Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rok 1938. Kiedy świat zmierza ku wojnie, Klara Koch zostaje zatrudniona jako osobista kucharka Hitlera. Podczas gdy Niemcy czczą wizerunek Führera, Klara oraz cała służba poznają prawdziwy obraz przywódcy III Rzeszy – jego sekrety, dolegliwości i nałogi. Obserwując najbliższe otoczenie Hitlera, kobieta uświadamia sobie, że nie wszyscy są jego wielbicielami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 427
Początek
Przed rokiem 1938
1
Ingrid Koch chętnie korzystała z życia i miała do dyspozycji mnóstwo pieniędzy, zanim jej mąż poszedł na wojnę w tysiąc dziewięćset czternastym roku. Po jego odejściu nie zostało jej nic prócz mieszkania, modnej niegdyś, a teraz wypłowiałej garderoby oraz syna Bernda, obiboka. Na szczęście apartament znajdował się w jednej z lepszych części miasta i Ingrid z lubością opowiadała ludziom, gdzie mieszka, a potem delektowała się ich minami, gdy z szacunkiem i zachwytem kiwali głowami. To, że lokum popadało w ruinę i wymagało remontu oraz wymiany rur, miało znikome znaczenie. Adres robił wrażenie. Zdaniem Ingrid w życiu liczy się percepcja – i to od zawsze – chociaż obecnie musiała wkładać więcej wysiłku w zachowywanie pozorów.
Mąż Ingrid, Uwe, był człowiekiem ekspansywnym, prawdziwym mężczyzną z krwi i kości, miłośnikiem piwiarni, biwaków, polowań, wszelkiego rodzaju sportów na świeżym powietrzu oraz zajęć terenowych. Lubił przy tym tęgo popić i zapadać w głęboki sen w ukochanym fotelu. Od czasu do czasu odwiedzał któregoś z kumpli albo wypuszczał się wieczorem w miasto, oddając się paleniu dobrych cygar oraz innym męskim rozrywkom, takim jak flirt czy chodzenie na dziwki. Trzy sklepy mięsne przynosiły mu wystarczający dochód, by przed wojną mógł szastać pieniędzmi. Uchodził za człowieka majętnego, ważną personę w lokalnej społeczności. Życie układało się pomyślnie.
Uwego ogarnęła ekscytacja na wieść, że Ingrid jest w ciąży. Mówił tylko o nadchodzących narodzinach syna, nieustannie zanudzał pracowników i klientów swoimi marzeniami. Zaczął nawet uczęszczać do miejscowego kościoła, gdzie prosił Boga o męskiego potomka. Dziecko będzie ulepione z tej samej gliny co ojciec, Uwe nauczy je wszystkiego, co sam wie o życiu i świecie. Pośle chłopca do najlepszych szkół, po których ukończeniu zajmie on miejsce u boku rodzica i będzie prowadził, a w końcu przejmie, dynamicznie rozwijającą się sieć sklepów rzeźniczych – Koch i Syn.
Wreszcie nadszedł ów wiekopomny dzień. Ingrid przeżyła długi i bolesny poród, ale trud się opłacił, na świat przyszedł bowiem umazany krwią, wrzeszczący wniebogłosy, czerwony na buzi Bernd. „Ma jaja wielkie jak jego ojciec!” – ryknął zachwycony Uwe, gdy jego wzrok po raz pierwszy spoczął na chłopcu.
Dla uczczenia narodzin potomka rzeźnik podarował każdemu ze stałych klientów po dwie kiełbasy i obwieścił radosną nowinę w witrynach sklepów, wypisując na nich wielkimi białymi literami: „To chłopiec!”. Nie było dotąd na świecie dumniejszego ojca. Uwe czuwał przy dziecku przez całą pierwszą noc, wpatrzony w kołyskę. Nie mógł uwierzyć, że ma syna.
Gdy Bernd skończył pół roku, Ingrid zauważyła coś dziwnego w wyglądzie jego nóżek. Uwe zawiózł chłopca do najlepszego szpitala w Berlinie i tam zdiagnozowano nieuleczalną krzywicę. Był to dla Uwego druzgocący cios, taki, z którego nigdy się nie otrząsnął. Jego syn był koślawy. Klienci wkrótce nauczyli się nie pytać o małego Bernda – gdyby się ośmielili, dostaliby najgorszą sztukę mięsa oraz narazili się na obraźliwą tyradę.
Po diagnozie Uwe spędzał jeszcze więcej czasu ze swoimi kompanami od kieliszka, znawcami wszystkiego i mistrzami niczego, z wyjątkiem spożywania pokaźnych ilości alkoholu. Orzekli, że deformacje chłopca muszą pochodzić ze strony matki, ponieważ wszyscy wiedzą, że Uwe jest wspaniałym okazem niemieckiej męskości.
W tysiąc dziewięćset czternastym roku nadeszła wojna, dając zawiedzionemu Uwemu okazję, na którą czekał. Mógł uciec przed wstydem powodowanym koślawością syna oraz przed zrzędzeniem żony, nieustannie pomstującej na jego picie.
Uwe był nieustraszonym żołnierzem, nic nie sprawiało mu większej frajdy niż atak na bagnety na ziemi niczyjej, zakończony walką wręcz. Za męstwo odznaczono go Żelaznym Krzyżem drugiej klasy. Po wojnie znalazł sobie w bawarskim Regensburgu zamożną wdowę z dwoma pełnosprawnymi synami, z których mógł być dumny. Otworzył nowy sklep mięsny i zaczął życie od nowa, wysyłając Ingrid złośliwy list, w którym poinformował o końcu ich małżeństwa i zagroził, że upokorzy ją na wszystkie możliwe sposoby, jeśli będzie próbowała go odszukać. Ochoczo przekazał jej swoją wojskową emeryturę i pozwolił zatrzymać mieszkanie, raz na zawsze umywając ręce od przeszłości. „Powiedz wszystkim, że zginąłem na wojnie – napisał. – Zwłaszcza temu twojemu kalece”.
Ingrid nie miała innego wyboru, jak samotnie wychowywać Bernda, i poinformowała wszystkich, że Uwe poniósł śmierć w okopach. Była wojenną wdową, jedną z wielu w tamtych czasach. Wiązała koniec z końcem tylko dzięki szczodrości swojego brata Dietera, który jako jedyny znał prawdę.
Bernd wyrósł na chorowite dziecko, blade i przylepne, nieustannie zabiegające o uwagę i współczucie. Z powodu koślawych nóg dokuczano mu w szkole, dorobił się niefortunnego przezwiska Krzywas. Niezdolny do uprawiania sportu i niezainteresowany lekcjami, okazał się też beznadziejny w relacjach męsko-damskich. Podczas gdy jego nastoletnich rówieśników zajmowało obmacywanie dziewcząt i pieszczoty torujące im drogę do utraty dziewictwa, Bernd musiał zadowalać się podglądaniem koleżanek w szatni przez dziurę w ścianie i masturbacją.
Miał trzynaście lat, gdy wuj Dieter starał się zapisać go do nowo powstałej organizacji Hitlerjugend. Ponieważ rozpaczliwie potrzebowali członków, przyjęli chłopca i Dieter był pewien, że zrobią z niego mężczyznę – tymczasem wytrwał tam zaledwie trzy miesiące, a potem wyrzucono go za brak zaangażowania. Gdy nadszedł rok tysiąc dziewięćset trzydziesty szósty, leniwego dwudziestotrzylatka, który nie skalał sobie nigdy rąk pracą, odrzucił także Wehrmacht, niemiecka armia. Dieter uznał, że nie ma wyboru, musi przyjąć siostrzeńca do rodzinnej firmy drukarskiej w charakterze podrzędnego sprzątacza.
Pomimo że przez dziesięć godzin dziennie machał miotłą, Bernd poczuł się ważny i przyjął postawę, która nie zjednała mu sympatii innych pracowników; owszem, zaczyna od najniższego szczebla drabiny, ale szybko awansuje, ponieważ właścicielem drukarni jest jego wuj.
Wieczorami i w weekendy Bernd włóczył się po miejscowych piwiarniach, gdzie przechwalał się przed każdym, kto chciał słuchać, jak to pewnego dnia będzie prowadził firmę wuja. Jeden rzut oka wystarczał, by stwierdzić, że to czcze popisy. Czasem udawało mu się komuś zaimponować, ale tylko wtedy, gdy stawiał piwo. „Nadejdzie dzień – mawiał – kiedy wszyscy dowiedzą się, kim jestem!”
* * *
Sześciomiesięczną Klarę znaleziono pod drzwiami katolickiego kościółka na obrzeżach Schwedt, niedaleko niemieckiej granicy z Polską. Do stopy miała przywiązaną sznurkiem karteczkę z datą urodzenia i imieniem. Cała reszta była tajemnicą. Oddano ją miejscowym pod opiekę w najlepszych intencjach, ale z powodu szerzącej się biedy wielokrotnie przechodziła z rodziny do rodziny. Z czasem zaczęła czuć się najlepiej we własnym towarzystwie, uchodziła za dziewczynę bez żadnych perspektyw. Miała świeżą cerę, szczupłą sylwetkę i dziecięcą delikatność, a także niewinność, która sprawiała, że dziewczyna wydawała się znacznie młodsza niż w rzeczywistości – choć liczyła sobie już piętnaście wiosen, wciąż wyglądała jak dziesięciolatka przed wejściem w okres dojrzewania.
Wiele wskazywało na to, że Klara znalazła wreszcie stały kąt. Zamieszkała u bogobojnej chłopskiej rodziny w Winson w Dolnej Saksonii. Przy ośmiorgu dzieciach i kolejnym w drodze uznano, że jedno więcej nie zrobi różnicy. W gruncie rzeczy wyszło im to na dobre, ponieważ Klara była wystarczająco duża, by wziąć na siebie rozmaite domowe obowiązki, których jej nowa matka z racji ciąży nie mogła już wykonywać.
W nowej katolickiej rodzinie Klary panowała surowa dyscyplina, lecz brakowało miłości. Mimo to dziewczyna szybko się zadomowiła, nauczyła się uprawiać warzywa, zabijać kury i gotować proste, pożywne niemieckie potrawy. Pan domu, wielki brodaty chłop o trafnie dobranym imieniu Wolf, zaczął przejawiać niezdrowe zainteresowanie dziewczyną, a jego żona wyzwała Klarę od dziwek i spuściła jej lanie, gdy zdała sobie sprawę, co chodzi mężowi po głowie. W wieku szesnastu lat Klara wzięła nogi za pas, a jedyne, co ze sobą zabrała, to nazwisko Friese. Był to dla Klary pierwszy i zdecydowanie nie ostatni raz, kiedy uświadomiła sobie, że mężczyźni się nią interesują.
Po ucieczce przed lubieżnymi zakusami Wolfa podróżowała po Niemczech, od czasu do czasu odpychając dłonie błądzące tam, gdzie nie trzeba, ucząc się przed nimi bronić oraz unikać niechcianej uwagi chutliwych mężczyzn. Niełatwo było doprowadzić ją do ostateczności, kiedy jednak został przekroczony punkt krytyczny, należało mieć się na baczności. Stała się niezależną, silną młodą kobietą i sumienną pracownicą, która z łatwością znajdowała zatrudnienie w rozmaitych restauracjach i kawiarniach.
W wieku osiemnastu lat Klara, wyglądająca wówczas na dwunastolatkę, nadal z niepokojem myślała o tym, gdzie w końcu zdoła zagrzać miejsce na dłużej. Przyjęła propozycję podwiezienia złożoną przez kierowcę ciężarówki, który próbował ją molestować. Wyrwała mu się i uciekła, porzucając go z okropnym bólem głowy i otwartą raną zadaną znalezioną pod siedzeniem łyżką do opon. Wydarzenie to pozostawiło w niej pewien uraz psychiczny, wywołany nie tyle żałosnymi i nieudolnymi zabiegami napastnika, ile jej własną reakcją i zachowaniem. Wtedy po raz pierwszy zaatakowała mężczyznę. I nie miała na tym poprzestać.
Kilka tygodni później dzięki pomocy ludzi bardziej życzliwych niż kierowca ciężarówki dotarła do Berchtesgaden. Miała serdecznie dość sypiania w stodołach i żebrania o jedzenie, aż w końcu w tej cichej oazie w Alpach Bawarskich, gdzie życie płynęło leniwie, znalazła zasłużony spokój. Dopisało jej szczęście, przyglądała się bowiem witrynie kawiarni akurat w chwili, gdy jej właścicielka wywieszała ogłoszenie: „Potrzebna pomoc”.
Tam poznała swoją przyszłą teściową, Ingrid, która przychodziła do kawiarni z grupką przyjaciółek na plotki, pogaduszki oraz wyśmienitą kuchnię Klary. Jedną z najbliższych przyjaciółek Ingrid była Traudl Junge, która zdobyła niedawno prestiżową pracę sekretarki nowego Führera, Adolfa Hitlera.
W życiu Klary miał nastąpić wielki przełom.
* * *
Klara po raz pierwszy skosztowała alkoholu pewnego wieczoru, kiedy stwierdziwszy, że nie ma nic lepszego do roboty, udała się na tańce do ratusza w Berchtesgaden w towarzystwie dziewczyny pracującej razem z nią w kawiarni. Gdy tylko znalazły się w środku, zdała sobie sprawę, że jest sama, a koleżanka wykorzystała ją, by mieć pretekst do spotkania ze swoją sympatią, pryszczatym młodzieńcem, który palił papierosa za papierosem, pozując na twardziela, i chełpił się, że jako jeden z pierwszych miejscowych wstąpił do partii nazistowskiej.
Klara już miała odwrócić się na pięcie i udać do swojego pokoju na poddaszu kawiarni, gdy dostrzegła kogoś, kto przyglądał się jej z drugiego końca sali.
Tym kimś był Bernd.
Nie wiadomo, dlaczego Klara popełniła błąd i się uśmiechnęła, a chwilę później siedziała obok pyszałkowatego chłopaka, popijając jakąś wstrętną miksturę, która paliła w gardło i od której kręciło się jej w głowie. Po raz pierwszy w życiu miała w ustach alkohol. Wkrótce całkowicie straciła poczucie rzeczywistości, z upływem czasu przechwałki Bernda wycofały się na drugi plan, a pomieszczenie zaczęło wirować. Nagle znaleźli się na zewnątrz pod ścianą, oboje pijani, oboje zaznając pierwszych w życiu pocałunków.
Dla Bernda było to doznanie tajemnicze i oszałamiające, ponieważ w miarę rozwoju sytuacji jego dłonie zaczęły błądzić po ciele dziewczyny. Niebawem Klara przekonała się, jak szybko alkohol wpłynął na jej ocenę sytuacji, i kiedy pająkowate palce Bernda sięgnęły do gumki majtek, znieruchomiała. Ponieważ nie potrafiła trzeźwo myśleć, była to jedyna rzecz, jaką mogła zrobić, by się nie przewrócić i nie stracić przytomności. Wokół było ciemno i zimno, czuła na uchu ciężki, piwny oddech Bernda, wszystko wirowało. Nie wiedziała, co się dzieje.
Bernd natomiast bawił się doskonale. Tracąc wszelkie poczucie przyzwoitości, przyparł Klarę do ściany, obmacywał ją i pieścił jej ciało, aż wreszcie wszedł w nią siłą. Kiedy skończył, zdał sobie sprawę, że dziewczyna płacze, podciągnął więc spodnie i uciekł, zostawiając ją z majtkami wokół kostek i twarzą ukrytą w dłoniach. Zsunęła się po ścianie na ziemię i zwymiotowała.
Bernd obudził się następnego dnia z poczuciem rozsadzającej go dumy. Stał się mężczyzną, a gdyby miał jakichkolwiek przyjaciół, mógłby pochwalić się swoimi wyczynami z minionego wieczoru oraz dokonanym podbojem. Paradował butnie z pewną siebie miną, a gdyby ktoś coś zauważył albo zapytał, Brend potwierdziłby, że stracił dziewictwo.
Zmiatając ścinki papieru i czyszcząc maszyny drukarskie, rozmyślał o wydarzeniach wieczoru i doszedł do wniosku, że jeśli postąpił źle, z pewnością była temu winna dziewczyna, która go zbałamuciła. Zresztą nawet nie pamiętał jej imienia, przypominał sobie za to, że wyglądała bardzo młodo.
Zebrał się na odwagę, by porozmawiać o sprawie z jednym z drukarzy: w ogóle nie próbowała uciekać, po prostu stała tam jak słup soli, nawet kiedy ściągnął jej majtki i rozpiął rozporek.
– Wygląda mi na to, że wszystko w porządku, Krzywus – oznajmił drukarz, dając siostrzeńcowi szefa męskiego kuksańca. – Nie uderzyłeś jej, więc na co miałaby się skarżyć?
Bernd się zastanowił i uznał po chwili, że drukarz ma rację. W końcu po kilku stęknięciach było po robocie, no nie? Z perspektywy czasu żadne wielkie halo.
Katolicka „matka” Klary, cierpiąca w milczeniu żona Wolfa, ostrzegała ją przed chłopcami, gdy w wieku dwunastu lat dziewczyna zaczęła miesiączkować. Im wszystkim zależy tylko na „garncu miodu”, a gdy już go dostaną, przestają się tobą interesować. Jakże prawdziwe okazały się tamte słowa, ponieważ Klara więcej Bernda nie widziała i dopiero po kilku miesiącach oczekiwania na okres zrozumiała, że czeka ją w życiu kolejna wielka zmiana.
Zdawszy sobie sprawę, że jest w ciąży, Klara rozpłakała się w pracy i opowiedziała właścicielce kawiarni o gorszącym wieczorze w ratuszu. Jedyne, co pamiętała, to że na chłopaka wołali Krzywus.
– Taki blady mięczak z nogami prostowanymi na beczce?
– Tak. Upił mnie i wykorzystał! Teraz jestem w ciąży i nie wiem, co robić – szlochała Klara.
Właścicielka kawiarni powiedziała, że matka Krzywusa jest ich klientką. Apodyktyczna karierowiczka znana ze skąpych napiwków. Nazywa się Ingrid Koch.
– Ale wydaje mi się, że pod tą bufonadą kryje się przyzwoita kobieta – dodała.
Zaopatrzona w kartkę z adresem Ingrid, Klara zebrała się na odwagę i po skończonej pracy zapukała do jej drzwi. Po krótkiej rozmowie w progu Ingrid zaprosiła zrozpaczoną dziewczynę do środka z obawy, że sąsiedzi coś usłyszą i pomyślą sobie o niej coś złego.
Przy herbacie zapłakana Klara opowiedziała o swojej krzywdzie. Gdy Bernd niespodziewanie wrócił wcześniej do domu, powiedziano mu bez ogródek, że musi ożenić się z dziewczyną, by nie okryć hańbą rodziny.
– Skąd mam wiedzieć, że to moje dziecko? – wrzasnął z rozdrażnieniem, zanim matka wymierzyła mu policzek.
Dla Ingrid było jasne, że dziewczyna nie kłamała.
– Zobacz, jaka jest młodziutka, przepłakała przy herbacie całe popołudnie!
Ingrid nie miała absolutnie żadnych wątpliwości co do relacji Klary, toteż małżeństwo wydawało się jedynym rozwiązaniem.
Nie było oficjalnej ceremonii, ceregieli, jedynie kilka słów urzędnika w Urzędzie Stanu Cywilnego w Ratuszu. Później znudzony funkcjonariusz państwowy podstemplował dokumenty, wręczył papiery Krzywusowi i oznajmił, że są teraz z Klarą mężem i żoną.
Ingrid rozmawiała już z Traudl, która miała doskonałe koneksje, odkąd zaczęła pracować dla Führera. Skontaktowała małżonków z kimś, kto zgodził się wynająć im tanie trzypokojowe mieszkanie w zaniedbanej części miasta. To lepsze niż nic, a Klara dołożyła starań, by urządzić w nim prawdziwy dom.
Po narodzinach Giseli nastąpił krótki czas radości, ale szybko zabiły ją nocne karmienie, kolki, ząbkowanie i ogólny niedostatek snu.
Cały ten zamęt nie przypadł do gustu Berndowi, postarał się więc o klucze do drukarni wuja i wziął na siebie odpowiedzialność wczesnego otwierania i późnego zamykania zakładu. „Czas jest gorączkowy, wuj Dieter ma w tej chwili pełne ręce roboty” – w ten sposób tłumaczył długie godziny pracy.
Ale Bernd miał swoje plany i kiedy wszyscy szli do domu, on uczył się robić skład i ręcznie obsługiwać staroświecką jednokolorową prasę Gutenberga. Dieter był zadowolony, że chłopak wreszcie się tym zainteresował.
Bernd zaskakująco szybko opanował sztukę druku, a ponieważ sprzątacze nie zarabiali dużo, uznał, że wykorzystanie nowych umiejętności leży w jego interesie, i zaczął rozglądać się za jakąś pracą po godzinach. Dyskretnie rozpuścił wici w miejscowej piwiarni, że może wykonywać prywatne zlecenia drukarskie – plakaty i ulotki, jednostronne, jednokolorowe.
W połowie lat trzydziestych piwiarnie pękały w szwach od barwnych, podejrzanych postaci wszelkiej maści. Pijacy, gawędziarze, marzyciele i działacze z wielu różnych legalnych i nielegalnych partii politycznych, wszyscy narzekali na sytuację gospodarczą i rozprawiali o powstaniu nowych Narodowych Socjalistów – nazistów. Bernd poznał większość rebeliantów i bojowników, tych dobrych i tych złych, i to właśnie doprowadziło go ostatecznie do zguby.
2
W pracy Bernd nie miał kim rządzić, za to w domu bywał roszczeniowy i złośliwy. Raz uderzył Klarę. Ślad po razie pozostał na dłużej, przez kilka dni nie mogła iść do pracy. Po tym incydencie wydawał się dumny z siebie i stwierdził, że za odszczekiwanie mu dostała to, na co zasłużyła, mimo że jego agresywne zachowania nigdy nie powstrzymały jej przed wypowiedzeniem własnego zdania. Tydzień później znów się na nią zamachnął, tym jednak razem rzuciła w niego kubkiem, a później zaczęła wymachiwać kuchennym taboretem. Zacisnęła usta, jej zielone oczy płonęły.
– Zrób to jeszcze raz, a będzie to twój ostatni! – syknęła.
– Co ty nie powiesz? – ironizował, zbliżając się o krok w jej stronę ze zwiniętymi w pięści dłońmi.
– Dopadnę cię, gdy będziesz spał pijany i nieprzytomny jak niemal każdego dnia, jeśli w ogóle raczysz wrócić do domu. No, spróbuj! Uderz mnie jeszcze raz, wyświadcz mi przysługę!
Nie ulegało wątpliwości, że Klara nie żartuje.
Wyraz jej twarzy oraz twarde spojrzenie wystarczyły, by przekonać Bernda, że lepiej się wycofać, i od tamtego czasu postanowił trzymać ręce przy sobie. Ujrzał inne oblicze Klary, dotychczas skrywane, i pojął, że pod pozornie niewinną fasadą czai się temperament, którego wolał nie wystawiać na próbę. Z Bernda był bowiem żaden bohater.
Zagustował w dorodnych, piersiastych kobietach z piwiarni – tych, które nosiły po cztery kufle w każdej ręce i podawały je z uśmiechem, eksponując bujny dekolt. Klara była ich przeciwieństwem: nieśmiała, powściągliwa, o chłopięcej sylwetce i płaskim biuście, wciąż nieco dziecięca z wyglądu pomimo swoich dwudziestu paru lat. Zgodnie z obowiązującą modą ciasno splatała jasnobrązowe włosy, odgarniając je z twarzy. Miała gładką cerę i lśniące zielone oczy – zupełnie nie przypominała barmanek z piwiarni, jasnowłosych, niebieskookich, o obfitych kształtach, których pożądał jej mąż.
Bernd był przekonany, że Klara umyślnie złapała go w sidła małżeństwa od początku skazanego na porażkę. Do córki żywił bardzo letnie uczucia, żony nie kochał wcale.
* * *
Pewnego deszczowego poniedziałkowego poranka Klara, dygocząc z zimna, wsunęła stopy w ranne pantofle i otuliła się znoszonym szlafrokiem, po czym udała się do maleńkiej kuchni. Wiatr wył za oknami, deszcz siekł w szyby, przez co i tak już ponure mieszkanie zdawało się jeszcze bardziej przygnębiające. Starała się nie hałasować, stawiając czajnik na fajerkę, ponieważ Gisela jeszcze spała; natychmiast po otwarciu oczu żywa czterolatka wymagała ciągłej uwagi.
Tamten ranek nie różnił się od innych. Bernd pokuśtykał do drzwi, spóźniony jak zwykle, w pośpiechu wsiadł na rower i popedałował kilka kilometrów do drukarni. Nie zadał sobie trudu, by pocałować na pożegnanie żonę albo śpiącą córkę, za to rozmyślnie trzasnął drzwiami, by mieć pewność, że obudzi dziecko i zrujnuje Klarze krótką chwilę wytchnienia.
Natychmiast zaczął się rozgardiasz, Gisela kręciła się w podskokach po całym mieszkaniu, nie zamykała się jej buzia, podśpiewywała, jedną ręką ciągnęła kota za ogon, drugą wpychała sobie do ust suchą grzankę. Miała oczy i włosy tego samego koloru co matka oraz anielską twarz i zdążyła już rozgryźć, jak wykorzystać te atuty. Była niepokorna, zbyt wiele uchodziło jej płazem, ale Klarze łatwiej przychodziła zgoda niż odmowa, nie znosiła bowiem rozczarowanej miny córeczki, gdy jej decyzje okazywały się nie po myśli dziewczynki. Takie postępowanie miało tę dodatkową zaletę, że działało Berndowi na nerwy, podważając jego próby zdyscyplinowania córki przy nielicznych okazjach, kiedy w ogóle się nią interesował.
W dni powszednie Bernd rzadko bywał w domu, wolał pracować do późna i spędzać wieczory u matki zamiast z Klarą i Giselą. Ingrid mieszkała w pobliżu drukarni, więc Berndowi to odpowiadało, nie musiał jechać przez całe miasto, kiedy wcześnie zaczynał pracę albo późno kończył. Szanse na kolejne dziecko wydawały się znikome, ponieważ małżonkowie praktycznie wiedli osobne życie, a kiedy byli razem, nieustannie się kłócili i z łatwością unikali jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. Bernd uważał, że jego żona jest oziębła.
Mimo wszystko Klara widziała, w jaki sposób patrzą na nią mężczyźni, zwłaszcza ci nienagannie ubrani żołnierze SS, którym rzadko zdarzało się za nią nie obejrzeć, gdy mijała ich na ulicy. Miejscowi sprzedawcy także nie stronili od flirtu, gdy robiła u nich zakupy, ale ich zaloty nigdy jej nie interesowały. Stała się ujmującą, piękną, nieśmiałą, choć czasem zadziorną młodą kobietą o prostych potrzebach, bez ambicji bycia kimś więcej niż kucharką w kawiarni, a także czułą, kochającą matką.
To wszystko miało się jednak zmienić.
* * *
W poniedziałek zawsze robiła pranie; nie był to dzień wyczekiwany, ponieważ Klara nie znosiła rozwieszać w ciasnym mieszkaniu wilgotnych ubrań i pościeli, a potem czekać, aż wyschną. Tymi dniami rządził zawsze pośpiech, musiała stawić się w kawiarni przed wpół do dwunastej, by zdążyć ugotować obiad dla stałych klientów. Na szczęście Ingrid zabierała rano Giselę, więc Klara mogła przynajmniej zajmować się swoimi obowiązkami ze świadomością, że córka jest bezpieczna i zadowolona. Może i jej teściowa była okropną snobką, za to Gisela ją uwielbiała i Klara musiała przyznać, że Ingrid doskonale opiekuje się dzieckiem, choć czasem pozwala mu na zbyt wiele.
– To moja jedyna wnuczka i rozpieszczanie jej jest moim zadaniem. Jeśli nie ja, to kto? Bóg jeden wie, że ciebie stać na niewiele!
Ingrid była ślepa na wady własnego syna, za to natychmiast zauważała wszelkie niedostatki jego żony i miała cięty język.
O ósmej, punktualnie jak w zegarku, pukanie do drzwi obwieściło przybycie Ingrid. Klara szybko przeciągnęła szczotką po włosach Giseli, otarła z jej buzi okruszki grzanki i otworzyła drzwi, przyklejając do twarzy uśmiech.
Ingrid stała w progu dumna i wyprostowana. Wysoka, elegancka, na swój sposób atrakcyjna, przyciągająca uwagę. Sprawiała wrażenie dobrze ubranej kobiety o nienagannie ułożonej fryzurze i takim makijażu, jej szyję zdobił sznur tanich pereł. Stuknęła parasolką w wycieraczkę, nie omieszkawszy dopilnować, by woda prysnęła na nogi synowej.
Jak zwykle miała na sobie wygryzione przez mole futro z lisów, które jej zdaniem plasowało ją w wyższych warstwach klasy średniej. Ukryte pod futrem ubrania były zdecydowanie niemodne i znoszone, bluzki miały przetarte kołnierzyki, spódnice płowiały z każdym praniem. Ci, którzy dobrze ją znali, doskonale się orientowali, jaką zdobyła wprawę w penetrowaniu żydowskich domów, opuszczonych w pośpiechu po dojściu Hitlera do władzy i ucieczce ich lokatorów z Niemiec. „Tak już jest, że jeden traci, a drugi zyskuje, po co mają się zmarnować porządne rzeczy, prawda?” Klara nienawidziła futra Ingrid – a mówiąc ściśle, nienawidziła tego, co się za nim kryło, oraz sposobu, w jaki teściowa weszła w jego posiadanie. Ale Ingrid nigdy nie przejmowała się opinią synowej. Czasy są trudne, więc dlaczego nie skorzystać z okazji?
– Klaro, kochanie, dlaczego zawsze wyglądasz tak niechlujnie? Powinnaś nieco bardziej się postarać. Nic dziwnego, że mój drogi Bernd woli w dni powszednie przychodzić do mnie. Mogłabyś się prezentować atrakcyjnie, gdybyś tylko włożyła w to odrobinę wysiłku; nie jesteś beznadziejnym przypadkiem… na razie. – Ingrid przecisnęła się obok Klary i energicznym krokiem weszła do ciasnego mieszkanka. – Gdzie podziewa się moja mała ptaszynka?
Gisela wskoczyła prosto w ramiona babci, obsypując jej twarz pocałunkami i głaszcząc futro z lisów.
– Pójdziemy dzisiaj do kawiarni, Oma? Mam ochotę na strudel, proszę… Mutter mówiła, że upiecze w piątek i odłoży dla mnie kawałek. O, a do picia chciałabym szklankę tego kremowego mleka. – Zrobiła wielkie oczy i uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– Gdzie twoje maniery, młoda damo? – zapytała Klara, żartobliwie szczypiąc dziecko w nos.
– Proszę, kochana Oma – dodała szelmowsko Gisela, nie zważając na uwagę matki.
– No ja myślę, ptaszynko – rzekła Ingrid surowym tonem, ale z uśmiechem. Następnie zwróciła się do Klary: – Cóż, musimy wyjść na ten deszcz. – Postawiła wnuczkę na ziemi. – Bierz płaszcz, skarbie, strudel czeka.
– Hurra! – krzyknęła dziewczynka, wsuwając ramiona w rękawy podanego jej przez matkę płaszcza.
– Jest gotowa – oznajmiła Klara, gdy już zapięła płaszcz wiercącego się dziecka i owinęła mu szyję szalikiem.
– Widzę, że będę musiała zdobyć dla wnuczki jakieś ubrania – zauważyła ostentacyjnie Ingrid. – Wyrasta już z tego palta.
– Robię, co mogę, Ingrid, a Bóg mi świadkiem, że twój syn mógłby nieco bardziej mi pomagać.
Ta uwaga była niewłaściwa, toteż Ingrid sapnęła wymownie, wyrażając w ten sposób dezaprobatę, że żona syna skarży się na niego za plecami.
– Gdybym miała większe możliwości, tak jak w dawnych czasach, kupowałabym jej ubrania co tydzień, ale jak dobrze wiesz, obecnie brakuje mi pieniędzy. Wojenna wdowa musi nauczyć się sobie radzić. Ale dziecko? Dziecko zawsze powinno mieć wszystko, co najlepsze, zanim dorośnie i pozna trudy życia.
Nie tracąc więcej czasu, Ingrid i Gisela wyszły razem na wietrzną pogodę. Klara stała w oknie i patrzyła za odchodzącymi. Pod wpływem podmuchów wiatru parasolka Ingrid chciała wywinąć się na drugą stronę, deszcz siekł ukośnie na ulicy. Klarze ściskało się serce za każdym razem, gdy córka wychodziła z Ingrid, ale było to konieczne, jeśli miała nadążyć z zajęciami domowymi, nie zaniedbując pracy w kawiarni. Bóg świadkiem, że potrzebowała teraz pieniędzy bardziej niż kiedykolwiek.
* * *
Podczas gdy Klara z trudem wiązała koniec z końcem, Berndowi nigdy nie brakowało pieniędzy na przesiadywanie w piwiarni.
– Żeby zarobić trochę grosza, trzeba też i wydać – mawiał i często chełpił się zleceniami, które wykonywał za plecami wuja. Oczywiście zawsze za gotówkę, bez księgowania, a jego klientami byli ludzie, których poznał przy kuflu, tak zwani przyjaciele. Z tego, co przebąkiwał, Klara wywnioskowała, że Bernd zadaje się z niewłaściwymi typami, on jednak najwyraźniej się tym nie przejmował. „Przyjaciele”, którzy dawali mu zarobić, przeciwstawiali się Hitlerowi i jego bandzie zbirów, ale hojnie płacili, a tylko to się liczyło.
W Niemczech kłopoty wisiały w powietrzu, kolejna wojna z każdym miesiącem wydawała się coraz bardziej prawdopodobna. Niektórych to cieszyło, inni byli ostrożni. Od zakończenia poprzedniej wojny minęło raptem dwadzieścia lat i kraj wciąż mierzył się z jej konsekwencjami narzuconymi przez traktat wersalski. Ale z popiołów powstała nowa siła polityczna – Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników – i obiecywała odmienić los Niemiec na lepsze.
Nazistowska swastyka zawisła na każdym gmachu publicznym w mieście, a mała żydowska enklawa na odległym krańcu głównej ulicy, gdzie prowadzili niegdyś swoje interesy dentysta, dwóch krawców, księgowy i jubiler, świeciła teraz pustkami, zaś okna ich lokali zostały zabite deskami. Pani Horowitz, szwaczka pracująca u jednego z krawców, regularnie odwiedzała kawiarnię i zasmakowała w kuchni Klary.
– Ty nauczysz mnie gotować jak Niemka, a ja nauczę cię szyć jak Żydówka! – powiedziała starsza kobieta i zachichotała. Zawsze zostawiała sute napiwki, Klara z czasem ją polubiła, dlatego bardzo się zmartwiła, gdy kobieta z dnia na dzień zniknęła. Niestety, zakłady krawieckie stały teraz zamknięte na cztery spusty i popadały w ruinę.
Gdy tylko Ingrid i Gisela zniknęły z pola widzenia, Klara zaczęła zbierać brudne ubrania. Co prawda w ciągu tygodnia Bernd mieszkał u matki, ale jego brudy zawsze lądowały na stercie w łazience Klary – bez wątpienia jako element kary za to, że mu się postawiła.
Gdyby miała gramofon, włączyłaby sobie jakąś muzykę; zamiast tego śpiewała melodie, które w jej mniemaniu przypominały arie operowe. Gisela kochała muzykę i często przyłączała się do wspólnych śpiewów, a Klara miała nadzieję, że kiedyś będą razem kolekcjonować płyty.
Gdy rzuciła na podłogę przy zlewie ostatnie naręcze prania, ciszę poranka przerwało głośne pukanie do drzwi. Sądząc, że Ingrid czegoś zapomniała, westchnęła i zawołała: „Już idę, Mutter”, zmierzając w stronę drzwi i wycierając dłonie w szlafrok.
Kiedy jednak je otworzyła, wcale nie przywitały jej Ingrid i Gisela. Miała przed sobą żołnierza w pięknie skrojonym szarym mundurze. Wyglądał na dość młodego i zadufanego w sobie, jak wszyscy mężczyźni noszący podwójną błyskawicę SS na kołnierzach.
– Frau Koch?
– Tak.
– A więc trafiłem pod właściwy adres i stoję przed właściwą osobą. Pójdzie pani ze mną.
3
Podczas piętnastominutowej jazdy czarnym samochodem ze swastyką powiewającą na masce żołnierz niemal się nie odzywał. Słychać było jedynie dudnienie opon oraz stukanie wycieraczek o przednią szybę. Klara widziała, jak kierowca od czasu do czasu przenosi wzrok z drogi na lusterko wsteczne, i uznała, że zdecydowanie nie jest on typem, z którym chciałoby się prowadzić rozmowę.
Wkrótce dotarli na szczyt wzgórza, miejsce, o którego istnieniu wiedziało całe miasto, lecz które odwiedzili tylko nieliczni. Ktoś otworzył drzwi, gdy tylko samochód się zatrzymał. Klara wysiadła, smagana podmuchami wiatru, a już po chwili inny żołnierz w szarym mundurze wprowadził ją do środka.
– Za mną – polecił tonem służbisty.
Szli pośród dobrze jej znanych widoków, odgłosów i zapachów ruchliwej kuchni. Nikt nie zwracał na nią uwagi, z wyjątkiem niechlujnego mężczyzny o wystających zębach, który skinął głową, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Dalej był wyłożony płytkami korytarz z kilkoma parami zamkniętych drzwi po obu stronach. Kroki niosły się po pustej przestrzeni, aż wreszcie znaleźli się w dużym holu pozbawionym jakichkolwiek mebli, z przykrytą chodnikami podłogą. Klara dostrzegła swoje odbicie w dużym złoconym lustrze i spróbowała doprowadzić się do porządku, idąc dalej za żołnierzem.
– Słyszałem, jak szef rano pogwizdywał, to zły znak – rzucił przez ramię żołnierz, prowadząc Klarę po schodach na górę. – Już wkrótce sama się pani przekona, jaki jest. Jeśli nuci po wstaniu z łóżka, zapowiada się dobry dzień, ale kiedy gwiżdże, lepiej zachować zimną krew.
Gdy dotarli na słabo oświetlone półpiętro, Klara znalazła się przed ciężkimi drewnianymi drzwiami; po jednej ich stronie stało wygodne krzesło, po drugiej mały drewniany taboret.
– Niech pani tu zaczeka. Może pani usiąść na krześle, w żadnym razie nie na taborecie. I niech pani przygładzi włosy. On nie lubi zaniedbanych kobiet.
Żołnierz odwrócił się i zniknął na schodach, zostawiając Klarę samą i coraz bardziej zdenerwowaną w tym ponurym miejscu.
Postanowiła usiąść na krześle, nerwowo wytarła dłonie w płaszcz i naciągnęła jego rąbek na kolana. Przeczesała palcami włosy, przyklepała je, by wyglądały schludniej. Nie pomalowała ust szminką, pod swoim jedynym płaszczem miała znoszoną domową sukienkę, ponieważ żołnierz, który przyszedł po nią rano, nie dał jej czasu na przebranie. Miała dość rozsądku, by nie dyskutować z esesmanem.
W budynku było ciepło, może nawet zbyt ciepło. Klara zauważyła rząd kaloryferów wzdłuż przeciwległej ściany. Nagle zaczęły lepić się jej dłonie, na czoło i górną wargę wystąpiły kropelki potu, rozpięła więc płaszcz i nerwowo westchnęła. Mijały kolejne minuty, serce biło jej coraz szybciej, a gdyby dostała od Bernda obrączkę, okręcałaby ją sobie teraz na palcu.
Z dołu dobiegły stłumione głosy, gdzieś w pokoju obok zadzwonił telefon, rozległ się stukot klawiszy maszyny do pisania. Potem ktoś przebiegł na dole przez hol, wołając jakieś imię, ale Klara nie dosłyszała. Wydawało się jej, że słyszy też gdzieś w głębi domu szczekanie psa. Wszędzie pachniało pastą do drewna.
Myśli Klary powędrowały do sterty brudnych ubrań, które zostawiła przy zlewie w mieszkaniu. Będzie jej teraz szalenie trudno zdążyć z praniem i dotrzeć na czas do pracy. Potem pomyślała o Giseli w kawiarni, gdzie jej szefowa podsunie dziewczynce kawałek czekolady deserowej, kiedy Ingrid odwróci wzrok, udając, że to ich tajemnica. Wyobraziła sobie buzię dziewczynki, obwódkę białej pianki wokół ust, gdy wysączy mleko do ostatniej kropelki i wyliże szklankę.
Uśmiechnęła się na myśl o ślicznej córeczce i znów westchnęła, a jej wzrok padł na dwa obrazy na przeciwległej ścianie. Przedstawiały dorodne nagie kobiety w otoczeniu aniołków czy cherubinów. Bogate malowidła były oprawione w kunsztowne ramy, wyglądały na bardzo cenne.
Nagle Klara podskoczyła, ponieważ otworzyły się drzwi obok i stanął przed nią mężczyzna w garniturze, z ważną miną i wpiętą w klapę połyskującą nazistowską odznaką. Miał obwisły podbródek, przerzedzone włosy. Przypominał despotycznego nauczyciela dyżurującego na szkolnym boisku, w prawej ręce trzymał podkładkę, w lewej ołówek.
– Frau Koch? – zapytał oficjalnym tonem.
Skinęła głową.
– Proszę za mną.
Otaksował ją wzrokiem od stóp do głów, chrząknął i wyszedł, zostawiając Klarę samą w gabinecie, ale wcześniej uprzedził, by niczego nie dotykała. Rozejrzała się wokół: dwie ściany zastawione uginającymi się od książek regałami bibliotecznymi, okazałe, proste drewniane biurko ustawione w widocznym miejscu w głębi pokoju. Zauważyła dwie fotografie na ścianie – jedna przedstawiała mężczyznę o surowym obliczu i przenikliwym wzroku, druga budzącą respekt kobietę – obie przerażające, ponieważ postacie zdawały się ją śledzić. Za biurkiem stało proste skórzane krzesło, lekko odsunięte w bok, jakby ktoś niedawno je zwolnił, na blacie spoczywało kilka starannie ułożonych stosów dokumentów, luźnych kartek i teczek. Z okna roztaczał się wspaniały widok na Alpy, pod oknem znajdował się stół zarzucony mapami.
Przed biurkiem ustawiono dwa masywne, dość ascetyczne drewniane krzesła. W drugim, przytulnym kącie gabinetu przed trzaskającym w kominku ogniem stały wygodne sofa i fotel, a pomiędzy nimi niski stolik.
Klara nadal nie miała pojęcia, dlaczego ją tu przyprowadzono. Z kim miała się spotkać? Kim był „szef”, o którym wspomniał żołnierz i pucołowaty mężczyzna w garniturze? Powinna czekać tu na stojąco czy na siedząco? W korytarzu na zewnątrz powiedziano jej, że może usiąść, ale tutaj to co innego. Gabinet wyglądał jak czyjaś przestrzeń prywatna, miejsce pracy, postanowiła więc stać, czuła się niezręcznie, była skrępowana, nie wiedziała, co zrobić z rękami.
Spojrzała na widok za oknem, przesłonięty teraz olbrzymimi ciemnymi chmurami, które spłynęły z górskich szczytów i praktycznie spowiły górne piętro budynku. Gwałtowny podmuch wiatru smagnął deszczem w szybę, dźwięk przypominał rozpaczliwe skrobanie dziecięcych paluszków. Klara pomyślała przez chwilę o Giseli i z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu poczuła, jak dreszcz przebiega jej po plecach. W tej samej chwili przestraszył ją odgłos przekręcanego w zamku klucza. Odwróciła się i zdążyła zobaczyć, jak powoli otwierają się drzwi, a kilka sekund później pojawiła się w nich znajoma twarz.
* * *
Zaskoczył ją jego przyjemny sposób bycia – na żywo ani trochę nie był taki, jak sobie wyobrażała. Wyglądał jak zwykły, szary człowiek, gdy powoli wszedł do pokoju z założonymi za plecy rękoma i delikatnie opuszczoną głową. Musiał lekko ją podnieść, by napotkać jej wzrok.
Nogi Klary zrobiły się nagle jak z waty, ręka drżała, gdy sięgała do wyciągniętej na powitanie dłoni. Wymienili uścisk. Zaskakująco uprzejmy, niezbyt silny, prawdopodobnie przez wzgląd na to, że wita się z kobietą, pomyślała sobie. Następnie delikatnie poklepał jej rękę, jakby chciał ją uspokoić. Była zbyt onieśmielona, by po raz drugi spojrzeć mu w oczy, ale zauważyła jego ciepły uśmiech i usłyszała coś, co przypominało pomruk aprobaty.
Miał zwyczaj dodawać ludziom otuchy w takich sytuacjach, w pełni rozumiał bowiem zdumienie i zachwyt malujące się na ich twarzach. Kobiety mdlały, spotykając się z nim twarzą w twarz, niektóre nawet piszczały ze szczęścia, jak gdyby był słynną gwiazdą kina albo wokalistą. Takie chwile sprawiały mu przyjemność, wiedział też, że czeka go ich w życiu wiele.
– Nie ma powodu do zdenerwowania, dziecko. Wyglądasz na przerażoną – przemówił życzliwym głosem. – Chodź, usiądźmy razem na sofie i porozmawiajmy. – Wykonał zapraszający gest dłonią.
Zapadła krótka cisza. Zrobił tę pauzę celowo, chcąc zobaczyć jej reakcję.
Klara odzyskała mowę, choć lekko drżał jej głos.
– Dziękuję.
Niezdarnie dygnęła, gdy ponownie wskazał sofę. Bez względu na to, czego miało dotyczyć spotkanie, postanowiła zapamiętać z niego jak najwięcej. Gisela będzie oczarowana, a Ingrid desperacko pochłonie wszystkie szczegóły. Klara nigdy sobie nie wyobrażała, nawet w najśmielszych marzeniach, że znajdzie się tuż obok Adolfa Hitlera, najważniejszego człowieka na świecie, siedząc na sofie w jego prywatnym gabinecie w Berghofie.
4
Gdy Klara rozmawiała z Führerem, pod głównym wejściem Berghofu z czarnego mercedesa sztabowego wysiadł rosły i najwyraźniej bardzo ważny mężczyzna. Przeciągnął się, ziewnął dość ostentacyjnie, zaczerpnął świeżego powietrza, cmoknął i w końcu powiedział:
– Nareszcie w domu!
Z szerokim uśmiechem poklepał żołnierza po ramieniu, jakby spotkał starego przyjaciela. Hermann Göring nie zawsze posługiwał się tradycyjnym hitlerowskim pozdrowieniem i nie widział powodu, dlaczego miałby to robić. W gruncie rzeczy wolałby usłyszeć „Heil Göring” towarzyszące nazistowskiemu salutowi.
Historia znajomości Göringa z Führerem była burzliwa, ale koniec końców zawsze lądował po prawej ręce wodza. Wydawało się, że wybaczanie Reichsmarschallowi dawnych grzeszków nie stanowiło dla Hitlera problemu. Bądź co bądź, bardzo się wyróżniał pośród gromady nadgorliwych urzędników i księgowych, którzy znaleźli się na pozycjach władzy w rządzie oraz w wąskim gronie współpracowników Hitlera. Göring był szanowanym bohaterem wojennym. Domagał się szacunku i go otrzymywał.
Rodzice Hermanna wzbogacili się dzięki rolnictwu, mieli też bliskie powiązania z niemiecką arystokracją. Patriarcha rodu, Heinrich Göring, były Reichskommissar Niemieckiej Afryki Południowej, miał koneksje wszędzie – chełpił się, że łączy go zażyła przyjaźń między innymi z Ferdinandem von Zeppelinem, słynnym lotnikiem. Jednak życie Heinricha legło w gruzach po pierwszej wojnie światowej wraz z upadkiem niemieckiej gospodarki, a w wyniku szalejącej inflacji pozostał praktycznie bez grosza. Jednego dnia uchodził za zamożnego potentata rolniczego, nieomal arystokratę, a już kolejnego wyprzedawał majątek, by spłacić część licznych nieuregulowanych długów.
Na szczęście koneksje odegrały pierwszorzędną rolę: człowiek, po którym mały Hermann dostał imię, żydowski arystokrata Herman von Epstein, jego ojciec chrzestny, zaproponował rodzinie Göringów zamieszkanie w okazałym zamku. Układ wydawał się legalny i doprawdy hojny, okazało się jednak, że towarzyszy mu pewien warunek, który Heinrich musiał przyjąć, nie mając większego wyboru. Jego żona Fanny musiała wprowadzić się do sypialni Epsteina.
Przed pierwszą wojną światową Hermann i jego brat Albert podążali odmiennymi ścieżkami kariery. Albert odniósł sukces jako inżynier, jego dochody pozwalały na życie znacznie lepsze niż tylko przyzwoite, zdobył znakomitą reputację w świecie biznesu. Interesy zawsze szły dobrze, nieściągalne długi nie miały wielkiego znaczenia, większość transakcji przypieczętowywał uścisk dłoni, choć wiele zawierano przy butelce szkockiej. Uchodził za szczodrego i towarzyskiego gospodarza, potrafił spożywać ogromne ilości alkoholu, nie popadając przy tym w lekkomyślność czy brawurę.
Słynący ze znakomitego wyczucia stylu Albert wiódł wygodne życie pod znakomitym adresem na jednym z lepszych przedmieść Berlina. Uwielbiał towarzystwo kobiet i czterokrotnie wstępował w związek małżeński. Pomiędzy jedną a drugą żoną można go było spotkać w najlepszych restauracjach, barach i klubach, gdzie palił francuskie cygaretki w długich, eleganckich fifkach i zawsze miał w zasięgu ręki butelkę wykwintnego szampana. Gładko zaczesane czarne włosy oraz ręcznie robione buty stały się łatwo rozpoznawalnymi symbolami jego sukcesu. Wszyscy z biznesowych kręgów Berlina znali Alberta Göringa jako sympatycznego, twardego, ale sprawiedliwego człowieka o skłonnościach do filantropii.
Podczas gdy Albert był zajęty torowaniem drogi w świecie handlu, Hermann walczył o wyrobienie sobie marki. Ukończył szkołę wojskową w Berlinie, a potem wstąpił do pruskiej armii, ostatecznie przenosząc się do lotnictwa, gdzie został dziarskim pilotem i dowódcą eskadry w pierwszej wojnie światowej. Ale wojna potoczyła się dla Niemiec niekorzystnie i Hermann skończył jako człowiek bez zatrudnienia i pieniędzy. Po krótkim okresie pracy w charakterze pilota akrobaty nadarzyło się inne zajęcie, obwożenie samolotem po całej Europie bogatych i sławnych – i właśnie wtedy poznał swoją pierwszą żonę, piękną Szwedkę Carin Fock.
Dla Hermanna było to korzystne małżeństwo, ponieważ Carin pochodziła z zamożnej rodziny o ustalonej pozycji, która kupiła im duży, wygodny dom w Alpach niedaleko Monachium. Jednak Niemcy nadal borykały się z szalonym bezrobociem i galopującą inflacją, a scenę polityczną zdominowały radykalne ugrupowania. Z tej hałastry powoli, acz pewnie wyłonił się człowiek z wizją, postać, która miała zawładnąć wyobraźnią Hermanna Göringa i wynieść go na odurzające wyżyny statusu, pieniędzy i władzy, które, jak zawsze uważał, słusznie mu się należały.
Tym człowiekiem był Adolf Hitler.
Hermann wstąpił do partii nazistowskiej i został szybko dostrzeżony przez Hitlera jako ktoś, kto może okazać się użyteczny. Był bohaterem wojennym, któremu nadano wysokie odznaczenia i który umiał znaleźć wspólny język zarówno z mechanikami dbającymi o stan techniczny samolotu, jak i z przedstawicielami niemieckiej arystokracji, zabiegającymi o jego towarzystwo na wystawnych przyjęciach. Nie ulegało wątpliwości, że Hermann Göring wiedział, jak zachowywać się przy stołach w obecności przedstawicieli niemieckiej śmietanki.
Göring był przy Hitlerze podczas nieudanego puczu w monachijskiej piwiarni w listopadzie tysiąc dziewięćset dwudziestego trzeciego roku. Po krwawej jatce Hitlera skazano na więzienie, a ranny Hermann zbiegł z Carin do Austrii, kolejny raz chroniąc się w domu dobroczyńcy swojego ojca – Żyda, von Epsteina.
Podczas rekonwalescencji Hermann uzależnił się od morfiny. W trakcie długiej drogi do ozdrowienia odwiedzili z Carin Włochy, korzystając z okazji, by spotkać się z Benito Mussolinim, który przyjął ich jak dawno niewidzianych przyjaciół. Göringom szalenie podobał się przepych, który otaczał dyktatora: pałace i ich skrzące się wnętrza, służba, szoferzy, ukłony, czołobitność, straż i prywatne wojsko.
Po powrocie z wizyty, w przypływie nowych sił i pychy, tryskający energią Hermann znów pojawił się u boku Hitlera, wkrótce po tym jak zwolniono go z więzienia Landsberg. Dwaj mężczyźni spiskowali niczym żebracy na uczcie. Hitler opowiadał Göringowi o planach na Tysiącletnią Rzeszę, Hermann marzył o majątku i władzy, które stałyby się jego udziałem. Hitler wręczył mu szkic Mein Kampf, który Göring uważnie przeczytał i z entuzjazmem wyraził swoją aprobatę.
Oto przyszłość! Takie ideały i filozofia przywrócą Niemcom wielkość.
– Europa będzie nasza! – zachwycał się Hermann.
– Zapomnij o Europie, będziemy rządzić światem! – grzmiał Hitler. – Ale najpierw musimy rozwiązać kwestię żydowską. – Uniósł palec wskazujący. – Narodowa partia socjalistyczna raz na zawsze upora się z bolączkami tego kraju.
Ponieważ Göring znajdował się nieustannie w stanie morfinowej euforii, Hitler wykorzystywał go do prostowania ścieżek w relacjach z innymi politykami, wielkimi przemysłowcami oraz niemiecką elitą. Roztaczający urok, wiecznie uśmiechnięty bon vivant nie marnował żadnej okazji do nawiązania pożytecznych kontaktów dla Hitlera, partii, a co ważniejsze – dla siebie. Hermann Göring był numerem jeden na wszystkich listach gości i uwielbiał to zainteresowanie swoją osobą niemal tak bardzo, jak bardzo Hitler pragnął władzy.
* * *
Szczęśliwy i bardzo zakochany w żonie Hermann był zdruzgotany, kiedy Carin zachorowała. Przyjechał do niej do Monachium w te pędy i dowiedział się, że niestety nie pozostało jej wiele czasu. Był zdecydowany trwać przy niej do końca, lecz gdy Carin umierała na raka, kilka dni przed jej śmiercią Hitler wezwał go z powrotem do Berlina.
Prośby i błagania Göringa trafiały w próżnię. Hitler był wreszcie nowym Führerem i zamierzał uczynić Hermanna szesnastym prezydentem Reichstagu! Nie widząc innego wyboru, Göring posłusznie wrócił do Berlina, by odebrać swoją koronę. Miał teraz autorytet i władzę – a za tym nieuchronnie napłyną pieniądze. W końcu dopiął swego, ale jakim kosztem?
Göring, pełen niechęci i skrywanej złości na Führera, nie zdążył na pogrzeb Carin. Co prawda członkowie wąskiego kręgu Hitlera uronią przez lata niewiele łez, ale Hermann opłakiwał śmierć ukochanej żony i ogromnie żałował, że nie było go przy niej w ostatnich chwilach.
Gdy Hermann rzucił się w wir pracy, nie ulegało już wątpliwości, że jego niesłychany apetyt na jedzenie, picie i zabawę przekształcił i tak już korpulentną postać w chorobliwie otyłą. Jego próżność przejawiała się w miriadach zaprojektowanych specjalnie dla niego mundurów, peleryn i płaszczy, a wiele z nich uderzająco przypominało stroje Mussoliniego. Wysadzane drogimi kamieniami laski, które chętnie nosił, oraz liczne medale zdobiące jego pierś zdawały się nie mieć podstaw w kategoriach militarnych – Göring po prostu je wymyślił, by dodać splendoru swojej kolekcji.
Przymykając oko na ten brak umiaru i nadużycia prezydenta Reichstagu, Hitler z przyjemnością wystąpił w roli drużby Hermanna, gdy ten ożenił się ponownie w tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym roku. Zamknięto centrum Berlina, by Göring i jego nowa wybranka Emmy mogli uczestniczyć w ceremonii zaślubin. Przed kościołem przedefilowało trzydzieści tysięcy żołnierzy, a Hitler pomachał nowożeńcom, gdy udawali się na przyjęcie weselne, na którym wśród wybitnych gości znalazł się także brytyjski ambasador w Niemczech.
Szczęśliwa młoda para wprowadziła się do ogromnej wiejskiej posiadłości w Lesie Schorfheide, pięćdziesiąt kilometrów od Berlina. Nazwano ją Carinhall w hołdzie dla pierwszej żony Hermanna, której ciało ekshumowano i ponownie pochowano na rozległych gruntach wokół domu. Budynek był pełen przepychu, stylizowany na wiejski dwór, otoczony wspaniałymi ogrodami, z domkiem myśliwskim, a las obfitował w jelenie i bażanty do odstrzału, o co dbali gajowi. Wokół kroczyły dumnie pawie, przez pewien czas Göringowie mieli też małego lwa, który swobodnie przechadzał się po domu i ogrodach. Na poddaszu Hermann trzymał model kolejki zajmujący powierzchnię czterystu metrów kwadratowych i oddawał się swojemu dziecięcemu hobby, zabawie pociągami. Służby było w bród – personel kłaniał się uniżenie, kucharze karmili, szofer woził Emmy na zakupy, kamerdynerzy usługiwali, pokojówki i pozostała służba zaspokajali wszystkie potrzeby małżonków. Hermann Göring wreszcie wiódł życie ziemianina.
W pełni cieszył się swoim nowym statusem i zamożnością, ale nigdy nie zapomniał Hitlerowi, że ten odciągnął go od łoża śmierci Carin i odmówił zgody na uczestnictwo w pogrzebie.
Pewnej nocy, patrząc na kilka pustych fiolek morfiny i porzuconą strzykawkę, Hermann poprzysiągł, że wyrówna rachunki z „kapralem Hitlerem” bez względu na to, jak długo będzie musiał czekać.
– Przysięgam na życie własnej matki, on mi za to zapłaci… kiedyś… jakoś – warknął.
5
Hitler usadowił się na sofie i uśmiechnął z sympatią do Klary.
– Oglądałaś obrazy. – Nie było to pytanie, tylko spostrzeżenie. – Rubens. Arcydzieła, oba. Jestem kolekcjonerem, a sztuka to jedna z nielicznych radości w moim życiu. Niestety, obecnie mam niewiele czasu na takie przyjemności.
W jego głosie pobrzmiewał dziwny smutek. Przygładził włosy prawą ręką, gestem, który Klara widziała wielokrotnie na kronikach filmowych.
– Ale musisz opowiedzieć mi o sobie, droga Klaro – rzekł już pogodniej. – Ładna z ciebie dziewczyna, wyglądasz bardzo młodo. Podobno masz dwadzieścia dwa lata, zgadza się? – Skinęła głową i niemal zachichotała z zakłopotania. – Jestem pewien, że reprezentujesz sobą znacznie więcej niż tylko ładną buzię – dodał Führer.
– Jestem żoną Bernda, mamy córkę Giselę, teraz już czteroletnią – odparła Klara niemal szeptem.
Starała się nie patrzeć mu w oczy. Przypominały klejnoty, skrzyły się błękitem nawet w przyćmionym świetle gabinetu, ale miały w sobie coś jeszcze – coś, co napawało ją przeczuciem, że gdyby spoglądała w nie zbyt długo, rzuciłyby na nią jakiś urok. Był w nich mrok, który ją niepokoił. Nie ona jedna tak czuła, on zaś często robił z tych oczu użytek. Lubił rozbrajać ludzi.
– Twój mąż jest, zdaje się, drukarzem? Dopilnuję, by jego drukarnia otrzymała drobne zlecenie na druk materiałów, nad którymi pracuje obecnie nasz drogi minister Goebbels. Jest w tej chwili szalenie zajęty przygotowywaniem plakatów i rozporządzeń, tego rodzaju rzeczy.
– Dziękuję, Mein Führer – rzekła Klara, ponownie spuszczając wzrok. – Nie orientuję się, czym zajmuje się teraz drukarnia, w której pracuje mój mąż, ale jestem przekonana, że będą zachwyceni, jeśli otrzymają pańską szczodrą pomoc.
– Nie rozmawiacie z mężem o jego pracy?
– Rzadko się widujemy, ponieważ on pracuje do późna i w dni powszednie nocuje u swojej matki. Ona ma mieszkanie niedaleko drukarni.
– Tak, rozumiem… Dobrze, że nie rozmawiacie z mężem o pracy. W ten sposób tajemnica pozostaje tajemnicą, a usta są zamknięte na kłódkę. To pożądana cecha. – Przez jego twarz przemknął uśmiech. – Pozwól, że wyjaśnię teraz cel twojej wizyty.
Hitler poinformował Klarę, że cierpi na dolegliwości żołądkowe. Jego osobisty lekarz badał ten problem i chciałby rozwiązać go raz na zawsze.
– Mam kłopoty trawienne, wzdęcia, te sprawy – oznajmił z lekceważącym machnięciem ręki. – Czasem gazy – dodał, unosząc brwi. – Klara zarumieniła się, słysząc tak osobiste wyznania, ale Hitler tylko się zaśmiał. – Wszyscy miewamy od czasu do czasu takie problemy, moja droga, nie ma się czego wstydzić.
Wypowiedział te słowa lekko zmienionym tonem. Ledwo wyczuwalnie, ale z czasem Klara nauczyła się wychwytywać niuanse w głosie mężczyzn i mieć się na baczności.
– Lekarz twierdzi, że problem leży w moim sposobie odżywiania. Widzisz, jestem wegetarianinem. Od czasu pierwszej wojny, kiedy to nawdychałem się gazu w okopach, nie toleruję smaku mięsa. Moja dieta nie zmienia się od lat, podobnie jak mój kucharz. Posiłki stały się mało interesujące i nijakie, znudziły mi się i nie pomagają w moich problemach żołądkowych ani nie wpływają korzystnie na nastrój, tak mi w każdym razie powiedziano. Przekonują mnie, że potrzebuję bardziej urozmaiconej diety, takiej, powiedzmy, bardziej domowej, wiejskiej. Kilka sosów nie zaszkodzi, byle nic ostrego, pamiętaj, żadnego curry. Zwykłe, smaczne niemieckie dania, takie, jakie gotowała moja matka.
– Przepraszam, Mein Führer, ale nadal nie rozumiem…
– Oczywiście. Moje myśli czasem błądzą… tak wiele się obecnie dzieje. – Uśmiechnął się dobrotliwie. – Nie wiem, jak to było… ktoś coś powiedział, pojawiło się twoje imię, a przy okazji wspomniano, że doskonale gotujesz.
Oto, jak Hitler funkcjonował – rzadko mówił bezpośrednio, czego chce. Wystarczyła aluzja, uwaga, nieważne jak mglista, i materializowało się rozwiązanie.
Podniósł jednocześnie głowę i brwi i oznajmił:
– Właśnie dlatego tutaj jesteś, moja droga. Czy zechciałabyś gotować dla swojego Führera?
Klarze nagle zakręciło się w głowie. Przegalopowały tysiące myśli, nie potrafiła się skupić na żadnej. Przesunęła dłońmi po spódnicy, naciągnęła ją na kolana, odkaszlnęła, otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, lecz nie zdołała wykrztusić ani słowa. Oto siedziała na sofie w gabinecie Adolfa Hitlera, który cierpliwie czekał, aż się odezwie! Wreszcie skinęła głową i głośno przełknęła ślinę.
– Jestem poruszona, Mein Führer. Byłby to dla mnie wielki zaszczyt; nie wiem, co powiedzieć!
Wydawał się szczerze zadowolony, gdy wsunął palec pod podbródek dziewczyny, uniósł jej głowę i głęboko zaglądał w oczy przez długą, krępującą chwilę. Czego tam szukał? Uśmiech nie schodził mu z twarzy, lecz Klarze zdawało się, że dostrzega pod nim coś innego.
– Doskonała nowina. Bardzo jestem rad, moje dziecko. – Cofnął palec, odwrócił głowę i nie podnosząc głosu ani nie zmieniając tonu, powiedział:
– Martin?
Nagle otworzyły się drzwi po drugiej stronie pokoju i do środka wszedł cicho ten sam mężczyzna, którego Klara widziała wcześniej z podkładką do pisania. Stanął przy sofie, czekając na rozkazy Führera.
– Martinie, poznałeś Klarę? – Hitler wiedział, że tak. Mężczyzna skinął głową, stuknął obcasami i się ukłonił. – Dołączy do służby jako kucharka – ciągnął. – Moja kucharka. Nie wątpię, że zapewnisz jej niezbędne wygody.
Następnie sięgnął do wewnętrznej kieszeni munduru i wręczył Martinowi kilka trzykrotnie złożonych kartek papieru. Klara wówczas tego nie wiedziała, ale te dostarczone przez Gestapo dokumenty szczegółowo opisywały jej życie oraz obecne w nim osoby, szczególnie rodzinę męża. Nadal nie było wiadomo, gdzie się urodziła ani w jakiej rodzinie, uznano jednak za mało prawdopodobne, by w jej żyłach płynęła żydowska krew. Będą węszyć dalej. Oficerowie Gestapo przeprowadzili rozeznanie z dnia na dzień. Zapukano do kilkorga drzwi, odbyto kilka rozmów telefonicznych, zadano pytania, uzyskano informacje. Wedle Gestapo Klara Koch była prawą, lojalną, porządną Niemką.
Kiedyś okaże się, że byli w błędzie.
* * *
Mężczyzna z podkładką pod pachą sprowadził Klarę na dół. Czuła się nieswojo w jego obecności. Były w nim fałsz i przebiegłość – miał niespokojny wzrok, nieustannie strzelał oczami na wszystkie strony, wyglądał jak ktoś, kto czai się w cieniu, obserwuje, nasłuchuje. Martin Bormann miał na wszystkich haki, celowo podsłuchiwał rozmowy, nadstawiał ucha na plotki, przechowywał cudze sekrety – dopóki nie potrzebował wykorzystać ich do własnych celów.
– Masz zwracać się do mnie Reichsleiter Bormann – poinformował oficjalnym tonem, nie patrząc na Klarę. – Zarządzam tym domem i jestem prywatnym sekretarzem Führera. Nic nie dzieje się bez mojej zgody. Zrozumiałaś?
Zatrzymał się i odwrócił do Klary, czekając na odpowiedź. Skinęła głową, choć nie dosłyszała wszystkiego. Wróciła myślami do gabinetu Führera, gdzie rozmawiali przez kwadrans, a może i dłużej – sami, w cztery oczy! Zaproponował jej herbatę, ale grzecznie odmówiła. Byłoby to dla niej zbyt dużym wyzwaniem, z pewnością nie zdołałaby utrzymać w dłoniach filiżanki, nie rozlewając przy tym napoju.
Bormann jeszcze nie skończył.
– W Berghofie zobaczysz i usłyszysz różne rzeczy dotyczące Führera osobiście oraz jego szefów sztabu. Pozwól, że wyrażę się jasno: wszystko, co się tu dzieje, tutaj pozostaje. Jeśli zostaniesz przyłapana na plotkowaniu, konsekwencje będą surowsze, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić.
Klara nerwowo pokiwała głową.
– Nie widzisz nic, nie słyszysz nic. Od tej chwili jesteś ślepa i głucha.
Po tym wykładzie Bormann zaprowadził Klarę korytarzem dla służby do pomieszczenia, z którego po otwarciu drzwi dobyły się stukoty i pobrzękiwania.
– Oto kuchnia. Personel kuchenny sam ci się później przedstawi.
Klara rozejrzała się dokoła – przechodziła już tędy wcześniej z żołnierzem. Wszędzie krzątanina, garnki bulgotały, ludzie kroili warzywa, wszyscy i wszystko znajdowało się na swoim miejscu.
– To jest Frau Koch, nowa kucharka Führera. – Bormann mówił znudzonym tonem. Służba przerwała swoje zajęcia i patrzyła, nikt się nie uśmiechnął. Poważne twarze pochłonięte poważnymi sprawami, tak to wyglądało. Następnie Bormann zwrócił się do Klary: – Dzisiaj mamy komplet na obiedzie i kolacji, jutro wczesne śniadanie i bardzo ważny gość. Tutaj się nie próżnuje. – Odwrócił się i ruszył naprzód. – Za mną.
Szybko ruszył innym korytarzem, wkroczył zamaszyście do nowo dobudowanej części na tyłach budynku.
– Widzisz tamte drzwi? Prowadzą do piwnicy. Nie schodzisz tam bez upoważnienia. Zrozumiano?
– A co tam jest? – zapytała Klara.
Bormann stanął gwałtownie i odwrócił się do niej z płonącymi oczami.
– Wystarczy, że masz tam nie schodzić. Nie zadawaj pytań, chyba że dotyczą twoich obowiązków. Na inne sprawy nie mam czasu. – I znów szybko ruszył przed siebie wąskim korytarzem, aż dotarli na sam jego koniec. Tam otworzył jeszcze jedne drzwi, informując: – To jest twój pokój.
– Mój pokój?
– Tu będziesz sypiać. Twój pokój. Rzuć okiem.
Zmarszczywszy czoło, Klara wetknęła głowę za drzwi. Pokój urządzono oszczędnie: pod ścianami dwa pojedyncze łóżka, komoda pod jedynym oknem, obok niej mała szafa.
– Ubikacja i łazienka są w korytarzu. Inni ci pokażą.
– Nie rozumiem. Dlaczego dostaję pokój?
Bormann prychnął głośno i spojrzał na Klarę jak na idiotkę. Jego żółte zęby i tłusta cera nie uszły jej uwadze, oddech potwierdzał, że jest nałogowym palaczem.
– Jesteś teraz zatrudniona u Führera i musisz być pod ręką codziennie przez okrągłą dobę. Jeśli będziesz dobrze się spisywać, w pierwszym miesiącu dostaniesz pozwolenie na jedną rozmowę telefoniczną. Podczas pobytu Führera jesteś na służbie przez cały dzień i noc. Czasem pracuje do późnej nocy nad przemówieniami, mapami i tego rodzaju sprawami. Śpisz wtedy, kiedy śpi on.
– Przepraszam, Herr Bormann…
– Reichsleiter Bormann – poprawił.
– Przepraszam. Reichsleiter Bormann, mam w domu czteroletnie dziecko i męża…
– Twój mąż Bernd został już powiadomiony o twojej nowej pracy. Jeśli wszystko dobrze się ułoży, być może dostaniesz pozwolenie na krótkie odwiedziny od czasu do czasu. Ale oczywiście wszystko zależy od jakości twoich usług i zachowania. Teraz pracujesz dla Führera, twoje życie się zmieniło. Tutaj w Berghofie kluczem do sukcesu i długowieczności jest szacunek, zapamiętaj to sobie. I mocno nalegam, żebyś także pamiętała, kim jestem. – Z tymi słowy Martin Bormann odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Oszołomiona Klara usiadła na jednym z łóżek. Co się właściwie wydarzyło? Porwano ją? Pokój przypominał raczej celę, Berghof więzienie. Zaszczyt gotowania dla Führera natychmiast przerodził się w koszmar. Na myśl o Giseli poczuła cisnące się do oczu łzy i opuściła ramiona. Pukanie do drzwi wyrwało ją z zadumy. Zignorowała je, lecz wkrótce się powtórzyło.
– Tak? – odezwała się wreszcie, pociągając nosem.
Drzwi się otworzyły, w progu stanął z walizką w ręku ten sam żołnierz, który rano zabrał ją z domu.
– Spakowała ją twoja teściowa. Prosiła przekazać, że jest z ciebie dumna. – Postawił bagaż w nogach łóżka. – Rodzina została dziś rano powiadomiona o twojej posadzie. Po tym, jak cię tutaj przywiozłem, pojechałem po twoją teściową i córkę i zabrałem je do mieszkania, żeby spakowały twoje rzeczy.
– Córkę? – zapytała z ożywieniem Klara.
– Reichsleiter Bormann powiedział, że dziewczynka przez jakiś czas zamieszka z twoją teściową. – Wzruszył ramionami. – Tak to wygląda. To poświęcenie, które czynimy, by służyć Führerowi, i które jest największym zaszczytem dla każdego Niemca. – Mówiąc to, zesztywniał. – A tak na marginesie, mam na imię Erich. Jestem kierowcą Führera. Erich Kempa. Wszyscy mówią na mnie Kempa. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, daj mi znać. – Stuknął obcasami i lekko się ukłonił.
– Dziękuję – rzekła Klara, ocierając oczy i wydmuchując nos. – Zdaje się, że wiedzą o mnie wszystko.
– Gestapo. Prawdopodobnie wiedzą więcej niż ty sama! – Lekko się uśmiechnął. – No ale tak to jest i już. – Ton jego głosu złagodniał. – Muszę iść. Zresztą oczekują cię w kuchni, masz przygotować obiad dla szefa. Karl kazał ci przekazać, że Führer zje dzisiaj punktualnie o godzinie trzynastej, wraz z innymi.
– Karl?
– Tak, pokojowy Führera. Wkrótce go poznasz. Wszystkie panie szybko nawiązują z nim znajomość – dodał z nutką podziwu w głosie.
– Powiedziałeś, że Führer zje obiad wraz z innymi. Kim są ci inni?
– Göring, Himmler, cały sztab. Są tu wszyscy. Większość z nich jest w porządku. Göring to dość miły gość, zawsze stara się opowiedzieć jakiś kawał, za to biedny Himmler ma wdzięk szafy. – Klara zdobyła się na uśmiech. – Jak już się zaaklimatyzujesz, nie będzie źle. Rozpakuj się, a potem zejdź do kuchni. Spodziewają się tam ciebie za pół godziny.
– A gdzie łazienka?
– Trzecie drzwi na prawo, po tej stronie korytarza. – Kempa ruszył do wyjścia, a potem się zawahał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz zrezygnował z tego zamiaru. Gdy zamknął drzwi, usłyszał, jak Klara zaczyna płakać. Na końcu korytarza wciąż słyszał jej łkanie.
6
Minister propagandy Joseph Goebbels był drugą najważniejszą osobą, która miała przybyć tego dnia do Berghofu. Mierzący około stu sześćdziesięciu centymetrów Goebbels może i nie mógł poszczycić się imponującym wzrostem, za to z pewnością nie brakowało mu zaangażowania i poświęcenia. Z wyglądu służbista, człowiek o kanciastych rysach i niemal kościstej, ospowatej twarzy urodził się z deformacją prawej stopy i nosił szynę ortopedyczną oraz specjalnie zmodyfikowane obuwie. Uzyskawszy doktorat z literatury, marzył o pisaniu powieści, lecz gdy ujrzał Adolfa Hitlera przemawiającego na nazistowskim zjeździe, zmienił się kierunek jego życia – co stało się zresztą udziałem również wielu innych. Wkrótce uświadomił sobie, że łączą ich wspólne idee: selekcja naturalna, eliminacja niedoskonałości w świecie roślin, zwierząt oraz istot ludzkich, silna niechęć do kapitalizmu i przede wszystkim głęboka nienawiść do Żydów. Czystość rasowa była dla Goebbelsa równie istotna jak dla Hitlera.
Szybko awansował w partii nazistowskiej. Pomimo nieco chorowitego wyglądu i drobnej postury jego oddanie i wyczulenie na szczegół pomogły mu wyróżnić się z grona awanturników i miernot. W oczach Hitlera był człowiekiem wpływowym i wysoce niebezpiecznym dla tych, którzy nie wyznawali wartości partii, państwa czy Führera. Gdy naziści doszli do władzy, Goebbels bez trudu przekonał niemieckie społeczeństwo, że Hitler przywróci krajowi dawny dobrobyt i zlikwiduje bezrobocie.
Goebbels sprytnie pojął, że kluczem do władzy Hitlera w Niemczech stanie się zawładnięcie wyobraźnią mieszkańców stolicy, Berlina. W mieście roiło się od rozczarowanych, bezrobotnych żołnierzy, którzy wrócili z pierwszej wojny światowej, a część z nich organizowała się w małe grupy paramilitarne. Nie trzeba było wiele czasu, by porywające przemówienia Goebbelsa zainspirowały tak zwane brunatne koszule do rozruchów, swobodnych polowań na komunistów i Żydów, napadania na nich bez prowokacji.
Zdając sobie sprawę ze swoich rosnących wpływów, Goebbels założył gazetę narodowych socjalistów zatytułowaną „Atak” i skupił się na organizowaniu brunatnych koszul do pilnowania żydowskich sklepów i zakładów, by nie dopuścić do nich aryjskich klientów. Gdy w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym roku doszło do krachu na Wall Street, Goebbels jako pierwszy ogłosił, że to wina Żydów.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki