Pojechałam do brata na południe - Karin Smirnoff - ebook

Pojechałam do brata na południe ebook

Smirnoff Karin

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Objawienie szwedzkiej prozy. Oddziałująca na wyobraźnię, zaskakująca opowieść o powrocie i mierzeniu się z przeszłością.

Sprzątałam lęki brata tak samo jak swoje. Przypominało to grę w tetrisa. Klocki trafiały w odpowiednie miejsca odpędzając wszelkie próby myślenia o czymś innym.

Janakippo przyjeżdża do rodzinnej wsi, aby pomóc bratu, który ma problemy z alkoholem. Wizyta, po latach nieobecności, sprawia, że odżywają mroczne wspomnienia z dzieciństwa naznaczonego przemocą i niewyjaśnione sprawy z przeszłości, przed którymi nie ma już ucieczki. Jana wikła się w romans, znajduje pracę, a jednocześnie próbuje zrozumieć, kim tak naprawdę są otaczający ją ludzie i czy skrywane przez nich tajemnice dają odpowiedzi na pytania, które ona nosi w sobie od lat.

To straszna historia, ale świetna powieść. Taka, która wywraca człowiekowi bebechy i zostaje z nim na długo. Mądrze skonstruowany, skomplikowany obraz traumy opowiedziany niepowtarzalnym językiem.

Dominika Słowik

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 9

Oceny
4,5 (271 ocen)
167
80
17
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KatPolGol

Całkiem niezła

Perfekcyjnie odzwierciedlony ból, rozpacz i ludzka tragedia wydzierająca się z każdej strony książki. Nie przekonała mnie tylko sama historia, ale jestem szczególnie poruszona klimatem, stylem i konwencją literacką, jaką zastosowała autorka. Brak jakichkolwiek znaków interpunkcyjnych znacznie utrudniał mi na początku czytanie. Czułam się zmęczona i rozdrażniona, przez co jeszcze bardziej odczuwałam sytuację bohaterów. Jeżeli taki był cel tego zabiegu, co na mnie zadziałał perfekcyjnie. To świetny przedstawiciel literatury z nurtu skandynawskiego. Naturalizm, mnóstwo opisów przyrody, piękny krajobraz i samotność człowieka względem zarówno natury, jak i jego przeznaczenia. Niestety, fabuła nie była dla mnie wiarygodna, główna bohaterka dostała od życia nauczkę już praktycznie w każdej sferze życia i przez to opowieść stała się dla mnie zbyt sztuczna. Było wszystkiego po prostu za dużo. Gdyby kilka wątków zakończyło się inaczej, atmosfera i klimat nie ucierpiałyby w żadnym stopniu, a hi...
31
patrycjakolakowska

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka wzięła mnie z zaskoczenia. Jest jednocześnie powolna i dynamiczna, bardzo zwięzła i bogata w domysły, a sposób pisania (i tłumaczenia, które w mojej ocenie jest świetne) początkowo męczący, za chwilę już nie ma znaczenia, bo od historii trudno się oderwać. Że względu na ciężar poruszanych tematów, to nie jest książka łatwa, ale naprawdę satysfakcjonująca.
10
Luclarue

Z braku laku…

Nie podobał mi się styl książki. Brak jakichkolwiek przecinków, nawisów czy myślników. Rozumiem, że taki był zamysł autorki, ale niedobrze taką książkę się czyta.
10
Brzozmonka

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka boli, a.mimo to nie możesz przestać jej czytać.
00
thalinka

Dobrze spędzony czas

Jestem w fazie książek skandynawskich autorów, więc ta mi się wpisywała. Ale niestety nie zachwyciła, mimo że ma takie dobre recenzje. Dużo brutalności rozdzierającej serce, historie bardzo niebanalne, ale czegoś zabrakło, a może czegoś było za dużo (chwytających za serce historii?).
00



Tytuł oryginału: Jag for ner till bror

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022

Copyright © for the Polish translation by Agata Teperek, 2022

© Karin Smirnoff and Bokförlaget Polaris 2018 in agreement with Politiken Literary Agency

Dziękujemy Swedish Arts Council za dofinansowanie przekładu książki.

Redaktorka inicjująca: Adriana Biernacka

Redaktorka prowadząca: Weronika Jacak

Marketing i promocja: Katarzyna Kończal

Redakcja: Anna Mirkowska

Korekta: Daria Kozierska, Anna Nowak

Projekt okładki i stron tytułowych: Ula Pągowska

Konwersja: Grzegorz Kalisiak

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-67176-84-2

Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o.

ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.wydawnictwopoznanskie.pl

Gdzieś hen w dali, na północy

Gdzieś hen w dali, na północy,

gdzieś daleko w głębi piekła,

na harmonii gram bezradny,

żeby duszy ból już zetlał.

Miech rozdarty ma harmonia.

I szew duszy także zetlał.

Gdzieś daleko na tym świecie.

Gdzieś hen, na północy piekła.

Helmer Grundström, przeł. Adam Pluszka

1

Pojechałam do brata na południe. Autobusem wzdłuż wybrzeża i wyskoczyłam na ecztery. Potem ruszyłam do wsi.

Padał gęsty śnieg i zasypało drogę. Płatki wciskały się do krótkich ciężkich butów i kostki marzły jak w dzieciństwie.

Uniesiona ręka zatrzymałaby każdy samochód nic jednak nie jechało. Do domu brata miałam kilka kilometrów. Droga prowadziła pod górę.

Dla rozrywki podśpiewywałam sobie evertataubego.

Så länge skutan kan gå och vem har sagt att just du kom till världen. Póki łajba płynie i kto powiedział że właśnie ty przyszedłeś na świat.

Nasi rodzice go uwielbiali. Potem umarli.

Wiatr przeszywał mi płaszcz. Pod szyją brakowało guzika i płatki topniały na skórze. Już dawno powinnam była dotrzeć do celu. Przez śnieg krajobraz stał się anonimowy. Czy mijałam eskilabrännströma. Przyspieszyłam.

Ze śnieżnej zawieruchy wyłonił się jakiś tłumok. Skulony człowiek idący pod wiatr. W pierwszej chwili nie wiedziałam czy to mężczyzna czy kobieta.

Wiatr kręcił. Padały duże płatki śniegu. Postać w oddali zniknęła na kilka sekund po czym wiatr postanowił dać z siebie wszystko i nagle w oku cyklonu zobaczyłam kto to.

Nikt kogo bym znała.

Co za pogoda zagaił mężczyzna kiedy się zbliżył. Przytaknęłam w odpowiedzi. Spytał dokąd się wybieram. Do gospodarstwakippów odparłam.

Musiałaś źle skręcić na rozdrożu powiedział spod szalika. Trzeba było odbić w prawo. Mogę ci pokazać drogę zaproponował uczynnie. Między szalikiem a czapką mignęły oczy i nos. Spróbowałam pochwycić jego spojrzenie ale patrzył prosto przed siebie.

Zawróciliśmy chociaż wewnętrzny kompas podpowiadał mi coś innego. Mężczyzna zaproponował że da mi rękawiczki.

Minęło sporo czasu odkąd ktoś dzielił się ze mną ręka­wiczkami. Nie pojmowałam jak mogłam zmylić drogę.

Odwróciliśmy się i ruszyliśmy z powrotem. Pod wiatr pochyleni jak w filmie dzieci z frostmofjäll.

Mieszkał w pobliżu i miał na imię john.

Jestem jana przedstawiłam się. Wpadłam odwiedzić brata.

A twój brat nazywa się bror powiedział. Wiem kim jesteś.

Dokąd się wybierałeś zawołałam żeby przekrzyczeć wiatr w który wstąpiła nowa siła.

Donikąd odkrzyknął. Po prostu lubię burze.

Wskazał boczną drogę gdzie słaby ślad wciąż utrzymywał się na śniegu. Mieszkam kawałek stąd. Zajdź do mnie na chwilę i się ogrzej pójdziesz dalej jak zawieja trochę się uspokoi.

Zawahałam się nie poznawałam go choć powinnam. Poza tym wiedziałam że ta droga prowadzi do domu eskilabrännströma.

Mieszkasz w opuszczonym domu zapytałam. Przytaknął.

Nie sądziłam że da się tam mieszkać. Masz rodzinę czy mieszkasz sam.

Tam da się mieszkać tylko w pojedynkę odparł.

Wiatr dalej smagał mnie śniegiem po szyi. Dawno straciłam czucie w twarzy. Poszliśmy do niego.

Na nowo rozpalił ogień w kominku i wyciągnął różowy wełniany koc którym mnie nakrył. Siedziałam w długich rajtuzach i podkoszulku na ławie w kuchni. Ubranie suszyło się na krześle.

Koc z wariatkowa w umedalen wyjaśnił. Jak zabrali świrów zorganizowano aukcję.

W pokoju było coś znajomego i pomyślałam że już kiedyś musiałam w nim siedzieć. W szlachetnie sfatygowanej kuchni poza ławą z oparciem stał rozkładany stół kilka prostych ręcznie robionych krzeseł västerbotten wysoka szafka i zegar który tykał mimo że źle chodził.

Zdawało się że john tu mieszka. Zapewne nawet spał na tej ławie na której właśnie siedziałam dyndając nogami bo nie dosięgałam stopami podłogi.

Mieszkasz w kuchni spytałam kiedy już objęłam dłońmi kubek który mi podał.

Przeważnie tak odparł. Przynajmniej w zimie. W lecie śpię na poddaszu albo w izbie.

A ta izba powiedziałam podchwyciwszy niejasne wspomnienie czy ona ma malowany sufit. Pokiwał głową i jak starzy ludzie siorbnął kawę ze spodka trzymając kostkę cukru między zębami.

Przed oczami stanęła mi izba. Para żółtych gumowców na czarnej skrzyni. Nie dało się jej otworzyć. W końcu użyłam spłaszczonego żelaznego pręta zardzewiałego znacznika terenu który znalazłam wbity w ziemię. Wcisnęłam go pod wieko i podważyłam aż zamek puścił z trzaskiem.

Dwadzieścia pięć lat później nie mogłam sobie przypomnieć co było w skrzyni. Może nic poza zatęchłym powietrzem.

Wiesz kim był mój brat adam zapytał.

Nie wiedziałam.

Bawiliśmy się na stogu siana zaczął. Robiliśmy salta z belki stropowej i lądowaliśmy na sianie.

Adam był kilka lat starszy i zawsze starczało mu odwagi na więcej jakkolwiek bym stawiał czoła swoim lękom. Tamtego dnia podwędził papierosy i spytał czy nie mam ochoty. Nie chciałem wyjść na cykora więc wziąłem glenna-bez-filtra i włożyłem do ust a brat zapalił zapałkę. Nie przyszło nam do głowy że dym może uwięznąć mi w gardle i wywołać atak kaszlu przez co upuszczę glenna-bez-filtra. Znalezienie palącego się peta w stogu siana jest w zasadzie równie trudne co znalezienie igły.

Świeżo skoszone siano może samo zdusiłoby żar ale im bardziej szukaliśmy papierosa tym więcej tlenu dostawało się do stogu i nagle wokół nas buchnęły płomienie.

Zsunąłem się na ziemię i wybiegłem z obory na słońce w powietrzu za mną ciągnął się jak ogon gęsty dym. Pognałem do domu przez podwórze żeby sprowadzić pomoc ale wtedy odkryłem że adam nie wypadł za mną i zawróciłem. Wołałem go. W szczelinie między ogniem a dymem zobaczyłem jego rękę zwisającą znad krawędzi sąsieka.

John zamilkł żeby zebrać się w sobie. Dłubał coś przy zlewie. Chwycił ściereczką ziarnko kawy i odgarnął na bok czarne kręcone włosy. Popatrzył na mnie i wyjaśnił.

Zapewne dopadł go dym. Przysunąłem drabinę wstrzymałem oddech i jak najszybciej wdrapałem się na górę. Złapałem adama za rękę spróbowałem ściągnąć na dół ale był za ciężki a ja za słaby.

Tak właśnie było. Byłem za słaby żeby uratować swojego brata. Nawet nie zauważyłem jak płomienie zajęły mi włosy. Czułem tylko gładką skórę na jego martwym już przedramieniu.

To jego buty stały na skrzyni jeśli to nad tym się zastanawiasz.

Smutna historia. Miałam wrażenie że kłamie.

Ciepło kuchni i gorąca kawa sprawiły że zachciało mi się spać. Powinnam się była ubrać i ruszyć dalej na wzgórze do brora ale moje ciało nie słuchało się mnie a ja nie chciałam znów wychodzić na śnieżycę. Podciągnęłam nogi pod siebie i spróbowałam się zorientować co tak pachnie. Nie był to wcale nieprzyjemny zapach. Wyobrażałam sobie raczej że tak pachnie w innych krajach. Zalatuje tu starością powiedziałaby aatka i może to co czułam było dawnym brudem który teraz starałam się wywęszyć jak pies gończy szukający tropu. Ale jakkolwiek węszyłam nie mogłem go zidentyfikować.

Jak chcesz możesz tu przenocować powiedział john. Pościelę sobie na podłodze albo będę spać na krześle.

Ława kuchenna była rozkładana i choć nie przepadam za dotykiem nieznajomych zaproponowałam żebyśmy spali na niej razem nawet jeśli będzie ciasno.

Zdmuchnął lampę. Dopiero teraz dotarło do mnie że w domu nie ma prądu. Po ciemnej kuchni rozlał się szczególny rodzaj ciszy podczas gdy wiatr śnieg zimno i ciemność walczyły ze sobą za jednoszybowymi oknami.

Trudno było zasnąć. Godziny mijały a my słuchaliśmy nawzajem swoich oddechów.

Leżałam na samym skraju z nogą na twardej krawędzi. On wciskał się w oparcie ławy. Czułam go choć ledwie się muskaliśmy. Mimo to wydychane przez niego powietrze było tym które ja wdychałam jakbyśmy zostali uwięzieni pod wodą i dzielili butlę tlenową.

Wsunęłam nogę z powrotem do łóżka. John nie dawał rady już dłużej się opierać i jego ręka opadła w końcu na swoje miejsce. Wsunęłam dłoń w jego otwartą pięść i w moich myślach zapanował spokój.

Kiedy się obudziłam było już jasno a pomieszczenie nabrało innego charakteru niż miało poprzedniego wieczora. Po bokach okien wisiały wyblakłe zasłony materiał rozszedł się w kilku miejscach. Na parapetach stały gęsto ustawione pelargonie wkrótce miały wybudzić się z zimowego snu.

John już wstał. Dołożył drewna do kuchni i wieczorne fusy po kawie wymieszał z kilkoma nowymi czubatymi miarkami.

Przyglądałam mu się z perspektywy leżącej. Pomarańczowy hellyhansen krzątał się przy zlewie. Kiedy bluza się odwróciła po raz pierwszy zobaczyłam jego twarz w świetle dziennym i odruchowo uciekłam wzrokiem.

Nie ma sprawy powiedział jestem przyzwyczajony.

Postawił na stole kubki do kawy miękkie płaskie pieczywo masło i ser västerbotten. Uśmiechnął się do mnie delikatnie i wyraził nadzieję że dobrze spałam. Usiadł ze swoim spodkiem i kostką cukru.

Co się stało potem spytałam. Po śmierci twojego brata.

Nie uciekałam już wzrokiem za to uważnie przyglądałam się poparzonej skórze johna która pokrywała jedną stronę jego twarzy niczym bruzdy na suchym piasku po odpływie.

Po śmierci adama wszystko się zmieniło. Kiedyś nie różniliśmy się od innych drobnych chłopów ledwo utrzymujących się z roli. Ojciec zimą pracował w lesie a latem łowił ryby. Kiedy go nie było adam wszystkim zarządzał. Nie matka. Jak zwykle przesiadywała na stołku przy zlewie i dojadała resztki z naszych talerzy. Nie dlatego że czegoś jej brakowało. Tak po prostu chciała.

Zapatrzył się przed siebie na to wspomnienie i przez chwilę nic nie mówił.

Ojciec winił mnie za śmierć adama. Twierdził że mog­łem go uratować. Ponieważ miałem do tego rozszczep oraz słaby słuch posłali mnie do szkoły w örebro która rzekomo leczyła rozszczepy i głuchotę.

Ile miałeś wtedy lat zapytałam dla porządku.

Leciał mi jedenasty rok.

Ubrałam się. Wciągnęłam spodnie na długą ciepłą bieliznę. Skarpetki i buty zdążyły wyschnąć. Śnieg wciąż padał ale rzadszy. Słońce przedzierało się przez chmury. To mógł być ładny dzień.

Łagodne światło padało na jego twarz. Chciałam dotknąć jego oparzeń żeby uformować je potem w glinie ale pomyślałam że taki gest mógłby zostać opacznie zinterpretowany.

Mogę zajrzeć do izby zanim sobie pójdę.

Tak czemu by nie.

Pokój wyglądał tak jak go zapamiętałam. Wyblakłe dekoracje z ludowymi wzorami na suficie i ściana z bali dla ozdoby opryskana farbą.

Nawet skrzynia stała tak jak stała chociaż bez żółtych gumiaków.

Zasadnicza różnica polegała na tym że izbę wypełniały obrazy olejne różnej wielkości bez ceregieli przytwierdzone do ścian pistoletem na zszywki. Płótna były jak sceny. Dym ogień twarze morze trawy fragmenty ciał kalosze i ręce namalowane z fotograficzną dokładnością.

To twoje spytałam a on przytaknął. Czasem sobie maluję.

Pokazywałeś je komuś. Nie nie robił tego jestem pierwsza.

Masz talent powiedziałam pod wrażeniem tego co widzę. Byłam poruszona ale nadszedł czas żeby iść dalej. Wycofałam się. Obrazy tworzyły tło dla johna. Stał na pierwszym planie z blizną po oparzeniu i bujną czarną czupryną.

Widziałam nie tylko obrazy. Widziałam samą siebie swojego brata rodziców. Wtem nadbiegła aatka. Wołała że muszą coś zrobić. Uratować go. Zwierzęta ryczały z podniecenia. Koń rżał zabij zabij.

John uniósł rękę na pożegnanie. Zrobiłam to samo. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi puściłam się pędem i bieg­łam aż zaczęło brakować mi tlenu.

2

Siedzieliśmy w jego kuchni i piliśmy whisky. Albo inaczej. Bror pił whisky ja herbatę. Rozpalił ogień a ja starałam się nie zwracać uwagi na brud i bałagan. Urodziliśmy się w odstępie zaledwie kilku minut i pod wieloma względami byliśmy do siebie podobni. Zwłaszcza z wyglądu. Rumieniący się chudzi ze strąkami włosów pozbawionych pigmentu i tak blado nijacy że zazwyczaj wszyscy pamiętali nas tylko jako bliźniaki.

Coś się stało że przyjechałaś spytał.

Nic szczególnego zapewniłam go i pomyślałam o obrazach w izbie.

Nie miałam po prostu żadnych planów na wielkanoc.

Wieczór mijał. Poszliśmy na spacer z elkhundem a niebo znów zrobiło się gwiaździste. Pies ciągnął nas szybko przed siebie. Temperatura spadła do minus dwunastu i mróz skrzypiał pod butami. Przy göraniebäckströmie skończyły się latarnie ale światło gwiazd odbijające się od śniegu w zupełności wystarczyło.

Rozmawialiśmy o tym co się wydarzyło. Kto umarł. Kto zachorował. O polowaniu na pardwy w górach i udanym pokryciu suki u sąsiada. O rzeczach o których rozmawia się w smalånger. Nie mówiliśmy o tym dlaczego emelie go zostawiła ani o upadku naszego domu rodzinnego.

Tej nocy też spałam na ławie. Nie dałam rady zdjąć z siebie ubrania przykryłam się tylko płaszczem niczym kocem i zaraz zasnęłam. Następnego dnia wciągnęłam gumowe rękawice napełniłam wiadro wodą z mydłem i przystąpiłam do systematycznego przedzierania się przez pokoje. Po południu na ganku stały czarne worki z puszkami po piwie i psiej karmie kartonami po pizzy martwymi roślinami doniczkowymi gazetami przeterminowaną żywnością butelkami po wódce obtłuczonymi ozdobami połamanymi ramkami na zdjęcia i całym mnóstwem pociętych damskich ubrań.

Jak mówią każdy jest w czymś dobry. Cieszył mnie widok znów prześwitujących słojów ługowanej podłogi i pomalowanej temperą boazerii. Cieszyło mnie jak gorąca woda zmywa jedzenie tłuszcz wymiociny i inne substancje które osadziły się twardą skorupą na piecu i ławach w lodówce i w przestronnej spiżarni. Cieszyło mnie nawet patrzenie jak wirująca pralka rozpuszcza liczący miesiące a nawet lata brud z pościeli zasłon chodników i ubrań a potem że mogę je wreszcie zawiesić na suszarce. Sprzątałam lęki brata tak samo jak swoje. Przypominało to grę w tetrisa. Klocki trafiały w odpowiednie miejsca odpędzając wszelkie próby myślenia o czymś innym.

Bror siedział na ławie w kuchni i patrzył na mnie obojętnie. Od czasu do czasu brał łyk piwa. Kiedy butelka się opróżniła poszedł do spiżarni i wziął kolejną. Może przyjechałam za późno.

Słyszałem że spałaś u eskilabrännströma powiedział.

Znaczy u johna spytałam i miałam nadzieję że pociągnie temat ale zacisnął tylko te swoje niewygadane usta i dalej wpatrywał się w niebezpieczną nieskończoność.

Usiadłam obok. Wzięłam od niego butelkę i upiłam łyk ciepłego piwa.

Znasz johna zapytałam.

Wszyscy go tu znają odparł.

Ja nie.

Nie mieszka tu aż tak długo powiedział bror.

No może przyznałam i wróciłam do rzeczywistości. Nie masz w domu nic do jedzenia musimy zrobić zakupy.

Pochylił się do mnie i gdybym nie znała swojego brata pomyślałabym że płacze.

Zalatywało od niego smutkiem i potem. Objęłam go ramieniem i pogłaskałam po głowie tak jak za dawnych lat. Będzie dobrze powiedziałam. Będzie dobrze.

3

Wyjechałam tyłem z garażu i przymocowałam worki ze śmieciami na pace dżipa. Bror się guzdrał. W końcu otworzył drzwi i wypuścił kota. Ten rozejrzał się na wszystkie strony i czmychnął pod ganek.

Za nim wyszedł bror w kapturze kurtki naciągniętym na głowę. Rozejrzał się na wszystkie strony i wsunął na siedzenie pasażera. Gorączkowo naciskał guziki żeby włączyć ogrzewanie.

Miał ziemistą cerę. Nawet piegi mu zbladły. Włosy opadały mu na twarz tłustymi kosmykami bror raz za razem zakładał je za uszy.

Spadł śnieg i zrobiło się ślisko samochodem rzucało gdy zjeżdżaliśmy ze wzgórza. Przy drodze prowadzącej do eskilabrännströma zwolniłam i wlekłam się wypatrując śladów. Zjazd zdawał się niewinnie gładki.

Nie wiesz nic o johnie powiedział bror. Nie jest zły ale nic o nim nie wiesz.

Nie a on nie wie nic o mnie odparłam. No poza tym że jestem ojcobójczynią ale to wiedzą chyba wszyscy.

Fakt przyznał mój brat to wiedzą wszyscy. Nie wiedzą tylko że nie umarł.

Ludzie gapili się na nas jak zwykle. Przystawali i przyglądali się dyptykowi przed sobą ale kiedy się reflektowali że się w nas wpatrują wracali do cen i dat przydatności do spożycia. Minimarket-ica tylko nieco większy niż lokalny sklepik nie należał wcale do rodziny icanderów chociaż zawsze tak żartowaliśmy.

Na icanderów składali się matka ojciec i synowie. Pracowali tam odkąd pamiętam. Najmłodszy miał około sześćdziesiątki i poza tym że włosy mu się przerzedziły wyglądał tak jak wcześniej. Naprawdę ucieszył się kiedy weszliśmy do środka. Nie można było liczyć że ktoś tu wróci lub że wprowadzi się tu ktoś nowy. Co najwyżej jakiś biedny uchodźca mógł zostać tu tymczasowo skierowany. Prawdopodobnie dlatego icanderowie nie zadali sobie nigdy trudu żeby coś wyremontować lub rozbudować. Artykuły spożywcze leżały niezmiennie na wysokich regałach pod ścianami.

Kierowałam wózkiem i próbowałam wybiec myślami na kilka dni naprzód. Bror szedł za mną jak w transie i cuchnął. Gdy tylko zobaczył starego icandera zatrzymał się nagle przy konserwach.

Dwie puszki karczochów powiedział bror i został za to obrzucony długim spojrzeniem.

Karczochy stały na samym szczycie. Zakurzone jak prowiant w magazynie rezerw materiałowych. Sprzedawca przesunął nieco drabinkę i wspiął się na nią. Staliśmy poniżej i patrzyliśmy jak stopnie wyginają się pod jego masą. Panicander nie był gruby on był po prostu olbrzymi. Jego pośladki trzęsły się jak galareta. Pot spływał mu po policzkach. Oddech ze świstem wydostawał się z potężnej piersi.

Kurde szepnęłam czy to naprawdę konieczne.

Bror uśmiechnął się złośliwie kiedy mężczyzna zszedł wreszcie na podłogę i podał mu puszki.

Proszę wysapał panicander. Mam nadzieję że będą smakować równie dobrze jak poprzednie.

Wyłożyliśmy towar na ladę. Przy każdym nabijanym produkcie paniicander powtarzała jego nazwę. Kawa raz. Mydło raz. Napój gazowany raz. Tampony raz. Pomarańcze raz. Krople do uszu raz.

Pracowała w aptece w skanii wyjaśnił bror.

I co z tego spytałam ale nie odpowiedział. W pełni pochłaniało go wpatrywanie się w człowieka który gapił się na nas tępo nie mogąc oderwać wzroku od naszej dwójki.

Nic dziwnego że ludzi odrzuca od robienia zakupów wymamrotał bror pakując jedzenie do uszytych przez aatkę materiałowych siatek.

Mnie samą czasem bawiło to że wzbudzam sensację choć nie robię zupełnie nic po prostu istnieję ot co. Uosabialiśmy większość tego co przypisuje się bliźniętom choć byliśmy z różnych jajeczek. Czytaliśmy w swoich myślach i mówiliśmy to co chciało właśnie powiedzieć to drugie.

Co dobrego będzie z tych karczochów spytałam kiedy znów znaleźliśmy się w samochodzie.

Bror skrzywił się w odpowiedzi.

Nie no serio nalegałam. Czemu dręczysz go tymi puszkami nie zrobił ci chyba nic złego.

Co ty możesz o tym wiedzieć odparł.

Nic i dlatego pytam.

Bror zapatrzył się na coś przez okno. Nie twoja sprawa burknął w końcu. Pojechałam na stację benzynową żeby zatankować i kupić tytoń.

A więc wróciłaś do domu zagaiła kasjerka a ja nie mog­łam sobie przypomnieć byśmy spotkały się kiedykolwiek wcześniej.

Tak słyszałam że nocowałaś u taty. Miałaś szczęście że nie zgubiłaś się podczas burzy dodała nawet na mnie nie patrząc.

Fuks nic więcej odparłam. A więc jesteś jego córką stwierdziłam z czystej uprzejmości ale wtedy była już zajęta innym klientem.

Przy dystrybutorze diesla finn tankował swojego johnadeera. Powrócić do wsi to jak trafić do truman show. Wszystko toczyło się tu jednym cyklem. Ludzie przemieszczali się dokładnie o tych samych porach. Rzeczywistość zapętlona w znak nieskończoności. Finn z johnemdeerem także.

Ładny kolor rzuciłam przechodząc obok a finn podskoczył jakbym gwałtem wdarła się do jego myśli.

A’jana powiedział kopę lat. Jego twarz złagodniała kiedy mnie rozpoznał. Zrobił kilka kroków w moją stronę i już miał mnie przytulić gdy nagle zmienił zdanie odszedł i włożył ręce z powrotem w kombinezon. Złe języki mówiły że jest nierozgarnięty ale był po prostu inny. Trzymał się na uboczu.

Kupiłem go w zeszłym roku. Jeśli chcesz możesz się przejechać a może zabrać cię na przejażdżkę. Właśnie jadę z tym do olofssonów powiedział i kiwnął głową w stronę beczki na szambo podłączonej z tyłu do traktora.

Nie dzisiaj odparłam. Może kiedy indziej.

A więc zostaniesz na jakiś czas.

Zobaczymy odpowiedziałam i ruszyłam do samochodu pełna obaw że bror nie ustoi na nogach. Opierał się o drzwi i palił. Objęłam go ramieniem i zaprowadziłam na miejsce nie przestając mówić. Musimy jeszcze pod­jechać na wysypisko.

Chcesz powiedzieć do centrum utylizacji odpadów poprawił mnie bror i uchyliwszy nieco okno zapalił kolejnego papierosa.

Tak czy jak to się tam teraz nazywa.

Przenieśli je powiedział bror. Koło oczyszczalni. Czynne w poniedziałki i czwartki od siódmej do dwunastej. W parzyste tygodnie roku.

A w nieparzyste.

Zamknięte.

Skierowaliśmy się więc z powrotem do domu.

Pamiętasz jak strzelaliśmy z wiatrówki do szczurów na wysypisku powiedziałam żeby rozluźnić atmosferę.

Tak było ekstra. Aż niechcący postrzeliłaś w nogę rogeragrana.

Ja. A nie ty zdziwiłam się.

Ty czy ja ja czy ty powiedział. Któreś z nas jak zakładam.

Bez wątpienia byłeś to ty. Z powrotem podrzuciły nas dziewczyny-od-borówek. Roger siedział obok ciebie i płakał. Leciała mu krew z łydki i ryczał przez całą drogę do domu.

Z rogera zawsze była beksa powiedział bror.

W domu bo wciąż nazywałam gospodarstwokippów swoim domem wypakowaliśmy razem zakupy w piwniczce na żywność. Nawet w tym zimnym ciemnym pomieszczeniu które dobrze robiło wyłącznie żywności i zimującym pelargoniom panował nieład. Bror bywał tu nie tylko po cebulę i ziemniaki. Popielniczka z petami stała na podłodze a to tu to tam walały się puszki po piwie. Szybko zaczęłam marznąć.

Co ty wyrabiasz w tej piwniczce zapytałam.

Czuję odparł. Czasem mam wrażenie że nic nie dzieje się naprawdę. Wtedy tutaj schodzę siadam na podłodze i marznę. Czuję że marznę.

Mój brat zaliczył wywrotkę i potrzebował pomocy żeby wrócić na właściwy kurs. Z pewnością prawie nic nie jadł i ciągnął tylko na papierosach i alkoholu. Był tak chudy że wyglądał jak żebrak.

Razem spakowaliśmy śmieci do reklamówki i wspięliśmy się po stromych schodach.

Uświadomiłam sobie że nie myślę o henriku. Nie miałam kiedy. Postanowiłam zostać trochę dłużej niż planowałam i zajęłam swój dawny pokój. Bror oparł się o framugę patrzył jak zmieniam pościel na wąskim łóżku i kładę dodatkowy koc. Taki sam drapiący wełniany koc jaki widziałam u johna. Musieli być na tej samej aukcji.

Na ścianach między dziecięcymi rysunkami i obrazami które zawieszono tu bo gdzieś trzeba było wciąż wisiały plakaty-z-ok. Przetrwały też moje dziecięce dekoracje. Breloki muszle kawałki pirytu i kamienie z morskiej plaży leżały na haftowanych serwetkach które aatka produkowała dla rozrywki w takich ilościach że na strychu zalegały ich całe kartony.

Możesz mówić co chcesz ale haftować to ona umiała powiedział bror. Odsunął się od drzwi i usiadł w nogach łóżka.

Nie przyjechałaś gdy zachorowała zauważył. Pytała o ciebie dzwoniłem. Mogłaś przyjechać.

Odpowiedziałam to samo co wtedy kiedy dzwonił że nie chcę jej więcej widzieć. Ani żywej ani martwej.

Wiatr się wzmógł i załomotał w ściany ale w pokoju było ciepło i przyjemnie jakby nigdy się nie wychłodził.

Nigdy się nie wychłodził podkreślił bror. Zawsze uparcie grzała w twoim pokoju na wypadek gdybyś wróciła. Uważałem że to bez sensu ale nie miałem serca powiedzieć jej jak jest.

To znaczy spytałam. Odgarnęliśmy niesforne kosmyki za uszy.

Dlaczego mówiliśmy aatka a nie matka mama mamusia albo ewentualnie siri. Jak przez mgłę pamiętałam że wzięło się to z norweskiego serialu a po tylu latach nie sposób już było jej inaczej nazywać. W związku z tym tata został oocem w tych rzadkich sytuacjach gdy go w ogóle wspominaliśmy.

Bror wstał i spytał czy chcę coś do jedzenia albo picia a potem zszedł do siebie.

Rozebrałam się. Wgramoliłam się pod czerwoną lśniącą kołdrę i już miałam pomyśleć o nocy spędzonej na ławie eskilabrännströma gdy pomyślałam o aatce i o tym że nie zakręciła tu nigdy grzejnika. Teraz znów byłam w swoim dawnym pokoju w cieple a ona leżała sparaliżowana po udarze w domu opieki. Może kiedyś powiedziałam sobie i włączyłam telefon. Lista połączeń oraz okienko wiadomości były puste.

Sama mogę zadzwonić lub wysłać esemesa czemu on miałby to zrobić. Tylko co miałabym mu powiedzieć. Cześć na przykład. Albo cześć miło cię było poznać dzięki za wczoraj piękne obrazy mam nadzieję że do zobaczenia. Mogłam też odpuścić. Nie miałam nawet jego numeru.

W porze śniadania w domu wciąż panowała cisza wystawiłam jedzenie i zrobiłam kawę ale drzwi do sypialni brora pozostawały zamknięte. Rozkręciłam radio na monotonię prognozy pogody. Miał być ładny dzień. Wiatr ustał. Krople kapiące z dachu wieściły wiosnę.

W schowku pod schodami znalazłam anorak i parę robionych na drutach rękawiczek aatki. Były tam nawet buty w rozsądnym rozmiarze wzorowane na saamskich. Zastanowiłam się czy nie pożyczyć nart tegnäs brora które stały oparte o ganek. Śnieg wciąż był głęboki z wyjątkiem drogi a wędrówka drogą zdawała się nudna.

Klucz od szafy na broń wisiał na haczyku. Otworzyłam ją głównie z ciekawości i odkryłam że zainteresowanie brata tym tematem nie osłabło. Wyjmowałam jedną broń po drugiej. Każdą trzymałam i ważyłam w rękach. Sprawdzałam. Nie dałam rady się oprzeć dwusetcedwudziestcedwójce która wyglądała na nową.

Zabrałam ją na zewnątrz oparłam o ramię i wycelowałam w kwiczoła. Mimo że się trzęsłam strzelba leżała mi w ręku jak ulał waga też była odpowiednia.

Jedyne na co teraz możesz polować to wrony. Bror stał na ganku. Przestępował z nogi na nogę i mrużył oczy w wiosennym słońcu. Zionęło od niego wódą kiedy mówił.

Chociaż już ich tu prawie nie ma. W każdym razie nie w lesie.

Piękna strzelba pochwaliłam. Nowa. Przytaknął.

Myślałam że wolisz drewniane łoże.

Wzruszył ramionami. Ustrzel nam cietrzewia.

Mimo chlapy poślizg był niezły. Pobiegłam na nartach w stronę leśnej drogi którą w zimie utrzymywano przejezdną dla właścicieli domków i na której ptactwo lubiło grzebać w żwirze wyskakującym spod pługa. Broń spoczywała na plecach. Nie ciążyła mi. Słońce grzało w twarz. Umysł miałam jasny i otwarty na skrzydlate tałatajstwo które poruszało się między drzewami głównie na kruki.

Po kilku kilometrach dotarłam do drogi zatrzymałam się i wsłuchałam w las. Drzewa skrzypiały z radości że mróz wreszcie ustępuje. Śnieg z łoskotem spadał płachtami z gałęzi. Był to las mojego dzieciństwa. Laskippów który wodził po moich plecach iglastymi ramionami.

Oociec nauczył nas polować. Ojcowie ze wsi którzy sami polowali uczyli tego swoje dzieci. Najpierw chodziliśmy razem z nim potem podrośliśmy na tyle żeby dostać pozwolenie na broń. Wtedy zajęliśmy już miejsca w kole.

Powinnam była zastrzelić tego chuja zamiast dźgać go widłami. Byłaby to czysta śmierć a nie dalsze życie jakby nic się nie stało. Ledwie mogłam sobie przypomnieć jak do tego doszło a czasem w ogóle. Są wspomnienia do których nie sposób dotrzeć. To tak jakby ułożyć obok siebie zdjęcia których większość jest idealnie ostra. Widać jak oociec bije aatkę widać jak bije brora. Potem obraz po prostu pustoszeje. Staje się nie biały lecz lśniąco pusty jak wypolerowany mosiądz.

Coś wzbiło się w górę. Coś większego niż kruk. Samiec głuszca przestraszył się mojej obecności i opuścił kryjówkę. Ostrożnie załadowałam nabój do lufy i powoli ruszyłam w stronę gałęzi o odpowiedniej wysokości która mogłaby mi służyć za podporę.

Miałam go na muszce. Opuściłam broń żeby wycelować nieco poniżej klatki piersiowej i nacisnęłam spust. Śledziłam ostatnie sekundy życia ptaka aż padł na śnieg i zamarł.

Długie narty zahaczały o gałęzie sosen. Choć od głuszca dzieliło mnie zaledwie pięćdziesiąt metrów nie byłam pewna gdzie upadł. Zdjęcie nart i brodzenie w śniegu nie wchodziło w rachubę. Ugrzęzłabym w tej brei. Zostawało mi tylko iść dalej na nartach w stronę która zdawała się najbardziej prawdopodobna i trzymać się nadziei że słońce nie zajdzie zbyt szybko jeśli poszukiwania się przeciągną. Pod anorakiem kleiłam się od potu. Pięty obcierały mi się od zwiniętych w butach skarpetek. Najbardziej na świecie chciałam po prostu znaleźć tego ptaka i upewnić się że nie skończyło się na postrzeleniu.

Czy w ogóle szłam we właściwą stronę. Kolejny głuszec wzbił się w górę i chociaż dzieliło mnie od niego zaledwie kilka metrów już nie strzelałam. Była to samica. Smutna myśl ogarnęła drapieżnika. Samica szuka swojego partnera inaczej nie siedziałaby tak blisko niego. Pod samotnym świerkiem w sosnowym lesie leżał martwy samiec.

Podniosłam go. Wspaniały okaz ponad cztery kilo. Przycisnęłam go do siebie jak śpiące dziecko. Wciąż był ciepły.

4

Wielka sobota. Przygotowywaliśmy jedzenie. Staliśmy obok siebie i rozmawialiśmy językiem milczących. Siekaliśmy warzywa na zupę rybną z miętusa. Bror nalał sobie wina. Wzmagający się rausz pozostawał jeszcze dyskretny.

Wyciągnęłam głuszca i go wybebeszyłam. Obrzydzona smrodem na wpół strawionego igliwia sosnowego które wylało się do zlewu i obrzydzona samą sobą pospolitą kłusowniczką obdarłam tuszę ze skóry i włożyłam do zamrażarki.

Czy z głuszcami jest jak z łabędziami zapytałam brora ale tylko pokręcił głową.

Podaj czosnek powiedział. I tymianek. Zrobiłaś się ckliwa przez to życie w mieście. Poza tym monogamia łabędzi to mit. Zdradzają się i rozstają. Tak już jest z ptakami. Samica wypatruje nowych samców żeby mieć ładniejsze potomstwo. Samce składają spontaniczne wizyty w sąsiednich gniazdach.

Byliśmy jednego wzrostu. Mieliśmy takie same niesforne włosy które zakładaliśmy za uszy. Łatwo się czerwieniliśmy. Naszą skórę pokrywały piegi. Rzadko się uśmiechaliśmy a szkoda bo mieliśmy mocne i proste zęby. Zastanawiałam się jakie wewnętrzne podobieństwa nam jeszcze pozostały.

Na długo tutaj przyjechałaś spytał wznosząc toast w powietrzu.

Co rozumiesz przez długo odparłam.

Mam na myśli to czy zamierzasz tu zamieszkać.

Chwilę staliśmy w milczeniu. Zastanawiałam się nad tym jaka jest właściwa a jaka błędna odpowiedź i czy w ogóle istnieją.

No cóż zaczęłam asekuracyjnie sama nie wiem. Nie wspominałam mu nic o pracy ani o henriku. Sam jak dotąd też nie pytał.

Mają wolną posadę w opiece domowej powiedział. Maria wzięła i umarła jakiś czas temu. Chociaż wzięła jak wzięła.

To znaczy.

Nic nie odpowiedział schował się za skwierczeniem warzyw w gorącym garnku.

Jedliśmy w milczeniu. Nie była to nieprzyjemna cisza bo słyszałam co myśli. Myślał że mu mnie brakuje i chciałby żebym tu zamieszkała. Nakryliśmy do stołu w izbie. Na stoliku empire położyliśmy serwetę haftowaną przez aatkę i zapaliliśmy świece w żyrandolu.

Po jedzeniu bror wziął papierosa i kilka razy się zaciągnął.

Potem zaczęliśmy rozmawiać. Mówiliśmy o wszystkim prócz tego co nas niszczy.

Nad ranem mój komputer stał rozładowany na stole wraz z butelkami wina delikatnymi filiżankami i kieliszkami od koniaku.

Wypełniłam formularz zgłoszeniowy na stanowisko opiekunki domowej w parafii smalånger i kliknęłam wyślij.

Będą musieli być nieźle zdesperowani jeśli zatrudnią kogoś kto wysyła mejlem tak niedbale napisany wniosek o pierwszej czterdzieści pięć w nocy z wielkiej soboty na niedzielę wielkanocną zauważyłam i zgarnęłam ręką okruchy.

Wypijmy za opiekę domową i za jezusa który w swojej grocie czeka na zmartwychwstanie powiedział brat.

Wypijmy za nas i za kościół-jezusa-chrystusa-świętych-w-dniach-ostatnich odparłam i chwiejnym krokiem weszłam po schodach do drużyny-mś z siedemdziesiątego czwartego. W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym jeszcze nawet się nie urodziłam. Kupiłam plakat na pchlim targu i przymocowałam go pinezkami. Czytałam te nazwiska jak modlitwę.

Tej nocy miałam jednak do zrobienia coś jeszcze.

Zadzwoniłam pod stoosiemnaściestoosiemnaście i poprosiłam o połączenie z johnembrännströmem ze smalånger.

Nie wydawał się szczególnie zaskoczony.

Dzięki za spotkanie wybełkotałam.

To ja dziękuję. Wszystko w porządku u ciebie i twojego brata.

Jako tako odparłam i poczułam nagle że jestem zmęczona. Że po jeździe na nartach bolą mnie plecy i że te wszystkie ważne rzeczy które miałam powiedzieć wywiało mi z głowy.

Możemy się zobaczyć spytałam.

Tak.

Potem się rozłączyliśmy. Zasnęłam wyobrażając sobie johna owiniętego dookoła mojej kościstej nogi. Później biegłam kanałem. Ścieki sięgały mi do pasa i wiedziałam że coś powinnam sobie przypomnieć. Nie mogłam tylko wpaść na to co.

5

Zaczęło świtać. Poranek zmienił się w przedpołudnie środek dnia i popołudnie zanim usiadłam na brzegu łóżka i popatrzyłam na jasnożółtą tapetę w nagietki. Z wolna dopadł mnie wczorajszy wieczór. Złożyłam wniosek o pracę i zadzwoniłam do johna. Tasiemiec tym bardziej wgryzał się w tłuszcz w moich jelitach im wyraźniej uświadamiałam sobie że jestem uwikłana w gęstą sieć dzieciństwa która mocno trzyma mnie we wsi.

Po niepokoju nadszedł kac. Georgåbyericson ralfedström ronniehellström staffantapper ovekindvall i pozostali piłkarze patrzyli na mnie z góry. Widzieli smutną postać rozwaloną na dziecięcym łóżku ze strużką śliny spływającą z kącika ust. Postać ta ponownie zasnęła a gdy się obudziła słońce chyliło się ku zachodowi.

Zrobiłam kawę i zapukałam do drzwi brora. W środku panowała cisza nie było słychać chrapania ani nawet oddechu chociaż przykładałam ucho do drzwi.

Zebrałam ze stołu resztki po kolacji i wytarłam kilka szafek. Sprzątać czyścić sprzątać czyścić sprzątać czyścić sprzątać czyścić tak pilnie powtarzałam tę mantrę że w końcu wizyta u eskilabrännströma zaczęła jawić mi się jako pewna możliwość.

Uspokoiłam psa i pożyczyłam dżipa. Nie było daleko. Właściwie wystarczyło zjechać ze wzgórza minąć skrzyżowanie a potem skręcić w prawo w żwirową drogę.

Z opuszczonego obejścia dom wydawał się ciemny. Może john malował lub spał. Nie pamiętałam czy umówiliśmy się na konkretną godzinę.

Nie otworzył a drzwi były zamknięte. W tych stronach ludzie rzadko przekręcali klucz. A jeśli już to i tak wieszali go na gwoździu obok drzwi lub zostawiali po prostu w zamku. Tu jednak nie było widać żadnego gwoździa na klucze a drzwi pozostawały zamknięte.

Po raz drugi tego dnia stałam pod czyimiś drzwiami i nasłuchiwałam oznak życia.

Gospodarstwo było na niewielkim wzniesieniu na tyłach znajdował się las a po bokach czworokątnego podwórza kuchnia letnia stodoła i obora. Podwórko odśnieżono traktorem aż do budynków gospodarczych.

Ślizgając się ruszyłam do stodoły. Wyglądała na zadbaną. Ani śladu spalonych stogów siana czy dzieci które udusiły się od dymu.

Odsunęłam rygiel i weszłam w zapach obory z dzieciństwa. Boksy dla krów z łańcuchami przypiętymi do obręczy. Oczami wyobraźni wciąż widziałam boksy dla cieląt i resztki słomy. Jednodniowe byczki na chwiejnych nogach skazane na rzeź które oddzielono od matek godzinę po przyjściu na świat. Słyszałam jak ryczą wzywając krowy. Te odpowiadały im nieco dalej. Wyciągnęłam ręce i pozwalałam im ssać swoje palce. A potem on. Oociec w rolniczym kombinezonie z guzikami napinającymi się na brzuchu. Czarne buciory i szerokie plecy które zawsze zdawały się mówić wynoś się stąd cielęta znikną. Zrób coś pożytecznego. Ucisz te kreatury.

Oczy przyzwyczaiły się do wpadającego tu dziennego światła. Na ścianach mleczarni świętego miejsca każdej obory utrzymywanego zawsze w sterylnej czystości rozpościerały się wielkie pajęczyny a po podłodze walały się duże koty z kurzu.

Na gwoździu wisiał fartuch kiedyś biały teraz po tylu latach wiszenia w tym miejscu już szary.

Z oparcia krzesła ktoś zapomniał zabrać znoszony sweter z postrzępionymi mankietami. Kanki na mleko stały w rzędzie. Obok wisiała dojarka ze ssawkami które nakładano na wymiona. Krowy ryczały chóralnie gdy zbytnio się z tym ociągano.

Poczułam ucisk w piersiach. Wyobraziłam sobie ich niepokój jak to jest stać spętanym i czekać aż skacowany chłop który wyładowuje gniew na bydle uwolni je od zastoju mleka.

Miałam zawarty pakt ze zwierzętami. Ileż to razy szeptałam im do miękkich uszu żeby skopały go na śmierć. One szeptały w odpowiedzi masz widły z ostrymi zębami.

Zobaczyłam johna zanim on mnie zobaczył.

Szedł w ciemności po omacku. Wpadł na coś i zaklął. Wyszłam z cienia. Staliśmy blisko siebie w ciasnej mleczarni a w zapachu jego ciała coś było. Kiedy spróbowałam to wywęszyć poczułam tylko skórę. Nie stare krowie łajno z niewyniesionych stert. John przyciągnął mnie do siebie. Nasze anoraki zaszeleściły. Wsunęłam ręce pod jego kurtkę. Szybko przeszukałam jego ciało. Opuszkami palców pstrykałam wspomnienia. Spięte ramiona barki szyja nierówna skóra na skroniach i wreszcie włosy z którymi splatały się moje palce.

Uniósł mnie. Oplotłam go nogami na wysokości bioder. Blizna po rozszczepie wargi na moich ustach i nasze języki wirujące w chaosie. Oczy świeciły mu się jak tylko może świecić się czerń w czerni bo na dworze zapadł już zmierzch i gwiazdy z pewnością też świeciły.

Wszystko było szorstkie twarde sztywne nawet jego język ale z tego cielska przy którym sama byłam jak nowo narodzone cielę o wygłodniałym pyszczku wypływała czułość. Czy to bolało czy trzymał mnie zbyt mocno czy mogłam oddychać. Nie chciał mnie puścić a ja nie chciałam odzyskać wolności. Kiedy dopadło nas nieuniknione zimno ruszyliśmy do domu. Wyszedł księżyc. Podążał za nami przez oblodzone podwórze.

Gdzie byłeś spytałam później gdy leżeliśmy na ławie i jak noworodki badaliśmy swoje twarze.

W sąsieku odpowiedział.

Tym który spłonął.

Tak. Potem usłyszałem hałas i znalazłem ciebie. Albo ty znalazłaś mnie.

Nie wiedziałam że masz dzieci.

Nie. Skąd miałabyś wiedzieć odpowiedział.

A ty spytał a ja stanęłam teraz przed wyborem. Mogłam powiedzieć że nie i ciągnąć to wszystko jak dotąd. Albo powiedzieć że tak i wydobyć na światło dzienne tę cząstkę mnie która już nie istniała.

Oblana gorącem walczyłam z myślami. Zwoje nie przestawały wibrować ale tak działał mój mózg. Pracował pilnie i robił niewiele przerw. Teraz myślał o oocu i myślał o dziecku.

Znów się pocałowaliśmy. Całowaliśmy się tej nocy tak bardzo że nieprzyzwyczajona do tego skóra ust pokryła się ranami a wtedy całowaliśmy się jeszcze bardziej. A nasze narządy płciowe. Ocierały się o siebie i bolały ale czerpały nową siłę ze śliny i płynów ustrojowych z przepełnionych źródeł.

Potem spaliśmy albo nie spaliśmy nie pamiętam. We śnie jeśli w ogóle zapadliśmy w sen jego ciało było tak gorące i spocone że w końcu nie mogłam nas od siebie odróżnić.

Miałam zapamiętać tę noc. Unieść ją i zachować jak kruche jajko fabergé.

Ty i ja powiedział. Broń binarna.

6

Rozwidniało się. Nie musiałam zerkać na zegarek żeby wiedzieć że jest czwarta. Tasiemiec był głodny ostrożnie zgramoliłam się więc z ławy żeby nie obudzić johna. Stałam chwilę i wpatrywałam się w czarne loki na poduszce jak w obrazek z aniołkiem. Jeden z wielu. Przypadkowe powiązania bez imion i twarzy pojawiały się i znikały.

Łazienka była wciśnięta pod schody. Znalazłam tiszert który wciągnęłam na siebie jako koszulę nocną. Przysiadłam na czarnej bakelitowej obręczy i spróbowałam zebrać myśli szło mi to jednak jak po grudzie. Tasiemiec stale mnie podgryzał choć starałam się skupić na neutralnych rzeczach takich jak mydło vademecum pepsodent szare mydło pianka do golenia timotej.

Kiedy sikałam piekło mnie między nogami. Bolała mnie cała miednica. Ostrożnie żeby nie było słychać otworzyłam szafkę łazienkową chciałam sprawdzić co taki mężczyzna jak john trzyma w swoich kryjówkach ale spotkało mnie rozczarowanie. Na szklanych półkach nie piętrzyły się ekscytujące leki ani ekskluzywne perfumy dla kobiet. Tylko samotna butelka wody po goleniu aquavera paczka szczoteczek do zębów z marketu coop i brzytwa z perłowym trzonkiem. Całej łazience na dobre wyszłoby gruntowne sprzątanie. Mogłabym choćby zaraz zakasać rękawy ale podłoga z czarnego klinkieru z lat sześćdziesiątych była lodowato zimna i marzyłam o tym żeby wrócić na ciepłą ławę.

John pół siedział pół leżał na boku. Wsparł głowę na ręce i swoimi dziwnymi kafkowskimi oczami podążał za mną z łazienki do ławy po czym zrobił mi miejsce żebym zmieściła się obok niego. Kontrast między ściśniętą mrozem łazienką a ciepłym ciałem johna przeszył mnie dreszczem. Przycisnęłam się do niego. Wszędzie włosy. Loki na głowie na klacie na nogach rękach brzuchu. Nawet stopy były owłosione jak u małpy. Włosy łaskotały mnie w nos. Wdzierały mi się do ust. Trochę niżej znów poczułam jak jego męskość podnosi się przy moim brzuchu. Opuszki palców jego wolnej dłoni lekko wodziły po mojej skórze. Wywołując tym inny rodzaj przyjemności niż zimno i ciepło. Poruszały się powoli. Całą wieczność zajęło im dotarcie do mojego łona które bez względu na to jak bolało i piekło chciało więcej.

Miałam córkę powiedziałam po wszystkim ale nie wiem gdzie ona teraz jest. Została adoptowana zaraz po urodzeniu tak było najlepiej.

Najlepiej dla kogo zapytał.

Dla aatki jak przypuszczam i dla mnie też. Byłam młoda nie miałam jak się nią zająć. Dziecko zajmujące się dzieckiem.

Potem musieliśmy zasnąć. Obudziło nas walenie w drzwi i głos brora który chciał żeby je otworzyć. Żądał tego. Nic nie wiesz o johnie. Słowa które wypowiedział w samochodzie w drodze do sklepu jeszcze nie wybrzmiały. Teraz znów się przybliżyły.

Macie ze sobą na pieńku z jakiegoś powodu spytałam i zobaczyłam że john już chciał coś powiedzieć ale zamiast tego wstał i wciągnął dżinsy. W świetle dnia z tym owłosiononagim torsem przypominał goryla który najchętniej chodziłby na czworaka.

Już już zawołał niecierpliwie w stronę drzwi. Zamknęłam się w zimnej łazience.

Gdzie ona jest usłyszałam gorączkowy głos brora i zawahałam się czy odpowiedzieć.

Uspokój się powiedział john. Jana jest dorosła i sama decyduje.

Jana jest krucha a ty do niczego jej nie jesteś potrzebny wydarł się bror na całe gardło waląc w drzwi toalety.

Krucha. Co to w ogóle za słowo. Powinnam wyjść i go uspokoić zarazem ciekawiło mnie co jeszcze będą do siebie krzyczeć. Coś ich łączyło nie miałam pojęcia co i właśnie dlatego nic nie mówiłam.

Czy to co właśnie słyszę to szloch mojego brata czy johna. Brora.

Zabiłeś ją wyszlochał zapłakany. Sam powinieneś zginąć ty sukinsynu.

John nic nie powiedział. Nie bronił się ani nic nie wyjaśniał. Przekręciłam zamek w drzwiach i wyszłam. A tam. W objęciach johna stał bror i płakał wtulony w jego pierś. Miałam wrażenie jakbym wyszła z siebie i patrzyła na to z boku. Maria łkał bror moja maria. Zapewne z ustami pełnymi kręconych czarnych włosów.

Kiedy się uspokoił john poluzował uścisk. Na ramieniu miał zadrapanie i lekko krwawił. W ręku brora dostrzeg­łam jakiś przedmiot. Nie nóż korkociąg.

Co ty wyrabiasz zawołałam i wyrwałam mu korkociąg ze spoconej dłoni. Z tym się na niego rzuciłeś. Bror wlepił wzrok w podłogę. Twarz zasłaniały mu tłuste włosy.

Idziesz spytał.

Odwiozę cię do domu powiedział john a bror nie zaprotestował. Dał się sprowadzić po schodach na dół i do dżipa.

Stałam dalej w korytarzu nie pojmując co tu się właśnie stało.

Może rozpalę w kuchni pomyślałam i zrobię kawy.