłoniła się właścicielka sklepu, w którym zostawiałem swoje szpargały, i podała mi przezroczystą szklankę z parującym napojem.

Z chęcią wziąłem zieloną herbatę z imbirem, którą pani Ania zawsze mi przynosiła, i zamoczyłem w niej spierzchnięte usta.

– Chciałabym nie tylko kojarzyć ci się z przysługą – zaśmiała się. – Muszę też wpaść czasem bez okazji.

– Nie pani tak mi się kojarzy, pani Aniu, a ta pyszna herbata. Zresztą to przyjemność móc coś innego dla pani namalować niż te karykatury, teraz tak niebywale modne – przyznałem, wskazując na jedną z prac.

Kobieta z uwagą obserwowała wskazany malunek, robiąc przy tym dziwne miny. Jej twarz pokryta zmarszczkami zdradzała zmęczenie, które kobieta próbowała zawsze ukryć. Wiedziałem, że i ona i jej mąż, pan Mieczysław, ciężko pracują, aby móc utrzymać sklepik z pamiątkami, który prowadzili od lat na ulicy Piotrkowskiej.

– Ja to nie chcę takiego brzydactwa – powiedziała w końcu. – Znaczy... nie że brzydko namalowane, ale takie to... nieproporcjonalne. Żeby głowa taka wielka była? To choroba jest taka...

– Wodogłowie – podpowiedziałem jej, próbując się nie roześmiać w głos.

Skinęła głową, przytakując i jeszcze trochę przypatrując się karykaturze, jakby chciała znaleźć w niej coś pozytywnego.

– Mój ślubny mi przypomniał, że w niedzielę teściowie mają złote gody. Ja pamiętałam, bo sami żeśmy im salę na imprezę rezerwowali i gości też w zasadzie my spraszaliśmy – opowiadała spokojnie, a ja czekałem, aż przejdzie do meritum. – Ale jak iść na taki jubileusz bez poczciwego prezentu?

– No nie wypada – wtrąciłem, czując, że tego ode mnie oczekuje.

– No nie wypada, nie wypada. – Kiwała ochoczo głową. – Mieciu wymyślił, że mógłbyś namazać portret naszych jubilatów, który inni by podziwiali, a teściowie powiesiliby sobie na ścianie. Bo dużo ścian mają i to tak smutno pustych. – Patrzyła na mnie, czekając na moją reakcję. – Oczywiście byśmy ci z Mieciem uczciwie zapłacili, a nie tylko tą imbirową herbatką, która była dobrym pretekstem, by tu przyjść.

Upiłem kolejny łyk napoju, trzymając ją chwilę w niepewności. Czułem, że prośba płynie prosto z serca, więc nie mogłem odmówić. A i malowanie portretów było znacznie ciekawsze, niż oczekiwanie na kolejnych klientów, którzy i tak zapragną swojej karykatury.

– Będę potrzebował jedynie zdjęcia jubilatów. – Uśmiechnąłem się, oddając kobiecie pustą szklankę.

– Ja w zasadzie już je przygotowałam. – Podała mi fotografię, którą wyjęła z kieszeni.

Rozłożyłem ją i zobaczyłem dwójkę wciąż zakochanych w sobie ludzi. Ich spojrzenia łączyły się ze sobą. Wokół tej pary nawet na wydruku widać było na pierwszy rzut oka magiczną aurę.

– Lubię takie wyzwania w zasadzie na już – zaśmiałem się, co pani Ania odebrała z ulgą.

Schowałem do kieszeni spodni zdjęcie, mając nadzieję, że kolejne zagniecenia nie zabiorą tego, co najważniejsze na fotografii. Miałem niewiele czasu, aby zdążyć z zamówieniem, lecz przy dobrym zorganizowaniu byłem w stanie podołać. Trzeba było tylko zrezygnować na te kilka dni z ulicy i zasiąść w domu z pędzlem przed płótnem, na którym miałem stworzyć jubileuszowy portret.

– Teść jeszcze kilka lat temu pracował w tutejszej prokuraturze, wsadzając za kratki prawdziwych zwyrodnialców. Ten cały gwałciciel, co grasował kilka lat temu, dzięki niemu spędzi najlepsze lata życia w zamknięciu – mówiła z dumą.

Zacząłem zbierać swój majdan, by ruszyć do domu. Już nawet nie chodziło o wspólne popołudnie z Magdą, ale o zamknięcie w czterech ścianach, kiedy nikt nie stał mi nad głową.

– Musi być pani dumna z teścia. Przyjdę w sobotę. Z portretem – dodałem, a po chwili oddaliłem się, machając jej na pożegnanie.

MAGDA

Właścicielka pozwoliła mi wyjść, kiedy uporałyśmy się z najpilniejszymi zamówieniami, pozostawiając na jutro te mniej naglące. Pognałam do przedszkola. Córka na pewno doceni, że odebrałam ją przed czasem, a nie po nim, jak mi wypominała.

Stojąc przed drzwiami, chwilę nasłuchiwałam głosów po drugiej stronie, próbując rozpoznać wśród nich głosik Poli. Roześmiane dzieci śpiewały piosenkę o lecie, zdecydowanie zagłuszając podkład muzyczny na płycie. Przekrzykiwały się, jakby od tego zależało, kto wyjdzie w pierwszym szeregu, który dla przedszkolaków był najatrakcyjniejszy. Zresztą nie tylko dla nich. Rodzice także wpadali w euforię, fotografując i nagrywając każde westchnięcie swojej pociechy, pokazując je pewnie najbliższym przy każdej możliwej okazji.

I tego mi czasem brakowało. Właśnie tego. Dzielenia się tym, jak Pola sobie radzi, jak uczy się nowych rzeczy, piosenek, które dumnie śpiewa w mieszkaniu, czekając na brawa moje i Alka. Niestety nie mogła liczyć na wsparcie i uwagę dziadków. Moja mama wciąż sądziła, że dokonałam złego wyboru, rezygnując z mieszkania w Dubaju, co wiedziałam od taty, bo z nią nie chciałam utrzymywać kontaktu po tym, co zrobiła, a właściwie zataiła. Tata zaś był sam sobie sterem, statkiem, żaglem i czym tam jeszcze musiał w zarządzaniu firmą. Swój rodzicielski i dziadkowy obowiązek wypełniał, przelewając raz w miesiącu pewną sumę na moje konto, choć wiele razy pisałam mu, że nie jest to konieczne. A rodzice Marcina... No cóż, dla nich byłam tą złą. Nawet nie złą, a najgorszą, bo zostawiłam ich jedynaka na pastwę losu wśród szejków, jakby on naprawdę miał w tym Dubaju z nimi do czynienia. Mój eksmąż sprzedał swoim rodzicom wygodną wersję wydarzeń, którą moja mama wiernie potwierdzała, bo wciąż miała nadzieję, że do siebie wrócimy, Marcin i ja.

– Pani po dziecko? – zapytała młoda dziewczyna, która nagle stanęła za moimi plecami, przerywając moje rozmyślania.

– Tak, przyszłam po Polę. – Uśmiechnęłam się przyjaźnie.

– Zaraz ją zawołam, a pani niech jeszcze chwilkę tutaj poczeka. Mamy próbę przed występem z okazji powitania lata.

Weszła do sali, z której dobiegały dźwięki, mające być śpiewem. Oparłam się o ścianę, nie chcąc blokować wejścia. Do moich uszu docierały dzięcięce przekrzykiwania, świadczące o tym, że próba wciąż trwa. Korciło mnie, aby uchylić drzwi i zobaczyć skupioną na zadaniu Polę.

– Mamusia! – powitała mnie radosnym okrzykiem córka, wychodząc po jakichś dwóch minutach z sali.

Przytuliłam ją i wzięłam na ręce, jak miałam w zwyczaju. Mała pocałowała mnie w usta, a następnie wtuliła się w moje włosy.

– Dziękuję bardzo i do jutra – powiedziałam do kobiety, której nie kojarzyłam.

– Do widzenia! – pożegnała się. – Do jutra, Poleczko. – Pomachała mojej córce, która odpowiedziała jej tym samym.

Postawiłam Polkę na podłodze i ruszyłyśmy na schody prowadzące do szatni. Pola trzymała moją rękę, drugą obejmując poręcz, aby nie spaść. Wielokrotnie próbowaliśmy oduczyć jej z Alkiem ciągłego podtrzymywania, jednak ona była uparta. Psycholog z przedszkola, która jako jedyna znała historię Poli, tłumaczyła to nadzwyczajną kontrolą, jaką według niej dziewczynka wprowadziła w swoje życie po wcześniejszych przejściach z ojcem.

– Jak miała na imię pani, której machałaś? – zapytałam córkę, kiedy już byłyśmy przy wieszaku z napisem „Pola Lubraniecka”.

Spojrzała na mnie spode łba, jakby chciała powiedzieć coś w stylu: „Mamo, jaki wstyd”, lecz odpowiedziała:

– Ciocia Alicja. I nie chce, żebyśmy mówili na nią pani. Ty też pewnie nie możesz.

Zaśmiałam się, schylając po sandały, które stały na dolnej półce.

– Ja sama, mamo. – Pola mnie wyprzedziła. – Jestem już duża i mam chłopaka – dodała dumnie.

„Widzę” – pomyślałam, patrząc na trzymane w małych dłoniach buty z Myszką Minnie, którą Pola wprost ubóstwiała, od kiedy Alek namalował ją na ścianie jej pokoju.

Spokojnie poczekałam, aż mała nałoży na stopy obuwie, nie chcąc psuć jej tej chwili samodzielności. Postanowiłam, że w drodze powrotnej wypytam ją o owego chłopaka, ponieważ na razie nie miałam pojęcia, którego z przedszkolnych kolegów moja córka ma na myśli.

ALEK

W drodze powrotnej zahaczyłem o sklep dla plastyków, by dokupić niezbędne do malowania rzeczy. Nie zamierzałem wychylać nosa z domu, dopóki nie skończę zamówionego portretu. Cztery dni – tylko tyle miałem czasu na stworzenie czegoś, co zadowoli nie tylko zleceniodawców, ale i jubilatów.

Otworzyłem drzwi mieszkania i owionął mnie cudowny zapach świeżo gotowanych pomidorów. Cichaczem wszedłem do środka, chcąc zaskoczyć Magdę.

– Alek! – Pola rzuciła mi się na szyję, ledwie przekroczyłem próg. – Pospiesz się, bo zaraz idziemy do Martynki!

Wzięła ode mnie plecak i położyła go w przeznaczonym dla niego miejscu. Magda dbała o to, by odkładać wszystko na swoje miejsce, co również dla Poli było ważne, kiedy liczyła na pochwałę z ust matki.

– Będzie spaghetti, bo zrobię je szybko, a Pola nie da mi żyć, jeśli nie wyrobię się do piątej. – Magda spojrzała na mnie, a po chwili na patelnię, w której gotował się sos. – Spróbujesz?

Podszedłem do mojej księżniczki, aby cmoknąć ją w policzek. Sięgnąłem po drewnianą łyżkę, na którą nałożyłem odrobinę sosu. Podmuchałem, po czym otworzyłem szeroko usta, aby go spróbować.

– Delicious – zaśmiałem się – jak na czwarte w tym miesiącu spaghetti. Aż strach pomyśleć, jakie będzie to jutrzejsze.

Magda chwyciła kuchenną ściereczkę i zamierzyła się we mnie. Udawałem, że mnie to boli, lecz tak naprawdę ledwie to poczułem.

– Z tego, co pamiętam, nie zakochałeś się we mnie ze względu na umiejętności kulinarne.

Uśmiechnąłem się szeroko i podszedłem do Poli, która malowała coś w zeszycie.

– Polka, ty słyszałaś, że ja się ponoć zakochałem w mamie?

– Dzieciaki... – skwitowała, w ogóle nie odrywając się od rysowania.

– Dobrze, że ty taka dorosła! – krzyknęła Magda, sięgając po durszlak. – Siadajcie do stołu, zaraz będzie obiad.

Z szafki wyjąłem trzy szklanki, w które nalałem wodę dla każdego z nas. Pola ochoczo machała już widelcem i łyżką, która w ogóle nie była jej potrzebna. Jej spaghetti było inne niż nasze i nawet ciężko było je tak nazwać, kiedy nie posiadało nawet grama sosu czy mięsa.

– Może wlać ci trochę sosu do osobnej miseczki? – Magda jak zawsze próbowała zachęcić córkę do spróbowania czegoś nowego.

Ta jednak spojrzała na nią z wyrzutem i poważnym tonem rzekła:

– Mamo, nie zaczynajmy znowu.

Próbowałem się nie roześmiać z jej stanowczego tonu. Pola była tak bardzo podobna do swojej mamy, że każdy musiał to zauważyć. Nie tylko uroda, ale także wypowiedzi i gesty były niemal identyczne jak u Magdy.

Jedliśmy w ciszy, obserwując, jak Pola połyka kolejne sznurki makaronu. Do wyjścia miała jeszcze sporo czasu, jednak niecierpliwiła się, przekonana, że musi się spieszyć, i co jakiś czas zerkała na talerz Magdy, jakby chciała ją pogonić.

MAGDA

Pola nie mogła się doczekać, kiedy pójdzie do koleżanki, a ja zastanawiałam się nad słowami Alka i próbowałam ustalić, czy faktycznie czwarty raz w tym miesiącu fundowałam najbliższym ten sam obiad. Wiedziałam, że nie powiedział tego w złej wierze, bo mógłby jeść makaron niemal codziennie, ale jakoś nie dawało mi to spokoju. Mimo iż daleko mi było do perfekcyjnej kury domowej, ba, nawet do tej marnej było mi daleko, to przejmowałam się takimi uwagami przez wzgląd na przeszłość.

Tak, Alek nie był Marcinem, lecz gdzieś w głowie wciąż siedziały awantury, regularne w naszym małżeństwie.

– Co jest? – Alek musnął moją dłoń.

Uśmiechnęłam się lekko.

– Trudny dzień.

Nachylił się w moim kierunku, a ja poczułam, że robi mi się gorąco. Byliśmy parą już prawie rok, a ja wciąż czułam motyle w brzuchu na myśl o każdym naszym pocałunku.

– Pomogę ci się zrelaksować, Księżniczko – wyznał szeptem, patrząc na Polę, która zajęta była dłubaniem w makaronie.

Przełknęłam głośno ślinę, ciesząc się na to, co obiecywał. Tak dawno nie mieliśmy okazji być sam na sam, a dziś miało się to zmienić. Mama Martynki zaproponowała, by dziewczynki pobawiły się wspólnie w ich mieszkaniu, na co chętnie przystałam. Następnym razem to ja i Alek będziemy opiekunami, gdy państwo Załuscy zechcą pobyć tylko we dwoje.

– Zjadłaś już? – zapytałam córkę. Też zależało mi, byśmy jak najszybciej wyszły.

Pola pokiwała ochoczo głową, zapewne ucieszona, że nie będę wmuszała w nią jeszcze kilku sznurków makaronu. Pobiegła po swoje buty, które w szybkim tempie znalazły się na jej małych stopach. Już chciałam wstać od stołu i pójść się przebrać, kiedy Alek położył dłoń na moim ramieniu.

– Ja ją odprowadzę, a ty na mnie poczekaj. – Puścił do mnie oczko, a moje serce zaczęło bić tak głośno, że bałam się, że słyszą je wszyscy w bloku. – Będę niedługo.

Skinęłam głową. Zebrałam talerze i włożyłam je do zlewu, przez chwilę zastanawiając się, czy nie powinnam ich od razu umyć. Ale tylko zalałam brudne naczynia wodą i z chwilą przekręcenia zamka w drzwiach znalazłam się w sypialni, by wygrzebać z dna szuflady koronkowy kostium.

Przebrałam się, skropiłam perfumami i nawet zrobiłam delikatny makijaż. Na stole ustawiłam dwa kieliszki, zapaliłam kilka świeczek. Zaciągnęłam rolety, aby stworzyć jeszcze przytulniejszy nastrój. Ułożyłam się wygodnie na łóżku, próbując przybrać seksowną pozę. Przekładałam nogi, mając wrażenie, że czas stoi w miejscu, bo według moich wyliczeń Alek już powinien wrócić.

Zgrzyt klucza w zamku był okazją do ostatnich poprawek. Schowałam włosy za ucho, rozchyliłam lekko usta, tak jak robiły to modelki na zdjęciach. Miało być seksownie i podniecająco.

ALEK

W mieszkaniu panował półmrok. Jedynie płomienie świec dawały jasne światło, w którym dostrzegłem leżącą na łóżku Magdę w ciekawej pozie. Roześmiałem się, pospiesznie zdejmując z siebie ubranie, by jak najszybciej móc zatopić się w ukochanej i korzystać z chwili wolności.

– Może wina? – zapytała.

– Wino poczeka, a dwie godziny nie będą wiecznie trwać – powiedziałem, kładąc się obok niej i chwytając ją za włosy, by przyciągnąć do siebie.

Całowaliśmy się namiętnie, pozwalając naszym dłoniom błądzić po ciałach. Koniuszkami palców gładziłem koronkę, która opinała ciało Magdy. Próbowałem zdjąć ją z jej ramion, co zdawało się jednak niewykonalne.

– Plecy... – jęknęła między jednym a drugim pocałunkiem, nakierowując mnie na zapięcie kostiumu, który teraz absolutnie nie był jej potrzebny.

Magda zawsze wyglądała dla mnie podniecająco. Nawet kiedy miała na sobie wytarte dżinsy, miałem ochotę wejść w nią i pieścić każdy fragment jej ciała. Dla mnie była boginią i nic tego nie mogło zmienić.

Wyszukałem zapięcie, z którym chwilę się mocowałem, nim uwolniłem jej piersi z koronkowego odzienia. Zsunąłem głowę niżej, aby językiem pieścić sterczące sutki, przygryzając je lekko.

– Jak mi tego brakowało! – Wbiła paznokcie w moje plecy, próbując złapać dłonią sztywnego penisa.

– Musimy częściej sprzedawać Polę Załuskim.

– Zamknij się i nie przerywaj. – Przyciągnęła moją głowę ponownie do swoich piersi.

Ułatwiłem jej dostęp do swojego najczulszego miejsca, kontynuując pieszczoty jej sutków. Poczułem ciepłe dłonie, wykonujące powolne ruchy góra – dół. Zdjąłem z Magdy resztę koronkowego stroju, ułożyłem ją na plecach, powoli zjeżdżając językiem w dół, aż dotarłem do krocza. Rozsunąłem jej nogi i włożyłem między nie głowę, aby móc posmakować wnętrza. Wsunąłem język, najpierw delikatnie, by z każdym kolejnym ruchem przyspieszyć, wydobywając z niej jęki rozkoszy.

– Nawet nie wiesz, jak mi dobrze... – Wiła się pode mną, wprawiając mnie w jeszcze większe podniecenie.

Uniosłem się na łokciach, by spojrzeć jej w oczy, w których widać było szał. Ten sam, który miała w sobie od pierwszego naszego zbliżenia. Ten sam, który mówił mi, że nadeszła pora, bym i ja mógł poczuć ją całą. Moje usta ponownie znalazły się tuż przy jej wilgotnych wargach, w których mogły się zatopić. Magda nie chciała już dłużej czekać i dłonią nakierowała mojego penisa na swoją rozgrzaną waginę. Wszedłem w nią, przygryzając jednocześnie jej wargę, kiedy jęknęła z rozkoszy. Czułem, że znów jestem w miejscu, które daje mi wszystko, czego mi trzeba.

MAGDA

– Ale mi dobrze! – jęknęłam. Nie mogłam się już doczekać, aż Alek wejdzie we mnie cały. Czułam każdy nerw, który łączył moje serce z pobudzoną łechtaczką, oczekującą jak i ja na kulminację.

Chciałam go pospieszyć, lecz wiedziałam, że w ten sposób jedynie oddalę nasze złączenie, które było już tuż-tuż. Alek ułożył się na mnie i przygryzł moją wargę, jednocześnie wchodząc we mnie pewnie. Poruszał się delikatnie, lecz stopniowo przyspieszał. Panującą w mieszkaniu ciszę wypełniały jedynie klaśnięcia naszych spoconych ciał i jęki, nad którymi nie musiałam panować.

Byliśmy sami. Mogłam nawet krzyczeć z rozkoszy, co wywoływało we mnie ciarki. Tak bardzo mi tego brakowało, że zapragnęłam, by spotkania Poli z Martynką stały się regularne, pozwalając nam raz w tygodniu w pełni i bez zahamowań cieszyć się sobą.

– Nie kończ – wyszeptałam zmęczona – ja to zrobię.

Wskazałam Alkowi, by położył się na plecach, abym mogła go ujeżdżać. Wiedziałam, że w ten sposób poczuję go jeszcze głębiej, a i on będzie zadowolony, mogąc pieścić moje piersi. Spełnił moją prośbę, a ja przez chwilę walczyłam z penisem, który zdawał się nie chcieć współpracować. Wreszcie dosiadłam go i powolnym ruchem wiłam się w przód i tył, a potem zaczęłam unosić się do góry. Z początku nisko, niemal nieodrywałam się, by później wybijać się tak wysoko, że ledwie dawałam radę powrócić na sztywny pal pode mną.

– Mogłabyś mnie tak budzić co rano – wyznał, kiedy kładłam jego dłonie na moich piersiach.

Ściskał je delikatnie, a nasze jęki łączyły się w ekstatyczną muzykę. Czułam, że już niewiele brakuje.

Fala gorąca przeszyła moje ciało, które jeszcze walczyło, by i Alek doznał spełnienia. On widział to i unosząc miednicę, wybijał mnie, po chwili również opadając z sił.

Ciepły płyn spływał po moich udach, a ja niczym w błogim śnie padłam na Alka, czując cudowną rozkosz.

– Byłaś nieziemska – powiedział, całując mnie w czoło.

Nie miałam sił, by wydobyć z siebie choćby westchnienie. Leżałam szczęśliwa. W tej chwili naprawdę czułam, że moje życie z Alkiem jest istną bajką. Byłam jego księżniczką, a on moim rycerzem, który zawsze potrafił mnie obronić i zadowolić.

– Zaproponuję Monice, żeby dziewczynki widywały się dwa razy w tygodniu – wyznałam, kiedy już położyłam się obok ukochanego.

– Dwa razy? – Wydawał się zdziwiony.

– Dla nas to oznacza sam na sam raz w tygodniu. – Uśmiechnęłam się.

– Ja nie wiem, czy Łukasz da radę zadbać o taki przebieg – zaśmiał się Alek, mając pewnie przed oczami męża Moniki z pokaźnym brzuszkiem.

– Ty się martw o siebie. – Spojrzałam na zwiotczałego penisa, który był wyraźnie zmęczony.

Alek, chcąc mi udowodnić swoją siłę, ponownie się na mnie ułożył i zaczął całować.

Zerknęłam w dół i wybuchnęłam głośnym śmiechem.

– Daj nam chwilę, a jeszcze będziesz przepraszać za ten szyderczy śmiech.

– Trzymam cię za słowo, a w zasadzie to was.