Perswazja - Jaymin Eve, Jane Washington - ebook

Perswazja ebook

Jaymin Eve, Jane Washington

4,5

Opis

 Willa Knight: ziemianka? Twardzielka? Maskotka pięciu magicznych istot?

  W Bożylesie obowiązują pewne zasady, a Willa zostaje zmuszona do ich przestrzegania. Jedynym problemem jest… ona sama. W sumie nic dziwnego, bo dziewczyna sprawia kłopoty praktycznie od urodzenia, co może potwierdzić jej przyszywana siostra Emmy.

 Dla nikogo nie powinno być to nowością – a jednak jest. Ponieważ tym razem dzieją się rzeczy, jakie nigdy wcześniej nie miały miejsca. W Bożylesie rozpętuje się chaos.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 384

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (307 ocen)
197
76
30
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Margaret130

Nie oderwiesz się od lektury

Książka pełna humoru i wciągająca na maksa. Willa i ten jej pech oraz cięty język, doprowadzały mnie do ciągłych wybuchów śmiechu, po prostu kocham ją💙💙 I jeszcze bracia, mieszanka wybuchowa.
10
Tashenenka

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna rozrywka
10
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

ciąg dalszy, interesujące
10
Lulli

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna"😍
10
Aguska38

Nie oderwiesz się od lektury

Czyta się lekko. Wciągająca choć nie tak zabawna już jak pierwsza część
10

Popularność




SPIS TREŚCI

SŁOWNICZEK

JEDEN

DWA

TRZY

CZTERY

PIĘĆ

SZEŚĆ

SIEDEM

OSIEM

DZIEWIĘĆ

DZIESIĘĆ

JEDENAŚCIE

DWANAŚCIE

TRZYNAŚCIE

CZTERNAŚCIE

PIĘTNAŚCIE

SZESNAŚCIE

SIEDEMNAŚCIE

OSIEMNAŚCIE

DZIEWIĘTNAŚCIE

TYTUŁ ORYGINAŁU
Persuasion
Copyright © 2017. Persuasion by Jaymin Eve and Jane Washington Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2021Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2021Redaktor prowadząca: Beata Bamber Redakcja: D. B. Foryś Korekta: Patrycja Siedlecka Opracowanie graficzne okładki: Marcin Bronicki, behance.net/mbronicki Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberWydanie 1 Gołuski 2021 ISBN 978-83-66429-75-8Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski Przygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowskawww.papierowka.com.pl
Jaymin Eve, Jane Washington PRZEŁOŻYŁA Anna Piechowiak

SERIA KLĄTWA BOGÓW

tom 1 OSZUSTWO

tom 2 PERSWAZJA

tom 3 UWODZENIE

tom 4 SIŁA

tom 5 NEUTRALNOŚĆ

tom 6 BÓL

Do Jane: staraj się nadążać.

Oraz do Jaymin: idziesz do tyłu.

SŁOWNICZEK

klik – minuta

rotacja – godzina

cykl słońca – dzień

cykl księżyca – miesiąc

cykl życia – rok

minateur – żołnierz

bykoń – udomowione zwierzę robocze

sol – rasa dominująca

ziemianie – rasa służąca

Minatsol – świat ziemian i sol

Topia – świat bogów

pływak – ryba

kragill – stworzenie podobne do krokodyla

czarnoszpic – stworzenie podobne do piranii

pantera – skrzydlaty koń

JEDEN

Jeżeli nauczyłam się czegoś w ciągu swoich osiemnastu cykli życia, to z pewnością tego, że wyjątkowe chwile – te najmagiczniejsze fragmenty naszej przeszłości – na zawsze pozostaną częścią nas, niepojętą dla reszty świata.

Weźmy na przykład moją przyjaźń z Abklętymi. Nikt jej tak naprawdę nie rozumiał. Nie wiedzieli, dlaczego nie zginęłam z rąk braci podczas pierwszego cyklu słońca w Bożylesie i z jakiego powodu pozwalali mi żyć przez wszystkie kolejne.

Dla mnie to też stanowiło zagadkę, jednak przestałam się już nad tym zastanawiać. Po prostu zaakceptowałam niebywałe szczęście, dzięki któremu ich znalazłam. Cała reszta straciła znaczenie.

Zanim przyjechałam do Bożylasu, miałam tylko Emmy. Traktowałam ją jak siostrę i mimo iż większość czasu spędzała na prawieniu mi kazań z miną zmęczonej babci oraz powtarzaniu, że przeze mnie przedwcześnie się starzeje, była mi bliższa niż prawdziwi krewni. Z Emmy i Abklętymi znalazłam swoje miejsce. Swoją rodzinę.

– Musisz się skoncentrować, Zabaweczko.

Podniosłam wzrok, spoglądając w zielone niczym mech oczy Yaela. Ich kolor wydawał się jaśniejszy niż zwykle, łagodniejszy. Podejrzewałam jednak, że działo się tak za sprawą mgły, która wczesnym rankiem snuła się leniwie nad dziedzińcem. Bóg z darem Perswazji nie miał w sobie nic przyjaznego. Był niecierpliwy, uwielbiał rywalizację, wyprowadzał mnie z równowagi i zapewne lubił o świcie torturować miękkie stworzonka, ot tak, dla zabawy. Nie żebym ja do takich należała. Z pewnych źródeł wiedziałam, że jestem cholernie twarda. Znaczy o ile uzdrowiciela z siódmego pierścienia, który wykazał się ewidentnym brakiem jakiejkolwiek wiedzy i umiejętności w swojej dziedzinie, można uznać za „pewne źródło”. Śmietanka rubieży. Zajmowaliśmy kamienną ławę, zwróceni twarzami do siebie. Yael odchylił się, wtedy mimowolnie zagapiłam się na jego szeroką pierś, kiedy sięgnął za siebie i złapał krawędzie siedziska. Przybliżyłam się do niego odrobinę i przesuwałam cal po calu, usiłując dotknąć go tak, żeby nie zauważył.

Cykl księżyca temu jedyny istniejący bóg Chaosu pojawił się w Minatsol, by zaatakować Abklętych, a ja weszłam mu w drogę. Nie byłam może dobra w wielu rzeczach, lecz niewątpliwie wybitna w krzyżowaniu cudzych planów, zwłaszcza gdy oznaczało to coś niebezpiecznego. Dajmy na to tę cholerną klątwę, która rozdarła moją duszę na sześć części i pozostawiła mi wyłącznie malutki jej okruch, z kolei resztę przeniosła na pięć świętych istot znajdujących się akurat w pobliżu.

Na Abklętych.

Tak więc teraz Yael miał w sobie skrawek mnie, a ja chciałam – nie, potrzebowałam! – być w kontakcie z tym elementem. Z nim. Z nimi. Obojętnie z którym, bylebym mogła doświadczyć dodającego otuchy dotyku. Pragnęłam, by ukoił ból w moim sercu i stłumił ściskającą mnie za gardło panikę.

– Wciąż nie jesteś skoncentrowana. – Yael wodził wzrokiem po mojej twarzy.

– Jestem – skłamałam, kiedy w końcu udało mi się przycisnąć swoje kolana do jego. Potem przemieściłam się dalej na ławce i przesunęłam nimi wzdłuż wewnętrznej strony ud chłopaka, gdy lekko rozsunął nogi. Niestety już po chwili napiął mięśnie, przez co musiałam się zatrzymać.

– Spróbuj jeszcze raz – powiedział. – Wyrzuć mnie z umysłu.

Warknęłam sfrustrowana i poirytowana, jednak posłusznie przymknęłam powieki. Skupiłam się na frazie, którą kazał mi powtarzać, a jednocześnie usiłowałam się od niego odciąć.

„Yael jest Numerem Jeden”.

„Yael jest Numerem Jeden”.

Niemal widziałam jego pyszałkowaty uśmieszek, co świadczyło o tym, że nie blokowałam go należycie. Zmarszczyłam brwi, posyłając mu inną myśl.

„Yael jest egoistycznym chwastojem!”

Nacisk zniknął z moich nóg i poczułam, jak Yael kładzie mi dłonie na łydkach, następnie podnosi je i umieszcza sobie na udach, prawie mnie na siebie wciągając.

– Oczy zamknięte – przypomniał, kiedy moje powieki zaczęły drżeć.

Zacisnęłam je nieco mocniej i tym razem to ja napięłam mięśnie. Często stawiałam opór Abklętym, co nie znaczyło, że było to mądre posunięcie. Po prostu nic nie mogłam na to poradzić.

Nie lubiłam być rozstawiana po kątach i zawsze sądziłam, że gdy mój czas wreszcie nadejdzie, zginę w walce. Prawdopodobnie w takiej z kolumną albo kamienną podłogą, w którą wyrżnę głową, ale bitwa to bitwa.

Yael złapał mnie za włosy. Przerzucił mi warkocz przez ramię i zaczął za niego pociągać, zmuszając, żebym się zbliżyła. Czułam na szyi jego oddech, przez co mój mózg powoli odmawiał współpracy.

– Co to jest chwastoj, Zabaweczko?

Odezwał się tak cicho, tak łagodnie, tak perswazyjnie, aż w pierwszej chwili pomyślałam, że szepcze coś zupełnie innego. Coś, co mogłoby mnie zachęcić, abym zdjęła ubranie i zaczęła się o niego ocierać.

Wow. Nie miałam pojęcia, że jego głos potrafi tak działać. Chociaż może nie powinien używać tej umiejętności nigdy więcej, ponieważ zdążyłam już zrobić w życiu dostatecznie dużo zawstydzających rzeczy. Nie potrzebowałam dodawać „przypadkowego ocierania się” do tej naprawdę długiej listy.

– Połączenie chwastu z gnojem – wyjaśniłam, w duchu pękając z dumy, że zabrzmiałam na tak pewną siebie.

– Czy to jakieś słowo ziemian? – Yael wciąż używał tego tonu. Wciąż ciągnął mnie za włosy. Wciąż mścił się za to, że nazwałam go chwastojem.

Spomiędzy moich warg wydostał się drżący oddech.

– To słowo Willi – odparłam ochryple.

Zaśmiał się, po czym wycofał i dał mi wytchnienie, którego tak bardzo potrzebowałam. Warkocz opadł z powrotem na moją pierś, a ja mimowolnie wzięłam głęboki wdech.

– Spróbuj znowu – polecił, tym razem zupełnie normalnie, może nawet chłodno.

„Sukinsyn”.

– Czy ty w ogóle się starasz? – syknął.

– Nie. Chciałam, żebyś to usłyszał.

Ponownie położył mi dłonie na kolanach.

– Skup się. – Teraz używał daru Perswazji na poważnie, naginając moją wolę, aż ogarnęła mnie desperacka wręcz potrzeba, by spełnić jego polecenie.

Wycofałam się w głąb własnej świadomości i mocno zmarszczyłam brwi, aby zrobić, co kazał. Usiłowałam wznieść mentalną barierę wokół umysłu, później zagłuszyć Yaela nonsensownym wewnętrznym wrzaskiem, niestety nic nie działało. Nie potrafiłam go stamtąd wyrzucić, pewnie dlatego, że tak naprawdę się tam nie znajdował. To ja w jakiś sposób przesyłałam mu myśli.

– Najwidoczniej twoja dusza dąży do połączenia z jej utraconymi częściami – stwierdził wreszcie, wyzwalając mnie spod działania mocy.

Jak tylko odzyskałam wolę, zerwałam się z ławki.

– Więcej tego nie rób! – zawołałam z furią.

– Czego mam nie robić? – zapytał niewinnie, również wstając. – Och, już pora na śniadanie.

Ruszył naprzód, a ponieważ musiałam być blisko niego, do cholery, zaraz za nim pobiegłam.

– Poproszę Jedynkę, by jutro pomógł mi zamiast ciebie – zagroziłam, kiedy przemierzaliśmy korytarze akademii, kierując się do sali jadalnej.

– Och? – Spojrzał na mnie przez ramię, a jego oczy błysnęły prowokacyjnie.

Poczułam impuls każący mi cofnąć wypowiedziane przed chwilą słowa, ale zwalczyłam go i wyzywająco zadarłam brodę. Jak prawdziwa twardzielka.

To znaczy może i wyszłabym na twardą, gdybym nie była tak bardzo skupiona na Yaelu, że nie zauważyłam wychodzącego zza zakrętu ziemianina. Pchał przed sobą wózek, a ja rąbnęłam w niego z rozpędu, chociaż chłopak zatrzymał się pospiesznie, więc teoretycznie miałam dość miejsca, żeby go ominąć. Zobaczyłam pełno tac ze śniadaniem oraz dzbanków kawy, ewidentnie przeznaczonych dla jakichś leniwych dupków, którzy domagali się, aby co rano dostarczano im posiłki bezpośrednio do pokoi. Jedno z naczyń zakołysało się i przewróciło, wówczas strumień gorącego napoju wylał się na przód mojej koszuli. Wrzasnęłam. Odskoczyłam do tyłu, odciągając materiał od ciała. Skakałam po korytarzu, mamrotałam klątwy pod nosem i jednocześnie usiłowałam dmuchać na pierś, żeby złagodzić

pieczenie. Skórę miałam okropnie czerwoną, ale w gruncie rzeczy nie stało się nic poważnego, no i z pewnością nie był to pierwszy raz. Zdążyłam już przywyknąć do podobnych wpadek, więc doszłam do siebie na tyle szybko, by zobaczyć, że wściekły Yael rusza sprężystym krokiem w kierunku ziemianina.

Jeden z minusów „przynależności” do paczki Abklętych to fakt, że bracia traktowali każdy najdrobniejszy incydent zdecydowanie zbyt poważnie. Reagowali tak nie tylko na zagrożenia wobec swojej rodziny, lecz także w stosunku do mojej osoby, gdyż teraz byłam jedną z nich. Przynajmniej dopóki moja dusza nie przestanie naruszać terytorium ich dusz czy tam serc, czy gdzie te przebiegłe części mnie aktualnie rezydowały.

„Nie czas teraz na to”.

Przerwałam rozmyślania, gdy Yael wyciągnął umięśnioną rękę i złapał chłopaka za gardło, momentalnie odcinając mu dopływ powietrza. Jego zachowanie wcale mnie nie zaskoczyło. Wszyscy byliśmy tacy sami: trochę za impulsywni, zbyt wybuchowi, obarczeni mniejszymi czy większymi niedoskonałościami. Właśnie dlatego pozwoliłam im ze mną zostać.

Ponieważ to zdecydowanie ja pozwalałam im zostać ze mną, nie odwrotnie.

Yael mamrotał coś do biednego ziemianina, za cicho, żebym mogła usłyszeć, lecz widziałam jak na dłoni, że gość zaraz posika się ze strachu. Wolałabym, aby do tego nie doszło. Nie miałam mu za złe, że się bał, ale to byłoby obrzydliwe.

– Czwórko! – Podbiegłam bliżej i spróbowałam odciągnąć Yaela. – Nic się nie stało, to tylko wypadek.

Ku mojemu zaskoczeniu Abklęty puścił chłopaka, który złapał za wózek i pchając go przed sobą, popędził korytarzem co sił w nogach. Biegł tak, że nie wykluczyłam jego zderzenia z kimś jeszcze, ale najwidoczniej oddalenie się od nas w trybie natychmiastowym stanowiło dla niego priorytet.

Yael omiótł mnie wzrokiem, sprawiając przy tym wrażenie nieco zmieszanego. W pierwszej chwili pomyślałam, że ma wyrzuty sumienia z powodu swojej przesadnej reakcji, aczkolwiek to wyjaśnienie wydało mi się strasznie naciągane. Zaczęłam szukać innych przyczyn. Powiodłam za jego spojrzeniem i zerknęłam na swoją koszulę.

Moje sutki radośnie salutowały całemu światu, nawet przez stanik. Mokry materiał przykleił mi się do ciała. Wywróciłam oczami i ponownie go odciągnęłam.

– To nie jest dla ciebie żaden nowy widok, Czwórko – przypomniałam mu.

Momentalnie odwrócił się na pięcie i ruszył dalej, więc pospieszyłam za nim.

– Jedynko, zapamiętaj w końcu – prychnął pogardliwie, jak tylko się z nim zrównałam.

– Czwórko.

– Jedynko, Kamieniu, Jedynko. I wcześniej nie widziałem twoich cycków.

– Oczywiście, że widziałeś. Nie pamiętasz, jak…

– Nie patrzyłem – przerwał mi. – Możemy porozmawiać o czymś innym?

„No tak, pakt”, pomyślałam, z irytacją kręcąc głową.

Yael nagle się zatrzymał, złapał mnie za nadgarstek i odwrócił do siebie przodem.

– Co? – zapytał ostrożnie. Milczałam, zatem lekko mną potrząsnął. – Co ty przed chwilą powiedziałaś?

Udałam, że się zastanawiam, a serce tłukło mi się o żebra jak oszalałe. Wyznałam im prawdę, kiedy za pierwszym razem przypadkiem weszłam do głowy Rome’a podczas snu, ale nie wspominałam o drugim incydencie. O tym, że siedziałam w umyśle Sireta, podczas gdy bracia dyskutowali o granicach łączącej nas przyjaźni.

– Uhm… – Wyrwałam rękę z jego uścisku i wcisnęłam dłonie w kieszenie spodni. Były ciasne, bo Siret ubrał mnie dziś rano swoim Oszustwem. Nawiasem mówiąc, wciąż nie do końca rozumiałam ten aspekt jego zdolności, ale w sumie kogo to obchodziło?

Ważne, że strój wyglądał jak szyty na miarę. – Powiedziałam… Eee… „No tak”…

Nawet nie dał mi dość czasu na wymyślenie jakiegoś dobrego kłamstwa. Westchnął, znów złapał mnie za rękę i w milczeniu zaciągnął do sali jadalnej. Pozostali bracia siedzieli już przy tym samym stole co zawsze. Omiotłam ich wzrokiem, czując, jak w piersi rozlewa mi się ciepło. Rome zauważył mnie jako pierwszy. Od razu utkwił spojrzenie w mojej mokrej koszuli, po czym z irytacją pokręcił głową.

– Cześć, Perswazjo – mruknęło paru z nich, ale i tak dostrzegłam, że to moje cycki zdobyły ich niepodzielną uwagę tego ranka.

Miałam ochotę zakryć się ramionami.

– Oczy mam wyżej – sarknęłam, wywołując cztery niemal identyczne uśmiechy.

– Jak tam sesja treningowa, Kamieniu? – zapytał Aros z wyczuwalnym rozbawieniem. Najchętniej pogapiłabym się jeszcze trochę na tę jego perfekcyjną twarz, ale prawdopodobnie oczekiwał odpowiedzi.

– Nieźle… – zaczęłam, lecz Yael szybko do mnie podszedł i zasłonił mi usta dłonią. Stanął tak blisko, że czułam na plecach bijące od niego gorąco.

– Znowu siedziała nam w głowach – obwieścił pozostałym.

„Super, dzięki. Po prostu wyłóż kawę na ławę, czemu nie”.

Oderwałam jego rękę, niestety chłopak się nie cofnął.

– W twoich ustach to brzmi bardziej złowieszczo, niż było naprawdę – powiedziałam lekkim tonem. Nawet nie próbowałam zaprzeczać, bo i tak zwęszyliby prawdę. Lepiej od razu zmierzyć się z konsekwencjami. – Czasami podczas snu wchodzę w umysł któregoś z was. Mam wrażenie, że dzieje się to przeważnie wtedy, kiedy planujecie coś odnośnie do mojego życia i nie raczycie zapytać mnie o zdanie, wy soldupki.

Właściwie wcale nie byli sol, aczkolwiek gdybym oznajmiła całemu Bożylasowi, że pięciu prawdziwych bogów spaceruje sobie korytarzami akademii każdego cyklu słońca, zapanowałby totalny chaos. Nawet bez tej wiedzy przechodząca obok ziemianka wydała zduszony okrzyk, gdy usłyszała, jak odzywam się do nich karcącym tonem. Ten dźwięk był ostry, niemal mechaniczny, i momentalnie przypomniał mi Jeffrey. Musiałam spojrzeć na nią jeszcze raz, aby się upewnić, że bogowie wcale nie wysłali do Minatsol służącej z Topii na przeszpiegi.

Nie, to zwykła dziewczyna. Stała jak wryta z tacą pełną brudnych talerzy, które zaczynały zsuwać się ze stosów, grożąc, że lada moment pospadają na podłogę. Jednak to nie wisząca w powietrzu katastrofa przykuła moją uwagę, tylko spojrzenie nieznajomej. Na twarzach ziemian przeważnie można było dostrzec rozmaite odcienie stoickiego spokoju, rezygnacji i pogodzenia się z losem. Mieszkańcy Bożylasu uważali się za szczęśliwych wybrańców, ponieważ mieli szansę służyć przyszłym bogom.

Tymczasem ona – z cienkimi, mysimi włosami oraz wielkimi, zielonkawymi oczami – nie wyglądała na szczęśliwą. Mina dziewczyny wyrażała nienawiść, zazdrość i ból, co świadczyło o tym, że usługiwanie już nie przynosiło jej zadowolenia. Nie teraz, kiedy ja znajdowałam się w towarzystwie najczcigodniejszych sol i nazywałam ich dupkami, a oni nawet nie próbowali mnie za to zabić.

– Kamieniu, czy ty nas w ogóle słuchasz?

Upomnienie Sireta sprawiło, że ponownie zainteresowałam się braćmi, ale wciąż nie mogłam wyrzucić tej ziemianki z myśli. – Znacie tę dziewczynę? – zapytałam, kiwając głową w jej stronę. Moja nagła zmiana tematu zdawała się nie robić na nich żadnego wrażenia. Pewnie zdążyli się do tego przyzwyczaić.

Wszyscy błyskawicznie popatrzyli we wskazane miejsce, następnie równie szybko odwrócili się z powrotem do mnie. Pomyślałam, że może nieznajoma już sobie poszła, więc ukradkiem zerknęłam w tamtym kierunku. Nadal tam stała, nadal z przeróżnymi odcieniami gniewu na twarzy. Dopiero po chwili prychnęła, odwróciła się i energicznym krokiem odmaszerowała w pobliże kuchni. Ups, chyba powinnam być bardziej subtelna.

– Nie mamy w zwyczaju poznawać ziemian – odpowiedział Coen. Głęboki, zachrypnięty głos chłopaka sprawił, że momentalnie o wszystkim zapomniałam.

„O co ja w ogóle pytałam?”

– Znacie mnie! – wybuchnęłam. – Ja jestem ziemianką!

Rome pokręcił głową. Znów wlepił wzrok w moje piersi, ale w końcu jakoś udało mu się go podnieść, by spojrzeć mi w oczy. – Nie jesteś ziemianką, Willo. Nigdy nią nie byłaś.

Westchnęłam, po czym usiadłam między Siretem a Coenem. Dziwną dziewczyną zajmę się innego cyklu słońca. Teraz czułam się wykończona i umierałam z głodu – właśnie tak działały na mnie próby mentalnego blokowania Abklętych. I w dodatku nie robiłam żadnych postępów. Zaczynałam myśleć, że może to niewykonalne. Albo podświadomie wcale tego nie chciałam.

Na stole postawiono jedzenie, przy czym przeznaczona dla mnie porcja wylądowała na nim z iście demonstracyjnym brzękiem, a przynajmniej tak mi się wydawało. Już prawie podniosłam zmęczoną głowę, żeby posłać mordercze spojrzenie temu, kto zrzucił trochę kremowego purée z mojego talerza, ale ostatecznie odpuściłam. To oznaczałoby zbyt wielki wysiłek. Poza tym rozumiałam, dlaczego ziemianie niechętnie mnie obsługiwali. Byłam jedną z nich, nie żadną wyjątkową sol. Nie zasługiwałam na przywileje.

– Jedz, Żołnierzu. Przyda ci się każda odrobina siły.

Te krótkie słowa Sireta wystarczyły, żeby spowodować wyrzut adrenaliny w moim ciele.

– Dlaczego? Co się dzieje? – Rozejrzałam się dookoła, ale wszystko wyglądało normalnie.

To znaczy normalnie jak na Bożylas. Setki błogosławionych sol siedziały przy stołach, obsługiwane przez porównywalną liczbę niezbyt błogosławionych ziemian. Tylko ja jedna spędzałam czas w towarzystwie utalentowanych istot i najwidoczniej wielu przedstawicieli obu ras było niezadowolonych z tego faktu. Większość gapiła się na mnie spode łba.

W pewnej chwili zwróciłam uwagę na dziewczynę-sol, która stała w wejściu do sali, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Przyglądała mi się intensywnie, a na jej ustach czaił się lekki uśmieszek. Lekki i naprawdę straszny. Znałam tę twarz. Sam jej widok sprawił, że serce zaczęło obijać się o moje żebra.

– Karyn wróciła – wyszeptałam, nie odrywając od niej wzroku. Bardziej wyczułam, niż zauważyłam, że dla Abklętych nie była to ani wesoła, ani niespodziewana wiadomość. – To ona nie zginęła?

Odwróciłam się z powrotem, aby zobaczyć ich reakcje. Zaczęłam mrugać zdecydowanie za szybko. Może dostałam tiku nerwowego? To miałoby sens, zważywszy na ilość stresu, jaki mi ostatnio towarzyszył. Aros potrząsnął złotą czupryną i nawet hipnotyzujący efekt jego wzroku utkwionego w moich oczach nie mógł sprawić, bym przestała myśleć o sol, która podszywała się pode mnie, żeby uwieść moich chłopców.

Przysunął się bliżej i na moment zapomniałam, że Siret siedzi między nami. Kiedy się odezwał, jego słowa zabrzmiały bardzo cicho.

– Nie zginęła i między innymi o tym musimy z tobą porozmawiać. Dostaliśmy wiadomość od Rau. Nigdy więcej żadnych śmierci, inaczej pójdzie do Stavitiego i nasza kara w Minatsol zostanie przedłużona.

Wyraźna odraza, jaka przemknęła przez ich twarze, raz jeszcze przypomniała mi o tym, że tak naprawdę wcale nie byli sol. Byli bogami. Prawdziwymi, żywymi – albo martwymi, cholera wie w sumie – bogami. Zrobili coś złego, to znaczy Siret zrobił, za co został wygnany do Minatsol. Do krainy, która osłabiała bogów, jeżeli spędzą w niej zbyt wiele czasu. Bracia przybyli tu razem z nim, gdyż tworzyli drużynę. A ja w dziwaczny sposób stałam się jej częścią.

– Poważnie? Czemu Rau przeszkadza, że jakiś sol umrze? – Może brzmiałam, jakbym była spragniona krwi, ale Karyn przerażała mnie jak diabli, przy czym jednocześnie miałam ochotę znów przywalić jej w tę głupią gębę. To bardzo zagmatwane emocje, a z takimi nie radziłam sobie najlepiej.

Rome odchylił się na krześle. Jego ciało było tak wielkie, że na wszelki wypadek wszyscy omijali go szerokim łukiem.

– Rau gówno obchodzą sol, chce po prostu uprzykrzyć nam życie. I tobie. Wie, że Karyn stanowi problem, tymczasem problemy wywołują chaos.

– Pójdzie do K.S.T. albo do Stavitiego, a my zdecydowanie nie potrzebujemy przedłużania kary – potwierdził Siret. – I tak mamy już dosyć tkwienia w tym bagnie.

Coen poprawił się na siedzisku, nie odrywając błyszczących oczu od zmiennokształtnej sol, która wciąż stała w wejściu. Znowu miał tę przerażającą, morderczą minę.

– Nie martw się – mruknął Yael. – Na razie będziemy grać na zasadach Rau, ale jeżeli ta sol przekroczy granicę chociaż czubkiem stopy, wykończymy ją. Kropka.

Na twarzy Sireta pojawił się szeroki uśmiech. Uwielbiał konflikty. I jasnym było, że Chaos Rau zaczynał burzyć harmonię Bożylasu. Kryzys wisiał w powietrzu i czułam, że niedługo pochłonie nas wszystkich.

– Kryzys może cmoknąć nas w dupę – odpowiedział Siret moim myślom. – I nic nas nie pochłonie.

– Wynocha z mojej głowy, soldupku! – zawołałam, celując w niego palcem.

Rome wyciągnął rękę i złapał go ogromną dłonią.

– No właśnie, Willo. Czas, żebyśmy porozmawiali.

* * *

– Serio? Chyba sobie jaja robicie! Powiedzcie, że to kolejne Oszustwo Sireta! – zawołałam, przenosząc wzrok z jednego Abklętego na drugiego.

Siedziałam na łóżku w pokoju Sireta, a chłopcy stali wokół mnie i znów formowali tę ścianę mięśni. Teraz byłam już niemal pewna, że to strategia zastraszania.

– Nie możesz więcej paradować nago – poinformował mnie Rome poważnym tonem. Jak tylko przekroczyłam próg, zakrył mnie jedną ze swoich gigantycznych koszul. Nie żebym tym razem była goła.

– Twoje sutki są dekoncentrujące, a my zawarliśmy pakt, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo – dodał Aros. Jego złote oczy wręcz płonęły. – Nie mamy pojęcia, jak nasze moce mogą zadziałać blisko ciebie. Nie jesteś normalną ziemianką, ale nie jesteś też bogiem. A z nami niełatwo sobie poradzić.

„Pogadanka o seksie! Ci idioci próbują przeprowadzić ze mną pogadankę o seksie!”

Wiedziałam, co potrafiły sutki. Moja matka była bardziej niż chętna, żeby wystawiać swoje, i zdążyłam zaobserwować, jak działały na mężczyzn w wiosce. Różnica polegała na tym, że ja nie robiłam tego specjalnie. I nie zamierzałam pąsowieć jak jakaś ofiara losu za każdym razem, kiedy to oni poczują się niekomfortowo.

Musieli nauczyć się z tym żyć.

Wstałam powoli, mając już dosyć tego, że nade mną górują. Odkąd weszliśmy do pokoju, wciąż paplali o pakcie i moich cyckach – wszyscy poza Siretem. On jedynie skrzyżował ręce na piersi i oświadczył, że mój biust jest jego ulubioną częścią każdego cyklu słońca w Minatsol oraz nie podoba mu się pomysł, że ma być schowany. Przysięgłam w duchu, że dam mu w pysk dwa razy, jak tylko będę miała pod ręką krzesło, bo bez niego nie dosięgłabym jego gęby. Na razie musiało mi wystarczyć ulżenie sobie słowami i celowanie palcem w każdego z braci po kolei. Wypowiadałam je pospiesznie, usiłując wcisnąć w jedną tyradę wszystko, co miałam im do powiedzenia.

– Po pierwsze, nie chodzę ciągle nago! Większość ludzi nie widziała i nigdy nie zobaczy mnie bez ubrań. – To w pewnym sensie kłamstwo, wiele osób widziało mnie w różnym stopniu negliżu. Tak na dobrą sprawę większość obecnych w sali jadalnej tego ranka obejrzała sobie moje sutki. – Po drugie, żaden z was nie może mi mówić, co mam robić ze swoim ciałem. Jeśli zechcę paradować nago cały czas, to będę, do cholery, paradować nago cały czas!

Aros jęknął gardłowo. To był ten niski, wibrujący dźwięk, od którego drżał mi głos i miękły kolana.

– Ona jest niemożliwa. Przysięgam na tych boskich dupków, że została tu przysłana jako część naszej kary.

Te słowa wywołały ukłucie bólu w mojej piersi. Niewielkie, bo rozumiałam, co miał na myśli. Większość uważała mnie za utrapienie i nic więcej. Za kłopot. Ale nigdy nie chciałam być karą dla tej piątki. To moi chłopcy, moi ludzie. Wyrzutki i odmieńcy z innego świata.

Wolałabym tylko, żeby moja dusza nas wszystkich nie wiązała. Wciąż nie mogłam zdusić czającego się w głębi strachu, że tak naprawdę potajemnie pragną, bym zniknęła.

Coen objął mnie w pasie i do siebie przyciągnął.

– Nie jesteś dla nas ciężarem. Nie o to mu chodziło.

– W sumie to cię lubimy – powiedział Yael. – A coś takiego nigdy się nie zdarza. Powinnaś uważać się za jedną z najbardziej interesujących osób, jakie spotkaliśmy w tym świecie.

– Dzięki, Czwórko – odpowiedziałam stłumionym przez pierś Coena głosem. Pewnie mogłabym się odsunąć i podnieść głowę, aby mówić normalnie, ale… czemu miałabym to zrobić?

– Jedynko, Zabaweczko. – Głos Yaela rozległ się nagle znacznie bliżej niż przed chwilą. – Jestem numerem jeden.

Jak tylko zostałam odstawiona na nogi, odwróciłam się, by posłać chłopakowi mordercze spojrzenie. Coen przycisnął tors do moich pleców, a ja pozwoliłam, żeby jego dotyk łagodził wszystko, co było we mnie złamane. Nikomu nie polecałabym rozerwania duszy na kawałki, ale jeżeli nagrodą za to byli Abklęci, cóż, nie mogłam za bardzo narzekać. Yael wciąż przyglądał mi się wzrokiem mówiącym, że się nie ruszy, dopóki nie zmienię jego numeru, jednak miałam już dość rozstawiania mnie po kątach tego cyklu słońca.

Zrobiłam krok w jego stronę, od razu żałując utraty kontaktu z Coenem.

– Będziesz Czwórką, aż nie postanowię dać ci innego numeru. Więc. Musisz. Z tym. Żyć.

Jego nozdrza rozszerzyły się nieznacznie i już wiedziałam, że popełniłam poważny błąd. Yael podszedł bliżej. Bardzo chciałam zostać na miejscu, ale nie mogłam. Był zbyt wielki, zbyt groźny. I cholernie seksowny, kiedy się wściekał. Jego włosy i oczy lśniły, a moc spowijała ciało niczym peleryna. Naprawdę nie umiałam pojąć, jakim cudem od razu się nie zorientowałam, że bracia są bogami. Nie wyglądali jak ci wszyscy błyszczący sol. Znacznie się od nich różnili. Cholera… Chyba troszkę przesadziłam z prowokowaniem Yaela. Stawianie się jest jednak przereklamowane.

Odwróciłam się błyskawicznie, zanurkowałam między Rome’a oraz Sireta i wybiegłam z pokoju. Nie mogłam znaleźć się zbyt daleko, bo wówczas moja dusza zaczynała chlipać jak mała dziewczynka i wszystko mnie bolało, ale miałam nadzieję, że przynajmniej znajdę jakąś kryjówkę, dopóki Yael się nie uspokoi. Zdążyłam przebiec połowę korytarza, gdy nagle drogę zastąpiła mi sol.

Karyn. Fałszywka. Sucza Gęba.

Zahamowałam gwałtownie, a następnie cofnęłam się o kilka kroków. Od czasu ostatniego porwania wciąż miałam napięte nerwy. Fałszywka stanowiła ważną część tamtego planu, więc była moim Wrogiem Numer Jeden. Właściwie to Elowin nim była, bo to ona postanowiła mnie porwać. Tyle że już nie żyła, co sprawiało, że Karyn zajęła pierwsze miejsce na liście najbardziej znienawidzonych przeze mnie osób.

– Witaj, brudna ziemianko – odezwała się śpiewnie. Jej miękki, dźwięczny ton bardzo pasował do ślicznej twarzy i lśniących włosów. Sol mieli doskonałe geny, wprawdzie nie tak jak bogowie, lecz zdecydowanie lepsze niż ziemianie. Byli też dupkami. I w tym akurat od bogów nie różnili się wcale.

– Czego chcesz? – zapytałam, nie zawracając sobie głowy uprzejmościami.

Wyszczerzyła zęby w nieszczerym uśmiechu. Był to gest dziewczyny, która sądzi, że wie o tobie wszystko i ma pełne prawo patrzeć na ciebie z góry.

– Mamy pewną niedokończoną sprawę – prychnęła. – Zadarłaś z niewłaściwą osobą. Pójdziesz za to na dno.

Po tych słowach podeszły do nas jeszcze dwie sol i zatrzymały się po bokach Karyn. Wszystkie trzy znacznie przewyższały mnie wzrostem. Ta z prawej miała długie, błyszczące rude loki, druga była blondynką. Obie przyglądały mi się ogromnymi oczami o różnych odcieniach kobaltu.

Witamy w gangu wrednych dziewuch.

Ból w mojej piersi zaczął słabnąć, dzięki czemu wiedziałam, że Abklęci się do nas zbliżają, ale nie mogłam się odwrócić. Tym razem planowałam zmierzyć się z napastniczkami.

Fałszywka zerknęła ponad moją głową, po czym spojrzała znów na mnie.

– To tylko ostrzeżenie, ziemianko. Ci ochroniarze nie pilnują cię cały czas i nie mogą kontrolować wszystkich w akademii. Twoje życie bardzo się skomplikuje – oznajmiła, a potem odeszła z koleżankami.

Niemal w tej samej chwili otoczyły mnie ramiona Yaela. Odruchowo się odwróciłam i wtuliłam w jego ciało, zapominając, że dopiero co przed nim uciekałam.

– Co powiedziała, Zabaweczko? – Jego niski głos brzmiał kojąco. Zadarłam brodę, żeby lepiej go widzieć.

Nie użył na mnie Perswazji, wcale nie musiał. Zwyczajnie chciałam powiedzieć mu prawdę. Powiedzieć im wszystkim, że Karyn będzie problemem, że spróbuje nas zniszczyć. Ale nie mogłam, zabiliby ją. Wiedziałam o tym i nie zamierzałam dopuścić do przedłużenia ich kary. Słabość, która ogarniała Abklętych w tym świecie, oraz nóż w piersi Sireta w zupełności wystarczyły, by skłonić mnie do milczenia. Nie mogłabym przejść ponownie przez to wszystko, co spotkało nas w zeszłym cyklu księżyca, więc zamierzałam chronić ich za wszelką cenę.

– Była podłą suką. Jak zwykle – wydusiłam w końcu. – Nic poważnego.

Starałam się zablokować myśli, ale sądząc po pięciu sceptycznych spojrzeniach, chyba mi nie wyszło. Na szczęście żaden z nich nie drążył. Zamiast tego popatrzyli na odchodzącą Karyn. To dawało jasno do zrozumienia, że bracia totalnie nie kupili mojego kłamstwa.

DWA

Następnego ranka siedziałam na podłodze niedużego salonu połączonego z sypialnią Coena. Zawłaszczyłam go podczas ostatniego cyklu księżyca i nazwałam „swoją przestrzenią”, jako że był tak okropnie pusty, a ja poważnie potrzebowałam jakiegoś miejsca – innego niż szafa na środki czystości w korytarzu – w którym mogłabym pobyć sama. Coen zdawał się nie mieć nic przeciwko, choć tak na dobrą sprawę nigdy nie zapytałam go o zgodę. Za wskazówkę w tej kwestii posłużył mi sposób, w jaki bracia się wobec siebie zachowywali. Wchodzili do cudzych pokoi i nosili cudze rzeczy bez pytania, podprowadzali sobie nawzajem książki, bronie i inne osobiste przedmioty. Uznałam więc, że wolno mi robić to samo, dlatego zaanektowałam tę niemal surową przestrzeń.

Wcześniej było tu tylko jedno krzesło, podsunięte pod regał do połowy zapełniony książkami, i ciemny dywan na podłodze. Jedna z półek została zwolniona, żeby zrobić miejsce na moje rzeczy: kamień z odciskiem knykci Rome’a, maleńkiego, błyszczącego jak klejnot żuka chodzącego sobie w słoiku z kilkoma liśćmi sałaty, jakie dostał do jedzenia, pakiet medyczny oraz kawałek purpurowej tkaniny. Tyle mi zostało z sukni, którą Siret za pomocą daru zmaterializował na moim ciele. Może to osobliwa kolekcja i może nie powinnam czuć do niej aż takiego przywiązania, ale to były moje rzeczy – koniec, kropka. Odchyliłam głowę, rozciągając się na dywanie i spoglądając w sufit. Jeden z braci znajdował się w pobliżu – nie wiedziałam który, lecz ból w piersi nie groził, że lada moment mnie rozerwie. Jeden z nich zawsze zostawał niedaleko właśnie z tego powodu. Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie niezręczną rozmowę, jaką przeprowadziliśmy poprzedniego cyklu słońca. Ci idioci naprawdę zrobili mi pogadankę o seksie.

Irytowało mnie to na tak wielu różnych poziomach. Dlaczego musiałam ułatwiać im trzymanie się postanowień paktu? To głupie, ja się na nic nie zgadzałam.

Z zamyślenia wyrwało mnie nieśmiałe pukanie. Zerwałam się na nogi i otworzyłam drzwi, by zobaczyć Emmy stojącą na korytarzu. Oczy miała dzikie i rozbiegane, a dłonie nerwowo wykręcała przed sobą.

Roześmiałam się.

– Nie kazałabym ci przyjść o tej porze, gdyby któryś z nich miał tu być – powiedziałam uspokajająco, wciągając ją do małego pomieszczenia, po czym zamknęłam drzwi.

Natychmiast usiadła na dywanie, jakby to miało pomóc jej pozostać niezauważoną, gdyby ktoś wpadł przypadkiem do mojej części pokoju.

– Jeden z ziemian odmówił wykonywania obowiązków tego cyklu słońca – szepnęła.

– Och? – odezwałam się, dając jej do zrozumienia, żeby mówiła dalej.

– No. – Kiwnęła głową zniesmaczona. – Powiedział, że nie wróci do pracy, dopóki wszyscy ziemianie nie zaczną robić tego, jak należy. Podobno pracował na dwie zmiany w którejś łaźni sol, bo inni ziemianie nie przykładają się do sprzątania. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, czy to w jakiś sposób nie było moją winą.

– Co się stało, kiedy odmówił wykonywania obowiązków?

– Odesłano go z powrotem do wioski, okrytego hańbą.

Skrzywiłam się. Wieśniacy naprawdę bardzo poważnie podchodzili do kwestii służenia sol. Biedny chłopak zostanie pewnie powieszony na wiejskim placu. Możliwe, że przeze mnie.

– Będę pracować – obwieściłam nagle i zerwałam się na nogi tak gwałtownie, że rąbnęłam łokciem w półkę. Potarłam go odruchowo.

– Ale nie możesz – przypomniała Emmy. Wstała razem ze mną i patrzyła na mnie uważnie. – Próbowałaś. Abklęci nie chcieli ci towarzyszyć.

– Nie starałam się jakoś szczególnie – wyjaśniłam, robiąc skruszoną minę. – Wiesz, że nienawidzę sprzątać, Em. Chyba się nie spodziewałaś, że będę na poważne walczyła o ten przywilej, co nie?

Wywróciła oczami, przytuliła mnie szybko, a potem pospiesznie wycofała się z pokoju.

– Powodzenia – dodała, zostawiając za sobą otwarte drzwi, i zniknęła w korytarzu.

Ruszyłam do sąsiedniego pomieszczenia. Uniosłam rękę, żeby zapukać, zatrzymałam się jednak w ostatniej chwili, zanim dłoń dotknęła drewna, bo nagle ogarnęło mnie zawahanie.

Z całej piątki to Rome’a będzie pewnie najtrudniej przekonać do czegokolwiek. Zdawał się traktować mnie znacznie chłodniej niż pozostali. Opuściłam rękę, wpatrując się w drzwi. I tak nie było opcji, aby to on towarzyszył mi dzisiaj jako strażnik. Fakt, że moja dusza się do niego przykleiła, uważał za osobisty afront. Oparłam się plecami o drzwi, zastanawiając się, który z pozostałych trzech braci przebywał w pobliżu.

„Pieprzyć to – pomyślałam, a następne słowo wypowiedziałam w myślach znacznie głośniej. – Abklęci!”

Zaledwie chwilę później drzwi za mną otworzyły się do środka. Ruch był błyskawiczny i mocny, zdecydowanie zbyt szybki, żebym zdążyła jakoś uchronić się przed utratą równowagi. Na szczęście za nimi znajdowała się blokada: olbrzymia, imponująca i bardzo umięśniona.

– Cześć. – Odchyliłam głowę, gdy pierś Rome’a powstrzymała mnie przed upadkiem. – Ja właśnie… Umm…

Spojrzał w dół, przez co głos uwiązł mi w gardle. Musiałam go zaskoczyć, bo jego twarz wyglądała na nieco mniej poważną niż zwykle. Olbrzymia dłoń spoczęła na moim brzuchu, jakby chciał mnie podtrzymać.

– Co ci mówiliśmy o drzwiach? – zapytał.

– Ruszają się… Więc nie powinnam się o nie opierać – odparłam jakoś tak ochryple. Zrobiło mi się wstyd, lecz nie mogłam nic poradzić na to, że całe ciało zmieniło się w jednego wielkiego zdrajcę, odkąd ta paskudna klątwa trafiła mnie w pierś. Teraz w absolutnie każdej chwili pragnęło znaleźć się najbliższej Abklętych jak to możliwe, a kiedy już się znalazło, czułam się tak, jakby w krwiobiegu eksplodowała mi bomba.

Rome nie zareagował na moją odpowiedź, tylko na mnie patrzył. Pewnie dlatego, że wtulałam się w niego, wspinając się na palce i przesuwając powoli w górę. Nie wiedziałam, czemu to robię, po prostu miałam wrażenie, że to właściwe zachowanie w tej chwili. Rome był taki wysoki, a ja chciałam, żebyśmy lepiej do siebie pasowali. Warknął akurat wtedy, gdy idealnie się umościłam. Zsunął dłoń z mojego brzucha, złapał za pas spodni i lekko pchnął mnie do przodu, z dala od siebie.

Potem wyszedł na korytarz – wciąż trzymając mnie na odległość ramienia – i zatrzasnął drzwi sypialni.

– Chodźmy na spacer. Potrzebuję świeżego powietrza.

– Skoro już mowa o spacerach… – Zaczęłam klepać go po ręce, aż mnie puścił. Jakbym przed chwilą wcale się do niego nie przykleiła. Świetnie radziłam sobie z wyparciem. – Może przejdziemy się na arenę? Tak się składa, że mam tam dzisiaj zmianę, a jeszcze ani razu nie sprzątałam tego miejsca.

– Nie. – Odpowiedź była ostateczna.

– Miażdżyciel mówi „nie”! – W swoim mniemaniu parodiowałam giganta, mówiąc najgrubszym głosem, jaki umiałam z siebie wydobyć, i maszerując z rozstawionymi rękami oraz nogami, jakbym miała za dużo mięśni, żeby móc normalnie funkcjonować. Rome zatrzymał się i spojrzał na mnie z pełną niedowierzania miną.

– Wcale tak nie wyglądam ani nie brzmię.

– Pozwoliłam sobie na odrobinę twórczej wolności, a co! – mruknęłam, opuszczając ręce.

– Kiedyś wpędzisz mnie do grobu – jęknął.

Chwyciłam go za nadgarstek i wskoczyłam mu na plecy. Złapał mnie zręcznie, zapewne odruchowo umieszczając przedramiona pod moimi udami, i odwrócił głowę w bok. Położyłam palce na szczęce Rome’a i skierowałam jego twarz z powrotem do przodu, następnie oparłam brodę w taki sposób, że zetknęliśmy się policzkami.

– Nie możesz umrzeć, Dwójko – powiedziałam, zniżając głos do szeptu. – Pozwól mi iść na arenę, to ważne.

Wyswobodził twarz z moich dłoni i znów przekręcił szyję, aby na mnie spojrzeć. Jego lśniące jak klejnoty oczy zwęziły się – błysnęły w nich zielone iskry.

– Liczę do dziesięciu – ostrzegł, mocniej zaciskając ręce na moich udach.

– Co?

Szczęka mi opadła i akurat ten moment wybrał sobie Siret, żeby wyjść zza załomu korytarza i nas zauważyć. Uniósł złotoczarną brew, odgarniając loki z czoła, a potem po prostu oparł się bokiem o ścianę i wyszczerzył zęby, jakby czekał, co się wydarzy. Rome chyba nawet nie dostrzegł jego obecności.

– Dziesięć – zaczął ochrypłym głosem. Ostrzeżenie zamieniło się w groźbę.

– Nie jesteś moją matką! – zawołałam, z uporem zaciskając na nim ręce.

– Dziewięć.

– No weź, Dwa. – Klepnęłam go dłonią w szeroką pierś. Trochę zabolało.

– Osiem.

– Dwa!

– Siedem.

Cholera. Kompletnie mnie ignorował, zieleń jego oczu przybrała na intensywności. Uścisk na moich udach stawał się bolesny. Szarpnęłam się, ale nie puścił.

– Sześć.

– Dwójko – spróbowałam ponownie, szarpiąc się mocniej. – Nie dam rady zejść, jeżeli mnie nie puścisz.

– Pięć.

Znowu opadła mi szczęka. Teraz byłam zwyczajnie zdezorientowana. Zerknęłam na Sireta, szukając ratunku, ale trzymał dłoń na ustach, próbując stłumić śmiech.

– Cztery – kontynuował Rome. Najpierw przyciągnął mnie silniej do pleców, po czym nagle puścił.

– Dziękuję! – wykrztusiłam z irytacją.

– Trzy. – Tym razem na twarzy Rome’a pojawił się uśmieszek, niemniej w niczym nie przypominał tego Sireta. Ten był zdecydowanie wredny.

– Żartujesz sobie – wymamrotałam z kamienną miną.

– Dwa.

Cofnęłam się, wystraszona. Pewność siebie opuściła mnie niemal zupełnie. Co, do diabła, się wydarzy, kiedy doliczy do…

– Jeden.

Jego masywne ręce śmignęły po obu stronach mojej głowy i zdałam sobie sprawę, że wycofałam się aż do ściany.

– Trzęsiesz się, mały listku? – zadał podszyte czarnym humorem pytanie. Jego maska pękła do reszty i teraz już otwarcie się ze mnie nabijał.

– Argh! – wychrypiałam, jak tylko doszłam do siebie. Odepchnęłam go, a on posłusznie się odsunął.

Nie zamierzałam tak łatwo dać za wygraną.

– Idę na arenę – oświadczyłam, ruszając naprzód. – I lepiej niech któryś z was idzie ze mną, o ile nie chcecie, żebym przez was zwijała się na ziemi i wrzeszczała z bólu.

Byłam tak zła, że kopnęłam jedną z sof we wspólnej przestrzeni na końcu korytarza. Z okropnym zgrzytem przejechała kilka stóp po podłodze i rąbnęła w inną. Sol, który siedział na tej drugiej, podskoczył raptownie zszokowany i spojrzał na mnie w osłupieniu.

– Uch. – Sama miałam ochotę tak na siebie spojrzeć. – Czy to coś ma kółka?

Kucnęłam, żeby zajrzeć pod spód. Nie, zdecydowanie ich nie miało.

„Co, do jasnej ciasnej?”

– Co się dzieje? – zażądał wyjaśnień Rome, wparowując za mną do pomieszczenia. Siret podążał jego śladem.

Sol – który marszczył brwi coraz mocniej, a szok w jego oczach ustępował miejsca złości – przez chwilę patrzył wściekłym wzrokiem to na Rome’a, to znów na Sireta, po czym pospiesznie wyszedł z sali. Wyglądał, jak gdyby zmierzał prosto do przewodniczącego komitetu do spraw ziemian, żeby na mnie donieść. Na nieszczęście dla niego Elowin była martwa.

Przeszło mi przez myśl, czy mianowali już kogoś na zastępstwo, a potem, kto właściwie wybierał przewodniczącego komitetu. Na dobrą sprawę nie wiedziałam nic o mechanizmach działania akademii. Zupełnie jakbym po prostu wparowała tu przez główną bramę i jedyne, co przyniosłam osobom znajdującym się wewnątrz, to moja własna, unikatowa odmiana chaosu. Żyłam w bańce i nie miałam pojęcia, co znajduje się poza nią.

– Coś jest nie tak z tą sofą – powiedziałam oskarżycielskim tonem, wskazując na mebel.

Bracia zerknęli na niego, a następnie na mnie.

– Nie widzę niczego dziwnego – oznajmił sucho Siret. – Możesz nam przybliżyć, co konkretnie ci w niej nie pasuje? – Nieważne – rzuciłam. Pochyliłam głowę i ruszyłam dalej.

Nie przywidziało mi się, prawda? Ta kanapa naprawdę przejechała po podłodze, kiedy ją kopnęłam. Całkiem jakbym w ciągu ostatniej nocy nabrała siły godnej supersol. Zatrzymałam się przed opuszczeniem wspólnego salonu i odwróciłam do sofy stojącej pod przeciwną ścianą, czyli teraz obok mnie. Podniosłam nogę i kopnęłam ją szybko. Nawet nie drgnęła, za to moją stopę przeszył paskudny ból, przez który już drugi cykl słońca z rzędu musiałam skakać na jednej nodze, wyrzucając z siebie charczące bluzgi.

Gdyby nie Abklęci, rzekłabym, że mój pech przybiera na sile.

Rome i Siret śmiali się ze mnie na głos, co przypomniało mi, że byłam na nich wściekła. Na wszystkich. Przez resztę tego cyklu słońca każdy będzie odczuwał skutki mojego gniewu, bo byłam Willą-Kurde-Knight. Co nie miało żadnego sensu, ale czasami świat też go nie miał, a my musieliśmy to akceptować.

Energicznym krokiem przemierzyłam korytarz i wyszłam na ciepłe, łagodne promienie słońca. Do tej pory w Bożylesie znajdowałam tylko ciepło. Ciepło, zielone drzewa, śpiewające ptaki. Najwidoczniej do kwestii „boskości” tego miejsca podchodzono bardzo poważnie, a bogowie ewidentnie pobłażali zachciankom lokatorów akademii. Żadne inne istoty nie zostały obdarzone takim ogromem piękna. Zewnętrzne pierścienie oraz leżące w nich wioski były ponure i odludne. Wszystko tam wydawało się surowe, a ich mieszkańcy wiedli nędzne i smutne życie.

Nigdy tak naprawdę nie rozmyślałam o tym, jakie to niesprawiedliwe – ziemian zachęcano, by myśleli jak najmniej – ale jeżeli Abklęci czegoś mnie nauczyli, to z pewnością tego, że rasa służąca wcale nie różniła się tak bardzo od sol. Mogliśmy przyjaźnić się z bogami. Mogliśmy być szczęśliwi. Mój przykład tego dowodził.

Właśnie to sprawiło, że Elowin postanowiła połączyć siły z Rau, postradała rozum i zachowywała się jak wariatka. Bała się, że moje działania zachęcą pozostałych do „swobodnego myślenia”, i nie była w błędzie. Sol też to zauważali i z pewnością zamierzali zwalczać tę nieprawidłowość ze wszystkich sił. I choć pragnęłam zmian, obawiałam się cierpienia, przez które będą musieli przejść inni ziemianie. Co oznaczało, że pora stawić się w pracy i posprzątać.

Ból w piersi nie dokuczał mi jakoś szczególnie, nawet kiedy przecięłam trawnik i przeszłam przez podziemne drzwi Areny Świętego Piasku. Przynajmniej jeden z braci podążał za mną, ale ponieważ zachowywał dystans, czułam się niemal wolna i niezależna. Ot, zwykła ziemianka, która wykonuje powierzone jej zadania, robi coś pożytecznego dla świata. Co za szczęście, że mnie tu mieli. To znaczy do momentu, aż przypadkiem nie spalę budynku do gołej ziemi.

„Nie, Rau, to nie jest wyzwanie!”

Skoro już mowa o złym bogu: nie odwiedzałam areny, odkąd Rau maczał palce w zawodach i trafiłam na ring razem z Coenem. Potem, tylko dla zabawy, zamroził mi struny głosowe, żebym nie mogła się poddać – zmuszając tym Coena, boga Bólu, aby mnie znokautował. Później obudziłam się w pustym, podziemnym pomieszczeniu, gdzie, jak podejrzewałam, ziemianie zgłaszali się na dyżur sprzątania. A jeśli nie akurat tam, to z pewnością gdzieś w okolicy. Musiał być jakiś powód, dla którego zostałam zabrana na dół. Z pewnością nie zostawiliby mnie w miejscu, gdzie sol dochodzili do siebie. Dlatego teraz właśnie tam zmierzałam.

Światło słoneczne powoli znikało, podczas gdy ja próbowałam znaleźć drogę na niższe poziomy. Mimo iż na schodach było dość ciemno i posępnie, wciąż widziałam wyraźnie, co znacznie zmniejszało prawdopodobieństwo, że się potknę i zabiję. Chociaż nadal pozostawało niejasnym, czy mogę zginąć, jeżeli Abklęci pozostaną przy życiu.

Wszystko wokół zaczynało wyglądać znajomo, kiedy zeszłam po schodach na płaskie podłoże. Nagle usłyszałam głosy. Och, jasna cholera, spotkanie ziemian.

Dosłownie wpadłam w sam środek zgromadzenia i jakieś dwadzieścia twarzy odwróciło się w moją stronę. Uniosłam rękę i pomachałam niemrawo.

– Hej, zgłaszam się do sprzątania – powiedziałam, ze wszystkich sił starając się ignorować przeszywające spojrzenia. Szybko spuściłam wzrok na własną pierś i ku ogromnej uldze nie zarejestrowałam żadnej nagości. Chociaż raz nie gapili się z powodu moich cycków. Nie, po prostu ogólnie mnie nienawidzili, czy to ubraną czy rozebraną.

Przez tłum przecisnęła się znajoma postać, a kolana nieco przestały mi drżeć. Zrobiłam kilka kroków naprzód.

– Atti!

Był chłoptasiem – czy jak ona go tam nazywała – mojej najlepszej przyjaciółki, co oznaczało, że musiał zachowywać się wobec mnie z uprzejmością. Takie są babskie zasady, nie?

– Co ty tu robisz, Willo?

Nie zabrzmiał tak przyjaźnie, jak bym sobie tego życzyła, ale kończyli mi się potencjalni sojusznicy, dlatego ochoczo sobie wmówiłam, że właśnie wyciąga do mnie pomocną dłoń.

– Cóż, powinnam pracować na arenie. W którymś momencie tego cyklu słońca – oznajmiłam. – I zdałam sobie sprawę, że nigdy tu nie przyszłam, nikt mi nic nie pokazał, więc… Oto jestem!

Atti przysunął się bliżej.

– Myślisz, że to dobry pomysł? – zapytał ledwie słyszalnie. – Jak to w ogóle możliwe, że oddaliłaś się od Abklętych?

Wszyscy wiedzieli, że bracia przyjęli mnie do swojego kręgu, o który troszczyli się wręcz do szaleństwa. Nikt poza Emmy nie miał pojęcia, dlaczego tak się stało, lecz przypuszczałam, że mieszkańcy akademii podejrzewają to i owo.

Wzruszyłam ramionami.

– Jeszcze za wcześnie, żeby stwierdzić, czy to dobry pomysł. Jeden z nich pewnie kręci się gdzieś blisko, ale nie będzie sprawiał kłopotów. – Abklęci i niesprawianie kłopotów… Okej, to ewidentne kłamstwo. Skoro sami bogowie nie potrafili zapanować nad tą piątką, ja, ziemianka, tym bardziej tego nie dokonam, jednak dla dobra Emmy musiałam tu zostać. Wciąż miałam przed oczami jej pełną niepokoju minę, kiedy mówiła mi o tym wygnanym biedaku. Była zdenerwowana, a ja nie zamierzałam pozwolić, aby denerwowała się przeze mnie.

Znajomy nadal nie wyglądał na przekonanego, widziałam to wyraźnie, zatem sięgnęłam po sekretną broń.

– Rozmawiałam z Emmy. Według niej powinnam zachowywać się tak, jak przystało na ziemiankę, żeby, no wiesz… – Teraz to ja zniżyłam głos do szeptu. – Powstrzymać cały ten bunt.

Chłopak się wyprostował i nagle wszelkie wątpliwości magicznie wyparowały z jego twarzy. Wow, naprawdę wpadł po uszy. Uznałam, że wykorzystam ten fakt przy każdej możliwej okazji. Potrzebowałam całego ziemiańskiego wsparcia, jakie mogłam dostać.

Atti odwrócił się do zebranych i zaczął mówić tym swoim poważnym tonem. Co wydawało mi się cholernie zabawne, ponieważ Emmy wyrażała się identycznie.

– Pomimo posiadania jedynego zwolnienia, jakie może uzyskać ziemianin, Willa łaskawie zapytała, czy zgodzimy się ponownie włączyć ją do grafiku sprzątania. Dzięki temu któreś z nas będzie mogło zająć się innymi zadaniami.

Ponieważ wszyscy obawiali się zemsty Abklętych, zostałam jakiś czas temu zwolniona z ziemiańskich obowiązków. Bożylas nie za bardzo wiedział, co ze mną zrobić, więc w pewnym sensie egzystowałam jako sol. Oznaczało to, że poza sprzątaniem będę musiała też towarzyszyć któremuś z braci na zajęciach. Miałam zacząć od następnego cyklu słońca, o czym tak jakby zapomniałam.

Uniosłam rękę, a Atti natychmiast na to zareagował.

– Tak, Willo?

– Umm, mogę pracować wyłącznie poza zajęciami, ale obiecuję zrobić, co w mojej mocy, i stawiać się na służbie, jak tylko znajdę chwilę. Jeżeli nie macie nic przeciwko…

Atti westchnął cicho, ale całkiem nieźle przyjął tę wiadomość. W przeciwieństwie do innych ziemian, którzy znowu zaczęli mi się przyglądać spode łba. W tym momencie po prostu nie mogłam wygrać. Nieważne, co robiłam ani gdzie byłam – zawsze znalazł się tam ktoś, kto mnie nienawidził.

Napięcie w mojej piersi złagodniało, informując, że zbliża się jeden z chłopców. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowałam, to przybycie Abklętego do pomieszczenia pełnego ziemian. Coś takiego mogłoby się skończyć wielką rozróbą. Musiałam dostać swój grafik i czym prędzej się stąd wynosić.

W myślach popędzałam Attiego, ale on oczywiście musiał robić wszystko powoli i zgodnie z zasadami, zupełnie jak Emmy. Minęło pół tuzina klików, zanim przydzielił mi obowiązki, bo te najwidoczniej zmieniały się każdego cyklu słońca. Kiedy skończył, podszedł bliżej.

– Dobrze, Willa, teraz twoja kolej. Żeby dołączyć do ziemian pracujących na arenie, musisz najpierw zostać oczyszczona przez bogów. Absolutnie nie ma mowy, bym pozwolił ci tam wejść bez tego.

Oczywiście, że nie.

– Na czym dokładnie polega to oczyszczenie? Nie wyląduję bez ubrań, prawda? Zostałam zobligowana do przestrzegania nowych zasad w tej kwestii. – Zasad, które wciąż mnie trochę irytowały.

Gdzieś z tyłu głowy nadal wymyślałam sposoby na danie nauczki chłopcom za tę idiotyczną pogadankę o seksie, niestety na razie wszystko, co rozważałam, wiązałoby się z ukaraniem siebie samej. Ale w końcu coś wykombinuję. Jak tylko przetrwam kilka najbliższych rotacji z Attim.

Znajomy wskazał na sąsiednie pomieszczenie, instruując, abym poszła za nim.

Rytuał polegał na tym, że Atti wysmarował moje czoło jakąś lepką, żółtą substancją, z którą musiałam wytrzymać przez trzy kliki. Potem kazał mi wyrecytować psalm składający się z pochwały bogów, pochwały sol i… I niczego na temat ziemian. Typowe.

Gdy skończyłam klęczeć przed posągiem Stavitiego – znajdującym się przy wielkim wejściu, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam – uznano mnie za dostatecznie czystą, by… posprzątać łazienkę. Zawsze o tym marzyłam.

„Dziękuję, Emmy, jesteś prawdziwą przyjaciółką”.

Pomrukiwałam zawzięcie, kiedy przez czterdzieści pięć klików szorowałam na kolanach jedną plamę, na którą skarżył się jakiś sol. Plamę będącą częścią naturalnego kamienia, z jakiego zostały zrobione podłogi w łaźni. Najwidoczniej jednak nie mogłam sobie pójść, dopóki jej nie usunę.

„Bardzo zabawne, wy ziemiańskie fajfusy”.

Atti dał mi początkowe zadanie, ale szczegóły pozostawił innym, bardziej doświadczonym ode mnie osobom. Ha, kogo ja próbowałam oszukać? Tutaj wszyscy tacy byli. Od chwili przybycia do Bożylasu nie wykonywałam niemal żadnych ziemiańskich obowiązków.

– Lepiej się pospiesz, o Wybrana.

Przez cichy, kobiecy głos aż podskoczyłam i rozlałam połowę zawartości wiadra. Sądziłam, że jestem tu sama, ale najwyraźniej ktoś uznał oglądanie mojej niedoli za przyjemniejsze zajęcie od tego, co miał zapewne do roboty.

– Czeka na ciebie minimum pięć kolejnych rzeczy do wykonania, zanim twoi sol będą oczekiwali, że pojawisz się w sali jadalnej.

Miałam wielką ochotę jęknąć przeciągle. Naprawdę bym wolała, żeby nie wspominała o jedzeniu. Tak bardzo skupiłam się na ucieczce od chłopców, że kompletnie zapomniałam czegokolwiek przegryźć.

– Tak z czystej ciekawości… Ile jeszcze czasu do kolacji?

Dziewczyna się roześmiała, co nawet nie zabrzmiało nieprzyjemnie, tylko miło i słodko. Wredni ludzie powinni brzmieć wrednie, w ten sposób łatwiej byłoby ich rozpoznać.

– Na twoim miejscu nie spodziewałabym się jedzenia w najbliższej przyszłości – rzuciła.

Tym razem nie mogłam powstrzymać jęku. Jedną rękę położyłam na posadzce pełnej brudnej wody, a drugą w dalszym ciągu szorowałam plamę, która nigdy miała nie zniknąć. Kroki dziewczyny rozbrzmiały głośno na kamiennej podłodze, kiedy odchodziła, a ja byłam już jakieś pięć klików od całkowitej kapitulacji i powrotu do Abklętych oraz jedzenia, wtedy nagle ból w mojej piersi wyraźnie zelżał. Podniosłam się, przesunęłam trochę i przewróciłam ciężko na plecy. Leżąc, czułam, jak zimna woda wsiąka mi w ubranie.

„Co za niedorzeczność”.

Siret znalazł się niedaleko mnie. Jak gdyby nigdy nic stał oparty o drzwi, a jego szerokie ramiona wypełniały niemal całe wejście.

– No dalej, Żołnierzu. Nie wyglądasz, jakbyś dobrze się bawiła. Gdzie twój zapał do wykonywania obowiązków?

– Znowu podsłuchiwałeś moje myśli, co? – Wierzgnęłam nogami, pryskając wodą w jego stronę, choć i tak nie miała szansy go dosięgnąć. – Musi istnieć jakiś sposób, żebym mogła was zablokować. Po tamtej rozmowie nie życzę sobie, by którykolwiek z was właził mi do głowy.

Siret głośno się roześmiał.

– Twoja mina, kiedy bracia zaczęli… To było spełnienie moich marzeń.

Podniosłam się, wdzięczna losowi, że nie mam teraz na sobie koszuli, która pod wpływem wody zrobiłaby się problematyczna – czarna bawełna raczej wszystko zakrywała. Energicznym krokiem ruszyłam ku chłopakowi, ale zatrzymałam się jakąś stopę przed drzwiami. Wpadłam na pewną myśl i musiałam sprawdzić, czy jestem na dobrym tropie.

– Skoro to wszystko jest dla ciebie takie zabawne – zaczęłam z zawahaniem – to może moglibyśmy się dogadać i ustalić, jak wprowadzić trochę więcej chaosu do życia twoich braci?

Siret się wyprostował. W jego oczach wciąż widziałam rozbawienie, lecz błysnęło w nich też coś jeszcze. Zaintrygowanie. Chciał wiedzieć, jaką miałam strategię. Cóż, czyli było nas dwoje. Na razie wiedziałam tylko, że może mi pomóc. Siret jako jedyny sprzeciwił się pogadance o seksie, co oznaczało, że dzięki niemu zyskiwałam szansę na opracowanie takiego planu zemsty, który skompromituje wszystkie inne plany zemsty tego świata.

„Czas zacząć grę!”

TRZY

Napięcie w murach Bożylasu rosło. Czułam na sobie uważne spojrzenia, gdy wlokłam się do dormitoriów w towarzystwie Sireta. Ponieważ bolał mnie każdy mięsień w ciele, optowałam za odpuszczeniem sobie wizyty w sali jadalnej. Z wiadomych względów chłopak musiał ze mną zostać, ale na szczęście nie miał coś przeciwko. Był wyjątkowym sol, a kiedy wyjątkowy sol chciał, żeby mu przyniesiono kolację do pokoju, wystarczyło, że zawołał: „Niech mi ktoś przyniesie kolację do pokoju!”.

I dokładnie tak zrobił.

– Powinieneś po prostu odciągnąć któregoś z ziemian na bok zamiast wrzeszczeć na pół korytarza – powiedziałam mu. Staliśmy teraz pośrodku jego pokoju, gapiąc się na stertę naczyń na dywanie. Zajmował on prawie całą długość pomieszczenia, mimo to nigdzie nie widziałam miejsca, aby usiąść. Leżało na nim za dużo jedzenia.

Okazało się, że rozkaz Sireta usłyszało aż pięcioro ludzi i godzinę później przed drzwiami pojawiło się pięć wózków z kolacją. Poza tym każdy z nich dołożył coś ekstra, gdyż Abklęci znani byli z tego, że lubią się znęcać nad ziemianami. I nad sol. I nad nauczycielami. I nad bogami. Cholera, nawet nad samym Pierwotnym Kreatorem. Nie żeby ktokolwiek tutaj o tym wiedział, ale to właśnie z tego powodu zostali wygnani do Minatsol na cały cykl życia.

– A gdzie w tym zabawa? – zapytał Siret, posyłając mi to spojrzenie, którym raczył mnie bardzo często. Takim balansującym między prowokacją a rozbawieniem tego rodzaju, jakiego nikt nie chciał być przyczyną.

– Oni mieliby zabawę, bo nie musieliby myć tysiąca naczyń.

– Zawsze możesz zrobić to za nich – zauważył, rozbawiony jeszcze bardziej. – Skoro jesteś taka nakręcona na ziemiańskie obowiązki tego cyklu słońca, pewnie aż się do tego rwiesz.

Usiadł na kamiennej podłodze, z morza jedzenia wyłowił coś, co wyglądało jak bułka, tylko że z roztopionym serem w środku, i odgryzł kawałek z głośnym chrupnięciem. Ślina zaczęła napływać mi do ust, więc pospiesznie klęknęłam obok. Chłopak pochłonął wypiek w trzech kęsach, cały czas wpatrzony we mnie, a potem wytarł dłonie w spodnie i odwrócił wzrok.

– Patrz tak na mnie dalej.

Jego głos zabrzmiał ostro. Zdezorientowana potrząsnęłam głową, a wówczas trans momentalnie zniknął.

– Co? – wykrztusiłam.

– To ostrzeżenie, Kamieniu. Patrz na mnie dalej tak, jakbyś nie mogła się zdecydować, czy wyrwać mi jedzenie z rąk czy wleźć mi na kolana, a nie spodoba ci się to, co się wydarzy.

– Bogowie! – Wyrzuciłam ręce w górę. – Ja wcale nie… – urwałam, gdy słowa protestu uwięzły mi w gardle. Teraz, kiedy się nad tym zastanowiłam, doszłam do wniosku, że faktycznie byłam trochę rozdarta. – Czekaj chwilę. Co by się wydarzyło? Siret przewrócił oczami, nakładając trochę makaronu do pustej miski.

– Rzuciłbym cię na ten dywan i miałabyś jedzenie w miejscach, o jakich nigdy dotąd nawet ci się nie śniło. Ale nie zrobiłbym tego celowo. Po prostu wszędzie leży pełno żarcia i nie widzę tu żadnych innych odpowiednich powierzchni.

Teraz byłam rozdarta znacznie bardziej, bo jego słowa w zasadzie nie miały sensu, lecz moje ciało najwyraźniej wcale go nie potrzebowało. Zdecydowanie pisało się na wszelkie konsekwencje bycia rzuconą przez Sireta na cokolwiek – i to już samo w sobie dostatecznie mnie dezorientowało, nawet nie licząc dwóch innych problemów, które przemknęły mi przez myśl.

Pierwszym był głód, bo jeszcze nie zdążyłam niczego zjeść, i jeżeli istniały jakieś rzeczy mogące powstrzymać podstawową potrzebę, z pewnością zaliczała się do nich inna podstawowa potrzeba.

A drugi problem? No cóż, ten miał cztery imiona: Coen, Rome, Aros i Yael. Nikt w całym Minatsol nie czuł tak potężnej chęci rywalizacji jak Abklęci – a przynajmniej żadna z tych kilkuset istot, które zdążyłam w jakimś stopniu poznać – tymczasem ja nie byłam gotowa, żeby spalić bezpieczną przystań naszej przyjaźni do gołej ziemi.

– Tam – wymamrotałam, gdy moje usta postanowiły zadziałać niezależnie od mózgu.

Mój palec wycelował w łóżko i nie miałam zielonego pojęcia dlaczego – ja na pewno nie kazałam mu tego zrobić. Siret spojrzał we wskazanym kierunku, a potem raptownie przeniósł wzrok na mnie. Na chwilę w jego oczach zapłonął ogień, ale najwidoczniej chłopak zdołał go zdławić, bo jego miejsce zaraz zajęła dezorientacja.

– Co?

„Masz napad, zrzuć winę na napad!”, nakazałam samej sobie, ponownie otwierając usta.

– Odpowiednia powierzchnia!

Odstawił miskę i położył mi dłoń na czole.

– Cholera – mruknął. – Czy ja cię zepsułem? Uspokój się, Żołnierzu. Oddychaj głęboko.

Zgodnie z poleceniem Sireta nabrałam powietrza, po czym dmuchnęłam mu nim prosto w twarz. Zauważyłam cień uśmiechu na jego ustach oraz dziwne napięcie w kącikach oczu. Tym razem nie potrafiłam odgadnąć, co chodzi mu po głowie.

– To było dziwne – wykrztusiłam.

Zdjął dłoń z czoła, przesunął kciukiem w dół po policzku, a następnie ujął mnie pod brodę. Poczułam bardzo delikatny nacisk i zdałam sobie sprawę, że moja twarz nieznacznie się unosi. Siret był tuż przede mną. „Kiedy znalazł się tak blisko?”

– Kto jest blisko? – usłyszałam głęboki głos, gdy drzwi do pokoju Sireta nagle się otworzyły i z drażniącym uszy łoskotem rąbnęły w ścianę. – Ups.

Odwróciłam się, aby zobaczyć Rome’a. Chłopak się krzywił i patrzył w tamto miejsce, zaraz jednak machnął dłonią w kierunku korytarza.

– Ziemianka Emmy na ciebie czeka, Kamieniu.

– Po prostu Emmy. – Podniosłam się, rzucając krótkie spojrzenie Siretowi, który znowu zajmował się przekopywaniem przez sterty dań. Pomyślałabym, że nic się nie wydarzyło, gdyby nie widoczne zarysy napiętych mięśni jego rąk oraz wyraźnie sztywne ramiona. Nie był całkowicie odporny.

– Dokładnie. – Rome patrzył na jedzenie i już zbliżał się do dywanu, kompletnie skupiony na kolacji. – Tak powiedziałem. Ziemianka Emmy.

Pokręciłam głową, sięgając po dwie serowe bułki czy jak to się tam nazywało. Porwałam też miskę makaronu spoczywającą obok kolana Sireta, który najwidoczniej o niej zapomniał.

Zabrałam łupy na zewnątrz i omiotłam wzrokiem pusty korytarz. Zmarszczyłam brwi, po czym spróbowałam nabrać na srebrny widelec trochę makaronu, jednocześnie trzymając dwie bułki i idąc. Dość łatwe zadanie dla normalnych ludzi, ale ja potrzebowałam do tego niemal magicznej mocy. Przystanęłam w połowie drogi, gdy pierś przeszył mi nagły spazm bólu. Aby jakoś go znieść, wetknęłam sztuciec z powrotem w spaghetti i wsadziłam sobie jedną z bułek do ust. Wydałam jęk, kiedy zdałam sobie sprawę, że byłam głodniejsza, niż sądziłam. Ruszyłam naprzód, do granic możliwości wykorzystując zdolność egzystowania bez Abklętych, aż wreszcie nawet serowa bułka nie była w stanie odwrócić mojej uwagi od cierpienia. Cofnęłam się. Balansowałam gdzieś na granicy pomiędzy JASNY GWINT, JAK TO BOLI a umiarkowaną, przyprawiającą o mdłości udręką.

– Emmy! – zawołałam. – Gdzie jesteś?! Nie mogę iść dalej!

Dziewczyna prawie natychmiast pojawiła się na końcu korytarza. Na twarzy miała uśmiech, który wydawał się… osobliwy. – Cześć. – Podeszła w moją stronę, z dłońmi schowanymi w fałdach skromnej spódnicy.

– Co jest? – Zignorowałam powitanie, przyglądając jej się spod przymrużonych powiek. Zachowywała się dziwnie. Powiedziała „cześć”. Nie zaczęła prawić kazania, nie przytuliła mnie, nie ukradła miski z makaronem. Coś zdecydowanie było nie tak. – To przez Attiego? Czy on…

– Nic się nie dzieje. – Uśmiechnęła się nieco szerzej, a ja na ten widok palnęłam pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy:

– O bogowie. Jesteś w ciąży.

Zatrzymała się i szybko zamrugała.

– Co? – Spuściła wzrok, jakby się spodziewała, że zobaczy odstający brzuch. – Co takiego, Willo? – Zmarszczyła brwi. „Willo, nie Will”.

– Przerażasz mnie – oznajmiłam, celując w nią wypiekiem. Emmy znowu ruszyła w moim kierunku, a ja instynktownie zrobiłam krok do tyłu.

Przystanęła ponownie i westchnęła z frustracją.

– Dlaczego się przede mną cofasz?

– Bo mnie przerażasz! – zawołałam i machnęłam zamaszyście bułką. – Przecież właśnie ci powiedziałam.

– A możesz przestać na klik? To wkurzające.

– Przestać być przerażoną? Moje przerażenie twoim nienaturalnym zachowaniem jest dla ciebie wkurzające? – Cofnęłam się o kolejny krok, wrzucając resztę bułki do miski.

Wciąż nie potrafiłam zrozumieć, co właściwie było nie tak, ale Emmy rzadko mi wytykała, że ją wkurzam. Nie żebym tego nie robiła – przeważnie zresztą celowo. Mimo to ona nigdy nie narzekała. Albo się odgrywała, albo mnie ignorowała, albo przekupywała. Jeszcze ani razu nie kazała mi przestać być sobą.

Może coś się między nami zmieniło. Może chciała zerwać naszą pseudosiostrzaną więź. Cholera, czyli to było rozstanie? Natychmiast przestałam się cofać, a Emmy przewróciła oczami, jakby mówiła: „Nareszcie!”, po czym wysunęła rękę spomiędzy fałd spódnicy.

Trzymała w niej nóż.

Znieruchomiałam na ten dziwny widok, nim do mnie dotarło, o co chodziło. Ach, ta moja Emmy, zawsze przygotowana.

Wyciągnęłam przed siebie miskę z makaronem, na którym wciąż spoczywała bułka.

– Mogłaś powiedzieć, że chcesz trochę. Nie musiałaś zaraz tak świrować.

Spojrzała na naczynie, później na mnie i zatrzymała się tuż przede mną.

– Chyba jesteś najgłupszą ziemianką, jaką kiedykolwiek spotkałam – wycedziła każde słowo.

Potem mnie dźgnęła. A raczej dźgnęłaby, gdybym nie zasłoniła się miską dokładnie w tej samej chwili, w której zadała cios. Ostrze zsunęło się po jej brzegu i uderzyło w bok, sprawiając, że cała zawartość wylądowała na dziewczynie. Obie spojrzałyśmy najpierw w dół, następnie na siebie. Byłam pewna, że moja mina wyraża najczystszy szok i grozę. Na twarzy Emmy dojrzałam wyłącznie irytację.

Wydała z siebie odgłos obrzydzenia, cofnęła nóż i znowu zaatakowała. Krzyk uwiązł mi w gardle. Pospiesznie uniosłam miskę, aby ponownie zasłonić się przed ciosem, ale przyjaciółka najwidoczniej za mocno rzuciła się naprzód, ponieważ uderzyła o nią czołem. Naczynie pękło, z kolei broń wyślizgnęła się kumpeli spomiędzy palców, gdy zachwiała się na nogach.

Przez moment naprawdę nie mogłam zrozumieć, co właśnie się wydarzyło – rozbiłam jej miskę na łbie? Czy to ona pociągnęła z dyńki mojej misce? Tak czy siak, nie zastanawiałam się dłużej nad tą zagadką, bo Emmy zaczęła osuwać się na podłogę. Klęknęłam obok i złapałam ją w ostatniej chwili, zanim upadła.

– Cholera – mruknęłam, kładąc dziewczynę na posadzce. – Tak strasznie przepraszam, nie chciałam… – urwałam i zatrzymałam w powietrzu ręce, które już wyciągałam ku jej głowie, aby sprawdzić obrażenia.

Zmieniała się na moich oczach. Srebrnoblond włosy ściemniały, przybierając barwę onyksu, cera zrobiła się bardziej brązowa, oczy nabrały innego kształtu, usta się rozciągnęły.

Karyn. Fałszywka.

– Naprawdę jestem najgłupszą ziemianką, jaką spotkałaś – przyznałam. Wyprostowałam się i omiotłam ją wzrokiem. Odnotowałam rozcięcie na czole oraz spaghetti na ubraniach. Musiałam jakoś ogarnąć ten bałagan.

Nie miało znaczenia, że to Karyn próbowała dźgnąć mnie i że sama się znokautowała moją miską. Ja byłam ziemianką, a ona sol. Tylko to się liczyło i oznaczało, że utną mi głowę, po czym złożą ją bogom w ofierze. Bogowie nie będą jej chcieli, oczywiście, bo to z pewnością najbardziej pechowy ze wszystkich kiedykolwiek odciętych łbów, ale to akurat najmniejszy szczegół. Nikt tak naprawdę nie pytał bogów, czego pragną. Jeżeli ktokolwiek zdawał pytania, robili to bogowie – a z tego, co wiedziałam, ludzie rzadko cokolwiek od nich słyszeli.

To czyniło mnie podwójnie pechową, ponieważ usłyszałam kilka słów od bogów innych niż Abklęci. I żadne z nich nie wydawało się zbyt dobre.

Niektóre były wręcz złowieszcze.

Tymczasem ja właśnie radośnie rozmyślałam zamiast działać. Może dlatego, że nadal nie miałam bladego pojęcia, co powinnam zrobić.

Nie widząc innego wyjścia, podbiegłam do najbliższej szafy z zapasami, szarpnęłam drzwi i wyciągnęłam stamtąd prześcieradło. Potem czym prędzej wróciłam do Fałszywki i przykryłam ją tkaniną. Nie był to subtelny ani niebudzący podejrzeń kamuflaż, ale naprawdę nie miałam lepszego pomysłu. Któryś z chłopców mógł w każdej chwili przyjść sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, a ja nie chciałam, aby zobaczył, jak wlokę za nogę porąbaną sol przez korytarz. Nie mogłam też zgłosić incydentu, bo żadna wymówka nie brzmiałaby dostatecznie dobrze.

„No więc, święta sol udawała moją najlepszą przyjaciółkę, żeby dźgnąć mnie nożem. Zostałam uratowana przez miskę makaronu, w którą święta sol wyrżnęła głową, dlatego teraz leży nieprzytomna”.

Ziemianie z Bożylasu uważali się za prawdziwych szczęśliwców, jeżeli któryś sol raczył na nich nakichać. Powinnam uznać jej próbę morderstwa za komplement. Chyba.

Odsunęłam się od swojego dzieła, zdjęłam nitkę spaghetti z ręki i uważnie przyjrzałam się wybrzuszonemu prześcieradłu. Potrzebowałam czegoś więcej.

„W razie wątpliwości – pomyślałam – zdezorientuj wroga”.

Pobiegłam z powrotem do szafy. Złapałam pusty wózek, wrzuciłam na niego stertę pościeli, którą zmięłam w taki sposób, aby wyglądała na używaną, następnie wyjechałam nim na korytarz. Wróciłam do przykrytej szmatą Karyn i pochyliłam się, by wciągnąć ją na spód kontenera.

Co, niestety, w ogóle mi nie wyszło.

Zachwiałam się, kiedy kolana miałam już prawie wyprostowane, i poleciałam do przodu, a głowa Fałszywki walnęła w bok wózka z donośnym hukiem.

„Cholera, cholera, cholera!”