Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nazistowskie Niemcy zostały zrównane z ziemią, ale czy wojna naprawdę się skończyła?
Klara, osobista kucharka Hitlera, przysięga, że widziała go, jak uciekał tajnym tunelem z berlińskiego bunkra.
Świat potrzebuje niezaprzeczalnych dowodów śmierci Führera, ale to nie jest takie proste. Podczas gdy agenci alianckiego wywiadu przeczesują Europę, aby znaleźć taki dowód, a sobowtór Hitlera – „Wilk” – zostawia fałszywy ślad na dwóch kontynentach, prawdziwy Hitler ukrywa się w polskim klasztorze, desperacko poszukując swojego złotego pociągu, aby odbudować Czwartą Rzeszę.
Klara jest jedną z niezliczonych kobiet brutalnie zgwałconych, gdy wojska rosyjskie zajmują Berlin. Poroniła i nie może przestać się zastanawiać, czy kiedykolwiek uwolni się od ciężaru wojny.
Tymczasem jej siostra Natalka współpracuje z polskim rządem, tropiąc i wykonując egzekucje nazistowskich zbiegów. Lokalizuje Klarę i rekrutuje ją do pomocy w wytropieniu Hitlera. Führer, osłabiony i odizolowany, jest zachwycony, że wróciła jako jego kucharka – i towarzyszka. Nie czuje z jej strony zagrożenia, ale Klara – głęboko zszokowana wojną, obozami zagłady, gwałtem i poronieniem – nie może już tego znieść. Po decydującym akcie sumienia w końcu zyskuje zamknięcie, zarówno dla siebie, jak i dla okaleczonego świata.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 435
Nowe początki
1
Jej krzyki, w których fizyczny ból mieszał się z psychiczną udręką, rozbrzmiewały pośród ruin berlińskiego zoo, a towarzyszyły im pijackie śmiechy rosyjskich żołnierzy, niecierpliwie czekających na swoją kolej. Rozebrali ją do naga i przywiązali z rozłożonymi ramionami i nogami do martwego wielbłąda. Widok ten tak rozbawił rosyjskich zdobywców, że sfotografowali go aparatem znalezionym w opuszczonym biurze sektora administracyjnego ogrodu.
– Jedno ruchanko czy dwa? – ryknął jeden z nich, opuszczając spodnie i przygotowując się, by wejść na kobietę.
– Ilia, w twoim wypadku jedno, więcej nie dasz rady!
Rosjanin uniósł karabin maszynowy i wystrzelił kilka serii w pobliskie drzewo, rozpędzając stadko małp, które przeżyły wcześniejszy ostrzał miasta.
– Te małe sukinsyny nie będą się gapić na moją owłosioną dupę, gdy nadejdzie moja kolej.
– Ej, Jarosław, wezmą cię za swojego kuzyna i może zechcą się przyłączyć! To dopiero byłaby fota: ty ruchasz kurwę, a małpa rucha ciebie!
Pozostali mężczyźni roześmiali się rubasznie, gdy Ilia zrobił swoje i zszedł z kobiety, a Jarosław szykował się do akcji. Ci, którzy wciąż czekali w kolejce, pili, dopingowali kolegów i prymitywnie okazywali swój entuzjazm.
Tak mijała noc po poddaniu przez Niemców tego, co pozostało z Berlina: Rosjanie świętowali w jedyny znany sobie sposób. Po raz pierwszy od, zdawało się, lat w mieście panowały bezruch i niemal upiorna cisza. Ziemia przestała dudnić, ustał ostrzał, czołgi nie toczyły się z łoskotem po ulicach, serie z karabinów maszynowych nie terkotały w zrujnowanych budynkach. Słychać było jedynie krzyki i jęki kobiety, które umilkły dopiero wtedy, gdy Rosjanie przestali sobie używać.
Wcześniej tego dnia żołnierze Armii Czerwonej znaleźli się w ogrodach na tyłach gmachu Kancelarii Rzeszy, tam, gdzie Eva Braun spotykała się dawniej z innymi kobietami na pogawędkę i papierosa. Odkryli wyjścia z bunkra Führera. W ciągu godziny splądrowali schron, a później któryś ze zwierzchników przerwał grabież, zdano sobie bowiem sprawę z wagi znaleziska.
W trakcie przeczesywania labiryntu pomieszczeń natknęli się na skuloną w kącie dawnego gabinetu Martina Bormanna kobietę, kurczowo ściskającą w ręku gestapowski dokument.
– To Niemka, zastrzel ją i chodźmy dalej. W zoo mają wódkę, świętują, nie chcę, żeby ominęła mnie zabawa – powiedział jeden z Rosjan.
– Nie jestem Niemką – wymamrotała kobieta w nadziei, że zrozumieją. – Gestapo powiedziało, że jestem Polką. Polką!
Z wyrazem udręki na twarzy pokazywała im dokument.
– Niemka… Polka… Mnie tam wsio rawno, i tak same kurwy. Co tutaj robisz, dziwko?
– Ukrywam się. Drzwi były otwarte, pomyślałam, że pod ziemią będę bezpieczna.
Dwóch Rosjan naradzało się po cichu.
– Można ją kropnąć od razu albo najpierw się zabawić, a później kropnąć. Co ty na to, towarzyszu?
– Dawno nie miałem kobiety…
Decyzja zapadła bez trudu, wywlekli dziewczynę z bunkra, siłą wepchnęli do ciężarówki i powieźli przez spustoszone miasto do ruin berlińskiego ogrodu zoologicznego w Tiergarten. Ziemia była zasłana trupami zwierząt, wszędzie znajdowali się Rosjanie świętujący zwycięstwo. Kilka żołnierek o prostackich twarzach wykrzykiwało sprośności, gdy ich towarzysze broni wyciągali z ciężarówki broniącą się kobietę i przywiązywali ją do padłego wielbłąda.
W innych częściach Berlina noc upływała w ciszy – miasto od dawna nie zaznało takiej martwoty. Armia Czerwona praktycznie okrążyła stolicę, rzucając niemieckie wojska na kolana po miesiącu zaciętych walk. W ciągu pierwszych sześciu dni bitwy wystrzeliła w Berlinie milion dwieście trzydzieści sześć tysięcy pocisków, równowartość stu tysięcy ton stali. Teraz wstrzymała bombardowania, Brytyjczycy i Amerykanie też ich zaprzestali. Odgłosy wojny przetoczyły się przez miasto falą eksplozji i ognia, pozostawiając ruiny i nędzę. Fasady bardziej wytrzymałych budynków ocalały, płomienie wciąż lizały tu i ówdzie okopcone i roztrzaskane okna, z innych zabudowań unosił się dym, wszystkie wyglądały tak, jakby lada chwila miały runąć. Gruzy, połamane meble, cegły i szkło wysypywały się na chodniki, na ulicach dopalały się powoli porzucone ciężarówki, tramwaje i pojazdy wojskowe, wstęgi gryzącego dymu wiły się na ciemnym nocnym niebie. Wokół leżały zastygłe w dziwacznych pozycjach pokurczone i połamane ciała żołnierzy, cywilów, upiorne pyski martwych koni. Krajobraz jak po apokalipsie.
Poprzedniego dnia rzesze niemieckich żołnierzy wypełzały ze swoich kryjówek, wymachując białymi flagami: mieszanina zaprawionych w boju esesmanów i przerażonej młodzieży, która walczyła u boku wyczerpanych emerytów z Volkssturm – Szturmu Ludowego Józefa Goebbelsa. Rosjanie zaatakowali Berlin sześciuset czołgami, siedmioma tysiącami samolotów, czterdziestoma jeden tysiącami dział artyleryjskich oraz wojskiem liczącym dwa i pół miliona żołnierzy. Niemcom udało się zebrać milion żołnierzy i osiemset czołgów. Doszło do krwawej rzezi, wkrótce układano zwłoki na ulicach, rząd za rzędem. Miasto wydzielało odór śmierci i rozkładu, ocalałych niemieckich żołnierzy zbijano w ciasne grupki i odbierano im broń, która leżała teraz w wielkich, niepilnowanych przez nikogo stertach: karabiny, działa przeciwczołgowe, lornetki, hełmy, sztylety. Oficerów SS oddzielano od szeregowych żołnierzy i przesłuchiwano, z wieloma rozprawiano się na miejscu: Rosjanie ich rozstrzeliwali. Pozostali jeńcy stali w grupach, obserwując, jak żywiołowa Armia Czerwona świętuje zwycięstwo osobliwym tańcem: spleceni ramionami przykucali, wyrzucali do przodu nogi i podskakiwali w rytm śpiewu i klaskania swoich towarzyszy. Kto jak kto, ale Armia Czerwona bez wątpienia umiała się bawić.
Wojna była długa, ciężka i straszna, a noc po zwycięstwie przeznaczono na fetowanie, choć Stalin wydał już surowe ostrzeżenie marszałkowi Żukowowi, rosyjskiemu dowódcy odpowiedzialnemu za zdobycie Berlina. Churchill i prezydent Truman mieli poważne obawy co do ewentualnego odwetu Rosjan na niemieckiej ludności cywilnej, Stalin zaś chciał być postrzegany jako dostojny mąż stanu.
Żukowa nie interesowała polityka.
– Towarzyszu Stalinie, w tej jednej bitwie moja Armia Czerwona doznała strat w liczbie trzystu sześćdziesięciu tysięcy zabitych i rannych. Podobno cały konflikt będzie kosztował Rosję dwadzieścia siedem milionów ludzkich istnień, cywili i żołnierzy. – Żukow rozmawiał przez telefon, miał szczęście, że Stalin nie widział gniewu w jego oczach. – Liczba ofiar przekroczyła nasze najśmielsze wyobrażenia. Niemieckie hordy zaatakowały naszą ojczyznę w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym, mordując, gwałcąc i plądrując nasz wspaniały kraj, nie okazując żadnego szacunku ludności cywilnej oraz naszej historii, a wy chcecie, by teraz moi ludzie grzecznie ich traktowali?
– Wasi dzielni żołnierze nie muszą być grzeczni, towarzyszu Żukow, muszą jedynie się tacy wydawać. – Stalin okazywał swojemu dowódcy niezwykłą cierpliwość. Ostatecznie wojna się skończyła, a zwycięstwo przypadło Rosjanom. – Wydam pisemny rozkaz zabraniający odwetu na cywilach i przyjmę ostrą krytykę Churchilla i Amerykanów, gdyby doszło do pogwałcenia zakazu. Znakomicie rozumiemy się z Churchillem. Ten człowiek potrafi pić, myślę, że ma w sobie domieszkę rosyjskiej krwi. Zrozumie, że wasi ludzie muszą się rozładować, a ja załatwię to tak, by na wszelkie, nazwijmy je, „incydenty” zareagowano w sposób, który usatysfakcjonuje naszych sojuszników.
* * *
Gdy Rosjanie poużywali sobie z dziewczyną, część z nich rozpaliła ognisko i pozbierała kilka martwych sztuk bydła Hecka ze zbombardowanego wybiegu. Rozczłonkowali jedno ze zwierząt, upiekli mięso na otwartym ogniu i zachłannie jedli.
– Ilia, to lepsze od koniny!
– Koń, pies, szczur, kto by się przejmował? Mięso to mięso. Za to wódka to co innego, do niej trzeba podchodzić poważnie.
– Przyjacielu, nie odróżniłbyś dobrej wódki od oślej szczyny!
– E, odróżniłbym, gdybym widział, że to ty ją butelkujesz!
Po godzinie wszyscy najedli się do syta i zebrało się im na figle, strzelali więc w powietrze, próbowali też trafić kilka wiewiórek buszujących w pobliskich drzewach. Później wrócili do libacji – pili wszystko, co udało im się znaleźć w okolicznych ruinach. Śpiewy i tańce trwały w najlepsze, póki nie padli, szczerząc zęby jak banda głupków i klnąc jak szewcy. Zasypiali tam, gdzie upadli, w gruzach wspaniałego niegdyś berlińskiego zoo, szczęśliwi, że przeżyli wojnę, śniąc o żonach i dzieciach. Niedługo powrócą na ojczystą ziemię.
Młoda kobieta ocknęła się następnego dnia rano, posiniaczona i zakrwawiona. Małpa badała jej twarz, wsuwała do uszu miękki, skórzasty palec. Uświadomiwszy sobie, że nie ma już skrępowanych rąk, kobieta zdołała odsunąć ciekawskie zwierzę ku jego wielkiemu niezadowoleniu – z wrzaskiem czmychnęło na drzewo. Na miejscu zjawiło się dwóch młodych Kozaków na koniach, zaalarmowanych piskliwym krzykiem małpy.
Rosyjscy żołnierze opuścili zoo o świcie, natomiast Kozacy należeli do jednostki patrolowej przeczesującej miasto w poszukiwaniu ewentualnych pozostałych ognisk oporu i meldującej o obszarach wymagających pilnego oczyszczenia. Przy tak wielu zwłokach leżących na ulicach i uwięzionych pod gruzami istniało ryzyko rozprzestrzeniania się chorób. Na każdym najmniejszym choćby skrawku trawy albo podwórka stał przynajmniej jeden biały krzyż, trzeba było zebrać resztę ciał i jak najszybciej je pogrzebać. Dotyczyło to również martwych zwierząt, stąd obecność dwóch Kozaków na terenie ogrodu zoologicznego.
Jeden z nich zsiadł z konia i obejrzał kobietę, przecinając resztę krępujących ją więzów.
– Ona żyje, Aleksiej, ale dość z nią kiepsko.
– Dziwka dostała to, na co zasłużyła. Zresztą mamy ważniejsze sprawy na głowie: jak, do cholery, usunąć te trupy zwierząt? Grób dla słonia to jedno, wystarczy wykopać dół, no dobra, duży dół, ale co z żyrafą? Dobrze, że nie musimy zbijać trumien!
Drugi z mężczyzn nadal przyglądał się kobiecie.
– Jest bardzo młoda, Aleksiej, coś mamrocze, nie mogę zrozumieć. Znasz niemiecki? Wydaje mi się, że mówi po niemiecku. Co robić?
– Wrócić do sztabu i poprosić o buldożer i grabarza, żeby uporać się z tymi wszystkimi truchłami.
– Pytam o dziewczynę, co mam z nią zrobić?
– Co chcesz. Zabaw się, jeśli masz ochotę, byle szybko. Mamy robotę.
Dziesięć minut później Kozak truchtał zrujnowanymi ulicami Berlina z nagą kobietą przewieszoną przez siodło z przodu. Z piwnic zaczynali wyłaniać się brudni, obsypani pyłem ludzie o szarych twarzach i przerażonych, zapadniętych oczach. Na wielu ulicach wyrosły hydranty, cywile cicho ustawiali się z rondlami i wiadrami w kolejce, ze zdziwieniem spoglądając na Kozaka i jego pasażerkę.
W pierwszych dniach po bitwie o Berlin zaprowadzenie porządku publicznego było decydującą kwestią, biurokraci już rozglądali się za miejscem pracy, taszcząc ulicami sfatygowane szafy na dokumenty, biurka, starali się znaleźć miejsce na założenie biura. Na gumowe pieczątki i firmowy papier przyjdzie jeszcze poczekać, odręczne notatki i zaufanie muszą na razie wystarczyć. Trzeba było wydrukować kartki żywnościowe – zapewnienie wystarczających racji podstawowej żywności, wody oraz środków medycznych stanowiło priorytet. Splądrowano każdy bank w mieście, a mimo to kilka z nich wznowi działalność w ciągu zaledwie tygodnia.
Miejscowi urzędnicy wypełniający rosyjskie rozkazy zorganizowali już kobiece brygady uliczne do usuwania gruzu z dróg i chodników – rozpoczęło się wielkie sprzątanie. Podłączenie elektryczności i wody miało potrwać jeszcze chwilę, ale część piekarzy z odległych przedmieść pracowała już nocami w pocie czoła, by dostarczyć miastu chleb i nakarmić bezdomnych oraz pozbawionych środków do życia.
Dzieci poszukiwały w ruinach zagubionych zabawek i domowych pupili, stare kobiety pchały przed sobą dziecięce wózki, wypatrując drewna na opał oraz resztek jedzenia, dziesiątki tysięcy pozbawionych dachu nad głową ludzi gromadziły się wokół małych, nędznych ognisk, spoglądając na siebie nawzajem, czekając na zagotowanie wody i zagajenie rozmowy. Gdy uprzątnięto ulice, pojawiły się na nich furmanki i wozy, ciągnięte zwykle przez konie, czasem przez starszych mężczyzn. Dzieci siedziały na stosach mebli i innego dobytku, obok nich błąkały się leciwe kobiety, zmierzając nie wiadomo dokąd – cały kraj legł w gruzach.
Kozak jechał powoli, koń od czasu do czasu podrzucał głową, przestraszony walącym się znienacka budynkiem. Towarzyszył temu huk jak podczas trzęsienia ziemi, powietrze wypełniał duszący pył, sypały się iskry i popiół, koń i jeździec omijali pobojowisko.
W końcu dotarł pod szpital Charité Universitatsmedizin na berlińskim Uniwersytecie Humboldta. Większa część szpitala i sąsiedniego wydziału ucierpiała od bomb, ale lekarze i personel Armii Czerwonej przenosili się już do kilku nienaruszonych budynków, by zająć się spodziewanym napływem pacjentów.
Zawaliła się większa część sektora administracyjnego szpitala, ale oddziały aż tak nie ucierpiały. Ludzie uwijali się jak w ukropie, niektórzy w białych kitlach, rozładowywali ciężarówki, nosili sprzęt szpitalny na oddziały i sale operacyjne. Nad miastem przelatywały nisko samoloty, ryk silników odbijał się pośród ruin, ludzie instynktownie kulili się i kryli. Koń znów stanął dęba. Kozak chwycił kobietę za włosy, by nie spadła na ziemię.
– Co tu macie, towarzyszu? – zapytała pielęgniarka.
– Znaleźliśmy ją w zoo. Nasi żołnierze zabawili się w nocy. Jest w złym stanie, prawdę mówiąc, nie wiem, czy w ogóle jeszcze żyje.
– Niech no rzucę okiem. – Pielęgniarka uniosła powiekę kobiety, po czym orzekła: – Żyje i tym gorzej dla niej. Nie utworzyliśmy jeszcze oddziału dla ofiar gwałtu, Bóg jeden wie, gdzie ją położyć.
Kozak zsiadł z konia, ściągnął kobietę z siodła, trzymając w ramionach bezwładne ciało.
– Gdzie ją zanieść?
Pielęgniarka poszła przodem, wdając się po drodze w rozmowę.
– Mieliście z kolegami rozrywkę, jak widzę?
– Nie ja, byłem na patrolu od północy, kolega został w zoo i próbuje rozwiązać problem martwych zwierząt. Straszne tam pobojowisko. Jeśli ich szybko nie pogrzebiemy, w całym mieście będzie cuchnąć rozkładającym się mięsem.
– Wiedzieliście, że rano łaził tu lew?
– Lew?
– Tak, musiał uciec z zoo i się tutaj zabłąkać. Strażnik oczywiście go zastrzelił, nikomu nic się nie stało, ale nie mamy pojęcia, co to zwierzę zmajstrowało po drodze. Dowiemy się, jeśli ktoś został poturbowany.
Zatrzymała się pod drzwiami prowizorycznego oddziału.
– Na razie połóżcie ją na jednym z tych łóżek. Później do niej zajrzę.
* * *
Młoda kobieta leżała samotnie przez kilka godzin, nim ponownie zjawiła się przy niej pielęgniarka. Nie zrobiła nic poza przeniesieniem jej na inny oddział, gdzie na drzwiach wywieszono napisaną odręcznie kartkę: „Gwałty”.
Ponieważ nie spodziewano się, że ofiary gwałtu zaczną tak szybko napływać, oddział był niegotowy – rosyjskich lekarzy bardziej interesowało leczenie bohaterów Armii Czerwonej niż niemieckich dziwek. Niemniej Stalin zarządził, że w każdym szpitalu musi powstać taki oddział, przystąpiono zatem do ich tworzenia po linii najmniejszego oporu. Miano wykonywać tam aborcje, leczyć rzeżączkę oraz inne choroby weneryczne, choć brakowało antybiotyków i wciąż czekano na dostawę narzędzi ginekologicznych. Niebawem zacznie się nawał niemieckich kobiet i dziewcząt, czasem jeszcze niedojrzałych płciowo, ofiar gwałtów dokonywanych przez Armię Czerwoną. Rosyjski personel medyczny nie okaże im żadnego współczucia.
Do pielęgniarki stojącej przy łóżku pacjentki dołączył lekarz.
– Ocknęła się na chwilę, ale teraz znów jest nieprzytomna – poinformowała pielęgniarka. – Podałam jej wodę. Trzymała w ręku ten papier, jakiś dokument Gestapo, tak mi to wygląda. Potrzebny nam ktoś, kto zna niemiecki, by nam go przetłumaczył.
– Podobno wkrótce będą dostępni tłumacze z Czerwonego Krzyża – oznajmił doktor.
– Jest młodziutka i strasznie ją zmaltretowali, doktorze. Nie podoba mi się jej stan. Cały czas mamrocze coś o dziecku.
– Było z nią dziecko?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Naprawdę z nią kiepsko. Majaczy.
Rosyjski lekarz pobieżnie rzucił okiem na pacjentkę, sprawdził puls, osłuchał serce.
– Kilka zadrapań i siniaków, rozcięta warga, może złamane żebra albo nos; z czasem dojdzie do siebie. Widzę, że wciąż krwawi z pochwy.
Pielęgniarka pokiwała głową i wzruszyła ramionami.
– Niech ją siostra jak najdokładniej umyje, a ja wrócę tu później, sprawdzę, czy nie trzeba szyć. Czasem nasi chłopcy są niepotrzebnie brutalni, ale mają za sobą ciężką wojnę, zasługują na trochę rozrywki.
Godzinę później pielęgniarka zapukała do gabinetu lekarza, informując, że kobieta poroniła. Doktor westchnął.
– Więc stąd to krwawienie. Czyli nie muszę jej badać. Skoro poroniła, nie trzeba przerywać ciąży. Niech ją pani sama pozszywa w razie potrzeby; praktyka nie pójdzie na marne. Odpocznie parę dni, potem zwrócę się do Czerwonego Krzyża, żeby znaleźli jej coś do ubrania, i będziemy mogli ją wypisać. – Otworzył kartotekę, zapalił fajkę i położył nogi na biurku. Nad jego głową zebrał się obłok cuchnącego dymu. – Znamy jej nazwisko?
Pielęgniarka zerknęła do notatek.
– Znalazłam kogoś, kto zna niemiecki. Według papierów, które miała przy sobie, nawiasem mówiąc, jest to raport Gestapo, ma na imię Klara. Klara Filipek, kucharka.
* * *
Trzy dni później stan Klary się poprawił. Nie mogła mówić, ponieważ zdiagnozowane przez lekarza rozcięcie wargi okazało się złamaniem szczęki, którą w rezultacie ciasno obandażowano, uniemożliwiając poruszanie ustami. Karmiono ją przez słomkę. Kilka dni później udało jej się porozumieć z przedstawicielką Czerwonego Krzyża za pomocą języka migowego, pisania na kartce i mruknięć.
– Załatwię dokumenty, by mogła pani swobodnie poruszać się po mieście – poinformowała przysłana przez Czerwony Krzyż kobieta. – Co zamierza pani zrobić, dokąd ostatecznie chce się pani udać?
Klara wzruszyła ramionami i wymamrotała przez zaciśnięte zęby:
– Chyba do Polski.
– Dlaczego akurat tam? Jest tam równie źle jak tutaj. Kraj w ruinie, miasta i miasteczka obrócone w gruzy, ludzie bez grosza, bez jedzenia, pracy czy dachu nad głową. Pałętają się uchodźcy, nie mają dokąd pójść, nocami okradają się nawzajem, by wyżywić siebie i dzieci. Bezpieczniej jest w Berlinie niż w Warszawie. Tutaj przynajmniej Amerykanie i Anglicy próbują zaprowadzić jakiś sensowny porządek.
– Siostra… moja siostra… pomoże. Na pewno.
– Zna pani adres?
– Na początku wojny mieszkała w Krakowie, tyle wiem. Znam nazwisko, adresu nie.
– Pod koniec tygodnia jedzie transport do Warszawy, a potem do Krakowa. Jeśli lekarz zezwoli na podróż, mogę załatwić paszport i wizę, zabierze się pani którąś z ciężarówek. Wiozą zaopatrzenie medyczne i ubrania do naszych magazynów w Polsce.
Klara z westchnieniem zamknęła oczy, podziękowała przedstawicielce Czerwonego Krzyża i oświadczyła, że wsiądzie do tej ciężarówki bez względu na decyzję doktora. Zgodnie z obietnicą Czerwony Krzyż dostarczył paszport i wizę dla polskiej obywatelki o nazwisku Klara Filipek wraz z kilkoma w miarę odpowiadającymi rozmiarem ubraniami. Kilka dni później odebrała ją ze szpitala ciężarówka. Klara siedziała z tyłu pośród pudeł i skrzyń, moszcząc się najwygodniej, jak się dało na kilku kocach znalezionych w dużej torbie na pranie.
Po długiej i niewygodnej podróży przekazano ją Czerwonemu Krzyżowi w Krakowie, a następnie przewieziono do szpitala. Tam zbadano jej szczękę i krwawienie z dróg rodnych, które znów pojawiło się po kilkudniowej podróży. Tym razem opiekował się nią znacznie delikatniejszy amerykański lekarz, który nakazał co najmniej dwutygodniowy odpoczynek w łóżku.
– Rzeźnik, który zajmował się panią w Berlinie, powinien mieć zakaz wykonywania zawodu – oznajmił lekarz po badaniu. – Ma pani bardzo dużo szczęścia. Jestem zaskoczony, że pani przeżyła, ponieważ straciła pani bardzo dużo krwi. W dodatku krwawienie nadal się utrzymuje. Myślę jednak, że panujemy nad sytuacją. Co się stało?
– Żołnierze, rosyjscy żołnierze – wymamrotała z zamkniętymi oczami.
– Teraz zapewnimy pani właściwą opiekę, żadni Rosjanie nie będą mieli do pani dostępu, ani lekarze, ani żołnierze.
– Dziękuję – rzekła Klara z westchnieniem.
– Muszę panią poinformować o pewnej rzeczy… Nie jest to łatwe, proszę więc wybaczyć, jeśli moje słowa zabrzmią nieco obcesowo. Widzę, że rodziła pani w przeszłości, obawiam się jednak, że nie będzie pani mogła mieć więcej dzieci. Tych obrażeń wewnętrznych nie da się naprawić.
– Tak podejrzewałam – odparła, nie otwierając oczu. Drżała jej dolna warga, z kącika oka spłynęła łza.
– Przynajmniej pani przeżyła.
– Powinnam być za to wdzięczna losowi? – zapytała, odwracając głowę.
2
Hermann Göring westchnął, gdy jego limuzyna niespodziewanie zatrzymała się we wsi Bruck-Fusch w Bawarii. Pochylił się i postukał kierowcę w ramię.
– Hans, co się dzieje, dlaczego stoimy?
– Nie wiem, Reichsmarschallu, ale wygląda na to, że gdzieś przed nami jest blokada na drodze. – Kierowca wystawił głowę przez okno i zauważył kilku żołnierzy idących wzdłuż sznura ciężarówek w stronę mercedesa. – Ktoś tu idzie.
– Mam nadzieję, że nie Rosjanie – powiedział Göring, chichocząc nerwowo.
– Wyglądają na Amerykanów – padła odpowiedź.
Za bocznym oknem z tyłu pojawiła się twarz, uprzejmie zapukały obleczone rękawiczką knykcie, dając Göringowi znak, by odsunął szybę.
– Ojej, zdaje się, że to może być koniec mojej podróży – rzekł Hermann z ujmującym uśmiechem.
– Zgadza się, Reichsmarschallu – przyznał amerykański oficer, a następnie otworzył drzwi, dając Göringowi znak, by wysiadł.
Zaprowadzono go do znajdującego się w pobliskim budynku biura, gdzie uroczyście zdał pistolet oraz sztylet generałowi Robertowi Stackowi z Trzydziestej Szóstej Teksańskiej Dywizji Piechoty i gdzie zrobiono zdjęcia dla potomności. Potraktowano go z godnością, Göring był zadowolony z okazywanego mu przez Amerykanów szacunku.
– Wolno spytać, Reichsmarschallu, dokąd się pan udawał?
– Do Szwajcarii, szanowny panie.
– Dlaczego towarzyszy panu tak wiele pojazdów? Doliczyliśmy się co najmniej dwudziestu w pańskiej kolumnie.
– Och, wiozą moje rzeczy osobiste; kilka niezbędnych przedmiotów na najbliższe miesiące. Poza tym mam obowiązek zapewnienia mojemu personelowi zatrudnienia. Kucharzom, lokajom, pokojówce i sprzątaczce, a także ogrodnikowi. Z pewnością pan rozumie, generale. Należy zachowywać standardy.
– Cóż, obecnie jest pan naszym więźniem, przejęliśmy pański dobytek i zatrzymaliśmy służbę do przesłuchania. Ze względu na pańską rangę oraz status nie wyślemy pana do obozu jenieckiego, co zapewne przyjmie pan z ulgą. O ile mi wiadomo, mamy dostęp do hotelu Palace w Luksemburgu, gdzie czeka na pana pokój. Będzie pan podlegał aresztowi domowemu i może pan liczyć na traktowanie z należnym szacunkiem. Nasi ludzie zadadzą panu kilka pytań, a współpraca z nami leży w pańskim interesie.
– Bo co? Będziecie mnie torturować?
– Nie jesteśmy z Gestapo, Reichsmarschallu. Na miejscu będą psychologowie i lekarze praktycy, oczywiście wyłącznie wojskowi. Zapewniam, że nikt nie zamierza się nad panem w żaden sposób znęcać.
Reichsmarschall z uznaniem pokiwał głową i uśmiechnął się do siebie. Może Amerykanie zechcą, by pomógł w odbudowie Niemiec. Miało to sens – przynajmniej zdaniem Hermanna Göringa.
* * *
Hotel Palace w luksemburskim Mondorf-les-Bains był niegdyś reprezentacyjnym hotelem uzdrowiskowym dla sławnych i bogatych, obecnie zaś służył za punkt przechodni dla wysokich rangą nazistów pojmanych po zakończeniu wojny. Imponujący czterokondygnacyjny gmach stał się faktycznie eleganckim obozem jenieckim otoczonym elektrycznym ogrodzeniem z drutu kolczastego, z wieżami strażniczymi i ruchomymi reflektorami. Luksusowe armatury i sprzęty w większości usunięto, pokoje na piętrach drugim i trzecim zamieniono w cele. Każdy był wyposażony w łóżko, biurko i krzesło. Amerykanie nazywali to miejsce obozem Ashcan – „Popielniczką”.
Cennym więźniom, takim jak Hermann Göring, przydzielano psychologa, który miał im towarzyszyć w spacerach po terenie obozu, pomagać w codziennych zajęciach i adaptacji oraz rozmawiać z nimi o co ciekawszych aspektach wojny i odgrywanej przez nich roli.
Już kilka dni po przybyciu do hotelu Göring znalazł się w towarzystwie innych nazistowskich notabli, takich jak Joachim von Ribbentrop, minister spraw zagranicznych Hitlera, i wysocy rangą oficerowie Wehrmachtu – Generalfeldmarschall Wilhelm Keitel oraz Generaloberst Alfred Jodl. Był tam również Grossadmiral Karl Dönitz, dowódca Kriegsmarine, nominowany przez Hitlera w testamencie na następcę. Prócz nich do obozu trafili bankierzy i urzędnicy państwowi wysokiego szczebla z rozmaitych organizacji nazistowskiego reżimu oraz z rządu Rzeszy. Na końcu listy, ku wielkiemu zaskoczeniu Hermanna Göringa, figurowała nader dobrze znana mu postać – jego brat Albert.
Żywiono nadzieję, że umieszczeni w przyjemnym otoczeniu i godnie traktowani członkowie nazistowskiej elity odzyskają zdrowie i siły, odpoczną i zaczną otwarcie opowiadać o swoich rolach w wojnie oraz o procesach decyzyjnych i filozofii Hitlera. Zadaniem psychologów było zaprzyjaźnienie się z nimi i przekazywanie amerykańskiemu dowództwu naczelnemu wszelkich cennych informacji, które zdołają pozyskać.
Johna Gillena, amerykańskiego oficera wywiadu, przypisano Hermannowi Göringowi. Reichsmarschall okazał się zaskakująco uprzejmym człowiekiem i miłym kompanem. Nie było najmniejszych wątpliwości co do jego inteligencji oraz pragnienia zachowania godności w niewoli. W końcu ustępował w hierarchii tylko Hitlerowi i zdawał się chętny do współpracy w zamian za pewne przywileje i swobody podczas pobytu w kompleksie hotelowym. Był najwyższy rangą spośród pojmanych nazistów. Gillen zanotował w raportach, że Göring cierpi na urojenia.
– Wie pan, John, rozumiem, dlaczego wszyscy tu jesteśmy: ministrowie Führera i doradcy wojskowi. Możecie przesłuchiwać nas do woli, ale nigdy nie zmieni to faktu, że wy wygraliście, a my przegraliśmy; czy to ważne jak albo dlaczego? Już nigdy nie będzie tak wielkiej wojny, ponieważ ktoś taki jak Adolf Hitler drugi raz się nie narodzi. Co wy, psychologowie, powiecie na taki pogląd, na tę dozę rzeczywistości?
– Doskonale, Reichsmarschallu. Zawsze to jakiś początek, który wiele mówi o pańskim stanie umysłu i przemyśleniach. Okazał pan gotowość do współpracy, za co panu dziękuję.
– Skoro nawiązaliśmy dobre relacje, John, chciałbym porozmawiać z panem o czymś, co mnie martwi i co, mam nadzieję, potraktuje pan poważnie.
– Skoro coś pana niepokoi, Reichsmarschallu, naturalnie, że potraktuję sprawę poważnie.
– Często słyszę rozmowy waszych ludzi, strażników i tak dalej, kiedy wykonują swoje codzienne obowiązki, a ja siedzę zamknięty w pokoju. Zupełnie niepotrzebnie są niegrzeczni. Nazywają mnie Fetter Junge, wie pan.
– Fetter Junge?
– Tak. To znaczy „grubas”. Okropnie to nieuprzejme, zbyteczna zniewaga. Jestem nieco korpulentny, zawsze taki byłem, ale niewiele się zyska, traktując kogoś mojego pokroju, kto znalazł się w tak niefortunnym położeniu, z tak zwaną podwórkową ogładą. Szykanują mnie, ja zaś sobie tego nie życzę!
– Rozumiem.
– Nie uważa pan, że jak dotąd byłem bardziej niż uczynny? Czy nie przedstawiam wam stosownych faktów i liczb, nie udzielam informacji, które pozwalają wam zrozumieć tajniki działania gabinetu Hitlera i niemieckiej machiny wojennej?
– Owszem, rzekłbym nawet, że mówił pan o tym dość otwarcie. Zgadzam się i przyjmuję to z zadowoleniem.
– Proszę więc, John, nie chcę więcej słyszeć o „grubasie”, w przeciwnym razie może przytrafić mi się atak amnezji.
Gillen chciał się wydać życzliwy, lecz musiał również wziąć pod uwagę realia sytuacji Göringa.
– Całkowicie rozumiem, Reichsmarschallu. Musi pan jednak zmierzyć się z faktem, że wojna się skończyła, a wy, naziści, macie sporo na sumieniu. Zginęło mnóstwo ludzi, trzeba odbudować cały kontynent, nim będzie można zacząć życie od nowa. Wychodzą na jaw różne sprawy, potworności, o których dotąd nie słyszano, rzeczy absolutnie niewyobrażalne. Obawiam się, że ludzie nie mają już szacunku dla pańskiej rangi.
– Och, drogi Johnie… – Z twarzy Göringa znikł uśmiech. – My, Niemcy, co prawda przegraliśmy tę drobną potyczkę, ale nazistami pozostaniemy po wsze czasy, proszę nie mieć co do tego złudzeń. Za sto lat ludzie nadal będą mówić o Hitlerze jako o Führerze, a ja na zawsze pozostanę Reichsmarschallem Göringiem, drugim najważniejszym człowiekiem Rzeszy. Powinienem panu powiedzieć, że od początku opowiadałem się przeciwko wojnie. Nasz naród nie szukał konfliktu, lecz nasz przywódca zagrzał ludzi do działania. Niby dlaczego jakiś wałkoniący się chłop miałby ryzykować życie, skoro najlepsze, na co mógł liczyć w tej wojnie, to powrót do domu w jednym kawałku? Ani Brytyjczycy, ani Amerykanie, ani Rosjanie nie chcieli iść na wojnę, ale decyzje podejmują przywódcy. Bez względu na to, czy wybrano ich demokratycznie, czy przejęli kontrolę nad krajem, wciągnięcie mas do boju zawsze jest prostą sprawą. Wystarczy powiedzieć, że zaatakuje ich wróg, a tych, którzy wciąż się opierają, potępić za brak patriotyzmu i narażanie własnego kraju na niebezpieczeństwo. Tak się to robi. – Wymownie pokręcił głową. – Nic trudnego.
Göring lubił spacerować z Gillenem po pięknych ogrodach. Dużo rozmawiali o wojnie i Hitlerze.
– Traktat wersalski był początkiem tego wszystkiego, widzi pan. Gdyby nie jego drakońskie postanowienia, nie widziano by w Hitlerze zbawcy kraju. Niemcy tonęły, ponieważ po pierwszej wojnie światowej alianci nas ciemiężyli. Nasz naród doznał upokorzeń, gospodarka została sparaliżowana. Miejmy nadzieję, że kiedy dojdzie do ostatecznych rozstrzygnięć po tej wojnie, alianci nie popełnią tego samego błędu, bo jeśli tak, pozostawią pomost, na którym zostanie zbudowana Czwarta Rzesza.
– Ale Niemcom potrzebny jest przywódca, a wasz nie żyje. Hitler zginął w swoim bunkrze trzydziestego kwietnia.
Göring nagle zatrzymał się w pół kroku i z uśmiechem odwrócił do Amerykanina.
– Niech pan w to wierzy, jeśli chce, John, ale są wśród nas tacy, którzy wiedzą swoje.
* * *
Klarę trzymano w krakowskim szpitalu jeszcze przez kilka tygodni. Rekonwalescencja przebiegała powoli, a dziewczyna musiała przecież odzyskać siły przed wyruszeniem na poszukiwania rodziny. Zjawiła się u niej przedstawicielka Czerwonego Krzyża, by zorientować się, czy mogą jej pomóc. Mieli w rejestrach ogromną liczbę osób przesiedlonych oraz uchodźców; może jest wśród nich jej siostra? Klara pokazała przedstawicielce zmięty dokument Gestapo.
– Skąd pani to ma?
Trzeba było skłamać.
– Gotowałam w stołówce Kancelarii Rzeszy, schroniłam się w opuszczonym bunkrze, a Rosjanie powiedzieli, że był to schron Führera. Ukrywałam się w pomieszczeniu biurowym i tam się na to natknęłam. Zdaje się, że z jakiegoś powodu prześwietlało mnie Gestapo; może myśleli, że jestem Żydówką albo szpiegiem. – Klara czuła, jak się czerwieni: nie umiała kłamać, ale uznała to za bardziej bezpieczne niż przyznanie się, że była kucharką Hitlera i do niedawna nosiła w łonie dziecko Martina Bormanna. – Wiem tylko tyle, że moja siostra ma na imię Natalka i że obie nosimy nazwisko Filipek.
Informacje były skąpe, ale dawały jakiś punkt zaczepienia i Czerwony Krzyż zgodził się pomóc w szukaniu Natalki. Kraków w przeciwieństwie do wielu polskich miast nie ucierpiał w wojnie. Był jednym z nielicznych wspaniałych miast, które zasadniczo pozostało nietknięte, to zaś oznaczało, że łatwo dało się zlokalizować adres. Za to znaleźć mieszkające tam przed wojną osoby? To zupełnie inne przedsięwzięcie. Po Krakowie wędrowały masy przesiedleńców z całej Polski, ciągnących do miasta w poszukiwaniu pracy, bezpieczeństwa i dachu nad głową.
Odnalezienie w tak dużym mieście osoby o nazwisku Natalka Filipek to nie lada wyczyn, ale przedstawicielka Czerwonego Krzyża podczas rozmowy z Klarą sporządziła szczegółowe notatki i już następnego dnia rozpoczęto poszukiwania.
* * *
Mundur SS Ralfa Fuchsa wisiał przez kilka tygodni w cedrowej szafie na wysoki połysk, starannie wyprasowany, bez plam. Fuchs nie potrafił się zdobyć na jego zniszczenie, choć wiedział, na jakie naraża się przez to ryzyko – jednak lada chwila spodziewał się informacji o ucieczce do Ameryki Południowej. Już wkrótce znów będzie paradował w pełnym rynsztunku, gdy tylko znajdzie się wśród swoich. Na razie nie martwił się przesadnie możliwością przesłuchania, gdyby zatrzymano go na ulicy. Władał polskim bez śladu niemieckiego akcentu, co okazało się pomocne, kiedy polował na Żydów w Warszawie, z pewnością więc przyda się i teraz. Jak dotąd wszystko układało się po myśli leutnanta Fuchsa. W czasach obław na Żydów udało mu się zdobyć kilka nieoprawionych brylantów, trochę biżuterii i całkiem sporo gotówki – wystarczy na kilka najbliższych lat. Miał nadzieję dostać się do Ameryki Południowej i rozpocząć nowe życie w kraju, gdzie wszystko jest tanie, łącznie z kobietami – jego największą słabością.
Kiedy nie pił w obskurnych barach Krakowa, czaił się w swoim mieszkaniu na placu Szczepańskim, korzystając z dobrego jedzenia i alkoholu kupowanych na czarnym rynku. Ludzie uważali go za polskiego oficera artylerii na urlopie po zakończonej wojnie, który wróci do domu w Warszawie, gdy miasto znów będzie się nadawało do zamieszkania. Wszyscy wiedzieli, że co najmniej osiemdziesiąt procent Warszawy leży w gruzach, zatem nikt nie dziwił się jego obecności w Krakowie. W dodatku był przystojny, sympatyczny i dobrze płacił – słynął z hojnych napiwków. Gospodyni była zadowolona z tak porządnego lokatora.
Gdy Fuchs przybył do miasta, znał nazwisko pewnego katolickiego księdza sympatyzującego z nazistami, który pomógł innym niemieckim wojskowym w potrzebie. Ralf namierzył go bez trudu. Wielebny Draganović napomknął, że być może zdoła mu pomóc podczas swojego pobytu w Polsce. Wyjaśnił, że Kościół obawia się bardzo realnej perspektywy aneksji Polski przez Rosję na wzór aneksji Austrii dokonanej przez Hitlera. Podli nowi rządzący bez wahania zlikwidowaliby Kościół katolicki. W strukturach kościelnych byli tacy – mówiło się nawet o stojących w hierarchii tak wysoko jak papież – którzy ochoczo uwiliby sobie gniazdka, pomagając nazistom rozpocząć nowe życie. Przysługa za przysługę, powiedział Draganović z błyskiem w oku.
Fuchs czytał gazetę przy lampce wina, gdy usłyszał przekręcanie klucza w zamku. Uśmiechnął się i wstał, by się przywitać. Odebrał od kobiety płaszcz i zaproponował kieliszek wina. Jedną z największych przyjemności, jakich zaznawał w Krakowie, było ciało tej kobiety. Eleganckiej, szczupłej, wyższej od niego o kilka centymetrów, jednak nie dostrzegał w tym problemu, ponieważ dobrze czuł się w restauracjach, mając ją u swego boku. Tak wielu mężczyzn z zazdrością pożerało ją wzrokiem – niektóre kobiety również – co niesłychanie go ekscytowało. Poznali się ponad miesiąc temu i natychmiast między nimi zaiskrzyło. Trzy tygodnie później wręczył jej klucz do swojego mieszkania, gdzie odwiedzała go dwa razy w tygodniu, zostawała na noc, gotowała dla niego i zaspokajała go tak, jak żadna inna kobieta.
– Ależ miałam dzień, Ralf – westchnęła zmęczona.
– Napij się i wszystko mi opowiedz – poprosił, podając jej kieliszek czerwonego wina.
– Możemy porozmawiać w łóżku?
– Jest dopiero czwarta po południu.
– Od kiedy to obowiązuje godzina policyjna na miłość? – zapytała, unosząc piękne łuki brwi i sugestywnie się uśmiechając.
Pojawiła się w jego życiu kilka dni po tym, jak wstępnie zasięgnął u duchownych języka w sprawie wyjazdu do Ameryki Południowej – wyjaśniła, że jest pośredniczką i robiła to już dla kilku nazistów. Wspomniała o ułatwieniu wyjazdu Adolfowi Eichmannowi, naziście wysokiego szczebla i jednemu z najbardziej poszukiwanych ludzi na świecie, który był już w drodze do Argentyny. Wywarło to na Fuchsie duże wrażenie.
– Byłam dziś rano u pewnego biskupa, Ralf, rozmawialiśmy o twoich dokumentach. Mówił, że zanim Kościół ci pomoże, musisz udowodnić, że służyłeś w SS.
Podniósł prawe ramię, pokazując pod pachą tatuaż z grupą krwi – pewną oznakę jego zaszeregowania. Następnie podszedł do szafy i ją otworzył, wyjął szary mundur z błyskawicami SS na klapach i go jej zaprezentował.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Odparła, że musi dostarczyć Kościołowi dowody w formie fotografii, ponieważ robią się nerwowi z powodu rosnącej liczby Niemców uciekających do Ameryki Południowej.
– Skombinuję aparat na przyszły tydzień. Niełatwo zdobyć sprzęt i rolkę filmu, więc proszę, bądź cierpliwy. Zrobimy zdjęcie do twojego nowego paszportu, spełnimy pozostałe wymagania Kościoła i w drogę! A, zaraz, musisz jeszcze wybrać docelowy kraj, bo trzeba załatwić wizę i zezwolenie na podróż. Wszystko da się zrobić, ale nie ma pośpiechu…
Przytuliła się do niego od tyłu, rozmyślnie przyciskając piersi do jego pleców.
– Ale ja już jestem znudzony i sfrustrowany. Co mam robić z czasem?
– Nie oprowadzam wycieczek po mieście – szepnęła mu do ucha.
– Myślałem o czymś ciekawszym niż szwendanie się po ulicach i gapienie na stare domy…
Pięć minut później patrzył, jak kobieta powoli się rozbiera, a myśli o Argentynie czy Boliwii zepchnął na tył głowy.
– Na co się tak gapisz? – zagruchała, pozwalając sukience opaść na podłogę.
– Podziwiam widoki.
Przekrzywiła głowę, jakby zdziwiona jego odpowiedzią, ale uśmiech na jej ustach dowodził, że dokładnie wie, co robi i czego on pranie.
– Skąd bierzesz tak piękną bieliznę? – zapytał, pociągając duży łyk wina.
– Kobieta musi mieć swoje sposoby w tych trudnych czasach – odparła, rozpinając biustonosz. Wiedziała, jak usidlić mężczyznę, jak zarzucić przynętę, udając nieśmiałą i odrobinę niewinną, ale przyprawiając to zawsze delikatną zapowiedzią tego, co nastąpi. Kiedy się poznali, pozowała na osobę skromną i powściągliwą, nie miał jednak wątpliwości, że za tą fasadą kryje się ciało obiecujące rozkosze, o których większość mężczyzn z temperamentem może tylko pomarzyć.
Przyglądał się jej piersiom, przełknął ślinę, gdy zsunął się z nich biustonosz, napawał się tym, jak się kołyszą, gdy oparła stopę o krzesło i pochyliła się, by odpiąć podwiązki. Powoli rolowała na udzie jedwabną pończochę i niżej, w dół łydki. Miała gładką, miękką skórę, uwielbiał wodzić językiem po jej udach, za każdym razem wywołując jęk rozkoszy.
Wkrótce oboje wylądowali w łóżku, nadzy, pod pościelą. Fuchs ciężko dyszał, gdy wturlała się na niego i wyprostowała ramiona, odchylając się w tył i wpatrując w jego twarz. Lubiła widzieć tę jego zadowoloną, próżną minę, arogancję charakterystyczną dla większości esesmanów. Zamknęła oczy i łagodnie się na niego osunęła. Gdy w nią wszedł, poruszała biodrami bardzo powoli, zabierając go w to szczególne miejsce, za które niektórzy mężczyźni daliby się zabić.
Przy ich pierwszym spotkaniu wychodził ze skóry, by się z nią przespać. Przez kilka dni udawała, że się opiera, mówiła o moralności i roli kościelnej pośredniczki. Powiedziała, że od tej pory to ona będzie przekazywać wiadomości, najlepiej więc, by nie odwiedzał kościoła – to konieczność, by uniknąć podejrzeń. Wiedział, że po wojnie polskie kobiety mają niewiele do zaoferowania poza swoim ciałem, i chętnie szastał pieniędzmi. Ostatecznie pieniądze mają siłę przekonywania. Kupił jej kosztowne prezenty, luksusowe towary praktycznie niedostępne w Polsce w owym czasie. Zdobył je dla niej, była zachwycona, spotkanie skończyło się w łóżku.
Ujeżdżała go teraz, siedząc na nim okrakiem, powoli unosząc się i opadając, przypatrując się jego twarzy. Nagle przestała się poruszać. Otworzył oczy.
– Nie przerywaj, co się stało?
– Nic się nie stało, Ralf, po prostu chcę spróbować czegoś nowego.
Wyśliznęła się z łóżka i podeszła do torebki. Uśmiechnął się z zadowoleniem, obserwując, jak przy każdym kroku kołysze jędrną pupą w kształcie gruszki. Co za kobieta! Wróciła równie znienacka, jak się oddaliła, położyła coś na nocnym stoliku, a potem pokazała maseczkę.
– To opaska zaciemniająca, wiesz, taka dla osób, które mają kłopot z zasypianiem i muszą odciąć wszelkie źródła światła.
– Kto ją zakłada, ty czy ja? I co tam jeszcze masz? Co położyłaś na stoliku?
– Tyle pytań, Ralf! – droczyła się i uszczypnęła go w nos. – Nie bądź niegrzecznym chłopcem. Kiedy założysz maskę, nie będziesz widział, co zamierzam. Czy to nie przednia zabawa? Erotyczna wersja „morderstwa w ciemności”! – Ścisnęła mu prawy sutek i się roześmiała. – Bawisz się czy nie?
– Dobrze, dobrze, jestem gotowy! Tylko się pospiesz. Nie drocz się tak ze mną, bo zaraz będzie po wszystkim! I trzeba będzie zaczynać całą grę od nowa.
Zachowywał się jak dziecko w czasie Bożego Narodzenia, które nie może zasnąć, bo chce zobaczyć, co przyniósł mu Święty Mikołaj.
– Unieś głowę.
Oderwał głowę od poduszki, a ona zasłoniła mu oczy i zawiązała przepaskę z tyłu.
– Widzisz?
– Lubię patrzeć, przecież wiesz.
– Ale czy teraz coś widzisz?
– Nie, za to mam fantastyczną wyobraźnię i znakomitą pamięć! – Znów go dosiadła i zaczęła się wiercić. – No, dalej – niecierpliwił się. – Znam to aż za dobrze, w opasce czy bez. Nie stać cię na więcej?
– Och, i owszem – zamruczała jak kotka, sięgnęła do nocnej szafki i wzięła do ręki pawie pióro, które położyła tam kilka minut wcześniej.
– Co się dzieje? – zapytał.
Musnęła piórem jego usta, powiodła nim po szyi i piersi, a potem połaskotała pępek.
– Teraz dużo lepiej! – pochwalił, wijąc się pod jej dotykiem.
– Chcesz jeszcze, Ralf? Chcesz więcej?
– Chcę wszystko! – powiedział zniecierpliwiony niczym rozpieszczone dziecko.
– I dostaniesz, poruczniku SS, Ralfie Fuchsie.
Pomału wyciągnęła z dudki pawiego pióra metalowy szpikulec do mięsa, wepchnęła go po skosie w przestrzeń między żebrami, przebijając serce. Zdjęła mu opaskę. Szeroko otworzył oczy, spojrzał na nią w głębokim szoku, jak gdyby chciał zapytać: „Dlaczego to zrobiłaś?”. Lekko wierzgnął, jego ciało zadrżało, wyrzęził coś, czego nie mogła zrozumieć, a potem wyzionął ducha.
3
Hermann Göring miło spędzał czas w hotelu Palace. Co prawda na noc zamykano go w pokoju, za to w ciągu dnia mógł zażywać ruchu w ogrodach, co pozwalało mu łagodzić objawy abstynencyjne spowodowane brakiem dostępu do morfiny oraz innych silnych narkotyków. Z początku było trudno, ale potrafił wykazać się determinacją; Amerykanie wyposażyli go w materiały piśmienne, mógł więc sporządzać dla nich notatki i wysyłać listy. I rzeczywiście pisał do swojej żony Emmy na adres domu jej rodziców w Szwajcarii. Listy otwierano, cenzurowano, a wysyłały je organy władzy.
Przesłuchania rozpoczęły się wkrótce po przybyciu Göringa do hotelu i odbywały się codziennie, czasem nieformalnie podczas spacerów z Gillenem, innym razem przybierały bardziej oficjalną formę w gabinecie amerykańskiego majora i w obecności notującej przebieg rozmowy sekretarki. Hermann traktował te sesje jak rodzaj gry, uważał, że co najmniej dorównywał intelektem osobom zadającym pytania, a bywało, że je przewyższał.
– A więc, Herr Göring…
– Reichsmarschall Göring, jeśli pan pozwoli, majorze.
– Wie pan, że po zakończeniu wojny pańska ranga jest bez znaczenia. Utracił pan swoje tytuły.
– Tylko w pańskiej obecności, majorze. Wystarczy zagadnąć przypadkowego Niemca na ulicy, a będzie wiedział, kim jestem.
– Pozwolę sobie zapytać o dzieła sztuki, które znaleźliśmy w pańskim konwoju. Co ma pan do powiedzenia na ich temat, jak pan wszedł w ich posiadanie?
Göring się uśmiechnął.
– Kupiłem je legalnie.
– Dysponuje pan pokwitowaniami?
– Gdzieś je mam, jak sądzę. Ale doszły mnie słuchy, że mój dom zbombardowano, ośmielę się więc przypuszczać, że uległy zniszczeniu.
– Te dzieła zostały zagrabione, prawda, Herr Göring? Mamy spis muzeów, z których je zabrano, łącznie z datą i godziną. Pokaźny łup.
– Były przeznaczone dla Führera, miały trafić do jego galerii i służyć jego osobistej przyjemności, rozumie pan. Ja mam tylko odrzuty. – Hermann nie potrafił oprzeć się okazji, by pouczyć kogoś w kwestiach wyrafinowania i dobrego smaku. – Wie pan, moja kolekcja zawiera wiele sztuki współczesnej, Hitler nią gardził. Uważał, że to styl przejściowy, chwilowa moda, która zniknie równie szybko, jak się pojawiła.
– Posiada pan kilka prac artystów żydowskich, prawda? Co pan powie na ten temat?
– Jak już wspomniałem, Führer nie uznawał sztuki zdegenerowanej, ja jednak dostrzegałem wartość w abstrakcji. I nadal dostrzegam. Picasso okaże się znakomitą inwestycją, majorze, jeśli to pana interesuje.
– Mamy dział ekspertów zajmujący się poszukiwaniem zrabowanych dzieł sztuki, Herr Göring. Ogromnie by nam pan pomógł, a prawdopodobnie również sobie, gdyby wskazał nam pan właściwy kierunek. Wciąż nieznany jest los bardzo wielu dzieł.
Göring serdecznie się roześmiał.
– Nie sądzę, bym mógł pomóc, majorze! Widzi pan, przejęte przez nas dzieła sztuki przechodziły pod bezpośrednią kontrolę Führera. To on decydował, dokąd mają trafić, nie ja. Wiem znacznie mniej o ich miejscu przeznaczenia, niż pan sugeruje.
– Sądzę, że pan wie, Herr Göring. Zna pan miejsca ukrycia ogromnej liczby zrabowanych skarbów.
– Drogi majorze, pozwoli pan, że wyjaśnię. W istocie jestem znacznie lepiej poinformowany, niż mógłby pan sobie wyobrazić, tyle że w innych kwestiach, niedotyczących skradzionej sztuki. – Göring z ironicznym uśmieszkiem spojrzał w dal, po czym wymamrotał: – Gdyby pan wiedział choćby w połowie to, co wiem ja…
Tego samego dnia bracia Göringowie, Hermann i Albert, wypili razem popołudniową herbatę w ogrodzie.
– Och, Albercie, obawiam się, że czasy świetności familii Göringów minęły bezpowrotnie. Tamte cudowne dni wina i róż są obecnie odległym wspomnieniem.
– Nigdy nie uważałem ich za chlubne, Hermannie.
– Bo nigdy nie żyłeś tak dobrze jak ja, drogi bracie. Wiedziałeś, że trzymałem kiedyś w domu lwiątka? – Albert pokręcił głową. Nie przypominał sobie. – Tak było. To znaczy dopóki za bardzo nie urosły. Wtedy musieliśmy się ich pozbyć, ale zawsze zastępowaliśmy je mniejszymi. Wspaniale było patrzeć, jak te małe bestie wałęsają się po domu i ogrodach. Emmy je ubóstwiała.
– Czy kiedykolwiek podliczyłeś, ile pieniędzy wydałeś na Carinhall? A raczej zmarnowałeś?
Hermann odparł, że pieniądze nigdy nie stanowiły problemu, po czym nalał sobie kolejną filiżankę herbaty, choć w rzeczywistości marzył o czymś mocniejszym.
– Mój drogi bracie, gdybym miał opowiedzieć ci o bogactwach, z których korzystałem, nigdy byś mi nie uwierzył. Ale coś ci powiem. – Zlustrował wzrokiem najbliższe otoczenie, by upewnić się, że nikt go nie usłyszy. – Tyle samo, ile wydałem, jeśli nie więcej, czeka na mnie, kiedy się stąd wydostanę. A tak między nami… – Ponownie rozejrzał się po ogrodzie. – Znam miejsce ukrycia pociągu wypełnionego po dach złotem, klejnotami i dziełami sztuki. Czeka na mnie w zamkniętym i zabezpieczonym tunelu, którego lokalizacja znana jest tylko mnie.
Albert nalał sobie herbaty, Hermann podsunął mu cukiernicę.
– Nie słodzę. Jestem na diecie.
Hermann głośno się roześmiał.
– Ach tak, ja także ograniczam jedzenie, z tą różnicą, że moja dieta jest przymusowa, podobnie jak odstawienie pewnych substancji, które są tu niedostępne z jakichś zupełnie niezrozumiałych powodów! – Podał Albertowi mlecznik z delikatnej porcelany. – Pozwól, że opowiem ci o tym pociągu. Może cię zainteresować.
Z twarzy Hermanna zniknął charakterystyczny uśmiech, zastąpiony przez poważną minę.
– Tuż przed końcem wojny Führer wziął mnie na stronę i podzielił się ze mną nadzwyczaj poufnymi informacjami, Albercie. Muszę przyznać, że o ile wyraziłem żywe zainteresowanie jego ambicjami nuklearnymi…
– Chciał mieć bombę atomową?
– Owszem, a mówiąc między nami, był na dobrej drodze do zrealizowania tych ambicji, lecz przeszkodziło mu w tym zakończenie wojny. Wiedział, że musi mieć plan B, i wtedy pojawiło się zadanie dla mnie, ponieważ on sam wówczas zaangażował się w bardzo ryzykowny transfer funduszy. Złoto miało być wysłane do Ameryki Południowej, Hiszpanii, Włoch, wszędzie. Następnie spieniężone i przekazane organizacjom dostarczającym określone towary i usługi, które zestawione ze sobą i połączone stworzyłyby broń zdolną do zniszczenia świata!
Hermann przerwał opowieść i uśmiechnął się jak zaaferowany dzieciak. Albert patrzył ze zdziwieniem, a tymczasem jego brat najspokojniej w świecie kontynuował opowieść.
– Czy to nie absurdalne? Hitler zamierzał obrócić w perzynę te same kraje, którymi chciał rządzić: Rosję, Wielką Brytanię i Amerykę!
– Hermannie, nie zaskakuje mnie nic, co ten człowiek zrobił lub o czym marzył, natomiast wiele z tych pomysłów jeży mi włosy na głowie. Naziści przeszli od napaści do obrony i, chwała Bogu, przegrali.
Hermann zapewnił Alberta, że jest tego samego zdania. Plan był absurdalny, strata pieniędzy i zasobów.
– Środki, które w to włożono, nie mieszczą się w twojej wyobraźni, Albercie! Ba, niemal wykraczają poza moją! A teraz coś, o czym chcę z tobą porozmawiać. Skierowałem pociąg Führera w miejsce, o którym wiedzieliśmy tylko ja i ten dureń Bormann. Ponieważ Bormann nie żyje, wyłącznie ja znam współrzędne. Gdybym ci je podał, mógłbyś mnie stąd wyciągnąć i przerzucić do Szwajcarii? Musiałbyś przekupić kilka osób, to prawda, ale tobie zaufaliby bardziej niż mnie. Nadal jesteś szanowanym biznesmenem, podczas gdy ja zwykłym przestępcą. Dlaczego mieliby uwierzyć w uczciwość moich intencji?
Albert drwiąco prychnął.
– Hermannie, zdaje się, że jak zwykle tracisz czas.
– Ależ Albercie, po prostu rzucam pomysł. Jeszcze nie wiesz, o jakim majątku mowa. Mogę ci udostępnić… powiedzmy… trzy miliony dolarów amerykańskich. W gotówce, złocie albo w jednym i drugim. Zorganizujesz łapówki, wydostaniesz mnie stąd i razem odbierzemy łup. Przysięgam na życie mojej żony i córki, dam ci wtedy kolejne pięć milionów. Drogi bracie, to więcej, niżbyś zarobił przez dwa życia.
Albert uprzejmie się uśmiechnął i odstawił filiżankę na stół.
– Nawet gdybym ci wierzył, i tak nie byłbym w stanie pomóc. Widzisz, Hermannie, poinformowano mnie dziś po południu, że opuszczam to miejsce jutro o wschodzie słońca. Puszczają mnie wolno, ponieważ nie przedstawiam sobą nic, co by ich interesowało, poza nazwiskiem. Nie należałem do partii nazistowskiej i nigdy nie chciałem do niej wstąpić.
Hermann zmrużył oczy, zacisnął usta.
– Czyli szmuglowanie Żydów się opłaciło?
– Skoro chcesz na to patrzeć w ten sposób, to owszem, opłaciło się. Byłbyś głupcem, sądząc, że zginęli wszyscy Żydzi. Niektórzy z powodzeniem ukrywali się w Berlinie oraz innych dużych miastach. – Hermann patrzył na brata w osłupieniu. – A ja? Ja w porównaniu z tobą inaczej patrzę na sprawy. Uczynię, co w mojej mocy, by strząsnąć z siebie klątwę Göringów. Życzę ci powodzenia w mrzonkach i szalonych złudzeniach, Hermannie. Wracam do codzienności, by znów zbić fortunę, i to w sposób niewymagający korupcji ani krętactw czy też, jak w twoim wypadku, jawnej kradzieży.
Następnego dnia Albert opuścił obóz Ashcan i wrócił do Niemiec. Już nigdy nie zarobił majątku, a jego rolę w ocaleniu setek Żydów doceniono dopiero u schyłku jego życia. Zmarł bez grosza przy duszy.
* * *
Józef Stalin był bardzo zadowolony, gdy ustała presja wojny w Europie. Kilkakrotnie spotykał się z Churchillem i następcą Roosevelta, Harrym S. Trumanem, by zdecydować o podziale Berlina. Stalin zawsze pragnął zdobyć niemiecką stolicę, a Brytyjczycy i Amerykanie mu na to pozwolili – liczba ofiar była wysoka.
– Niech Stalin ma swoją chlubę; my musimy rozstrzygnąć wojnę na Pacyfiku – powiedział Truman.
Podczas ostatniego spotkania Truman odciągnął na stronę Stalina i jego tłumacza.
– Niech mi pan powie, Józefie, co stało się z Hitlerem? Armia Czerwona zdobyła w Berlinie bunkier Führera pod kancelarią Rzeszy, wszyscy mówią, że popełnił samobójstwo.
– Hitler? Nie wiem. Mamy za to zwłoki Goebbelsa, tyle mogę powiedzieć. Jego żona i dzieci? Nie, oni nas nie interesowali.
– Ale co z Hitlerem, Józefie? Z Hitlerem i Evą Braun?
Stalin głośno się zaśmiał. Bardzo mu się podobała ta zabawa w kotka i myszkę.
– Powiedziałem panu: nie wiem, gdzie on jest. Prawdopodobnie mieszka teraz w Argentynie pod jakąś skałą – rzekł z szelmowskim uśmiechem.
Po kilkudniowych przeszukiwaniach bunkra i przesłuchiwaniach osób pojmanych w schronie i jego przyległościach Rosjanie w końcu znaleźli domniemane zwęglone szczątki Hitlera i Evy Braun. Bezpośredni rozkaz Stalina gwarantował przewiezienie ich do Moskwy. Stalin z upodobaniem czytał o wysiłkach Amerykanów i Brytyjczyków, czyniących próby prześledzenia ostatnich ruchów Hitlera. Założenie było proste – ponieważ brakowało ciała, nie mieli dowodu, że Hitler rzeczywiście nie żyje. Stalin wiedział swoje.
* * *
J. Edgar Hoover rządził FBI żelazną ręką. Wiedział, co się dzieje w każdym oddziale i z każdym agentem. Teczki z aktami co miesiąc przechodziły przez jego biurko, a krążące po świecie „pogłoski” i „uliczne plotki” ugruntowały w nim przekonanie, że Hitler prawdopodobnie żyje. Osobiście wystosował list do prezydenta, który przekazał mu komentarze Stalina na temat Hitlera i Ameryki Południowej. Było tajemnicą poliszynela, że widziano U-Booty u wybrzeży Argentyny, rzekomo neutralnego kraju, co najmniej rok przed zakończeniem wojny. Miejscowi agenci twierdzili, że Niemcy przerzucają tam złoto i waluty wszelkich nominałów, torując sobie z pewnością drogę ewakuacji, ponieważ już w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym stało się jasne, kto wygra wojnę. I nie miały to być Niemcy.
W połowie wojny utworzono Biuro Usług Strategicznych (OSS) w celu zbierania informacji wywiadowczych o niemieckich działaniach. Agenci rekrutowani w kluczowych krajach mieli przekazywać informacje Waszyngtonowi. Prezydent Truman postanowił sformalizować rolę OSS i zmienił nazwę biura na Centralną Agencję Wywiadowczą (CIA), wydział, który miał działać niezależnie od FBI. FBI z kolei miało na powrót zajmować się wyłącznie bezpieczeństwem krajowym. CIA powierzono zadanie dotarcia do prawdy – Hitler żyje czy nie? Gdyby mogli udowodnić, że faktycznie zginął w berlińskim bunkrze, ta konkretna teczka zostałaby raz na zawsze zamknięta, ale gdyby jakimś trafem ocalał…
Najpierw należało zlokalizować Hitlera, a potem zdecydować, co zrobić z najbardziej znienawidzonym i nikczemnym człowiekiem znanym ludzkości. Uważano, że uprowadzenie go wkrótce po zakończeniu wojny będzie niemożliwe. Ekstradycja również nie wchodziła w grę, zwłaszcza jeśli przebywał gdzieś w Ameryce Południowej. Pozostawała tylko jedna alternatywa – skrytobójstwo. Na początku trzeba było dowieść, że Hitler żyje, lecz wytropienie go nie należało do łatwych zadań, na świecie znajdowało się bowiem mnóstwo sympatyków nazistów, gotowych udzielić im schronienia.
– Jeśli rzeczywiście go znajdą – powiedział Truman – lepiej, żeby zabili sukinsyna.
* * *
Irene, żona agenta Joego Walkera, ogromnie się cieszyła, że jej mąż przetrwał wojnę bez szwanku. Praca dla FBI i polowanie na ewentualnych dywersantów w Stanach Zjednoczonych to znacznie bezpieczniejsze zadania niż znalezienie się w Normandii podczas lądowania aliantów. Ostatnio jednak przeniesiono go do CIA i wybrano do tajnej misji zagranicznej, z czego Irene nie była zadowolona.
– Muszę to zrobić dla kraju, kochanie, przecież wiesz. Wojna się skończyła, wysyłają mnie do ścigania nazistów. To jedyna taka szansa w życiu. Żadnego szpiegowania, żadna wielka sprawa. Nazistowscy przestępcy rozpierzchają się po całej Europie, najwyraźniej są wszędzie, jak plaga szczurów. Musimy założyć biuro, zidentyfikować kluczowe jednostki, a potem je namierzyć. Będę tam głównie urzędnikiem, obiecuję. Bezpieczna posadka jak w Empire State Building i mam nadzieję, że kiedy już wszystko zacznie funkcjonować, będziesz mogła odwiedzić mnie w Berlinie. Podobno widok tego zniszczonego miasta o zachodzie słońca jest niezapomniany.
Ta próba rozładowania napięcia nie została doceniona.
– Uciekinierzy bywają zdesperowani, Joe, dobrze wiesz, a przecież mamy tu do czynienia z bezwzględnymi nazistami. W razie potrzeby zabiją ciebie czy kogoś innego bez skrupułów. Wystarczy spojrzeć na obozy koncentracyjne: zgroza, po prostu zgroza. Nie, mam naprawdę złe przeczucia, a wiesz, że intuicja zwykle mnie nie zawodzi. Zresztą co będziemy robić tutaj z Cukiereczkiem, gdy wyjedziesz?
Joe popatrzył na swoją czteroletnią córkę, tak słodką, że jej prawdziwe imię, Isabelle, zastąpiono przezwiskiem Cukiereczek. Wyciągnął do niej ramiona, a dziewczynka od razu rzuciła się mu w objęcia.
– Jak długo cię nie będzie, tatusiu?
– Nie wiem, skarbie, ale wrócę, nim się obejrzysz.
Zanurzył twarz w gęstych brązowych włosach dziewczynki i poczuł ciepło bijące z drobnego ciałka. Mocno przytulił córeczkę. Nie wypuścił jej z ramion, gdy zaczęła się wiercić i wyrywać, a Irene ze łzami w oczach dołączyła do rodzinnego uścisku.
– Nie jedź, Joe, proszę – szeptała mu błagalnie do ucha.
Postawił Cukiereczka na podłodze, jeszcze raz przyciągnął do siebie żonę i pocałował ją w szyję. Następnie odsunął się, posyłając jej pełne determinacji spojrzenie. Joe nie dawał sobie w kaszę dmuchać.
Pożegnanie było łzawe, Joe przyglądał się swoim „dwóm ulubionym dziewczynom” z tylnego okna taksówki wiozącej go na waszyngtońskie lotnisko w Gravelly Point. Była to jego pierwsza misja zagraniczna i postanowił zakończyć ją sukcesem. Gdyby się udało, istniała szansa, że po kilku latach czekałaby go lukratywna posadka za biurkiem w Pentagonie, a może nawet w Białym Domu.
Joe otrzymał wcześniej instrukcje, a mówiąc żonie, że ściga nazistów, nie wyjawił całej prawdy. Poszukiwał bowiem konkretnej osoby na polecenie samego prezydenta Harry’ego S. Trumana, który miał osobiście otrzymywać raporty od kontradmirała Sidneya Souersa, nowo mianowanego dyrektora CIA.
Taksówkarz wysadził Joego przy hangarze American Overseas Airways, gdzie powitał go drugi agent misji, Paul Rivera. Rivera miał trzydzieści kilka lat, władał wieloma językami i był kawalerem całkowicie oddanym swojej pracy – karierze agenta, który uwielbiał ścigać „złych” i działać potajemnie pod rozmaitymi przybranymi nazwiskami, posługując się fałszywymi dokumentami. Ponieważ w czasie wojny z powodzeniem szpiegował w Europie dla OSS, po wezwaniu do Waszyngtonu i osobistej odprawie u Souersa miał objąć stanowisko starszego agenta misji. Powierzone zadanie nie onieśmielało Rivery. Podobnie jak większość ludzi uważał, że Hitler nie żyje, cieszył się zatem perspektywą łatwej misji, spotkań z donosicielami i kapusiami wszelkiej maści w podejrzanym przestępczym światku Europy i Ameryki Południowej. Z pewnością będzie tam mnóstwo nerwowych nazistów ukrywających się pod kamieniami, w piwnicach i za zamkniętymi drzwiami. Bardzo możliwe, że w nadchodzących tygodniach lub miesiącach natknie się na kilku z nich, ale, jak sądził, nic gorszego go nie czeka.
Przyglądał się Joemu Walkerowi, który stawiał wielkie kroki po płycie lotniska, zmierzając w jego stronę: młody, równe zęby, które niemal skrzyły się przy uśmiechu, tani garnitur, biała koszula, czarny krawat i studencka fryzura. Była to jego pierwsza misja, co od razu rzucało się w oczy. Bardziej przypominał jelenia oślepionego reflektorami samochodu niż agenta CIA.
Walkerowi znana była reputacja Rivery: uchodził za człowieka, który zawsze doprowadza zadanie do końca, często zostawiając po sobie bałagan, który inni muszą uprzątnąć – niemniej osiąga wyniki, a w ostatecznym rozrachunku dla Waszyngtonu liczyły się właśnie one. Hoover go uwielbiał i Rivera o tym wiedział. W jego słowniku nie występowało słowo „skromność”.
Pierwszym spostrzeżeniem Rivery po uścisku dłoni Walkera było wrażenie, że ten człowiek zna się na papierkowej robocie za biurkiem. Na niewiele się zda, gdyby sprawy przybrały ostrzejszy obrót, na co Rivera miał nadzieję – uwielbiał intrygi oraz chaos i kocioł, które często im towarzyszyły. Miał w sobie butę i arogancję, dawał tym samym innym jasny komunikat: „Byłem tam, zrobiłem swoje”. Kilkakrotnie okrążył świat, nie raz wplątywał się po drodze w paskudne sprawy, sumiennie służył krajowi. Zdaniem Rivery wypadki i potknięcia zdarzały się innym agentom; on miał zbyt duże doświadczenie, by dać się sfaulować jakiemuś amatorowi w obcym kraju.
Po wymianie uścisków dłoni Rivera powiedział:
– Miło cię poznać, Joe. Souers mówił, że kiedy pracowałeś w FBI, brałeś udział w likwidacji komunistycznej komórki na terenie portu w Jersey?
– To było śledztwo zza biurka, nic więcej. Znasz zasadę: podążaj za pieniądzem. Misja była dość prosta, choć zajęła nieco czasu. Ale w końcu osiągnęliśmy, co chcieliśmy. Podczas wojny byłeś ponoć w Europie, głównie pomagając francuskiemu i polskiemu podziemiu?
– I podobała mi się każda spędzona tam chwila, choć straciłem przez Szkopów kilku dobrych kumpli. Czasem robiło się groźnie, myślę, że ta misja będzie znacznie mniej ryzykowna.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz, Paul.
– Zazwyczaj mam rację.
4
Winston Churchill dyskutował z Trumanem o ewentualnym miejscu pobytu Hitlera, zgodzili się bowiem, że niemiecki przywódca mógł ocaleć.
– Winstonie, wie pan, że Stalin rzekomo nie jest w posiadaniu zwłok Hitlera i on także uważa, że Führer mógł zbiec, najprawdopodobniej do Ameryki Południowej?
– W istocie, słyszałem o tym, panie prezydencie, sądzę wszak, że potrzebny nam dowód. Pojmał pan wielu jego popleczników – Göringa, Dönitza i tak dalej. Co oni mówią?
– Żaden z nich nie odkrywa kart, ale wydaje mi się, że Göring wie znacznie więcej, niż daje po sobie poznać. Jest nadęty jak zwykle, jednak każdego dnia zdobywamy okruchy cennych informacji. Zresztą on też często czyni aluzje, że Hitler się uratował.
Po zakończeniu rozmowy Churchill zadzwonił do Richarda Moore’a, szefa MI6. Organizacja wciąż miała stu czterdziestu pięciu agentów rozlokowanych na całym świecie, kilku w Niemczech i Ameryce Południowej, regularnie dostarczających informacji wywiadowczych o wrogach, przyjaciołach i sojusznikach Wielkiej Brytanii.
– Kto jest naszym człowiekiem w Niemczech? – zapytał Churchill.
– Mamy tam dwóch, Winstonie. Agenta Jeremy’ego Rhodesa, znanego pod pseudonimem Dusty. Przez ostatnie dwa lata wojny pracował jako starszy referent w monachijskim biurze Himmlera i okazał się jednym z naszych najbardziej skutecznych szpiegów. Podjął ogromne ryzyko, ale udało mu się zdobyć wiele cennych informacji o ruchach Himmlera, dał nam też wgląd w jego procesy decyzyjne. Działa ściśle wedle zasad, trochę z niego służbista, włada kilkoma językami i tak dalej. Solidny człowiek, wytrawny profesjonalista.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki