Płacz i płać! - Olga Rudnicka - ebook + audiobook

Płacz i płać! ebook

Olga Rudnicka

5,0
36,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jagoda jest wredną suką, idącą do celu po trupach. Nie ma rodziny, dzieci ani psa, ma za to karierę. Do czasu, aż pewnego dnia ktoś odpłaca jej pięknym za nadobne i dziewczyna z dnia na dzień traci wszystko.

Bez przyjaciół, bez szans na pracę w środowisku, w którym stała się pośmiewiskiem, przyjmuje propozycję dalekiego krewnego i wyjeżdża, by poprowadzić pensjonat.

Na miejscu okazuje się, że to nie koniec jej problemów, lecz dopiero początek. Praca, która na nią czeka, to etat sprzątaczki i podkuchennej. Mieszkanie, które jej obiecano, to tylko pokój nad stajnią, z dostępem do łazienki, w dodatku dzielony z pomocą stajenną. Daleki krewny zaś to kuzynka jej babci, stawiająca sobie za cel wydanie Jagody za mąż za miejscowego wdowca z trójką dzieci. A tajemniczy prześladowca wciąż podąża jej śladem, nie dając o sobie zapomnieć…

Olga Rudnicka – autorka poczytnych powieści kryminalnych. Wielbicielka koni, psów i gryzoni. Wolny czas najchętniej spędza na łonie natury. Po wielu latach wewnętrznych zmagań polubiła kawę, do hipokryzji nie zamierza się przekonać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 297

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja
00



Copyright © Olga Rudnicka, 2024

Projekt okładki

Agnieszka Popek-Banach

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8391-557-9

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Kilkanaście dni po…

Franciszka Koteł, lat sześćdziesiąt dwa, świeżo upieczona emerytka, chętnie spędzałaby czas na czytaniu, spacerowaniu, ćwiczeniach dla seniorów lub nicnierobieniu, co jej szczególnie odpowiadało. Życie miało jednak wobec niej inny plan. Ukochana, rzadko widywana córka, po latach poniewierki w Warszawie, jak podpowiadało matczyne serce, wróciła do rodzinnego domu i zamieniła życie Franciszki w piekło.

– Ciociu kochana, w nią jakiś diabeł wstąpił – mówiła przekonana o swojej racji, referując przez telefon wydarzenia ostatnich kilku tygodni swojego życia.

– A od kiedy ty taka wierząca? – zdziwiła się niezmiernie ciotka Hanka, siostra jej nieżyjącej matki.

– Bo jak nie diabeł, to sama nie wiem kto. Jakiś podmieniec chyba.

– O, to już prędzej – zgodziła się staruszka, która mimo lat osiemdziesięciu ośmiu umysł i język miała jeszcze jak brzytwa, tylko nogi już nie te co kiedyś, kiepsko nosiły ją po tym świecie, jakby bliżej im było na tamten niż ich właścicielce. – Ale co dokładnie się stało? Bo na razie to wiem, żeś urobiona po łokcie, bo młodej już do końca we łbie się poprzestawiało. To pierożki, to naleśniczki, to…

– Ciociu, nie wiem, co się poprzestawiało, bo Jagódka słówkiem się nie zająknęła, co, jak i dlaczego. Może złamane serce?

– Nie każdy je ma, Franciszko. Pamiętam ją, jak jeszcze na wakacje przyjeżdżała. Bez kija nie podchodź!

– No co ciocia? – oburzyła się jej siostrzenica. – Jagódka zawsze była taka uśmiechnięta, taka radosna! Pełna energii i…

– A co ty za farmazony opowiadasz?! Energię to może i miała, ale mruk z niej zawsze był jak nie powiem kto. Tylko by w tych książkach od dzieciaka siedziała. Kiedy jej kto przeszkodził, to tak się darła, jakby ze skóry ją obdzierali. Na dwór to nie wyszło, z dziećmi się nie bawiło, a złośliwe było jak mało kto!

– Co też ciocia mówi? – protestowała Franciszka. – Jagódka odstawała od rówieśników właśnie z powodu swojej inteligencji i ambicji.

– I zadzierania nosa. Nie mów, że to akurat jej się zmieniło na stare lata – odparła starsza kobieta.

– Jakie stare? – Franciszka wbrew sobie zaczęła bronić córki, na którą jeszcze przed chwilą narzekała. – Dopiero co ciocia mówiła, że młoda.

– Do uganiania starej matki to młoda, ale na fanaberie życiowe za stara – oświadczyła tamta. – Przyślij ją do mnie. Już ja ją naprostuję!

– Przecież ona cioci nawet nie pamięta!

– O, to teraz mnie popamięta!

Franciszka puściła groźbę mimo uszu. Pozbycie się córki z domu zakrawało na cud. Na razie zajęła kanapę, kuchnię i powoli zaczynała pleśnieć.

– I co miałabym jej powiedzieć? – spytała żałośnie.

– Że stara ciotka potrzebuje pomocy.

Franciszka obejrzała się przez ramię, zerkając w kierunku kuchni, skąd dobiegało mlaskanie i siorbanie. Jakieś dziwne maniery w tej Warszawie mają, pomyślała z niesmakiem. Córcia żre niczym jaki pasibrzuch, mlaszcze, chrząka, a nawet beknie sobie od czasu do czasu jak wypisz wymaluj jej ojciec. Może to geny? Tylko późno się ujawniły? Ale żeby u kobiety? Nie może to być!

W telefonie rozległ się złośliwy chichot, który przywołał ją do rzeczywistości.

– Z czego się ciocia śmieje?

– Że nawet nie udajesz, że z tego powodu Jagoda do mnie przyjedzie. Powiedz jej, że umieram i spadek muszę komuś zapisać – poradziła jej drwiącym tonem. – Zaraz przyleci.

– Co też ciocia opowiada – żachnęła się Franciszka, ale bardziej z konieczności, że tak wypada, niż z przekonania.

– Albo i nie, bo jeszcze gotowa mnie dobić, żeby za długo nie czekać. Mówisz, że bez pracy jest i do Warszawy wracać nie zamierza? – dopytywała staruszka.

– Ano nie zamierza, ale czemu, to ja nie wiem. Mówi, że noga jej tam nie postanie. Mieszkanie wynajęła, więc nawet nie ma gdzie wracać. Całą młodość zmarnowała, czterdziestka jej stuknęła, a ani dzieci, ani męża, sama jak palec, może i po rozum wreszcie poszła, ale co z tego, jak już nie czas na rodzinę. Będzie sama jak ten przysłowiowy palec, kiedy my pomrzemy, bo z Maliną boczą się na siebie od lat, a i teraz już zdążyły się pokłócić. Może przez to, że Jagoda nazwała jej dzieci warchlakami. Szwagra też obraziła, a zresztą, szkoda gadać. Stara panna jak nic. Stara i zgryźliwa, a co będzie dalej, to ja nie wiem.

Franciszka chyba zapomniała zupełnie, że rozmawia również z tak zwaną starą panną, chociaż w tamtym pokoleniu i na tamte czasy rzadko się zdarzało, żeby kobieta za mąż nie wyszła.

Ciotka Hanna nie byłaby sobą, gdyby jej o tym nie przypomniała.

– Franka, co ty za pierdoły opowiadasz?!

– Przepraszam, nie miałam cioci na myśli – zreflektowała się szybko, ale nie dość szybko, by nie dostać reprymendy.

– Całe życie pracowałam, mam dom, trochę oszczędności na stare lata i powiem ci, że jak jeszcze raz usłyszę, że życie zmarnowałam, bo na stare lata nikt mi szklanki wody nie poda, to mnie szlag trafi na miejscu. Co to za głupoty?!

– Ależ, ciociu…

– Skąd ty wiesz, że mnie się w ogóle będzie chciało pić?!

– Ciocia wie, że to tylko takie…

– Pierdolenie – przerwała jej bezceremonialnie staruszka. – Jak pomyślę, że miałabym wychować takie Jagody, to prędzej bym do lasu zaprowadziła i zostawiła. Najlepiej po ciemku, żeby do domu nie trafiło z powrotem. Teraz kobiety mają lepiej, bo nic nie muszą, a i tak jeszcze psy na nich wieszają. Za moich czasów to było nie do pomyślenia. Ludziom musiałam w oczy kłamać, że bezpłodna jestem i dlatego pacjentom się poświęciłam, to przynajmniej gęby trzymali na kłódki. Ksiądz proboszcz jeno nie chciał mi dać rozgrzeszenia, bo wiedział, że to nieprawda, ale powiem ci, Franciszko, że jego już dawno ziemia przykryła, a ten młody, co przyszedł, to powiedział, że taki grzech to nie grzech i mam mu głowy nie zawracać.

– Kiedy ciocia była u spowiedzi? – zdziwiła się Franciszka. – Przecież ciocia zawsze na kościół psioczyła.

– A będzie już z trzydzieści lat temu, a co? Nikogo nie zabiłam, to myślisz, że z czego miałam się spowiadać? Ale raz tak mnie naszło, jak z woreczkiem żółciowym musiałam iść do szpitala, że pomyślałam sobie, że wprawdzie z Bogiem całe życie w zgodzie żyłam, ino z księdzem proboszczem było mi nie po drodze, ale ja wiem, czy tam na górze papierka jakiego nie będą wołać? To już wolałam iść, żeby kłopotów nie mieć.

– A czy ciocia ostatnio coś nie wspominała o świeckim pogrzebie?

– Człowiek nie krowa, zdanie zmienić może. Teraz to już mi wszystko jedno, gdzie pójdę, a łachudrom grosza nie dam. Ostatnio byłam na pogrzebie mojej koleżanki z dawnych lat. Urzędnik taką mowę pogrzebową klepnął, że proboszcz powinien się od niego uczyć.

Franka westchnęła nostalgicznie za nieżyjącą już matką. Ciocia Hanka w niczym nie przypominała swojej zmarłej siostry. Mama była ciepłą, kochającą kobietą, podczas gdy ciotka bardziej przypominała… hm… Jagodę.

– A co do Jagody, to powiedz jej, że syn tego starego ordynatora chirurgii, co to po śmierci żony żenić się ze mną chciał, ale go pogoniłam, Malowany Domek kupił i przerobił go na pensjonat. Dopiero zaczynają działać, potrzebują do pracy ludzi z doświadczeniem, ale może i Jagoda się nada, jak trochę niżej nos opuści.

– Jak to, żenić? – zdziwiła się Franciszka. – Nigdy ciocia o tym nie mówiła.

– A co miałam mówić? Przecież to nie tobie się oświadczał, tylko mnie.

– I ciocia go pogoniła?

– Ano pogoniłam, może i niepotrzebnie, ale potem sobie jakąś młódkę przygruchał, co go z torbami puściła, że może i dobrze, że tak się stało, ale przy dzieciakach długi czas pomagałam, to ta oferma powinna mnie jeszcze pamiętać. Zaraz zadzwonię i wszystko załatwię.

– Co ciocia załatwi?

Franciszka przestała nadążać za ciągłymi zmianami tematu. Jeszcze się z pogrzebu dobrze nie otrząsnęła, a tu jakiś były absztyfikant na stanowisku o ciotkę Hankę się starał, a teraz jego syn miałby Jagódkę zatrudniać!

– No mówię przecież, że Mareczek kupił Malowany Domek i zrobił z niego pensjonat. Konie nawet mają. Ludzi do pracy potrzebują, a że różni tu przyjeżdżają, to Jagoda, jak taka światowa, to się nada jak mało kto! Języki przecież zna, a tam obcokrajowcy też będą przyjeżdżać. Tylko wymagania musi obniżyć, bo takich pensji jak w Warszawie to u nas nie ma, ale życie tańsze, to jej się wyrówna.

– To mówi ciocia, że dyrektora potrzebują?

– Nie wiem, czy akurat dyrektora, ale do pracy przyjmują.

– Przecież Jagoda miała dyrektorskie stanowisko w Warszawie. Nic poniżej dyrektora to ona nie przyjmie!

Z kuchni dobiegło ją beknięcie.

– To może powiem jej, że menedżera szukają – stwierdziła Franciszka z rezygnacją w głosie.

– A powiedz, powiedz. Nie dalej jak wczoraj rozmawiałam w sklepie z córką tej lekarki, co kiedyś miała gabinet na Wschodniej, i ona słyszała, że dają nawet zakwaterowanie i wyżywienie, więc praca idealna.

– O! Brzmi doskonale! Ale może Jagódka mogłaby się trochę u cioci zatrzymać? Ona do wygód przyzwyczajona, a w pensjonacie to najwyżej pokój jej dadzą.

Nie wspomniała, że u niej córka wygód też za bardzo nie ma, bo mieszkanie dwupokojowe. Jeden pokój przerobili z Józkiem na sypialnię, drugi na salon, w którym Jagoda spała teraz na rozkładanym fotelu, bo sofę mieli tylko dwuosobową, nierozkładaną.

– Ciocia ma duży dom, to ciocia nawet jej nie zauważy! Sama ciocia wie, że Jagoda to pracoholiczka. Pewnie tylko na noc będzie do domu wracać. Albo i to nie.

– Niech będzie – zgodziła się łaskawie staruszka, zdecydowana za próg nawet nie wpuścić ciotecznej wnuczki. Doskonale pamiętała, co to było za ziółko. Z takiego czegoś tylko wredna żmija mogła wyrosnąć. Nic lepszego.

– Dziękuję cioci. – Franciszka odetchnęła z ulgą.

– Ale na waszym miejscu to ja bym na jakiś urlop wyjechała i zamknęła mieszkanie na cztery spusty. Bo jak mówisz, że ona nie ma gdzie wracać, to najlepiej by było, gdyby tak zostało. Jak będzie wiedziała, że u mamusi ma miękkie lądowanie, to może zechcieć wrócić.

Franciszka poczuła, jak miękną jej kolana. Do tego zaatakowały ją gwizdy i szumy, które ostatni raz pojawiły się w okresie menopauzy i zwykły towarzyszyć zawrotom głowy.

– Matko Boska, ja jej tu dłużej nie zniosę – wyszeptała dramatycznie do telefonu. – Ona chyba jaką depresję ma albo i co gorszego, ale to nie na moje nerwy. Ona tylko żre i chleje jak jakiś chłop!

– Wredne to i tyle, a nie żadna depresja – zbagatelizowała ciotka. – Powiedz jej, że ma przyjechać do pracy, a ja wszystko załatwię. Może i za mąż ją jeszcze wydam.

– Przecież ciocia zawsze twierdziła, że małżeństwo to relikt systemu niewolniczego!

– Relikt, nie relikt, ale niedaleko wdowiec się wprowadził z trójką dzieci. Firmę swoją ma. Dzieciaki rozwydrzone, a on dla nich macochy szuka. Szkoda by było, żeby jakąś dobrą kobietę dostał, bo na zmarnowanie biedaczka pójdzie.

– A Jagody nie szkoda?!

Rok przed…

– Musimy ją zabić – oświadczył Tadeusz, przystojny trzydziestolatek z plastrem na skroni, zakrywającym kilka szwów.

– Trzeba jej się pozbyć – odezwała się w tej samej chwili Ewelina z działu księgowości, której dwudziestoparoletni staż pracy nie przygotował mentalnie do kontaktów z Suczą.

– Właśnie to powiedziałem. – Tadeusz wyglądał na zadowolonego z poparcia.

– Ale nie w ten sposób – zaprotestowała niepewnie rudowłosa dziewczyna w okularach o tak grubych oprawkach, że jej nos się jeszcze nie złamał pod ich ciężarem wyłącznie dzięki sile woli właścicielki.

– Aniu, Tadeusz tylko żartował – zapewniła ją Ewelina, rzucając mu groźne spojrzenie.

– Sama powiedziałaś, że trzeba jej się pozbyć – stwierdził lekko nadąsany.

– Ale nie w ten sposób. Nikt nie pójdzie siedzieć za Sucz.

– Ewelina ma rację – poparła ją Aneta z działu kadr, która na szczęście nie miała bezpośredniego kontaktu z tamtą, ale jej siostrzenica od dwóch lat uczęszczała na terapię po miesięcznej praktyce pod skrzydłami Suczy. – Nie możemy jej zabić, jednak musimy jej się pozbyć.

– Niby jak? – Oparty o ścianę Krzysiek stał z rękoma skrzyżowanymi na piersi i z nieskrywanym sarkazmem dodał: – Ma plecy z żelaza, dupę ze stali, a jaja prezesa na jej widok chowają się aż za prostatą. Sucz podobno ma kwity na każdego. Nikt jej nie podskoczy.

– Nie musimy jej zabijać. Mogłaby się potknąć i wpaść pod pociąg. To byłby tak jakby wypadek, no nie? – Agata nie wyglądała na zbyt pewną siebie, ale ona nigdy tak nie wyglądała. Nie od czasu, gdy zaczęła pracę w TEJ FIRMIE.

– W sensie, że dopadnie ją karma?

– Tej karmie trzeba by pomóc, więc to nadal zabójstwo – sprzeciwiła się rudowłosa. – Na to się nie piszę.

– To może być jedyny sposób. – Tadeusz czuł, że jego pomysł nie zyska poparcia, ale mijający dzień sprawił, że był na to gotów bardziej niż zwykle. Wcześniej byłby to afekt, dziś był gotów dokonać zbrodni z premedytacją.

– Załóżmy, że zgodzimy się na zabójstwo. – Aneta postanowiła podejść do sprawy praktycznie, jak miała to w zwyczaju, gdy trzeba było rozwiązać jakiś problem. – Jak chcesz to zrobić?

– Nie wiem – przyznał.

– Masz pomysł na pozbycie się zwłok?

– Też nie, ale gdyby tak popełniła samobójstwo, to nie byłoby powodu do ukrywania ciała. Nawet lepiej, żeby się znalazło. Gdyby tak zaginęła i policja zaczęłaby jej szukać, ktoś z nas mógłby się wygadać na przesłuchaniach.

– Prędzej ona nas wszystkich doprowadzi do samobójstwa niż my ją.

Pozostali uczestnicy spisku w milczeniu przysłuchiwali się wymianie zdań między Anetą i Tadeuszem.

– Mogłaby wypaść przez okno – zaproponował, jeszcze niegotów przyznać, że jego pomysł to tylko marzenie.

– Nie otwierają się – zauważyła Mariola, obecna asystentka Suczy.

– Skąd wiesz? – spytał Tadeusz.

– Sprawdzałam.

Wszyscy spojrzeli na nią ze współczuciem.

– Spokojnie, nie zamierzałam skakać – powiedziała, uśmiechając się krzywo. – Ale o wypchnięciu Suczy już nieraz myślałam.

– Można by kogoś wynająć – zasugerował Tadeusz. – Tylko nie mam kasy.

– Można by zrobić zrzutkę – zaproponowała Mariola. Ona jedyna rozważała na serio rozwiązanie zaproponowane przez kolegę.

– Ktoś wie, ile to może kosztować? – spytała Ewelina.

Księgowa to księgowa. Nieważne, czy chodzi o rachunek za prąd, czy wynajęcie płatnego zabójcy.

– Chcesz powiedzieć, że znasz kogoś, kto by stuknął Sucz za kasę?

Tadeusz spojrzał z zakłopotaniem na Anię.

– Właściwie nie.

– Znasz chociaż jakiegoś kryminalistę?

– Alimenciarz się liczy? – odpowiedział po chwili namysłu.

– Zapomnijmy o tym głupim pomyśle i rozważmy inne opcje – zadecydowała Aneta.

– Może znajdziemy kogoś w internecie? – zasugerował Tadeusz.

– Człowieku, czy ty nie wiesz, kiedy się poddać? Sądzisz, że tacy ludzie ogłaszają się jako fachowcy do wynajęcia tuż obok malarza, szpachlarza i ogrodnika? – Ewelina ostatecznie wykpiła jego pomysł. – A może sam dasz ogłoszenie? „Potrzebny facet od mokrej roboty i nie chodzi o naprawę prysznica”.

– Oczywiście, że nie, ale przecież takie rzeczy dzieją się każdego dnia. Wystarczy być w złym miejscu o złym czasie. Dlaczego akurat nie ona? – odparł smętnie.

– Pomarzyć sobie możemy, jak wpada do studni i umiera w męczarniach zżerana przez węgorze, albo do studzienki kanalizacyjnej i zjadają ją szczury, albo zadziobują ją kruki i wrony, ale nie po to się tu spotkaliśmy, żeby fantazjować. Może spróbujmy znaleźć jakieś realne rozwiązanie.

W pokoju zapadła cisza.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI