Piętna - Król Urszula - ebook + audiobook

Piętna ebook

Król Urszula

3,3

Opis

Od euforii do rozpaczy i z powrotem

Siedemnastoletnia Sabina może powiedzieć o sobie, że ma wszystko. Wszystko oprócz akceptacji i miłości ze strony najważniejszego w jej życiu mężczyzny – ojca. Gdy ten pewnego dnia postanawia porzucić rodzinę i odejść z domu, codzienność młodej dziewczyny zmienia się w koszmar. Sabina, rozpaczliwie poszukując sposobu na ukojenie bólu, rzuca się w wir życia towarzyskiego. Zaczyna również praktykować samookaleczanie, co staje się jej rytuałem rozładowującym nieustannie towarzyszący jej stres. Nasilające się z każdym dniem poczucie bezsensu życia i obezwładniająca melancholia sprawiają, że w końcu nadchodzi moment, gdy coś w niej pęka…

„Piętna” to kontrowersyjna i niezwykle osobista opowieść o zmaganiu się z chorobą psychiczną, która w krótkim czasie potrafi wywrócić całe życie do góry nogami. To również mocny głos w dyskusji o tym, czym jest prawdziwe szczęście i apel o to, by nie bać się walczyć o siebie – za wszelką cenę, do końca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 206

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (11 ocen)
3
3
2
0
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
yalpy

Nie polecam

Autorka może i miała pomysł, ale go zmasakrowała płytkimi opisami, nudnymi, przewidywalnymi dialogami i zaprezentowaną wyobraźnią na poziome poniżej przedszkolaka. Nie mam pewności czy to bardziej banalna czy żenująca opowieść. Prosty język, czuć jak się męczyłaś nad zbudowaniem zdań złożonych. Nie pomógł słownik synonimów. Strata czasu. Kobieto! Nie pisz już więcej! Chyba, że lubisz się kompromitować...
10

Popularność




Kamili, mojej największej inspiracji.

Mania jest cierpieniem dla przyjaciół, depresja dla nas samych.

Przedmowa

Musiałam walczyć o komfort bycia sobą, od kiedy tylko moja tożsamość zaczęła nabierać dojrzałych kształtów. Surowe wychowanie i wartości, które wpajano mi w domu, spowodowały wiele kompleksów i ukształtowały moją osobowość tak, abym podporządkowała życie wiecznemu dążeniu do doskonałości, zaspokajaniu potrzeb innych oraz ciągłemu zabieganiu o ich miłość i akceptację. Z domu wyniosłam niezdrowe wzorce, które sukcesywnie przejmowałam, co w końcu doprowadziło mnie na skraj wytrzymałości. Utracone w toksycznym związku poczucie własnej wartości pchnęło mnie w szpony depresji.

Melancholia zakradała się do mojego świata powoli, jakby po cichu, przez lata torowała sobie drogę do mojej duszy.

Pierwsze zderzenie z chorobą było dla mnie ogromnym zaskoczeniem i gwałtownie wybiło mnie z mojego trybu życia, zawsze tak skrupulatnie zaplanowanego i zorganizowanego.

Do tej pory miałam obsesję na punkcie kontroli. Wpajano mi też, że muszę być najlepsza we wszystkim, czego się podejmę i że jestem po to, aby zadowalać innych. Trudziłam się więc, żeby być piątkową uczennicą, idealną córką, perfekcyjną narzeczoną, dobrą przyjaciółką. Grałam różne role, dla każdego inną, dostosowaną do okoliczności.

Przed każdym wyjściem z domu gruntownie planowałam mój zewnętrzny wizerunek – od czubka głowy po koniuszki palców. Nie wyobrażałam sobie wyjścia z domu bez zrobienia się na bóstwo. Twarz ozdabiałam uśmiechem, lecz ten bardzo często znikał, gdy tylko przekraczałam próg mieszkania, jak element garderoby, który zakładamy i zdejmujemy.

Zawsze starannie dobierałam słowa, aby nigdy nikogo nie urazić. Byłam miła i uczynna, nawet jeśli ludzie nie odwdzięczali się tym samym. Szukałam wtedy winy w sobie, zastanawiałam się, co mogę zmienić, udoskonalić, żeby być akceptowaną. Nieustannie szlifowałam mój perfekcjonizm.

Choroba zaczyna się od zmian w funkcjonowaniu mózgu. Mogą one wynikać z traumatycznych przeżyć czy chronicznego stresu, które destabilizują równowagę biochemiczną mózgu. Nic dziwnego zatem, że fatalne wydarzenia z mojego życia ostatecznie stały się powodem mojego załamania. Musiałam walczyć ze swoimi słabościami – z niezdrową potrzebą ciągłej kontroli, nadmierną pedanterią i niskim poczuciem własnej wartości. A odbyło się to niemałym kosztem.

Druga strona tego medalu to już zupełnie inna historia. Stan manii, który ktoś inny nazwałby niebem na ziemi, w rzeczywistości był tak samo mroczny i destrukcyjny jak piekło uporczywej melancholii. Wyzbywałam się wtedy wszelkich hamulców, co skutkowało jeszcze większym wstydem i poczuciem winy, gdy po manii następowała depresja. Mimo że hipomania ma wiele zalet, to w manii stawałam się człowiekiem o cechach, których nigdy bym u siebie nie podejrzewała, człowiekiem, do którego nie czułam ani szacunku, ani sympatii.

Zawieszona gdzieś między dwoma światami, walczyłam o przetrwanie, walczyłam o siebie.

Nie zdradzę, jak kończy się ta historia, powiem tylko, że mimo wszystko chciałabym, aby nie zasmucała, lecz krzepiła nadzieją. Każdy zapewne wyciągnie z niej to, co chce, ale morał zawsze będzie jeden – jeśli sprzyjają nam okoliczności, możemy pokonać wszystkie nasze demony.

– Wyprowadzam się z domu, Sabina – mówi ojciec do słuchawki.

Ta niespodziewana wiadomość spada na mnie jak grom z jasnego nieba. Zapada cisza, która zdaje się ciągnąć w nieskończoność, nie jestem w stanie wydobyć głosu. Janek patrzy na mnie pytająco swoimi dużymi, zielonymi oczami. Na mojej twarzy rysuje się wyraz kompletnego osłupienia.

– Gdy wrócisz, już mnie nie będzie – dodaje ojciec.

Mój beztroski odpoczynek nad morzem można uznać za skutecznie zrujnowany. Mam szesnaście lat i właśnie spędzam pierwsze wspólne wakacje ze swoim pierwszym ważnym chłopakiem. Gdy mija szok, zaczyna buzować we mnie złość, że ojca nie stać na odwagę i przyzwoitość, aby poczekać z tą wiadomością do mojego powrotu i porozmawiać ze mną twarzą w twarz. Jak zwykle wykazuje małą wrażliwość na moje potrzeby.

Moja relacja z nim nie jest łatwa. Jego stosunek do mnie cechują głównie zniecierpliwienie i lekceważenie. Odnosi się do mnie chłodno jak do swoich kontrahentów, chociaż czasem mam wrażenie, że nawet w relacjach zawodowych okazuje więcej serdeczności. Traktuje mnie jak głupiutką, rozpieszczoną trzpiotkę. Szydzi z moich zainteresowań, nigdy nie próbuje mnie zarazić swoimi pasjami, jakby były zarezerwowane tylko dla niego. Gardzi moimi zabiegami upiększającymi, tak naturalnymi dla dorastającej dziewczyny.

– Przestań się pindrzyć, idiotko! – krytykuje mnie. – Zajęłabyś się czymś pożytecznym, przeczytała książkę, posłuchała muzyki klasycznej…

Mimo tej krytyki czuję przesadną potrzebę dbania o wygląd zewnętrzny, chcę być doskonała pod każdym względem. Każdy element mojego wizerunku jest zawsze dopracowany do perfekcji. Daje mi to poczucie choć częściowej kontroli nad własnym życiem.

Z ładnego dziecka wyrastam na urodziwą nastolatkę. Mam szczupłą, wysportowaną sylwetkę, długie nogi i smukłe palce. Moje duże niebieskie oczy zdobi wachlarz długich rzęs. Włosy w kolorze jasnego brązu sięgają prawie do pasa. Ktoś mógłby powiedzieć – chodzący ideał. Jednak ja, od kiedy tylko pamiętam, nie lubię mojej szczupłości, patykowatych nóg i skromnych piersi. Nieustannie doszukuję się w sobie niedoskonałości, nad którymi mogłabym pracować.

Bardzo się staram, ale ojciec nigdy nie prawi mi komplementów na temat mojej urody. Zawsze ocenia mnie tylko w kategoriach mojego charakteru i osobowości. Jego zdaniem jestem płytka i nieciekawa. Nie lubi spędzać ze mną czasu, bo nie dorównuję mu pod względem intelektualnym, mimo że dużo czytam i interesuję się otaczającym światem.

A ja jestem jedynie głodna pochwał ze strony najważniejszego mężczyzny w moim życiu. Nietrudno więc nabawić się mnóstwa kompleksów, z którymi przyjdzie mi potem wejść w dorosłe życie.

Ojca nie interesują też tak prozaiczne tematy jak imiona moich koleżanek czy pomoc w odrabianiu lekcji, a jeśli ma to już miejsce, on zawsze traci cierpliwość i kończy się to jego krzykiem, a moim płaczem.

– Głupia! Jeśli będziesz się tak uczyć, nie dostaniesz się na żadne studia! – grzmi nade mną.

Kiedyś po prostu wstaję od biurka i wychodzę z mieszkania, głośno trzaskając drzwiami.

– Nigdy więcej nie doprowadzaj do tego, żeby tak wychodziła z domu! – beszta go matka. Ale ojciec nic sobie nie robi z tej krytyki.

W ogóle mnie nie chwali, za to zawsze dużo ode mnie wymaga. Pyta, czemu ze szkoły przynoszę piątki zamiast szóstek. W jego oczach nigdy nie jestem dość dobra, więc ciągle dążę do perfekcji w każdym aspekcie życia. Nieustannie zabiegam o jego miłość i akceptację, które powinny być bezwarunkowe, a zdają się być wiecznie nieosiągalne. Niezdrowa potrzeba ciągłego dążenia do doskonałości przenosi się z czasem na wszystkie moje relacje.

Ojciec jest nieobecny, zawsze zajęty pracą, co jeszcze bardziej utrudnia budowanie jakiejkolwiek bliskości. Nie łączy nas nic, na czym moglibyśmy zbudować zdrową relację rodzica i dziecka. Nie jest dobrym wzorcem mężczyzny dla dorastającej dziewczyny, ponieważ matkę również traktuje bez wyraźnej czułości. Dlatego jedyne, z czym kojarzy mi się więź mężczyzny z kobietą, to chłód i poczucie wyższości.

Żyję w przekonaniu, że na miłość muszę zasłużyć.

Ściskam słuchawkę w dłoni, aż bieleją mi kłykcie i przez moment myślę, o ile trudniej będzie mi teraz – gdy nie będzie go już z nami na co dzień – zdobyć względy ojca i pokazać mu, że jestem dobrą córką. Złość szybko zastępuje niepokój.

– Nie rozumiem. Nie wiedziałam, że jest aż tak źle – mówię do słuchawki.

Od jakiegoś czasu między rodzicami nie układa się dobrze, ale udaję, że nie widzę narastających konfliktów małżeńskich, bo zależy mi tylko na tym, żebyśmy byli razem. Od kilku tygodni śpią w osobnych pokojach i czuję, że sprawy jeszcze nigdy nie zabrnęły tak daleko, ale żyję we wpajanym mi w domu przekonaniu, że nie ma problemu, którego nie da się rozwiązać.

Nie zdaję sobie jeszcze sprawy, że to koniec czasu, w którym jako naiwne dziecko ufnie wierzyłam w trwałość rodziny, a początek brutalnie wymuszonej na mnie dorosłości.

– Starałem się, ale nic nie da się już zrobić – tłumaczy ojciec krótko. – Spotkamy się, jak wrócisz. Udanych wakacji, trzymaj się, cześć! – kończy połączenie.

Ogarnia mnie panika.

***

Wracam do Warszawy w ostatni tydzień lata. Otwieram drzwi mieszkania, nie wiedząc, czego się spodziewać. W domu panuje kompletna cisza. Na pozór wszystko wydaje się wyglądać tak samo, jednak można uchwycić jakąś ledwo wyczuwalną zmianę, jakby powietrze przenikał chłód.

– Mamo! – wołam. – Wróciłam!

Z sypialni wyłania się przygarbiona postać w pomiętym ubraniu, z tłustymi włosami i spuchniętymi oczami.

– Dobrze, że już jesteś córeczko! Jak się udały wakacje? – Matka próbuje przywołać uśmiech na zmęczoną twarz. Mijam ją w przedpokoju, wchodzę do sypialni rodziców i zaglądam do szafy. Zniknęły walizki i wszystkie ubrania ojca. Patrzę na schludnie pościelone łóżko po stronie, po której zwykł sypiać i nieład po stronie, po której śpi matka. Dociera do mnie, że to się stało, że faktycznie odszedł. Raptem zalewa mnie fala złości i buntu przeciw zastanej sytuacji. Myślę, że to jakieś nieporozumienie i że to się nie może dziać naprawdę.

– Nie martw się, mamo, ja tego tak nie zostawię! – mówię i przytulam ją, a ona zaczyna szlochać w moich ramionach.

Szybko przestaję być dzieckiem i przechodzę przyspieszony kurs dorastania. Ojciec również wymaga ode mnie dojrzałości.

– Jesteś już dorosła – mówi do mnie. – Poradzisz sobie.

Dorosła? Mam ochotę krzyczeć, że wciąż czuję się dzieckiem, a on właśnie odbiera mi moje dzieciństwo.

– Dlaczego odszedłeś, tato? – próbuję zrozumieć.

– Twoja matka ma bardzo trudny charakter – tłumaczy. – Nie mogliśmy się porozumieć.

Próbuję jeszcze przekonać ojca, że popełnia olbrzymi błąd, którego może żałować i stanowczo nakłaniam go do powrotu, lecz on pozostaje niewzruszony, pewny swojej decyzji.

Porzucam buntowniczą postawę i wreszcie pozwalam sobie na smutek – oto rozpada się moja rodzina.

***

Rozpoczyna się nowy rok szkolny. Depresja uderza w matkę mocno i celnie. Jest w kompletnej rozsypce, przemieszcza się po mieszkaniu jak zjawa. Codziennie słyszę zbyt dobrze już znane ciężkie wzdychanie i pociąganie nosem. Serce mi pęka z każdym takim westchnieniem, pełnym bólu i smutku, które przeżywa.

Nie dba o wygląd, chodzi całymi dniami w tym samym ubraniu, ma nieświeże włosy i wciąż spuchnięte, zaczerwienione oczy. Prawie nie rozmawiamy.

Po powrocie do domu z pracy, do której chodzi jak na autopilocie, natychmiast zaszywa się w swojej sypialni. Czasem nie wiem, co jest gorsze – gdy zza drzwi dobiega jej płacz czy gdy panuje grobowa cisza. Leżę w nocy w łóżku i snuję w głowie najczarniejsze scenariusze, boję się, że cisza może oznaczać, że odebrała sobie życie lub umarła z rozpaczy. Gdy płacze, przynajmniej wiem, że wciąż oddycha.

Matka śpi po tej stronie łóżka, którą zajmował kiedyś ojciec, jakby chciała wypełnić pustkę po nim. Czasem, kiedy zaglądam do jej sypialni, by sprawdzić, czy zasnęła, widzę, jak leży zwinięta w kłębek i tuli do siebie jego poduszkę.

Nie mogę liczyć na pomoc ojca ani nikogo z rodziny, z którą matka zrywa kontakt, bo wszyscy stają po jego stronie albo po prostu nie wiedzą, jak się zachować i z czasem więź się urywa. Zostajemy z matką zupełnie same, nie licząc kontaktu z moją matką chrzestną, ciocią Helą, która mieszka w innym mieście, więc pociesza nas głównie przez telefon.

Wszelkie smutki i żale przelewam na mojego chłopaka Janka i najlepszą przyjaciółkę Patrycję. Obojgu trudno jest wczuć się w moją sytuację, ponieważ pochodzą ze szczęśliwych, pełnych, kochających się rodzin. Zaczynam szukać sposobów, by jakoś radzić sobie z negatywnymi emocjami.

Przejmuję wszystkie obowiązki domowe – dbam o czystość w mieszkaniu, robię zakupy, gotuję posiłki, pilnuję, żeby rachunki i inne zobowiązania były uregulowane.

Namawiam matkę na wizytę u lekarza psychiatry. Towarzyszę jej podczas tych spotkań, bo mam wrażenie, że nie doszłaby tam o własnych siłach. Nie wiem, jak jej pomóc, dlatego pilnuję tylko, aby jadła i brała leki antydepresyjne. Ciężko mi ją jednak do tego nakłonić, mam wrażenie, że kompletnie się poddała i nie chce już sobie sama pomóc.

Każdego dnia boję się o jej zdrowie i życie, a także tego, że zostanę sama.

***

Odskocznię od pogarszającej się sytuacji w domu znajduję w intensywnym życiu towarzyskim. Po szkole pełnię dyżur przy matce, a gdy zasypia, wymykam się, aby spędzić czas na imprezowaniu z rówieśnikami. Zależy mi tylko na tym, żeby znaleźć się wśród ludzi, ponieważ w domu, mimo obecności matki, czuję się wyjątkowo osamotniona.

Znieczulam zmysły alkoholem i próbuję miękkich narkotyków, aby tylko wprowadzić się w stan świadomości odmienny od tego, w którym muszę się mierzyć ze smutną rzeczywistością. Wszelkimi sposobami dążę do tego, żeby chociaż na kilka godzin zapomnieć o obowiązkach stróża i tęsknocie za brutalnie zabranym poczuciem bezpieczeństwa.

Ponieważ nieustannie żyję we wpajanym mi przez lata przekonaniu, że muszę być chodzącym ideałem, sumiennie pilnuję dobrych stopni w szkole i perfekcyjnego wyglądu oraz rzetelnie wywiązuję się z mojej roli opiekuna skrzywdzonej matki.

***

Budzę się w środku nocy, zlana zimnym potem, krztusząc się gwałtownie. Śniło mi się, że wpadam do ciemnej wody, z której nie mogę wypłynąć na powierzchnię. Młócę rękami w lodowato zimnej cieczy, ale spadam coraz głębiej i żadną siłą nie jestem w stanie zaczerpnąć powietrza. Czuję, jak zaczyna ze mnie ulatywać życie i budzę się w momencie, w którym moje oczy spowija już tylko mrok. Przez chwilę wydaje mi się, że naprawdę umarłam – sen wydaje się taki realny. Siadam raptownie na łóżku, dyszę ciężko. Czuję się przerażona i zagubiona, chciałabym, żeby ktoś mnie objął. Zastanawiam się, czy od teraz moimi jedynymi towarzyszami będą tylko lęk, brak poczucia bezpieczeństwa i okropne sny.

Ze strachu przed kolejnym koszmarem nie mogę zasnąć do rana.

***

Wigilię spędzam w moim pokoju i słucham w radiu kolęd, grają w kółko te same. Po mojej twarzy płyną gorące łzy, paznokcie rozrywają skórę po wewnętrznej stronie dłoni.

Matka kładzie się wcześnie spać po skromnej kolacji, którą jemy w kompletnej ciszy. Mam wrażenie, że chce jak najszybciej odejść od stołu i zaszyć się w swojej sypialni. Widzę łzy w jej oczach, gdy dzielimy się opłatkiem. Nie wiem nawet, czego jej życzyć, automatycznie bąkam więc coś o zdrowiu i szczęściu.

To bez wątpienia najsmutniejsze święta w całym moim życiu. Matka zmusiła się do przygotowania wigilijnych potraw, a ja starałam się choć trochę pomóc. Jednak pustka po ojcu jest tak namacalna, że aż przeszywa zimnem.

Święta w naszej rodzinie nigdy nie były sielankowe. Matka urabiała się po łokcie w kuchni, ojciec tego nie doceniał, a ja rzadko uczestniczyłam w przygotowaniach. Ale przynajmniej byliśmy razem.

Powinnyśmy cieszyć się, że mamy siebie nawzajem i być za to wdzięczne, ale w tej żałobie po odejściu ojca, którą ciągle przeżywamy, zupełnie nie umiemy tego docenić.

Płaczę w poduszkę trzy dni z rzędu, aż mija czas, który od tej pory kojarzy mi się jedynie ze smutkiem i samotnością.

***

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Przedmowa
Piętna
Epilog
Podziękowania

Piętna

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-8219-289-6

© Urszula Król i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Justyna Sadurska

Korekta: Małgorzata Knight

Okładka: Michał Szczypek

Wydawnictwo Novae Res

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek