32,90 zł
Czacha jest rezolutną istotą, która wkrótce skończy 10 lat. Jej marzeniem jest własny pies.
Zanim go zdobędzie, pozwoli nam zajrzeć do swojego pamiętnika, w którym zabawnie opisuje zmagania z życiem, szkołą i rodziną.
Zapiski uzupełnia osobiście wykonanymi ilustracjami.
Lektura obowiązkowa nie tylko dla młodych panien, ale też dla chłopców, bo Czacha to równa dziewczyna. A także ich rodziców, bo każdy odnajdzie w Pamiętniku Czachy siebie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 162
Jestem Czacha i to jest mój sekretny zeszyt. Udało mi się wczoraj na niego naciągnąć mamę w empiku, bo niedługo mam urodziny. Niestety, zeszyt nie mógł być prezentem na Dzień Dziecka, bo u nas w ten dzień chodzi się do kina i na lody i już nic więcej nie dostaje. To podobno po to, żebyśmy ceniły wartości duchowe. A ja bardzo, bardzo chciałam mieć pamiętnik, żeby opisać w nim wszystkie moje wakacyjne przygody. Co prawda wakacje są dopiero za miesiąc, ale trzeba się do nich dobrze przygotować.
– Nie możesz mi kupić tego zeszytu na urodziny? – poprosiłam.
– Jest czerwiec, a twoje urodziny są dopiero we wrześniu – powiedziała przytomnie mama i odłożyła pamiętnik na półkę. – A poza tym – nie mogłaś wybrać czegoś tańszego?
Rzeczywiście, zeszyt jest dość drogi, ale naprawdę mi się podoba. Nie chcę innego tylko dlatego, że mniej kosztuje. W ogóle to moja mama zaraz powie, że jeśli naprawdę chcę prowadzić pamiętnik, to mogę to równie dobrze robić na papierze toaletowym.
– Zobacz, tam są jakieś normalne zeszyty szkolne. Jeśli naprawdę chcesz prowadzić pamiętnik, możesz pisać na…
– A czy to nie będzie miło, jak obudzisz się dzień przed moimi urodzinami z myślą, że prezent masz z głowy? – przerwałam jej. – Sama mówisz, że jak ma się jutro coś nieprzyjemnego do zrobienia, to lepiej zrobić to dzisiaj.
– Nigdy nie mówiłam, że kupowanie prezentów jest nieprzyjemne.
– Nie zawsze się mówi, co się myśli, mamo – odrzekłam i zdjęłam zeszyt z półki, a potem poszłam prosto w stronę kasy.
Będę w tym zeszycie pisać i rysować. Podobno mam talent do rysunków. Co prawda moja pani, odkąd namalowałam żołnierza na Dzień Niepodległości w niebieskim mundurze, bo zieloną kredką Helga usiłowała przetkać zlew i całkiem ją zmarnowała, przestała to mówić, ale mama uważa, że to nie ma nic do rzeczy, a to, że żołnierz wyglądał jak duży chudy smerf, to po prostu moja fantazja.
No, ale teraz już kończę bo pora na obchody Dnia Dziecka. Mama powiedziała, że ma dla nas niespodziankę. Biedna mama, co roku musi coś wymyślać, co spodobałoby się obu jej córkom. W zeszłym roku moja siostra Helga, która jest już prawie dorosła, zaprotestowała, że nie ma zamiaru oglądać filmu animowanego, i poszła do sali obok na horror, a ja przez cały film jej zazdrościłam. Ja już też powoli robię się za stara na wszystkie filmy podobno przeznaczone dla mojej grupy wiekowej.
Tak mi szkoda tych dni, które nie mają swoich nazw! Postanowiłam, że każdy dzień, o którym będę pisać, spróbuję jakoś nazwać, żeby nie było mu smutno. Może kiedyś któryś z tych dni nawet trafi do kalendarza i wszyscy będą go obchodzić jako nowe święto!
Wczoraj z tą niespodzianką to była katastrofa. Mama znalazła specjalny pokaz filmów o dzieciach z całego świata. Biednych dzieciach. Które żyją w slumsach i śpią na ziemi. Potem poszłyśmy do McDonalda i myślałam, że hamburger stanie mi w gardle.
Ale do rzeczy. Nazwałam ten dzień Dniem Imion, bo przyszła pora, żeby wreszcie się porządnie przedstawić – wczoraj, po tym kinie i wszystkim, to usnęłam nad pamiętnikiem w ubraniu i butach i nawet nie pamiętam, kto i kiedy przebrał mnie do snu.
Wszyscy mówią, że imię „Amelia” jest bardzo ładne. Mamy nawet w domu film o takim tytule, ale mama nie pozwala mi go obejrzeć. Mówi, że to dla dorosłych. Rozumiem, że tak jak dzieci mają swoje filmy, w których są dziecięcy bohaterowie i więcej się dzieje, tak i dorośli mają swoje, w których wszyscy są starzy i pracują albo sprzątają, albo rozmawiają, bo dorośli nic innego nie robią. Nie rozumiem tylko, dlaczego za każdym razem, gdy mówią „film dla dorosłych”, robią jakieś głupie miny albo się czerwienią. Moja siostra Helga oglądała ten film i jej zdaniem wcale nie jest bardzo dla dorosłych i nie ma tam żadnych scen. Nie wiem, naprawdę, jakie sceny ma na myśli, przecież w każdym filmie są sceny, o to właśnie chodzi w kinie.
Tak jak mówię – imię dostałam ładne, ale nazwisko już nie. Bo na nazwisko mam – niestety – Parch. Niestety, bo jedno do drugiego pasuje jak kwiatek do psiej kupy. Wiecie, co to jest parch? To choroba skórna. Wysypka albo wyprysk, w każdym razie coś naprawdę ohydnego. No więc: nazwisko tragiczne, a imię ładne. Zanim wyjdę za mąż i zmienię nazwisko, trzeba czekać jeszcze z dziesięć lat. A może w ogóle się tego nie doczekam.
Moja siostra Helga, która jest piękna, wysoka, ma loki i jest prawie dorosła, ma większą szansę na zmianę nazwiska, ale ona tego nie potrzebuje, bo nazwisko ma po swoim ojcu. Swoim, bo to nie jest ten sam ojciec, co mój. Jej ojciec jest Niemcem i dlatego ona nazywa się Helga Hanke, co nie brzmi aż tak źle jak Amelia Parch, choć trochę dziwnie, bo czemu nie na przykład Hanka Helge? Tak czy inaczej, jedno do drugiego pasuje i Helga może sobie jeszcze to imię i nazwisko ponosić. Zresztą z jej imieniem brzmiałoby dobrze każde nazwisko. Imię ma po swojej niemieckiej babci. Na szczęście nie jest to również moja babcia, bo mnie by wtedy pewnie nazwali na przykład Helmut. Nie jest to moja babcia, bo to mama jej taty, który nie jest moim tatą… Ale o tym potem.
Kiedy już wreszcie będę miała psa, na pewno nazwę go ładnie. Mam już całą listę pięknych psich imion. Oczywiście dla suczek, bo koniecznie chcę mieć dziewczynkę! Ta lista liczy dwadzieścia osiem stron i zaczyna się tak:
Moja mama jak zobaczyła tę listę, to stwierdziła, że mam obsesję na punkcie słodyczy. I że chyba zwariowałam, bo psa się powinno nazwać pięknym, dumnym imieniem, a nie jak produkt z fabryki Wedla.
Pewnie dziwicie się, dlaczego, skoro mam takie ładne imię, mam też pseudonim, i to taki. Dorośli (a przynajmniej większość) uważają go za koszmarny, a dzieci – wręcz przeciwnie. Wszystko zaczęło się od tego, że zawsze uważałam, że moje imię, choć obiektywnie naprawdę ładne, nie jest dla mnie stworzone. Bo to imię dla słodkiej dziewuszki, co to nigdy nie zapomina o trzech magicznych słowach, zawsze ma uprasowaną bluzeczkę i nie odzywa się nieproszona. To imię, które być może pasowałoby do Helgi, gdyby nie była Helgą, ale też nie do końca. Bo tylko z wyglądu. Z charakteru Helga wcale taka słodka nie jest.
Kiedy byłam małą dziewczynką, wypadłam z wózka i uderzyłam głową o beton. Rodzice od razu popędzili ze mną do szpitala na ostry dyżur, ale okazało się, że nic mi nie jest. Od tamtej pory zawsze żartowano, że mi się nic nie stało, ale zrobiłam głową dziurę w chodniku.
Kiedyś szłam sobie z mamą i Helgą ulicą Francuską i nagle mama wpadła w dziurę, a Helga skomentowała:
– To na pewno ta dziura, którą zrobiła ta czacha! – i pokazała na mnie palcem.
– Od teraz mówcie na mnie Czacha – zażartowałam.
I tak już zostało, chociaż tak naprawdę to tylko Helga czasem tak do mnie mówi, mama – nigdy.
To jeszcze o nazwiskach. Jak pytam Helgę, czy kiedy wyjdzie za mąż, zmieni sobie tylko nazwisko, czy imię też, to rzuca się na mnie i strasznie wrzeszczy. Zupełnie niezrównoważona jest ta moja siostra. Może dlatego, że ostatnio zerwał z nią chłopak. Od tej pory mówi, że nienawidzi facetów, więc może nigdy za nikogo nie wyjdzie. Trochę się boję, że to by oznaczało, że zawsze będzie tu mieszkać. A ja wciąż planuję, jak sobie urządzę pokój, kiedy ona wreszcie wyjedzie. No i cały czas myślę, że może wtedy mama pozwoli mi mieć psa. Teraz mówi, że już mamy za ciasno i tylko psa tu brakuje. Odpowiadam, że właśnie, brakuje, ale wtedy się okazuje, że nie mówiła poważnie. Nigdy nie wiesz, czy dorośli mówią poważnie, bo często sobie żartują, kiedy nie czas na żarty.
Nasze mieszkanie rzeczywiście jest bardzo małe, bo to tylko trzydzieści metrów kwadratowych. My z Helgą mamy tak maleńki pokoik, że mieszczą się tam tylko nasze łóżka. Na żadne biurko nie ma już miejsca. Helga mówi, że to dlatego nie może się nauczyć matematyki. Mówi też, że trudno, żeby w tych warunkach miała chłopaka z prawdziwego zdarzenia, bo tu jest zero prywatności. Ciekawe, po co jej ta prywatność. Ja tam uważam, że im więcej ludzi, tym weselej, i lubiłam, jak do niej przychodził chłopak.
Moja mama jest bardzo ładna. Ma takie loki jak Helga, ale jest milsza i nie krzyczy na mnie. Niestety, jeszcze milsza jest dla Helgi, która ma prawie osiemnaście lat i mama traktuje ją jak przyjaciółkę, a mnie jakbym była ich dzieckiem. O niczym nie mogę decydować i nikt mnie w tym domu nie słucha. A szczególnie wtedy mnie nie słuchają, jak mówię, że najbardziej, najbardziej na świecie chciałabym mieć małego mopsika. Albo jamniczka. Albo yorka. Przecież taki pies nie brudzi, a jak szczeka, to cicho, bo jest mały… Przecież nie sprawi o wiele więcej kłopotu niż te dwa chomiki, które mam. Może nawet okazać się mniej kłopotliwy, bo chomiki…
Po pierwsze, prowadzą życie nocne, więc o północy zaczynają biegać w tym swoim kręciołku, co mamę doprowadza do obłędu, bo przez to ciągle śni jej się, że jest biedną prządką przy kołowrotku. Siedzi przy jednej marnej świecy całymi nocami i dziurawym pantoflem wprawia koło w ruch, a ono stuka… stuk… stuk…
Po drugie, kiedy chomiki tak szaleją w nocy, wysypują trociny. Kiedy budzimy się rano, dookoła klatki jaśnieje trocinowy krąg. Można zamiatać i zamiatać, ale i tak nie ma to żadnego sensu, bo każdego ranka krąg pojawia się znowu.
Po trzecie, te gryzonie strasznie brudzą i niezbyt pięknie pachną. Mama bardzo się tym przejmuje, szczególnie gdy przychodzi ten jej długowłosy kolega. Otwiera wtedy okna i pryska wszystko perfumami. Zupełnie jakby dorosły facet miał rzeczywiście uciec, bo będzie mu śmierdziało siuśkami chomika!
No więc mówię jej to wszystko, wymieniam minusy posiadania chomików, których na pewno jest jeszcze z tysiąc, ale i tak nie chce się zgodzić na psa.
Byłyśmy z mamą rano w mieście i nie mogłyśmy dojechać do domu, bo była manifestacja.
– Co to jest? – zapytałam.
– Taka akcja, kiedy chcemy pokazać, że się z czymś nie zgadzamy – odpowiedziała mama. – Ludzie wtedy chodzą z różnymi flagami i napisami na kartonach.
No to ja się nie zgadzam z brakiem psa.
Postanawiam zrobić manifestację i wychodzę na podwórko z odkurzaczem, udając, że to pies. Specjalnie zmuszam się do płaczu, żeby wywołać większe wzruszenie u widzów, którzy na pewno zaraz nadejdą. Trzymam odkurzacz za kabel, jakbym trzymała na smyczy psa. Pani Monika z trzeciego piętra widzi mnie, jak wraca z Marcpolu z zakupami, i łapie się za głowę.
– Nie każdy może mieć psa – zwierzam się jej. – Niektórzy zasługują tylko na stary odkurzacz.
Mojej mamy jednak wcale to nie wzrusza. Macha mi z balkonu.
– Masz nową zabawę? – pyta, nawet nie patrząc, i wraca do swojego komputera.
Obrażam się i nie odzywam do niej przez cały wieczór, ale ona tego nie zauważa.
Moje pragnienie posiadania psa jest więc zupełnie nierozumiane przez otoczenie. Mama każdą rozmowę na ten temat od razu ucina. Helgi psy w ogóle nie interesują, a nikogo więcej w tym domu nie ma.
Pewnie teraz zapytacie, gdzie jest mój tata. Otóż to skomplikowane. Żeby o tym opowiedzieć, muszę mieć więcej czasu.
Tak jak pisałam ostatnio, moja rodzina nie jest do końca normalna. Dzisiaj akurat mam pretekst, żeby o tym napisać, bo na angielskim tworzyliśmy drzewo genealogiczne i zrobiła się z tego megaafera.
Pani od angielskiego strasznie się poci. Wiem, wiem, że tak nie można mówić o ludziach, ale podobno kłamać też nie można, prawda? Moja mama zawsze powtarza, że kobieta musi o siebie dbać i pięknie pachnieć, a pani od angielskiego chyba nie używa dezodorantu, o perfumach nie wspominając. Jak się pochyla nad naszą ławką, to prawie mdleję. Teraz chodzi po klasie i roztacza straszną woń, a chodzi, bo ogląda nasze drzewa genealogiczne. Ja siedzę w ławce z Kubą, bo pani wpadła na świetny pomysł i posadziła dziewczyny z chłopakami. Chłopaków porozdzielała po to, żeby się nie bili, a dziewczyny – żeby nie gadały. Efekt jest taki, że nie tylko gadamy, ale też się bijemy. Kuba przygląda się mojemu drzewu genealogicznemu.
– To twoja mama? – pokazuje na Helgę. Chyba rzeczywiście nie mam talentu do rysunków.
– Nie, to siostra.
– A to?
– To jej ojciec. Jest niemieckim przemytnikiem!
Tak mi powiedziała mama i mam nadzieję, że nie jest to jakaś rodzinna tajemnica.
– Naprawdę? – Kuba bardzo się dziwi. – Prawdziwym przemytnikiem? A co przemyca? Siedzi w więzieniu?
Myślę o tym, co mówiła mama. Że tata Helgi raczej przez jakiś czas do nas nie przyjedzie. I że zawsze z Niemiec przywoził jej perfumy. Czy za przemycanie perfum idzie się do więzienia?
– Jasne! W największym więzieniu w Berlinie!
– To znaczy, że twój tata jest prawdziwym kryminalistą! – Kuba jest wyraźnie podekscytowany.
– Niestety, to nie mój. Mój jest tutaj, o, to ten łysy.
– Też jest przemytnikiem?
– Nie. Pracuje w szkole.
– Ojej, ale nuda. Biedny, no – Kuba kiwa głową ze smutkiem.
– Biedny. Tak go ta szkoła denerwowała, że ciągle krzyczał na mamę, no i musieli się rozwieść.
– Czyli twoja mama miała dwóch mężów?
– Ba! – mówię. – Miała nawet trzech. Bo moja mama jest bardzo ładna i może mieć facetów na pęczki!
– I gdzie oni teraz wszyscy są?
– Ten pierwszy to nie wiem. Mama mówi, że poszedł w cholerę. Tata Helgi w Niemczech…
– W więzieniu!
– No właśnie. A mój jest w swoim domu. To zresztą jest też trochę mój dom, bo ja mam dwa domy!
– Ale super!
Mam wrażenie, że Kuba mnie jakby bardziej lubi. Ale już podchodzi spocona pani Więcek, opiera się o ławkę i wlepia wzrok w mój rysunek.
– Jak ślicznie! – mówi. A potem wpatruje się w to drzewo i zaczyna ciężko wzdychać. Może nie potrafi przeczytać mojego koślawego pisma. Pewnie zrobiłam jakiś błąd.
– Dead… – czyta. – Amelko, bardzo mi przykro…
– Przykro?
– No, że twój tata nie żyje!
– Ale mój tata żyje! Ma końskie zdrowie – obwieszczam. Okazuje się, że „tata” pisze się dad, a nie dead, chociaż tak samo się czyta, a dead oznacza „martwy”.
Kuba tak się śmieje, że spada pod ławkę, prosto na nogi pani Więcek, która podskakuje wysoko i sapie. Musi na stopach mieć chyba straszne odciski, tak piszczy. Kuba już wstaje i uśmiecha się do niej.
– Jej tata żyje. Co prawda uczy w szkole, więc co to za życie… Ale za to kupił sobie drugi dom i teraz Amelia ma dwa domy… A może to ten drugi tata wam kupił ten drugi dom? Bo wie pani, on jest przemytnikiem i teraz siedzi w największym więzieniu w Niemczech!
Pani prosi, żeby rodzice przyszli na dzień otwarty.
Kiedy mówię o tym wieczorem mamie, nie jest specjalnie zadowolona i oczywiście pyta, co znowu nabroiłam.
– Nic! Powiedziałam tylko prawdę, najczystszą, szczerą prawdę!
– Czyli? – mama wygląda na przestraszoną.
– No, że mam dwa domy…
– Aaa… – Mama oddycha z ulgą. – Rozumiem. Wiesz, kochanie, to nie jest normalna sytuacja…
– A potem jeszcze o tacie Helgi. Że jest przemytnikiem…
Mama wypluwa na stół cały kęs nektarynki.
– Kim?
– No, sama mówiłaś! Przemytnikiem!
– Jest przemysłowcem – mówi mama.
– A to jest jakaś różnica? Brzmi tak samo.
– Zasadnicza. Coś jeszcze powiedziałaś?
Nagle zaczynam się pocić. Coś mi się wydaje, że przesadziłam z tym więzieniem.
– Nie… już nic.
I nie jest w stanie tego ze mnie wydusić. Niedobrze. Myślałam sobie, że jak do moich urodzin będę bardzo, bardzo grzeczna, to może jednak zgodzi się na tego psa. Ale do urodzin są długie trzy miesiące. Coś mi się wydaje, że w tym czasie zdążę jeszcze mocno nabroić.
Cały tydzień nie pisałam, chyba z nerwów, że będzie ten dzień otwarty, a dzisiaj od rana ze strachu nie mogę nic przełknąć. Patrzę zza firanki na ulicę, czy mama już wraca i jaką ma minę.
W końcu ją widzę. Nie jest dobrze. Wpada do domu chmurna i od razu bierze Helgę do kuchni. Teraz się będą namawiać, jaką dać mi karę. Ale słyszę, że Helga się śmieje. Mama nie ma w niej sprzymierzeńca, więc sama gwałtownie otwiera drzwi do mojego pokoju i robi jedną ze swoich strasznych min. Ma wtedy oczy wielkie na pół twarzy.
– Jak śmiałaś naopowiadać pani Więcek takie bzdury! Jak mogłaś! Kristoff w więzieniu, co za pomysł!
– Przecież sama mówiłaś, że jest przemytnikiem! I że raczej prędko do nas nie przyjedzie. I że zawsze przywoził ci perfumy… Ja sobie tylko to wszystko złożyłam do kupy…
Mama wzdycha.
– Dobrze, że jutro idziesz do taty. Może on cię wychowa.
Rzeczywiście. Jutro jest wtorek, a zwykle wtorki, środy i niedziele spędzam w drugim domu. Helga mówi, że jestem jak nomad, czyli taki ktoś kto się ciągle przemieszcza.
Lubię mieć dwa domy i nie lubię. Najpierw wytłumaczę, dlaczego lubię.
Po pierwsze, wciąż czuję się, jakbym jechała na wakacje, bo dwa razy w tygodniu muszę się zastanawiać, co będzie mi potrzebne nie tylko następnego dnia, ale przez aż dwa dni.. Nie mogę na przykład zapomnieć pamiętnika ani kostiumu na basen. A ponieważ to ja muszę o wszystkim pamiętać, jestem bardzo zorganizowana i mogę się na przykład sama spakować na wycieczkę szkolną. Moje koleżanki tego nie potrafią i wszystko za nie robią rodzice.
Po drugie, mniej mi się nudzi, bo zawsze jest coś nowego. Kiedy wpadam do taty, otwieram lodówkę i patrzę, jakie zrobili z Martą zakupy. A znów mama czasem za mną tęskni i coś mi kupuje, jak mnie nie ma. Czekają na mnie nowe kredki albo żelki.
Po trzecie, mniej mnie wszyscy denerwują, bo jak już po paru dniach mam dość Helgi albo taty, to znowu jest czas na zmianę. No i ja ich pewnie mniej denerwuję, a to też plus.
Po czwarte, w obu domach obowiązują inne reguły. Na przykład tata każe mi chodzić spać o ósmej. Nie lubię tego, ale wtedy się wysypiam. Mama ma artystyczną duszę i zapomina patrzeć na zegar, więc czasem idę spać o północy. To jest super, ale przecież na dłuższą metę mogłabym tego nie wytrzymać i wykorkować! U taty jestem grzeczniejsza, u mamy mniej i wszyscy się do tego przyzwyczaili, a ja mogę być trochę taka i trochę taka i zobaczyć, jak jest lepiej. Gorzej, jak mi się pomyli i staję się grzeczna u mamy albo pyskata u taty. Mama wtedy pyta, czy aby nie mam gorączki i całą niedzielę każe mi siedzieć w domu. To jest straszne! Od razu idę kuksnąć Helgę albo mówię jej coś nieprzyjemnego. I już jest normalnie, a mama przestaje się martwić.
W ostatni piątek też tak było. Czytałam Harry’ego Pottera przez dwie godziny, co u mamy nigdy mi się nie zdarza, bo przecież muszę wykorzystać to, że mogę być niegrzeczna i szkoda mi wtedy czasu na czytanie książek.
– Popatrz, jaka ona cicha – powiedziała mama do Helgi, która właśnie stroiła się na imprezę. – Pokaż no głowę, Amelko.
Przyłożyła mi rękę do czoła, jakby w palcach miała termometr.
– No nie wiem… Jak się czujesz, Amelko?
A ja coś odburknęłam, bo akurat byłam na turnieju quidditcha.
– Chyba nie pójdziemy jutro na ten basen – westchnęła mama. – Bo ona mi coś wygląda na podziębioną.
– Tak, tak, lepiej zostańcie w domu – poradziła Helga.
Dopiero wtedy się kapnęłam, o czym w ogóle mówią. Helga stała przed dużym lustrem spowita w jakieś fioletowe falbanki. Loki świeżo umyte i wysuszone opadały jej na ramiona, uróżowała się, upudrowała, a powieki miała całe turkusowe. Właśnie malowała rzęsy. Mama wpatrywała się w nią jak sroka w gnat.
– Spójrz, Amelko, czy Helga nie wygląda jak Barbie?