Pół gangster, pół serio. Zemsta jest słodka. Część 1 - Sobel Ewa - ebook

Pół gangster, pół serio. Zemsta jest słodka. Część 1 ebook

Sobel Ewa

3,5

Opis

Zemsta jest słodka, lecz czy przyniesie tak długo wyczekiwane ukojenie?

Przekona się o tym Sebastian Savage, który musiał diametralnie zmienić całe swoje życie, by dorwać ludzi odpowiedzialnych za śmierć swoich bliskich. Szczególnie jednego.

Przeistoczył się więc w nieobliczalnego gangstera i latami przygotowywał do zadania wrogowi ostatecznego ciosu. Gdy wreszcie nadchodzi upragniony moment i Sebastian staje oko w oko z przestępcą, sprawy nieoczekiwanie wymykają się spod kontroli. Na jego drodze staje bowiem piękna kobieta, która okazuje się być kluczem do finału tej historii, lecz czy na pewno?
Czy miłość okaże się silniejsza niż zemsta? A może i jedno, i drugie będzie priorytetem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 473

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (27 ocen)
12
3
3
5
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kstarzak

Z braku laku…

Chciałam dokończyć, ale nie dam rady. Sposób prowadzenia narracji, te wszystkie wtrącenia i dygresje sprawiają, że fabuła straszenie się wlecze.
10
Zaczytanychomik

Dobrze spędzony czas

Lekka i przyjemna lektura. Do pochłonięcia w jeden wieczór. Polecam
10
margola25

Całkiem niezła

Lekka,łatwa i przyjemna. Polecam
10
Czapsiok

Nie polecam

Książki nie da się czytać ,jest tak ciężko i nudno napisana że po kilku kartkach ratowałam sobie .
10
Pinkijaponka2

Nie polecam

To jest tak złe ze szkoda słów. Beznadziejne słownictwo... nie dałam rady dotrwać do końca 1 rozdziału. Zdecydowanie nie polecam
10

Popularność




Copyright © Ewa Sobel, 2021

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Ilustracja na okładce: © PublicDomainPictures/Pixabay

Redakcja: Anna Kielan

Korekta: ERATO

e-Pub: JENA

ISBN 978-83-66995-04-8

Wydawca

tel. 512 087 075

e-mail: [email protected]

www.bookedit.pl

facebook.pl/BookEdit/

instagram.pl/BookEdit/

Niniejsza książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Całość ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Dla przyjaciółki Aneć – bo dzięki niej zaczęłam pisać

oraz

dla kochanych Rodziców – za zaangażowanie i wsparcie

ROZDZIAŁ 1

Gabriela odłożyła długopis i zamknęła pamiętnik. Tuż obok niego leżała wyrwana kartka z datą sprzed kilkunastu lat, lecz kobieta nie miała śmiałości wyrzucić jej do kosza. Wracać do przeszłości chwilowo też nie chciała, dlatego schowała wszystko razem do torebki i zakryła bezwartościowymi przedmiotami. Podeszła do okazałego okna, z którego roztaczał się wspaniały widok na ocean w Acapulco. Wybrała się tam w podróż poślubną ze swoim świeżo upieczonym małżonkiem. Z tej cudownej okazji Isandro wynajął apartament w hotelu na najwyższym piętrze. Na tle Oceanu Spokojnego Gabi wyglądała na szczęśliwą.

No właśnie, wyglądała – słowo klucz. Dlaczego sama? Gdzie na niniejszym obrazku było miejsce dla jej męża?

Ewidentnie coś niedobrego działo się w związku Gabrieli i Isandra. Coś, co jedno z nich za wszelką cenę chciało ukryć przed tym drugim. Gołym okiem można było dostrzec, że mężczyzna wcale nie skakał z radości. Maskowanie się w tej kwestii przed żoną przychodziło mu z coraz większym trudem i gdyby nie to, że wcześniej zdążył zbajerować ją na tyle skutecznie, by wierzyła w każde jego słowo, to z niechęci dziś pewnie by na nią zwymiotował, a wtedy ona może nie byłaby taka ślepa i dwa razy zastanowiłaby się, zanim powiedziałaby w urzędzie „tak”.

Niestety ślepota z miłości okazała się dla Gabi czymś w rodzaju krzyża, który będzie dźwigać, dopóki nie otworzy oczu. W ostateczności zrobi to śmierć. Albo ktoś trzeci.

Wprawdzie niby jakieś tam pojedyncze nieprawidłowości dostrzegała, ale istniało jeszcze multum rzeczy, o których nie miała zielonego pojęcia.

Ślub był piękny, a wesele huczne, na jakieś dwieście osób. Warto dodać, że ze strony Isandra wszystko zorganizowane zostało oczywiście na pokaz. Zabawa nie trwała jednak zbyt długo ze względu na ciążę panny młodej, która w tym stanie musiała się bardzo oszczędzać i dbać o swoje zdrowie. Co prawda, był to dopiero pierwszy trymestr, ale początki zawsze są najtrudniejsze i trzeba podwójnie na siebie uważać.

Mężczyzna, którego poślubiła dziś rano, wiódł forsiasty tryb życia. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że próbował uchodzić za uczciwego milionera, choć w rzeczywistości był zwykłym złodziejem.

Fortuna Isandra nie interesowała Gabrieli, traktowała te pieniądze jako dodatek do ich wspólnej przyszłości. W końcu to w nim się zakochała, a nie w jego kasie. Szkoda tylko, że nie wiedziała o przekrętach swego męża, a co za tym idzie, o tym, że majątek, który posiadał, nie należał do niego.

Kobieta usiadła w fotelu, pogrążając się w rozmyślaniach, gdy nagle poczuła na swoim nagim ramieniu dotyk ukochanego. Broń Boże, nie siedziała tam w stroju Ewy, po prostu ramiączko jej nocnej koszulki nieco się zsunęło, ukazując kawałek gładkiej skóry.

Momentalnie wstała i odwróciła się w stronę Isandra, po czym z czułością ucałowała go w usta. On objął ją w talii i zagłębił język w jej słodkich wargach. Postanowił jeszcze grać przed nią kochającego męża, zanim na dobre odkryje swe prawdziwe oblicze diabła wcielonego.

– Kocham cię – wyszeptał, gdy już odsunęli się od siebie.

Z ledwością przeszło mu to przez gardło, ale trzeba było otwarcie przyznać, że łganie w żywe oczy odziedziczył w genach po ojcu. On również potrafił kłamać jak najęty, a przecież przykład zawsze idzie z góry.

– A ja kocham ciebie – odpowiedziała Gabriela i ponownie pocałowała małżonka.

Całowali się tak dłuższą chwilę, dopóki mężczyzna nie poczuł nagłej potrzeby pójścia do toalety. Bliżej nie opisał, czy chciał się wysikać, czy zwalić konia, ale było wiadomo, że to coś pilnego, bo trzymał się kurczowo za spodnie w okolicach krocza. Kiedy zniknął więc za drzwiami łazienki, kobieta powędrowała do sypialni i położyła się na łóżku, czekając tam na powrót męża. Znużona oczekiwaniem, w końcu jednak zasnęła, toteż gdy po kwadransie Isandro wrócił, zastał żonę pogrążoną w błogim śnie.

W tej sytuacji nie pozostało mu nic innego jak tylko położyć się obok i pójść w jej ślady, a nawet było mu to na rękę. Niespecjalnie zawiedziony, że z nocy poślubnej nici, przebrał się w piżamę i odpłynął w krainę Morfeusza.

***

Tymczasem Sebastian Savage w innej części kraju szykował się do podróży. Od kilku miesięcy polował na Isandra Caballera. Ten łajdak zabrał mu wszystko, na co on i jego ludzie pracowali przez długie lata. Facet ukradł im pieniądze, klientów, a także towar, a dokładniej broń, którą nielegalnie handlowali na terenie całego kraju. Wówczas niewiele oszczędności udało się im uratować.

Teraz jednak gang Intocables, czyli Nietykalni, znów powalał swoją świetnością. W pół roku najbogatsi gangsterzy w stanie Meksyk zdążyli na nowo wzmocnić swoją pozycję na rynku i odkuć się finansowo.

Nie znaczyło to oczywiście, że Sebastian zrezygnował z odwetu. Nadal pragnął zemścić się na Isandrze i zabić jak psa na pustkowiu. Nie będzie mieć dla niego nawet krzty litości, tak jak i tamten nie miał skrupułów wtedy, gdy pozbawiał go majątku. Jednak żeby tego dokonać, Seba musiał w jakiś sposób zbliżyć się do osób z otoczenia tego śmiecia, by ci z kolei doprowadzili go do niego. Na tym zależało mu najbardziej.

Poza tym istniał też inny, ukryty motyw jego działań. Uraz z przeszłości tłamszony w sobie od lat, teraz przebudził się ze snu i domagał zemsty. Dotkliwej zemsty.

Mężczyzna, dowiedziawszy się więc, że Isandro dopiero co się ożenił, postanowił odebrać mu to szczęście, wykorzystując do tego naiwność jego świeżo upieczonej żonki. Z jego informacji wynikało, że kobieta dała omotać się temu draniowi dzięki czułym słówkom, którymi ten zamydlił jej oczy. Chciał w ten sposób przyćmić zdrowy rozsądek przyszłej wówczas żony, a ona – zakochana w nim do szaleństwa niczym nastolatka – pozwoliła mu na to. Obecnie oboje przebywali w Acapulco i świetnie bawili się podczas swojego miesiąca miodowego.

Chociaż „świetnie” było tutaj za dużym słowem, ale Sebastian nie przyswoił jeszcze tak szerokiej wiedzy w zakresie relacji pomiędzy państwem Caballero. Miał zatem pełne prawo do własnej tymczasowej teorii na ten temat.

Nie zamierzał pozwolić, by ta gnida dalej cieszyła się każdym dniem spędzonym u boku ukochanej, dlatego już niedługo zostanie mu ona odebrana, a on sam w swoim czasie zginie z jego własnej ręki.

Mimo że natychmiast wysłał do Acapulco jednego ze swoich ludzi, to sam także planował pojechać do tego uroczego miasta, by osobiście śledzić każdy, nawet najmniejszy krok, swojego wroga. Przy okazji chciał dowiedzieć się też czegoś więcej na temat Gabrieli Caballero – z domu Montenegro – bo tak właśnie nazywała się żona tego sukinsyna.

Savage szybko wyjął telefon z tylnej kieszeni spodni i wykręcił numer na lotnisko. Po kilku sygnałach po drugiej stronie słuchawki odezwał się niski damski głos. Mężczyzna zarezerwował bilet na najbliższy lot do Acapulco i się rozłączył. Okazało się, że było akurat jedno wolne miejsce w klasie ekonomicznej na wieczorne połączenie, z którego ktoś zrezygnował w ostatniej chwili. Zadowolony z takiego obrotu sprawy podszedł do szafy i zaczął pakować swoje rzeczy, gdyż do odlotu pozostało zaledwie trzy godziny.

Seba nie miał w zwyczaju obnosić się ze swoim bogactwem. Nie mieszkał w willi z basenem, nie jeździł czarną limuzyną, nie posiadał nawet złotego zegarka. Uważał to za zbędne luksusy, których nie potrzebował, więc podróż klasą ekonomiczną również nie stanowiła żadnego problemu.

– Co ty, kurwa, robisz?! – Sebastian usłyszał nagle za swoimi plecami znajomy głos.

Należał on do Davida Ramireza, jego najlepszego przyjaciela. Ich przyjaźń zaczęła się wieki temu, jeszcze w piaskownicy. Znali się właściwie od podszewki, toteż Savage wielokrotnie widywał furię w spojrzeniu kumpla. Tym razem jednak jego oblicze wydało się obce nawet dla niego samego.

– Nie widzisz?! Wyjeżdżam! – odparł równie podniesionym głosem co David.

– Jak to? Dokąd? – zapytał już spokojniej ten drugi, lekko mierzwiąc przy tym swoje czarne włosy.

– Twoje pytanie wydaje się zbędne. To jasne, że chcę udupić tego kutasa, który przywłaszczył sobie moje pięćset milionów dolarów! – krzyknął Sebastian, kompletnie wyprowadzony z równowagi bezsensownym pytaniem przyjaciela.

– Obaj dobrze wiemy, że już od dawna masz w dupie tę kasę – skomentował śmiało Ramirez.

– Racja, lata mi to koło gnata – przyznał szczerze. – Ale ta kradzież to świetny pretekst, żeby dobrać się temu frajerowi do tyłka, a od czegoś muszę zacząć, by nie odkrył prawdziwych powodów.

– Zabijesz go?

– Nie tak od razu. – Seba zaśmiał się złowrogo. – Najpierw zrobię mu to, co on zrobił mnie, czyli odbiorę mu wszystko. Wszystko, co moje! A nawet więcej, bo dobiorę się też do jego pięknej żonki i rozkocham ją w sobie, po czym porzucę. I dopiero gdy zostanie bez niczego, wtedy go zabiję – dokończył jednym tchem, nie przestając się pakować.

– W takim razie życzę powodzenia. – David wyciągnął dłoń do kumpla, a zarazem szefa gangu, którą ten uścisnął, uprzednio przerywając wykonywaną czynność.

– Dopóki nie wrócę z Acapulco, ty tutaj rządzisz.

Sebastian wręczył Davidowi potrzebne dokumenty. Kwity ze sprzedaży broni oraz spis miejsc i terminy następnych przerzutów.

Na szczęście część starych klientów udało im się odzyskać, a przy okazji napatoczyli się też nowi, więc nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło. Oczywiście bez długich negocjacji się nie obyło, ale ważne, że interes znów hulał.

Zasada, jaką wyznawał Savage, brzmiała: „żadnych narkotyków, żadnych dopalaczy, żadnego handlu ludźmi!”. Handlował tylko i wyłącznie bronią. Przemycał też wyłącznie broń. I tego zamierzał się trzymać jak jakiejś najświętszej mantry. Nie chciał mieć nic wspólnego z innymi nielegalnymi przedsięwzięciami, ponieważ się ich brzydził. W odróżnieniu od Isandra, który imał się dosłownie każdego brudnego biznesu. Dokładnie tak brudnego jak jego sumienie.

– Jasne, o nic się nie martw, wszystkim się zajmę podczas twojej nieobecności – powiedział David, odbierając teczkę od Sebastiana. – Trzymaj – dodał, drugą ręką podając mu swoją niekompletną spluwę. Wcześniej wyjął z niej wszystkie pociski, ale jeśli liczył na to, że przechytrzy przyjaciela, to się przeliczył.

– Zgubiłeś magazynek – ocenił bystro Seba, ale nawet nie drgnął. – Dzięki za dobre chęci i troskę o to, żebyśmy nie pozabijali się zaraz pierwszego dnia, ale giwerę już spakowałem. – Odsłonił kawałek czarnego T-shirta, ukazując za paskiem broń. – Na miejscu jest też już nasz człowiek, bo miał polecenie, by ich śledzić, a drugi ma jeszcze dojechać, więc we trzech sobie poradzimy.

– Sorry za ten magazynek – przeprosił Ramirez, w zakłopotaniu pocierając dłonią tył głowy. – Po prostu nie chcę, żebyś narobił nam kłopotów.

– O ile dobrze pamiętam, ekspertem od wpadania w tarapaty jesteś tutaj ty, więc nie będę odbierał ci tej fuchy, stary – zaśmiał się Sebastian. – Wracam za dwa tygodnie. Gdyby coś, dzwoń na komórkę – dodał na koniec, kończąc pakowanie i zamykając walizkę.

– Spoko, godnie cię zastąpię, nie martw się.

– Tylko się nie przyzwyczaj.

– To nie ma znaczenia. Ty i tak jesteś niezastąpiony – odparł David.

– Wiem.

– No to nara, stary!

– Nara – odpowiedział szybko Sebastian na pożegnanie, po czym chwycił za rączkę walizki i wyszedł z pokoju, pozostawiając Davida samego.

Stojąc już na dworze, Savage zamówił taksówkę, która przyjechała w ekspresowym tempie. Mężczyzna załadował bagaż do bagażnika i wsiadł do pojazdu, a taksówkarz zawiózł go na lotnisko.

Na miejscu Seba odebrał swój bilet w okienku i przeszedł przez szereg formalności przy odprawie, po której otrzymał kartę pokładową. Chwilę później przyszła pora na kontrolę bezpieczeństwa. I tutaj zaczęły się problemy, bo przecież Sebastian miał pistolet za paskiem spodni dżinsowych. Na razie przykrywała go przydługa, luźna koszulka, ale strach pomyśleć, co się stanie, kiedy będzie musiał wyłożyć giwerę do specjalnego pojemnika, by móc przejść przez bramkę. Wtedy bez wątpienia z prędkością światła zjawią się ochroniarze, a wraz z nimi policja.

O nie! Co to, to nie! – pomyślał.

Savage nie miał najmniejszego zamiaru tłumaczyć się z posiadania broni. Ani tym bardziej z pomysłu zabrania jej na pokład samolotu. Wprawdzie akurat ta spluwa była całkowicie legalna, bo miał na nią pozwolenie oraz dokument potwierdzający jej rejestrację w kraju, ale w tej sytuacji obawiał się, że owo usprawiedliwienie mogłoby władzom nie wystarczyć.

Cichaczem wycofał się więc do męskiej toalety.

Kurwa, jak mogłem zapomnieć o czymś tak ważnym? – przeklął w myślach, łapiąc się za blond czuprynę.

Zwykle takie rzeczy mu się nie zdarzały, bo zawsze sto razy sprawdzał, czy na pewno niczego nie przeoczył. Nie miał pojęcia, jakim cholernym cudem tym razem zawalił na całej linii.

Być może ostatnio za dużo spraw spoczęło na jego głowie i dlatego mózg chwilowo nie funkcjonował na pełnych obrotach. Głównie był skupiony na planowanej zemście. Ale przecież ona się nie uda, jeśli wsadzą go do więzienia za podejrzenie przeprowadzenia wątpliwego zamachu na życie pasażerów. W tej sytuacji tym bardziej musiał się skupić i nie popełniać więcej takich głupich błędów. Dobrze, że było ich jak na lekarstwo, bo w przeciwnym razie chyba by palnął sobie w łeb. Dosłownie.

Nie miał już czasu, by spróbować przemycić pistolet w walizce z podwójnym dnem. Zresztą jakiś czas temu wylądowała ona w luku bagażowym, więc nie było szans na wydostanie jej stamtąd przed zaplanowanym lądowaniem w Acapulco.

Nie rozwodząc się dłużej na ten temat, by nie tracić więcej czasu, Sebastian zaczął działać. Wyciągnął zza paska broń i owinął ją w szmatę znalezioną na podłodze, po czym tak przygotowany pakunek schował w najmniej oczywistym miejscu, by następnie wysłać do Davida SMS-a.

Za 15 minut przyjedź na lotnisko i wyjmij moją pukawkę ze zbiornika spłuczki w męskim kiblu. Nie zadawaj pytań, po prostu to zrób.

Po tym jak gdyby nigdy nic, wyszedł z toalety i wrócił do bramki, przy której przeszedł kontrolę osobistą. Na szczęście obyło się bez dalszych przygód. Oczywiście brak broni trochę komplikował sytuację, ale grunt to improwizacja.

Jakiś czas później siedział w samolocie z dużymi słuchawkami na uszach i czekał na odlot.

***

Gabrielę obudziły promienie słoneczne wpadające przez otwarte okno do sypialni. Przetarła zaspane oczy i spojrzała na śpiącego obok mężczyznę, uświadamiając sobie jednocześnie, że poprzedniej nocy, a dokładniej w noc poślubną, zwyczajnie zasnęła jak kamień. Nie mogła w to uwierzyć. Była na siebie zła, bo przed ślubem obiecała wynagrodzić – wówczas jeszcze narzeczonemu – wszystkie noce, które ominęły ich z powodu jej ciąży, bowiem odkąd dziecko zostało poczęte w łonie kobiety, między parą nie doszło do żadnego nawet najmniejszego zbliżenia fizycznego z powodu jej nieustannych mdłości.

Nagle poczuła, że ukochany poruszył się niespokojnie w pościeli, a chwilę później w pokoju rozległ się głośny krzyk. Isandro obudził się zlany potem z przerażeniem zarysowanym na twarzy.

– Kochany, miałeś zły sen? – zapytała z troską, gładząc policzek męża.

– Raczej koszmar – poprawił Gabrielę. – Idę pod prysznic – dodał, nie obdarzając żony nawet jednym krótkim spojrzeniem.

Śniło mu się, że w starym, opuszczonym magazynie umówił się na spotkanie z tajemniczym klientem, którym okazał się Sebastian Savage. Wróg przystawił mu gnata do skroni, a on zesrał się w gacie ze strachu. Miał nadzieję, że nie był to proroczy sen, bo w przeciwnym wypadku już teraz powinien zacząć się modlić albo odkładać na śliczną dębową trumnę. Co kto woli.

– Isandro! – zawołała żona, zanim zdążył wejść do łazienki. – Gniewasz się na mnie? – spytała, gdy przystanął i odwrócił się w jej kierunku.

– Za co? – zapytał, choć doskonale wiedział, co miała na myśli.

– No wiesz… – próbowała wyjaśnić. – Zdaje się, że wczoraj… zasnęłam, zanim… no wiesz… – powtórzyła.

– Aaa, o to ci chodzi – udał, że dopiero teraz załapał. – Nie przejmuj się. Nic takiego się nie stało.

Nic takiego się nie stało?! – powtórzyła w myślach, nie będąc pewną, czy dobrze usłyszała. – Tak, właśnie tak powiedział! Czy w ciąży przestałam go pociągać? – przemknęło przez jej umysł.

Sądziła, że mąż będzie na nią wściekły za to, że najważniejsza noc w życiu ich obojga została przez nią tak bezczelnie zniszczona, a on tymczasem uważał, że NIC TAKIEGO SIĘ NIE STAŁO!

Albo może po prostu nie chce robić mi przykrości, a ja szukam dziury w całym. Ach, te hormony…

Patrzyła na męża nieprzytomnym wzrokiem, szukając odpowiedzi w jego spojrzeniu, ale on tylko podszedł do niej i bez słowa pocałował ją w czoło, po czym zniknął za drzwiami łazienki.

Gabriela siedziała przez chwilę na łóżku, wpatrując się w ekran telefonu komórkowego, na którym widniało ich wspólne selfie z wesela. Byli wczoraj tacy szczęśliwi, a mimo to nie opuszczało jej wrażenie, że Isandro od jakiegoś czasu zaczął traktować ją obco i obojętnie. Zastanawiała się, czy to jedynie jej chore wymysły, czy rzeczywiście tak było.

Jej rozmyślenia zostały brutalnie przerwane przez dzwoniący telefon. Po melodyjce pobrzmiewającej w tle bez trudu rozpoznała, że była to komórka Isandra, gdyż ona miała ustawiony dużo ładniejszy dzwonek, bardziej żywiołowy. Kobieta już przymierzała się do tego, żeby zawołać męża, gdy nagle zapadła cisza.

– Pewnie pomyłka – powiedziała sama do siebie.

Ktoś jednak nie dawał za wygraną i zadzwonił ponownie. Gabriela rozejrzała się dookoła, ale nigdzie nie zauważyła komórki ukochanego. Obszukała więc kieszenie jego ślubnego garnituru i w końcu znalazła hałaśliwe ustrojstwo, które nie pozwalało jej w spokoju pozbierać myśli. Raptem wydało jej się zbędne wołanie męża, ponieważ szanse na to, że ją usłyszy przy cieknącej strumieniem wodzie, graniczyły niemal z cudem. Nacisnęła zatem zieloną słuchawkę, nie patrząc na wyświetlacz.

– Halo? – powiedziała do aparatu, czekając na odpowiedź.

Sebastian, usłyszawszy po drugiej stronie głęboki i zmysłowy głos Gabrieli, nie zdołał wydusić z siebie ani słowa. Dzwoniąc do Isandra, sądził, że to właśnie on odbierze telefon, ale najwidoczniej dotąd niezawodny instynkt gangstera tym razem go zawiódł.

Mężczyzna oparł się ciężko o ścianę pokoju hotelowego. Kiedy dotarł do Acapulco, zameldował się w tym samym hotelu, w którym przebywali oni. Jedyna różnica polegała na tym, że Isandro i jego urocza małżonka, jako że zajmowali jeden z najlepszych apartamentów, mieli zapewnione luksusowe warunki, zaś Sebastian zatrzymał się w podrzędnym pokoju na dziewiątym piętrze, który był przeznaczony dla ludzi o niższej klasie społecznej. Nie czuł się z tego powodu gorszym, bo miał pełną świadomość, że wszystko na co pracował przez całe życie, stawiało go w dużo jaśniejszym świetle niż pozbawionego skrupułów bydlaka, który musiał uciec się do kradzieży, by coś wreszcie osiągnąć w swoim nędznym żywocie.

Seba również nie był święty i z odwagą przyznałby to prosto w oczy każdemu, kto ośmieliłby się go o to spytać. Miał swoje za uszami, owszem, ale nigdy nie grał nieczysto. Chyba że ktoś się o to prosił, a Isandro zaliczał się do tego jakże małego grona. Z reguły nikt nie zadzierał z Sebastianem, bo wiedział, że to z góry przegrana sprawa.

W przypadku nieudanych związków partnerskich zwykło się mawiać, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Z Sebastianem i Isandrem było podobnie, tyle że przysłowie powinno ostrzegać, by nie pchać się dwukrotnie w paszczę lwa. Caballero bowiem już kiedyś zalazł mu za skórę, a to zdecydowanie nie przemawiało na jego korzyść, wręcz przeciwnie.

Seba prowadził nielegalne interesy, jednak to, że był gangsterem, nie znaczyło wcale, że był złym człowiekiem.

Przetarł czoło zewnętrzną częścią dłoni, cały czas milcząc. Słuchał tylko głosu Gabrieli, który wydał mu się dziwnie znajomy.

– Halo… halo… Jest tam ktoś? Proszę się odezwać – wołała do słuchawki na marne, ponieważ nadal odpowiadała jej głucha cisza.

ROZDZIAŁ 2

Sebastian nie odezwał się, słuchał tylko zmysłowego głosu Gabrieli, który w pewnym momencie przestał brzmieć w jego uszach. Zamiast tego usłyszał nieznośny sygnał przerwanego połączenia. Spojrzał na wyświetlacz telefonu, usilnie nad czymś myśląc. W końcu ponownie wybrał numer do Isandra i czekał, aż kobieta odbierze. Wcześniej go zaskoczyła, dlatego zapomniał języka w gębie, ale tym razem będzie inaczej, ponieważ wiedział już, czego może się spodziewać. Oczywiście, zawsze istniała możliwość, że za drugim razem słuchawkę podniesie ta właściwa osoba, czyli właściciel numeru, do którego próbował się dodzwonić. Tak się jednak nie stało.

– Słucham – odezwała się Gabriela zrezygnowanym tonem.

– Dzień dobry – przywitał się grzecznie Sebastian. – Domyślam się, że szanowna małżonka mojego najlepszego przyjaciela. – Ostatnie trzy słowa wypowiedział z zachwytem, jakby chciał jej coś przez to uzmysłowić. Na szczęście, na razie tylko on wiedział, że to ironia.

– Witam – odpowiedziała na powitanie. – Owszem, jestem żoną Isandra, bo rozumiem, że to jego pan szuka – ni to stwierdziła, ni zapytała.

– Tak, tak – potwierdził mężczyzna. – Zastałem go?

– W tej chwili mąż bierze prysznic, ale mogę mu coś przekazać, bo teraz raczej nie usłyszy mojego wołania – zaproponowała, przeczesując czarne włosy palcami.

– A więc proszę mu nie przeszkadzać – zgodził się ze swoją rozmówczynią. – I rzeczywiście, proszę mu przekazać, że dzwonił Sebastian. On będzie wiedział, o kogo chodzi – mówiąc to, wykrzywił usta w zabójczym uśmieszku, czego Gabriela, z wiadomych przyczyn, nie mogła zobaczyć.

– Dobrze. Czy coś jeszcze? – zapytała, ale nie odpowiedział. – Halo, słyszy mnie pan? – zaniepokoiła się.

– Tak, przepraszam… Zamyśliłem się – skłamał. Tak naprawdę chciał jak najdłużej pozostać na linii, by słuchać jej głosu, dlatego zamilkł. Kobiety zawsze na niego działały, ale żadna jeszcze w tak szczególny sposób. – Może pani powtórzyć? – Celowo przedłużał tę rozmowę.

– Pytałam, czy mam przekazać coś jeszcze?

– Ach, tak – westchnął. – Chciałbym osobiście serdecznie pogratulować wam małżeństwa i życzyć szczęścia na nowej drodze życia. Może się przydać – podkreślił dobitnie ostatnie zdanie.

– Dziękuję, ale nie bardzo rozumiem – odpowiedziała Gabriela zgodnie z prawdą.

– Po prostu proszę przyjść jutro wieczorem z Isandrem do restauracji La Luna1 w Acapulco na godzinę siódmą – poprosił Sebastian, przeglądając znaleziony w pokoju folder reklamowy tej restauracji. – To dość nowy lokal, ale nie powinniście mieć problemów z trafieniem. I nie przyjmuję odmowy – dodał spokojnie, ale tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Zjemy kolację, porozmawiamy, będzie miło.

– No dobrze, przekażę mężowi – odparła Gabi, słysząc, że Isandro próbuje wydostać się z łazienki.

– W takim razie życzę miłego dnia i proszę poklepać ode mnie po ramieniu Isandra i powiedzieć mu, jakie to szczęście, że się przyjaźnimy – rzekł Seba zupełnie bez emocji i się rozłączył.

Gabriela odłożyła komórkę ukochanego na nocny stolik. Po chwili mąż stanął przed nią w całej swej okazałości, nerwowo szukając pod łóżkiem bokserek. Kobieta podała mu brakującą część garderoby i powiedziała:

– Dzwonił twój przyjaciel.

– Który? – zapytał Isandro, ubierając się.

Nie miał ich zbyt wielu, a jeśli już, to byli to raczej jego ludzie od czarnej roboty. Zadał więc to pytanie tylko dla zasady albo bardziej dla zachowania pozorów.

– Jakiś Sebastian.

Isandro na dźwięk imienia swojego największego wroga przełknął głośno ślinę. Nie dał tego po sobie poznać, ale w środku gotowało się w nim jak w kotle. Prawdę mówiąc, srał w gacie ze strachu, że Sebastian go dorwie, ale wmawiał sobie, że jest dokładnie odwrotnie. Pikanterii sytuacji dodawał fakt, że tej nocy Savage niezbyt miło mu się przyśnił.

– Czego chciał? – odezwał się w końcu.

– Zaprosić nas jutro na kolację do restauracji La Luna, tutaj w Acapulco. Pewnie mówiłeś mu, że wybieramy się tutaj w podróż poślubną. Jakimś cudem jest więc w pobliżu albo po prostu tutaj mieszka i chciałby się z nami spotkać, by osobiście nam pogratulować – wyjaśniła Gabriela, podchodząc do okna i siadając na szerokim parapecie. – Swoją drogą, nigdy mi o nim nie wspominałeś – zauważyła słusznie.

– Nigdzie nie pójdziemy – rzekł stanowczo Isandro, zupełnie ignorując przy tym ostatnie słowa żony.

Niepokoiło go, skąd Sebastian wziął informację o ich miejscu pobytu. Bo jeśli wiedział o tym, to bez większego trudu mógł też ustalić całą resztę, a to już prowadziłoby do sytuacji bez wyjścia. Do wojny, którą zdoła wygrać tylko najsilniejszy i najbardziej wytrwały.

Isandro chwilowo nie posiadał takiej przewagi. Nie miał od kogo zdobyć ani kompromitujących zdjęć, ani tym bardziej istotnych faktów z przeszłości wroga. Ludzie mu nie ufali, więc nie chcieli też mieć z nim nic do czynienia. Savage natomiast swoją pośrednią postawą mieszającą dobro ze złem osiągnął respekt na tak zwanej dzielni. Co za tym idzie, miał sporo kontaktów. Inne gangi obawiały się go, bo miały pełną świadomość, że zemsta Sebastiana ich zniszczy.

Caballero wiedział o nim tylko tyle, ile sam zdołał dowiedzieć się w liceum. Potem drogi obojga rozeszły się, aż do momentu ponownego ich skrzyżowania po ośmiu latach na pewnej imprezie branżowej. Klientów chętnych na zakup broni najczęściej pozyskuje się u źródła, a więc wśród nadzianych biznesmenów obawiających się o swoje życie. Wiedział o tym zarówno Sebastian, jak i Isandro, ale tylko jeden z nich umiał to należycie wykorzystać. Drugi zazdrościł pierwszemu dosłownie wszystkiego. Większych zysków, umiejętności rozmawiania z ludźmi, zgranej załogi, sukcesów. Można by tak wymieniać w nieskończoność.

Okradł Sebę bez potrzeby głębszej ingerencji w jego życie prywatne. Wystarczyło, że śledził poczynania zawodowe mężczyzny dniami i nocami, by pozbawić go też niektórych klientów. Jeśli chodziło jednak o inne szczegółowe informacje na temat wroga, to Isandro był w ciemnej dupie.

Rita, no jasne! – Nagle w głowie zapaliła mu się czerwona lampka i już wiedział, do kogo powinien się udać.

Rita była eksdziewczyną Sebastiana i obecną kochanką Isandra. Aż dziw, że wcześniej na to nie wpadł, ale ten typ tak już miał. Słabo kojarzył fakty, a jeśli udało mu się kiedykolwiek coś poskładać w całość, to w okresie wczesnego dzieciństwa były to puzzle z wizerunkiem dwóch gangsterów mierzących do siebie z broni.

Ojciec od samego początku starał się wprowadzać syna w tajniki świata przestępczego. I nie tylko przestępczego, a również seksualnego. Caballero wciąż pamiętał, jak tatuś po raz pierwszy zabrał go do klubu nocnego z damskim striptizem. Rozprawiczyła go prostytutka. Miał wtedy piętnaście lat i wówczas owo miejsce stało się dla niego sensem życia. Potem bywał tam już regularnie, przez co stał się człowiekiem kochającym ryzyko, hazard i ostre bzykanko.

Omar zaplanował synowi całą przyszłość, wyszkolił go na własną marionetkę ślepo wykonującą jego rozkazy. Chciał, żeby Isandro przejął po nim schedę, gdy on odejdzie na zasłużoną emeryturę. Przeoczył jednak jeden drobny szczegół. Bez niego u boku młody Caballero zachowywał się jak dziecko błądzące we mgle. Tatuś nie zdążył nauczyć go samodzielności albo zwyczajnie dał się zwieść pozorom, co w ich zawodzie było niedopuszczalne. Senior wyjechał bowiem z kraju i obecnie kręcił interesy w Nowej Gwinei.

Stanowcza odmowa męża zaskoczyła Gabrielę.

– Dlaczego? – zapytała.

– Bo nie i koniec tematu.

– Kochanie, potrafię zrozumieć, że chcesz spędzić ze mną jak najwięcej czasu sam na sam – zaczęła swój monolog. – W końcu to nasz miesiąc miodowy i w ogóle, ale uważam, że godzinka w towarzystwie twojego przyjaciela sprzed lat to naprawdę niewiele i chwila oddechu dobrze nam zrobi. Poza tym on bardzo nalegał na to spotkanie i nie powinniśmy robić mu przykrości. Powiedział, że nie przyjmuje odmowy i kazał ci przypomnieć, jak bardzo cieszy się, że jesteście przyjaciółmi. Był naprawdę bardzo miły i przekonujący.

Isandro, by nie wzbudzać podejrzeń Gabrieli, w końcu zgodził się pójść z nią na tę zasraną kolację z jego rzekomym przyjacielem. Poza tym ostatnie słowa, które mu przekazała, brzmiały jak groźba ze strony Sebastiana. Caballero nie mógł tego zignorować, bo wiedział, że mężczyzna miał sporo kontaktów, dzięki którym w jeden dzień był w stanie zorganizować mu niezapomniany i pełen wrażeń pogrzeb.

Nagle Isandro postanowił bez słowa opuścić apartament, ale Gabi zatrzymała go w ostatnim momencie.

– Dokąd idziesz?

– Przejść się.

– Zaczekaj, pójdę z tobą – powiedziała, zarzucając sobie na ramiona kardigan, który uprzednio zdjęła z oparcia krzesła.

– Nie – zaoponował ostro. – Chcę być sam.

Tymi słowami Caballero uciął wszelkie dyskusje i nie czekając dłużej, wyszedł z apartamentu i ruszył w kierunku windy.

***

Ponad godzinę później Isandro stał już pod domem Rity Perez, która mieszkała w San Marcos. Jakieś pięćdziesiąt siedem kilometrów od Acapulco. Dostał się tam wynajętym samochodem.

Miał zapasowy komplet kluczy od jej domu, więc bez zbędnych ceregieli po prostu wszedł do środka. Niemal od razu zobaczył kobietę, krzątającą się po kuchni, odzianą jedynie w kusą koszulkę satynową o bardzo wyzywającym kolorze w odcieniu mocnej czerwieni. Zapewne właśnie myszkowała po lodówce w poszukiwaniu jakiejś lekkiej przekąski, gdyż pora obiadowa zaczynała się dopiero w południe, a zegar zawieszony na ścianie w przedpokoju wskazywał godzinę dziesiątą rano.

Rita jadała zwykle w kosztownych restauracjach, ponieważ gotować nie potrafiła, a z braku chęci nauczyć też się nie chciała. Miała długie brązowe włosy, które z gracją opadały na jej idealnie opalone ramiona. Isandra doprowadzało do szaleństwa, kiedy nosiła je rozpuszczone. Kobieta z natury była typową panienką próbującą uchodzić za dobrze wychowaną, choć rzeczywistość mocno mijała się z tą teorią. Panna Perez nadal jednak próbowała zachowywać pozory, jakoby pochodziła z dobrego domu z zasadami. Prawda jednak była taka, że urodziła się w ubogiej rodzinie i nigdy nie miała zbyt dobrych relacji z bliskimi.

Nagle poczuła czyjeś dłonie obejmujące ją w pasie od tyłu, a w następnej chwili usta nieznajomego odbiły swój ślad na jej szyi. Nie oglądając się za siebie, postanowiła zgadywać, kim jest tajemniczy intruz, który ośmielił się tak bestialsko wtargnąć do jej azylu. Klucze do mieszkania podarowała bowiem tylko dwóm mężczyznom i z całą pewnością właśnie przebywała w towarzystwie jednego z nich.

– Sebastian? – wymruczała seksownie, przygryzając dolną wargę.

– Pomyłka. – Kochanek puścił Ritę i zaprowadziwszy kobietę do salonu, pchnął ją na kanapę, gdzie leżało pełno poduszek.

Upss, ale klops!

– Isandro! – pisnęła, opadając w miękki puch. – Przyjechałeś tutaj z Acapulco?

– Tak, specjalnie po to, żeby cię wyruchać – odparł stanowczo i rzucił się na kochankę z pocałunkami.

– Kiedy twoja żona zorientuje się, że cię nie ma, zrobi ci awanturę. – Rita ledwo wypowiedziała te słowa w przerwie pomiędzy pieszczotami.

– Najpierw musiałaby mnie znaleźć – zaśmiał się, ściągając z kochanki koronkowe stringi. – Wrócę tam wieczorem – dodał z cwaniackim uśmiechem.

Kobieta uśmiechnęła się figlarnie i przystąpiła do działania. Najpierw pozbyła się ubrania mężczyzny, a później jego bielizny. Usiadła na nim okrakiem i nadziała się na jego przyjaciela.

– Co jak co, ale w seksie to Sebastian w życiu ci nie dorówna – wyszeptała Isandrowi do ucha, poruszając się to w górę, to w dół i tak na przemian.

Rita była dla mężczyzny tylko kolejnym osiągnięciem tego, co cennego posiadał Savage. Nie dość, że Caballero położył łapę na majątku wroga, to na dokładkę nie mógł też odmówić sobie jakże silnej pokusy dobrania się do majtek jego kobiecie. Teraz już ekskobiecie, rzecz jasna. Najzabawniejsze jednak było, że to wcale nie zdrada Rity przyczyniła się do ich rozstania. A przynajmniej ona tak myślała.

– Ten cienias nawet nie potrafi dobrze dogodzić kobiecie, więc nie rozumiem, dlaczego tak za nim tęsknisz – odpowiedział trochę zdziwiony Isandro.

Panna Perez nie zareagowała na komentarz, którym rzucił jej kochanek. Delektowała się tylko tą chwilą, by dwie minuty później przerwać stosunek i wsadzić sobie jego nabrzmiałego członka wprost do ust. Isandro zamruczał jak tygrys skamlący o więcej drapieżności z jej strony. Rita spojrzała na niego triumfalnym wzrokiem i zaczęła coraz zachłanniej ssać jego przyrodzenie. Wiedziała, że było mu z nią dobrze.

– Słuchaj, mam pytanie – odezwał się mężczyzna, gdy już dziki stosunek dobiegł końca. Leżał na łóżku rozwalony jak jakiś cholerny grecki bóg i palił papierosa. – Co wiesz o przeszłości Sebastiana?

– W sensie? – Rita uniosła brwi, odbierając fajka kochankowi. Zaciągnęła się nim mocno i z pasją, po czym wypuściła dym z płuc, robiąc przy tym kółeczka w powietrzu.

– Potrzebuję na niego brudów. – Caballero zapatrzył się w jeden punkt na suficie. – W dużej ilości. Pomożesz?

– Obawiam się, że nie. Sebastian ma nieskazitelną opinię, nawet pod ziemią nic na niego nie znajdziesz, przykro mi.

– Niemożliwe, musi coś być – zaciekle drążył temat. – Przecież ten skurwiel nie jest żadnym pieprzonym Bogiem, żeby nie mieć nic na sumieniu.

– Co mam ci powiedzieć? – Rita westchnęła. – Ludzie go szanują, zwierzęta kochają, inne gangi wolą z nim nie zaczynać wojny, bo boją się jego zemsty. Sebastian Savage jest człowiekiem, który budzi respekt. Pracował na to przez lata. Nie wiem, jak to robi, ale takie są fakty i nie zmienisz tego.

– To się jeszcze okaże… – zapowiedział złowrogo.

***

Wieczorem Isandro wrócił do Acapulco, a gdy tylko Gabriela zobaczyła go w drzwiach apartamentu, od razu zarzuciła go pytaniami o to, gdzie był przez cały dzień, z kim i dlaczego wyszedł, zostawiając ją samą. Jej pretensje były absolutnie słuszne, bo przecież oboje przebywali w swojej podróży poślubnej, która miała być najcudowniejsza w ich życiu, a zupełnie niespodziewanie dla niej samej ta podróż stała się jej przekleństwem.

Calutki ten czas, kiedy męża nie było, Gabi spędziła zamknięta w pokoju. Sama jak palec.

Podeszła do męża najbliżej jak się dało z zamiarem spoliczkowania go, gdy nagle wyczuła od niego alkohol. Mężczyzna bowiem, najpierw wypił coś w towarzystwie Rity, a później opróżnił jeszcze małą buteleczkę wódki, prowadząc samochód. Zrobił to z wewnętrznej rozpaczy i bezradności, że nie udało mu się znaleźć brudów na Sebę.

Tylko cudem nie spowodował żadnego wypadku i cudem też nie złapała go policja.

– Ty piłeś?! – oburzyła się Gabriela. – Tego się po tobie nie spodziewałam, Isandro! Wolisz szlajać się po jakichś klubach i chlać do upadłego, zamiast spędzać czas z własną żoną?! – krzyczała jak opętana. Gdyby ona wiedziała, co tak naprawdę robił i z kim, to dopiero dałaby mu do wiwatu.

– Uspokój się, kobieto – odparł ze stoickim spokojem. – Spotkałem starego kumpla i skoczyliśmy na piwko, to tyle na ten temat – skłamał jej perfidnie prosto w oczy.

– Ach tak! A mnie się wydaje, że to było parę ładnych głębszych, a nie tylko jedno małe piwko! – uniosła się jeszcze bardziej, posyłając mężowi pogardliwe i pełne urazy spojrzenie. – Swoją drogą, to ilu jeszcze masz takich kumpli w Acapulco? Sebastian, teraz jakiś „bezimienny” – mówiąc to, zrobiła cudzysłów palcami – z którym to ponoć zalewałeś robaka w barze – dokończyła zdanie. – Kto będzie następny?! Misiu Gogo?!

– Wielkie mi halo! – Isandro wkurzył się nie na żarty i mocno chwycił żonę za szyję. – Jeśli chciałaś męża, którym będziesz mogła sobie rządzić i mówić mu, co ma robić, to z góry zapowiadam, że nie dam zrobić z siebie pantoflarza! – krzyknął kobiecie w twarz, puszczając jednocześnie jej obolały, zaczerwieniony od uścisku kark. Pytanie o ilość kumpli zignorował. Nie zamierzał się tłumaczyć.

Gabi zachłannie nabrała powietrza w płuca i zakasłała kilka razy, by w miarę szybko dojść do siebie po brutalnym ataku męża. Spojrzała z przerażeniem na mężczyznę, dotykając się delikatnie za bolącą szyję i stwierdzając w duchu, że w danej chwili nie poznaje człowieka, za którego wyszła. Nawet alkohol go tutaj nie usprawiedliwiał.

– Co cię opętało, Isandro?! – wybuchła, gdy w pełni odzyskała już mowę.

– Nic.

Ta zdawkowa odpowiedź nie usatysfakcjonowała Gabrieli nawet w najmniejszym stopniu, ale w tym momencie postanowiła nie drążyć tematu.

– Okej, ja nie muszę w ogóle się do ciebie odzywać, ale tak się składa, że znowu zapomniałeś zabrać ze sobą telefonu i niedawno dzwonił Sebastian, by przełożyć nasze spotkanie na dzisiaj. Jutro niezbyt mu pasuje i szczerze mówiąc, bardzo mnie to cieszy, bo przynajmniej nie będę musiała znosić w samotności twoich pijackich nastrojów – zakomunikowała kompletnie bez emocji.

– Więc idź się przebierz, bo chyba nie zamierzasz się pokazać w takich łachmanach. – Isandro rzucił żonie jedno suche spojrzenie, mierząc ją od góry do dołu.

– Wiesz co?! Tak nie będziemy rozmawiać! – wrzasnęła Gabriela i trzasnęła drzwiami łazienki, zamykając się w niej na klucz.

Po piętnastu minutach ciszy Isandro, zmęczony kłótnią, w końcu się przełamał i zapukał do drzwi, które chwilę temu były świadkiem pierwszej małżeńskiej awantury. Gdy usłyszał ciche „wejdź” i dźwięk zwolnienia blokady, nacisnął na klamkę i wszedł do środka.

– Przepraszam – wyrwało mu się przypadkiem.

– Przeprosiny przyjęte, ale nie zostawiaj mnie już samej w takich chwilach, proszę. – Gabriela odwróciła się do męża przodem i ujęła jego twarz w dłonie.

– Obiecuję.

Prawdę mówiąc, obietnice Isandra nie miały żadnego pokrycia, bo wszystkie słowa, które wypowiadał, zawsze rzucał na wiatr. Nie warto więc było mu ufać. Jego żona jednak nie potrafiła długo się na niego gniewać. Nie chciała albo nie umiała widzieć w nim wroga. Ale jedno było pewne. Gabriela kiedyś pozna prawdziwe oblicze swojego małżonka, a wtedy nie będzie miała dla niego litości.

Nastroje mężczyzny zmieniały się jak w jakimś pieprzonym kalejdoskopie. Raz był wściekły i gotowy pozabijać wszystkich dookoła, a kilka minut później jego wyraz twarzy łagodniał tylko po to, by żonka nie nabrała podejrzeń. To była maska, którą zakładał na wyjątkowe okazje, a dzisiejszy wieczór niewątpliwie do takich należał.

– Zaraz się przebiorę i możemy iść – poinformowała kobieta.

– A może zostaniemy jednak tutaj? – zaproponował, próbując pocałować żonę. – Co ty na to?

Gabriela odsunęła się od męża na dystans pięciu kroków.

– Cuchnie od ciebie wódą, więc nie licz na czułości – podsumowała dobitnie. – Poza tym myślę, że twój przyjaciel nie byłby zachwycony, gdybyśmy go wystawili – rzekła, zerkając na przygotowaną wcześniej sukienkę wiszącą na łazienkowym wieszaku, nie mogąc się doczekać, by ją włożyć.

– Sebastian zrozumie, że młode małżeństwo potrzebuje odrobiny prywatności – drążył temat, mając nadzieję, że jakoś uda mu się wykręcić od tego spotkania.

– Nic z tego, kochany – oznajmiła stanowczo Gabriela, ściągając z siebie codzienny strój. – Gdybyś nie zniknął na tak długo i się nie upił, byłby czas na przyjemności, ale wybrałeś inną rozrywkę, a więc teraz bądź mężczyzną i weź to na klatę. – Uśmiechnęła się złośliwie, odgarniając z twarzy zbłąkane kosmyki włosów i kontynuując rozbieranie.

Chciała się w ten sposób zemścić na mężu za pozostawienie jej na pastwę losu w ich miesiąc miodowy, licząc, że ten, widząc ją w samym negliżu i jednocześnie nie mogąc dotknąć jej ciała, poczuje się jakby był na jakichś straszliwych torturach. W końcu każdy normalny, zakochany facet tak właśnie odebrałby tę sytuację.

Isandro jednak, ku błogiej niewiedzy Gabrieli, nie zaliczał się ani do normalnych, ani tym bardziej zakochanych ludzi. On nie miał serca. Ani duszy.

– Świetnie – odparł beznamiętnym głosem, bo oznaczało to, że przegrał i jednak stanie dziś twarzą w twarz ze swoim największym wrogiem.

Miał tak zły humor, że widok na wpół nagiej żony nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Właściwie to nigdy nie robił. Gabi nie podniecała go ani trochę, a już szczególnie w ciąży. Bzykał ją tylko, gdy nie miał innego wyjścia lub chciał uniknąć czegoś bardzo przykrego.

Zależało mu jedynie na spadku po wuju, którego nie dostałby, gdyby nie był żonaty.

– Widzę, że się cieszysz – oceniła Gabriela z lekką ironią i włożyła na siebie elegancką czerwoną sukienkę. – Ale teraz wyjdź, bo muszę się jeszcze umalować – nakazała, gdyż nie lubiła, jak ktoś nad nią stał, gdy robiła sobie makijaż.

Isandro posłusznie opuścił łazienkę i wrócił do pokoju, gdzie przebrał się w wyciągnięty dres z taniego sklepu. Postanowił w ten sposób okazać Sebastianowi brak jakiegokolwiek szacunku. Nie zdawał sobie tylko sprawy z tego, że swoją kpiącą postawą udowodni mu zarazem, że nie ma za grosz klasy.

Normalnie mężczyzna ubierał się w ekskluzywnych butikach z modą męską. Był rozrzutny i nie lubił oszczędzać na własnych potrzebach, ale dziś nie zamierzał szpanować. Nie przed Sebą.

Usiadł na kanapie i cierpliwie zaczekał na żonę. Kiedy ta wreszcie się zjawiła, prawie zeszła na zawał serca.

On wygląda jak jakiś żebrak, do cholery!

– Czyś ty się z małpą na rozumy pozamieniał? – zapytała zdenerwowana, nieco modyfikując pierwotną wersję tegoż pytania, nie chcąc używać wulgaryzmów. Rzadko zdarzało się jej przeklinać. – Ściągaj ten dres i ubierz się jak człowiek… Aha, i napiłbyś się jakiejś mocnej kawy, żeby wytrzeźwieć – dodała jeszcze.

– Na kawę nie mam ochoty i nie będę też szpanował w gajerku przed tym przygłupem – zaprotestował ostro, nie ruszając się z kanapy. – Jestem pewien, że sam przyjdzie ubrany tak jak ja, więc nie ma sensu się stroić. Poza tym w dresie jest mi wygodniej.

– Przygłupem? – zdziwiła się. – Myślałam, że się przyjaźnicie.

– Yyy… Tak, ale nazywam go tak od liceum, bo ma trochę nierówno pod kopułą – wymyślił na poczekaniu Isandro.

– Mniejsza z tym. Nie wyjdziemy stąd, dopóki się nie przebierzesz i nie pozbędziesz się odoru procentów z ust – zagroziła.

– Mnie pasuje.

– Is… Błagam cię… – Czasem zwracała się do niego taką skróconą formą imienia.

– No co?

– Już nic – westchnęła bezradnie. – Jak sobie chcesz, ale ja nie będę za ciebie świecić oczami, rozumiesz?

– Pewnie, że nie. Sam za siebie odpowiadam.

– Dobrze, że to jest jasne – skwitowała, kończąc dyskusję.

***

Czarny samochód marki Hyundai zaparkował przy restauracji La Luna. Wysiadł z niego wysoki piwnooki, oszałamiająco przystojny dżentelmen, Sebastian Savage. Podziękował kierowcy za podwózkę i się oddalił. Miał szczęście, że udało mu się złapać stopa, bo inaczej byłby zmuszony iść na piechotę, a nie znosił się spóźniać.

Z powrotem zamierzał wrócić już własnym samochodem, który za jakieś kilka minut powinien stać przed restauracją podstawiony przez osobę trzecią. Zatankowany i odpicowany.

Pewnym krokiem przekroczył próg eleganckiego lokalu, by po chwili usiąść przy stoliku na samym końcu sali i delektować się widokiem panoramy miasta. Celowo wybrał to właśnie miejsce, gdyż olbrzymie okno po jego prawej stronie najlepiej ukazywało piękno okolicy, a on uwielbiał Acapulco. Między innymi dlatego przyjazd tutaj sprawił mu przyjemność, choć niestety pewne bolesne wspomnienia, o których Sebastian wolałby zapomnieć, także wiązały się z tą miejscowością.

Minutę później podeszła kelnerka, by odebrać zamówienie od mężczyzny, a on zupełnie nie zwracając na nią uwagi, wgapiał się jak zahipnotyzowany w jeden jedyny punkt i bynajmniej nie był to widok za oknem.

Cóż więc go tak zainteresowało? A raczej kto?

Nie kto inny jak Gabriela Montenegro – Sebastian wolał jej panieńskie nazwisko – piękność, która właśnie w tym momencie ukazała się jego oczom. Ułamkiem sekundy nie omieszkał obrzucić też Isandra pogardliwym spojrzeniem, a gdy zauważył, w co ten debil ubrał się na kolację do tak szanowanej restauracji, omal nie wybuchnął śmiechem. Savage włożył swój najlepszy, czarny garnitur, a ten wypierdek mamuta postanowił pokazać mu, że nie ma za grosz klasy ani szacunku do innych ludzi, wbijając swój śmierdzący zadek w stary wypierdziany dres. Przemilczając już fakt, że na kolanie miał wytarganą dziurę wielkości własnej dupkowatości, czyli całkiem sporych rozmiarów.

Sebastian, nie mogąc dłużej patrzeć na tę ofiarę losu, szybko przeniósł wzrok na kogoś milszego dla oczu. Gabriela wyglądała jak księżniczka, zupełnie nie pasowała do tego kretyna. Ani wizualnie, ani nijak. Seba dziwił się, że zgodziła się towarzyszyć swojemu małżonkowi odzianemu w strój pozbawiający jakichkolwiek złudzeń i pozytywnych skojarzeń. Ale cóż, czegóż to nie robi się z miłości?

Sebastian wstał od stołu i podszedł do pary. Ucałował dłoń Gabrieli i się przedstawił.

– Sebastian Savage. Miło mi panią poznać.

Uśmiechnął się nonszalancko, na co kobieta zareagowała w dość niespodziewany sposób. Wpiła się w jego usta i namiętnie go pocałowała, pozostawiając męża w potężnym szoku.

1La Luna – nazwa restauracji wymyślonej na potrzeby historii.

ROZDZIAŁ 3

Gabriela Montenegro – przedstawiła się, po czym zdała sobie sprawę z tego, że przecież po ślubie zmieniła nazwisko. – To znaczy Montenegro de Caballero – poprawiła się. – Mnie również miło pana poznać.

Dopiero jej głos był w stanie wyrwać Sebastiana z głębokiego transu, w którym to wyobraził sobie, jak owa piękność rzuca się na niego i namiętnie go całuje. Jego wyobraźnia nie znała granic, co doprowadzało go do szewskiej pasji. Nie wiedział, jakim cudem w kilka sekund mężczyzna może stracić głowę dla jednej zwykłej kobiety, która zapewne w niczym nie różniła się od innych. Szybko uznał więc, że to tylko pożądanie i wrócił do rzeczywistości.

Przecież, do cholery, miał ją uwieść i porzucić, a nie jak ostatni kretyn zakochiwać się w niej bez pamięci.

Dobrze, że na razie miłość omija mnie szerokim łukiem i nie zagraża moim planom – pomyślał, po czym niechętnie spojrzał na Isandra i z udawaną radością uścisnął go po przyjacielsku, jednocześnie szepcząc mu do ucha:

– Znasz bajkę „Piękna i bestia”? Wyglądasz jak główny bohater.

To powiedziawszy, Sebastian odsunął się na bezpieczną odległość, żeby ktoś nie wziął go przypadkiem za geja. Nie byłoby w tym żadnej tragedii, co prawda, ponieważ był tolerancyjny dla takich osób, ale wolał też nie wprowadzać nikogo w błąd, jakoby miał coś wspólnego z homoseksualizmem. Akceptował to u innych, u siebie niekoniecznie. Chociaż, biorąc pod uwagę ewentualną minę Isandra, mogłoby być całkiem zabawnie, gdyby zostali wzięci za parę. Seba jednak postanowił odpuścić sobie tę nieczystą zagrywkę z szacunku do ludzi, którzy naprawdę są tejże orientacji seksualnej.

Były jeszcze dwa powody, przez które nie miał najmniejszej ochoty obcować z tym osobnikiem w żaden sposób. Po pierwsze, nienawidził go jak nikogo innego na świecie, a po drugie na kilometr waliło od niego alkoholem.

Gabriela była oczarowana przyjacielem męża, ale wstydziła się do tego przyznać przed samą sobą, a co dopiero przed innymi. Była mężatką, do cholery!

Sebastian uśmiechnął się promiennie do żony wroga i nie spuszczając z niej wzroku, ruszył w kierunku stolika. Po drodze o mało nie potknął się o krzesło, na którym ktoś siedział, ale bardzo sprytnie wybrnął z sytuacji, udając, że to jego stary znajomy. Przywitał się z nim, choć widział człowieka na oczy po raz pierwszy w życiu.

Czego się nie robi, żeby nie zaliczyć wpadki – przeszło mu przez myśl.

Gdy cała trójka dotarła do odpowiedniego stolika, Sebastian, jak na dżentelmena przystało, odsunął Gabrieli krzesełko, oczywiście naprzeciwko siebie, żeby podczas kolacji swobodnie na nią patrzeć, nie wychylając się przy tym gdzieś na boki, by nie wzbudzać zbyt dużych podejrzeń. Isandro nie kiwnął nawet palcem, żeby wyjść na uczynnego męża. W ogóle mało go obszedł fakt, że wróg go wyręczył w tym, co powinien zrobić on.

Kobieta podziękowała uprzejmie Sebastianowi za ów gest i wszyscy zasiedli na swoich miejscach. Wtedy kelnerka mogła wreszcie odebrać od gości zamówienie.

– Najmocniej pana przepraszam, ale musi pan opuścić lokal – zwróciła się kobieta w służbowym fartuszku do Isandra, zwracając uwagę na jego nieodpowiedni ubiór.

– Niby dlaczego?! – oburzył się mężczyzna, łypiąc na kelnerkę spode łba.

– To elegancka restauracja i obowiązuje tutaj oficjalny strój – wyjaśniła, siląc się na uprzejmy ton.

– Jest ze mną – wtrącił się nagle Sebastian, wciskając w dłoń dziewczyny banknot o nominale sto peso. – Spokojnie, znam właściciela – dodał, widząc, że wysoka szatynka z obsługi nie była do końca przekonana, czy powinna przyjąć łapówkę. Ten tekst ją jednak udobruchał.

Gabriela zamówiła quesadillas2 z kurczakiem i serem bez dodatku chili, Isandro wziął tacos3 z kaczką, mango i sosem hoisin4, natomiast wybór Seby padł na burrito5.

Po zapisaniu w służbowym notesie zamówień kobieta ulotniła się w błyskawicznym tempie, a pomiędzy gośćmi rozpoczęła się intrygująca dyskusja.

– Kochanie, mówiłam ci, żebyś włożył garnitur – odezwała się Gabi, rozglądając się nerwowo dookoła. – Zobacz, jak ty wyglądasz wśród tych wszystkich eleganckich ludzi. Spójrz na pana Sebastiana. Mówiłeś, że ubierze się tak jak ty, a wygląda stosownie do sytuacji.

– Po prostu nie zwykłem ubierać się jak pingwin. – Isandro wyśmiał strój Sebastiana. – Poza tym wydawało mi się, że to budka z hot dogami, a nie pięciogwiazdkowy lokal – dokończył z ironią, zwracając się bezpośrednio do swojego śmiertelnego wroga.

Sebastian wiedział, że Isandro próbował wyprowadzić go z równowagi, dlatego nie mógł dać mu się sprowokować. Zachował kamienną twarz, a później zaśmiał się pod nosem.

Następnie Savage zobaczył, jak jego pracownik wchodzi do restauracji głównym wejściem. Jorge – bo tak miał na imię ten człowiek – wiedział, co ma robić, więc niepotrzebne tu były inne komplikacje. Grunt to trzymać się planu.

– Oj, przyjacielu… Ty to zawsze miałeś świetne poczucie humoru. Wszystkie laski w szkole na to leciały, a ty żadnej nie przepuściłeś. – Sebastian odgryzł się Isandrowi, żeby zobaczyć reakcję płci przeciwnej, która przysłuchiwała się uważnie ich wymianie złośliwości.

Nie zawiódł się, ponieważ Gabi wrogo spojrzała na męża i pogroziła mu palcem, ostrzegając, że po powrocie do hotelu zamierza ostro przemaglować go w tym temacie.

O ile w ogóle wrócą tam razem. – Sebastian uśmiechnął się do swoich myśli. – Biedny Isandro jeszcze nie wie, co go czeka, ale na pewno będzie zachwycony niespodzianką, którą specjalnie na ten wieczór dla niego przygotowałem.

– Nie zdążyłem jeszcze wam pogratulować, a więc życzę szczęścia na nowej drodze życia – powiedział z udawaną szczerością i ponownie spojrzał na Gabrielę, która w danej chwili również bacznie go obserwowała.

– Dziękujemy – odpowiedziała za nich oboje, ukazując swoje śnieżnobiałe zęby w szerokim uśmiechu. Złapała się również na tym, że jej myśli zaczęły niebezpiecznie krążyć wokół osoby Sebastiana, toteż niemal natychmiast spoważniała, odwracając wzrok.

Mąż kobiety milczał, nie dając się wciągnąć swojemu rywalowi w tę śmieszną grę.

– Ach, zapomniałbym – dodał Savage, wyciągając coś z kieszeni marynarki. Upominek, starannie owinięty w płócienną chustkę, ostrożnie podał wrogowi. – To mój prezent ślubny – doprecyzował.

Isandro spojrzał podejrzliwie na zawiniątko, zastanawiając się, za ile sekund ta bomba wybuchnie mu w rękach, tym samym zmiatając wszystkich z powierzchni ziemi i robiąc z niego kalekę na resztę życia.

Sebastian, doskonale wiedząc, jak cholernie przewidywalny bywa jego wróg, domyślił się, o czym ten kretyn pomyślał. Gdyby w tym momencie wrzucono ich wszystkich żywcem do jakiegoś komiksu, mężczyzna bez trudu naszkicowałby nad głową Isandra dymek dialogowy, w którym zapisałby czarnym markerem myśl o zamachu bombowym. W mniej niż sekundę zmienił więc minę na bardziej kpiącą, próbując dać w ten sposób Caballerowi do zrozumienia, że kryje się za nią nieme zdanie o treści: To byłoby za proste, gdybyś wyleciał teraz w powietrze, stary.

– Co to jest, do cholery? – Mąż Gabrieli ewidentnie nie zrozumiał bezgłośnego komunikatu płynącego wprost z mimiki twarzy Seby. Zgromił rywala przerażonym spojrzeniem, a jego ciało owładnął chwilowy paraliż. W niezmiennej pozycji pozostała szczególnie dłoń, na której spoczywał tajemniczy pakunek.

– Nie bój się, to nie to co myślisz. Wyrosłem już z tego typu licealnych żartów – odparł Sebastian ze stoickim spokojem.

Teraz mam w zanadrzu znacznie lepsze, choć niektóre nadal dziecinne, to jednak wciąż twojego pokroju – dodał z rozbawieniem w myślach.

Starał się uratować sytuację, gdyż ta zbyt gwałtowna reakcja Isandra mogła okazać się brzemienna w skutkach. Gabi miała prawo nabrać w tej chwili podejrzeń, a do tego za żadne skarby nie można było dopuścić.

– Kiedyś podłożyłem mu do szafki minibombę wodną domowej roboty, która aktywowała się wtedy, gdy ktoś otwierał drzwiczki – zwrócił się do kobiety, wymyślając na poczekaniu wiarygodną historyjkę. – Isandro następnego dnia przed lekcjami otworzył szafkę i bum. Mokry od stóp do głów.

Gabriela wybuchła gromkim śmiechem, wyobrażając sobie tę sytuację.

– Cudowne mieliście pomysły – skomentowała, gdy już się uspokoiła.

– Na mnie nie patrz – powiedział Caballero i dopiero teraz z ulgą rozluźnił wszystkie mięśnie. – To nie ja w tej historii odegrałem rolę bezmózgiego debila.

– Mądrością niestety też się nie wykazałeś – odgryzł się Savage, tym samym obwieszczając rywalowi pomiędzy wierszami, że obrażając go, posunął się ciut za daleko.

– Wy tu gadu-gadu, chłopaki, a ja nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć nasz prezent ślubny. – Gabriela przerwała dyskusję, która bez dwóch zdań zmierzała w bardzo nieapetycznym kierunku. – Rozpakujesz go w końcu? – zwróciła się do męża.

– To scyzoryk – zdradził Seba, chcąc uprzedzić ruch Isandra. – Przyznam szczerze, że przez natłok pracy nie miałem czasu chodzić po sklepach. Uznałem więc, że scyzoryk, który ma dla mnie ogromną wartość sentymentalną, będzie odpowiednim prezentem dla najlepszego przyjaciela i jego uroczej małżonki.

Zaintrygowana tymi słowami Gabi, widząc, że Is zbytnio się nie kwapi, by obejrzeć upominek, przejęła stery i wyrwała go mężowi z ręki. Szybko pozbyła się chustki, w którą był owinięty nożyk, po czym zaczęła oglądać go dokładnie z każdej strony. W pewnym momencie natknęła się na wygrawerowany napis na zewnętrznej ściance metalowej rękojeści.

– Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą6 – przeczytała cytat na głos i zaniemówiła.

To brzmi jak groźba – pomyślała zaniepokojona.

– Domyślam się, jak to brzmi. – Sebastian, jakby czytając kobiecie w myślach, zaczął tłumaczyć swój nietakt, który, prawdę mówiąc, popełnił celowo. – Scyzoryk dostałem od dziadka na szesnaste urodziny, a on był bardzo specyficznym człowiekiem. Lubił filozofować, no i niewątpliwie chciał, żeby ten tekst zapadł mi głęboko w pamięć. I w rezultacie zapadł. Może dlatego zapomniałem zlecić usunięcie napisu, zanim scyzoryk trafił do waszych rąk. Chociaż może to i dobrze, bo ten cytat jest taki… – zastanowił się chwilę – życiowy – znalazł odpowiednie słowo. – Każdy z nas powinien o tym pamiętać bez względu na wszystko – mówiąc to, rzucił Isandrowi ostrzegawcze spojrzenie, a ten głośno przełknął ślinę.

Historia o dziadku była prawdziwa. Scyzoryk faktycznie miał dla Sebastiana wartość sentymentalną. Trudno mu przyszło się z nim rozstać, ale wiedział, że jego własność kiedyś do niego wróci. Prędzej czy później.

– Masz rację i w takim razie bardzo dziękujemy. – To znowu Gabriela zabrała głos, bo Isandro od dłuższego czasu zachowywał się, jakby zapomniał języka w gębie. Kobieta poczuła się uspokojona słowami przyjaciela męża.

Jakiś czas później cała trójka dostała swój posiłek. Kelnerka nalała im też do kieliszków odrobinę czerwonego wytrawnego wina. Przez chwilę jedli w milczeniu, jednak nagły kaszel Isandra zmącił spokój nie tylko Sebastiana i Gabrieli, ale też wszystkich gości w restauracji.

Zaniepokojona żona spojrzała na mężczyznę, zastanawiając się, co takiego się stało. Seba zaś, chcąc wyjść na dobrego przyjaciela w oczach pięknej Gabi, zaczął mocno – za mocno – poklepywać wroga po plecach.

Gdy kaszel ustał, Isandro natychmiast musiał się czegoś napić, więc bez wahania sięgnął po to, co pierwsze wpadło mu w ręce, czyli butelkę wina. Wypił łapczywie jej zawartość do połowy, po czym odłożył ją na miejsce i odetchnął z lekką ulgą. Pochylił głowę i zerknął na talerz, chcąc dowiedzieć się, co było przyczyną tego, że tak cholernie zaczęło piec go w przełyku oraz krtani, a usta paliły jakby żywym ogniem.

Kiedy zobaczył małe kawałki papryczki Carolina Reaper w sosie hoisin, jednej z najostrzejszych odmian papryk uprawianych na świecie, dotarło do niego, co się stało. Nie rozumiał jednak, jakim cudem znalazła się w potrawie, którą zamówił, ale czuł, że była to sprawka Sebastiana. Nie mylił się.

Seba miał układ z szefem kuchni. Przed laty facet wielokrotnie wpadał w kłopoty, a Savage za każdym razem ratował mu tyłek, dlatego też stary znajomy wisiał mu przysługę i padło akurat na taką ostrą.

Tylko skąd wiedział, że Isandro zamówi tacos z kaczką, mango i sosem hoisin?

W gruncie rzeczy odpowiedź była bardzo prosta i oczywista. W końcu nie po to Sebastian miesiącami zbierał informacje na temat Caballera, by teraz nie wiedzieć, jaka jest jego ulubiona potrawa. Owszem, zawsze istniał jakiś procent niepewności, ale Savage wierzył w swój instynkt, który jak widać, go nie zawiódł.

Isandro zacisnął zęby i jakoś przełknął ostatni kęs, by nie dać Sebastianowi satysfakcji z wygranej. Aktorstwo jednak marnie mu wychodziło, bo miał minę, jakby torturowano go prądem przez miesiąc. Bawiło to do łez winowajcę psoty, który mimo wszystko nie dał tego po sobie poznać.

Nie minęło nawet kilka minut, jak Savage zdecydował się na kolejny krok. Musiał działać szybko, bo chciał zapewnić mężowi Gabrieli jak najwięcej atrakcji tego wieczoru. Niby przypadkiem strącił ręką kieliszek wroga, który w sekundę wylądował na jego, pożal się Boże, spodniach dresowych. Isandro wstał od stołu jak poparzony i zaczął krzyczeć.

– Pojebało cię, stary?! To moje najlepsze spodnie!

Kompromitacja. Sebastian zaniemówił, ale po chwili odzyskał mowę.

– Przepraszam, to nie było specjalnie – skłamał. – Ale idź lepiej do łazienki i się powycieraj, bo nie wypada siedzieć przy damie z taką wielką czerwoną plamą w okolicach krocza. Wygląda to, jakbyś dostał okres – rzucił kąśliwie półszeptem.

Gabriela puściła tę uwagę mimo uszu, lecz urażony komentarzem Isandro czym prędzej odszedł od stolika i zniknął za drzwiami męskiej toalety.

Zapadła niezręczna cisza. Minęło pięć minut i nic. Potem kolejne dziesięć minut i nadal nic. Mąż Gabrieli nie wracał tak długo, że kobieta zaczęła się już niepokoić.

– Co on tam robi tyle czasu? – zapytała jakby siebie, nie oczekując odpowiedzi.

– Może postanowił zrobić generalne pranie i przy okazji wziąć prysznic – zażartował Seba, uśmiechając się rozbrajająco.

Albo może utopił fiutka w pisuarze – pomyślał.

– Może pan sprawdzić, czy z Isandrem wszystko w porządku? – zapytała Gabriela, w ogóle nie patrząc na swego towarzysza.

– Oczywiście, zadzwonię do niego. – Sebastian wyciągnął z kieszeni marynarki telefon komórkowy, nie spuszczając wzroku z Gabi.

– Przecież to blisko. – Zdziwiła się, czując na sobie przenikliwe spojrzenie mężczyzny. Głowy jednak nie zwróciła w jego kierunku z obawy, że nie będzie potrafiła się powstrzymać i spróbuje wyobrazić go sobie nago. Musiała przyznać, że Sebastian pociągał ją w sposób, w jaki mężczyzna nie powinien pociągać zamężnej kobiety, dlatego starała się bronić przed kontaktem wzrokowym jak najdłużej.

Być może Savage zaimponował jej swoim zachowaniem. Było ono takie diametralnie różne od tego, które wyniósł z domu Isandro. Wcześniej mąż podobał się Gabi nawet w postaci niewychowanego dupka. Przynajmniej jedna trzecia populacji kobiet miała kiedyś w życiu taki etap, kiedy niegrzeczni chłopcy wydawali się im bardziej atrakcyjni od innych mężczyzn. Jeszcze do niedawna Gabriela do nich należała, lecz gdy zaszła w ciążę, zaczęła myśleć w zupełnie odmiennych kategoriach, bardziej dojrzale. Od tamtej pory, mimo iż kochała Caballera takim, jakim był, próbowała nakłonić go do zmiany stylu bycia, jednak on nawet nie chciał o tym słyszeć. W skórze czarnej owcy czuł się jak ryba w wodzie.

Gabi pragnęła teraz pewnego rodzaju stabilizacji, równowagi. Nie miała zamiaru też uczyć dzieci paskudnych zachowań czy braku kultury. Jej nowa postawa wynikała tylko i wyłącznie z troski o przyszłość potomków. I trochę też o swoją. Bo jaki los czekał ją u boku mężczyzny, który wszystkie problemy rozwiązywał za pomocą pięści? Jej wprawdzie nigdy nie uderzył, nie licząc oczywiście jednorazowego incydentu z podduszeniem, kiedy na chwilę stracił kontrolę nad emocjami. Gabriela wątpiła jednak, by kiedykolwiek odważył się ją pobić, ale wiele dziwnych przyzwyczajeń męża coraz mocnej jej ciążyło.

Sebastian był facetem, którego w tej chwili życia kobieta potrzebowała u swego boku znacznie bardziej niż niewychowanego kretyna.

Cholera, niech on przestanie się tak na mnie gapić. Nie dość, że jest przystojny, to jeszcze stara się mnie sprowokować. Wystarczy, błagam! – krzyczały rozpaczliwie jej myśli.

– Owszem, blisko, ale to bardzo niestosowne zostawiać damę samą przy stoliku w eleganckiej restauracji – odparł Seba i zamiast do Isandra, wykręcił numer do jednego ze swoich ludzi, a Gabriela znów była pod wrażeniem jego zachowania.

Rzeczywiście był tak dobrze wychowany czy tylko grał grzecznego chłopca przed żoną rzekomego przyjaciela?

To jedna wielka zagadka, na którą na razie nikt nie znał odpowiedzi.

– Ej, utopiłeś się tam? – zaczął rozmowę. Musiał być ostrożny i dobrze dobierać słowa, żeby Gabi nie zorientowała się, że coś nie gra.

– No, wsadziłem mu łeb do kibla i spuściłem wodę – odpowiedział głos po drugiej stronie. Dobrze, że komórka nie była ustawiona na głośnomówiący, bo inaczej wszystko by się wydało.