Pochwała głupoty - Erazm z Rotterdamu - ebook

Pochwała głupoty ebook

Erazm z Rotterdamu

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

"Pochwała głupoty" jest satyrą na renesansowe społeczeństwo, w której Erazm z Rotterdamu skrytykował przywary społeczne, takie jak przekupstwo, hipokryzja, czy rozwiązłe obyczaje kleru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 315

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pochwała głupoty

I. Mimo ludz­kie o mnie języki i prze­kąsy samych nawet uprzy­wi­le­jo­wa­nych głup­ców, że jed­nak ja tylko, ja mówię, jedna koję tro­ski i uszczę­śli­wiam i bogów, i ludzi, wy sami żywym tego jeste­ście dowo­dem. Zale­d­wie bowiem wstą­pi­łam na to miej­sce zagaić mową to pocze­sne i liczne wasze zebra­nie, cho­ciaż jesz­cze ust nie otwo­rzy­łam, już na sam tylko widok mój lica wasze tak nie­spo­dzianą i nie­zwy­czajną jakąś zabły­sły rado­ścią, wnet tak wypo­go­dzi­li­ście swe czoła i tak mnie uprzej­mym i rado­snym powi­ta­li­ście uśmie­chem, że gdy na was patrzę, tak mi się i zdaje, jak­by­ście wszy­scy co do jed­nego, ile was tu widzę obec­nych, pod dobrą byli datą, przy­kła­dem bogów Homera1 hoj­nie się ura­czyw­szy nepen­to­wym nek­ta­rem2, bo przed­tem, spu­ściw­szy nos na kwintę, sie­dzie­li­ście smutni, jak­by­ście z jaskini Tro­fo­niu­sza3 wró­cili. Jak wszyst­kie przed­mioty nowy zazwy­czaj kształt, nową barwę i świeżą, że tak powiem, przy­bie­rają mło­dość, skoro wscho­dzące słońce ukaże ziemi swoje oka­załe i złote obli­cze lub gdy po przy­krej i ostrej zimie świeża wio­sna miłym tchnie zefi­rem, tak wła­śnie i wasze lica na widok mój nagle się zmie­niły.

I tak ja samym tylko moim poja­wie­niem się roz­pro­szy­łam czarną waszą posęp­ność, czego wielcy skąd­inąd mówcy zale­d­wie zdo­ła­liby doka­zać długą i z wiel­kim mozo­łem wyślę­czoną mową.

II. Nie zataję przed wami, dla­czego dzi­siaj w tak nie­zwy­czaj­nym wystę­puję stroju i orszaku, jeśli tylko mej mowie nie odmó­wi­cie uszu; wszakże nie takich, jakimi zwy­kli­ście słu­chać kazno­dzie­jów, lecz jakimi wła­śnie włó­czę­gów, kugla­rzy i bła­znów i jakimi nie­gdyś ów Midas4, godny nasz koleżka, przy­słu­chi­wał się melo­dyj­nym dźwię­kom bożka Pana5. Chce mi się bowiem przed wami wystą­pić sofi­stą6, jed­nak nie takim, pro­szę, co to dziś nabija głowy mło­dzieży nud­nymi jaki­miś bred­niami i uczy ją kłó­cić się w dys­pu­tach7, jak jakieś prze­kupki, lecz posta­ram się pójść w ślady owych daw­nych nauczy­cieli, co to uni­ka­jąc hań­bią­cego imie­nia filo­zo­fów, woleli nazy­wać sie­bie sofi­stami. Tych było dzie­łem opie­wać w pane­gi­ry­kach pochwały bogów i ludzi. A więc i ode mnie także posły­szy­cie pane­gi­ryk, tylko nie Her­ku­lesa8, ani Solona9, ale mnie samej, to jest Głu­poty.

III. Nie dbam o owych mędr­ków, co to chwa­lić samego sie­bie próż­no­chwal­stwem, a nawet nie­do­rzecz­no­ścią i głup­stwem mie­nią10. Niech sobie będzie głup­stwem, byle tylko było w miej­scu i, jak mówią, do twa­rzy. A cóż być może sto­sow­niej­szego i bar­dziej, i w miej­scu, i do twa­rzy, jak kiedy Głu­pota swych pochwał sama jest trę­ba­czem? Któż god­niej ode mnie potrafi mówić o mnie? Alboż kto inny może znać mnie lepiej, niż ja znam sie­bie sama? Wresz­cie postę­puję w tym razie skąd­inąd daleko sumien­niej, niż owa nie­zli­czona cze­reda jaśnie wiel­moż­nych i mędr­ków, co to do wyśpie­wa­nia sobie w oczy kła­ma­nych i czy­sto wyłga­nych swych pochwał, przez głu­pią jakąś skrom­ność naj­mują sobie za pie­nią­dze jakiego łapi­gro­sza mówcę albo miso­liza poetę, i gdy bez­czelny pochlebca nik­czem­nego czło­wieka nie­mal równa z bogami i wbrew swemu prze­ko­na­niu sta­wia go za wzór wszel­kich dosko­na­ło­ści, gdy, mówię, kawkę w cudze przy­straja pióra11, gdy, iż tak rzekę, Murzyna sili się wybie­lić, na koniec, gdy z komara sło­nia robi, ów niby skrom­niś tym­cza­sem puszy się jak kiszka w sobo­lach, jak paw się nadyma i swój czub nastrzę­pia. Trzy­mam się na koniec zna­nego owego przy­sło­wia:

Na czy­jej się war­to­ści dru­dzy nie poznali.

Ten, ile jego siła, niech sam sie­bie chwali.

Choć skąd­inąd nie mogę się nadzi­wić nie­wdzięcz­no­ści czy raczej leni­stwu ludzi, któ­rzy cho­ciaż co do jed­nego wszy­scy biją mi czo­łem i hoj­nie moich uży­wają darów, jed­nak w ciągu tylu wie­ków żaden się nie zna­lazł, co by we wdzięcz­nej mowie wyło­żył pochwałę Głu­poty, gdy tym­cza­sem byli zapa­leńcy, że nie powiem sza­leńcy, któ­rzy z wielką stratą i czasu, i zdro­wia12, z sze­ro­kimi roz­pi­sali się pochwa­łami Buzy­ry­sów, Fala­ry­sów, febry kwar­cia­nej, muchy, łysiny i innych tego rodzaju bredni. Powiem tedy wam mowę, nie­przy­go­to­waną wpraw­dzie i nie­wy­pra­co­waną, ale impro­wi­zo­waną, a więc praw­dziw­szą.

IV. Nie myśl­cie, że to robię dla popi­sa­nia się tylko z moim dow­ci­pem, jak to czyni zwy­kła szajka okle­pa­nych mów­ców13. Oni to, jak wie­cie, nie­raz wystę­pują z mową, która ich całe trzy­dzie­ści lat pracy kosz­to­wała, a czę­sto nawet i z cudzą, cheł­pią się jed­nak i klną się, że ją wła­śnie przed trzema dniami doryw­czo i dla wła­snej tylko napi­sali roz­rywki, ba, nawet cza­sem tylko podyk­to­wali. Co do mnie, mam sobie za punkt honoru zawsze mówić to, co mi ślina do gęby przy­nie­sie14. Nie ocze­kuj­cie też ode mnie mojego okre­śle­nia, tym bar­dziej żad­nych podzia­łów. Moż­naż bowiem okre­ślać bóstwo, żad­nych nie­zna­jące gra­nic, lub je dzie­lić15, gdy mu bez wyjątku wszy­scy biją czo­łem? I na cóż by się wresz­cie przy­dało cień mój lub słabe tylko przed­sta­wiać wam rysy, gdy mnie tu wła­śnie obecną oko w oko widzi­cie? Jestem bowiem, jak dobrze wie­cie, owa dóbr wszel­kich sza­farka16, którą łacin­nicy zowią Stul­ti­tia, a Grecy μωρ;α, to jest Głu­pota.

V. Nie mia­łam nawet potrzeby wymie­niać wam mojego nazwi­ska, gdyż samo już moje wej­rze­nie, samo czoło, jak powia­dają, dowo­dzą aż nadto, czym jestem i kto by myślał, że jestem Minerwą, czyli mądro­ścią, tego i bez szcze­rej mej mowy, skar­ciłby natych­miast i wypro­wa­dził z błędu już sam widok mej twa­rzy, tego wier­nego duszy zwier­cia­dła17. Nie znam bowiem, co to jest obłuda, nie umiem co innego uda­wać na twa­rzy, co innego myśleć, a co innego mówić; jestem bowiem tak zawsze do sie­bie podobna, że nawet ci mnie nie mogą zataić, co to będąc istne w pur­pu­rze małpy albo osły we lwiej skó­rze18, stroją się jed­nak w maskę i tytuł rozum­nych. Nic im jed­nak nie pomaga sta­ranne uda­wa­nie, ster­czące uszy aż nadto już zdra­dzają Midasa. Są to zaiste naj­niew­dzięcz­niejsi ludzie, bo choć naj­bar­dziej do mego należą cechu, tak się jed­nak wsty­dzą mojego imie­nia, że nie­raz go uży­wają na łajankę dru­gich. Takich więc, co to w rze­czy samej naj­więk­szymi będąc głup­cami, za mędr­ców i Tale­sów19 chcą ucho­dzić, czyż nie­spra­wie­dli­wie z grecka μοροδοφονς pół­głów­kami nazwać mi się godzi?

VI. Chce mi się bowiem i w tej nawet mie­rze iść za przy­kła­dem owych to sław­nych wieku naszego mów­ców, któ­rzy się pra­wie bogami sobie zdają, gdy jak pijawki20 dwu­ję­zycz­nymi się okażą i poczy­tują za rzecz wiel­kiej wagi do ojczy­stej mowy, jakby jakich mozai­ko­wych ozdób21 napchać obcych grec­kich wyra­zów, cho­ciaż im tu nie miej­sce22, i przy­pa­dają, jak kwia­tek do kożuszka; w braku zaś słów obcych, żeby otu­ma­nić czy­tel­nika i umysł jego omro­czyć, ze zbu­twia­łych szpar­ga­łów doby­wają kilka pod­sta­rza­łych wyra­zów, zapewne dla­tego, żeby rozu­mie­ją­cym je szcze­gólną spra­wić przez to samo roz­kosz, nie­ro­zu­mie­ją­cych zaś w tym więk­szy wpra­wić podziw swo­jej uczo­no­ści. Nie­po­śled­nim bowiem jest rodza­jem naszej roz­koszy, jak naj­wię­cej podzi­wiać obczy­znę. Nadęte zaś nie­uki, cho­ciaż nic zgoła z tego nie rozu­mieją, dla poka­za­nia jed­nak, że z gruntu rzecz poj­mują, uśmie­chają się i przy­kla­skują, trze­piąc jak osioł uszami23, jakby wła­śnie chcieli powie­dzieć: tak, tak jest nie­za­wod­nie24. Teraz wra­cam do mego przed­się­wzię­cia.

VII. Zna­cie więc już moje imię, pano­wie, i jakiż wam dodam grzecz­no­ści i sza­cunku epi­tet, jeżeli nie arcy­głupcy, głupcy na wybór. Jestże bowiem jakieś uczciw­sze miano, któ­rym Głu­pota mogłaby ura­czyć swo­ich powier­ni­ków25 i czci­cieli? Lecz ponie­waż nie wszyst­kim ród mój jest zna­jomy, nie ucie­ka­jąc się do herol­dii, przy pomocy muz łaska­wych26 i ten wam wywiodę. Nie Chaos, nie Plu­ton27, nie Saturn28, ani Japet29 lub inny jaki z tych stru­pie­sza­łych i cuch­ną­cych bogów był moim ojcem, lecz na prze­korę Hezjo­dowi30, Home­rowi i samemu nawet Jowi­szowi Πλουτος, Plu­tos, to jest bogac­two31, ów jedyny i praw­dziwy ojciec bogów i ludzi, od któ­rego jed­nego ski­nie­nia, jak zawsze, tak i teraz wszyst­kie święte i świec­kie zależą sprawy; w któ­rego jed­nego ręku jest wojna i pokój, naj­wyż­sza wła­dza i publiczne obrady, sądy i sejmy, mał­żeń­stwa i ugody, przy­mie­rza i prawa, sztuki, zabawy i rze­czy poważne, już mi i tchu nie staje, sło­wem wszyst­kie, a wszyst­kie publiczne, nie­mniej jak i pry­watne ludz­kie sprawy, bez któ­rego wzglę­dów całego owego orszaku bóstw poetyc­kich, ba, nawet samych naj­wyż­szych i maje­sta­tycz­nych bogów32 albo wcale by nie było, albo, co pewne, pozba­wieni ofiar jak pie­cu­chy z wła­snego tylko patrze­liby i smok­tali garnka33, nędzne, chude i pra­wie gło­dowe, o chle­bie i wodzie, pro­wa­dząc życie, któ­rego jeśli kto na sie­bie zagniewa, temu już nie pora­dzi i sama Pal­lada, a prze­ciw­nie, kto w jego jest łasce, ten, że nie powiem wię­cej, może nie dbać i o samego Jowi­sza, i mimo jego pio­runy narzu­cić mu stry­czek34; takiego to ja mam zaszczyt mieć ojca. I to bóstwo spło­dziło mnie nie z mózgu swo­jego, jak Jowisz ową straszną i wybredną Pal­ladę, ale z naj­ład­niej­szej i miluch­nej nimfy35 Neo­tety36, to jest mło­do­ści, i przy tym nie wprzę­żony w jarzmo nud­nego mał­żeń­stwa, jak się rodził ów chromy kowal37, lecz jak powiada nasz Homer, nie­wy­bredny w miłost­kach pożą­dli­wym unie­siony sza­łem, a więc, co nie­rów­nie jest słod­sze, z jedy­nej miło­ści38. A kiedy wam mówię, że spło­dził mnie Plu­tos, nie myśl­cie, że to ów Plu­tos Ary­sto­fa­nesa39, już bli­ski grobu40 i ślepy, ale jesz­cze rześki i wrzący mło­do­ścią41, a bar­dziej roz­ogniony nek­ta­rem, któ­rego wów­czas na bie­sia­dzie bogów rzę­si­stymi ura­czył się puchary.

VIII. A że dziś nie­mało się przy­czy­nia do świet­no­ści rodu, gdzie pierw­sze wydasz kwi­le­nie, zechce­cie zapewne wie­dzieć także miej­sce mojego uro­dze­nia. Nie na błęd­nym Delos42 ani wśród bał­wa­nów spie­nio­nego morza43 lub w jakichś innych rodzi­łam się jarach i roz­do­łach, lecz na samych szczę­śli­wych wyspach44, gdzie natura bez ludz­kiej ręki, ani siana, ani orana45, wszel­kie swoje hoj­nie roz­sy­pała dary, gdzie nie są znane ani praca, ani sta­rość, ani żadna zgoła cho­roba, a na polach nie spo­tkasz pie­truszki, sałaty, kapu­sty, cebuli, gro­chu, bobu46 lub innych tego rodzaju bredni, ale wszę­dzie wabią oczy i łechcą twoje powo­nie­nie moly, ponak, nepent, ama­rant, ambro­zja, lotus47, drzewo chle­bowe, róża, fio­łek, hia­cynt, sło­wem, istny ogród samego Ado­nisa48. Wśród tych zro­dzona roz­ko­szy nie pła­czem, jak zazwy­czaj zwia­sto­wa­łam moje życie, lecz natych­miast miłym i wdzięcz­nym ku matce uśmie­chem. Nie zazdrosz­czę też by­naj­mniej naj­wyż­szemu synowi Saturna, że go kar­miła koza, mnie bowiem dawały swych piersi dwie naj­ład­niej­sze nimfy. Mete, pija­tyka, córka Bachusa49, i Ape­dia, to jest ciem­nota, córka bożka Pana50, sto­jące tu wła­śnie w orszaku innych nie­od­stęp­nych moich towa­rzy­szek, któ­rych imiona jeśli chce­cie poznać, w grec­kim tylko posły­szy­cie języku51.

IX. Ta z zadar­tym do góry nosem jest φιλαντία, miłość wła­sna52, czyli sob­ko­stwo. Co się ku wam uśmie­cha i klasz­cze w ręce nazywa się κολακία, pochleb­stwo. Tamta drze­miąca i pra­wie pół­senna λήθη, nie­pa­mięć, czyli zapo­mnie­nie. Owa wsparta na łok­ciach z zało­żo­nymi rękami μισοπονία, to jest nie­chęć do pracy, czyli leni­stwo. Z wień­cem różo­wym na gło­wie i cała zlana pach­ni­dłami ηδονή, roz­kosz. Ze szkla­nym, że tak powiem, i obłęd­nym wej­rze­niem i roz­strze­lo­nymi oczyma, zowie się ανωία, lek­ko­myśl­ność. Owa zaś tłu­ścio­cha ze lśniącą się cerą τρυφή, mięk­kość. Wśród tych panien widzi­cie i dwóch boż­ków κώμον, sma­ko­sza i νηγρετίον ϋπνον53 śpio­cha. Z pomocą tej wier­nej mi dru­żyny wszystko pod­bi­jam pod moje pano­wa­nie, dając roz­kazy samym nawet koro­no­wa­nym panom.

X. Zna­cie już mój ród, moje wycho­wa­nie i nie­od­stępne grono moich towa­rzy­szek i towa­rzy­szów; lecz żeby­ście nie sądzili, że nie­słusz­nie przy­własz­czam sobie imię bóstwa, z pilną teraz posłu­chaj­cie uwagą, jakimi to ja dobro­dziej­stwami bogów rów­nie, jak i ludzi darzę, i jak się daleko roz­ciąga ma wła­dza. Jeżeli bowiem ktoś tam spra­wie­dli­wie dobro­czyńcę ludzi nazywa bogiem54, jeśli w poczet bóstw słusz­nie są poli­czeni ci, co wska­zali uży­tek wina, chleba lub innych podob­nych rze­czy słu­żą­cych ku ludz­kiej wygo­dzie, cze­muż ja, ja nie mam się słusz­nie i spra­wie­dli­wie nazy­wać i być alfą55, to jest czo­łem bóstw wszyst­kich, ja, mówię, która jedna wszyst­kich i wszyst­kim tak hoj­nie obda­rzam?

XI. A naprzód cóż może być mil­szego, cóż droż­szego nad życie? I komuż, jeżeli nie mnie, słusz­nie należy się jego począ­tek? Nie włócz­nia bowiem Pal­lady, córy wszech­moc­nego ojca56, ani tar­cza pię­trzą­cego chmury57 Jowi­sza rodzaj ludzki rodzi lub roz­mnaża, ow­szem, sam nawet ojciec, król bogów i ludzi, na któ­rego ski­nie­nie drży cały Olimp58, skoro go zaweź­mie chętka παιδοποίεν59 zostać tym, czym zawsze mu się chce, to jest ojcem, musi porzu­cić swój tro­isty pio­run i ową tyta­niczną postać, na któ­rej widok tru­chleją wszy­scy bogo­wie, musi na wzór kugla­rzy wcale inną, nie­bo­rak, przy­brać na sie­bie osobę. Sto­icy60, jak wie­cie, sta­wiają sie­bie nie­mal na równi z bogami. Ale daj­cie mi naj­za­go­rzal­szego nawet sto­ika i ten jed­nak, skoro tylko zechce zostać ojcem, musi, jeśli nie wyrzec się swej brody, tego godła mądro­ści, wspól­nego wresz­cie z kozłami, tedy koniecz­nie zmie­nić surową swą minę i wypo­go­dzić czoło, porzu­cić kamienne61, że tak powiem, swoje mak­symy, musi na chwilę zbłaź­nić się i zgłu­pieć, sło­wem, mnie, mnie, mówię, wezwać na pomoc. I cze­muż moim oby­cza­jem nie mam z wami otwar­cie i poufale pomó­wić? Cóż, pro­szę, czy głowa, czy twarz, pierś, ręka lub usta, które się liczą do szla­chet­niej­szych niby czę­ści ciała, rodzą bogów i ludzi? By­naj­mniej. Ow­szem, krze­wi­cielką ludz­kiego rodzaju jest część ciała tak nie­po­cze­sna i głu­pia, że bez śmie­chu ani samemu na nią spoj­rzeć, ani ją dru­gim poka­zać, ani nawet wymie­nić nie można, a tak pogar­dliwa, że nazwa jej służy nie­raz na poła­jankę dru­gich, rzadko tylko zda­rzają się wdzięczne serca, co ją każą cało­wać: ona to jest tym świę­tym zdro­jem, z któ­rego try­ska wszel­kie życie daleko pew­niej niż z owej Pita­go­rasa czwórki62. I któ­ryż męż­czy­zna dałby się okieł­zać wędzi­dłem mał­żeń­stwa, gdyby pier­wej, mędr­ców zwy­cza­jem, bacz­nie roz­wa­żył tego życia przy­kro­ści; albo któ­raż kobieta dopu­ści­łaby do sie­bie męż­czy­znę, gdyby pier­wej nie­bez­pieczne bole­ści połogu, gdyby cię­żar wycho­wa­nia albo znała, albo roz­wa­żyła? Ale wła­śnie z mego to natchnie­nia dwie osoby, cał­kiem ni­gdy sobie nie poznane, a nawet nie­wi­dziane i nie­sły­szane, z ostat­nich nie­raz krań­ców świata wyszu­kują sie­bie nawza­jem, a to dla­tego, żeby przy­szłe sta­dło było pobrane kubek w kubek, żeby jeden głu­piec wart był dru­giego, zna­jo­mią się, poufalą się, na koniec łączą się, czę­sto nawet wynió­sł­szy się cicha­czem i wykradł­szy z domu rodzi­ców i krew­nych, a to wszystko tym łac­niej, im obie są głup­sze, bo jeśli się któ­raś okaże potem zara­żona choć krztą rozumu, tedy, jeśli już nie natych­miast, to nie­raz nawet od ołta­rza ucie­kają jedna od dru­giej; po mio­do­wym i różo­wym mie­siącu poży­cia nie­za­wod­nie nastę­pują gry­masy, nie­za­do­wo­le­nia, dalej, zrazu tajemne, pokątne, a po tym i jawne prze­nie­wie­rza­nia się; stąd naprzód fochy, wresz­cie zawzięty gniew, na koniec otwarta wojna, a tej skut­kiem roz­wody. I nie jestże to wszystko jawne i szczere głup­stwo? Tym­cza­sem jest ono koniecz­nie potrzebne do życia jak powie­trze i woda, i tak słod­kie, tak rado­sne, że to połą­cze­nie się upraw­niają publicz­nym uro­czy­stym aktem, który się prze­cież nie darmo nazywa wese­lem. Gapią się na to wszystko jak owce cie­kawe tłumy gapiów i win­szują potem złą­czo­nemu sta­dłu tego try­umfu głu­poty. Co się dzieje potem, sza­nu­jąc wasze uszy, nie chcę opo­wia­dać; wszakże wie­cie, że tam dopiero wła­śnie zaczyna się moje pano­wa­nie; rozumu tam nie szu­kaj­cie na pewno, bo on i zgoła nie jest potrzebny. A więc jeśli mał­żeń­stwu win­ni­ście życie, a mał­żeń­stwo zawdzię­cza­cie Ανοια lek­ko­myśl­no­ści, bez­ro­zu­mowi, nie­od­stęp­nej mojej towa­rzyszce, jawna rzecz ile mi zobo­wią­zani jeste­ście. Któ­raż wresz­cie kobieta, raz już doświad­czyw­szy tych bole­ści, zechcia­łaby się na nowo im pod­dać, jeśliby i tu bóstwo λήθης zapo­mnie­nia nie pośpie­szyło ze swoją pomocą? Sama nawet Wenera63, niech mi w tej mie­rze wyba­czy Lukre­cjusz64, nie może zaprze­czyć, że bez mojego wspól­nic­twa jej moc jest nie­udolna i daremna. Takim tedy spo­so­bem z owej pija­nej mojej i śmiesz­nej zabawy rodzą się i zrzę­dliwi filo­zo­fo­wie, któ­rych dziś miej­sce zajęli mnisi, i szkar­łatni kró­lo­wie, i pobożni księża, i naj­świętsi ojco­wie papieże, cała na koniec owa hie­rar­chiczna gawiedź poetyc­kich bogów, tak liczna, że i na samym Olim­pie, jak­kol­wiek obszer­nym, zmie­ścić się nie może.

XII. Ale mało tego, że jestem daw­czy­nią i krze­wi­cielką życia, jestem także pokład­nicą i sza­farką wszel­kich jego wygód i powa­bów. Czyż nie prawda, że to życie bez roz­ko­szy nie­godne jest swo­jego imie­nia65? Przy­kla­snę­li­ście. Bar­dzo dobrze! Wresz­cie wie­dzia­łam, że mię­dzy wami żad­nego nie ma do tego stop­nia rozum­nego albo raczej głu­piego, ow­szem, słusz­nie mówię tak dalece mądrego, by innego był zda­nia. Sto­icy nawet, cho­ciaż przed gmi­nem tysięcz­nymi potwa­rzami okry­wają i ponie­wie­rają roz­kosz, a podobno dla­tego, aby odstrę­czyw­szy dru­gich66, tym pew­niej samym jed­nym nią się napa­wać i w niej roz­pły­wać, cho­ciaż mówię, sta­ran­nie ukry­wają swój do niej nie­po­ko­nany pociąg, dziwna wszakże, jak w niej sma­kują. Niech­że mi pro­szę powie­dzą, któ­raż pora życia bez przy­prawy roz­ko­szy, to jest głup­stwa, nie jest nudna, smutna, przy­kra, ba, nawet nie­zno­śna? A cho­ciaż w tej mie­rze naj­lep­szym jest świad­kiem nie­po­rów­nany Sofo­kles67, który wyrzekł na moją pochwałę: życie bez rozumu to praw­dziwa roz­kosz, rzecz tę jed­nak roz­ważmy nieco bli­żej i szcze­gó­ło­wiej.

XIII. Lecz naj­pierw, któż nie wie, że wiek dzie­cinny naj­szczę­śliw­szy jest i naj­bar­dziej wszyst­kich ujmu­jący? I cóż to jest takiego w dzie­ciach, za co ich tak słodko cału­jemy, ser­decz­nie uści­skamy, pie­ścimy, tak dalece, że nawet i zbrojny nie­przy­ja­ciel nie może im odmó­wić swo­jej opieki i pomocy; cóż jest, powia­dam, jeżeli nie ten powab głu­poty, któ­rym prze­zorne przy­ro­dze­nie, już od samych pie­luch oto­czyło dziatki, a to, żeby nie­jaką roz­ko­szą osło­dzić trudy wycho­wa­nia; że tak rzekę, wyłu­dzić dla nich opie­ku­nów względy? Nastę­pu­jący za nim wiek mło­do­ciany jakże jest miły wszyst­kim, jak nie­wo­lący, jakże mu ocho­czo wszy­scy nad­ska­kują i podają rękę pomocy!

I skądże pro­szę, ten urok w mło­dzieży, jeżeli nie stąd, że z mojej łaski jest pło­cha, nie­roz­ważna, nie­ro­zumna, a więc szczę­śliwa, bo naj­mniej pra­cuje, naj­mniej się nie­po­koi i o niczym zgoła nie myśli?

Alboż nie­prawda, że skoro pod­ro­śnie, a przez doświad­cze­nie męskiej skosz­tuje mądro­ści, natych­miast więd­nie krasa lica, gaśnie urok, tępieje rześ­kość, nik­nie jędr­ność i im się bar­dziej ode mnie oddala, tym mniej oka­zuje życia, póki na koniec nie nastąpi przy­kra sta­rość68, nie tylko dru­gim, lecz i sobie samej obrzy­dła, któ­rej żaden nie mógłby prze­nieść, jeśli­bym ja tylu uża­lona nie­szczęść, znowu nie pośpie­szyła z moją pomocą, i na wzór poetyc­kich bogów, co giną­cych ratują nie­raz jakąś prze­mianą69, już u grobu sto­ją­cych star­ców do pier­wot­nego, ile można, nie przy­wra­cała dzie­ciń­stwa? Skąd też spra­wie­dli­wie nazy­wają ich zazwy­czaj zdzie­cin­nia­łymi, to jest powtór­nie dziećmi παλίμπαίδας70. Nie zataję, jeśli spy­ta­cie, jakim tego doka­zuję spo­so­bem? Oto pro­wa­dzę ich do mego źró­dła zapo­mnie­nia71, to bowiem wytry­ska tylko na szczę­śli­wych wyspach, bo na tam­tym świe­cie zale­d­wie mały tylko sączy się jego stru­mień; z niego to napiw­szy się dłu­giego, a pra­wie wiecz­nego zapo­mnie­nia, pozbyw­szy się powoli wszel­kich trosk duszy, do szczę­śli­wego wra­cają dzie­ciń­stwa. Ale może ktoś powie, że oni już potem bre­dzą i cał­kiem głu­pieją. Alboż być dziec­kiem, nie zna­czy to mówić od rze­czy i bre­dzić? Czyż nie brak zupełny rozumu nam się naj­bar­dziej w tym wieku podoba? Na dziecko z męską mądro­ścią alboż nie każdy spo­gląda ze zgrozą i stroni od niego jak od jakiego upiora i wyrodka natury? Potwier­dza i owo łaciń­skie przy­sło­wie: Nie lubię dziecka z przed­wcze­snym rozu­mem72. I któż by się mógł użyć z takim star­cem, który by z tak wiel­kim doświad­cze­niem łączył jesz­cze i równą moc umy­słu, traf­ność i prze­ni­kli­wość sądu73? Z mojej więc to łaski głu­pieje sta­rzec; lecz za to ten mój głu­piec wolny jest od owych trosk, które tak drę­czą i poże­rają mędrca. Ocho­czo sobie popija i w kuflu topi przy­kro­ści i nudy życia, któ­rym i wiek męski zale­d­wie zdoła podo­łać. Nie­kiedy na wzór Plau­to­wego74 starca zbiera go chętka do sze­ściu liter, chcę mówić, do wda­nia się w miłostki, i nie­bo­rak byłby naj­niesz­czę­śliw­szy, gdyby miał rozum. Z mojej tym­cza­sem łaski jest szczę­śliwy, rad z sie­bie, miły przy­ja­cio­łom i pocieszny w towa­rzy­stwie gaduła. Wedle słów Homera, z ust Nestora75 pły­nie mowa słod­sza od miodu, gdy prze­ciw­nie, Achil­lesa76 szorstka jest i cierpka; tenże sam poeta przed­sta­wia nam innych star­ców sie­dzą­cych na murach Troi i gwa­rzą­cych piesz­czo­tli­wym gło­si­kiem77. W tym zaś wzglę­dzie starcy mają nawet pierw­szeń­stwo przed samymi dziećmi, miłymi wpraw­dzie i ujmu­ją­cymi, ale mało­mów­nymi i pozba­wio­nymi gada­tli­wo­ści, szcze­gól­nej owej życia przy­prawy. Dodać tu należy, że starcy nad­zwy­czaj lubią dzieci i te nawza­jem tulą się do nich jako cał­kiem do nich podob­nych, tak to zawsze równy rów­nemu rad i swój swego zna. I w rze­czy samej, jakaż mię­dzy nimi zacho­dzi róż­nica, chyba tylko, że starcy są pokryci zmarszcz­kami i wię­cej liczą lat swo­ich uro­dzin? Zresztą bia­łość wło­sów, gęba bez zębów, mniej­sza obję­tość ciała, szcze­gólny gust do mleka, jąka­nie się, gada­tli­wość, nie­do­rzecz­ność, zapo­mi­na­nie się, nie­roz­myśl­ność, sło­wem, wszystko a wszystko dziw­nie jed­na­kie; i im bar­dziej się sta­rzeją, tym podob­niej­szymi stają się do dzieci, aż na koniec tych oby­cza­jem scho­dzą z tego świata bez żalu życia, bez bojaźni śmierci i przy­szło­ści.

XIV. Niech­że teraz, kto chce, porówna to moje dobro­dziej­stwo z ową tak gło­śną i wiel­bioną innych bogów prze­mianą, czyli meta­mor­fozą. Zgroza pomy­śleć, jak się oni znę­cają nad bied­nymi ludźmi, gdy się zapalą gnie­wem; lecz na kogo są łaskawi, tego zazwy­czaj już to w drzewo, już to w ptaka, już w polnego konika, albo nawet i w samego zamie­niają węża, wła­śnie jakby stać się czym innym nie zna­czyło to samo co zgi­nąć! Ja zaś tego samego czło­wieka do naj­lep­szej i naj­szczę­śliw­szej pory życia przy­wra­cam. O, jeśliby ludzie, cał­kiem uni­ka­jąc wszel­kiego związku z mądro­ścią, ze mną tylko jedną stale trzy­mali, żad­nej zapewne nie dozna­liby sta­ro­ści, ale szczę­śliwi cie­szy­liby się nie­zmienną mło­do­ścią. Alboż nie widzi­cie, jak ludzie zato­pieni w roz­my­śla­niu i filo­zo­ficz­nym oddani bada­niom, zajęci waż­nymi i trud­nymi spra­wami, jesz­cze nie roz­kwi­tł­szy zupeł­nie, już się zazwy­czaj sta­rzeją, bo tro­ski i wytę­że­nie myśli pomału pozba­wiają ich ducha, wysu­sza­jąc ów sok, który jest życia żywio­łem? Kiedy prze­ciw­nie, głupcy moi są pulchni, rumiani, dobrej zazwy­czaj tuszy i lśnią­cej się cery; sło­wem, jak powia­dają, karmne akar­nań­skie wie­prze78 i ni­gdy by żad­nych by­naj­mniej nie doznali cier­pień sta­ro­ści, gdyby, czego na nie­szczę­ście nie mogą, nie zara­zili się choć szczyptą mądro­ści. Tak to, nie­stety, życie ludz­kie ni­gdy nie pozwala czło­wie­kowi być zupeł­nie szczę­śli­wym79. Zda­nie to potwier­dza i owo znane przy­sło­wie, że jedna tylko głu­pota zatrzy­muje naj­dłu­żej, skąd­inąd bar­dzo prędko prze­mi­ja­jącą, mło­dość i opróż­nia dokucz­liwą i obmier­złą sta­rość. Słusz­nie mówią o Bra­bant­czy­kach, że gdy inni ludzie z postę­pem lat więk­szego nabie­rają rozumu, oni tym­cza­sem, im się bar­dziej sta­rzeją, tym wię­cej głu­pieją80. A jed­nak nad ten naród nie ma w świe­cie ani przy­jem­niej­szego w poży­ciu, ani szczę­śliw­szego w sta­ro­ści. Do nich, jak miej­scem tak i spo­so­bem życia naj­bliżsi są moi kochani Holen­drzy81; i cze­muż nie mam ich nazwać moimi, ich, mówię, tak zapa­lo­nych moich wiel­bi­cieli, że stąd nawet otrzy­mali i swoje prze­zwi­sko, któ­rego nie tylko, że się nie wsty­dzą, ba, nawet się nim pysz­nią? Nie szu­kaj­cie więc odtąd, wy głupi bie­dacy, żad­nej Medei82, Kirke83, Wenery lub nie wiem jakiego tam źró­dła84, które by wam ubie­głą przy­wró­ciły mło­dość, gdyż ja, ja to jedna tylko i mogę nią obda­rzyć, i zazwy­czaj darzę. Ja to mam owe cudowne kro­ple, któ­rymi córka Mem­nona85 dzia­dowi swemu Tyto­nowi prze­dłu­żyła mło­dość. Ja wła­śnie jestem ową Wenerą, z któ­rej łaski tak odmłod­niał Faon86, że go potem namięt­nie poko­chała Safona87. W moim to ręku są owe zioła, jeśli tylko są jakieś, ja znam owe cza­ro­dziej­skie słowa i to źró­dło, które nie tylko ubie­głą przy­wra­cają mło­dość, ale co wię­cej, ją zacho­wują nie­zmienną i wieczną. A jeśli się zga­dza­cie na to, że nic nie ma lep­szego nad mło­dość, a nic dokucz­liw­szego nad sta­rość, rozu­mie­cie, zda mi się, ile wini­li­ście mnie, mnie, mówię, która tak nie­oce­nio­nym darzę dobro­dziej­stwem, a chro­nię od tak wiel­kiego nie­szczę­ścia.

XV. Lecz co tu mówić o ludziach! Obej­rzyj­cie calut­kie niebo i jeśli się podoba, złaj­cie mnie moim wła­snym imie­niem, kiedy choć jed­nego znaj­dzie­cie jakie­goś tam boga, który by beze mnie nie był opry­skliwy i nie­zno­śny. I dla­cze­góż, pro­szę, Bachus jest zawsze bez brody88, z dłu­gimi i w pier­ście­nie wiją­cymi się wło­sami89? Dla­tego, ani wąt­pić, że zawsze będąc głu­pim i pija­nym, pędząc całe życie na bie­sia­dach, tań­cach, prze­chadz­kach i zaba­wach, niczym się nie zaj­muje, naj­mniej­szej z Pal­ladą nie ma zna­jo­mo­ści i nie tylko nie ma pre­ten­sji, by go nazy­wano mądrym, lecz ow­szem, chce być uczo­nym przez same głup­stwa, śmiesz­no­ści i żarty90. Nie obraża się by­naj­mniej owym przy­sło­wiem, które mu głupca nadaje nazwę: Μορύχου μορόνερος głup­szy od Mory­cha, to jest od Bachusa. Dla­tego nadano mu imię Mory­cha, to jest głupca, że psotni wie­śniacy posąg jego sto­jący u drzwi kościoła nie­mu­so­wa­nym zle­wali winem i świeże figi kła­dli mu w usta. Jakichże przy­cin­ków i uszczy­pli­wych żar­tów nie wymy­ślili na niego sta­ro­żytni komicy91? O, głupi bożek! – mawiali – godny syna­lek pomio­tek Jowi­sza92. Ale któż by nie wolał być tym głup­cem, tym śmiesz­nym, ale zawsze dla wszyst­kich miłym i roz­kosz­nym, zawsze mło­dym, niż owym nie­zba­da­nym, skry­tym w swo­ich zamia­rach93 i dla wszyst­kich strasz­nym Jowi­szem albo Panem94, co tylko rzuca postrach i wszystko napeł­nia zgrozą i smut­kiem, lub Wul­ka­nem wiecz­nie obsy­pa­nym skrami i pokry­tym kurzem swej kuźni, albo nawet samą Pal­ladą zabi­ja­jącą swoim wej­rze­niem ze straszną swoją Meduzą i włócz­nią? Cze­muż Kupi­dyn95 jest zawsze dziec­kiem? Czemu? Jeżeli nie dla­tego, że zawsze trzpiot, ni­gdy niczego rozum­nego ani nie pomy­śli, ani nie powie, ani nie zrobi? Czemu u zło­to­wło­sej Wenery zawsze wio­senna pięk­ność? Dla­tego, że będąc spo­krew­niona ze mną, stale zacho­wuje rysy twa­rzy i barwę mojego ojca: stąd Homer zowie ją złotą Afro­dytą. Przy tym jeśli mamy wie­rzyć poetom i ich naśla­dow­com sny­ce­rzom, zawsze się uśmie­cha96. Jakież bóstwo z więk­szą kie­dy­kol­wiek poboż­no­ścią czcili Rzy­mia­nie, jeżeli nie Florę97, matkę wszyst­kich roz­ko­szy? A nawet wczy­taw­szy się lepiej u Homera w życie samych maje­sta­tycz­nych bogów, prze­ko­namy się, że i ci są pełni głup­stwa. Na cóż mam przy­po­mi­nać postępki innych, kiedy dobrze zna­cie miłostki i wybryki samego pio­ru­nu­ją­cego Jowi­sza? Kiedy owa suro­wej niby cnoty Diana98, na płeć swoją nie­po­mna, usta­wicz­nie tylko poluje, sza­le­jąc z miło­ści ku Endy­mio­nowi. Lecz niech im postępki wytyka Momos99, jak to pier­wej czę­sto od niego sły­szeli; ale zagnie­wani, strą­cili go nie­dawno z nieba wraz z bogi­nią Ate100 za to, że zatru­wał ich szczę­ście, i bied­nemu temu wygnań­cowi odma­wiają gościn­no­ści nie tylko w pała­cach kró­lów, w tych bowiem zagnieź­dziło się moje pochleb­stwo i wszyst­kim prze­wo­dzi, a tak życz­liwe Momo­sowi jak wilk bara­nowi, ale nawet i nikt z ludzi nie daje mu przy­tułku. Po jego więc wygna­niu swo­bod­niej­sze teraz101 wiodą życie bogo­wie, żad­nego już swych postęp­ków nie mając przy­ga­nia­cza. Jaki­miż bowiem figlami nie śmie­szy ich ów z figo­wego klocu wycio­sany Priap102! Jaki­miż matac­twami i szal­bier­stwami nie bawi Mer­kury103. A nawet i sam Wul­kan nie­raz wystę­puje bła­znem104, i już to swoim kule­niem, już to żar­ci­kami i pociesz­nymi dyk­te­ryj­kami roz­we­sela ucztę. Przy tym i Sylen105, ów stary gach, wywraca koziołki i z Poli­fe­mem106 tań­cuje swo­jego kozaczka107, a wygor­so­wane pół­na­gie nimfy, w kró­ciut­kich spód­nicz­kach z gołymi nóż­kami uwi­jają się w bale­cie108. Saty­ro­wie o kozich nogach grają wode­wile109. Pan śmie­szy kar­czem­nymi swo­imi ariami110, któ­rych bogo­wie chęt­niej słu­chają niż samych Muz pie­nia, zwłasz­cza kiedy się już dobrze pod­chmielą nek­ta­rem. Nie pytaj­cie się pro­szę, czym się po uczcie bawią bogo­wie, są to bowiem tak głu­pie rze­czy, iż sama nie­raz pękam ze śmie­chu. Ale przy­po­mnijmy sobie Har­po­kra­tesa111, żeby i nas także nie pod­słu­chali jakiś koryncki bożek112, że opo­wia­damy to, co i samemu Momo­sowi nie uszło bez­kar­nie.

XVI. Lecz porzu­ciw­szy niebo, gdzie, jak widzi­cie, nie ma beze mnie zgoła ani weso­ło­ści, ani szczę­ścia, czas już przy­kła­dem Homera zstą­pić na zie­mię. A naprzód, któż nie widzi, z jaką to prze­zor­no­ścią zastrze­gło przy­ro­dze­nie, ta dobra matka i rząd­czyni ludz­kiego rodzaju, że nic się na świe­cie nie może obejść bez przy­prawy głup­stwa. Gdy bowiem, wedle sto­ików poję­cia, być mądrym jest to rzą­dzić się rozu­mem, a prze­ciw­nie, być głu­pim, zna­czy powo­do­wać się namięt­no­ściami, Jowisz więc, żeby życie ludz­kie nie było cał­kiem smutne i przy­kre, wsz­cze­pił w nas wię­cej namięt­no­ści, niż dał rozumu, rzekł­byś w sto­sunku funta do łuta113. Ten bowiem uwię­ził w cia­snym głowy zakątku, resztę ciała pod­daw­szy pod pano­wa­nie namięt­no­ści i uczuć. Dwóch przy tym naprze­ciw rozu­mowi posta­wił nie­prze­bła­ga­nych wro­gów, jakby jakich tyra­nów, chcę mówić gniew, zagnież­dżony w sercu, a więc w samym źró­dle i tęt­nie życia, i pożą­dli­wość, panu­jącą nad całą niż­szą czę­ścią ciała114. Ile się rozum zdoła opie­rać tej podwój­nej sile, już samo ludz­kie życie aż nadto dowo­dzi, mimo bowiem jego gar­dłowe, co tylko jedno może, aż do chryp­nię­cia115, krzyki i wrza­ski, i dyk­to­wane moral­no­ści pra­wi­dła, ci niby jego pod­dani zarzu­cają stry­czek swo­jemu kró­lowi116, z więk­szym nie­rów­nie pio­ru­nu­jąc na niego hała­sem, aż wysi­lony, na koniec im się podda i za ręce ująć się pozwoli.

XVII. Lecz ponie­waż dla męż­czy­zny jako zro­dzo­nego do rządu wię­cej nieco nale­żało udzie­lić z tej szczypty rozumu, przy­ro­dze­nie nie umie­jąc temu w poje­dynkę sobie pora­dzić, jak w innych rze­czach, mnie wezwało na pomoc i wnet przy­słu­ży­łam się godną mnie radą, to jest żeby męż­czyź­nie przy­dało kobietę, głu­pie wpraw­dzie i nie­ro­zumne zwie­rzę, ale zaba­wie i pocieszne, a to żeby w domo­wym poży­ciu swoim głup­stwem zapra­wiała i łago­dziła szorst­kość cha­rak­teru męż­czy­zny. Bo gdy Pla­ton117 wąt­pić się zdaje, do jakiego rzędu ma zali­czyć kobietę, czy do istot rozum­nych, czy do nierozum­nych zwie­rząt, chce tylko przez to wła­ściwą tej płci oka­zać głu­potę. I jeżeli która kobieta zechce na prze­korę ucho­dzić za rozumną, podwój­nie tylko przez to staje się głu­pia, jak gdyby kto wła­śnie wbrew zdro­wemu rozu­mowi chciał wołu pro­wa­dzić w zapasy118. Kto bowiem prze­ciw woli przy­ro­dze­nia chce na sie­bie przy­brać god­no­ści maskę i wro­dzony sobie prze­two­rzyć cha­rak­ter, ten się podwój­nego dopusz­cza błędu. Jako bowiem, wedle Gre­ków przy­sło­wia, małpa zawsze będzie małpą, cho­ciaż­byś ją odział w pur­purę, tak i kobieta zawsze zosta­nie kobietą, to jest głu­pią, jaką by się nie okryła maską. Nie spo­dzie­wam się, żeby kobiety do tego stop­nia były głu­pie, by się za to miały na mnie gnie­wać, że im przy­pi­suję głu­potę, sama będąc i kobietą, i głu­potą, jeśli bowiem bez­stron­nie roz­ważą swe życie, prze­ko­nają się nie­za­wod­nie, że mnie wła­śnie, to jest głu­po­cie zawdzię­czają, iż z wielu wzglę­dów są szczę­śliw­sze od męż­czyzn. A naprzód, co do owego uroku pięk­no­ści, któ­rzy spra­wie­dli­wie cenią nade wszystko, i którą to bro­nią wła­śnie samych pod­bi­jają tyra­nów, komuż go winne, jeśli nie mnie? Skądże bowiem ta męż­czyzn mar­sowa postać, ta szorst­kość skóry i zarost brody, sło­wem istne zna­miona sta­ro­ści, jeżeli nie z łaski mądro­ści, pod­czas gdy kobiet policzki zawsze są gład­kie, głos piesz­czo­tliwy i dzwo­niący, skóra mię­ciutka jak atłas, sło­wem, obraz wie­ku­istej mło­do­ści. I o cóż wresz­cie dbają naj­wię­cej w życiu, jeśli nie o to, by się jak naj­wię­cej podo­bać męż­czyznom? Alboż nie do tego służy tyle stro­jów, bie­li­deł, kąpieli, wanien, przy­cze­sań, fry­zur, tyle olej­ków, pomad, pach­ni­deł, tyle sztucz­nych spo­so­bów ukła­da­nia, wygła­dza­nia, bar­wie­nia i przy­stra­ja­nia twa­rzy, oczu i skóry? Przez cóż, jeżeli nie naj­wię­cej przez głup­stwo, ujmują sobie i nie­wolą męż­czyzn? I cze­góż ci im nie pozwa­lają, gdy w ich uści­skach zechcą uto­nąć? Skądże ta kobiet prze­waga, jeśli nie z głup­stwa? Zaiste ujmują i cza­rują męż­czyzn kobiety nie inną rze­czą, jedno tylko głup­stwem. Nikt temu nie zaprze­czy, gdy zważy, jakichże to głupstw, jakich bredni nie nagada się męż­czyzna z kobietą, ile razy zbie­rze go chętka zażyć jej – wdzię­ków!

XVIII. Widzi­cie tedy z jakiego to źró­dła wypływa pierw­sza i główna roz­kosz ludz­kiego życia. Są jed­nak nie­któ­rzy, a szcze­gól­nie pod­ta­tu­siali, bar­dziej sko­rzy do kie­liszka niż do kobiety, ci naj­więk­szą roz­kosz czer­pią w kuflu. Czy wystawna jakaś uczta lub bal mogą być przy­jemne bez kobiet, niech sądzą dru­dzy; przy­naj­mniej to pewna, że bez przy­prawy głup­stwa wszelka uczta, każda hulanka jest tak dalece nudna, że gdy nie ma komu rze­czy­wi­stym czy uda­nym głup­stwem roz­we­se­lać bie­siad­ni­ków i gości grono, natych­miast umyśl­nie naj­mują za pie­nią­dze jakie­goś tref­ni­sia lub zapra­szają pociesz­nego jakiego z pro­fe­sji miso­liza próż­niaka, żeby śmiesz­nymi, to jest głu­pimi dyk­te­ryj­kami prze­ry­wał piją­cych mil­cze­nie i roz­pę­dzał nudy. Na cóż bowiem nadzie­wać sobie brzuch tylu przy­sma­kami i łako­ciami, łado­wać go tylu wymy­słami, skoro przy tym nie tylko oczy i uszy, ale sam nawet umysł nie będą żywione przy­jem­no­ścią i bawione śmie­chem i żar­tami. Tych zaś wszyst­kich zabaw i wymy­słów i że tak powiem, wetów119 życia, ja, mówię, jestem pierw­szą i jedyną wyna­laz­czy­nią. Wresz­cie i inne w cza­sie uczt i balów nie­zbędne rze­czy jako wybór króla120, czyli gospo­da­rza balu, gra w karty i fanty, picie kolejno kie­li­chami zdro­wia121, śpiewy z pucha­rem w ręku122, tańce i skoki, na koniec owe spo­łecz­no­ści praw­dziwe i jedyne ogniwa: pańsz­czy­zna wiel­kiego świata, to jest róż­nych barw i nazw wizyty, kluby, reduty, maska­rady, pik­niki, wie­czory, teatry i któż je wszyst­kie potrafi wyli­czyć, wymy­ślone są dla dobra i szczę­ścia ludz­kiego nie przez sied­miu zapewne owych grec­kich mędr­ców123, ale przeze mnie, to jest przez moich próż­nia­ków i głup­ców, i im one wię­cej są nace­cho­wane głup­stwem, tym wię­cej uroku dodają życiu, które gdy smutne, nie­godne jest swo­jego imie­nia, smutne zaś koniecz­nie być musi, jeśli przed tego rodzaju roz­ryw­kami nie pierzch­nie nuda, ta smutku praw­dziwa sio­stra.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Żar­to­bli­wie zowie Home­ro­wymi, bo cho­ciaż tych bogów zgoła nie było, wyobraź­nia jed­nak Homera ich stwa­rza i takimi przed­sta­wia. [wróć]

2. Nepen­towy – grecki wyraz, zło­żony z ne prze­cze­nia i pen­tes, smu­tek, egip­ska roślina, z którą zmie­szane wino miało być sku­tecz­nym lekar­stwem na smu­tek i melan­cho­lię. Pli­niusz tę roślinę nazywa oma­nem, hel­le­ni­zem, a Galen – zie­lem buglossa. Uczony zaś de Vil­lo­ison mniema, że było to opium. [wróć]

3. Tro­fo­niusz – według poda­nia rycerz i wieszcz, a według innych, zło­czyńca i łotr; wyrocz­nia jego, gdy wszyst­kie inne ustały w Gre­cji, naj­dłu­żej trwała w lesie, w jaskini zwa­nej kata­ba­sion, to jest zej­ście, z któ­rej uda­jący się po radę wra­cał wycień­czony, blady, niemy, smutny i na całe życie tra­cił uśmiech. Stąd przy­sło­wie o głę­bo­kim smutku, jakby tylko co wró­cił z jaskini Tro­fo­niu­sza. [wróć]

4. Midas według mito­lo­gii, król Fry­gii, za to, że gdy Apollo i Pan spór wie­dli o pierw­szeń­stwo w sztuce gra­nia, pierw­szy na lirze, drugi na fle­cie, przy­znał zwy­cię­stwo Panowi, od Apol­lina ośle otrzy­mał uszy, skąd uro­sło przy­sło­wie uszy Midasa, to jest ośle, zna­mię głupca. [wróć]

5. Pan u Gre­ków, u Rzy­mian zwany Luper­cus od słowa lupus, wilk, i arceo, odga­niam – mito­lo­giczny bożek, opie­kun paste­rzy, myśli­wych, z kozimi nogami, rogami, bio­drami, uszami, ogo­nem, kędzie­rzawą brodą i gar­ba­tym nosem, z pisz­czałką w ręku albo raczej mul­tanką, zwaną syrinx, ponie­waż była z cze­rotu, dziec­kiem jesz­cze przez Mer­ku­rego wzięty do nieba, psot­nym swoim kształ­tem wszyst­kich roz­ba­wił. [wróć]

6. Sofi­ści – od słowa grec­kiego sofos, mądry, byli to z początku mędrcy, co trzy­ma­jąc się Talesa i Pita­go­rasa, dużo roz­pra­wiali o początku świata, o bogach, duszy, chcąc to wszystko wytłu­ma­czyć, gdy zaś teo­rie fizyczne Talesa i mate­ma­tyczne Pita­go­rasa zba­ła­mu­ciły tylko umy­sły, namno­żyło się roz­pra­wia­czy, samo­chwal­ców, co wszystko wie­dzą i umieją, póź­niej owa nazwa poszła w pogardę i nada­wano ją tym, co zapusz­cza­jąc się w jałowe i dzi­waczne kwe­stie, powierz­chowną mądro­ścią i fał­szy­wymi dowo­dami mamili ludzi, nie­raz naj­więk­sze nie­do­rzecz­no­ści uzna­jąc za prawdę, mydlili oczy krzy­kac­twem i nie­zno­śną zaro­zu­mia­ło­ścią. Praw­dziwi więc mędrcy, zaczęli się zwać nie mędr­cami, ale przez skrom­ność miło­śni­kami mądro­ści, to jest filo­zo­fami. Pierw­szy dopiero Sokra­tes wypro­wa­dził na jaw głu­potę, moralną brzy­dotę i próż­ność sofi­stów na drogę moral­nej prak­tyki, ucznio­wie zaś jego uło­żyli w sys­tem, czego on ust­nie nauczał. [wróć]

7. Ma tu na myśli Erazm zacie­kłe za jego cza­sów teo­lo­giczne dys­puty, w któ­rych teo­lo­go­wie wystę­po­wali jak istni sofi­ści, a o któ­rych może nam dać poję­cie waśń Era­zma z Egmon­dem, którą sam opi­sał w liście do Morusa. [wróć]

8. To nazwi­sko wspólne było wielu boha­te­rom sta­ro­żyt­no­ści, tak że War­ron liczy ich 43, ale próż­ność dzieła Gre­ków, roz­ma­ite podróże, zwy­cię­stwa itp., które są nad siły i życie jed­nego czło­wieka, wszyst­kich innych wło­żyła w dzieje Her­ku­lesa Febona, naj­sław­niej­szego, który jako wzór dosko­na­ło­ści ludz­kiej, w poję­ciu owych cza­sów, syn Jowi­sza i śmier­tel­nej Alk­meny, był czczony przez Gre­ków i Rzy­mian. Pisma sta­ro­żyt­nych poetów zagęsz­czone są opo­wia­da­niem i pochwa­łami nad­ludz­kich jego czy­nów, zwłasz­cza dwu­na­stu prac i róż­nych podróży. [wróć]

9. Solon z Aten – zna­mie­nity ateń­ski pra­wo­dawca, jeden z sied­miu mędr­ców, żyjący na 600 lat przed Chry­stu­sem. Nie mogąc znieść widoku ujarz­mio­nej przez Pizy­strata ojczy­zny, wyniósł się z kraju i umarł na Cyprze mając lat 80. Pisał ele­gie i ero­tyki, któ­rych tylko ułamki zacho­wał nam Plu­tarch w jego żywo­cie. [wróć]

10. Zna­jome przy­sło­wie: wła­sna pochwała trąci, pro­pria laus sui sor­det. [wróć]

11. Znana bajka Fedrusa o kawce, przy­stro­jo­nej w pawie pióra. [wróć]

12. W ory­gi­nale: snu i oleju, który tra­wią na czu­wa­niu w nocy przy świecy lub lam­pie. [wróć]

13. W ory­gi­nale: co nie w porę wpad­nie na język, według Pla­tona, przy­sło­wie grec­kiego tra­gika Ajschy­losa. [wróć]

14. Przy­tyka tu dia­lek­ty­kom i mów­com, któ­rzy mając mówić o jakim przed­mio­cie, dają jego naprzód defi­ni­cję, czyli okre­śle­nie, orze­cze­nie, a potem wska­zują podziały. [wróć]

15. W żmud­nie skle­co­nej mowie, to jest któ­rzy ukła­dają mowy nie wła­sną pracą, ale z cudzych kawał­ków zszy­wają. [wróć]

16. Alu­zja do podob­nego wyra­że­nia Homera o bogach, któ­rych zowie dóbr sza­fa­rzami. [wróć]

17. W ory­gi­nale: cho­ciażby nie przy­łą­czyła się mowa, ta nie­mylna umy­słu wska­zówka. W tym miej­scu nieco odstą­pi­łem. Erazm chce dać poznać, że sama już mowa wyda­łaby, co za jeden ten, co mówi na tej zasa­dzie, że głupi zawsze głup­stwo prawi; ale głu­pota rów­nie jak i rozum nie mniej się wyświeca i na samej twa­rzy. Cycero mówi: cała twarz jest jakby cichą mową myśli (Vul­tus totus sermo quidam taci­tus men­tis est), czoło to drzwi do umy­słu (Frons est ianua animi), wyra­zem umy­słu jest twarz, wska­zówką oczy (imago animi vul­tus, indi­ces oculi). Że oczy są wska­zówką duszy, poszło i u nas w przy­sło­wie: złe mu z oczu patrzy, o czło­wieku podej­rza­nego cha­rak­teru. [wróć]

18. Grec­kie przy­sło­wie na tych, co będąc ladaco, nady­mają się i poważną przy­bie­rają postawę; bo małpy dla swo­jej figlar­no­ści bywają dla zabawy i ucie­chy utrzy­my­wane i ubie­rane w czer­woną jaskrawą odzież, z kasz­kie­ci­kiem, sza­belką itp. W oko­li­cach mia­sta Cumae w Kam­pa­nii długo krą­żyła powiastka, jakoby osioł, zna­la­zł­szy skórę lwa, w nią się przy­odział i długi czas brany za lwa, był postra­chem dla wszyst­kich, aż na koniec ktoś go poznał po ster­czą­cych uszach, kijami więc okła­dany zagnany został do stajni. [wróć]

19. Tales z Miletu – ur. około 500 r. przed Chry­stu­sem, ojciec grec­kiej filo­zo­fii, filo­zof, astro­nom, poeta, pierw­szy z sied­miu grec­kich mędr­ców, zało­ży­ciel szkoły filo­zofów, którą zwano joń­ską. Uczył jak inni filo­zofowie ust­nie, pism bowiem żad­nych nie zosta­wił, trzy­ma­jąc się daw­niej­szych podań, że zie­mia pływa w wodzie, że woda jest począt­kiem wszel­kiego jeste­stwa i duszą oży­wia­jącą wszystko, a świat napeł­niony bóstwami. [wróć]

20. Alu­zja do mnie­ma­nia Pli­niu­sza Star­szego, rodem z mia­sta Como, ur. za Tybe­riu­sza, zgi­nął w cza­sie wybu­chu Wezu­wiu­sza; on w swo­jej Histo­rii natu­ral­nej, która jest jakby ency­klo­pe­dią wielu nauk: geo­gra­fii, bota­niki, zoo­lo­gii, medy­cyny, mine­ra­lo­gii, sny­cer­stwa, malar­stwa, sądzi, że pijawki mają dwa języki. [wróć]

21. W ory­gi­nale emble­mata, od grec­kiego słowa embal­lein, narzu­cać, były to tabliczki, raczej róż­no­ko­lo­rowe kawałki kamie­nia, któ­rymi wykła­dało się mozai­kowe prace, jak stoły, obrazy, pod­łogi itp., a które po Rzy­mia­nach odko­pane w Pom­pei dziś zadzi­wiają dobo­rem kolo­rów i arty­stycz­nym wykoń­cze­niem. Dziś podobne prace wyko­nuje się z kamie­nia i drzewa. [wróć]

22. Słowa Hora­cego: Sed his non erat hic locus. [wróć]

23. Głup­ców, co nic nie rozu­mie­jąc, pota­kują tylko, traf­nie porów­nuje do osła, który cho­ciaż naj­głup­szy, ale ponie­waż ma dłu­gie i ruchome uszy, zdaje się w nich mie­ścić cały swój rozum, a kła­piąc nimi, jakby wyra­żał swoje zda­nie. [wróć]

24. Żar­to­bliwe te słowa powie­dziane przez Kariona w Plu­tu­sie Ary­sto­fa­nesa poja­wiają się nie­raz i u Pla­tona. [wróć]

25. W ory­gi­nale mystae, to jest wta­jem­ni­czeni; tak się zwali ci, co jako adepci dopusz­czeni do tajem­nic jakiego bóstwa, skła­dali mu hołdy w ofia­rach i obrzę­dach. [wróć]

26. Muzy – mityczne bogi­nie, opie­kunki nauk i sztuk, w licz­bie dzie­wię­ciu two­rzyły orszak Apol­lina: Klio, Euterpe, Talia, Mel­po­mena, Terp­sy­chora, Erato, Poli­hym­nia, Ura­nia i Kaliopa. Głu­pota kpi z pisa­rzy, zwłasz­cza poetów, któ­rzy zabie­ra­jąc się do opie­wa­nia jakie­goś przed­miotu, odwo­łują się do któ­rejś z muz, pro­sząc o jej pomoc i natchnie­nie, chce więc przez to dać poznać, że rzecz o któ­rej ma mówić, będzie poetycka, zmy­ślona i bajeczna. Ten zwy­czaj wzy­wa­nia muz od pogań­skich poetów prze­szedł i do chrze­ści­jań­skich twór­ców, tak zwa­nych kla­sy­ków. [wróć]

27. Nie Chaos, nie Plu­ton – Hezjod w swo­jej teo­go­nii od tych dwóch bóstw jako naj­daw­niej­szych wywo­dzi począ­tek wszyst­kich bogów. Chaos, jak opi­suje Owi­diusz na początku swych Prze­mian, to zamęt, pierw­sza masa zmie­sza­nych jesz­cze żywio­łów. Plu­ton, bóg pie­kieł, żona jego Pro­zer­pina. Ich miesz­ka­nia puste, okropne, prze­ra­ża­jące, a zamku pil­nuje Cer­ber, pies o trzech gło­wach, straż­nik wej­ścia do pie­kieł. [wróć]

28. Saturn, jakby satus Urano, zro­dzony z Urana, gr. Kro­nos, to jest czas, według mito­lo­gii młod­szy syn Urana nieba i Gei ziemi. Na jego cześć i na pamiątkę zło­tego za jego pano­wa­nia wieku, kiedy wszy­scy byli wolni i nie było nie­woli, obcho­dzili Rzy­mia­nie co roku pod koniec grud­nia uro­czy­sto­ści zwane satur­na­liami. [wróć]

29. Japet – syn pie­kła lub Urana, jeden z mitycz­nych tyta­nów, ojciec Pro­me­te­usza. [wróć]

30. Hezjod z Askry w Beocji – grecki poeta, póź­niej­szy od Homera; z pism jego dotarły do nas tylko nie­które, mia­no­wia­cie Teo­go­nia, któ­rej tre­ścią jest rodo­wód bogów i ich wojna z tyta­nami oraz dzieła nie­któ­rych boha­te­rów, mię­dzy innymi opis przy­gód i czy­nów Her­ku­lesa; oraz Prace i dni, które oprócz sztuki rol­ni­czej zawie­rają pra­wi­dła życia i moral­no­ści. U Hezjoda i Homera Jowisz naj­czę­ściej nazy­wany jest ojcem bogów i ludzi. [wróć]

31. Plu­tos – od gr. plu­tos, bogac­two, mito­lo­giczny bóg bogac­twa, ślepy rów­nie jak for­tuna, skoro bogac­twa czę­sto dostają nie­god­nym, ze skrzy­dłami i nogami na znak nie­sta­ło­ści, w ręku trzyma róg obfi­to­ści lub sakiewkę pełną złota. Ary­sto­fa­nes w kome­dii Plu­tos wpro­wa­dza go jako boga. [wróć]

32. Grecy dzie­lili bogów na wyż­szych i niż­szych oraz pół­bo­gów, czyli hero­sów, któ­rych rodzi­cami byli bóg i śmier­telny czło­wiek. Rzy­mia­nie zaś dzie­lili tylko na wyż­szych i niż­szych. Do pierw­szych nale­żało dwu­na­stu: Jowisz, Junona, Westa, Ceres, Diana, Minerwa, Mars, Mer­kury, Nep­tun, Wul­kan i Apollo; do dru­gich – bożki lasów, rzek, paste­rzy i ludu oraz bóstwa opie­kuń­cze cnót i namięt­no­ści, występ­ków i zbrodni. [wróć]

33. W ory­gi­nale grecki wyraz ojko­si­toj, zło­żony z ojkos, dom i siton, pokarm, który ozna­cza doma­tora, co jada we wła­snym domu i żyje swoim kosz­tem. Wska­zuje mia­no­wi­cie Pal­ladę, czy dla­tego, że była bogi­nią mądro­ści, a więc wieczną nie­przy­ja­ciółką głu­poty, czy też dla­tego, że jest odważna i męż­nie bro­niła ojca w woj­nie prze­ciw tyta­nom. [wróć]

34. Łaciń­skie przy­sło­wie ozna­cza­jące ostat­nią pogardę. Juwe­na­lis w saty­rze mówi o filo­zo­fie Demo­kry­cie: on samej nawet groź­nej for­tu­nie zarzu­cał stry­czek i wysta­wiał jej figę, to jest gar­dził, nie dbał: cum for­tu­nae ipsi minaci man­da­ret laqu­eum, mediu­mque osten­de­ret unguem. [wróć]

35. Nimfy – mityczne opie­kunki miejsc, źró­deł, gór, lasów, od nich mające swoje nazwy, były nader liczne. W sło­wiań­skiej mito­lo­gii odpo­wia­dają im rusałki, świ­te­zianki itp. [wróć]

36. Nazna­cza­jąc swo­imi rodzi­cami Plu­tosa, czyli bogac­two i mło­dość, daje do zro­zu­mie­nia, że głu­pota zwy­czaj­nie bywa ich przy­wi­le­jem, jak i u nas mówią: boga­temu nie­po­trzebny rozum. [wróć]

37. Wul­kan – syn Jowi­sza i Junony, ponie­waż uro­dził się brzydki, strą­cony przez matkę z nieba, stąd też był kulawy i został kowa­lem. Jowisz uczy­nił go opie­ku­nem kunsz­tów powsta­łych za pomocą ognia, topie­nia, kowa­nia i obra­bia­nia krusz­ców i dzieł rzad­kiej pięk­no­ści i dosko­na­ło­ści, zwłasz­cza ze złota i mie­dzi. Miał swoje kuź­nie na Etnie i Lipa­rze, a robot­ni­kami jego byli mityczni cyklopi, poma­ga­jący mu kuć pio­runy dla Jowi­sza.\ Żoną Wul­kana była Wenus, bogini wdzię­ków, która sprze­nie­wie­rzyw­szy się mu, zako­chała się w Mar­sie, ale tego poj­mał Wul­kan w mister­nie zro­bioną i nie­mo­gącą się roze­rwać sieć, którą oto­czył swoje łoże. [wróć]

38. W ory­gi­nale zmie­szany w miło­ści, to jest nie­wy­bredny, nie­prze­bie­ra­jący, zwy­kłe wyrazy u Homera na ozna­cze­nie pokąt­nych, kra­dzio­nych miło­stek. [wróć]

39. Ary­sto­fa­nes – żyjący w latach 427-384 przed Chr., zna­ko­mity grecki pisarz kome­dii, któ­rych pozo­stało tylko jede­na­ście, nie szczę­dził nie tylko ludzi, ale i samych bogów, któ­rych zdroż­no­ści czę­ściej jesz­cze wyśmie­wał. W swej ostat­niej kome­dii Plu­tos, tak wła­śnie przed­sta­wia tego bożka. [wróć]

40. W ory­gi­nale capu­la­ris, bo capu­lum zna­czy mary, na któ­rych noszą trupy. [wróć]

41. Alu­zja do słów Hora­cego: Nie puścił­bym tego pła­zem, kiedy wrzała we mnie mło­dość (non haec fer­rem cali­dus iuventa). [wróć]

42. Dolos – środ­kowa wyspa z archi­pe­lagu Cyklad na Morzu Egej­skim. Według poda­nia sta­ro­żyt­nych była naj­pierw pły­wa­jąca, ale gdy Latona, mająca uro­dzić dzieci Jowi­sza, Apol­lina i Dianę, prze­śla­do­wana przez zazdro­sną Junonę, ni­gdzie na ziemi nie mogła zna­leźć miej­sca, gdzie mogłaby uro­dzić, Nep­tun, bóg morza, uli­to­waw­szy się nad nią, wydo­stał tę wyspę z toni morza i przy­twier­dził ją. Na niej Latona pod figo­wym drze­wem uro­dziła naprzód Dianę, a potem Apolla. [wróć]

43. Tak się miała uro­dzić bogini pięk­no­ści Wenera. [wróć]

44. Tak się nazy­wały u sta­ro­żyt­nych dzi­siej­sze Wyspy Kana­ryj­skie lub inne na Oce­anie Atlan­tyc­kim, na któ­rych umiesz­czano raj, czyli Eli­zjum. [wróć]

45. Wyrazy z dzie­wią­tej księgi Ody­sei, u Lukiana poja­wiają się jako przy­sło­wie o szczę­ściu, które się komu dostaje bez trudu. [wróć]

46. W ory­gi­nale: aspho­de­lus, zło­to­głów, roślina o ostrych liściach, któ­rej źdźbło jest jadalne, wspo­mi­nana u Pli­niu­sza; malva, ślaz, squ­illa; lupi­nus, sło­necz­nik strącz­kowy, o tych wszyst­kich pisze Lukian, że rosną na szczę­śli­wych wyspach; ja odda­łem je innymi po czę­ści rośli­nami, któ­rymi tu gar­dzi głu­pota, jako nik­czem­nymi i war­tymi gęby tylko gru­bego pospól­stwa, bo się nimi może zado­wa­lać tylko czło­wiek biedny lub skąpy. [wróć]

47. Mityczne w więk­szo­ści rośliny. Moly, według Osiń­skiego, sma­gliczka, według Pli­niu­sza Nym­phe alba, grzy­bień biały, roślina zrzą­dza­jąca skutki prze­ciwne miło­ści; ponak, z gr. pan, wszy­stek, i aceo, leczę, według Pli­niu­sza sku­teczna na wszel­kie cho­roby; ama­rant, z gr. nie­więd­nący, roślina wonna, szkar­łat­nego koloru; ambro­zja u poetów napój bogów, dający nie­śmier­tel­ność, wie­ku­istą mło­dość i nie­po­żyte szczę­ście, tu ozna­cza roślinę. [wróć]

48. Ado­nis – syn Cyniry, króla Egiptu i jego córki Mirry, kocha­nek Wenery, z wiel­kim tej bogini żalem zgi­nął na polo­wa­niu. [wróć]

49. Bachus – licz­nymi u poety zwany imio­nami, syn Jowi­sza i Semele, córki Kad­mosa tebań­skiego króla, bóg wina, straż­nik i opie­kun win­nic, wiecz­nie młody; na wyspie Sycy­lii nazy­wany Mory­chem, to jest roz­trze­pań­cem, skąd i uro­sło przy­sło­wie: głup­szy od Mory­cha. [wróć]

50. Bez­ro­zu­mem, czyli ciem­notę, uznaje Głu­pota za córkę Pana, bo ten bożek według mito­lo­gii był dziki, nie­okrze­sany i gru­biań­ski. [wróć]

51. Zacho­wa­łem wyrazy grec­kie wraz z tłu­ma­cze­niem pol­skim, zwłasz­cza że ostat­nie nie wszyst­kie są rodzaju żeń­skiego, w czym wła­śnie dow­cip i cała cię­tość satyry. [wróć]

52. Dla zaro­zu­mia­ło­ści przed­sta­wia ją tu z zadar­tym nosem. [wróć]

53. Tak Homer nazywa sen, z któ­rego trudno się obu­dzić. Sen, gr. Hip­nos, młody geniusz, dawca snu, mąż Pazy­tei, syn Nocy, rodzony brat Śmierci. Stąd mówi Owi­diusz: Głup­cze, cóż jest sen, jeśli tylko nie obraz zim­nej śmierci (Stulte, quid est som­nus, geli­dae nisi mor­tis imago). Dobro­czynne skutki snu wynio­sły go do zaszczytu bóstwa. Inny bożek snu, a raczej noc­nych marzeń i pierw­szemu pod­le­gły, to Mor­fe­usz, gr. Oni­ros. [wróć]

54. Pli­niusz w Histo­rii Natu­ral­nej. [wróć]

55. Alfa – pierw­sza litera grec­kiego alfa­betu, omega – ostat­nia, a że daw­niej licz­bowe znaki wyra­żały się lite­rami, stąd też w potocz­nej mowie alfą nazy­wano pierw­szy, a omegą ostatni. [wróć]

56. Zwy­czajny epi­tet u Homera dawany Miner­wie, czyli Pal­la­dzie, jako córce sil­nego i potęż­nego ojca; w ori­gi­nale obri­mo­pa­tre, wyraz zło­żony z obri­mos, silny, straszny i pater, ojciec. [wróć]

57. Tar­cza, w ory­gi­nale Aegis, taka nazwa słu­żyła szcze­gól­nie tar­czy Jowi­sza, zro­bio­nej przez Wul­kana i obcią­gnię­tej skórą kozy Amal­tei, oraz tar­czy Pal­lady. Epi­tet zaś pię­trzą­cego chmury jest zwy­czaj­nym u Homera okre­śle­niem Jowi­sza. [wróć]

58. Olimp – naj­wyż­sza góra na pogra­ni­czu Mace­do­nii, zawsze pokryta na szy­cie śnie­giem, skąd u Hezjoda zowie się śnież­nym; uwa­żany za niebo, miesz­ka­nie bogów; na nim też żyły i muzy. [wróć]

59. Wyraz grecki zło­żony z pajs, chło­piec, dzie­cię, i pojo, robię, który zna­czy pło­dzić dzieci. [wróć]

60. Sto­icy – surowi filo­zo­fo­wie, nazwani od Stoa, por­tyku w Ate­nach, na któ­rym uczył Zenon, uczeń Kra­tesa, zało­ży­ciel tej szkoły; naj­więk­szą moralną dosko­na­łość opie­rali na nie­po­ru­szo­nym męstwie i sta­ło­ści, poskra­mia­niu namięt­no­ści i wszel­kich uczuć, a chcąc czło­wieka udo­sko­na­lić, czy­nili go nie­ludz­kim. [wróć]

61. Kamienne, w ory­gi­nale ada­man­tina, dia­men­towe, gdyż były tak twarde jak dia­ment; mak­sy­mami zaś, decreta, nazy­wają się dla­tego, że się uwa­żały za naj­pew­niej­sze i nie­omylne. W ogóle wszel­kie zda­nia filo­zo­fów zowią się mak­sy­mami, decreta albo wyro­kami dogmata. [wróć]

62. Pita­go­ras z Samos – ur. 520 lat przed Chr., zna­ko­mity grecki filo­zof, wró­ciw­szy z dale­kich na wschód podróży, zastał ojczy­znę pod wła­dzą tyrana Poly­krasa, prze­niósł się do niż­szych Włoch i w Mega­po­mie zało­żył tak zwaną szkołę wło­ską. Pierw­szy odrzu­ciw­szy zbyt dumną sofi­sty nazwę, filo­zofem, to jest miło­śni­kiem mądro­ści zwać się zaczął. Jako bie­gły mate­ma­tyk i naukę swoją sta­rał się ująć w mate­ma­tyczne licz­bowe formy. Tu więc alu­zja do owych wyra­zów: dla duszy naszej nie­wy­czer­pa­nym źró­dłem natury jest czwórka, rozu­mie­jąc cztery ele­menty: powie­trze, ogień, wodę i zie­mię, które wyra­żał licz­bami 1,2,3,4, które razem sta­no­wią dzie­sięć i skła­dają trój­kąt. [wróć]

63. Wenera, u Gre­ków Afro­dyta, od afros, piana, ponie­waż według mito­lo­gicz­nych powie­ści powstała z piany mor­skiej; przez Homera uwa­żana jest za córkę Jowi­sza i Diany. Jako bogini miło­ści, powa­bów i roz­ko­szy usłu­gi­wały jej nie­od­stępne towa­rzyszki, nie­roz­łączne trzy sio­stry Gra­cje: Aglaja (świetna), Talia (kwit­nąca) i Eufro­zyna (wesoła). [wróć]

64. Lukre­cjusz – rzym­ski poeta okresu zło­tego wieku; w sze­ściu księ­gach O natu­rze rze­czy (De rerum natura) zawarł cały sys­tem filo­zo­fii Epi­kura; wła­śnie Wene­rze przy­pi­suje on począ­tek wszel­kiej gene­ra­cji. [wróć]

65. Każ­dego nęci wła­ściwa jemu roz­kosz – mówi Wergi­liusz: tra­hit quemque sua volup­tas, oraz Owi­diusz: wiecz­nie dążymy do tego, co zabro­nione, i chce się nam tego, czego nie wolno: niti­mur in veti­tum sem­per supri­mu­sque negata. [wróć]

66. Alu­zja do filo­zofa Filok­sena, o któ­rym powia­dają, że takim był sma­ko­szem, iż życzył sobie mieć szyję żura­wia, żeby dłu­żej mógł się napa­wać roz­ko­szą pokarmu i napoju; miał też zwy­czaj smar­kać do potrawy, żeby tym spo­so­bem obrzy­dziw­szy ją dru­gim, mógł zjeść sam jeden. [wróć]

67. Sofo­kles – naj­sław­niej­szy grecki pisarz tra­ge­dii, z któ­rych sie­dem do nas dotarło; w jed­nej z nich, pod tytu­łem Sza­lony Ajaks, gdzie boha­ter ten ubo­lewa, że z obłą­ka­nia przy­szedł do rozumu, powiada: cza­ru­jące życie, gdy nie ma rozumu i o niczym się nie myśli. [wróć]

68. Taki epi­tet sta­ro­ści daje już Homer. [wróć]

69. Cały poemat Owi­diu­sza Prze­miany prze­peł­niony jest tego rodzaju prze­mianą, zawiera bowiem cały sys­tem mito­lo­gii grec­kiej i rzym­skiej. [wróć]

70. W ory­gi­nale gr. wyraz palim­paj­das, to jest dzieci po raz drugi, jako powtór­nie do dzie­ciń­stwa wró­cili. Alu­zja do sta­ro­żyt­nego przy­sło­wia: starcy to po raz drugi dzieci (bis pueri senes). [wróć]

71. Ma tu na myśli Lete, mityczną rzekę zapo­mnie­nia w Eli­zjum, z któ­rej dusze piły dla zapo­mnie­nia prze­cier­pia­nych w tym życiu nie­szczęść, jak i dla nie­wy­ja­wia­nia tajem­nic tam­tego świata, jeśliby po upły­wie stu­leci znowu miały wró­cić do nowego na ziemi życia. Ponie­waż Głu­pota tę Lete, czyli nie­pa­mięć albo zapo­mnie­nie, zro­biła jedną ze swo­ich towa­rzy­szek, tu więc daje do zro­zu­mie­nia, że starcy zapo­mi­nają się, i przez to nie pamię­ta­jąc wielu nie­szczęść życia, przy­jem­niej­sze pędzą życie. [wróć]

72. W ory­gi­nale: Odi pueru­lum pra­ecori sapien­tia, sze­ścio­mia­rowy wiersz przez Apu­le­ju­sza w kształ­cie przy­sło­wia przy­to­czony w jego obro­nie magii. Nazywa zaś przed­wcze­snym, że przed cza­sem doj­rzewa i obja­wia się. Stąd mówi Seneka: wielki przed­wcze­sny rozum nie zapo­wiada dłu­giego życia i trwa­ło­ści: imma­ture magnam inge­nium non vitale est; a Cyce­ron: nie może być dłu­go­trwałe to, co zbyt prędko doj­rzało: non potest in eo esse suc­cus diu­tu­mus, quod nimis cele­ri­ter est matu­ri­ta­tem adse­cu­tum. [wróć]

73. Erazm wpro­wa­dza tu mówiącą głu­potę jak Cyce­ron w księ­dze O sta­ro­ści wpro­wa­dza rozum wręcz prze­ciw­nie mówiący o starcu, który z dłu­gim doświad­cze­niem łączy wielki rozum. [wróć]

74. PIaut – ur. 184 lat przed Chr., zna­ko­mity łaciń­ski pisarz kome­dii, z któ­rych dotarło do dzi­siaj tylko 20, w kome­dii Kupiec wpro­wa­dza mówią­cego starca, że się nauczył trzech liter, to jest: a, m, o, które złą­czone razem sta­no­wią słowo amo, zna­czące kocham, przez co znać daje, że zaczął kochać. I w rze­czy samej byłby naj­niesz­czę­śliw­szym star­cem, gdyby się nad tym choć chwilę rozum­nie zasta­no­wił, przy­po­mniałby bowiem sobie roz­ko­sze, któ­rych już nie w sta­nie jest użyć. [wróć]

75. Nestor – jeden z grec­kich boha­te­rów pod Troją, sławny u Homera wymową, bie­gło­ścią w sztuce wojen­nej i mądro­ścią dłu­gim wie­kiem nabytą, bo miał prze­żyć trzy ludz­kie wieki. Homer w Ilia­dzie mowy jego zowie słod­szymi od miodu. [wróć]

76. Achil­les – główny u Homera grecki boha­ter pod Troją, nie tylko naj­wa­lecz­niej­szy, ale i naj­pięk­niej­szy, cała treść Iliady na jego gnie­wie, kłótni z Aga­mem­no­nem, prze­bła­ga­niu i zemście zależy. Zgi­nął postrze­lony od Parysa strzałą w piętę, w którą z woli wyroczni mógł być tylko ranny. Alek­san­der Wielki uro­czy­stymi obrzę­dami i złotą koroną grób jego uczcił, zazdrosz­cząc mu w życiu takiego przy­ja­ciela, jakim był Patro­kles, a po śmierci takiego wiel­bi­ciela, jakim był Homer. [wróć]

77. Tak mówi Homer: sie­dząc na bra­mach, dają sły­szeć kwie­ci­sty swój głos. A że w ory­gi­nale użyty grecki wyraz samego Homera lej­rion, kwiat, jest tutaj igraszka słów, bo inny wyraz leros, zna­czy bred­nie, chce więc przez to dać Głu­pota do zro­zu­mie­nia, że starcy bre­dzą i mówią od rze­czy. [wróć]

78. Wiersz z Ody­sei: Jak to zawsze Bóg podob­nego łączy z podob­nym, słowa Melan­te­usza do Ulis­sesa i Eumena. Zna­jome też łaciń­skie przy­sło­wie: simi­lis simili gau­det. Cycero zaś mówi: według daw­nego przy­sło­wia: równi z rów­nymi naj­łac­niej się jed­no­czą i łączą: Pares cum pari­bus vetere pro­ver­bio facil­lime con­gre­gan­tur. [wróć]

79. Akar­na­nia – kra­ina w Epi­rze, w Gre­cji, sławna była tucze­niem świń, a że oby­wa­tele tego kraju roz­wią­złe życie pro­wa­dzili, stąd uro­sło przy­sło­wie o nich: akar­nań­skie pro­siątko: por­cel­lus aca­ma­nius. [wróć]

80. Nikt z ludzi, powiada Pli­niusz w Histo­rii natu­ral­nej – nie jest szczę­śliwy i z tym nawet, któ­rego nie można nazwać nieszczę­śliwym, los igra jak mu się podoba: Nemo mor­ta­lium est felix. Abunde agi­tur atque indul­gen­ter a for­tuna deci­di­tur de eo, qui iure dici non infe­lix potest. A Owi­diusz: Czło­wiek do ostat­niej chwili cze­kać musi, a przed śmier­cią nikt się nie może zwać szczę­śli­wym: Ultima sem­per expec­tando dies homini, dici­que beatus. Ante obi­tum nemo supre­ma­que funera debet. [wróć]

81. Bra­bant­czycy – miesz­kańcy Bra­ban­cji, kra­iny w Nider­lan­dach, uwa­żano ich za zawsze weso­łego humoru, któ­rego im nie odbiera i sta­rość, wymy­ślono dla nich przy­sło­wie: Bra­bant­czyk im wie­kiem star­szy tym głup­szy. [wróć]

82. Holen­drzy – także za swoją szcze­rość i pro­ste bez obłudy oby­czaje, naj­szla­chet­niej­szy naród, w żar­to­bli­wym przy­sło­wiu zowią się zazwy­czaj głup­cami. Moimi zaś nazywa ich tak nie Erazm, który i sam także był Holen­drem, ale głu­pota. [wróć]

83. Medea – córka Aetesa, króla Kol­chidy, sławna mityczna cza­ro­dziejka. Ezona, zgrzy­bia­łego już starca miała do kwit­ną­cej przy­wró­cić mło­do­ści, a roz­ko­chaw­szy się w Jazo­nie, jego synu, dowódcy Argo­nau­tów, cza­rami swo­imi uła­twiła mu zdo­by­cie zło­tego runa, strze­żo­nego przez straszne potwory, z nim potem uszła, ale porzu­cona, zabiła wła­sne z nim spło­dzone dzieci, co jest tre­ścią tra­ge­dii Seneki Medea. [wróć]

84. Kirke – córka Feba, czyli słońca, mityczna bogini i cza­ro­dziejka, chciwa pano­wa­nia; towa­rzy­szy Ulis­sesa zamie­niła w wie­prze, ale potem dla spodo­ba­nia się Ulis­se­sowi, przy­wró­ciła ich do pier­wot­nej ludz­kiej postaci. Z Ulis­se­sem, któ­rego umiała zatrzy­mać przez cały rok, spło­dziła dwóch synów Latyna i Tele­gona. [wróć]

85. Ma tutaj na myśli źró­dło mło­do­ści, tj. zapo­mnie­nia, w któ­rym sta­rzy wyką­paw­szy się, odmład­niają, to jest powtór­nie stają się dziećmi, czyli dzie­cin­nieją. [wróć]

86. To jest Aurora, czyli Jutrzenka – myl­nie, bo córka nie Mem­nona, któ­rego była matką, ale tytana Hype­riona, zna­czą­cego źró­dło świa­tła. [wróć]

87. Faon – z Mity­leny, mło­dzie­niec pięk­nej urody, według poda­nia poetów, kie­dyś prze­braną Wenerę, będąc prze­woź­ni­kiem, prze­wiózł bez wszel­kiej zapłaty, otrzy­mał od niej ala­ba­strowe pudełko z maścią, którą led­wie się nama­ścił, tak cud­nej dostał pięk­no­ści, że wszyst­kie kobiety z Mity­leny, w rzę­dzie ich i Safona, namięt­nie się w nim zako­chały. [wróć]

88. Safona – z wyspy Les­bos, ur. 600 lat przed Chr., poetka, tak się wsła­wiła wier­szami, że rodzaj strofy zowią się od niej saficka; sama nazwana dzie­siątą muzą. Stra­bon zowie ją cudowną, a miesz­kańcy Les­bos bili medale z jej wyobra­że­niem. Zako­chaw­szy się namięt­nie we wspo­mnia­nym Faonie, gdy nie miała wza­jem­no­ści, z roz­pa­czy rzu­ciła się w morze. W Syra­ku­zach wysta­wiono jej wspa­niały posąg, któ­rego porwa­nie Cycero wyrzuca Wer­re­sowi. Z pism Safony ledwo dotarły do nas Hymn do Wenery, Oda do kochanki i kilka frag­men­tów. [wróć]

89. Taki był według Makro­biu­sza Bachus, któ­rego zawsze wyobra­żano w postaci chło­pię­cia. [wróć]

90. Ma tu na myśli maski, huś­tawki i skó­rzane nadęte worki, przez które, sta­jąc na jed­nej nodze, ska­kali wie­śniacy, a kto padał, śmiano się z tego uszczy­pli­wie; uży­wane w cza­sie uro­czy­sto­ści Bachusa nazwa­nych a s k o l i a, a odpra­wia­nych we wsiach Attyki. [wróć]

91. Ary­sto­fa­nes w kome­dii Żaby śmiesz­nie przed­sta­wia Bachusa, jak on w zbroi Her­ku­lesa szedł do pie­kieł, czyli na tam­ten świat, by posłu­chać tam komi­ków. [wróć]

92. Według jed­nego z mitów o Bachu­sie, Semele, gdy była z nim w ciąży, na jej prośbę odwie­dził ją Jowisz w całej świet­no­ści, wśród bły­ska­wic i grzmo­tów, stąd też pałac Semele zajął się ogniem i zgi­nęła wśród pło­mieni. Jowisz wydo­byw­szy z jej ciała żyją­cego Bachusa z pomocą Wul­kana, wło­żył go w swoje wnętrz­no­ści i dono­sił do dzie­wię­ciu mie­sięcy, stąd zowie się on zro­dzo­nym raz z Semeli, drugi raz z uda Jowi­sza. [wróć]

93. W ory­gi­nale wyraz gr. anki­lo­me­tes, głę­bo­ko­myślny, który to epi­tet Homer czę­sto daje Jowi­szowi, jako że co innego poka­zuje, a co innego myśli. [wróć]

94. O nim mnie­mali sta­ro­żytni, że swoim poja­wie­niem się nagły wzbu­dzał strach, który przeto nazywa się panicz­nym, bo też zawsze wyobra­żał się star­cem dziw­nej postaci. [wróć]

95. Kupi­dyn, zna­czy Amor, gr. Eros – naj­pięk­niej­szy z nie­bian, nie­od­stępny towa­rzysz Wenery i przeto zwy­kle brany za jej syna, bożek miło­ści, jako dziecko lub nadto mło­dzie­niec, ze skrzy­dłami lub bez nich, z łukiem i strza­łami w saj­daku, w orszaku pomniej­szych bóstw: uciech, igra­szek i roz­ko­szy, towa­rzysz pijań­stwa, zwad i roz­pu­sty, roz­pę­dza tro­ski, nieci miłość i pod­bija serca, zwy­kle ślepy lub z zawią­za­nymi przed­sta­wia się oczami. [wróć]

96. Tak ją przed­sta­wiają Homer, Teo­kryt, Wergi­liusz, Horacy i inni poeci. [wróć]

97. Flora, gr. Chlo­ris – nimfa wysp szczę­śli­wych, bogini kwia­tów i roz­ko­szy. Igrzy­ska na jej cześć, każ­dego roku 28 kwiet­nia odpra­wiane, zwane ludi flo­ra­les, były wspa­niałe, lecz nie­przy­stojne, jako że nagie kobiety z pochod­niami w ręku tań­co­wały przy dźwięku liry. [wróć]

98. Diana, uwa­żana także za bogi­nię księ­życa (Selene, Luna), ujrzaw­szy Endy­miona, pięk­nego paste­rza i myśli­wego, namięt­nie się w nim roz­ko­chała, a że ten jako śmier­telny nie śmiał przy­bli­żyć się do niej, sama więc w nocy zstę­po­wała ze swego rydwanu, by go śpią­cego malo­wać. Jedni odno­szą to do namięt­no­ści Endy­miona do myśli­stwa, że nawet po nocach przy bla­sku księ­życa polo­wał, dru­dzy mówią, że on badaw­czo przy­glą­dał się księ­ży­cowi, dla­tego dniem odda­wał się snu i to stało się powo­dem do powie­ści, że on cią­gle śpi. [wróć]

99. Momos – z gr. momos, nagana, szy­der­stwo, mityczny bożek żar­tów, stro­fo­wa­nia, szy­der­stwa, według Lukiana, nie oszczę­dzał bogów i samego nawet Jowi­sza, kiedy ten się w czymś pomy­lił. [wróć]

100. Ate – z gr. szkoda, nie­spra­wie­dli­wość, nie­szczę­ście, mnie­mana bogini zło­śliwa, spraw­czyni nie­zgód, kłótni i nie­szczęść; roz­gnie­wany na nią Jowisz porwaw­szy za włosy, strą­cił na zawsze z nieba, gdyż skłó­ciła bogów, i od tego czasu z nie­wy­po­wie­dzianą szyb­ko­ścią prze­biega zie­mię, sie­jąc mię­dzy ludźmi nie­zgodę i kłót­nie. [wróć]

101. W ory­gi­nale gr. wyrazy raon agon­tes, jak u Teren­cju­sza o bogach łaciń­skie: quam vos facil­lime agi­tis, jakże szczę­śliwe pędzi­cie wy życie. [wróć]

102. Priap – syn Wenery i Bachusa, wycho­wany w Lamp­saku nad Hel­le­spon­tem, opie­kun ogro­dów, win­nic, pól, płod­no­ści i lubież­no­ści. Tu alu­zja do słów Hora­cego: Byłem pier­wej figo­wym klo­cem, gdyż posąg jego zwy­kle z figo­wego robiono drzewa z obrazą wszel­kiej skrom­no­ści, nagi i malo­wany czer­wono, stąd ruber, w lewej ręce z ogrod­ni­czym nożem, a w pra­wej z prę­tem lub rózgą dla odstra­sza­nia zło­dzie­jów i pta­ków. Przy tym Grecy, jak wyka­zuje Erazm, każdą rzecz nik­czemną nazy­wają figową, skąd być może i w pol­skim podob­nym zna­cze­niu figa. [wróć]

103. Mer­kury – od słów merx, towar, gr. Her­mes, posła­niec bogów, a szcze­gól­nie Jowi­sza, bóg han­dla­rzy, poetów, mów­ców, wędrow­ców, kup­ców, oszu­stów, a zwłasz­cza zło­dzie­jów, jak to opo­wiada Lukian i poeci i Cycero. On też dusze umar­łych odpro­wa­dzał na tam­ten świat. [wróć]

104. W ory­gi­nale gr. galo­to­po­jos, śmie­szek, bła­zen. Tak usłu­gu­jąc na uczcie bogom, swoim kule­niem śmiech wzbu­dzał, i żeby ukró­cić kłót­nię mię­dzy Jowi­szem a Junoną, poda­jąc jej czarę, mówił jej jakieś śmiesz­no­ści. Stąd Homer powiada: do roz­puku poczęli śmiać się naj­wyżsi bogo­wie, skoro spo­strze­gli Wul­kana peł­nią­cego posługę u stołu. [wróć]

105. Sylen – śmiesz­nej i dzi­kiej postaci, małego wzro­stu, z pogodną i wesołą twa­rzą, wysta­ją­cym brzu­chem, długą brodą, przy­płasz­czo­nym nosem, wiel­kimi kan­cia­stymi uszami i kozim ogo­nem, zawsze pod­pity trun­kiem i dla­tego chwie­jący się i drżący, och­mistrz Bachusa i towa­rzysz nie­od­stępny w jego podró­żach, pocieszny w opo­wia­da­niach i stąd też lubiany przez bogów. Owi­diusz przed­sta­wia go cią­gle upę­dza­ją­cego się za nim­fami i dla­tego nazywa się go tu gachem. [wróć]

106. Poli­fem – naj­więk­szy i naj­sil­niej­szy z mitycz­nych potwo­rów o jed­nym oku, to jest cyklo­pów, owczarz miesz­ka­jący w pie­cza­rze na Sycy­lii i kar­miący się ludz­kim mię­sem; ale Ulis­ses, popadł­szy z swo­imi towa­rzy­szami w jego jaski­nię, gdy z nich wielu już zostało pożar­tych, rato­wał się ucieczką, wykłuw­szy mu jedyne oko i ucze­piw­szy się od spodu do runa owcy, gdy zostały wypusz­czone z pie­czary. [wróć]

107. W ory­gi­nale wyraz gr. kor­daks, rodzaj śmiesz­nego i chłop­skiego tańca w kome­dii, wła­ści­wego Syle­nowi; taniec zaś Poli­fema zwał się tre­ta­ne­los. O pierw­szym wspo­mina Lukian, o ostat­nim – Ary­sto­fa­nes w kome­dii Plu­tos. Stąd mówi Horacy: Pro­sił, aby potań­co­wał jak pastuch cyklop. [wróć]

108. W ory­gi­nale gr. gym­no­po­dia, rodzaj tańca nimf bosymi nogami, skąd i nazwa. O nim rów­nież wspo­mina Lukian i Ary­sto­fa­nes. [wróć]

109. Saty­ro­wie – rów­nie jak fauny i syl­wani, bóstwa lasów i gór, z ludzką i zwie­rzęcą zara­zem posta­cią. Pli­niusz saty­rów uważa za małpy, które lubieżne, stąd zapewne uro­sło tyle podań o spro­śnych zapa­łach saty­rów do nimf. [wróć]

110. W ory­gi­nale Atel­lany od Atella, mia­sta w Kam­pa­nii, gdzie wzięły swój począ­tek, były to nie­jako ludowe dramy, zrazu impro­wi­zo­wane, potem pisane, noszące na sobie piętno cha­rak­teru i oby­cza­jów z początku wie­śnia­ków, a potem i miesz­kań­ców miast, połą­czone z pew­nym rodza­jem swo­bod­nego tańca. [wróć]

111. Har­po­kra­tes – egip­ski bożek mil­cze­nia, któ­remu u Rzy­mian odpo­wia­dały uoso­bione Silen­tium, Muta, Tacita, wyobra­żano go w postaci nagiego lub w dłu­giej sza­cie, w kucki sie­dzą­cego chłopca, z pal­cem poło­żo­nym na ustach na znak, że jest bogiem mil­cze­nia, czę­sto bywał na pie­czę­ciach ryty na znak, że sekret listów zacho­wać należy. Posągi jego szcze­gól­nie u wej­ścia do kościo­łów sta­wiało się, że bogów mil­cze­niem sza­no­wać należy. [wróć]

112. Koryncki bożek – to jest szpieg, grec­kie przy­sło­wie stąd wzięte, że miesz­kańcy Koryntu w bli­sko­ści portu pod­słu­chi­wali i pod­pa­try­wali, się dzieje, a wda­jąc się w roz­mowę z przy­by­łymi kup­cami, dowia­dy­wali się o celu i kie­runku ich podróży, a potem powia­da­miali o tym wszyst­kim pira­tów i zdo­by­tym łupem z nimi się dzie­lili. [wróć]

113. Sto­su­nek rozumu do namięt­no­ści, cho­ciaż rze­czy umy­sło­wych, nie­pod­pa­da­ją­cych pod zmy­sły i nie­da­ją­cych się ważyć, zabaw­nie i dow­cip­nie wyraża tu wagą. [wróć]

114. Pla­ton rozum mie­ści w gło­wie, gniew w sercu, a pożą­dli­wość w niż­szych czę­ściach ciała. [wróć]

115. W ory­gi­nale ad ravim, wyra­że­nie Plauta w kształ­cie przy­sło­wia. [wróć]

116. Alu­zja do słów Cyce­rona: rozum jest panem i kró­lem wszyst­kiego: domina et regina omnium ratio. [wróć]

117. Pla­ton – jeden z naj­sław­niej­szych mędr­ców grec­kich, rodem z Eginy, ur. 429 r. przed Chr., zrazu sofi­sta i do tra­gicz­nego prze­zna­czony zawodu, potem uczeń i nie­od­stępny towa­rzysz Sokra­tesa, odbył liczne podróże, wró­ciw­szy do Aten uczył w szkole zwa­nej Aka­de­mią od pięk­nego bli­skiego gaju, nale­żą­cego do boha­tera Aka­de­mosa, nie­da­leko któ­rego i sam Pla­ton miał ogród; zmarł w Ate­nach. W licz­nych dzie­łach, przede wszyst­kim dia­lo­gach, wyło­żył zasady swo­jego mistrza. [wróć]

118. W ory­gi­nale ad veroma, bo wła­śnie tak nazy­wała się maść, którą się namasz­czali zapa­śnicy. [wróć]

119. W ory­gi­nale wyraz gr. tra­ge­mata, zna­czący u Gre­ków to samo co u Rzy­miam bel­la­ria, przy­smaki, cukry i łako­cie. [wróć]

120. Alu­zja do słów Hora­cego: nie będziesz obrany na króla wina: nec regna vini sor­tiere talis. Grecy bowiem gło­so­wa­niem wybie­rali gospo­da­rza uczty i nazy­wali go sym­po­siar­chon; ich przy­kła­dem robili to samo Rzy­mia­nie i nazy­wali go rex, prin­ceps, magi­ster, arbi­ter bibendi. [wróć]

121. W ory­gi­nale phi­lo­te­siis invi­tare, cer­tare sym­po­ri­fo­rajs, to jest zapra­szać, a raczej prze­pi­jać do kogo kie­li­chami i kolejkę pić na wyścigi. Filo­te­sia zwały się u Gre­ków czary, puchary, kie­li­chy, któ­rymi na znak sza­cunku i przy­jaźni pili czy­jeś zdro­wie, a prze­piw­szy do niego, poda­wali mu puchar napeł­niony winem, by wypił wza­jem­nie; wyraz zaś gr. sym­pe­ri­fora zna­czy wła­ści­wie obno­sze­nie na ucztach wina bie­siad­ni­kom z kolei, a potem i wszelką kolejkę, nie tylko picia ale mówie­nia i śpie­wa­nia. [wróć]

122. W ory­gi­nale ad myr­tum canere, śpie­wać z mir­tem w ręku, to jest kolejno, na prze­mian, bo daw­niej kto na ucztach chciał śpie­wać, brał w ręce zazwy­czaj mir­tową różdżkę, a po ukoń­cze­niu śpiewu poda­wał ją dru­giemu, który także po nim śpie­wał, trzy­ma­jąc ją w ręku. Ja sto­sow­nie do naszego zwy­czaju odda­łem to poprzez: z pucha­rem w ręku. [wróć]

123. Mowa o Tale­sie z Miletu, Solo­nie z Aten, Chi­lo­nie ze Sparty, Pitaku z Mity­leny, Bia­sie z Prienny, Perian­de­rze z Koryntu, Kle­obulu z Lindy, nazwani mędr­cami, cho­ciaż nie wia­domo przez kogo i kiedy. [wróć]