Siła - Jaymin Eve, Jane Washington - ebook

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Willa Knight – żywa? Martwa? Skazana na wiecznego pecha?

Willa oraz bracia Abklęci powracają i nie zamierzają dopuścić, żeby cokolwiek ich rozdzieliło. Na nieszczęście dla nich Staviti ma inne plany, takie grożące zmianą naturalnego porządku światów, chociaż tak naprawdę nikt nie wie, jakie pobudki kierują Kreatorem. Jego dążenia mogą wpłynąć na wszystkie istoty w Minatsol – również te, które uważały się za całkowicie bezpieczne w Topii. A nawet na Willę „Niezniszczalną” Knight.

Niepewna swojego nowego miejsca na świecie Willa musi udać się wraz z Abklętymi do Szczytu Czempionów, odosobnionej akademii, dokąd wezwano najpotężniejszych sol, aby ci doskonalili umiejętności poprzez bezpośredni kontakt z bogami.

Sęk w tym, że przetrwanie w pełnej potężnych istot instytucji, powołanej przez Stavitiego w niejasnym celu, może okazać się dla Willi nieco problematyczne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (187 ocen)
123
41
18
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
masza186

Dobrze spędzony czas

no cóż 🤔Willa zmienia się w obsesyjną maniaczkę seksualną.😲 cz to jeszcze fantasy czy już porno???
31
Ani16

Dobrze spędzony czas

Polecam! Kolejna ciekawa książka z interesującego świata
00
Glusiek21

Nie oderwiesz się od lektury

Kocham 🥰
00
Anna9393

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam!
00
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

Jezu skąd autorka ma tyle pomysłów...???!! Genialne książki...jest tu wszystko co trzeba....śmiech, smutek,seks...
00

Popularność




SPIS TREŚCI

SŁOWNICZEK

JEDEN

DWA

TRZY

CZTERY

PIĘĆ

SZEŚĆ

SIEDEM

OSIEM

DZIEWIĘĆ

DZIESIĘĆ

JEDENAŚCIE

DWANAŚCIE

TRZYNAŚCIE

CZTERNAŚCIE

PIĘTNAŚCIE

SZESNAŚCIE

SIEDEMNAŚCIE

OSIEMNAŚCIE

DZIEWIĘTNAŚCIE

TYTUŁ ORYGINAŁU
Strenght
Copyright © 2018. Trickery by Jaymin Eve and Jane WashingtonCopyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2022Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2022Redaktor prowadząca: Beata Bamber Redakcja: D. B. Foryś Korekta: Patrycja Siedlecka Opracowanie graficzne okładki: Marcin Bronicki, behance.net/mbronicki Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberWydanie 1 Gołuski 2022 ISBN 978-83-67303-10-1Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 Gołuski Przygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowskawww.papierowka.com.pl
Jaymin Eve, Jane Washington PRZEŁOŻYŁA Anna Piechowiak

SERIA KLĄTWA BOGÓW

tom 1 OSZUSTWO

tom 2 PERSWAZJA

tom 3 UWODZENIE

tom 4 SIŁA

tom 5 NEUTRALNOŚĆ

tom 6 BÓL

Do Jaymin: przestań wstawiać półpauzy zamiast przecinków.

Oraz do Jane: przestań cenzurować sceny seksu.

SŁOWNICZEK

klik – minuta

rotacja – godzina

cykl słońca – dzień

cykl księżyca – miesiąc

cykl życia – rok

dormire – miejsce zamieszkania sług

wyjec – wilk

długoszyj – flaming

śpiączek – pająk

JEDEN

Najlepszą rzeczą w byciu martwą okazało się jedzenie. Znaczy, owszem, musiałam znieść nóż wbity w pierś i obrzydliwe, śmiertelne przytulanki w wykonaniu najgorszej istoty we wszystkich światach, żeby to jedzenie dostać, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że było warto. Każdego cyklu słońca po przebudzeniu naciskałam panel na ścianie, a wtedy sługa pojawiała się na stole.

Na stole. Jak menu.

Ta, na którą właśnie patrzyłam, była niskiego wzrostu, miała łysą głowę i jasnoszare oczy. Wiedziałam, że to kobieta, bo jej pierś zakrywał dziwny skórzany strój. Te noszone przez sługi płci męskiej sięgały im tylko do bioder.

– Jak masz na imię? – zagadnęłam.

Poznawanie ich imion to moja ulubiona rozrywka. Od prawie siedmiu cykli słońca ukrywałam się w białej, sterylnej rezydencji Cyrusa i przez ten czas odwiedziło mnie siedmioro różnych sług. Kiedy zapytałam jedną, dlaczego każdego cyklu słońca pojawia się ktoś nowy, dowiedziałam się, że poszczególne sekcje Topii miały przypisaną pewną liczbę sług. Istoty zmieniały się bez przerwy, ponieważ wiele z nich spotykała likwidacja lub wygnanie, gdy posiłki nie spełniały oczekiwań. W odpowiedzi na to wyjaśnienie dopytałam, czy własnoręcznie je przygotowują. Odparła, że nie. Sługi przybywające na wezwania w sprawie jedzenia miały względnie prosty grafik: na dany cykl słońca przypisywano je do konkretnej części Topii, a one pojawiały się na sygnał każdego, kto przebywał w tym rejonie. Po otrzymaniu zamówienia wracały do swojego dormire po jedzenie, aby następnie je dostarczyć. Nie miałam szansy zapytać, kim albo czym, do cholery, jest to całe dormire, gdyż sługa, z którą wtedy rozmawiałam, została akurat wezwana przez kogoś innego.

– Krzak – odpowiedziała, wyrywając mnie z zamyślenia i przypominając, że zapytałam ją o imię. – Nazywam się Krzak, o Święta. Czego sobie życzysz?

„Krzak”. Skrzywiłam się.

– Poproszę trochę chleba, trochę sera, trochę mleka… I pewnie powinnam dostać też trochę czekolady, tak na wszelki wypadek. I trochę tego mrożonego nektaru, do popicia czekolady. I trochę pływaków w panierce, bo słodycze zawsze należy zrównoważyć niesłodkimi potrawami. I trochę mleka czekoladowego, bo wytrawne dania należy zrównoważyć daniami niewytrawnymi. I trochę szarlotki, tej z lukrem. I trochę…

– To chyba wystarczy na śniadanie – odezwał się przeciągle Yael, wchodząc do pomieszczenia.

Sługa raptownie odwróciła głowę w jego stronę, po czym znów spojrzała na mnie. A potem jeszcze raz na Yaela. I znowu na mnie. I ponownie na Yaela. Zdaje się, że potrzebowała jakiegoś zapewnienia.

– To wystarczy… Na razie – powiedziałam.

Przytaknęła z widoczną ulgą i zniknęła.

Odwróciłam się na krześle i zerknęłam spod przymrużonych powiek na Yaela.

– Nie skończyłam składać zamówienia – burknęłam.

– Owszem, skończyłaś. Mówiłaś, że musisz wyjść z jaskini, inaczej zwiędniesz i znowu umrzesz, więc Coen zorganizował mały wypad. Wychodzimy za rotację i nie ma opcji, żebyś zdążyła tyle zjeść przez ten czas.

– Chcesz się przekonać? – prychnęłam, ale trudno było się gniewać, kiedy wreszcie postanowili mnie stąd wypuścić. Odwróciłam się, gdy Yael zajął miejsce po mojej prawej. Siedziałam u szczytu stołu, trzymając sztućce w dłoniach nad pustym talerzem. Dokładnie w taki sam sposób, w jaki powitałam pozostałych siedem cykli słońca. Nazywałam to „pozycją siły”: plecy proste, głowa w górze, sztućce gotowe. Jeżeli już musiałam być martwa, to zamierzałam przynajmniej spędzić życie pośmiertne na jedzeniu chleba z serem i popijaniu czekoladowego mleka. Zasłużyłam na to. Umieranie to ciężka sprawa.

Yael odchylił się na krześle i posłał mi uśmieszek, jak tylko do pomieszczenia wszedł Aros. Najpierw go poczułam, a dopiero później zobaczyłam – zapach palonych cukroślin unosił się w powietrzu, tak subtelny, że ledwie potrafiłam go uchwycić. Aros delikatnie musnął palcami mój kark, następnie usiadł obok Yaela. Znali procedurę, śniadanie przede wszystkim.

Aros cmoknął.

– W zasadzie to motto rodziny brzmi: „bezpieczeństwo przede wszystkim”.

– To ja umarłam, więc to ja wybieram motto rodziny – odparłam. – Śniadanie przede wszystkim.

– Technicznie rzecz biorąc, wszyscy jesteśmy nieumarłymi – oznajmił Rome, który wszedł do pokoju zdecydowanie za cicho jak na swoją masywną posturę. Złapał za oparcie mojego krzesła i poczułam, jak zastyga nade mną, a jego oddech muska mi czubek głowy.

– Wy urodziliście się martwi – stwierdziłam, bawiąc się trzymanym w prawej ręce nożem. – To się nie liczy.

Zamiast odpowiedzieć Rome wyprostował się i zwrócił do kogoś, kto przekroczył próg po nim:

– Willa zmieniła motto rodziny.

– Już nie brzmi: „bezpieczeństwo przede wszystkim”? – zapytał Coen.

– Nie. – Do rozmowy dołączył Siret, który zjawił się jako ostatni. – Kolacja przede wszystkim. Rozmawialiśmy o tym zeszłego wieczora, już zapomnieliście?

– Nie, nie. – Odłożyłam nóż i widelec, po czym obróciłam się, by spojrzeć na pozostałych, jako że wyłącznie Yael usiadł. – Śniadanie przede wszystkim.

– Mógłbym przysiąc, że to była kolacja. – Siret sprawiał wrażenie zagubionego. – Coś się zmieniło?

Nie odpowiedziałam, ponieważ Krzak wróciła i zaczęła wykładać na blat kolejne dania. Szybko podniosłam z powrotem sztućce. Pojawienie się posiłku najwidoczniej zakończyło dyskusję, bo chłopcy zajęli miejsca przy stole. Coen usiadł po mojej lewej stronie.

– Wybieramy się gdzieś tego cyklu słońca? – przemówiłam do niego z nadzieją.

Nie pełnił funkcji lidera naszej grupy, ale był najbardziej zrzędliwy i odpowiedzialny, co w jakiś sposób sprawiało, że pilnował przestrzegania zasad. Natomiast zdecydowanie nie określiłabym go mianem przywódcy. „Jeżeli jakiegoś mieliśmy, to z pewnością byłam nim ja”.

– Zabieramy cię do naszej matki – rzucił Coen, przerywając moje rozmyślania. Podejrzewałam, że zrobił to celowo. Pochylił się nad stołem i zaczął nakładać jedzenie. Pospiesznie przystąpiłam do napełniania własnego talerza, zanim wszystkie potrawy znikną. Zdążyłam zamówić tylko swoją część śniadania, gdy Yael mi przerwał – nie miałam nawet szansy poprosić o coś dla nich. Na szczęście sługa przyniosła kilka porcji każdego dania i kilka dzbanów każdego napoju. Zauważyłam, że stanęła z boku.

Czułam się rozdarta. Coen wspomniał o matce z taką obojętnością, jakbyśmy wpadali do niej na rodzinny obiad co parę cykli słońca. Reszta Abklętych kontynuowała posiłek, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Żaden nie zgłosił obiekcji wobec tej wycieczki, co znaczyło, że musieli zaplanować to beze mnie i z pewnością mieli ukryte motywy. Z drugiej strony naprawdę chciałam zapytać sługę, skąd brała tyle jedzenia, skoro nie przygotowała go sama, oraz czym, do cholery, jest dormire.

Postanawiając odłożyć kwestię matki Abklętych na później, odwróciłam się do Krzak, żeby porozmawiać z nią, nim zostanie wezwana do obsługi przez kogoś innego.

– Kto przygotowuje to całe jedzenie? Zamrugała, jakby mnie usłyszała, jednak jej stoicka twarz pozostawała zwrócona ku stołowi. Czekała na dalsze rozkazy.

– Krzak – syknęłam z naciskiem, na co sługa poderwała głowę i zerknęła w moją stronę. – Kto przygotowuje to jedzenie?

– Basen – odparła. – Taca Stavitiego jest używana do tworzenia jedzenia, a puchar Stavitiego do napojów.

– W sensie ten puchar, który my…

– Tak – przerwał mi Rome. – Właśnie ten.

– Ale skoro go ukra…

– To kopia. – Aros łypnął na mnie znad talerza. Jego złote oczy patrzyły prosto w moje, dając do zrozumienia, że nie powinnam poruszać tego tematu w obecności sługi. – Staviti stracił oryginalny puchar po tym, jak został oszukany przez Abila, a później ów puchar skradziono Abilowi. Nikt nie wie, gdzie teraz jest. Parsknęłam, znów poświęcając uwagę własnemu talerzowi.

– Faktycznie tajemnicza sprawa. Tylko… – Ponownie spojrzałam na sługę. – W jaki sposób basen, taca oraz puchar produkują całe to jedzenie?

– Tacę umieszcza się w basenie i prosi o żywność. Tak samo jest z pucharem – oznajmiła i nagle zniknęła, pozostawiając mnie bez konkretnego wyjaśnienia.

– Czyli to robi ten puchar? – zwróciłam się do chłopców. – Produkuje coś do picia?

– Ma w sobie moc Kreacji – odparł Siret. – No i produkuje coś do picia.

– Okej, a co to za basen? – Nie mogłam odpuścić. Od wielu cykli słońca pytałam ich o wszystko, o czym pomyślałam. Może działo się tak, dlatego że przez większość czasu bagatelizowałam różne rzeczy. Zwłaszcza te, które były pozbawione sensu, niezależnie od tego, jak często mi się przytrafiały, na przykład niezdarnie rzucane klątwy trafiające mnie w pierś czy codzienne wpadanie w niebezpieczeństwo. Nawet niezdolność do uległości oraz prowadzenia nędznego żywota z resztą mojego ludu nie miała sensu.

– To po prostu woda, Will – odpowiedział Rome. – Staviti używa jej, żeby ukierunkować swoją Kreację i uczynić życie nas wszystkich łatwiejszym.

– Nie wszystkich – odburknęłam.

Siret zachichotał.

– To woda Topii, która działa jedynie tutaj. Gdyby próbował jej użyć dla sol w Minatsol, nie zadziałałaby. – Jego spokojny głos wystarczył, abym poświęciła mu pełną uwagę.

Mój mózg momentalnie zapomniał o ziemianach i skupił się na czymś innym. Na wodzie. Teraz to słowo było najważniejsze. Przypominało o tajemnicy kryjącej się w świętych wodach Topii. Pantery zabrały mnie do strumienia i kazały się z niego napić, tłumacząc, że to wzmocni moje moce. Powiedziały także, że w przeszłości już podano mi tę wodę. Jednocześnie udzielały informacji w dość wymijający sposób, więc jak tylko pojawi się taka możliwość, będę musiała złożyć im ponowną wizytę.

– Co ci chodzi po głowie, Żołnierzu? – Siret najwyraźniej nie wychwycił moich myśli.

– Woda – wyrwało mi się.

Zapadła cisza, która dała mi klik, bym mogła spojrzeć na chłopców. Na pięciu Abklętych, czyli pięć okazów idealnej, ponadwymiarowej, seksownej boskości.

– Twoje myśli wróciły do nas w idealnym momencie – zauważył Coen, a na twarzach braci pojawiły się różne odcienie rozbawienia.

Zerknęłam w prawo, gdzie siedział Yael. Coś kryło się za wesołością w jego oczach, coś gorącego. Głośno przełknęłam ślinę, następnie przeniosłam wzrok na miejsce obok niego, zajmowane przez Rome’a. Ujrzałem ten sam żar płonący gdzieś pod skórą i przyprawiający o raptowny skręt żołądka. Ciemna, głęboka zieleń tęczówek boga wyglądała hipnotyzująco, kiedy tak patrzył na mnie nad stołem.

Niespodziewanie mój umysł przeskoczył na temat zupełnie innej wody.

Niedawno uczyłam się pływać z Rome’em i Yaelem. Tamtej nocy zaliczyłam naprawdę dużo pływania, między innymi. Żadne z nas nie odniosło się jeszcze do kwestii złamania paktu. Miałam wrażenie, że nie jest to wyrwa w naszej przyjaźni, a raczej naturalny rozwój łączącej nas relacji. Zachowałam się w niepodobny do mnie sposób, wytrącona z równowagi rozpaczą po śmierci matki, ale nie żałowałam niczego. Nawet przez jeden klik.

Przeciwnie wręcz, w sumie chciałabym zrobić to ponownie. „Dopilnuj, żeby było sprawiedliwie”, tak mi powiedzieli. Formalnie rzecz biorąc, miałam obowiązek zrobić to znowu. Z każdym.

– Mogłabyś ponownie wyłączyć myślenie? – poprosił Yael napiętym głosem.

Nie zarumieniłam się. Z jakiegoś powodu nie mogłam zmusić się do nawet najlżejszego zawstydzenia tym, co zaszło między mną, Rome’em i Yaelem. Jednocześnie. Wszystko wydawało się takie naturalne i nie powinno obchodzić nikogo poza nami.

– Nie uważacie, że pora porozmawiać o tym, co się wydarzyło? – Spojrzałam na nich.

Nie byłam pewna, skąd się wziął ten zupełnie dla mnie nowy przypływ dojrzałości, lecz wiedziałam, że Emmy pękałaby z dumy. Zawsze jej powtarzałam, że nie pożałuje ratowania mi życia. Wielokrotnego. Teraz wreszcie tego dowiodłam, zaczynając rozmowę o seksie. Coen skrzyżował ręce na piersi i odchylił się na krześle, wciąż z rozbawioną miną. Podobała mi się znacznie bardziej niż to jego zabójcze spojrzenie, jednak nieczęsto widywałam u niego taki wyraz twarzy, więc nie miałam pojęcia, jakich słów mogę się spodziewać.

– A o czym tak konkretnie powinniśmy, twoim zdaniem, porozmawiać? – Kącik ust drgnął mu nieznacznie.

Wytrzeszczyłam oczy. Szybko wpakowałam sobie do ust dwa kawałki pływaków w cieście, żeby nie musieć odpowiadać od razu, bo nie wiedziałam, jak prawidłowo zacząć tę rozmowę. Dotąd spaliśmy w jednym pokoju jak wataha wyjców, szukając pocieszenia w bliskości po wszystkim, co się stało. Żaden z Abklętych nie chciał się ze mną rozstawać, a ja też nie miałam ochoty oddalać się od nich. Ostatnim razem, kiedy to zrobiłam, pewien dupek dźgnął mnie nożem w pierś. Wolałam więcej tego nie powtarzać.

Tym sposobem w najbliższej przyszłości zdecydowanie nie zanosiło się na kolejne lekcje pływania. Pozostawaliśmy skupieni na zacieśnianiu więzi, dochodzeniu do siebie oraz cieszeniu się chwilą bezpieczeństwa i komfortu. Nie pociągała mnie perspektywa powrócenia do stanu z czasów, gdy jeszcze obowiązywał pakt – miałam dosyć bycia ich bratodziewczyną. I na pewno nie chciałam udawać, że nie doświadczyłam czegoś nowego z Rome’em i Yaelem. Chciałam iść naprzód, dlatego czułam, że coś powinno zostać powiedziane.

Siret uśmiechał się tak szeroko, jakby zaraz zamierzał wybuchnąć śmiechem. Jeżeli ktokolwiek mógł uważać naszą sytuację za zabawną, z pewnością był to on. Szukałam właściwych słów, skupiona na przeżuwaniu, bo nie wiedziałam, co się wydarzy, jeśli zakrztuszę się jako nieumarła ziemianka.

– Tylko się nie udław, ziemianeczko – zlitował się w końcu Coen. – Nie ma żadnych zasad, nie musisz się martwić, czy przypadkiem nie zraniłaś czyichś uczuć. Po prostu…

– Dopilnuj, aby było sprawiedliwie – wymamrotałam, wchodząc mu w słowo.

– Dokładnie – zgodził się Aros. – Skoro już wiemy, że nasze moce nie powinny mieć na ciebie negatywnego wpływu, raczej nie istnieje żaden powód, by kontrolować zażyłość.

Pokiwałam głową.

– Mogę być jak bykoń w okresie godowym.

Siret parsknął i pokręcił głową.

– Nie, Willo, nie jak bykoń. Dla nas to coś więcej niż okres godowy, wiesz o tym.

No tak, zapomniałam, że nie lubią, kiedy używam zwierząt gospodarczych jako punktu odniesienia wobec rozwoju relacji. Na nieszczęście dla nich moje wzorce w tym zakresie ograniczały się do matki i jej ekscesów z czasów, kiedy dorastałam. Jeżeli nie chcieli, abym zaczęła kasować sztony za lekcje pływania, musieli pozwolić mi znajdować odniesienia, gdzie zechcę. Aczkolwiek gody w wersji Abklętych brzmiały znacznie przyjemniej. Bykonie za dużo chrząkały, a o odgłosach wydawanych przez rodzicielkę wolałam nawet nie myśleć.

W tym momencie Siret nie wytrzymał, jego śmiech natomiast szybko okazał się zaraźliwy dla reszty. Próbowałam nie pójść w ich ślady – ponieważ byłam znacznie bardziej dojrzała od nich – lecz i tak wyrwało mi się głośne parsknięcie. Na szczęście akurat trzymałam czarę przy ustach, więc mogłam udać, że się krztuszę. Potem rozmowa zeszła na tematy niezwiązane ze sportami wodnymi, a gdy skończyliśmy posiłek i wstaliśmy od stołu, zdałam sobie sprawę, że nie zapytałam Abklętych o ich matkę.

– Łatwo cię rozproszyć – zgodził się Yael, odpowiadając na moje myśli, jak często miał w zwyczaju.

„Nie o to chodzi”. Wzięłam głęboki oddech.

– Czyli wasza matka Adeline, bogini Piękna, była nieobecna przez wiele cykli życia. Możecie włączyć się do rozmowy w każdej chwili, chłopcy, nie krępujcie się.

Miałam nieodparte wrażenie, że nie zarejestrowałam pierwszej części historii, tej z wyjaśnieniem, dlaczego i dokąd ich matka „podróżowała”. Oraz z kim podróżowała i jakie ubrania ze sobą zabierała. Przyznaję, trochę za bardzo interesowało mnie, w jaki sposób bogini Piękna radziła sobie z długimi wyprawami, bo z pewnością nie siedziała w wozie zaprzężonym w bykonie, pocąc się i wachlując, żeby odpędzić smród zwierząt. Zresztą prawdopodobnie i tak nie mieli w Topii bykoni, a jakieś skrzydlate, błyszczące istoty.

– Nawet nie musimy jej rozpraszać – mruknął do pozostałych Yael. – Rozprasza się sama, jeśli tylko pozwoli jej się zagłębić we własny umysł.

Posłałam mu spojrzenie spod zmarszczonych brwi, niemniej mój gniew stopniał, gdy Yael odpowiedział mi szerokim uśmiechem. Kiedy indziej opanuję, jak złościć się na nich dłużej niż klik. Na razie musiałam dowiedzieć się więcej o Adeline. Ewidentnie wróciła, ale… „Czemu to zaproszenie pojawiło się tak nagle?”, zastanawiałam się.

– Matka wróciła z podróży i chciałaby cię poznać. – Arosowi udało się znakomicie podsumować sytuację, dostarczając mi najmniej informacji, jak się dało.

– A ty chciałaś gdzieś wyjść – dodał Coen. – Uznaliśmy, że bezpiecznie będzie zabrać cię do niej.

– Poza tym powinna nam doradzić, jak najlepiej rozegrać sprawę z twoją obecnością w Topii – dokończył Siret.

Ukrywałam się, bo nikt nie wiedział, że jestem nieumarłą. Cała nasza grupa – z wyjątkiem mnie, jej lidera – zadecydowała, że lepiej, by dla Rau pozostało to tajemnicą. Według Cyrusa na pewno nie jestem Betą Chaosu, ale nie miał pojęcia, czym tak właściwie się stałam. Chwilowo zbyt ryzykowne byłoby uświadomienie Rau, że przeżyłam. Albo umarłam, choć nie na zawsze.

Próbowaliśmy też zataić ostatnie wydarzenia przed Stavitim, skoro zabił mi matkę i próbował mnie porwać. Jego zainteresowanie moją osobą bardzo nas martwiło, gdyż nikt nie rozumiał, czego mógł chcieć. Zakładaliśmy, że dowiedział się o planie Rau i wierzył, że mogę stać się Betą Chaosu. Staviti z pewnością nie planował mu pomóc w uzyskaniu ostatecznej potęgi.

Niezależnie od przyczyny wszyscy wiedzieliśmy, że nie możemy chować się w nieskończoność. Prędzej czy później zostaniemy zmuszeni uporać się z pewnymi bogami, kiedy ci odkryją, że jestem żywa. Albo nieumarła – zależy, jak przedstawimy sytuację. Na razie byliśmy pewni jedynie tego, że klątwa Rau wciąż na mnie wpływała.

„Co to oznacza? Jestem Betą, lecz nie Chaosu? Czy może Cyrus nas okłamywał?” A może byłam po prostu Jeffreyem z włosami.

Ta moc we mnie, energia, którą próbowałam kontrolować, teraz się nie odzywała. Zupełnie jakbym była zwykłą ziemianką. Ale przecież… Ja umarłam.

– Więc żaden sol nie może tak po prostu stać się bogiem, prawda? Staviti zawsze bierze w tym udział? – zapytałam, gdy ruszyliśmy w kierunku wyjścia z kryjówki Cyrusa.

Siret otoczył mnie ramieniem, a ja się w niego wtuliłam. Jedna rzecz z pewnością się nie zmieniła: absolutna błogość, jaką czułam pod wpływem dotyku Abklętych. W jakiś sposób nasza magiczna więź działała w pełni, co skłaniało do konkluzji, że być może ostrze naruszyło wyłącznie moje ciało, tymczasem dusza pozostała nietknięta.

– Jak już mówiliśmy ci wielokrotnie w ciągu ostatnich siedmiu cykli słońca – zaczął Siret – Staviti bierze udział w wyniesieniu każdego nowego boga. Ten proces jest jego pilnie strzeżonym sekretem. Tylko jemu wolno odwiedzać świątynie, do których są zabierani najsilniejsi sol, by umrzeć. Sporo z nich popełnia samobójstwo, kiedy są u szczytu swoich mocy, a potem leżą i czekają. Staviti przychodzi zaledwie po niektórych.

– Czyli nikt nie wie, jak on to robi? – dociekałam.

– Namaszcza ich wodą, przynajmniej tak twierdzi. Napełnia na powrót tchnieniem życia, po czym zabiera do Topii. Przechodzą przemianę, a po kilku cyklach słońca budzą się jako nowe, potężne istoty.

– Byliśmy gotowi odnaleźć wodę, którą namaszcza nowych bogów – powiedział szorstko Coen. – Ale zanim wrócił Cyrus, zdążyłaś się uleczyć, więc domyśliliśmy się, że przechodzisz transformację.

Walczyłam z chęcią wciśnięcia twarzy w pierś Sireta i ukrycia się przed całym światem. To za dużo dla mojego biednego, ziemiańskiego mózgu – pewnie właśnie z tego powodu po śmierci przechodziliśmy lobotomię. Zamienialiśmy się w Jeffreyów, ponieważ nie mogliśmy poradzić sobie z wiedzą o boskości.

– Krzak to na ten moment najgorsze imię – wymamrotałam znowu rozproszona. – Wy, bogowie, naprawdę musicie skończyć z wysyłaniem sług do jaskini wygnania, bo ewidentnie wyczerpały się wam już dobre imiona.

Przebywanie tak blisko owej jaskini sprawiało, że często o niej myślałam. Czułam się źle, wiedząc, że tyle zjaw jest w niej uwięzionych. W dodatku obiecałam im pomóc.

Yael się roześmiał, a ja zdołałam jakoś odsunąć od siebie poczucie winy.

– No nie wiem, Zabaweczko. Czy jedna ze sług, która pojawiła się kilka cykli słońca temu, nie nazywała się czasem Brodawką?

Odwzajemniłam uśmiech. Jego sarkastyczny humor był jedną z moich ulubionych rzeczy na świecie.

– Masz rację, Brodawka chyba wygrywa. Ale Krzak zajmuje drugie miejsce.

– Idziecie?! – zawołał Coen.

Zdążył opuścić białe pomieszczenie, gdzie jedliśmy posiłek, i stał po drugiej stronie tajnego wyjścia. Cyrus je dla nas stworzył, jasno dając przy tym do zrozumienia, że je zlikwiduje, jak tylko przestaniemy się ukrywać. Generalnie Cyrus nie zawahałby się przed morderstwem, byle dopilnować, żeby nikt nie dowiedział się o tym tajnym domu, tajnych wyjściach i milionie innych tajemnic. Był przerażającym bogiem Neutralności. Szczerze nienawidził, gdy ktoś ingerował w jego przestrzeń. Mimo to dostawałam od niego wszystko, czego zechciałam, bo wykorzystywałam jakże dogodny fakt, że brutalnie mnie zamordował. Jak nieustannie każdemu powtarzałam, umieranie to ciężki kawałek chleba. Miałam pełne, nieumarłe prawo domagać się rekompensaty.

Dotarliśmy do nieoznaczonych drzwi i wspięliśmy się po schodach na kamienny podest. Opuszczenie nieskazitelnie białego domostwa wydawało się zbyt nagłe, zbyt drażniące, gdy trafiliśmy do zwyczajnej jaskini, surowej, wilgotnej, zimnej. O kamień stała oparta drabina prowadząca do zapadni, czyli naszego wyjścia. Po drugiej stronie zostało zakryte trawą, co czyniło je praktycznie niemożliwym do znalezienia – no chyba że ktoś chodziłby po okolicy i tąpał, czekając na charakterystyczne, głuche łupnięcie. Na szczęście właz znajdował się nieopodal jaskini wygnania, więc raczej mało prawdopodobne, że ktoś wpadłby na niego przypadkiem.

Siret wspiął się pierwszy, a za nim Coen, który zaraz podał mi rękę. Jeszcze kilka szczebli i wyszłabym sama, lecz on najwyraźniej nie zamierzał czekać. Złapał mnie za biceps i wyciągnął na zewnątrz. Moje stopy dotknęły trawy i zorientowałam się, że stoję znacznie bliżej chłopaka, niż się spodziewałam. Patrzyłam na czarną szatę przylegającą do jego ciała. Spod niej wyzierała prosta, haftowana koszula absolutnie nieradząca sobie z maskowaniem potężnej muskulatury klatki piersiowej. Nie żeby próbowała ją maskować. Gdybym to ja była prostą, haftowaną koszulą, też przywarłabym ciasno do tych mięśni.

Coen posłał mi uśmieszek, a ja usłyszałam za sobą śmiech wychodzącego na powierzchnię Arosa.

– Przestań się ze mnie śmiać. – Skrzywiłam się. – I przestań słuchać moich myśli, kiedy ci w nich schlebiam.

– Wcale się nie śmiałem – odparł Coen, wciąż z uśmieszkiem na ustach.

– Ja też nie – skłamał Aros bezczelnie. Teraz czułam go tuż za sobą. Jego dłoń spoczęła na moim biodrze, oddech muskał mi ucho. – Po prostu się z tobą zgadzam. W pewnym sensie. Zabiłbym za możliwość zamienienia się w twoją szatę, przylgnięcia do twoich… – Dłoń przesunęła się wyżej, z biodra na talię, następnie na żebra, ale Coen nagle się zbliżył i odepchnął rękę Arosa. – Wystarczy, Uwodzenie – rozkazał.

Poczułam, jak Aros tężeje ze mną, i wiedziałam, że w powietrzu wisi kolejna kłótnia, dlatego pospiesznie wyślizgnęłam się spomiędzy nich i po chwili odmaszerowałam w stronę grupki drzew nieopodal.

– Dokąd się wybierasz?! – zawołał Yael.

„Jak najdalej od was, dupki!”

– Willa! – zawtórował mu Siret. – Gdzie ty idziesz, do diabła?

ie. Odwróciłam się i przyłożyłam dłonie do ust, by do nich krzyknąć. Nie byli nawet szczególnie daleko, więc czemu, do cholery, tak słabo ich słyszałam? – Idę znaleźć waszą matkę! – poinformowałam. Nawet nie drgnęli. – A kiedy ją znajdę, powiem jej, że wszyscy jesteście dupkami!

– I jak planujesz tam dotrzeć? – zapytał dziwnie stłumionym głosem Rome. – Zamierzasz popłynąć?

– Popłynąć? – odparłam normalnym już tonem i dopiero wtedy zarejestrowałam ryk za sobą.

Przy tajnym wyjściu dźwięk był głuchy, chociaż stały, ale gdy zbliżyłam się do drzew, zrobił się ogłuszający. Odwróciłam się przodem do małego lasku. Naraz dźwięk wydał mi się znajomy. Przeszłam między drzewami i odkryłam, że znajduję się na szczycie stromego wodospadu. Spojrzałam w dół, po czym zrobiłam kilka pospiesznych kroków do tyłu. Te skały nie wyglądały przyjemnie. Prędko wróciłam do chłopców, a potem… minęłam ich i pomaszerowałam w przeciwnym kierunku.

– Możesz po prostu przyznać, że nie masz pojęcia, dokąd idziesz? – jęknął Yael, ruszając za mną.

– Mogłabym – rzuciłam z namysłem, jakbym naprawdę brała pod uwagę jego sugestię. – Albo mógłbyś mi zwyczajnie powiedzieć, dokąd mam iść. Wyciągnął dłoń. Objął mnie w pasie, przyciągnął do swojego boku i podniósł jednym szybkim, efektownym ruchem. Zawisłam ze stopami nad ziemią, ale jakimś cudem udało mi się skrzyżować ręce na piersi.

– Musimy przejść przez kieszeń – oznajmił, następnie zakręcił się i zniknął razem ze mną. Ostatecznie chwyciłam go mocno, zaciskając palce na zielonych szatach.

Przez ostatnich siedem dni chłopcy znowu nosili swoje boskie kolory, podczas gdy ja pokazywałam się przeważnie w bieli. Byłam neutralna, tyle że bez neutralnych mocy i neutralnej twardzielowatości.

– Nie ma takiego słowa. – Yael przerwał moją myśl, odstawiając mnie na ziemię.

Rozejrzałam się pospiesznie dookoła, by zobaczyć – tak, dobrze zgadliście – kolejną marmurową platformę.

– Że co? – Utkwiłam wzrok z powrotem w twarzy Abklętego.

– Twardzielowatość. – Przewrócił oczami, kiedy pozostali pojawili się wokół nas. – Nie istnieje takie słowo.

– Zatwierdzone – wtrącił się Siret.

– Że co? – powtórzyłam, czując narastającą frustrację.

„Ale z nich chwastoje”.

– Istnienie słowa „twardzielowatość”. Właśnie je zatwierdziłem. Od tej pory jest oficjalnie wpisane do księgi Znane słowa i ich znaczenia.

Uśmiechnęłam się tak nagle i tak szeroko, że poczułam bolesne ukłucie w policzkach. Podbiegłam do Sireta, by się na niego rzucić. Zachichotał.

Złapał mnie z łatwością, przyciągnął do piersi i zamknął w mocnym uścisku.

– Też dodane – zaburczał ponuro Rome.

– Że co? – zapytałam ponad ramieniem Sireta. – Chłopcy, czy moglibyście zacząć mówić pełnymi zdaniami? Proszę.

– Dodane do Znanych słów i ich znaczeń. – Dalej brzmiał na obrażonego. – Chwastoj.

– Jak? – Wyrwałam się z uścisku Sireta, pełna szczęścia i niedowierzania. – Twoją mocą jest Siła.

– Wiem. – Wyciągnął rękę, otoczył nią szyję Sireta od tyłu i ją ścisnął. – Dodaj to. Nie psuj mi wizerunku.

Siret wywinął się z chwytu i pchnął brata w klatkę piersiową.

– Wystarczyło poprosić – upomniał go.

Miłość. To była definicja miłości, bez dwóch zdań. Nawet Emmy frustrowała się, gdy zmyślałam słowa i mieszałam ich oryginalne znaczenia. Abklęci jednak ledwie zaszczycali te wymysły mrugnięciem. Akceptowali wszystko, co mówiłam.

– Kochacie mnie – zaszczebiotałam przeszczęśliwa. Ostatnio doświadczałam dość szerokiego spektrum uczuć i wyglądało na to, że motywem przewodnim tego cyklu słońca będzie euforia.

Nim któryś z Abklętych zdążył się odezwać – a byłam bardzo ciekawa, co powiedzą, gdyż na ich twarzach malowały się przeróżne emocje – nagle dotarł do nas lekki, mruczący głos:

– Och, dzień dobry.

Gdyby uwodzenie miało dźwięk, brzmiałoby jak głos tej kobiety. Aksamitny, głęboki, lekko zachrypnięty. To była osoba zdolna do zaśpiewania wszystkich wysokich i niskich tonów każdej ballady. Odepchnęłam Rome’a i Sireta na bok, stojąc w miejscu jak idiotka. W tej chwili potrafiłam tylko gapić się na boginię przede mną.

DWA

Adeline była wszystkim, czym powinna być bogini Piękna, i czymś jeszcze więcej. Miała ponad metr sześćdziesiąt wzrostu, a gęste, falowane złote włosy kończyły się tuż nad wąską talią. Nieskazitelna skóra kobiety w jakiś sposób sprawiała wrażenie jednocześnie bladej i złotej, jakby nigdy nie dotykało jej słońce, mimo to promieniała zdrowym blaskiem. Oczy miała jak dwa jasne bursztyny – złote niczym oczy Arosa, jednak z domieszką różu, który czynił kolor ciemniejszym i głębszym.

Te oczy utkwiła teraz we mnie, przez co czułam się przerażona, aczkolwiek mile widziana. Zresztą nawet gdyby bogini nie była w nastroju do podejmowania gości, zamierzałam tu zostać i nadal się gapić, bo stanowiła naprawdę niesamowity widok. Miała idealną figurę klepsydry, podkreśloną drapowaniem szat. Wątpiłam, żeby jakakolwiek śmiertelniczka mogła pochwalić się takimi kształtami. Były magiczne, dosłownie.

Krótko mówiąc, Adeline symbolizowała ucieleśnienie fantazji każdego mężczyzny, poza tymi pięcioma stojącymi wokół mnie, gdyż akurat ci to jej synowie.

„Bogom niech będą dzięki”.

– Dzień dobry, matko.

Głos Coena wydawał się bardziej miękki niż zazwyczaj. Wręcz łagodny. Chłopak poruszył się jako pierwszy, podszedł do kobiety w dwóch krokach i zamknął ją w jednym z tych swoich cudownych uścisków.

Reszta ruszyła w jego ślady, aż wszyscy znaleźli się w pobliżu olśniewającej matki. Ja zachowałam dystans, wpatrując się w całą szóstkę. To od Adeline pochodził złoty blask moich Abklętych. Po Abilu odziedziczyli ciemne i rubinowe barwy. Ta para po prostu nie mogłaby mieć brzydkich dzieci.

– Willo. – Aros wyciągnął do mnie rękę.

Głośno przełknęłam ślinę, nerwowym gestem wygładziłam białą szatę i się zbliżyłam. Nie byłam dziewczyną z rodzaju tych zapraszanych do domu, by przedstawić ją rodzicom. Rodzina, do której bym dołączyła, zostałaby uznana w mojej wiosce za najbardziej pechową ze wszystkich. Nie jeden raz zasugerowano mi, że powinnam na zawsze powstrzymać się od seksu, abym przypadkiem się nie rozmnożyła. Jedna ja wystarczyła w zupełności. Nigdy nie poznałam niczyjej matki w tego typu okolicznościach. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować.

– Willo.

Adeline wypowiedziała moje imię w sposób budzący mnóstwo ciepłych, puchatych odczuć. Jej mocą było Piękno, a oglądanie takiej urody miało w sobie coś absolutnie urzekającego.

– Tak – odezwałam się. – Naprawdę miło cię poznać…

„Jak, do diabła, powinnam ją nazywać? Adeline? Wieżo Doskonałości? Mamuśko Abklętych?”

– Adeline – dokończyła za mnie, wyczuwając niewypowiedziane pytanie. – Proszę, mów mi Adeline.

– Musimy zabrać Willę, zanim ktoś ją zobaczy – powiedział Rome. – Nie zostawajmy tu dłużej.

Kiwnęła głową, odwróciła się, zamiatając szatami, i poprowadziła nas w kierunku jednych z kamiennych drzwi. Nie zdziwiłam się, kiedy za nimi zastałam kwaterę mieszkalną, choć ta była najbardziej spektakularna ze wszystkich, które do tej pory widziałam. Pomieszczenie okazało się białe, z bardzo bladymi odcieniami innych kolorów rozrzuconymi gustownie tu i tam.

Czułam, że dogadam się z tą kobietą – to znaczy miałam pewność, że będę łazić za nią z rozdziawionymi ustami, oszołomiona jej pięknem.

Towarzyszyła mi też pewność, że Adeline raczej mnie nie polubi, bo zapewne niechcący zrzucę którąś z drogocennych waz albo zakrwawię któryś z perfekcyjnie utkanych dywanów, albo podpalę migoczącą tapiserię pokrywającą którąś ze ścian.

Zajęliśmy miejsca. Wylądowałam na kanapie, wciśnięta między dwóch olbrzymich bogów. Z jednej strony mnie usiadł Siret, z drugiej – Aros. Jak zwykle od razu naruszyli moją przestrzeń osobistą, a ja jak zwykle byłam absolutnie zachwycona każdą chwilą tej inwazji.

Gdy już wszyscy siedmioro usiedliśmy, Adeline odchyliła się na fotelu i popatrzyła po synach.

– Bardzo za wami tęskniłam – przemówiła zmysłowym tonem. – Wiem od Abila, przez co przeszliście. – Pochyliła się. Powściągliwość opuściła ją w pewnym stopniu i ku swojemu zaskoczeniu zauważyłam ogień w jej oczach. – Tak mi przykro, że byłam nieobecna. Ale spokojnie, od teraz macie moje pełne poparcie. Niezależnie od tego, co planujecie.

Zerknęła na mnie krótko, oceniająco, następnie zwróciła twarz w stronę Coena, który zaczął mówić.

– Teraz naszym głównym priorytetem jest Willa. Cokolwiek postanowimy, nie mogą spotkać jej żadne konsekwencje. Musi pozostać bezpieczna, inaczej zrobi się bardzo nieprzyjemnie.

Adeline znowu na mnie spojrzała. Tym razem w jej wzroku było coś więcej niż próba analizy. Nim zdążyłam mrugnąć, podniosła się z fotela i stanęła przede mną. Wyciągnęła rękę, a choć mózg wrzaskiem kazał mi udawać, że sama nie mam rąk, nie mogłam powstrzymać się przed dotknięciem jej dłoni.

Jak tylko to zrobiłam, poczułam, jakby ciepła bryza przepłynęła przez moje ciało. Odniosłam wrażenie, że loki uniosły mi się na moment, po czym ponownie spoczęły na ramionach.

– Jesteś wyjątkowa, Willo. – Adeline mówiła do mnie, więc zgadywałam, że powinnam uważnie słuchać jej słów. Siret parsknął obok, niemniej go zignorowałam. – Co takiego w sobie masz, że zdobyłaś tak głębokie zainteresowanie moich synów?

Chociaż okropnie mnie przerażała, nie wychwyciłam żadnej złośliwości w jej spojrzeniu. W zasadzie była jedną z milszych boskich istot, jakie dotąd poznałam. Mimo to poczułam się niepewnie. Zamrugałam kilkakrotnie, usiłując pozbyć się wielkiej guli w gardle.

„Jak niby powinnam odpowiedzieć na to pytanie?”

– Masz rację, Willa jest wyjątkowa – wtrącił Siret. – Istota, która urodziła się jako ziemianka, jednak jest potężniejsza od sol. Istota, która jest przeklęta, a jednocześnie niezwykle utalentowana. Do tego mądra i pomysłowa. Poświęciła się dla nas i jest naszą rodziną.

– Zgadza się – dodał Yael. – Zabijemy każdego, kto ją skrzywdzi. Możemy ci to obiecać.

Adeline nie okazała ani krzty zaniepokojenia tym, co powiedzieli chłopcy, choć ich wypowiedzi mogłyby zostać uznane za groźbę. Zamiast tego uśmiechnęła się, a ja na ten widok cicho pisnęłam. Potem pociągnęła mnie na nogi, by zamknąć w mocnym uścisku. Bijące od niej ciepło rozeszło się po całym ciele i sięgnęło aż po stopy, na których miałam gładkie białe pantofle.

Cofnęła się, nadal trzymając dłonie na moich ramionach.

– Witaj w rodzinie.

Z trudem zaczerpnęłam powietrza.

– Uhm, dziękuję. Cieszę się, że… Że tu jestem.

„Idiotka z ciebie, Willo”.

Kilka ostatnich cykli słońca spędziłam w Topii, a z jakiegoś powodu to ta bogini sprawiała, że kompletnie traciłam głowę. Zamieniłam się w paplającą bez sensu kretynkę.

Zanim zdążyłam zrobić coś zupełnie kompromitującego, na przykład rozpłakać się albo zwymiotować na Adeline, kobieta się odsunęła i wróciła na fotel.

– Dobrze, chyba pora, żebyście mi o wszystkim opowiedzieli. Abil jest żałośnie nieświadomy jakichkolwiek detali. Wszyscy wiemy, że interesuje się głównie sobą. Cała reszta świata schodzi na drugi plan.

Nie wiedziałam, czy Adeline i Abil wciąż byli parą, czy może związali się, aby mieć dzieci, a teraz spotykali się wyłącznie w sprawach rodzicielskich. Później muszę o to zapytać.

Siret streścił historię o żarcie, który ściągnął na nich karę w postaci długiego uwięzienia w Minatsol, gdzie stopniowo tracili siły. Następnie Coen wyjaśnił, jak stałam się ich ziemiańską służącą i jak pomogłam im odebrać Abilowi coś, czego nie powinien mieć.

Opowieści trwały jakiś czas. Rau, klątwa, Staviti, atak na Bożylas. Adeline słuchała w skupieniu. Przerywała okazjonalnie, by o coś dopytać.

Zaczynałam coraz bardziej doceniać jej inteligencję. Z drugiej zaś strony wydawało mi się dziwne, że dotąd nie zawracała sobie głowy sprawdzeniem, co dzieje się z synami, skoro rzekomo tak się o nich troszczyła. Jak mogła nie wiedzieć o żadnej z tych rzeczy? Z pewnością ktoś ją poinformował, że bracia zostali wygnani do Minatsol, prawda?

Chyba że… takie wygnania zdarzały im się często.

– Gdzie jest teraz puchar? – zapytała Adeline. Ku mojemu zaskoczeniu skierowała te słowa do Arosa.

Prędzej pomyślałabym, że to Coen ukrył puchar, bo w większości przypadków właśnie on przyjmował rolę „odpowiedzialnego” Abklętego.

– W skarbcu Sienny – odpowiedział Aros, spoglądając na mnie z ukosa.

„Nie pytaj”, ostrzegłam samą siebie, niemal dokładnie w tej chwili, w której rzuciłam:

– Kim jest Sienna?

Coen kaszlnął.

Nikt mi nie odpowiedział.

W końcu Adeline wstała ponownie z fotela. Podeszła do kredensu i wyjęła z niego tacę z kryształowymi butelkami oraz malutkimi kieliszkami. W milczeniu rozlała do nich siedem precyzyjnie odmierzonych porcji żółtozłotego płynu, ustawiła je na innej, mniejszej tacy, potem przyniosła do nas.

– Sienna jest Betą Hulanki – powiedziała, trzymając tacę jedną ręką. Chłopcy sięgnęli po kieliszki. Adeline wzięła jeden i mi go podała, po czym zabrała ostatni. Wróciła na miejsce, a kiedy uniosła szkło do światła, na ścianie za nią powstały załamujące się złote wzory. – To ona stworzyła to wino, nazwała je Łzami Słońca.

Znowu się do mnie uśmiechnęła. Podniosła kieliszek do kształtnych warg i opróżniła jego zawartość w sposób, który wydawał się absolutnie bezbożny. Przez chwilę siedziałam w bezruchu i mrugałam, następnie przyjrzałam się własnemu kieliszkowi. Nie wydawał się ciepły, a pomyślałabym, że słońce płacze małymi kropelkami ognia czy coś takiego.

– To nie są prawdziwe łzy słońca – powiedział Aros. – Sienna jest uwielbianą karczmarką. Główny bóg Hulanki to nieśmiertelny imieniem King.

Każdego wieczora urządza wystawną kolację na swojej platformie.

– I wystawne śniadanie każdego ranka – dodał Rome, szczerząc zęby.

– I wystawny obiad. – Yael uniósł kieliszek w moim kierunku, uśmiechając się, później wypił zawartość za jednym zamachem, tak jak jego matka. Teraz zaczęłam podejrzewać, że po prostu tak się piło to wino.

Adeline roześmiała się dźwięcznie i perfekcyjnie.

– Tak się składa, że urządza przyjęcie co rotację. – Pokręciła głową. – Jego organizm nie przetwarza alkoholu tak samo jak nasze. Jest wiecznie trzeźwy, podczas gdy jego kompani robią się coraz bardziej upojeni. Dlatego przyjęcia są takie krótkie i częste.

– Więc Sienna to zrobiła? – zapytałam. Zakołysałam lekko kieliszkiem i wypiłam płyn jednym haustem.

Spodziewałam się, że będzie smakował okropnie, palił, mrowił albo pokryje mi język żywym ogniem, ale tak się nie stało. Smakował niesamowicie. Zupełnie jakby zaczerpnąć najczystszego na świecie powietrza i poczuć, jak rozpuszcza się w postaci cieczy na języku. Napój był chłodny, słodki, muskał gardło jedwabistą falą i zdawał się rozświetlać całe moje ciało.

– Wow. – Niezdarnie odstawiłam kieliszek i podniosłam ręce do twarzy, spodziewając się, że będą świecić czy coś. – Czyli Sienna potrafi sprawić, że ma się niebo w ustach. Właśnie dlatego daliście jej puchar? By mogła doprowadzać słońce do łez?

Coen odchrząknął. Zaczynałam interpretować ten dźwięk jako: „Nie pytaj, Willo, nie chcesz wiedzieć”.

Adeline pospieszyła z wyjaśnieniami.

– Siennę łączyła krótka znajomość z Arosem.

Posłała synowi spojrzenie, które wydawało się dziwnie potępiające, jednak złoty bóg miał minę pozbawioną wyrazu. Popatrywał to na mnie, to na Coena.

Och.

OCH.

OCH!

Aros i Coen. Wiedziałam, że Uwodzenie i Ból współpracowali, gdy w grę wchodziły romanse, a ich aktualne zachowanie jasno dawało do zrozumienia, że tym razem właśnie o to chodziło. Nagle wszystko nabrało sensu.

– Ukryłeś święty i wyjątkowy, i niezastąpiony…

– Jak najbardziej zastąpiony – przerwał mi Siret. – Staviti mógłby produkować takie przez cały cykl słońca…

– Dałeś święty i wyjątkowy, i niezastąpiony puchar, który JA ukradłam – podniosłam głos, przekrzykując Sireta – swojej byłej! To ma sens. Pewnie, czemu nie miałbyś tego zrobić? W porządku. Nie mam z tym najmniejszego problemu.

Wyrwałam Coenowi kieliszek, z którego nie zdążył jeszcze się napić, i wychyliłam zawartość.

Siret nawet nie czekał, po prostu podał mi swój, jak tylko opróżniłam ten Coena. Nieznaczne skrzywienie idealnej brwi było jedyną reakcją, jaką okazała Adeline.

– Tak naprawdę mam z tym problem – poinformowałam ją, prawie zrywając się z sofy. Odniosłam wrażenie, że moim pantoflom wyrosły skrzydła. Że mnie samej wyrosły. Nagle poczułam się, jakbym stanęła na płonącym słońcu, które nie mogło zrobić mi najmniejszej krzywdy. Byłam światłem.

Byłam ogniem. Byłam niezniszczalna!

– Myśli, że jest światłem – wymamrotał Aros do Sireta. – Jeśli zeskoczy z platformy, to będzie twoja wina.

– Mam z tym dość poważny problem – zwracałam się wyłącznie do Adeline. – Ona wydaje się nieodpowiedzialna z tym swoim… imieniem. Nie powinna opiekować się pucharem. Sienna – prychnęłam, krzywiąc się. – Okropne imię. Nigdy nie ufaj żadnej Siennie. Założę się, że nawet nie wie, jak przyrządzać drób.

– Ty też nie wiesz, jak go przyrządzać.

– Otóż wiedz, że przyrządzam wyśmienity drób – skłamałam, wstałam i wzięłam się pod boki. – Założę się, że ona nie potrafi nawet zrobić sobie zwierzęto-świadomej biżuterii…

– Czym, do cholery – przerwał mi Coen – jest zwierzęto-świadoma biżuteria i niby kiedy ty ją robiłaś?

– Wtedy gdy znalazłam łańcuchy w stajni bykoni. Sprzedałam je jako bransoletki jednemu chłopakowi w naszej szkole, bo chciał mieć jakiś prezent dla Emmy. Niestety powiedziała mu, że ma mi to oddać, a ja musiałam zwrócić słodycze, które dostałam od niego w zamian. W każdym razie przestań zmieniać temat. Założę się, że Sienna nie umie nawet posłać łóżka.

– Widziałem, jak TY próbowałaś posłać łóżko. – Yael postanowił dołączyć do rozmowy. – Położyłaś poduszki z niewłaściwej strony.

– Myślałam, że chciałbyś móc patrzeć przez okno, zanim zaśniesz. – Zacisnęłam usta i skrzyżowałam ręce na piersi.

– Kłamiesz, prawda? – Wstał, złapał mnie za ramiona i przyciągnął do klatki piersiowej. – Naprawdę nie wiedziałaś, po której stronie położyć poduszki.

– Wcale nie – łgałam dalej, prychając mu w szatę.

Zachichotał. Uścisnął mnie mocno, następnie odwrócił tyłem do siebie a przodem do Arosa.

– Czemu nie wyjaśnisz, dlaczego dałeś puchar Siennie, i nie zakończysz jej męki, Uwodzenie?

Złote oczy Arosa spoczęły na mnie.

– Wiem, gdzie ukryła klucz do jednego ze swoich skarbców. Schowałem w nim puchar i umieściłem klucz w innym miejscu. Sienna nawet tego nie zauważy, a ja nie wpadłem na żadną inną kryjówkę, której nasz ojciec by nie sprawdził.

Z jakiegoś powodu to wyjaśnienie mi wystarczyło. Sienna nie wiedziała o pucharze. Nie była dostatecznie wyjątkowa, by o nim wiedzieć. O moim pucharze. Osobiście ukradłam to cholerstwo, więc przynajmniej w siedemdziesięciu procentach należało do mnie. Kiwnęłam głową Arosowi na znak, że wykonał dobrą robotę, a potem wróciłam na kanapę. Wszyscy inni stali, prawdopodobnie przez ten krótki wybuch, ale ja czułam, że moje kolana potrzebują chwili odpoczynku. Trochę się trzęsły.

„I czy nie jest tu przypadkiem za ciepło?”

Zaczęłam wachlować się dłonią, a Aros popatrzył na mnie z troską.

– Uhm, obawiam się, że Willa może zaraz zrobić to coś z ogniem.

Adeline przyjrzała mi się z zatroskaniem nie mniejszym niż jej syn.

– Coś z ogniem? Co takiego?

Wszyscy się zbliżyli. Zignorowałam ich, zbyt skupiona na wachlowaniu twarzy, bo w tym marmurowym domu naprawdę panował ukrop.

– Willa podpala różne rzeczy – poinformował Coen bez zbędnych wstępów.

– Ciągle – dodał Siret.

Rome wzruszył ramionami.

– To taki jej zwyczaj.

Wcale nie miałam takiego zwyczaju. Jeśli już, moim zwyczajem mogłoby być pływanie. Uch! Oczywiście, że to pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, ponieważ byłam teraz uzależniona od se… Od pływania.

„Nie, Willo! Na litość boską, to nie jest najlepszy moment”.

Mój prawdziwy zwyczaj polegał na paradowaniu nago, co nie brzmiało wiele lepiej.

Yael roześmiał się w głos, a pełne wargi Adeline ułożyły się w idealne „O”. Nie dziwiłam jej się, Yael raczej nie należał do śmieszków.

– Dalej chodzi o to coś z ogniem? – zapytała Adeline, próbując zrozumieć nasz wewnętrzny żart.

Zacisnęłam powieki, bo ostatnią rzeczą, o jakiej chciałam rozmawiać z tym idealnym okazem piękna, była moja relacja z jej synami. Nie. Nie razy tysiąc. Na szczęście Coen wszedł w rolę odpowiedzialnego chłopca i zmienił temat:

– Willa nie może ukrywać się bez końca, więc próbujemy znaleźć najlepszą metodę na pokazanie jej Topii. Staviti wpadnie w szał, nieważne, co zrobimy, bo nigdy nie przemienił jej w boginię. Nie przeszła wymaganych procedur. W jakiś sposób Willa umarła, chociaż jednocześnie nie umarła, a my nie potrafimy tego wyjaśnić.

Po tych słowach wszyscy wrócili na miejsca. Siret i Aros ponownie usiedli po moich bokach. Ich ciepło tylko podsycało szalejące we wnętrzu płomienie, aczkolwiek odniosłam wrażenie, że gorąco zaczynało tracić na sile. Cokolwiek zrobiło mi to wino, chyba ustępowało. Liczyłam, że to oznacza brak pożarów tego cyklu słońca.

– Wiesz, czym jestem? – zwróciłam się do Adeline.

Pewnie mogłam ująć to lepiej, ale miałam już dość błądzenia po omacku. Byłam dziwakiem całe życie, wyrzutkiem, zagrożeniem, którego ludzie unikali, bo nie mieściłam się w stosownych ziemiańskich ramach. A ja chciałam poznać swoje ramy.

Kobieta podniosła się zgrabnym ruchem i stanęła przede mną. Wyciągnęła ręce, by ująć moją twarz w dłonie, na co stężałam. Aros i Siret pozostali rozluźnieni, więc odprężyłam się nieco, dochodząc do wniosku, że bogini raczej nie zamierza urwać mi głowy.

Dotyk Adeline wywoływał lekkie mrowienie, zupełnie jakby w jej żyłach płynęła delikatna elektryczność. Przypominało to trochę Ból Coena, jednak on zagłębiał się od razu w moje ciało, tymczasem energia jego matki ledwie muskała skórę.

Odsunęła się, a jakaś część mnie poczuła się osamotniona. Jej moc wydawała się tak ciepła i serdeczna, że łatwo mogłabym się od niej uzależnić. Adeline wróciła na fotel, a ja wychyliłam się, czekając, aż coś powie. Twarz miała pozbawioną wyrazu, lecz głęboko w różowawych oczach dostrzegałam pewien błysk.

– No i? – zagadnął Rome, zanim ja zdążyłam to zrobić.

Bogini pokręciła głową.

– Nie mam pojęcia, czym teraz jest Willa. Jej energia przypomina boską, jednak zdaje się inna. Nie jestem Neutralnością, dlatego nie wszystko potrafię wyczuć, ale dziewczyna na pewno ma w sobie moc, to nie ulega wątpliwości. Została uwięziona, może uśpiona. Willa musi znaleźć sposób, jak ją uwolnić lub wykorzystać. Gdy tego dokona, dowie się, kim albo czym się stała.

Wspaniale. Wyzwolenie tej mocy było ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę, zwłaszcza jeśli to oznaczało, że jestem zdolna do czegoś potężniejszego niż te okropne pożary. Mogły się przecież powiększyć. Lub wywołam trzęsienia ziemi. Chmary robali. Tornada. Szalone huragany rozrzucające ogień dookoła. Przerażające możliwości były nieskończone.

Podążyłam wzrokiem po wielkich bogach wokół mnie. Ich olbrzymie ciała zdawały się przelewać przez boki delikatnych kanap Adeline. Może powinnam zrekonstruować pocałunek z Coenem i Arosem? To on wyzwolił moje moce Bety.

– Zgłaszam się na ochotnika. – Siret podniósł rękę.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Ledwie oparłam się pokusie, by wskoczyć mu na kolana.

– To bardzo osobliwe, że wciąż słyszycie myśli Willi – oznajmiła Adeline. Wcześniej opowiedzieliśmy jej o tym naszym dziwactwie. – Pierwotna wieź dusz pojawiła się, bo Willa nie dała rady znieść klątwy. Magia była zbyt potężna, żywiłaby się jej energią, aż nic by z niej nie zostało. Ale śmierć powinna zniszczyć zarówno więź, jak i klątwę. Willa… – Zmarszczyła brwi, jakby szukała właściwego słowa. – Odrodziła się. Zaszło odnowienie, to samo, jakie obserwujemy u tych nielicznych sol, którym uda się dotrzeć do Topii. Pozbywają się starego życia, blizn, chorób.

Więc dlaczego…

– Teraz łączy ich jedność dusz – usłyszałam nagle czyjś głęboki głos. – Więź uległa transformacji na długo przed śmiercią ziemianki.

W mgnieniu oka Abklęci zerwali się na równe nogi. Ustawili się przede mną i matką. Widziałam, jak mięśnie ich pleców wyraźnie się napinają. Też wstałam, po czym wyjrzałam spomiędzy Rome’a i Coena, aby zobaczyć, kto przyszedł. Abil.

– Co ty tu robisz? – Adeline ominęła synów i stanęła przed Bogiem Oszustwa.

Abil wzruszył ramionami, poruszając purpurową szatą.

– Przyszedłem ci powiedzieć, że Staviti zwołał spotkanie wszystkich bogów, dzisiaj o zachodzie słońca. Zamierza przedyskutować nowy protokół dla Bet. Chce, żeby światy wróciły od ładu.

Miałam wrażenie, że Minatsol jest strasznie daleko od mojego aktualnego świata, ale Cyrus wciąż sprawdzał dla mnie, co z Emmy. Wiedziałam, że nie grozi jej niebezpieczeństwo, choć bóg nie składał mi raportów o reszcie Bożylasu. Nie wiedziałam za to, co się tam dzieje. Podejrzewałam jednak, że sprawy się skomplikowały, gdy sol postanowili uzyskać absolutną władzę. Ziemianie się buntowali, sługi atakowały, bogowie zachowywali się w niepodobny do nich sposób. Elowin miała rację, mówiąc, że zaburzam równowagę i mogę wszystko zniszczyć.

Mimo to nie mogłam przestać myśleć o tym, że światy potrzebowały małego zaburzenia. Już od dawna nie funkcjonowały właściwie. Stare tradycje sprawdzały się jedynie dla niewielkiego ułamka populacji. Wiele osób pochłonęła anarchia.

– Powiedziałeś „wszystkich bogów”. To oznacza, że… – zaczęła Adeline.

Mężczyzna kiwnął głową, przerywając jej.

– Tak, każdy bóg musi się pojawić. – Odwrócił się do synów. – Nie unikniecie tego, musicie tam pójść i zmierzyć się ze Stavitim, cokolwiek zaplanował. Nie spróbuje żadnych sztuczek w obecności nas wszystkich, zwłaszcza Adeline. – Zerknął na nią krótko. – Ale musimy odkryć, co knuje, a istnieje wyłącznie jedna osoba, której mógłby przekazać taką informację.

Bogini westchnęła przeciągle, niemniej zaraz na jej twarz powrócił czysty, idealny spokój.

– Zobaczę, czego uda mi się dowiedzieć. Ochronimy naszą rodzinę. – Uśmiechnęła się. – Każdego, kto do niej należy.

Poczułam ucisk w piersi. Z trudem nabrałam powietrza, usiłując zrozumieć ogrom emocji, jakiego doświadczałam. Chodziło o coś jeszcze. O to, co Abil powiedział chwilę wcześniej.

– Czym, do diabła, jest jedność dusz? – Moje pytanie zabrzmiało wyjątkowo głośno w ciszy, jaka zapadła po deklaracji Adeline, lecz nie zamierzałam pozwolić nikomu opuścić tego miejsca, dopóki nie poznam odpowiedzi.

„Taa, bo oczywiście byłabym w stanie ich zatrzymać”, pomyślałam ironicznie.

Adeline odezwała się pierwsza.

– To rzadkie połączenie, którego doświadczają tylko bogowie. Nie zdarza się często, ponieważ nie lubimy dzielić się z nikim naszymi darami. Jesteśmy pod tym względem bardzo zachłanni. Jedność dusz łączy cię z kimś, daje ci dostęp do jego mocy i energii życiowej. Abil wierzy, że więź, jaka łączyła cię z moimi synami, zamieniła się w coś głębszego. Trwalszego. Coś, czego nie może rozerwać nawet śmierć.

Nikt wokół mnie nie sprawiał wrażenia zaniepokojonego, ale ja z jakiegoś powodu czułam nadciągający atak paniki. Nierozerwalna więź. To… poważna sprawa. Naprawdę poważna. Co, jeśli pewnego cyklu słońca wszyscy się czymś od siebie zarazimy? Co, jeśli się potknę i przyrżnę Yaelowi czołem w ja…

– Oddychaj, Will. – Rome położył dłonie na moich ramionach i delikatnie musnął mi policzki kciukami.

– Wiedzieliście o tym? – zapytałam, wciąż nie potrafiąc złapać tchu.

Bracia zaprzeczyli.

Nagle poczułam się okropnie. Żaden z nich nie wydawał się zdenerwowany, podczas gdy ja ewidentnie przechodziłam załamanie. Byłam związana z nimi tak długo, że już nie potrafiłam wyobrazić sobie życia bez nich, jednak gdzieś z tyłu głowy zawsze miałam myśl, że Cyrus mógłby zerwać więź, gdybyśmy tego potrzebowali.

– To dlatego nie muszę być teraz blisko was, ale wciąż czuję połączenie – powiedziałam powoli. – To nie ma nic wspólnego z semanitem.

Abil na mnie spojrzał. Podejrzewałam, że właśnie w taki sam sposób patrzy na robactwo.

– Powinnaś uznać, że więź z moimi synami jest dla ciebie absolutnym błogosławieństwem. Na całym świecie nie ma takich istot jak oni. Musisz w końcu nauczyć się, gdzie twoje miejsce, ziemianko.

TRZY

Wciąż przetwarzałam ostatnie rewelacje, kiedy Abil wydał kolejne polecenie:

– Wiecie, co musicie zrobić.

Po tych słowach ruszył w stronę wyjścia. Zatrzymał się na moment w połowie drogi i obejrzał na Sireta.

– Załatwię to – odparł chłopak.

Nie wyglądał na podekscytowanego. Twarz miał absolutnie pozbawioną emocji, ręce spuszczone wzdłuż tułowia, stał luźno. Sprawiał wrażenie tak obojętnego, że zaczynałam nabierać podejrzeń. Siret wyglądał, jakby niczego nie knuł tylko wtedy, gdy knuł coś naprawdę wielkiego.

Po wyjściu Abila reszta braci zaczęła rozmawiać przyciszonymi głosami. Coen i Yael podeszli do matki, potem dyskutowali z nią o czymś, co brzmiało jak detale planu mającego na celu wyciągnięcie informacji ze Stavitiego. Adeline wydawała się bardzo dobrze udawać, że słucha. Kiwała głową oraz wydawała pomruki zrozumienia w stosownych momentach, a jednocześnie przyglądała się badawczo rękawowi szaty. Byłam pewna, że opracowała całą strategię, jeszcze zanim jej synowie rozpoczęli kłótnię, jednak próbowała wykazać się wyczuciem i nie sprawić im przykrości. Albo wiedziała, że chłopcy nie zrealizują niczyjego planu poza własnym.

„No cóż… Nie myliła się”.

Ja natomiast pozostawiałam skupiona na Sirecie.

Głównie dlatego, że Siret był skupiony na mnie.

Cokolwiek powiedział mu ojciec, musiało mieć coś wspólnego ze mną, bo utkwił we mnie wzrok niemal natychmiast po wyjściu Abila i nie odrywał go do tej pory. Rome stał z tyłu, z dłonią na zagłębieniu u dołu moich pleców. Nie miałam pojęcia, kiedy ją tam położył, choć pewnie powinnam była to zauważyć. Najwidoczniej tak bardzo zajęłam się pojedynkowaniem na spojrzenia z Siretem, że mi to umknęło, ale teraz w pełni zdawałam sobie sprawę z wielkiej dłoni, której dotyk palił przez szaty. Nie widziałam Rome’a, wciąż zwrócona przodem do Sireta, lecz słyszałam, jak burczy coś, co brzmiało jak wtręty do dyskusji Coena i Yaela, więc musiał się do nich odwrócić.

– O co chodziło Abilowi? – zapytałam Sireta. – Dlaczego ty masz tajną misję, a inni nie? I czemu tak się na mnie gapisz?

Chłopak wyszczerzył zęby, natomiast pozostali przestali na chwilę rozmawiać.

– Ma cię przemienić – powiedział Rome, przybierając taką pozycję, że poczułam więcej ciepła jego ciała na plecach. – Żebyśmy mogli zabrać cię na spotkanie.

– Przemienić w co? – dociekałam nieco nerwowa.

– W cokolwiek. – Siret wzruszył ramionami, po czym pokonał dzielący nas dystans jednym swobodnym krokiem i zatrzymał się przede mną. Położył mi dłonie na policzkach i podniósł moją twarz, abym na niego spojrzała. – Byleby tylko Staviti cię nie rozpoznał.

– Mogłabym być drzewem – palnęłam bez namysłu.

Oczy Sireta były tak blisko… Zdecydowanie za blisko. Przez tę bliskość paplałam o drzewach i myślałam o całowaniu.

– Drzewa się nie ruszają – oświadczył, uśmiechając się jeszcze szerzej. – A my potrzebujemy, byś się nas trzymała. Co wymaga ruszania się.

– Mogłabym być szatą – przedstawiłam kolejny pomysł znów bez namysłu.

Okej, to akurat kłamstwo. Oczywiście, że o tym myślałam. O tym, że mam się ich trzymać, co skierowało moje myśli na tory dosłownego trzymania, a potem rozbierania i dotykania wszystkiego, co znajdzie się w zasięgu rąk… No i proszę, zboczyłam z tematu. Przynajmniej potrafiłam się do tego przyznać.

– Nie możesz być szatą – burknął Rome tym samym tonem, jakiego używały matki, mówiąc swoim dzieciom, że wieczorem nie wolno im się bawić, bo najwyższa pora iść do łóżek.

– Musisz psuć zabawę? – mruknęłam.

– Zaufaj mi. – Siret złapał mnie za rękę i odciągnął od pozostałych. – Będziemy się dobrze bawić.

Zerknęłam na resztę, jakbym musiała się z nimi pożegnać na zawsze, choć wychodziłam z budynku tylko po kamuflaż. Nie wybierałam się na niebezpieczną misję, z której mogłam nigdy nie wrócić. Spojrzeli na mnie, jak gdyby myśleli tak samo, więc nie poczułam się aż tak żałosna. Pomachałam im, następnie zostałam wyciągnięta na zewnątrz.

– Mogłabym być robakiem – powiedziałam Siretowi. – Są małe i się ruszają.

– Łatwo też je nadepnąć – zauważył.

– Tak, ale nie zostanę zamieniona w prawdziwego robaka. Czyli nie da się nadepnąć mnie tak naprawdę.

Nie poszliśmy do innego budynku, jak się spodziewałam. Zamiast tego trafiliśmy do marmurowej altany z winoroślami porastającymi kolumny i zasłaniającymi trzy kamienne ławki. Pośrodku znajdowała się niewielka fontanna, na krawędzi której przycupnęło kilka ptaków zajętych czyszczeniem piór wśród kropelek wody.

– Jeśli zamienię cię w robaka, a ktoś na ciebie wpadnie, zorientuje się, że ma do czynienia z chodzącą, niewidzialną mocą i zaalarmuje pozostałych. – Siret posadził mnie na ławce. Stanął przede mną, zupełnie niepotrzebnie więżąc moje kolana między swoimi nogami, jakbym miała zaraz rzucić się do ucieczki. – Tego teraz nie chcemy.

– To czego chcemy? – Skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na niego spod uniesionej brwi.

– Subtelności. – Wyszczerzył zęby. Położył rękę na oparciu ławki, tuż obok mojego prawego ramienia, i pochylił się, aż jego twarz znalazła się nad moją.

– A ty jesteś królem subtelności – parsknęłam.

– Będziesz boginią – odparł, kompletnie ignorując mój ironiczny komentarz.

– Może już jestem boginią. – Usiadłam nieco wyżej i lekko musnęłam wargami usta Sireta.

Zamruczał, po czym przesunął dłoń z ławki na mój bark. Jego palce w jakiś magiczny sposób dostały się pod szatę i dotknęły nagiej skóry. – Konkretną boginią – wyjaśnił, wodząc kciukiem po obojczyku. Potem zawędrował w dół, pozostałymi palcami naciskając na ramię.

– Więc już wiesz, w kogo mnie zmienisz. – Starałam się nie brzmieć oskarżycielsko i mówić nadal miękkim, zachrypniętym głosem, bo wciąż dotykałam ustami jego warg.

Kciuk Sireta zsunął się niżej, niemal pocierając pierś. Oddech chłopaka stał się cięższy.

– Tak.

– Ty fiucie! – Odepchnęłam go. – Co wy przede mną ukrywacie, dupki?! Jęknął, cofnął się o kilka kroków i osunął na ławkę naprzeciwko mnie, po drugiej stronie fontanny.

– To było złośliwe.

– Kogo wybrałeś i co zataiłeś? – Nie ustępowałam.

– Nie bądź zła, Will, dobrze? To było jedyne rozwiązanie.

– Co było jedynym rozwiązaniem? – Teraz już stałam z dłońmi na biodrach, patrząc na Sireta ponad fontanną. – Dlaczego wyszliśmy na zewnątrz, żebyś mnie przemienił? Przysięgam na bogów…

Już wychodziłam z altanki, gotowa wparować z powrotem do marmurowego budynku, lecz Siret był szybszy. Złapał mnie, przyciągnął do siebie i podniósł, tak że moje stopy dyndały swobodnie nad ziemią.

– Spokojnie, Żołnierzu. Po prostu się uspokój, a ja wszystko ci wyjaśnię.

– Masz to zrobić, zanim doliczę do pięciu, Piątko.

– Nie mówisz poważnie.

Siret zamarł, a jego pełen frustracji oddech muskał czubek mojej głowy.

– Raz.

– Willo.

– Dwa.

– Na miłość Stavitiego. Rome cię tego nauczył, prawda?

– Trzy.

Podniósł mnie jeszcze wyżej, po czym nagle przerzucił sobie przez ramię, a jego dłoń opadła z impetem na mój tyłek. Rozległo się głośne klaśnięcie i niemal czułam, jak Siret szczerzy zęby w uśmiechu.

– Uderzyłeś mnie – stwierdziłam oszołomiona. – W dupę.

– Dałem ci klapsa – sprostował. – I zrobię to znowu, jeśli nie przestaniesz liczyć.

– Nie mogę uwierzyć, że…

– Albo gadać – dodał, przerywając mi. – W zasadzie mogę zrobić to jeszcze raz niezależnie od tego, co powiesz lub zrobisz.

– Kopnę cię prosto w… – zaczęłam groźnie, ale Siret znowu wszedł mi w słowo:

– Nie możesz, wisisz na moim ramieniu.

– PROSTO W JAJA! – krzyknęłam, prawdopodobnie dostatecznie głośno, żeby zaalarmować sąsiednią dryfującą platformę. – Jak tylko odstawisz mnie na ziemię. Więc… odstaw mnie!

– Nie ma szans. – Słyszałam wyraźne rozbawienie w jego głosie, następnie ponownie uderzył w mój pośladek. Mocno. – A teraz posłuchaj, zanim znowu zaczniesz mi grozić. Aros przekonuje pewną boginię, by na czas spotkania została na swojej platformie, żebyś ty mogła pojawić się zamiast niej.

– Wcześniej byłam wkurzona. Teraz jest gorzej. Stałam się niebezpieczna.

– Jesteś urocza. – Dłoń Sireta znów wylądowała na moim tyłku, ale tym razem delikatnie. Pieszczotliwie. Skóra w tamtym miejscu lekko piekła i niewykluczone, że zaczęłam się wiercić, ponieważ chciałam poczuć rękę chłopaka pod szatą. Jednak to nie miało nic do rzeczy.

Bo byłam wkurzona.

I niebezpieczna.

– Cholernie urocza – mruknął Siret. Odstawił mnie na nogi i popchnął w kierunku fontanny.

Dał mi raptem jeden krótki, ostrzegawczy moment, potem jego wargi dotknęły moich, a dłoń przeniosła się na policzek. Przyciągnął mnie do pocałunku, błyskawicznie budząc pożądanie niemal zbyt silne, aby dało się nad nim zapanować. Siret pieścił językiem wnętrze moich ust, aż całkiem straciłam koncentrację. Przyciskałam ciało do niego i pragnęłam go znacznie mocniej.

Nie mogłam sobie przypomnieć, o co się kłóciliśmy.

Nie mogłam sobie przypomnieć, co tu w ogóle robię.

Siret mnie całował, a ja potrzebowałam więcej. Potrzebowałam, by szaty zniknęły. Potrzebowałam skóry na skórze. Potrzebowałam… Potrzebowałam… – Zaczekaj chwilę, do cholery – warknęłam, odrywając od siebie nasze usta. Oddychałam płytko i głośno. Czułam, że do twarzy uderza mi gorąco, a ja ledwie trzymam się na nogach. Mój mózg był zamglony, ale rosnąca furia wracała. – Jak dokładnie Aros przekonuje tę boginię, żeby została na swojej platformie?

Siret nie odpowiedział, tylko pocałował mnie znowu. Byłam wciąż na tyle zdezorientowana, że udało mu się ponownie rozproszyć moje myśli. W chwili przytomności zdecydowałam, że chociaż poznanie planu Arosa było bardzo ważne i pilne, mogło zaczekać jeszcze kilka klików.

Rozchyliłam wargi, przywierając ciasno do Sireta. Znajdowaliśmy się tak blisko siebie, że czułam każdą twardą linię, każdy mięsień. Jego siła była niemal obezwładniająca i przypominała mi, jak bardzo różniłam się od Abklętych. Zaczynałam lubić tę różnicę… Bardzo. Bracia mieli nade mną przewagę pod względem tężyzny fizycznej, ale ja też posiadałam mocne strony i nie zamierzałam pozwolić, aby te podstępne, cuchnące jak łajno bykonia akcje uchodziły całej piątce na sucho.

Musiałam maksymalnie się skupić, by przebić się przez mgłę zasnuwającą umysł i opracować plan. Taki, który pozwoli mi kontynuować jakże przyjemną czynność całowania jednego z moich chłopców. Zaczynałam podejrzewać, że zrobiłabym wszystko, żeby móc zawsze całować któregoś z nich.

Między nami nie było żadnej przestrzeni, dlatego jedną ręką powiodłam w dół boku Sireta. Gładziłam i rozsuwałam materiał szat, znacząc dotykiem kontury jego ciała. Chłopak wydał gardłowy odgłos, a ja na chwilę zapomniałam, dokąd zmierzał mój plan. Siret objął mnie ciasno, przez co pragnęłam tylko rozkoszować się jego smakiem i zapachem.

„Później będzie na to mnóstwo czasu”, przypomniałam sobie z wysiłkiem, odzyskując odrobinę panowania nad sobą. Wznowiłam wędrówkę ręką przez biodro Sireta i twarde jak skała udo. Poczułam pulsowanie w dole brzucha. Chciałam, aby chłopak zmienił pozycję i umieścił to udo między moimi…

„Skup się!”

Wsunęłam dłoń pomiędzy nas i już miałam zacisnąć palce na penisie, gdy Siret zaśmiał się cicho w moje wargi i skręcił ciało, po czym mi się wymknął. Ze zduszonym okrzykiem zachwiałam się do przodu, oczywiście nie osiągając celu. Spojrzenie Sireta zdawało się palić żywym ogniem, a jego oczy błyszczały intensywnie. Staliśmy teraz krok od siebie i ciężko oddychaliśmy.

– Skąd wiedziałeś? – wydyszałam.

Roześmiał się znowu, ale oczy nie przestawały mu błyszczeć.

– Jesteśmy połączeni, pamiętasz? Nie wspominając o tym, że kiedy ktoś przyprze cię do muru, twoim pierwszym odruchem są brudne zagrywki… – To jedyne, czego mogę użyć przeciwko wam – przyznałam.

Siret ponownie wydał ten gardłowy dźwięk, chociaż tym razem brzmiał, jakby dochodził z jeszcze głębszego miejsca. Podeszłam bliżej, bo potrzebowałam znów poczuć jego ciało przy swoim, ale już bez żadnych ukrytych motywów – nie potrafiłam zataić intencji przed tą piątką, ponieważ zbyt dobrze się znaliśmy. Teraz chciałam wyłącznie go dotknąć. Podniósł mnie i przyciągnął do siebie, a ja westchnęłam cicho, wtulając się w niego.

– Jesteś w błędzie, wiesz? – wymamrotał z ustami tuż przy moim uchu.

– Hm?

Nie miałam pojęcia, o czym mówił. Cała zamieniałam się w papkę.

– Masz nad nami większą władzę niż jakakolwiek inna istota we wszystkich światach. Prawie przeraża mnie myśl o tym, co bylibyśmy zdolni dla ciebie zrobić, Willo. Nigdy nie będziesz musiała martwić się o Arosa ani o to, czym się teraz zajmuje. Wszystko robimy po to, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo.

– Czyli nie siedzi właśnie na jakiejś marmurowej platformie zajęty uwodzeniem bogini?

Planowałam siłą wyciągnąć tę informację z Sireta, lecz teraz nabrałam nadziei, że sam mi to powie. Roześmiał się głośno, aż zadrżał, a ja razem z nim.

– Może najpierw cię przemienię? Później pójdziemy i sprawdzimy, hm? – zaproponował.

Plan wydawał się wspaniały, więc kiwnęłam głową, na co Siret odsunął swoją. Już miał odstawić mnie na nogi, kiedy wyciągnęłam szyję i znowu go pocałowałam. Tym razem krótko, słodko, w jednej ulotnej pieszczocie, po czym się cofnęłam.

– To działa w obie strony – poinformowałam. – Nikomu nie pozwolę skrzywdzić waszej piątki. Obiecuję.

Pewność tej deklaracji brała się z głębi… Chyba duszy. W tych słowach było coś ostatecznego: brzmiały jak przysięga, której nigdy nie chciałabym – i nie mogłabym – złamać. Nie wiedziałam, jak działała nowa energia, ta czająca się tuż pod powierzchnią, ale czymkolwiek się stałam, użyję całej mocy, by ochronić moją rodzinę.

Siret tego nie skomentował, za to jego twarz wyglądała inaczej niż zwykle, lecz z pewnością nie mniej pięknie ani mniej bosko. Gdy położył dłonie na moich policzkach, zrobił minę, jakiej nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Była w niej jakaś miękkość. Żadnego śmiechu, tylko mnóstwo emocji.

Energia Sireta zaczęła płynąć. Przypominała trochę tę, którą czułam, kiedy zmieniał moje ubranie, jednak zdawała się znacznie silniejsza. Zakręciło mi się w głowie, niemal zamroczyło mnie na chwilę i miałam wrażenie, że się kołyszę, choć stałam nieruchomo. Lekki ból mrowił na skórze, jakby pojawiły się na niej miliony maleńkich rozcięć. Tak drobnych, że musiał minąć moment, nim zabolało.

Wraz z mrowiącym bólem narastał żar i gdy już zaczynałam się obawiać, że mogę tego nie wytrzymać, Siret burknął z irytacją, następnie puścił moją twarz.

– To wystarczy, chociaż zdecydowanie wolę twoją oryginalną formę.

Otworzyłam oczy i odkryłam, że Siret już tak bardzo nade mną nie góruje, czyli zrobiłam się wyższa. Moje palce stały się długie oraz smukłe, a cera bardzo blada. Normalnie byłam opalona na złoto, ponieważ większość życia spędzałam na zewnątrz, natomiast bogini, w którą zostałam zmieniona, miała perfekcyjną, porcelanową skórę nieskalaną bodaj jedną plamką czy znamieniem.

Siret zauważył, że próbuję zbadać jego dzieło, więc poprowadził mnie nieco dalej wzdłuż platformy, do marmuru tak wypolerowanego, że mogłam zobaczyć w nim swoje odbicie.

Zamrugałam kilkakrotnie.

– Wow.

Chłopak się zbliżył i stanął obok, tak że teraz oboje odbijaliśmy się w kamieniu.

– Jesteś Sienną, boginią Hulanki.

Tego się domyślałam. Wyjaśniało to mój nowy strój, który bardzo przypominał ulubione ciuchy matki, gdy wychodziła wieczorami. Biała bluzka miała tylko jedno ramiączko, z drugiej strony całkowicie odsłaniając ramię. Ciasno opinała piersi i odsłaniała połowę smukłej talii, a spódniczka zawirowała wysoko przy udach, kiedy się okręciłam. Przynajmniej nosiłam płaskie buty, choć z rzemykami krzyżującymi się na całej długości łydek.

– Gdzie jest reszta mojego ubrania? – zapytałam.