Po grudniu - Joana Marcús - ebook

Po grudniu ebook

Joana Marcús

4,8
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kontynuacja jednej z najpopularniejszych powieści na Wattpadzie

Wszystko się zmieni… po grudniu.

Czas to pojęcie względne. Dla jednych płynie bardzo szybko, dla innych wręcz przeciwnie. Dla Jenny Brown ostatni rok ciągnął się w nieskończoność.

Kiedy próbujesz ułożyć sobie życie po rozstaniu, czas rządzi się innymi prawami, a rok spędzony z dala od Jacka Rossa okazał się jednym z najtrudniejszych wyzwań. W końcu udało jej się jednak przezwyciężyć kryzys, popracować nad sobą i stać nową Jenną, która ma w życiu nowy cel: skończyć studia.

Choćby oznaczało to powrót do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło i z którym wiąże się tak wiele wspomnień.

Choćby oznaczało to konieczność zmierzenia się z konsekwencjami wszystkich decyzji, jakie podjęła rok wcześniej.

Jenna jest przekonana, że wszystko, co wydarzyło się przed grudniem, to już przeszłość, jednak… co wydarzy się po grudniu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 631

Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewcia2010

Nie oderwiesz się od lektury

Delikatna ze smakiem
00

Popularność




Joana Marcús Po grudniu Tytuł oryginału Después de diciembre ISBN Copyright © 2022 by Joana Marcús The author is represented by Wattpad WEBTOON Studios. Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., 2025 Copyright © for this edition by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2025All rights reserved Cover design: adapted from the original design by Hachette Romans for Penguin Random House Grupo Editorial Cover photograph: © Shutterstock Redakcja Beata Kozieł-Kulesza Korekta Joanna Frotuna, Julia Młodzińska Serdecznie dziękuję za pomoc nieocenionemu Jaimemu Fernandowi Vargasowi Ruízowi, który z właściwą sobie przenikliwością i bez wahania wsparł mnie radą podczas rozwikływania skomplikowanych meandrów życia uczuciowego bohaterów powieści, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Magdalena Olejnik Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

Ostrzeżenie: książka zawiera treści związane z zażywaniem narkotyków i przemocą w związkach.

 

Dla każdej Jen, która próbuje zrobić to, co należy, która czasem popełnia błędy, która cały czas się uczy, która wciąż upada, ale zawsze się podnosi. Ta książka jest dla nas.

1. Leczenie ran

Mówią, że czas biegnie bardzo wolno, gdy jest ci źle… a ja zgadzam się z tym z całego serca.

Miałam swoją własną dawkę cierpienia, w którym najgorsze było to, że sama je na siebie sprowadziłam. Podjęłam decyzję, która, choć wydawała mi się słuszna, była koszmarnie trudna — porzuciłam chłopaka, którego kochałam.

Może słowo „porzuciłam” jest trochę przesadzonym określeniem. Chłopak, o którym mowa, cały czas mógł liczyć na wsparcie swoich przyjaciół. Will, Naya, Sue, a nawet jego brat Mike… Wszyscy oni byli przy nim. To ja usunęłam mu się z drogi, wróciłam do rodziców i zostawiłam to wszystko za sobą.

Rok wcześniej postanowiłam wyjechać z domu na uniwersytet, żeby studiować kierunek, który niespecjalnie mnie interesował. Być może chodziło mi głównie o to, by uciec jak najdalej od życia, jakie wiodłam do tamtej pory. W ten sposób poznałam ich wszystkich… i Jacka Rossa, którego trudno mi było uważać jedynie za przyjaciela.

Dzięki niemu zrozumiałam, że mój związek z Montym nie miał nic wspólnego z miłością, że powinnam nauczyć się samodzielnie myśleć, że przez całe życie starałam się spełniać cudze życzenia, niezależnie od tego, czy dla tych osób moje szczęście się liczyło.

Prawdopodobnie nie spodziewał się, że moją pierwszą samodzielną decyzją będzie zerwanie z nim. Jack musiał dążyć do spełnienia swoich marzeń, a ja nie byłam w stanie mu w tym towarzyszyć. Musiałam znaleźć swoje własne cele.

Chętnie przypisałabym sobie autorstwo tych mądrych zdań, ale tak naprawdę przez ten ostatni rok powtarzała mi je w kółko moja terapeutka. Chodziłam do niej dzięki mojemu starszemu rodzeństwu, Spencerowi i Shanon, którzy pomagali mi opłacić terapię, dopóki nie miałam własnych dochodów.

Przez ten rok zdążyłam pracować jako kasjerka, sprzedawczyni na stacji benzynowej, pomocnik magazyniera i instruktorka sportowa u Spencera. Czasem wykonywałam te prace równolegle, więc zajmowały mi tyle godzin i byłam tak zmęczona, że nie miałam już siły myśleć o niczym innym. Paradoksalnie to chyba pomogło mi najbardziej.

Samodzielność, zarabianie własnych pieniędzy, możliwość decydowania o sobie… wszystko to stanowiło wielką zmianę. Zmianę, na którą nie liczyłam. Łącznie z terapią pozwoliło mi to spojrzeć na życie z nowej perspektywy.

A jedną z rzeczy, które zobaczyłam w innym świetle… była moja rodzina.

Słowa Jacka o tym, że zawsze skłaniali mnie, żebym robiła to, czego chcieli, wciąż brzmiały mi w głowie. Próbowałam nie zwracać na nie uwagi, odwracać oczy od sygnałów, które je potwierdzały, udawać, że wszystko jest w porządku… aż nagle któregoś wieczora wszystko wybuchło.

Siedziałam przy stole w kuchni z moimi braćmi bliźniakami — Sonnym i Stevem — z rodzicami i ze Spencerem. Jedynym dźwiękiem towarzyszącym kolacji były odgłosy meczu transmitowanego w małym odbiorniku stojącym obok lodówki. Moi bracia i ojciec siedzieli ze wzrokiem wbitym w ekran, a ja i mama jadłyśmy, niezbyt zainteresowane.

Tylko my dwie nie byłyśmy zaabsorbowane meczem, więc nie pozostało nam nic innego, jak nawiązać rozmowę. To przyczyniło się do wybuchu kłótni.

— Nie jesteś głodna? — zapytała, widząc, jak szturcham brukselkę widelcem.

Byłam zbyt zmęczona, by czuć głód. Po pięciu godzinach na stacji benzynowej i kolejnych czterech na siłowni ledwo trzymałam się na nogach.

— Niezbyt. Chyba zostawię to sobie na jutro.

Przez chwilę mama nic nie mówiła. Spojrzenie jej brązowych oczu, niemal identycznych jak moje, skupiło się z pewną urazą na moim praktycznie nietkniętym talerzu.

— Trudno — stwierdziła wreszcie i odłożyła widelec. — Ja też nie jestem zbyt głodna. Może dziś kolacja mi nie wyszła.

— Tego nie powiedziałam, mamo.

— Wcale nie musisz mówić. Ostatnio nic ci nie pasuje.

— Jestem zmęczona.

— Zawsze masz jakąś wymówkę.

Od kiedy wróciłam do domu, czułam, że traktuje mnie trochę szorstko, ale nigdy nie zaatakowała mnie tak bezpośrednio, a przede wszystkim tak niesprawiedliwie. Było jasne, że coś jest na rzeczy, ale nie ośmielała się mi tego powiedzieć.

Z jakiegoś powodu tamtego wieczora postanowiłam wyjaśnić sytuację.

— Można wiedzieć, o co ci chodzi?

Mój ton był inny. Spokojny, ale stanowczy. Nigdy nie odezwałam się tak do rodziców. A może w ogóle do nikogo. Moja terapeutka nazywała to „asertywnością”. W efekcie wszyscy przy stole oderwali wzrok od ekranu i spojrzeli na mnie zaskoczeni.

Mama, oczywiście, już trzymała się za serce.

— O czym ty mówisz?

— O tym, że wyraźnie masz do mnie o coś pretensje, i nie rozumiem, dlaczego nie chcesz mi tego powiedzieć wprost — wyjaśniłam z całym spokojem.

Rodzice spojrzeli po sobie. W tamtym czasie często to robili. Zrozumiałam, że już o tym rozmawiali i oboje doskonale wiedzą, o czym mówię. Wkurzyło mnie, że mimo to żadne z nich nie chciało tego przyznać.

— Więc? — upierałam się wciąż spokojnie.

— Nie odzywaj się w ten sposób do matki — ostrzegł tata.

— Nie odzywam się do niej w żaden sposób. Zapytałam tylko, co się dzieje i dlaczego mam wrażenie, że cały czas szukacie pretekstu, żeby o coś się do mnie przyczepić.

Sonny i Steve zachichotali drwiąco. Zacisnęłam rękę na widelcu.

— Odwala ci — rzucił Steve, nie odrywając wzroku od ekranu.

— Tak — dodał Sonny. — Od kiedy wróciła, uważa, że wszyscy są przeciwko niej.

— Wcale tak nie uważam, ale irytuje mnie, że obgadujecie mnie za moimi plecami.

— Nikt cię nie obgadywał — zapewnił tata.

Jego słowa zabrzmiały tak fałszywie, że aż się zaczerwienił. Wymienił kolejne szybkie spojrzenia z mamą.

— Nie? — upierałam się. — To dlaczego tak na siebie patrzycie?

— Wcale na siebie nie patrzymy! — wykrzyknęła mama ze złością.

— Oczywiście, że patrzycie!

— Masz paranoję! — Steve chrząknął znacząco, a Sonny wybuchnął śmiechem.

Zacisnęłam rękę tak mocno, że na tym etapie kostki moich palców były już białe. Czułam się sfrustrowana. I zmęczona. Ta niedobra kombinacja sprawiła, że po raz pierwszy od dawna krzyknęłam na braci:

— Zamknijcie się wreszcie!

— Jennifer! — Mama też krzyczała. — Dosyć tego! Nikt nie jest przeciwko tobie. Nie popadaj w paranoję!

— To żadna paranoja, po prostu widzę, co się dzieje!

— I co takiego widzisz? Że twoi bracia się śmieją? Co w tym złego?

— Nie śmieją się! — mówiłam coraz głośniej, a mój głos zaczynał zabarwiać się desperacją. — Nabijają się! Drwią sobie ze mnie od wielu lat, a ty nigdy nic nie mówisz! Tata zresztą też!

Ostatni zaatakowany zmarszczył brwi, ale to mama odpowiedziała:

— Można wiedzieć, z czym masz problem? Próbujemy w spokoju zjeść kolację!

— To ty zaczęłaś! I to ty krzywo na mnie patrzysz, od kiedy wróciłam do domu! Nie rozumiem tego! Czy nie chciałaś, żebym wróciła? Teraz ci przeszkadzam?

Zduszony okrzyk mamy sprawił, że tata wyprostował się jeszcze bardziej, prawie jakbym wymierzyła jej policzek, a on musiał się przygotować do interwencji.

— Przeginasz! — krzyknął, co bardzo rzadko mu się zdarzało.

— A co? Może zaprzeczysz, że sobie ze mnie drwią?

— Przestań psuć wszystkim humor — zaprotestował Sonny, rzucając mi w twarz serwetką.

— A ty zostaw mnie wreszcie w spokoju! — krzyknęłam, a na twarzy drugiego bliźniaka też odmalowało się zdumienie. — Nie masz w życiu nic lepszego do roboty niż dokuczanie swojej młodszej siostrze? Nie macie przypadkiem w garażu waszej plajtującej firmy? To może tym się zajmijcie i odczepcie się ode mnie!

Po raz pierwszy w historii moje słowa sprawiły, że całkiem ich zatkało.

— Dosyć tego! — Mama zrobiła się cała czerwona, jak zawsze, gdy się denerwowała. Wymierzyła we mnie palec. — Nie możesz iść przez życie, sprawiając innym przykrość, Jennifer!

— Innym? A co ze mną? Zastanowiliście się kiedyś, jak ja się czuję, czy to pozostaje całkiem poza obszarem waszego zainteresowania?

— Od kiedy tak się do nas odzywasz? — Przerwała, jakby zabrakło jej słów. — Na pewno namieszali ci w głowie ci twoi kolesie z uniwersytetu, zwłaszcza ten chłopak, z którym chodziłaś!

Od kiedy wróciłam, mama nie wypowiadała imienia Jacka. Stał się „chłopakiem, z którym chodziłam”. Nawet jej ton, dawniej serdeczny, nabrał całkowicie pogardliwego brzmienia.

— Owszem! — wykrzyknęłam, gwałtownie odkładając widelec na stół. — Jack otworzył mi oczy na wiele rzeczy!

— No to mamy odpowiedź! — Zdawało się, że wreszcie wyjaśniłam coś, co nie dawało jej spokoju. — Namieszał ci w głowie i nastawił przeciwko nam! Przez niego nawet złożyłaś doniesienie na policję na tego biednego chłopca!

Miałam odpowiedzieć, ale to ostatnie zdanie wprost mnie zmroziło. Zszokowana nie zdołałam wykrztusić ani słowa, gdy Spencer, który do tej pory się nie odzywał, wstał.

— Nie — ostrzegł bardzo chłodnym tonem. — Nie tędy droga, mamo.

Mama, która nie była przyzwyczajona, żeby ktoś mnie bronił, a już tym bardziej przed nią, aż podskoczyła.

— Ja tylko mówię, jak jest!

— Doniosła na tego dupka, i bardzo dobrze, tak właśnie należało zrobić, więc uważaj, co mówisz.

— Spencer! — Rozwścieczony tata poderwał się na nogi.

— Żaden tam Spencer!

— To doniesienie to nie tylko jej sprawa! — krzyknęła bardzo zdenerwowana mama. — Wiesz, jak na mnie patrzą sąsiedzi, od kiedy to zrobiła? Wiesz, co o nas mówią? Cała jego rodzina się od nas odwróciła!

— Uderzył Jenny!

— To ona tak twierdzi!

Chyba właśnie to zdanie wyrwało mnie z odrętwienia. Zamarłam, od kiedy w rozmowie wspomnieli o Montym, ale w tym momencie w końcu to do mnie dotarło. Ich niechęć nie wynikała z tego, że wróciłam do domu, ale z tego, że moje decyzje wpłynęły na ich życie. Nie martwiło ich, że moje szczęście jest zagrożone, lecz że ich spokój doznał uszczerbku.

Nawet nie wiem, kiedy wstałam, po prostu nagle usłyszałam szuranie odsuwanego krzesła i zobaczyłam, że idę w kierunku schodów. Ruszałam się jak robot. I byłam wściekła. Wściekła na rodziców i braci, bo rok i ileś ciosów później ludzie dalej mi nie wierzyli.

Bo… nie, nie wierzyli mi. Poza kilkoma osobami z sąsiedztwa, które jednak o tym nie mówiły. Monty nie robił wrażenia przemocowego gościa. Był przystojny, czarujący i dobrze grał w kosza. Ideał mężczyzny. Ja natomiast byłam zdziwaczałą córką Brownów, która zniknęła na kilka miesięcy, a po powrocie zrujnowała chłopakowi życie, donosząc na niego na policję.

Jasne, że mi nie wierzyli. Prawie mnie nie znali. A nawet gdyby znali mnie lepiej, nie zamierzali mi uwierzyć. Ale mogłam z tym żyć.

Zabolało mnie jednak, że moja własna mama też mi nie wierzy.

Weszłam do swojego pokoju i wyciągnęłam walizkę spod łóżka. Nie wiedziałam, co zrobię, gdy znów opuszczę ten dom, ale wiedziałam, że nie mogę dłużej tu zostać. Nie mogłam pozwolić, by zasiali we mnie wątpliwości, czy słusznie go oskarżyłam.

Bo wątpliwości nie było. Pamiętałam uderzenia, wiadomości, upokorzenia i wyzwiska. Pamiętałam moje zniszczone ubrania i okulary. Nie mogłam żyć w strachu, że to się powtórzy, bo któregoś dnia te krzyki zmieniłyby się w szarpanie, szarpanie w popychanie, popychanie w walenie w ścianę… a te uderzenia któregoś dnia znów zwróciłyby się przeciwko mnie. A wtedy straciłabym kontrolę nad tym, co się ze mną dzieje. Nie mogłam tak żyć.

Słyszałam krzyki, ale nie rozumiałam, co mówią. Zdawało mi się, że widzę kątem oka jakieś poruszenie. Spencer wszedł do mojego pokoju w trakcie burzliwej kłótni z tatą, któremu zamknął drzwi przed nosem. Nigdy nie widziałam, żeby był tak wkurzony, a świadomość, że doszło do tego, bo chciał mnie obronić, odkrycie, że ktoś jednak mi wierzy, sprawiły, że miałam ochotę go przytulić.

— Nie przejmuj się, Jenny — powiedział mój starszy brat bardzo miękko, niemal szeptem. — Zabiorę cię stąd, okej?

Nie wiem, czy coś mu odpowiedziałam, ale jak na sprężynie poderwałam się z łóżka i otworzyłam szafę, byle jak wrzuciłam ubrania do walizki. Po chwili stanęłam gotowa do drogi, a Spencer wyjął mi walizkę z ręki, żeby pomóc ją znieść. Nie zauważyłam, że w drugim ręku trzymał kluczyki od auta, ale usłyszałam ich pobrzękiwanie. Naprawdę opuszczaliśmy dom.

Rodzice krzyczeli, gdy wychodziliśmy. Chyba nawet moi bracia coś mówili. Na nic się to nie zdało. Po chwili siedziałam już w samochodzie Spencera, a on pruł przed siebie do nieznanego mi celu, mocno dociskając pedał gazu. Dopiero wtedy, gdy zostaliśmy sami, nie potrafiłam już dłużej powstrzymać łez. Brat bez słowa przygarnął mnie ramieniem do siebie. Byłam mu za to wdzięczna.

Zaparkował przed domem naszej babci.

Babcia czekała na nas na werandzie — wywnioskowałam, że zadzwonił do niej, zanim wyjechaliśmy, z czego nie zdawałam sobie sprawy. Na nasz widok wstała i podeszła do mnie z lekkim uśmiechem na zatroskanej twarzy.

— Wejdź, kochanie. Chcesz gorącej czekolady?

Od tamtego wieczora zamieszkałam u niej.

To rozwiązanie niezbyt mi odpowiadało. Obawiałam się, że stanę się dla niej ciężarem, bo była już starsza i miała własne problemy. Kilka razy zaproponowałam jej część mojej pensji, ale w ogóle nie chciała o tym słyszeć. W końcu się poddałam i zdecydowałam, że będę jej przynosić gotowe obiady, żeby nie musiała wieczorami siedzieć w kuchni.

Rodzice porozmawiali z nią pierwszego wieczora. Tata próbował się do mnie dodzwonić, aż w końcu odebrałam, jednak mama więcej się do mnie nie odezwała.

Po tamtym wieczorze rodzina się podzieliła. Shanon i Spencer odsunęli się trochę od rodziców. Natomiast bliźniacy postanowili się więcej do mnie nie odzywać. Chyba to rozumiałam. Ja też nie miałam ochoty z nimi gadać.

W tamtym okresie rozmawiałam z Nayą przynajmniej raz w tygodniu, ale nigdy jej o tym nie wspomniałam. Dla niej moje życie było absolutnie idealne. Pracowałam jako instruktorka sportowa, przeprowadziłam się do babci, żeby pomóc jej w domu, cała rodzina mnie uwielbiała… Podejrzewam, że chętnie usłyszałaby jeszcze, że Monty spadł z piątego piętra, ale nie odważyłam się aż tak popuścić cugli fantazji. Już i tak miałam wystarczająco duże wyrzuty sumienia, że ją oszukuję.

Ale wiadomo, znając Nayę… gdybym zdradziła jej prawdę, zjawiłaby się u mnie, żeby zabrać mnie z powrotem do nich.

— Na pewno wszystko u ciebie w porządku? — zapytała któregoś wieczora w środku rozmowy.

— Tak — zapewniłam. Siedziałam na werandzie, z kolanami przyciągniętymi do piersi. — Pewnie, że tak, a dlaczego pytasz?

— Nie wiem, wydajesz mi się jakaś przygaszona.

Chciałam odpowiedzieć, że wszystko dobrze, żeby się nie martwiła, ale nie potrafiłam już dłużej udawać.

— Jestem zmęczona — przyznałam półgłosem.

Naya nie wiedziała, do jakiego stopnia czułam się wyczerpana, tak fizycznie, jak psychicznie. Do jakiego stopnia miałam już wszystkiego dosyć.

Mimo to zaoferowała mi całe wsparcie, jakie mogła, bo taka już była.

— Niezależnie od tego, co cię tak męczy, Jenna… Nie ma sensu, żebyś się tym zamartwiała. Zasługujesz na szczęście.

— No ładnie, nie spodziewałam się, że dojdziemy do tak głębokich refleksji — spróbowałam zażartować. — Gdybym wiedziała, zorganizowałabym buteleczkę wina.

— Oj, głuptasie, pozwól się pocieszyć. Próbuję ci powiedzieć, że może dobrze by ci zrobiła zmiana otoczenia. Może problem tkwi w miejscu, w którym przebywasz.

— Raczej nie. Jestem tego pewna.

— W takim razie mogłabyś wrócić, nie? Chociażby tylko na jeden semestr. Trochę byś sobie odpoczęła.

Najgorsze było to, że wcale nie wydawało mi się to złym pomysłem. Ostatecznie chciałam odciąć się od mojego otoczenia. Chciałam zapomnieć o wszystkim na kilka miesięcy.

Był jednak pewien problem…

— Nie chcę spotkać Jacka.

— Wiem… Ale to chyba żaden kłopot. W końcu wyjechał na studia do Francji.

O tym już wiedziałam. Wyjechał wkrótce po naszym rozstaniu. Will mi o tym powiedział, a ja bardzo się ucieszyłam ze względu na Jacka.

— Wiem, ale w każdej chwili może wrócić, choćby tylko na kilka dni. Nie chciałabym, żeby mnie spotkał i źle się poczuł z tego powodu.

Naya westchnęła.

— Nie sądzę, żeby się tu zjawił, Jenna. Ross nie wrócił ani razu, od kiedy wyjechał.

To mnie zaskoczyło.

— I nic o nim nie wiecie?

— Will czasem do niego dzwoni, ale wie niewiele więcej.

— Och…

Na chwilę zapadła cisza, a potem Naya westchnęła.

— Ale ty… pomyśl o tym, okej? Mamy dopiero początek stycznia. Chyba aż do końca miesiąca możesz się zapisać na drugi semestr.

— Dobrze, przemyślę to. Ale nic ci nie obiecuję.

— Super! — ucieszyła się tak szczerze, że miałam ochotę ją uściskać. — Jeśli wrócisz, ja pierwsza mam się o tym dowiedzieć!

— Zawsze jesteś pierwsza.

— Przywilej the best friend.

Niemal zobaczyłam, jak puszcza do mnie oko. Zaśmiałam się.

— Zadzwonię jutro, Naya. Muszę iść na kolację.

— Dobra. Uściskaj ode mnie babcię!

— A ty wszystkich! Tylko uważaj z Sue. Gotowa podrapać ci twarz.

— Podczas uścisku dla niej założę sobie przyłbicę.

Zakończyłam rozmowę z uśmiechem, po czym jeszcze przez chwilę wpatrywałam się w telefon. Potem wróciłam do rzeczywistości. Bardzo lubiłam rozmawiać z Nayą. To była moja oaza spokoju pośród odmętów codzienności. Z Nayą wszystko zawsze wydawało się dużo prostsze, jakby problemy nie były aż tak poważne, a radości trwały dłużej. Może właśnie dlatego była pierwszą osobą, o której myślałam, gdy było mi źle, i cieszyłam się, że ona miała ten sam odruch.

Jednak ta chwilowa radość szybko się ulotniła. Nagle coś mnie tknęło. Choć nic nie słyszałam, dreszcz przeszedł mi po plecach. Odruchowo podniosłam głowę i ku mojemu przerażeniu ujrzałam naprzeciw siebie Monty’ego.

Stał przy furtce do ogrodu z rękami w kieszeniach kurtki i z dziwnym wyrazem twarzy, którego nie udało mi się rozszyfrować. Zresztą nie zależało mi na tym. W tym momencie wiedziałam jedynie, że powinnam uciekać.

Zanim zdążył otworzyć usta, już poderwałam się na nogi i wymierzyłam w niego palec.

— Nie waż się zrobić ani kroku więcej — ostrzegłam go cicho.

Monty westchnął, a ja zaczęłam się wycofywać w stronę domu.

— Chcę tylko porozmawiać, Jenny.

— Masz zakaz zbliżania się do mnie, chcesz porozmawiać z policją?

Poruszałam się bardzo powoli, bo na myśl o tym, że miałabym się do niego odwrócić tyłem, ogarniała mnie panika. Ręką wyciągniętą za siebie szukałam drzwi.

— Możesz nie uciekać? — Jego spokojny ton się nie zmienił, ale zrobił krok w moim kierunku, co mnie przeraziło. — Powiedziałem przecież, że chcę tylko porozmawiać.

Nie słuchałam go. W końcu znalazłam drzwi.

Już miałam się uśmiechnąć, gdy nagle odkryłam, że stało się najgorsze, co mogło się stać w takiej sytuacji: zatrzasnęły się.

Cholera! Miałam klucze? Wzięłam je? Mocno w to wątpiłam. Zwykle, kiedy drzwi się zatrzaskiwały, czekałam, aż babcia wyjdzie sprawdzić, czemu tak długo nie wracam. Na ogół nie trwało to dłużej niż pięć minut.

Ogarnięta paniką natychmiast wcisnęłam dzwonek. Monty już po raz trzeci ruszył w moim kierunku z rękami uniesionymi na znak, że nie ma złych intencji.

— Powiedziałam, żebyś się nie zbliżał! — Byłam na siebie zła, że mam tak przerażony głos.

— Nie zrobię ci krzywdy, przysięgam!

W desperacji znów wcisnęłam dzwonek. Było za późno. Monty już wchodził po schodkach na werandę.

Co mogłam zrobić? Pomyślałam, żeby przeskoczyć przez poręcz werandy i pobiec w dół ulicy. Uprawiałam lekką atletykę. Mogłam mu uciec. Byłam tego pewna.

Jednak w tym celu musiałabym przejść koło niego, a wiedziałam z dawnych doświadczeń, że złapie mnie bez trudu.

W tej sytuacji jedyne, co mogłam zrobić, to oprzeć się plecami o drzwi i błagać, żeby się zatrzymał. Monty stanął o krok ode mnie, wciąż z uniesionymi dłońmi, i przyglądał mi się, jakby sprawiało mu przykrość, że widzi mnie w takim stanie. To rozwścieczyło mnie jeszcze bardziej niż cała reszta.

— Idź sobie! — wycedziłam przez zęby.

— Słyszałem o twoich rodzicach — odparł łagodnym tonem, opuszczając w końcu ręce.

— Idź stąd! Nie mam ci nic do powiedzenia!

— Czasem pomagam twoim braciom w warsztacie, żeby coś zarobić — wyjaśniał dalej, jakby mnie nie usłyszał. — Twoi rodzice bardzo mnie lubią i jestem im za to wdzięczny, ale…

— Idź stąd — powtórzyłam. Tym razem zabrzmiało to jak prośba.

Błagam, niech ktoś wreszcie przyjdzie! Dlaczego wyszłam, żeby porozmawiać z Nayą? Dlaczego nie zrobiłam tego w salonie? Dlaczego akurat tego dnia musiały się zatrzasnąć drzwi?

Monty zacisnął szczęki.

— Nie odejdę stąd, dopóki mnie nie wysłuchasz.

Cały czas wpatrywałam się w niego w napięciu. Podczas tych miesięcy, gdy byliśmy parą, nauczyłam się wychwytywać ruchy i sygnały, po których wiedziałam, że zbliża się niebezpieczny moment. Gdybym zauważyła coś takiego, musiałabym rzucić się do ucieczki.

— Chciałem ci tylko powiedzieć, że doceniam to, że mnie lubią — ciągnął, przyglądając mi się uważnie, mimo że unikałam jego wzroku. — Ale jeśli to stanowi problem w twojej relacji z nimi, mogę przestać ich odwiedzać.

To zdumiało mnie do tego stopnia, że o mało nie wybuchnęłam śmiechem. Zamierzał teraz odgrywać szlachetną postać?

— Zostaw mnie w spokoju — mruknęłam, potrząsając głową.

— To niedobrze, że oddaliłaś się od swojej rodziny z powodu chłopaka, z którym nawet nie chodzisz.

Zastanowiłam się nad jego słowami. Skąd wiedział, że oddaliłam się od rodziców? Rozmawiał z nimi?

— Powtarzam po raz ostatni… Odejdź albo zadzwonię na policję.

— Nie rozumiem, dlaczego pozwalasz, żebym stanowił przeszkodę w twoich kontaktach z rodziną, skoro nawet się nie widujemy — ciągnął. — Jenny, to twoi bliscy. To dla nich bardzo trudne.

Nie dość, że uważa się za szlachetnego, to jeszcze chce robić za terapeutę rodzinnego.

— Kochają cię i chcą dla ciebie jak najlepiej. Chociaż czasami możesz mieć inne wrażenie, bo użyją nieodpowiednich słów, zapewniam cię, że bardzo się o ciebie martwią i chcą jedynie, żebyś wróciła do domu. Jeżeli w tym celu powinienem się od nich oddalić, po prostu powiedz mi o tym, a ja…

Urwał nagle. Drzwi gwałtownie się otworzyły, tak że o mało nie wpadłam do środka. Na szczęście w ostatniej chwili złapałam się futryny. Zobaczyłam, że babcia mija mnie jak burza. Monty w jednej chwili podjął gorączkowy odwrót.

— Wynocha z mojego ogrodu! — wykrzyknęła babcia z oburzeniem. — Nie waż się tu więcej przychodzić!

W pierwszej chwili zdumiałam się, że Monty zwiał z tak przerażoną miną, ale szybko to zrozumiałam, gdy zobaczyłam, że babcia mierzy do niego ze starej strzelby myśliwskiej swojego brata.

— Spadaj stąd! — wrzasnęła jeszcze raz, gdy pospiesznie odchodził. — Następnym razem wyjdę z odbezpieczoną! Zrozumiałeś?!

Babcia opuściła broń i zmrużyła oczy.

— Zrobił ci coś?

— Nie — zapewniłam szybko.

— Dobrze się czujesz? Potrzebujesz czegoś?

O dziwo… nie mogłam czuć się lepiej! Gdy zobaczyłam, że broni mnie w taki sposób, mało nie roześmiałam się z nerwów.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki