Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak wysoka może być cena macierzyństwa? Troje bohaterów: dobrze sytuowane małżeństwo, Anna i Paweł, oraz studentka Michalina, podejmuje brzemienną w skutkach decyzję, która nieodwracalnie zaważy na losie każdego z nich. "To nie jest twoje dziecko" jest opowieścią o jednym z największych pragnień ludzkości i o tym, że złe wybory są często początkiem końca. Intryga, niespełnione nadzieje dwóch matek i umiejętnie budowane napięcie sprawią, że lektura tej książki nikogo nie pozostawi obojętnym.
Historia, którą poznajemy z przeplatających się relacji Anny, Michaliny i Pawła sprawia, że wraz z bohaterami wikłamy się w psychologiczną grę. Wymyka się ona wszelkim schematom i zmierza do niespodziewanego, dramatycznego finału.
Małgorzata Falkowska – autorka popularnych powieści obyczajowych: „Mąż potrzebny na już”, „Gorzej być (nie) może”, „Poszukiwani, poszukiwany” oraz książki dla dzieci „Po co komu białą kredka?”. Włocławianka mieszkająca na stałe w Toruniu, który pokochała całym sercem dzięki swojemu mężowi, Wojtkowi. Absolwentka pedagogiki specjalnej, dla której praca stała się prawdziwą pasją. Zetknęła się w niej także z mrocznymi stronami ludzkiej psychiki. Tym doświadczeniom zawdzięczamy książkę „To nie jest twoje dziecko”. Bliscy śmieją się, że patrzy na świat przez różowe okulary. Ona to sobie chwali, ale swoją najnowszą powieścią udowadnia, że dostrzega także jego ciemne barwy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 275
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2018
ISBN: 978-83-65838-12-4
Sandrze Jędrowiak, która była pierwszym odbiorcą czegoś nowego
Dziękuję, że jesteś i służysz mi radą w każdej, niekoniecznie literackiej sprawie
W życiu zdarzają się nieszczęścia, gorsze dni — jakkolwiek je nazwiemy. Pech? Czy to odpowiednie określenie dla opisania mojej sytuacji? Nikomu innemu nie mogło się to przydarzyć. Musiało trafić na mnie.
Pilnie się uczyłam, nie patrząc na studenckie rozrywki. Wkuwałam, kiedy inni balowali. Musiałam być najlepsza, otrzymać stypendium, mieć perspektywy i dobrą opinię wśród wykładowców. A teraz całe te półtora roku szlag trafił. Niczym strzała wycelowana wprost we mnie. Jedna impreza, jedna za dużo.
W sobotę mieliśmy iść do klubu. Moje współlokatorki z akademika obiecywały, że jeśli pójdę z nimi ten jeden raz, już więcej prosić nie będą. Były pewne, że mi się spodoba. Były nawet bardziej niż pewne. Odstawiły się w te krótkie kiecki ledwo zasłaniające tyłki i dla mnie miały coś podobnego. Nie, nigdy tego nie założę. Wyjście do klubu było już i tak zbytnim szaleństwem, istną przesadą jak na moje spokojne życie kujona. Legginsy i dość obcisła tunika leżały na mnie inaczej niż swetry, które miałam w zwyczaju nosić. Zawsze uważałam, że to wiedza, a nie uroda, jest najważniejsza i szczelnie zakrywałam swoją zgrabną sylwetkę, którą zawdzięczałam jedynie dobrej przemianie materii. Zazdrosne koleżanki niejeden raz tłumaczyły mój wygląd tasiemcem lub innymi pseudotabletkami, jakie można kupić przez Internet. Jeden wypad do klubu miał dać mi ponad trzy lata spokoju. Piękna wizja, choć do samego końca wydawała się mało prawdopodobna.
Dziewczyny wybrały jeden z lokali na Starym Mieście. Piękne, gotyckie budowle, oświetlone przez lampy, zdawały się jeszcze okazalsze niż za dnia. Kochałam Toruń. Kochałam go, choć kojarzył mi się jedynie z nauką. Nie znałam tu nic więcej prócz Starówki i mojej uczelni. Nie znałam nic, a mimo to kochałam go bardziej niż jakiekolwiek inne miejsce.
Tłum kotłujący się w lokalu rozbudził mnie. Nie lubiłam tłocznych miejsc. Choć nie miałam agorafobii, wolałam siedzieć w domu, będąc w nim swoim panem i władcą. Dziewczynom podobał się ten ścisk. Uważały, że to będzie nasza noc. Ja wolałam mówić o ich nocy, nie naszej. Miałam w planie posiedzieć, wypić drinka lub dwa i zmyć się przed północą do akademika. Niczym Kopciuszek uciekający z balu, nie pozostawiając po sobie pantofelka.
Siedziałyśmy, sącząc drinki, kiedy do naszego stolika dosiedli się międzynarodowcy. Tak nazywaliśmy osoby z wymiany studenckiej. To był ich ostatni weekend. Postanowili się zabawić, a my miałyśmy im w tym pomóc. Brunet siedzący naprzeciw nie odrywał ode mnie wzroku. Musiały mu powiedzieć, że to moja pierwsza impreza, i pewnie śmiał się ze mnie w duszy. Nie mogłam uwierzyć, że jednak zdecydował się przysiąść bliżej. Zaczął coś mówić po angielsku. Znałam języki, nie miałam problemów z użyciem ich w praktyce, a jemu to się spodobało.
Tarif może nie był duszą towarzystwa, ale mi imponował. Z wielką miłością opowiadał o rodzinnej Turcji, co jakiś czas zapewniając mnie, że nie każdy z jego rodaków jest zły. On nie był. Wiedziałam to. Czułam to podświadomie. Mimo sympatycznej rozmowy nie miałam w planach zostawać w klubie dłużej, niż założyłam. Przed północą ucałowałam Tarifa w policzek, mówiąc, że muszę już iść. Wstał i zapytał, czy może mnie odprowadzić. Miał przy tym oczy błyszczące jak Perseidy, które wędrują po ścieżkach nieba. Rozmawialiśmy o Freudzie. Wiedział dużo o psychoanalizie i zaburzeniach psychicznych. Mówił, że chciał zostać lekarzem, lecz ojciec widział w nim prawnika.
Nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy pod akademik. Tarif zapytał, czy może wejść na herbatę. Skinęłam niepewnie głową — nie chciałam, aby odchodził. A może nie chciałam być znów sama? W pokoju byliśmy tylko we dwoje. Do powrotu dziewczyn zostało jeszcze kilka godzin. Zrobiłam nam herbatę i znów rozmawialiśmy o medycynie. Ostatnie, co pamiętam, to jego ciepłe wargi i moja zgoda na posmakowanie każdego zakątka jego ciała. A teraz? Teraz Tarifa nie ma. Nie ma szansy, by znów go spotkać, choć tak bardzo bym tego chciała. Tureckie ciepło okazało się zdradliwe.
Kolejna bezowocna wizyta w ośrodku. Tyle w nas miłości, którą inni zabraniają się dzielić. Przepisy… Tylko to słyszymy od roku. Już nawet wzięliśmy ślub, ale co nam to daje, jeżeli przepisy mówią jasno — minimum pięć lat. Nam brakuje jeszcze czterech lat, dwóch miesięcy i osiemnastu dni. Zrobiliśmy już wszystko. Zebraliśmy PIT-y z poprzednich lat, mamy dobrą reputację wśród znajomych i sąsiadów, odpowiednie warunki. Ale co z tego? Nie mamy wymaganego stażu, który wymyślił ktoś z tych zasiadających w rządzie, myślący, że może decydować za innych. Nie każdy musi brać ślub. Można kochać bez niego. Byliśmy taką samą rodziną jak te z głupim aktem małżeństwa. A może nawet i lepszą? Paweł nigdy mnie nie uderzył jak mąż tej rudej z naprzeciwka. Czy po ślubie, czy bez niego, to nie powinno mieć znaczenia.
Paweł woli się nie odzywać. Wie, jak ciężko znoszę każdą wizytę w ośrodku. Dla niego też nie jest to łatwe, ale postanowił wziąć ciężar tej sytuacji na siebie. On jest mężczyzną, musi mnie chronić. Nie może tego jednak zrobić w pełni. Nie może mnie ochronić przed prawniczą siłą wyższą, która nie ma pojęcia o naszym istnieniu, naszych problemach. Siedzę na drogiej kanapie, którą kupiliśmy chyba raczej w ramach pocieszenia aniżeli z potrzeby. Zamykam się w sobie. Paweł wie, że teraz muszę mieć chwilę dla siebie. Jak zawsze wychodzi. Kocham go za to, że pozwala mi być sobą. Że nie przeszkadza w zrozumieniu myśli błądzących między setkami pytań w mojej głowie. Co mamy zrobić? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, choć tak bardzo bym chciała. Tak bardzo bym chciała, by coś się zmieniło. Aby wszystko okazało się złym snem, który pryśnie jak bańka mydlana.
Samotność nie jest receptą na problemy. Wiem o tym doskonale, lecz nie pozwalam zawładnąć tej myśli moim ciałem. Ja potrzebuję tych chwil, kiedy mogę słyszeć jedynie cykanie zegara stojącego w kącie salonu. Ciche „cyk, cyk” pozwala mi ochłonąć z nadmiaru emocji. Pozwala moim myślom powrócić do marzeń, że kiedyś w końcu nam się uda.
Spaceruję po dobrze znanych mi uliczkach. Mimo że mieszkamy tutaj dopiero półtora roku, wiem doskonale, gdzie co się znajduje. Liczne place zabaw napawają mnie smutkiem. Rozumiem dzięki nim, dlaczego Anna woli jeździć samochodem. Nawet na zakupy nie pójdzie do osiedlowego sklepu, tylko jedzie do hipermarketu oddalonego o kilka kilometrów. Jest chłodno, choć o zimie już słuch zaginął. Marzną mi ręce, ale wiem, że to jeszcze za wcześnie. Anna potrzebuje chwili dla siebie. Nie jest w stanie podzielić się swoimi problemami ze mną. Zamyka je głęboko w sobie i nie pozwala im się wydostać aż do następnego razu. Następny raz? Ile to już razy słyszeliśmy, że częste wizyty pomogą nam przy późniejszych formalnościach? Osiem, dziewięć? Nie, to było pół roku przed ślubem. To już czternasty raz, kiedy chodzę wydeptaną wcześniej ścieżką. Nie mogę sobie wyobrazić, co czuje ona. Jak jej musi być trudno za każdym razem. Moje uczucia muszę schować pod grubą skórą. One się nie liczą. Ważniejsza jest przecież Anna.
Kiedy zaczynaliśmy się spotykać, wiedzieliśmy już, że jesteśmy sobie pisani. Ona, rok młodsza, podeszła zapytać niby o notatki z zajęć u Kopińskiego, lecz ja wiedziałem, że to nie jest jedyny powód. Była drobniutka. Miała niespełna sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, w których ukryto tony uroku. Jej oczy świeciły wtedy jak gwiazdy na niebie i błyszczą tak nadal. Z wyjątkiem tego jednego dnia w miesiącu. Dziś blask w jej oczach zgasł, ale wiem, że już jutro pojawi się tam na nowo. Nie mogę się doczekać, aż będą mogły lśnić nieprzerwanie. Aż pokażą niebu, że na ziemi też można błyszczeć.
Spoglądam na zegarek — minęła godzina. Niby dużo, ale dla niej niewiele. Wciąż wsłuchuje się w ciche cykanie naszego zegara. Patrzy zapewne w jego kierunku, prosząc o odpowiedź na liczne pytania, które ma w głowie. Zegar nie odpowiada. Na początku tego nie rozumie, jednak z czasem dostrzega, że on nie ma uczuć. Sama chciałaby ten jeden raz w miesiącu być jak zegar. Podchodzić do wszystkiego bez emocji. Jej delikatność jest darem, jednak teraz Anna myśli, że ona ją zgubi. Myli się. Mam nadzieję, że już niedługo sama to zrozumie.
Półtorej godziny. Pospaceruję jeszcze trzydzieści minut i wrócę, by ją przytulić. Nie mogę pozwolić, żeby czuła się samotna. Ma tylko mnie i muszę ją wspierać. To nie przysięga małżeńska mi w tym pomaga, lecz miłość do niej — ta, która była we mnie od pierwszego naszego spotkania.
Wracam. Dwie godziny w zupełności wystarczą. Teraz nadeszła pora na wspólne przeżywanie problemu, lecz ona nie wie, że mnie też jest ciężko. Ja jednak muszę poczekać. Kiedyś nadejdzie pora, kiedy będę na pierwszym planie i będzie chciała ze mną rozmawiać o tym, co było. Teraz jest na to za wcześnie. Teraz musimy być silni, ja muszę być silny za nią.
Wrócił po dwóch godzinach. Odliczał je. Jestem tego pewna. Już od progu przytulił mnie, nic przy tym nie mówiąc. To nie słowa były najważniejsze. Liczyło się jego ciepło, wspólne bicie naszych serc, które słyszeliśmy, kiedy trzymał mnie w swoich ramionach. Był moim ideałem. Ludzie się śmieją, kiedy ktoś mówi o dwóch połówkach jabłka czy pomarańczy, ale ja wiem, że my doskonale do siebie pasujemy.
Już na studiach zawrócił mi w głowie. Zapytałam go o notatki, które nie były mi nawet potrzebne, i tak się zaczęło. Paweł do dziś nie wie, że nasze spotkanie nie było przypadkiem, a ja wolę zostawić to dla siebie. Niech nie sądzi, że go upolowałam. Siedemnaście lat. To prawie połowa mojego życia. Tyle ze sobą jesteśmy, że można powiedzieć, iż znamy się na wylot. Nawet w delikatnych sprawach, jak TA, wiemy, jak się zachować. Nie znamy jeszcze rozwiązania, ale przecież każdą zagadkę można rozwikłać. Prędzej czy później, zawsze się udaje.
Siadamy przy jadalnianym stole, trzymając się za ręce. Wielu młodych nie okazuje sobie tyle czułości, co my. Nie rozmawiamy. Nie jest nam to potrzebne. Czuję, jakby to przez splot naszych dłoni wymieniły się nasze myśli. Taki niemy dialog, w którym bierzemy udział. Mój mózg, moje serce, nasze dłonie, jego serce, jego mózg i z powrotem. Trwamy tak, pozwalając naszym organom rozmawiać za nas. Nie męczy nas to. Jesteśmy nad wyraz spokojni. Ja powoli dochodzę do siebie, lecz odłamki dzisiejszego dnia wbijają się głęboko we mnie. Boję się, że kiedyś pęknę. Że będę jak szyba, na której jest tyle rys, że nie wytrzymuje już ciężaru i rozsypuje się w drobny pył.
Milczenie przerywa dźwięk telefonu Pawła. Patrzy na mnie, szukając odpowiedzi, lecz wiem, że musi odebrać. Delikatnie uwalniam jego dłoń, przerywając naszą rozmowę. Za miesiąc wszystko wróci i znów staniemy się tymi smutnymi ludźmi, których nikt nie jest w stanie zrozumieć. Paweł rozmawia z pacjentką. Słyszę jej głos, mimo iż jest daleko. Współczuję mu. Dzwoni szczęśliwa. Potrafię wyobrazić sobie jej uśmiech i gesty, jakie wykonuje podczas rozmowy z Pawłem. On musi przed nią udawać, że wszystko jest dobrze, choć nasz świat ponownie się rozsypał. Na nowo musimy ułożyć nasze życiowe puzzle, choć nasza praca nam tego nie ułatwia. Do moich oczu napływają łzy. On ich nie widzi i nigdy nie zobaczy. Muszę wziąć się w garść.
Zrobiłam ich setki. Muszą się mylić. To nie może być prawda. Jestem pewna, że się zabezpieczyliśmy. No, prawie pewna. To stało się tak szybko. Zbyt szybko. Lecz w tamtej chwili byłam przekonana, że tylko tego chcę. Tarif był czuły, nie szczędził mi komplementów. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Może lepiej powiedzieć — od pierwszej rozmowy? Myślałam, że pechem jest już samo bycie pozostawioną, zakochaną, porzuconą. Jednak nie…
Jeszcze kilka dni temu żałowałam, że dałam się im namówić na to wyjście do klubu. Gdyby nie oni, nie spotkałabym Tarifa. I tu nie chodzi o seks, lecz o głębokie uczucie, jakie zdawało się nas łączyć. Tęskniłam, płakałam, kochałam… Wszystko na marne. Powoli zaczynałam przypinać sobie łatkę porzuconej. Aż do dziś. Okres spóźniał mi się już kilka dni. Tłumaczyłam sobie, że to wina problemów emocjonalnych, jakie ostatnio mi towarzyszyły. Niespełniona miłość nie mogła przecież, ot tak, odejść w zapomnienie bez większych przeszkód. Mniej jadłam, gorzej spałam. Nawet nauka nie dawała mi radości jak kiedyś. Wykładowcy zauważyli, że coś się ze mną dzieje, lecz dopiero dziś, kiedy ponownie wymiotowałam, Kaśka rzuciła żartobliwie uwagę o ciąży. One nie wiedziały, że tamtej nocy kochaliśmy się namiętnie. Nie uwierzyłby, że poszłam do łóżka z pierwszym lepszym. Sama w to nie wierzę, tłumacząc sobie, że Tarif nie jest jednym z tych, o których opowiadały godzinami. Nie bez powodu dano mu tak na imię. Czytałam, że to znaczy „niezwykły”. I taki właśnie był mój Tarif. Gdyby tylko mógł być teraz tu ze mną…
Po uwadze Kaśki pobiegałam do apteki po testy. Kupiłam ich dziesięć, a kiedy wszystkie pokazały dwie różowe kreski, pobiegłam po kolejne. To musiała być pomyłka! Głupia pomyłka, którą potwierdzają zrobione w ukryciu testy. Na widok kolejnych dwóch różowych kresek moje oczy pękły, wylewając z siebie morze skrywanych dotąd łez. Nie miałam siły ponownie sikać na plastikowy test, który — jak się zdaje — chciał wydać wyrok na moje życie. Nie mogę mu na to pozwolić. Żaden plastik nie będzie mną rządził.
Jeszcze raz skrupulatnie przeliczam dni od jednego do drugiego cyklu. Nie idę na łatwiznę i analizuję też ostatni rok. Jeśli będzie trzeba, to przeliczę ostatnie pięć lat, oby tylko wszystko okazało się fatalnym zbiegiem okoliczności. Z tego amoku wyrywa mnie myśl: przeterminowane. One muszą być przeterminowane, dlatego pokazują dwie kreski! Czytałam o tym kiedyś. Kobieta, widząc pozytywny wynik, myślała, że spełniło się jej marzenie o dziecku, jednak to test był stary. Mój też musi być stary. Już ja im pokażę w tej aptece, co się powinno robić z przeterminowanym towarem.
Oglądam każde z pudełeczek. Myliłam się. Pozostało wciąż dokładne liczenie. Wracam do kalendarza, w którym czarnym cienkopisem zaznaczałam dni miesiączki. Im dłużej liczę, tym większą mam pewność, że to nie ma sensu. Liczby nie kłamią. Okres mi się spóźnia, i to nie o jeden czy dwa dni. Chowam testy do kartonowego pudełka, aby nikt ich nie znalazł. Dziewczyny nie mogą się dowiedzieć. Wrócą za godzinę i do tej pory muszę ochłonąć. Nie poddam się. Pójdę do lekarza. On mi powie, że nie jestem w ciąży. Bo nie jestem. Nie mogę być!
Mam jeszcze godzinę, aby znaleźć ginekologa. Dobrego i na dziś. Najlepiej na zaraz. Dłużej nie wytrzymam życia w niepewności. Cena nie gra roli. Przecież mam stypendium, co miesiąc coś z niego odkładam na czarną godzinę. Zdaje się, że właśnie nadeszła. Nie mogę się mylić. Nawet w najgorszych snach nie miałam wizji, że tak spożytkuję te pieniądze. Myślałam raczej o spóźnionych wypłatach świadczeń czy bankowych blokadach spowodowanych naprawami technicznymi. Nigdy nie sądziłam, że czarną godziną okaże się ciąża.
Przecież miałam wszystko zaplanowane. Idealne życie idealnej Miśki. Najpierw studia, praca, mieszkanie, potem mąż i dziecko. Jedno, nie więcej. W dobie dzisiejszych potrzeb wiem, że nawet jeśli będę dyrektorem, nie będzie mnie stać na więcej niż jedno dziecko. Nie chcę, by miało tak, jak ja. Sama przecież wychowywałam się w wielodzietnej rodzinie, gdzie niejeden raz nie było co do garnka włożyć. Nie chcę takiego życia. Nie chcę dziecka! Przynajmniej nie teraz!
Anna ponownie się uśmiecha. Błyszczy jak dawniej, jakby wymazała po raz kolejny ten dzień ze swojej pamięci. Na nowo chce się jej żyć i starać. Mimo zrobienia wszystkich możliwych badań na bezpłodność ona znów ma nadzieję. Wierzy, że to nie medycyna ma wpływ na poczęcie, lecz zapiski w niebie.
Nigdy nie była specjalnie wierząca. Nie chodziliśmy do kościoła jak typowa katolicka rodzina. Owszem, obchodziliśmy święta, ale na tym kończyło się nasze uczestnictwo w życiu religijnym. Teraz Anna jest na mszy minimum raz w tygodniu. Tłumaczy, że w coś trzeba wierzyć i ona właśnie uwierzyła w Boga. Skoro tak wielu ludzi w niego wierzy i pokłada w nim nadzieję, ona też chce spróbować.
Nic nie mówię, po prostu czekam, na wypadek gdyby potrzebowała mojego oparcia. Ten cały Bóg ma na nią nawet dobry wpływ. Dziś zamiast śniadania kochaliśmy się na jadalnianym stole. Mimo iż Anna uważa, że od takich rzeczy jest łóżko, sama zaciągnęła mnie do jadalni. Pewnie teraz odkaża stół, poleruje go, śpiewając przy tym radośnie. Wierzy, że ta chwila mogła okazać się pierwszym krokiem do spełnienia naszych marzeń.
Gdyby nie umówione na dziś wizyty, zapewne znów kochalibyśmy się namiętnie. Ponownie na stole? Nie, Anna wpadłaby na inny pomysł. Dziś jest wyraźnie w lepszym nastroju niż ostatnio. Lepszym niż zazwyczaj. Może wanna, a może schody? Kiedy przyjdzie do pracy, zapytam ją o to, o ile wciąż będzie miała ten błogi nastrój, który — jak dla mnie — mógłby się utrzymywać wiecznie.
Pacjentki wchodzą i wychodzą. Nawet w pracę ginekologa rutyna wdziera się niepostrzeżenie. Faceci myślą, że to błogosławieństwo oglądać nagie kobiety, jednak nie zdają sobie sprawy, jak wiele z nich jest zaniedbanych. Może dobrych na jeden numerek, ale tylko jak jest się dostatecznie pijanym. Anna zaczyna pracę za godzinę. Może zaskoczy mnie i przyjdzie szybciej z kanapkami. Nie, kanapek nie zrobi. Przecież tyle razy mi tłumaczyła, że jesteśmy tym, co jemy. Nawet kebab muszę jeść po kryjomu, oglądając się co chwila, czy Anna aby na pewno nie patrzy.
Myśl o dziecku jest najważniejszą z tych, jakie krążą w naszym domu. Zamknięta szczelnie w czterech ścianach nie może z niego uciec. Tak jest lepiej. Niech inni myślą, że odkładamy decyzję o rodzicielstwie. Nie chcemy zbędnego gadania, złotych rad, propozycji adopcji rzucanych przez osoby kompletnie się na tym nieznające. Gadanie innych załamałoby Annę, a ja nie mogę na to pozwolić. Jesteśmy z tym razem i wiem, że tak musi pozostać.
Ciche pukanie wywołuje miłe, ciepłe uczucie w moim sercu. Wiem, że to ona. Tylko Anna potrafi tak delikatnie pukać do drzwi. Uśmiecham się i czekam, aż wejdzie do gabinetu. Jaka będzie? Taka jak rano, a może jak zwykle…
Zawsze byłam oddana pracy. Dostanie się na medycynę było spełnieniem marzeń moich rodziców z czasów, kiedy ojciec jeszcze był trzeźwy. Córka lekarka. Jeszcze wtedy miałam nadzieję, że dobra nowina może ponownie ich zbliżyć. Że wraz z listem, w którym zielonym, pogrubionym drukiem zapisano „Kandydat zakwalifikowany”, ojciec zrozumie swój błąd i zacznie się leczyć. Ależ skąd — nawet go to nie obeszło. Może nawet nie pamięta tego dnia, kiedy cieszyłam się, że się od niego uwolnię. Tak wielu ludzi się rozwodziło i tego zaczęłam wtedy pragnąć dla mojej mamy. Ja miałam się wynieść na studia, ale i ona powinna zacząć żyć. Każdy powinien dojrzeć do takiej decyzji.
I ja dziś dojrzałam. Czułam się jak nowo narodzona. Wstałam rano i postanowiłam, że zacznę życie na nowo. Ja i Paweł je zaczniemy. Wymażemy wcześniejsze kartki naszej książki, aby na nowo je zapisać. Wymazanie jest prostsze niż wyrwanie. I w jednym, i w drugim przypadku pozbywamy się niechcianego, jednak usuwając je, zadajemy ból, a sobie zostawiamy mniej kartek do zapisania. A przed nami jeszcze długie życie. Czułam to.
Zmiana nastawienia mogła mi wyjść tylko na dobre. Nawet Paweł wydawał się zdziwiony, kiedy kochaliśmy się na jadalnianym stole. Zdziwiony, a może raczej zadowolony? Jego jęki zdecydowanie bardziej kierowały się w stronę satysfakcji. To chyba pierwszy raz, kiedy zamieniliśmy wygodne, sypialniane łoże na twardy stół. Pora pomyśleć o innych atrakcjach. Niech upewni się, że lepiej nie mógł trafić. Może nie mogę dać mu dziecka (jeszcze nie), ale mogę pokazać, że jestem pełnowartościową kobietą. Dziecko pojawi się z czasem. Jestem tego pewna.
Przed przyjęciem pierwszej pacjentki idę do jego gabinetu. Nie robię tego zawsze, choć pracujemy w jednej klinice. Praktycznie drzwi w drzwi. On, specjalista ginekolog oraz endokrynolog, i ja, jednodziedzinowiec, także ginekolog. Na studiach często z nas żartowano, że jeden ginekolog w domu to za dużo, a dwóch to już istna przesada. My jesteśmy przykładem, że można żyć inaczej. Dom to dom, praca to praca. Jedynie ciężkie przypadki analizujemy wspólnie, starając się nie zapełniać innymi historiami pacjentów naszego prywatnego azylu.
Widząc mnie, uśmiecha się. Jestem pewna, że to wynik porannego seksu. Aż dziw, że kilka minut potrafi dodać mężczyźnie energii na cały dzień. Seks jest dla nich lepszy niż prąd dla telefonu. Nawet mój smartfon potrzebuje dłuższego ładowania. Namiętny pocałunek wprowadza go w stan, jaki każda kobieta lubi u mężczyzny. Jest podniecony. Jego prącie rośnie pod pracowniczym uniformem tylko po to, abym mogła się od niego oderwać i zostawić go z tym pragnieniem.
Wychodzę, czując się wspaniale. Jego wzrok odprowadza mnie do samych drzwi. Jest lekko zawiedziony, ale na pewno myśli, że w domu dokończymy to, co zaczęliśmy przed chwilą. Może ma rację?
Nie wiem, jak to się stało, ale jestem skłonny dziękować niebiosom za to, co wstąpiło w moją żonę. Jeśli to ten cały Bóg ma na nią taki wpływ, to chyba sam w niego uwierzę. Anna jest nie do poznania. Jest taka jak dawniej… jak przed naszymi staraniami o dziecko. Nie, nie jest taka sama. Jest lepsza. Nigdy nie prowokowała mnie w moim gabinecie. Tłumaczyła, że w pracy należy trzymać się zasad. A dziś? Dziś przyszła w kusej sukience, która aż prosiła się, aby ją unieść. Bez słów składała na moich ustach namiętne pocałunki, a potem wyszła. Po prostu odwróciła się i wyszła, ale ja wiedziałem, że to tylko początek. Wiedziałem, że w domu sukienka zostanie z niej zdjęta, a może nawet zerwana, jeśli będzie taka potrzeba.
Patrzę w kalendarz wizyt i widzę, że muszę dziś przyjąć jeszcze pięć pacjentek. Pięć pacjentek, aby dostać deser. Myślę o Annie jak o najwspanialszej słodkości. Bo nią jest. Czasem z gorzkim posmakiem, ale zawsze słodycz to słodycz. Dziś czuję, że czeka mnie inny dodatek. Zaczął się czas pikantnej Anny. I niech trwa. Nie miałem serca jej mówić, że chciałbym spróbować czegoś nowego. Jest przecież taka delikatna. Moja porcelanowa Anna.
Życie jej nie rozpieszczało, a ja obiecałem sobie, że dam jej wszystko, czego zapragnie. I tak było do teraz. Markowe ubrania, najdroższe kosmetyki, wycieczki w miejsca, o których inni nie mają pewnie pojęcia, że istnieją. Kiedy nasi znajomi wypoczywali nad polskim morzem, my korzystaliśmy z tureckiego słońca. Gdy oni jechali do Turcji, my już byliśmy na Dominikanie, i tak od lat. Musieliśmy być lepsi. I to nie Anna nadawała to tempo, to ja chciałem, aby czuła się wyjątkowa. Podświadomość sugeruje mi, że chciałem pokazać, że tylko ja dam jej to, czego potrzebuje. Bałem się jej odejścia. Dałem jej wszystko, co można kupić, dorzucając w gratisie moje serce. Wszystko prócz dziecka, którego tak bardzo pragnęła. I wciąż pragnie.
Byliśmy zamożni. Jak na ludzi w naszym wieku, mogliśmy pochwalić się wieloma osiągnięciami. Ukończenie medycyny z wyróżnieniem, otwarcie prywatnej kliniki, na którą było nas stać dzięki sprzedaży odziedziczonej przeze mnie i rodzeństwo kamienicy po dziadkach w centrum miasta. Kto by pomyślał, że lokal w samym sercu Torunia pozwoli nam stać się milionerami. Dziadkowie wiedzieli, w co inwestują.
— Proszę — zaprosiłem do gabinetu kolejną pacjentkę.
Te rozważania mogły poczekać, Anna nie mogła. Musiałem skończyć jak najszybciej, aby zabrać ją do domu.
Toruń niby nie jest małym miastem, ale znalezienie w nim wolnego terminu u ginekologa graniczy z cudem. „Owszem, doktor panią przyjmie, ale dziś ma komplet. Może za tydzień?” — powtarzam wściekle słowa usłyszane od jednej z recepcjonistek. Tydzień? Ja nie mam tygodnia. Musi być dziś, najlepiej teraz.
Wyszukuję kolejnych. Całe mnóstwo za mną, ale jeszcze kilkanaście przede mną. Postanowiłam, że się nie poddam, i tak będzie. „Michalina Jędrowiak nigdy się nie poddaje” — mówię w myślach, palcami wybierając cyfry kolejnego numeru telefonu.
— Dzień dobry, chciałabym zapisać się do ginekologa. — Mam wrażenie, że to echo, które wciąż powraca. — Nieważne do jakiego, zależy mi na czasie, najlepiej dziś, choćby zaraz.
Recepcjonistka prosi o chwilę cierpliwości. „Jest nadzieja” — myślę, bojąc się, że radość jest przedwczesna. „Przecież nie powiedziała jeszcze tak” — uspokajam myśli. Fakt, kobieta nie powiedziała „tak”… ale nie usłyszałam też stanowczego „nie”, które posyłano mi od prawie godziny.
Cisza trwa. Delektuję się nią. Im dłużej, tym lepiej. Cieszy mnie, że recepcjonistka nie puściła mi w słuchawce jednej z tych głupawych melodii, mających podobno umilić czas oczekiwania. Nie wiem, kto to wymyślił, ale najwyraźniej nigdy nie musiał tego słuchać. Na koncepcji jego rola się skończyła, a my męczymy się z nią teraz jak jakieś skazane na dożywocie króliki doświadczalne.
Myślałam, że mam jeszcze kilka minut, lecz pukanie do drzwi zbiło mnie z tropu.
— Proszę — odezwałam się odruchowo, przyklejając do swej twarzy jeden z uśmiechów mówiący „miło panią widzieć”.
Drzwi delikatnie się otwierają. Słyszę ich skrzypienie, przypominające mi, że mieliśmy wezwać fachowców. Nie do drzwi — to Paweł zrobi sam. Chętnie pokaże mi, że mogę na niego liczyć, choć ja przecież doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Fachowcy mieli położyć nowe płytki w łazience, bo te fioletowe wyglądają już staro. Przecież każdy z nas potrzebuje zmian. Kobiety chodzą do fryzjera i kosmetyczki, mężczyźni wylewają pot na siłowni, a ściany nikt nie pyta o zdanie.
— Pani doktor, dzwoni jedna pani i pyta, czy ktoś ją przyjmie jeszcze dziś. — Nowa recepcjonistka wyraźnie się mnie boi. — Doktor Krygier ma komplet, więc może pani…
Wiem, że chciałaby powiedzieć, że mam lukę w kalendarzu, ale dyplomatycznie unika tego stwierdzenia.
— Dobrze, niech przyjdzie. — Mój ton jest obojętny.
W pracy nie można nikomu ufać (tak, Paweł jest wyjątkiem). Lepiej okazać więcej chłodu, niż zbyt szybko dać miejsce ciepłu. Chłód podobno odstrasza. Ubieramy się, zakładając na siebie tony materiałów. Powoli je zdejmujemy, jednak do nadejścia lata długa droga. I tak jest z naszymi uczuciami. W pracy należy utrzymywać wieczną zimę, z ewentualnym otwarciem na wiosnę i jesień, ale bez myśli o lecie.
Spoglądam na zegarek, widząc, że mam jeszcze dziesięć minut do przyjścia Janickiej. Pewnie będzie chciała kolejną receptę na plastry antykoncepcyjne, opowiadając przy tym, że troje dzieci to i tak więcej, niż planowali z mężem. Jakie to niesprawiedliwe. Inni chcą ustrzec się ciąży, a ja nie mogę w nią zajść. Widocznie jeszcze na to nie zasłużyłam. Kapłani mówią, że każdego z nas Bóg wysłucha, jeśli damy mu tylko szansę. Może byłam dla Niego zbyt oschła? Nie widział mnie w kościele, więc nie chciał spełnić moich próśb, lecz teraz to się zmieni. Będę najbliżej ołtarza, aby wiedział, że naprawdę mi zależy.
Udało się! Udało się! Niejaka Bojnowska-Krygier ma dziś okienko ze względu na odwołaną wizytę. Nie mogłam mieć więcej szczęścia. Prywatna klinika ginekologiczna KrygMed — już z nazwy brzmi profesjonalnie, ale też drogo. Sprawdzam w necie, gdzie ma swoją siedzibę, i nie mogę uwierzyć, gdy widzę jeden z mijanych przeze mnie każdego dnia wielkich biurowców. Cena najmu jest zapewne wyższa niż wszystkie moje roczne stypendia plus te grosze za korki dla maturzystów z chemii i niewypłacone jeszcze pieniądze za bycie hostessą na promocji w galerii.
No nic. Nie o koszty teraz chodzi. Za jedną wizytę nie mogą policzyć mi więcej niż u innych. Chcąc się upewnić, wpisuję w okienko Google’a: „Cena wizyty w KrygMed Toruń”. Moim oczom ukazuje się kilkanaście wątków dotyczących mojego zapytania. Są także opinie, ale tym postanawiam zająć się później. Na początek cennik. Klikam w pierwszy link, który jest oficjalną stroną kliniki.
Nr
Rodzaj usługi
Cena
1.
Badanie ginekologiczne
140 zł
2.
Badanie ginekologiczne i badanie cytologiczne
170 zł
3.
USG piersi
130 zł
4.
USG ginekologiczne
150 zł
5.
Badanie ginekologiczne i USG ginekologiczne z konsultacją
220 zł
6.
Badanie ginekologiczne z USG ginekologicznym, badaniem cytologicznym, testem paskowym i konsultacją
250 zł
7.
Komplet badań (badanie ginekologiczne, badanie USG ginekologiczne, badanie USG piersi, badanie cytologiczne i test paskowy) z konsultacją
300 zł
8.
Założenie wkładki antykoncepcyjnej Gold z badaniem USG ginekologicznym
480 zł
9.
Założenie wkładki antykoncepcyjnej Mirena z badaniem USG ginekologicznym
1150 zł
10.
Założenie wkładki antykoncepcyjnej Jaydess z badaniem USG ginekologicznym
1050 zł
11.
Usunięcie wkładki antykoncepcyjnej z badaniem ginekologicznym
170 zł
12.
Założenie podskórnego implantu antykoncepcyjnego Implanon NXT
960 zł
13.
Badanie kolposkopowe
140 zł
14.
Test w kierunku HPV
210 zł
15.
Posiew z pochwy z antybiogramem
75 zł
16.
Biopsja cienkoigłowa piersi lub tarczycy pod kontrolą USG (jedno wkłucie)
180 zł
17.
Biopsja cienkoigłowa piersi lub tarczycy od kontrolą USG (kolejne wkłucie podczas tej samej wizyty)
75 zł
Niby wszystko jasne, ale czego ja w zasadzie szukam? Czy to tylko badanie, a może będzie mi robić USG, żeby mnie naciągnąć? Lepiej się przygotować na najgorsze. Spoglądam na zegarek. Mam jeszcze półtorej godziny. Trzydzieści minut na dojazd z Bielan do Biurowca Kościuszki i godzina na szperanie w necie. „W sam raz” — myślę i klikam jedno z forów z opiniami o toruńskich ginekologach. Doktor Bojnowska-Krygier jest tu dość znana. Cieszy się chyba dobrą opinią, bo ma notę 4,9/5. Klikam w jej nazwisko i widzę ładną, drobną brunetkę koło trzydziestki. „A może jest starsza, tylko drogie kosmetyki odejmują jej lat?” — zastanawiam się, wpatrując się jednocześnie w jej niebieskie oczy. Schodzę w dół strony, aby przeczytać, co piszą o niej ludzie.
Super lekarz. Polecam!
Konkretna babka, nie czujesz się jak u lekarza, ale swoje robi.
Nie mogłam mieć lepszego lekarza do prowadzenia ciąży. Z drugą na pewno też do niej pójdę, bo wiem, że chce dla pacentek jak najlepiej.
Anioł, a nie lekarz.
Opinie zachęcające. Aż dziw, że do tej pory chodziłam do przychodni akademickiej, w której pani ginekolog siedziała chyba za karę, bo na pewno nie z powołania, a co dopiero z chęci pomocy. Ale czego się spodziewać, kiedy się nie płaci za wizytę? Kawy i ciasta studentom dawać nie trzeba, ważne, aby mieli aktualne legitymacje.
Im dłużej tu siedzę, tym bardziej pragnę jej dotknąć, przytulić ją i pocałować. Wykorzystuję chwilę wolnego, aby zajrzeć do jej gabinetu, który jest za ścianą. Dzieli nas tylko cienka ścianka, a ja i tak muszę przedzierać się do niej przez korytarz. Kiedyś chciałem zrobić drzwi między naszymi gabinetami, ale Anna skutecznie wybiła mi to z głowy, tłumacząc, że klientki mogłyby się czuć mniej swobodnie w takim przypadku. Zgodziłem się z nią. Kto lepiej niż kobieta zrozumie drugą kobietę? Dla Anny zawsze dobro pacjentek było najważniejsze. Sam się dziwię, że to mnie zapraszają na międzynarodowe konferencje, skoro to ona jest najlepszą nauczycielką na świecie. Pamiętam, jak jednego dnia dała mi wykład na temat intymności. Nie wiedziałem, że dla kobiet jest to tak ważny element nie tylko badania, ale i całego życia.
Pukam do drzwi, czekając, aż jej delikatny głos zaprosi mnie do środka. Wiem, że nie ma pacjentki. Recepcjonistka powiedziała mi o tym, kiedy kierowałem się do jej drzwi. Młoda dziewczyna wyraźnie boi się Anny. Pewnie to przez jej chłodny stosunek do współpracowników. Słyszę jej głos. Wie, że to ja. Czuję to podświadomie. Po tylu latach można podobno instynktownie rozpoznać człowieka, bo każdy z nas ma swój własny, niepowtarzalny zapach.
Anna siedzi za dużym, drewnianym biurkiem, które sama wybierała, kiedy otwieraliśmy klinikę. Wypełnia dokumenty. Zawsze była skrupulatna, co mi się w niej podobało. Idealnie wypełniona dokumentacja pacjentek, długopisy ułożone równo w szufladzie i plik kolorowych karteczek na notaki. Ponoć każdy kolor coś oznaczał, aby pancjentkom łatwiej było zapamiętać wskazania Anny.
— Koniec na dziś? — Próbuję oderwać ją od pisania.
Wiem doskonale, że nie mogę się na nią rzucić i pchnąć na biurko, aby uprawiać z nią seks. Namiętny, szybki i ekscytujący seks. Moje pragnienia muszą poczekać. Teraz jest pora na wypełnianie dokumentacji.
— Mam jeszcze jedną pacjentkę. Bardzo jej zależało na wizycie jeszcze dziś — odpowiada, nie odrywając wzroku od kartki przed sobą.
Trudno mi ocenić, czy wciąż jest tą samą Anną, którą była rano. Nie uśmiecha się. Jest skupiona na pracy.
— A ty kiedy kończysz? — pyta znienacka. — Myślałam, żeby zrobić coś specjalnego na kolację.
To ona — moja Anna. W jej głosie słyszę zachętę.
— Jeszcze dwie pacjentki i rozmowa z fachowcem. Dzwoniłem do jednej z firm, które polecał właściciel biurowca, i akurat dziś mogą się spotkać, aby stworzyć wstępny kosztorys — tłumaczę i żałuję, że musieliśmy umówić się akurat na dziś.
Anna podnosi wzrok znad dokumentacji i wysyła mi promienny uśmiech.
— Pamiętałeś. — Wstaje zza biurka i podchodzi do mnie, aby mnie pocałować.
Nie jest to ten namiętny pocałunek, jaki miałem w pamięci, lecz mimo to czuję się szczęśliwy. Przecież miłości nie okazuje się siłą. Delikatność Anny jest tego najlepszym przykładem. Nie chcąc jej przeszkadzać, wracam do siebie z myślą, że mamy przed sobą cały wieczór, a może i noc, jeśli Anna nie będzie zmęczona.
Dobrze mi znany biurowiec z bliska wygląda jeszcze bardziej okazale niż zza szyb tramwaju, którym jeżdżę często do Galerii Copernicus, gdzie dorabiam od miesiąca jako hostessa. Płacą grosze, ale chcę odłożyć sobie na start w dorosłe i samodzielne życie po studiach.
Biurowiec ze szkła przypomina te, które widziałam w Warszawie podczas jednej z licealnych wycieczek. Nie jest tak wysoki, ale wszechobecne szyby robią wrażenie. Szczególnie na mnie — małomiasteczkowej dziewczynie, dla której już Toruń jest wielkim światem, w którym trudno się odnaleźć. W mojej rodzinnej miejscowości liczba mieszkańców jest o wiele mniejsza niż liczba studentów mojego kierunku na uczelni.
Pani w recepcji pyta mnie, dokąd idę. Wymieniam nazwę kliniki, a ona wskazuje ręką drzwi windy, dodając, że mam jechać na drugie piętro. Postępuję tak, jak mi poleciła. Drugie piętro nie wygląda jak typowa klinika, w jakich bywałam do tej pory. Nie ma specyficznego, szpitalnego zapachu. Zamiast niego wszędzie czuć bzy. Nie mogą być prawdziwe. To nie pora na nie. Jednak zapach powoduje, że w środku zimy poczułam zalążek wiosny. Białe kafelki położone na podłodze i szare ściany nadają wnętrzu nowoczesności, a stojące wszędzie wielkie, szklane donice ze storczykami wyglądają wprost obłędnie. Jakby wyjęte z programów Szelągowskiej.