Tytuł: Portal Smoka 3. Konfrontacje
Autor: Wojciech Kaczmara
Redakcja: Adrianna Hess (eKorekta24.pl)
Korekta: Tomasz Powyszyński (eKorekta24.pl)
Ilustracja na okładce: Mateusz Horbowiec
Skład: Magdalena Betlej
© Copyright by Wojciech Kaczmara, Warszawa 2024
Wydawca: Wojciech Kaczmara Doradztwo Podatkowe ul. Lwa 27, 03-668 Warszawa
Wydanie I, Warszawa 2024
ISBN 978-83-964581-7-9
Przypomnienie głównych postaci
z poprzednich części opowieści:
Marek — Ziemianin obdarzony zdolnościami magicznymi, po podróżach przez magiczne światy wrócił na Ziemię, gdzie przyczynił się do powrotu magii na planetę.
Elżbieta Carr — nadinspektor policji na Ziemi, w rodzinnym mieście Marka, członkini tajemniczej ziemskiej organizacji zajmującej się opieką nad pozbawionym magii światem.
Jonathan Charmagna — człowiek, członek tajemniczej ziemskiej organizacji zajmującej się opieką nad pozbawionym magii światem, pełni funkcję jej lidera.
Natalie — człowiek, babka Adelaide, poniosła śmierć, kiedy Marek i Magiv spowodowali powrót magii na Ziemię, członkini tajemniczej ziemskiej organizacji zajmującej się opieką nad pozbawionym magii światem.
Magiv — towarzysz Korama, niegdysiejszy mag, który po przybyciu z Markiem na Ziemię przyczynił się do powrotu magii na planetę w nadziei, że odzyska zdolności.
Liliana — człowiek, członkini Wybawców, była żona Magiva, która pragnie unicestwić go za wszelką cenę.
Igor Hrost — oficer w armii nacji zwanej Sprzymierzeniem, stara się wrócić w łaski swego dowódcy, arcymaga Valadana.
Paul — człowiek, członek Wybawców, kochanek Liliany.
Valadan — arcymag Sprzymierzenia, kierunki rozwoju jego dominium obejmują między innymi przyłączenie planety Denurban; dominium Valadana graniczy z nacją zwaną Imperium, z którą jest w stanie wojny.
Frija — dowódca w armii Sprzymierzenia, mający za zadanie przejmować kolejne światy i przyłączać je do Sprzymierzenia; obecnie jego zadaniem jest przejęcie Denurbanu.
Haketh — podkomendna komandora Friji oddelegowana do misji dyplomatycznej w nacji zwanej Technokracją.
Koram — mag, szpieg, były wykładowca w Akademii Trójcy.
Sonia — mechrunnerka/żołnierz z Technokracji; należy do rasy maruków.
Anna — młoda arcykapłanka Zakonu Smoka z Denurbanu.
Arnuf — kapłan Zakonu Smoka. Dowodzi oddziałem kapłanów-wojowników, którzy wspierają Denurbańczyków w walkach z bandytami i potworami zamieszkującymi planetę.
Morav — była arcykapłanka Kultu Smoka odpowiedzialna za świątynię na Denurbanie.
Presos — arcymag Trójcy, jeden z najstarszych i najbardziej doświadczonych w używaniu magii, należy do dowódców armii walczącej z Imperium.
Oznyr — arcymag Trójcy, jeden z dowódców armii walczącej z Imperium.
Q-len — arcymag Trójcy z rasy jaszczurów, powierzono mu administrowanie Trójcą.
Theros — smok, jeden z najstarszych i bardziej poważanych, zaangażował się w walkę z Imperium.
Pes-tan — arcykapłan z rasy jaszczurów, lider zgromadzenia arcykapłanów Zakonu Smoka.
Legenda
(zgodnie z chronologią pojawiania się w tekście):
Rui — człowiek, naczelny mag Stowarzyszenia.
Adelaide — człowiek, magini ze Stowarzyszenia, wnuczka poprzedniej arcymagini.
Aakash — człowiek, mag przydzielony do placówki Stowarzyszenia przy świątyni Zakonu Smoka na Ziemi.
Chuck — lingwista studiujący wspólną mowę.
Frank — człowiek, mag Stowarzyszenia, podkomendny Adelaide.
Helen — człowiek, jedna z osób przetrzymywanych przez Stowarzyszenie w podziemnym kompleksie koło San Francisco.
Vanetty — planeta, na której Sprzymierzenie prowadziło negocjacje z Wybawcami.
Natess — wróżka, członkini Wybawców.
Wynda — człowiek, arcymagini ze Sprzymierzenia.
Kurk — humanoidalny arcymag ze Sprzymierzenia.
Leon-gaf — planeta zajęta przez Imperium, która jest celem pierwszego ataku Sprzymierzenia.
Senduki — planeta zajęta przez Imperium, która jest celem pierwszego uderzenia Trójcy.
Jack — człowiek, jedna z osób przetrzymywanych przez Stowarzyszenie w podziemnym kompleksie koło San Francisco.
Skirek — zielonoskóry humanoid, mieszkaniec wioski na Dionizji.
Dionizja — planeta sąsiadująca z Ziemią przez szczelinę międzywymiarową.
Furraka — podobne do myszy stworzenie zamieszkujące Dionizję.
Arue — zielonoskóry humanoid, mieszkaniec wioski na Dionizji.
Farque — zielonoskóry humanoid, mieszkaniec wioski na Dionizji.
Torsq — starszy wioski, zielonoskóry humanoid, mieszkaniec wioski na Dionizji.
Aran-gur — zamek, siedziba arcymagów na Dionizji.
Kreak — lider arcymagów na Dionizji.
Dimetra — planeta sąsiadująca z Dionizją.
Pelthanci — czworonożne inteligentne stworzenia z mackami wystającymi z głów, oryginalni mieszkańcy Dionizji.
Pierwszy Świat — mityczne miejsce będące kolebką magii we wszechświecie.
Brama — szczelina łącząca ostatni świat środkowej części wszechświata z pierwszym światem wewnętrznej, najstarszej sfery.
Farn-Ka — planeta, gdzie Technokracja wydobywa prawdziwe kryształy energii.
Radek — adiutant Friji na Denurbanie.
Armadije — pokryte grubą łuską stwory żywiące się ludzkim mięsem, które miotają kolce jadowe umieszczone na swoich ogonach.
Zenbik — arcymag z Yolandis, miasta na Denurbanie.
Vepak — smok, który podróżował z Koramem na Denurban.
Martweron — tajemniczy byt przywołany do walki przez Imperium.
Cesarstwo — starożytna nacja, z której wywodzi się Martweron.
Gabriela — lord, strażniczka Bramy w Cesarstwie.
Ozane — smok, jeden ze smoków, które poleciały na misję w głąb Imperium.
Rozdział 1
Wszyscy chcemy osiągnąć szczęście, pokój i harmonię. Jak to się więc stało, że przy całej naszej wiedzy i magii wciąż nie możemy zapewnić każdemu szczęśliwego życia? Być może akceptując wolność drugiej istoty, skazujemy się na ciągłe zagrożenie różnicą zadań, która bez odpowiedniego dialogu może rodzić konflikty. Czy w takim razie powinniśmy żyć jak bezrozumny i bezwolny rój, powierzając swoje życia tyranii jednostki? Bo taki los szykuje nam Imperium. Wolę stanąć do walki o własne przekonania, niż oddać swoją wolę. Dlatego namawiam was wszystkich do poparcia wojennego wysiłku w celu zwalczenia tego wroga!
Mowy. Wspomnienia. Relacje — arcymag Rograr z Konfederacji Trójcy
Miasto powoli się uspokajało, a zgromadzony na ulicach tłum gapiów się rozproszył. Jeszcze tylko na balkonach i w oknach stały pojedyncze postacie wpatrzone w nocne niebo, na którym wyraźnie widać było nowo powstałe szczeliny. Pojawienie się kosmicznych anomalii wywołało wielkie poruszenie, ale ponieważ nie towarzyszył im żaden konkretny efekt, ludzie się uspokoili. Zapewne ich reakcja byłaby inna, gdyby wiedzieli, że te jaśniejące bruzdy stanowią międzywymiarowe bramy do innych światów.
Marek i Elżbieta powoli wchodzili schodami na piętro, na którym mieszkała rodzina chłopaka. Marek całą drogę zastanawiał się nad tym, co teraz. Po wszystkich tych przygodach powinien chyba coś opowiedzieć rodzicom. Elżbieta sugerowała, że to ona poprowadzi rozmowę, tak jakby ostatnie kilka miesięcy jego życia się nie wydarzyło. Cóż, dla niej one nie istniały, minęło zaledwie kilka dni. Dla niego to było mnóstwo doświadczeń. Porwanie na inną planetę, używanie magii, spotkanie niesamowitych istot stanowiły tylko zarys przeżytych przez Marka przygód. Z chęcią by o nich opowiedział, ale jego podróż po wszechświecie miała swoją mroczną stronę — zabicie dwóch osób, widok igrzysk na Gornath, zagrożenie ze strony innych, agresywnych światów, fabryki kryształów magii. Te historie wolałby zachować dla siebie. Z każdym pokonywanym stopniem decyzja stawała się coraz bardziej paląca. Ostatecznie chłopak doszedł do wniosku, że najlepiej będzie zaufać Elżbiecie i poczekać z opowieścią, aż magia wróci. Obraz sytuacji, jaki nadinspektor miała przekazać rodzicom, był dość prosty — Marek został zwerbowany do pracy w Interpolu, będzie dużo podróżował, a jego zadania mają poufny charakter. Historia szyta grubymi nićmi, ale alternatywą było… opowiedzieć o magii! Nie chodziło to, że nie mógł zaprezentować rodzicom swojej mocy — nadal tkwił w bąblu osłony i miał kilka kryształów, to wystarczyłoby na efektowny pokaz. Chłopak uznał jednak, że kiedy jego rodzice na własnej skórze przekonają się, czym jest magia, łatwiej będzie im uwierzyć i zrozumieć to, co go spotkało. Tak uspokojony, zdecydowanie nacisnął dzwonek do drzwi.
Przez chwilę nasłuchiwał zbliżających się kroków. Następnie rozległ się dźwięk uchylanego wizjera i znajomy głos krzyczący:
— To Marek!
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich matka chłopaka.
— Wchodź szybko, ojciec jest na balkonie z lornetką… — Urwała raptownie, patrząc ze zdumieniem na dziwne, brudne i miejscami podarte ubranie syna. Potem przeniosła wzrok na stojącą za jego ramieniem elegancko ubraną Elżbietę. W końcu zdumiona wykrztusiła: — Co się stało? Kim pani jest?
Ponieważ Marek zaniemówił, to Elżbieta przejęła inicjatywę. Zdecydowanym, rutynowym ruchem wyciągnęła legitymację i przedstawiła się:
— Elżbieta Carr, nadinspektor policji. Czy możemy wejść?
— Co się stało? — Matka Marka zrobiła krok wstecz, a jej oczy rozszerzyły się ze strachu.
Chłopak nie mógł powstrzymać fali targających nim emocji. Zdjął chroniące go zaklęcie, pozwalając, aby cała zamknięta w osłonie energia się rozproszyła, po czym szybko objął matkę i mocno ją uściskał.
— Wszystko w porządku, mamo — zapewnił.
Zdumiona kobieta wcale nie poczuła się uspokojona. Zdecydowanie nie spodziewała się takiego zachowania po swoim dorosłym synu, który dopiero co naburmuszony wyjechał na przymusowe wakacje. Odwzajemniła jednak uścisk i patrząc nad ramieniem Marka na Elżbietę, ponownie zapytała z lękiem w głosie:
— Co się stało?
— Nic złego, proszę pani — odpowiedziała spokojnie Elżbieta, również zaskoczona sceną, której była świadkiem. Po sekundzie dodała zdecydowanym tonem: — Proponuję jednak, by zawołała pani męża. Musimy usiąść i porozmawiać. Chcemy z Markiem oznajmić państwu kilka rzeczy.
Marek odsunął się od matki, a ta spojrzała na niego z bliska i skrzywiła nos.
— Na pewno wszystko w porządku? Nic ci nie jest? — upewniła się. Potem podejrzliwie zmarszczyła brwi i dodała: — Z domem ciotki też?
— Tak, mamo — odpowiedział niepewnie chłopak. Dom ciotki był delikatną kwestią, lecz chyba nic mu się nie stało.
— W takim razie zaproszę panią do salonu. Ale zanim porozmawiamy: idź się umyj i przebierz, bo pachniesz jak kloszard. Chyba od tygodnia się nie kąpałeś.
Marek uśmiechnął się na myśl o gorącym prysznicu — faktycznie od dawna nie miał możliwości porządnie się wymyć, a jego ubranie było w strzępach.
***
Marek odwlekał wyjście spod ciepłej wody tak długo, jak tylko mógł, jednak nieznośna świadomość, że czekają na niego w salonie, nie dawała mu spokoju. W końcu ubrany w wygodne ziemskie ubranie wszedł do pomieszczenia. Oczy rodziców i pani nadinspektor od razu skierowały się na niego. Ojciec wstał i podszedł do syna z wyciągniętą ręką, lewą położył na jego ramieniu. Zdumiony Marek uściskał podaną mu dłoń.
— Nie wiedzieliśmy. Rozumiem, że musiałeś trzymać wszystko w tajemnicy, ale nam trzeba było powiedzieć. Uniknęlibyśmy kilku przykrych rozmów. No, ale najważniejsze: gratulacje. — Ojciec najwyraźniej był zadowolony z historii opowiedzianej przez Elżbietę. Chyba do tej pory miał wątpliwości co do zaradności syna. Fakt, że Marek znalazł poważne zajęcie, a sama nadinspektor policji przyszła z nimi porozmawiać, zdawał się zaspokajać jego ambicje. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie dodał żartobliwie: — Twoja pierwsza praca, i to od razu taka odpowiedzialna. Myślałem, że nigdy nie spoważniejesz.
— Nasz zespół do spraw rekrutacji docenił wszechstronność i otwartość Marka. W dzisiejszych czasach są to ogromne atuty. Zależy nam na kandydatach zdolnych działać w zmiennych, dynamicznych warunkach. Jego wcześniejsze doświadczenia z pewnością zostaną przez nas dobrze wykorzystane. — Elżbieta szybko przejęła kontrolę nad rozmową, po czym położyła na stoliku dwie kartki zapisane drobnym drukiem. — Niestety, jak już wspominałam, dla państwa oznacza to konieczność zaakceptowania dłuższej rozłąki z synem. A jednocześnie zobowiązanie się do zachowania w poufności jego pracy. Proszę to podpisać. My załatwimy wszystko z uczelnią.
— Ale czy będzie miał możliwość uzyskać dyplom? — Matka Marka sięgnęła po długopis. Najwyraźniej nie przeszkadzała jej konieczność zachowania tajemnicy. Była jednak wyraźnie zaniepokojona przerwaniem nauki. Uważała posiadanie dowodu wykształcenia za coś ważnego: dające perspektywy potwierdzenie osiągnięć syna oraz wspierających go rodziców.
Marek poczuł wyrzuty sumienia z powodu oszustwa, w którym właśnie brał udział. Ale jak miał przekazać rodzicom, że żadna ziemska uczelnia nie wyda mu dyplomu studiów magicznych? Nie był nawet pewien, czy Akademia Trójcy wręcza swoim kadetom potwierdzenie ukończenia nauki.
— Oczywiście, jeżeli w przerwach w pracy będzie sumiennie kontynuował naukę — potwierdziła Elżbieta. — To będzie wymagało od niego dzielenia czasu pomiędzy obowiązki służbowe i uczelniane. Zrobimy wszystko, aby go w tym wspierać, jednak okoliczności są bardzo dynamiczne. Kto wie, jakie wyzwania na niego czekają.
— Ale nic nie będzie grozić jego życiu? — Słysząc wieloznaczne słowa Elżbiety, matka chłopaka znowu się zaniepokoiła.
Tym razem ojciec wtrącił się, zanim kobieta zdążyła odpowiedzieć:
— Daj spokój. To jest międzynarodowa agencja sił porządkowych, mają tysiące pracowników. Raczej nikt nie bierze na cel rekrutów. To odpowiedzialna praca i pani nadinspektor nie da nam pełnej gwarancji, ale to samo można powiedzieć o pracy na budowie, która też niesie ryzyko wypadku. No i Marek zawsze może mieć pracę za biurkiem.
— Mam taką nadzieję, nie chcę, aby jacyś kryminaliści ścigali jego lub nas — sprecyzowała swoje obawy matka chłopaka.
— Właśnie dlatego tak istotne jest zachowanie tajemnicy. Dotyczy to wszystkich naszych współpracowników, zarówno tych działających w terenie, jak i tych pozostających w biurach. — Elżbieta przerwała rodzicom Marka wymianę zdań, zanim obawy eskalowały. — Zapewniamy rodzinom naszych pracowników i im samym gwarancję bezpieczeństwa. Oczywiście, jak pan słusznie zauważył, nie jest ona absolutna, ale w większości przypadków jest wystarczająca.
— Rozumiemy. Marek, pilnuj się. — Ojciec kiwnął chłopakowi głową, przejął od żony długopis i zaczął podpisywać dokumenty. — No powiedz coś, strasznie milczący jesteś.
— Jestem trochę zmęczony. Wszystko dzieje się bardzo szybko… — zdołał wydukać chłopak.
— Właśnie! — przerwała mu gwałtownie Elżbieta. — Twój pierwszy przydział zaczyna się za dwie godziny, a trzeba jeszcze dotrzeć na miejsce. Podwiozę cię, ale musisz się szybko spakować! Pamiętaj, że potrzebujesz tylko niezbędnych rzeczy.
— Ma dokądś jechać? Tak od razu? Myślałam, że zostaniesz z nami i opowiesz o rekrutacji — zdziwiła się matka chłopaka.
Ojciec też miał rozczarowaną minę.
— Niestety, zasiedziałem się u ciotki, a to wydarzyło się tak nagle — wybąkał niepewnie chłopak. — Opowiem wam wszystko, jak tylko się spotkamy następnym razem.
— Proszę się nie przejmować, to natura tej pracy. Wezwanie może przyjść w każdej chwili z całego świata — rzuciła lekko Elżbieta, po czym dodała: — Ale taki charakter służby publicznej. To pierwsze zadanie Marka, więc powinien zrobić jak najlepsze wrażenie. Zwłaszcza że wysyłając go od razu w delegację, agencja daje dowód zaufania co do jego kompetencji.
Ojciec pokiwał głową, jakby rozumiał to wytłumaczenie, ale Marek widział niezadowolenie na twarzy swojej mamy. Zanim zdążyła zgłosić kolejne pretensje, pognał do swojego pokoju, gdzie szybko zebrał do plecaka kilka drobiazgów — większość jego rzeczy była w domu ciotki, więc pakowania nie było wiele. Po chwili wrócił do salonu. Rozmowa przeszła na bieżące wydarzenia. Matka chłopaka spojrzała krytycznie na jego malutki plecak i wykorzystując przerwę w relacji z obserwacji jaśniejących na niebie szczelin, zbeształa go:
— Myślałam, że włożysz garnitur. A gdzie twoje rzeczy z wyjazdu? Biorąc pod uwagę, w czym wróciłeś, podejrzewam, że wszystko wymaga wyprania.
— Zajmiemy się tym, mamy służbową pralnię, a strój formalny nie jest na co dzień wymagany — wtrąciła szybko Elżbieta, zanim Marek zdołał wymyślić odpowiedź, po czym kontynuowała poprzedni temat: — A panu powiem tylko, że te jasne smugi widoczne na niebie badają najlepsi astrofizycy. Z całą pewnością wkrótce będziemy wiedzieć, czym są.
— Ale czy nie są groźne? Pojawiły się tak nagle. A jednocześnie te niesłychane burze. — Matka Marka oderwała się od krytycznego oglądu syna.
Chłopak, pod intensywnym spojrzeniem Elżbiety, nie powiedział ani słowa. Nadinspektor zaś przedstawiła jego rodzicom wersję, która była oficjalnym stanowiskiem władz.
— Te pozaziemskie zjawiska są bardzo daleko i nie mogą mieć bezpośredniego wpływu na atmosferę ziemską — zbagatelizowała sprawę. — Dlatego nie łączymy pojawienia się smug z ostatnimi zaburzeniami pogodowymi. Zwłaszcza że do załamania pogody doszło wcześniej. Wiem, że wypadki, w których zniszczone zostały myśliwce szkoleniowe, zostały bardzo nagłośnione. Ale to tylko media szukające sensacji. W tym przypadku sztucznie łączą niezależne od siebie wydarzenia, a to jest zwykły zbieg okoliczności. Jednak te pasy na niebie mogą budzić zdziwienie, czy nawet niepokój, i my, jako agencja porządkowa, liczymy się z pewnymi napięciami społecznymi. Mimo to wierzymy, że sprawa szybko się wyjaśni.
— Czyli jak powinniśmy postępować? — zapytał ojciec Marka.
— Jakby nic się nie stało — powiedziała zdecydowanie Elżbieta, po czym spojrzała na Marka. — Gotowy? To czas na nas.
Chłopak kiwnął głową, a następnie mocno potrząsnął dłonią ojca, od którego ponownie usłyszał gratulacje z okazji zdobycia pracy. Kiedy żegnał się z matką, uściskał ją mocno i szepnął jej na ucho:
— Weźcie wolne i zróbcie zapasy na kilka najbliższych dni.
Odsunął się, unikając wzroku zaskoczonej rodzicielki. Miał nadzieję, że potraktuje jego słowa poważnie. Nie czekając na reakcję rodziców, szybkim krokiem ruszył ku drzwiom, gdzie czekała nadinspektor.
***
— Poszło lepiej, niż się spodziewałam. Twoi rodzice byli wyraźnie zadowoleni, że będziesz miał stabilną posadę — zauważyła z westchnieniem Elżbieta, gdy wsiadali do jej samochodu. — Większość twojej pracy będzie objęta ścisłą tajemnicą i nie wolno ci dzielić się z nikim szczegółami, mam nadzieję, że to rozumiesz.
— Tak, rozumiem — mruknął niechętnie Marek. — Chcę jednak kiedyś im opowiedzieć, co mnie spotkało na tych innych planetach.
— Lepiej z tym poczekaj. Nie wiem, czy ci uwierzą, sama ledwo wierzę. Poza tym najpierw musimy ustalić, które z tych informacji mogą zostać upublicznione. O ile w ogóle.
— A kiedy się o tym dowiem? I kiedy dostanę pierwszą… przepustkę?
— Odpowiadając na drugie pytanie: nie wiem, to zależy, jak potoczą się teraz wydarzenia. Ale nie spodziewaj się, aby to było szybko. Co do pierwszej kwestii, to możliwe, że już niedługo — odparła tajemniczo Elżbieta. — Radzę ci przygotować się do zwięzłego opowiedzenia swoich przygód, bo za piętnaście minut będziemy na lotnisku.
— Lotnisku? — zdziwił się Marek. Przypuszczał, że wrócą do letniego domu jego ciotki.
— Tak, przysłali mobilną centralę. Streścisz wszystko, co się wydarzyło, i będziesz odpowiadał na pytania, które zadadzą ci zgromadzeni eksperci. Większość z nich do dzisiaj nie wiedziała, że magia istnieje, więc ich pytania mogą być dziwne. — Elżbieta na chwilę zamilkła, najwyraźniej trawiąc jakąś myśl. — Do diabła, ja sama dopiero co się dowiedziałam. Jak to jest czarować?
— To bardziej kontrola nad otaczającą nas energią niż rzucanie zaklęć jak w bajkach — odpowiedział niepewnie Marek po chwili namysłu. — Niekiedy dzieje się to bardzo intuicyjnie, a czasem wymaga uświadomienia sobie, że coś jest możliwe. W sumie możliwe okazuje się więcej, niż sobie wyobrażamy.
Nadinspektor przez moment zastanawiała się nad odpowiedzią chłopaka. W końcu westchnęła.
— Niewiele mi to mówi. Mam nadzieję, że dopuszczą mnie do twojej rozmowy z jajogłowymi. Może to mi coś wyjaśni.
***
Stróże pilnujący lotniska pobieżnie przejrzeli ich dokumenty, ewidentnie zaabsorbowani obserwowaniem szczelin. Dopiero w pobliżu lśniącego czarnego samolotu Marek i Elżbieta zostali zatrzymani przez uzbrojonych po zęby strażników, którzy szczegółowo sprawdzili ich tożsamość i samochód. Następnie zaprowadzono ich pod trap, który otworzył się po szczegółowym meldunku złożonym za pośrednictwem krótkofalówek.
Wystrój wnętrza samolotu przypominał Markowi scenografię z filmów fantastycznych — po przejściu przez śluzę znaleźli się w pomieszczeniu, którego ściany pokrywały ekrany z podczepionymi klawiaturami, środek zajmował stół roboczy. Wszystkie stanowiska były obsadzone przez ludzi w szarych uniformach, śledzących z uwagą ekrany wyświetlające relacje z wydarzeń w różnych częściach świata.
Marek i Elżbieta zostali poprowadzeni do niewielkich drzwi w tylnej części pomieszczenia. Znajdowała się za nimi sala konferencyjna, z dużym mahoniowym stołem i wygodnymi fotelami. Tylko dwa z nich były wolne. Chłopak domyślił się, że dla niego przewidziano miejsce zastawione mikrofonami i kamerami. Zanim jednak zdecydował się usiąść, z jednego z foteli uniósł się wysoki brodaty mężczyzna z długimi siwymi włosami zebranymi w koński ogon. Marek zauważył, że stojąca obok Elżbieta wyprężyła się służbiście. Nieznajomy zwrócił się do niego po angielsku:
— Witaj, czy potrzebujesz tłumacza?
— Nie. To znaczy rozumiem pana, ale mogę mieć trudności z opowieścią. — Marek nagle stracił całe zaufanie do swojej znajomości języka obcego.
— Cóż, w takim razie dostaniesz tłumacza. — Mężczyzna skinął głową jednej z osób, po czym wskazał chłopakowi fotel. — To będzie twoje miejsce. Nie traćmy czasu na formalności. Mam na imię Jonathan, ale dla ciebie jestem „szefem”. Większość zebranych tutaj oraz przed monitorami to badacze Stowarzyszenia. Będziesz odpowiadał na ich pytania, a oni na tej podstawie opracują plan działań na najbliższe dni. Twoją rolą jest dostarczyć jak najbardziej wartościowych danych, aby był on optymalny. Nie jesteś odpowiedzialny za ten plan, więc nie myśl o tym, tylko przekazuj dane. Czy chcesz coś pić, jeść? To może potrwać.
Widząc, że Marek kręci przecząco głową, Jonathan zajął swoje miejsce, włożył do ucha słuchawkę i machnął przyzwalająco dłonią. Panele umiejscowione na ścianach samolotu rozjaśniły się, ukazując setki kwadracików z twarzami ludzi. Niektórzy byli w mundurach, inni w laboratoryjnych, białych fartuchach lub garniturach, ale kilkoro wyglądało, jakby miało na sobie pidżamy.
Więc to są ludzie, na których pytania będę odpowiadał — uświadomił sobie Marek i poczuł narastającą tremę. Niemal podskoczył, kiedy czyjaś dłoń dotknęła jego ramienia. To Elżbieta podawała mu słuchawki.
— Będziesz słyszał przez nie tłumaczenie. Możesz odpowiadać w dowolnym ziemskim języku.
Marek miał wrażenie, że zająknęła się na słowie „ziemskim”. Odczekawszy, aż chłopak włoży słuchawki do uszu, nadinspektor nacisnęła panel przy stojącym na stole mikrofonie. Mały ekranik zabłysnął zielenią.
— Zaczynajmy zgodnie z protokołem. — Nieco zniekształcony przez tłumacza głos Jonathana rozległ się w słuchawkach. — W pierwszej kolejności Marek opowie o ostatnich wydarzeniach, których wstępny opis został wam już dostarczony. Potem będzie runda pytań; oddamy głos badaczom zgodnie ze standardową hierarchią.
***
Wiele godzin później, kiedy wszyscy badacze rozłączyli się, aby opracować plan działań, Marek w końcu pozwolił sobie na nieśmiałe pytanie o łazienkę i coś do jedzenia. Kiedy wrócił do sali konferencyjnej, czekały na niego kanapki i kawa. Pomieszczenie opustoszało, pozostali w nim tylko Jonathan, Elżbieta oraz szczupła ciemnoskóra dziewczyna, która przez ostatnie godziny wbijała w Marka przenikliwe spojrzenie, czym trochę go deprymowała. Zwłaszcza że w odróżnieniu od pozostałych uczestników i badaczy nie zadała ani jednego pytania i jej rola stanowiła dla chłopaka zagadkę.
W trakcie posiłku chłopak nadal czuł jej spojrzenie. Kiedy skończył, zwrócił się szeptem do Elżbiety:
— Co teraz?
Kobieta dała mu znak dłonią, aby poczekał, i skinęła głową ku Jonathanowi, który studiował coś na osobistym terminalu. W pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana co jakiś czas przez kliknięcia klawiatury, gdy mężczyzna coś zapisywał. Marek próbował przyjrzeć się czarnoskórej, która nadal wlepiała w niego ciemne oczy, ale nie wytrzymał intensywności jej spojrzenia i skupił się na studiowaniu swoich dłoni. Wpatrzona w przestrzeń Elżbieta wydawała się pogrążona w myślach. W końcu Jonathan przymknął terminal i chrząknął. Na ten sygnał uwaga wszystkich skupiła się na nim, jednocześnie rozjaśnił się jeden z ekranów. Pojawił się na nim ciemnowłosy mężczyzna o azjatyckich rysach twarzy, ubrany w czerwoną togę, po której Marek rozpoznał, że to mag Stowarzyszenia.
— Witaj, Rui. Jakieś wieści? — zagaił rozmowę Jonathan.
— Na Ziemi bez zmian, żadne z pozostałych urządzeń nie pokazało wzrostu aktywności. Nie wiemy jednak, jaki jest ich zasięg i czy, albo kiedy, wykryją tę energię, która się do nas zbliża. — Rui wzruszył ramionami.
— A jak z waszą gotowością? — kontynuował Jonathan.
— W ostatnim incydencie straciliśmy wiele kryształów. Obecnie jestem w stanie zapewnić tylko minimum wsparcia. — Rui położył nacisk na słowo „incydent”, a Marek miał wrażenie, że spojrzenie mężczyzny koncentruje się na nim. — Uratowaliśmy za to wszystkich ocalałych na Pacyfiku, straty w naszych ludziach były minimalne…
— Minimalne! — Gniewny krzyk czarnoskórej dziewczyny, któremu towarzyszyło gwałtowne potrząśnięcie grzywą sięgających do ramion kręconych czarnych włosów, zaskoczył wszystkich. — Straciliśmy arcymaginię! A jej zabójca siedzi tu teraz z nami! — Dziewczyna oskarżycielsko wycelowała palec w zdumionego jej wybuchem Marka, jednocześnie odgarniając z czoła kręcone pasemka.
— Adelaide! Obiecałaś zachowywać się profesjonalnie. To nie jest profesjonalne, a on nie jest zabójcą Natalie — odpowiedział stanowczo Jonathan na oskarżenie dziewczyny.
— Ale to on to wywołał i był tam, kiedy zginęła. — Dziewczyna najwyraźniej nie chciała ustąpić.
— Ada, rozumiem, że straciłaś bliską ci osobę. Wszyscy szanowaliśmy twoją babkę, jednak co się stało, to się nie odstanie. Jeżeli przydzielone zadanie cię przerasta, to Rui znajdzie dla ciebie inne zajęcie. — Jonathan postawił sprawę jasno.
Dziewczyna przygryzła wargę i pokiwała głową.
— Świetnie, i nie chcę więcej takich wybryków. Świat się zmienia i nie ma czasu na małostkowość. Może Rui powinien zlecić ci powtórzenie treningu?
— To nie będzie konieczne, proszę pana. — Tym razem głos Adelaide był spokojny i zdecydowany, ale pomimo koncyliacyjnej treści wypowiedzi oczy dziewczyny wciąż rzucały gniewne błyski. — Wykonam swoje zadanie.
— Świetnie. Rui… — Jonathan zwrócił się ponownie do maga w czerwonej szacie.
— Mamy ludzi, ale nie mamy energii. Wysłuchawszy jednak sprawozdania Marka, spodziewam się, że będziemy dysponować energią, jak tylko ta dotrze do Ziemi. Teraz chciałbym rozstawić zespoły w strategicznych miejscach, aby móc interweniować w razie potrzeby.
— Tak. Musimy pokazać, że kontrolujemy tę moc, inaczej wybuchnie panika. Według wstępnych raportów istotnymi problemami będą też mutacje ludzi w inne istoty, niekontrolowane użycie magii i, w zależności od skali, wybroczyny. Oczywiście do tego dojdą zamieszki i związane z nimi akty przemocy. — Jonathan zerknął ponownie na ekran swojego terminala. — Aby zminimalizować poczucie niepewności, powinniśmy pokazać, że władza jest w stanie nadzorować magię. Musimy zrobić coś spektakularnego, co będziemy transmitować na cały świat. Co możesz zaproponować?
Ostatnie pytanie było skierowane do Marka, który kompletnie się go nie spodziewał. Przez chwilę rozważał możliwości.
— Najbardziej spektakularne będzie użycie siły żywiołów — zaproponował niepewnie.
— Tylko nic w stylu biblijnych cudów, rozstąpienie się morza nie wchodzi w rachubę — wtrącił Jonathan. — Może jakieś wielkie kule ognia?
— Ogień i błyskawice są bardzo trudne do opanowania — wszedł mu w słowo Marek. — Proponuję… hm… stworzenie wielkiego wypiętrzenia albo pagórka. Mogę też nadać mu jakiś kształt lub unieść go w powietrze.
— A perfekcyjna piramida uformowana z piasku, taka na dwadzieścia metrów wysokości, i jej podniesienie? Może trochę pachnie kosmitami budującymi te egipskie, ale jest dość łatwe do zaaranżowania — zaproponował Rui.
Marek pokiwał twierdząco głową — ostatecznie to tylko kupa piachu i kształt geometryczny jako forma.
Jonathan chyba był usatysfakcjonowany tym pomysłem.
— Dobrze. Niech ekipa szykuje się na Saharze z przekazem, że mamy kontrolę nad energią. Polecisz tam i pokażesz, co trzeba.
— A co z przemienionymi? — wtrącił Rui.
— Nie wiem. — Jonathan westchnął. — Jak byś zareagował, gdyby twój sąsiad nagle zmienił się w jaszczura, albo jak byś się czuł, gdybyś ty sam się zmienił?
— Może przygotujemy punkty kwarantanny? Niech przemienieni udadzą się tam z dokumentami tożsamości. Zapewnimy im ochronę, dopóki świat się nie uspokoi. Nie unikniemy incydentów, ale może uda się zapanować nad masową paniką — zaproponowała nieśmiało Elżbieta.
Pomysł najwyraźniej spodobał się Jonathanowi, bo ten ponownie wyraził swoją aprobatę.
— Zróbmy tak. Przekaż, aby szykować odpowiednie miejsca odosobnienia, będące pod naszą kontrolą. I niech ktoś zajmie się przygotowaniem pakietu medialnego. Nie wolno wzbudzać niepotrzebnego popłochu.
— A jeżeli pojawią się jakieś magiczne bezrozumne stwory? — wtrącił Rui.
— To niech je odstrzelą. Albo wy się nimi zajmiecie. Liczę się z pewnymi stratami, nie chcę mieć tutaj żadnych wampirów czy innych trolli. Natomiast przemienieni ludzie, którzy nadal będą rozumni, mają być traktowani tak jak do tej pory. — Jonathan sprecyzował swoje oczekiwania.
Elżbieta kiwnęła głową, potwierdzając, że zrozumiała, i opuściła salę.
— Wybroczyny… — ciągnął Jonathan. — Jak sobie z nimi radzić? — Pytanie ponownie zostało skierowane do Marka.
— Najlepiej, żeby ludzie przekazywali energię do kryształów…
— Nie mamy dość kryształów i nie potrafimy ich tworzyć — wtrąciła jadowicie Adelaide.
— Ja potrafię — odpowiedział chłopak. — Jak tylko energia wróci, mogę ich stworzyć setki albo i tysiące.
— Kiedy to zrobisz? Jak je przetransportujesz i jak nauczysz ludzi korzystania z nich? — Dziewczyna nie dawała za wygraną.
— U mnie wybroczyny pojawiły się dopiero po dniu czy dwóch. Będę miał czas, nawet kilkanaście godzin, aby wytworzyć klejnoty. Potem mogę sam dostarczyć je, gdzie trzeba.
— To zrobisz je, jak tylko nakręcimy scenę z piramidą. Potem ktoś je rozwiezie. Czy ludzie będą wiedzieć, jak ich używać? — Jonathan przerwał ich wymianę zdań.
— Nie wiem, ale mogę nagrać film z instruktażem. Można jeszcze namówić ludzi, aby używali energii do… sam nie wiem, unoszenia przedmiotów. To pewnie trochę zmniejszy wybroczyny — zaproponował Marek.
— Filmik tak, używanie magii nie — rzucił Jonathan i odwrócił się do ekranu. — Rui, wiesz już, co chłopak ma robić w najbliższym czasie. Będziemy w kontakcie, a jak wszystko się uspokoi, zacznie dla ciebie pracować.
— Co?! Babcia nigdy by nie dopuściła niewtajemniczonego — wyrwało się dziewczynie, podczas gdy Azjata kiwnął głową na znak zrozumienia.
— Adelaide. Oboje będziecie podlegać nowemu arcymagowi. Natalie już z nami nie ma, a ty dostałaś zadania do wykonania. — Jonathan przypomniał dziewczynie o jej obowiązkach.
— Pozostaje kwestia tego nie-Ziemianina. — Rui zignorował wybuch Adelaide. — Ewidentnie kieruje się do tej świątyni i za kilkanaście godzin tam dotrze. Co mam z nim zrobić?
Najpierw Jonathan, a potem pozostali spojrzeli na Marka.
— Chodzi o Magiva? Chyba liczy, że kiedy energia wróci na Ziemię, odzyska swoją zdolność do manipulowania magią. Jeżeli nie odzyska, to za jakiś czas odejdzie przez portal. Wystarczy, że nie będziemy mu przeszkadzać i poczekamy — powiedział niepewnie chłopak. Wolał nie myśleć, co by się stało, gdyby Wybawcy dowiedzieli się, że na Ziemię wróciła magia i mogą tutaj ścigać Magiva.
— A jeżeli odzyska zdolność do władania magią? — zapytał Rui.
Marek rozważał przez chwilę możliwości. Czego mógłby chcieć Magiv? Zemsty na Wybawcach, zawładnięcia planetą? Czy zdoła opuścić Ziemię?
— Nie mam pojęcia — przyznał. — On jest bardzo tajemniczy i nie jestem w stanie przewidzieć, jakie są jego zamiary, a nie wiem, czy chcę zgadywać.
— Do czego byłby zdolny? — Rui nie był zadowolony z uzyskanej odpowiedzi.
— Do wszystkiego — odpowiedział głucho Marek, uświadomiwszy sobie, że Magiv ma umiejętności Liliany, albo i większe, a z pewnością dysponuje potężniejszą mocą. — Do tworzenia rzeczy z powietrza, odsunięcia planety od słońca, bo mu za jasno świeci, cokolwiek.
Ta odpowiedź była dla Ruiego i Jonathana równie niesatysfakcjonująca jak poprzednia.
— W takim razie twoim kolejnym zadaniem będzie ustalenie tego, czy odzyskał moc i co zamierza z nią zrobić. A teraz ruszajcie do Afryki, nie mamy wiele czasu — skwitował kwaśno Jonathan.
Adelaide wstała i spojrzała niechętnie na Marka, jakby w oczekiwaniu. Ten uświadomił sobie, że ma podróżować z tą wrogo nastawioną nową znajomą.
***
Dziewczyna i chłopak zostali zawiezieni do innej części lotniska, gdzie weszli do niewielkiego, ale luksusowego samolotu. Marek z pewnym podziwem oglądał urządzone z przepychem wnętrze, a w tym czasie Adelaide z nonszalancją rzuciła torbę podróżną na jeden z wygodnych foteli i obsłużyła się w barku.
— Nie ma żadnych stewardów, jeżeli czegoś chcesz, to musisz sam o siebie zadbać — rzuciła w przestrzeń na użytek Marka.
Chłopak nie był spragniony, więc po prostu zajął miejsce na fotelu. Adelaide usiadła w przeciwnym końcu kabiny i obserwowała Marka znad swojej szklanki.
Ani w trakcie kołowania i startu, ani przez pierwsze minuty lotu nie padło między nimi żadne słowo. Marek zastanawiał się, jak głęboko zakorzeniona jest wrogość dziewczyny. Podczas swojej opowieści wyjaśnił, że nie było go w podziemnej komorze, kiedy Magiv starł się z poprzednią arcymaginią. Inni to zrozumieli, ale Adelaide nadal obwiniała go o śmierć staruszki, która najwyraźniej była jej babką. Jeżeli jednak mieli współpracować, trzeba stworzyć między sobą nić porozumienia. Z pewnym wahaniem chłopak postanowił pierwszy zagaić rozmowę:
— Czy możesz mi powiedzieć, co nas czeka na Saharze? — Temat ich zadania wydał się Markowi jak najbardziej neutralny.
Jednak reakcją dziewczyny było nieprzyjazne prychnięcie.
— Jesteś zerem, które nic nie wie. Jak myślisz, co nas czeka? Pewnie wielbłądy — rzuciła pogardliwie. — Wszystko, co Jonathan zaakceptował w samolocie, szło jako rozkazy. Teraz pewnie ściągają tam ekipę filmową, która zarejestruje, jak robisz piramidę z piachu. Chyba pamiętasz, co obiecałeś? W ogóle jesteś w stanie to zrobić?
Tak zaatakowany Marek stwierdził, że jego próby porozumienia się są bez sensu. Może ponowi je, kiedy dziewczyna ochłonie. W efekcie resztę drogi samolotem, a potem śmigłowcem przespał.
W końcu wylądowali pośrodku piaszczystego pustkowia, na specjalnie przygotowanej płycie w pobliżu kompleksu starożytnych ruin. Czekało na nich kilka osób do obsługi. Ku zadowoleniu Marka wszyscy mówili po angielsku.
— Czekaliśmy na was, tu macie stroje. — Żwawy mężczyzna w luźnej marynarce podał im czerwone szaty magów Stowarzyszenia. — Ekipa filmowa już nakręciła, co się dało przy tym świetle. Teraz został wasz pokaz. Kiedy będziecie gotowi?
— Jak tylko pojawi się energia — odpowiedziała Adelaide. — Czy urządzenie coś wskazuje?
— Jeszcze nie, ale aparatura w teleskopach potwierdza, że to kwestia maksymalnie kilkudziesięciu minut. — Mężczyzna przełknął ślinę i nerwowo potarł szczękę. — Co to dla nas oznacza?
Adelaide zignorowała go i ruszyła do czarnego otworu drzwi wiodących do wnętrza ruin. Mężczyzna z nadzieją spojrzał na Marka, jakby ten był w stanie udzielić mu odpowiedzi. Ale chłopak mógł tylko zrobić przepraszającą minę i wzruszyć ramionami. Następnie pośpieszył za dziewczyną.
W ruinach panował przyjemny chłód. Wnętrze stanowiło dziwne połączenie kamiennych bloków będących pozostałością starożytnego budownictwa i nowoczesnych wzmocnień. Pod ścianami ciągnęły się wiązki przewodów zasilających oświetlenie i urządzenia elektroniczne. Marek nie miał czasu zastanawiać się, do czego pierwotnie służyły ruiny. Podążył za Adelaide przez labirynt korytarzy. W końcu dotarli do dużej sali, gdzie rozgościło się kilka ekip filmowych oraz tuzin reporterów i reporterek ubranych w nieskazitelne garnitury i garsonki. Chłopak domyślił się, że transmisja będzie przekazywana do wielu krajów, bo ekipy porozumiewały się w różnych językach. Ktoś wskazał mu przesłonę, za którą mógł przebrać się w szaty maga. Po chwili był gotowy. Zaczął rozważać, czy zależy mu na pokazaniu twarzy całemu światu. Ale zanim podjął decyzję, podszedł do niego jeden z filmowców w towarzystwie Adelaide. Przyglądając się teraz ciekawie dziewczynie, Marek zauważył, że dorównuje mu ona wzrostem, a przewiązana szarfą czerwona szata pasuje jej, dodatkowo podkreślając wąską talię. Jego obserwacje przerwał filmowiec:
— Więc to ty będziesz głównym aktorem. Dobra, mamy dla was maski i zaraz pokażemy wam, gdzie macie stać.
Nie czekając na komentarz, podał im czerwone maski i poprowadził ich na zewnątrz, ku jednej z wydm. Gdy dotarli na szczyt wzniesienia, konsultował się chwilę przez krótkofalówkę, po czym wskazał na grunt pod nogami, mówiąc:
— Jak tylko przyjdzie sygnał, to pędzicie tu i stajecie w tym miejscu. To świetny teren, wszystko na zachód stąd to piach, z którego możecie korzystać. Czekacie na kolejny znak: machnięcie flagą przez kogoś z ekipy nadzorującej pracę kamer i dronów. Potem wystarczy, że zrobicie to coś z piaskiem. Tylko niech nie będzie zbyt dużego zapylenia, nie chcemy, aby drony pospadały.
— Jego ostrzegaj, to on wszystkim się zajmie. Ja tu tylko stoję — sprostowała Adelaide.
— Nieważne, robicie swoje, tylko nie za szybko. To ma być widowisko. Jasne? — zwrócił się do Marka, a ten przełknął ślinę i pokiwał głową.
Jasne, dobrze, że będzie miał maskę. Zadowolony mężczyzna uniósł kciuk.
— To będzie widowisko!
***
Marek i Adelaide zeszli ze wzniesienia i przeszli do pomieszczenia z wypolerowaną kamienną tablicą, która pokazywała powoli obracający się schematyczny obraz Ziemi. Chłopak dostrzegł na nim świecący punkt w miejscu, gdzie obecnie się znajdowali. Kilka osób obserwowało kamienny ekran, w podnieceniu oczekując, co pokaże, gdy energia magiczna wróci na planetę. Każdy nowy komunikat powodował niespokojne poruszenie. Ale przez dłuższy czas nic ważnego się nie działo i Marek zaczął się zastanawiać, czy energia nie ominęła planety albo czy powrót magii został prawidłowo zaobserwowany. Nagle rozległy się podniecone szepty.
— Coś się dzieje! — krzyknął siedzący najbliżej tablicy operator.
Adelaide przecisnęła się koło niego, nie zważając na protesty. Marek spojrzał z pewnej odległości na kamienny ekran. Nawet z daleka dało się zauważyć, że schemat globu zaczął się wypełniać niebieską poświatą, która szybko ciemniała. Chłopak nie miał wątpliwości, że docelowo przyjmie czarną barwę. Przedzierając się przez gromadzący się tłum ciekawskich, ruszył do wyjścia, gdy nagle poczuł, że powietrze zmieniło smak na bardziej ożywczy. Marek zaczerpnął głęboki wdech, zupełnie jakby wynurzył się na powierzchnię wody. Zaraz spróbował aktywować sensorium. Widząc płonące magicznym blaskiem oczy chłopaka, kilka zgromadzonych wokół niego osób odskoczyło z okrzykami przestrachu. Ale Marek nie zważał na to; z fascynacją obserwował, jak gęste od magicznej energii strumienie wirują w pomieszczeniu, powoli wyrzucając z siebie cząsteczki, które mieszają się z konstruktami znajdujących się w pobliżu ludzi i przedmiotów. Wkroczył w środek jednego z takich wirów i poczuł, jak wypełnia go energia.
Nagle rozległy się zaniepokojone krzyki. Chłopak odwrócił się i zobaczył, że niektórzy obecni w sali zataczają się albo łapią za różne części ciała. W jednym miejscu ludzie utworzyli krąg, w którego środku ktoś tarzał się po kamiennej posadzce. Marek zdecydowanie przecisnął się bliżej. Mimowolnie zauważył, że Adelaide oraz technik obserwujący do tej pory kamienną płytę również przedzierają się przez tłum.
W środku kręgu jakaś kobieta, leżąc na posadzce, kręciła się konwulsyjnie, jakby w napadzie padaczki. Ktoś podbiegł do niej z kawałkiem drewna, ale zamiast włożyć go w jej usta, odskoczył z okrzykiem przestrachu. Marek domyślał się dlaczego. Przez sensorium widział, jak magia zmienia ludzkie jestestwo kobiety w coś innego, proces jednak przebiegał bardzo powoli i musiał być niezmiernie bolesny. Chłopak po chwili zastanowienia sięgnął ku jednemu z okolicznych wirów i skierował jego energię na kobietę. Teraz jej przemiana gwałtownie przyśpieszyła, a wśród zebranych rozległy się westchnienia. Po chwili klęczała przed nimi zupełnie inna istota, ze zmienionymi rysami twarzy, kolorem skóry i sylwetką. Tłum zamarł, wpatrując się w zielonoskórą postawną kobietę z wystającymi z dolnej szczęki kłami, które były widoczne nawet po zamknięciu ust. Na twarzy przemienionej widać było przerażenie — oglądała swoje dłonie i macała się po twarzy, w końcu z krzykiem pobiegła przejrzeć się w lustrze. Kiedy zobaczyła swoje odbicie, na chwilę zamarła, a potem padła na kolana ze szlochem. Wiedziony współczuciem Marek chciał do niej podejść, podobnie jak kilka innych osób, ale w tym momencie ktoś pociągnął go za rękaw.
— Już czas, idźcie szybko na wzgórze — syknął pobladły mężczyzna w marynarce, ten sam, który powitał ich, kiedy przybyli.
Marek nie pamiętał jego imienia. Bez słowa skinął mu głową i ruszył na stanowisko.
Kiedy szedł na wydmę, nadeszło właściwe uderzenie powracającej magii. Gęstość magicznych cząsteczek gwałtownie się zwiększyła i Marek poczuł się nagle, jakby był pijany energią. Jeszcze nigdy, nawet na Trójcy, nie doświadczył takiej obfitości mocy. Poczuł zawroty głowy i omal nie upadł, musiał się zatrzymać na moment. Wtedy spostrzegł, że kilku osobom, w tym idącej za nim Adelaide, nie udało się zachować równowagi. Teraz w oszołomieniu, otoczone zaskoczonymi ludźmi, którzy nie byli wrażliwi na magię, próbowały stanąć na nogi.
Dotarli na szczyt w blasku zachodzącego słońca. Marek założył maskę i spojrzał na ekipę filmową. Jeden z filmowców energicznie zamachał flagą, dając sygnał, że można zaczynać. Chłopak zwrócił się ku pustyni i skoncentrował na czekającym go zadaniu. Teraz, mając do dyspozycji całą moc, nie czuł się już tak niepewnie. Dla wzmocnienia efektu zwiększył intensywność żaru, jakim promieniowały jego oczy, po czym podniósł olbrzymią porcję piachu. Za pomocą sensorium wytyczył w niej fragment o kształcie zbliżonym do piramidy i pozwolił, aby niepotrzebne części powoli opadły. Następnie nadał formie właściwości zbliżone do cech gliny. W końcu nieśpiesznie uniósł gigantyczną bryłę w powietrze, jednocześnie wygładzając jej ostateczny kształt. Kiedy piramida zawisła kilkaset metrów nad ziemią, kilkakrotnie obrócił ją w różne strony.
Już miał opuścić swoje dzieło, kiedy przez tłum zebranych poniżej ludzi przebiegł głośny szmer zdumienia. Marek rozejrzał się i zaskoczony, omal nie utracił kontroli. Wysoko nad nimi błyskawicznie rozwijała się półprzezroczysta wstęga, sięgając w górę, ku gwiazdom i widocznym wyraźnie na nocnym niebie szczelinom. Tuż obok pierwszej wstęgi rozpostarła się kolejna, zaraz za nią następna. Zdumiony Marek szybko opuścił piramidę, po czym wyrównał pozostałą ziemię i piach, starając się, aby krajobraz mniej więcej wrócił do swojej poprzedniej postaci. Odczekał moment i magicznie sfrunął ze wzgórza do zebranego poniżej tłumu.
— Czy to koniec nagrania?! — zawołał, lądując, a kiedy ktoś przytaknął, dodał: — Co to za wstęgi na niebie?!
Zebrani popatrzyli po sobie skonsternowani, najwyraźniej nikt nie znał odpowiedzi. Ktoś odważniejszy rzucił:
— Myśleliśmy, że to ktoś od was, magów.
— To ze świątyni, skąd przybyłeś! — Przez otaczający tłumek przedarła się Adelaide z telefonem satelitarnym przy uchu. — Wzywają nas tam w trybie pilnym.
— A co z transmisją? — upewnił się Marek.
— Mamy dobry materiał — odpowiedział mężczyzna w marynarce, kierownik filmowców zaś uniósł kciuk na poparcie jego słów.
— Świetnie — odparła Adelaide, a następnie rzuciła do telefonu: — Na kiedy zorganizujecie nam transport?
— Nie trzeba — wtrącił się szybko Marek. — Ci, którzy mają lecieć, niech się tutaj zbiorą.
— To tylko ja. — Adelaide podejrzliwie popatrzyła na Marka.
Chłopak speszył się, po czym zaproponował:
— Weźmy nasze rzeczy i spotkajmy się tu jak najszybciej.
Adelaide nie wyglądała na przekonaną, ale po chwili zjawiła się ze swoją torbą podróżną. Marek zarzucił na plecy swój niewielki bagaż.
— Stań tu, blisko mnie, albo najlepiej usiądź. — Chłopak usiadł na ziemi, dając jej przykład.
Zebrani ludzie patrzyli na nich zaintrygowani, jakby we dwoje mieli przeprowadzić jakiś rytuał. Kiedy dziewczyna z ociąganiem usiadła, chłopak poderwał ich na magicznej platformie, co wywołało okrzyki zaskoczenia. Po chwili, osłonięci barierą przed smagnięciami wiatru, mknęli na północ.
***
— Wiesz w ogóle, dokąd lecisz? — zapytała z przekąsem Adelaide, kiedy już oswoiła się z lotem na platformie. Pomachała telefonem przed twarzą Marka. — Nie masz nawet mapy.
Marek spojrzał na nią z namysłem — jej niechęć, jego zdaniem nieuzasadniona, zaczynała go irytować.
— Lecę do źródła tych wstęg — odpowiedział. — Skoro pochodzą ze świątyni Zakonu Smoka, a tam nas wzywają, to wystarczy się nimi kierować.
Dziewczyna zamilkła na chwilę, ale najwyraźniej postawiła sobie za cel prowokowanie chłopaka.
— A jesteś w stanie lecieć i jednocześnie tworzyć magiczne kryształy? To było twoje drugie zadanie. Obiecałeś tysiące sztuk — przypomniała Markowi.
Faktycznie, przed spotkaniem z Magivem Marek powinien przygotować kryształy dla osób, których dotkną magiczne wybroczyny. Ignorując wyzywające spojrzenie Adelaide, chłopak zrobił sobie miejsce na platformie.
— Przekaż, aby ktoś był gotowy ze skrzyniami i jakimś transportem. Mieliśmy też nagrać film z instrukcją. Zrobię, ile się da, w trakcie lotu, ale ktoś musi przygotować nagranie i zabrać gotowe kryształy do szpitali, czy gdzie tam będą potrzebne — rzucił do Adelaide, a następnie zaczął produkować blade kryształy.
Szło mu tak szybko, że wkrótce musiał powiększyć platformę, aby pomieścić urobek. Przez resztę lotu dziewczyna przyglądała się całemu procesowi z uwagą.
Kiedy dotarli na miejsce, panował już zmrok, ale nawet bez magicznych wstęg z pewnością zwróciliby uwagę na jasno oświetlony reflektorami obszar na górskim stoku. Na trawniku przed domem ciotki Marka rozstawiono ciemnozielone namioty, między którymi umieszczono słupy z lampami. Część świateł była ustawiona tak, aby snopy skupiały się na człowieku, z którego wydobywały się magiczne wiązki. Marek rozpoznał w nim Magiva — najwyraźniej odzyskał swoje zdolności! Starając się bezpiecznie wylądować, chłopak zastanawiał się, co to może oznaczać dla Ziemi.
***
Kiedy tylko zakończyli lot, uprzedzona przez Adelaide obsługa podeszła z wyściełanymi skrzyniami i za pomocą specjalnych chwytaków zaczęła ostrożnie umieszczać w nich przywiezione kryształy. Zdenerwowany przed rozmową z Magivem Marek naskoczył na nich:
— Nie musicie używać chwytaków. — Nie doczekawszy się reakcji, powtórzył to po angielsku.
Zdziwieni i chyba przestraszeni ludzie spojrzeli na niego pytająco. Chłopak wziął kryształy w dłonie i wrzucił do najbliższej skrzyni.
— Widzicie, nic się nie dzieje, a jest szybciej.
— Mają przestrzegać procedur bezpieczeństwa. — Za plecami Marka rozległ się rozkazujący męski głos. — Niech kontynuują. A wy chodźcie ze mną.
Był to postawny mężczyzna w pozbawionym maski kombinezonie bojowym. Na ramieniu miał czerwoną przepaskę, która chyba oznaczała, że należy do zespołu magów. Jego śniada twarz wyglądała na zmęczoną.
— Witaj, Aakash — powitała go Adelaide. — Co się stało? Jakie są rozkazy?
Mężczyzna powstrzymał dalsze pytania gestem dłoni, po czym kiwnął głową, aby dziewczyna podążyła za nim. Marek również był ciekaw, co się tu wydarzyło, więc przestał zajmować się klejnotami i podążył za Aakashem. Ten zaprowadził ich do jednego z namiotów, gdzie znajdowało się polowe biuro. Zasiedli wokół rozkładanego stołu pokrytego mapami okolicy.
— Odpowiadając na twoje pytanie: nie wiem. A raczej nie wiem, jak zinterpretować wszystko to, co widziałem i czego doświadczyłem. Najpierw wylądował tu ten magiczny przybysz, Magiv. Do nikogo się nie odezwał, tylko stał i wpatrywał się w niebo. Potem… — Głos mężczyzny niespodziewanie się załamał. — …potem wróciła magia. Na początku poczułem ten aksamitny dotyk. To było niesamowite. Mogłem… mogłem robić to, czego nas uczono, bez kryształu! A później przyszła ta straszna… Nie! Wspaniała fala mocy! Czułaś to?! Powietrze stało się takie lekkie. Nie mogłem ustać… kilku z naszych nie mogło. To pewnie znaczy, że mają zdolności. Niektórzy się przemienili… odizolowaliśmy ich, nie wiem, co z nimi zrobić… — Aakash zamilkł na chwilę i kilkoma oddechami się uspokoił. Następnie kontynuował rzeczowo: — Będzie trzeba zapewnić im wsparcie, może psychologa. W każdym razie chwilę potem ten przybysz zaczął świecić, jakby otaczała go jakaś sfera. A potem wystrzeliły z niego te blade wstęgi. Nie wiemy, czym są, ale pewnie to jakaś magia.
— Ilu naszych się przemieniło? — zapytała Adelaide. — Widzieliśmy przemiany na Saharze. Jeśli zaczniemy ich izolować, to zabraknie nam personelu.
— Tylko kilka osób. Nie jest to masowe zjawisko. Z meldunków, jakie do mnie dotarły, wynika, że zarejestrowano niewiele zgłoszeń — odpowiedział Aakash, po czym zwrócił się do Marka: — Ponieważ ten cały Magiv nie reaguje na nas, arcymag chciałby, abyś z nim porozmawiał i wybadał jego zamiary. To teraz priorytet.
— Dobrze. Chyba lepiej będzie spróbować od razu — mruknął chłopak i z westchnieniem wstał z krzesła.
Adelaide również się podniosła. Marek przez chwilę zastanawiał się, czy powinien poprosić ją o pozostanie. Ale nawet jeżeli miała wobec Magiva wrogie zamiary, to mag pewnie sobie z tym poradzi.
***
Chłopak podszedł do dawnego towarzysza, mrużąc oczy przed światłem reflektorów, które z czterech stron skierowane były na stojącego w bezruchu mężczyznę. Magiv miał zamknięte powieki, a z jego postaci emanowały wstęgi. Z perspektywy sensorium Marka były one utkane z gęstego splotu magii. To, co zaskoczyło chłopaka, to sylwetka Magiva, która straciła swą mroczną, czarną głębię. Wyglądała jak gęsta, lepka ciecz — nadal nie widać było poszczególnych cząstek energii, jak u normalnych istot, tylko dziwną… substancję? Marek nie wiedział, co to może oznaczać, miał tylko nadzieję, że Magiv będzie reagował na bodźce.
— Magiv! Czy mnie słyszysz? — zawołał chłopak we wspólnej mowie.
Mężczyzna drgnął, skrzywił się i osłonił dłonią oczy. Było to dla niego tak nietypowe, że przez chwilę Marek czuł wątpliwości, czy ma do czynienia z tym samym człowiekiem.
— Powiedz im, aby zgasili te światła. Niech zrobią miejsce do siedzenia i przyniosą jedzenie i picie. Nie chcę się teraz przemieszczać, bo stracę synchronizację. — Głos należał do Magiva, ale było w nim słychać wyraźną irytację. To mógł być jeden z efektów odzyskania przez niego magicznych zdolności. Czyżby wróciła mu również zdolność do czucia emocji i pragnień?
Marek przyzwyczaił się do wcześniejszego, zdystansowanego i zasadniczo obojętnego sposobu bycia Magiva. Teraz miał nadzieję, że mężczyzna nie zatraci swojej stoickiej cierpliwości. Z niepokojem rozważał konsekwencje rozgniewania maga.
Na szczęście przekazane przezeń prośby zostały natychmiast spełnione. Najwyraźniej czerwony strój dawał chłopakowi władzę nad tutejszym personelem. Po kilku minutach koło miejsca, gdzie nieruchomo stał Magiv, rozstawiono namiot polowy z krzesłami i stołem, na którym umieszczono jedzenie i wodę. Gdy Marek poinformował Magiva, że wszystko gotowe, ten powoli przeszedł do namiotu i usiadł na jednym z krzeseł, po czym z ciekawością zaczął oglądać pokarm. Magiczne wstęgi przemieściły się wraz z mężczyzną i teraz przenikały przez sklepienie namiotu. Marek zajął kolejne krzesło. Kątem oka widział, że Adelaide i Aakash ustawili się przy wejściu.
— Czym są te wstęgi energii? — zapytał wprost chłopak.
— To jest jadalne? W sensie: nie zatrute? — odparł pytaniem Magiv. — Nie chcę tracić energii na neutralizowanie trucizny.
— Sądzę, że nadaje się do spożycia. Ale nie mogę dać ci gwarancji. Nie wszystko mi mówią. — Marek zaniepokoił się. — Zapytać albo poprosić ich o spróbowanie?
Magiv skrzywił się z niezadowoleniem, przez chwilę wpatrywał się w przestrzeń, po czym chwycił jedną z gotowych kanapek i zaczął ją łapczywie jeść.
— Niezłe. Tak dawno nic nie smakowałem, że już prawie zapomniałem, jaka to przyjemność — skwitował.
— Odzyskałeś swoje zdolności — bardziej stwierdził, niż zapytał Marek.
— Tak. — Magiv z widoczną przyjemnością delektował się butelkowaną wodą. — W końcu udało mi się znaleźć świat odpowiednio zasobny w magię. Twój świat.
— A te wstęgi? — Marek wrócił do swojego pierwszego pytania.
— To część mnie. Blokuję nimi szczeliny. Nie chcę, aby jacyś intruzi mi przeszkadzali. — Magiv odpowiadał krótko w przerwach między kolejnymi kęsami i łykami.
Marek musiał mieć minę wyrażającą niezrozumienie, bo mag przerwał na chwilę jedzenie, aby udzielić bardziej wyczerpującej odpowiedzi.
— Użyłem cząstek magii, które stanowią mnie, do zablokowania przejścia przez szczeliny. To tak jakbym stanął w drzwiach. Dla większości ciekawskich ta bariera powinna być wystarczająco odstraszająca. Więc dopóki jej nie usunę, możemy się nie martwić o przybyszy z sąsiednich światów.
— Rozumiem. Zaczopowałeś samym sobą szczeliny. Ale dlaczego? Nie chcemy się dowiedzieć, kto się tam kryje? — Marek próbował delikatnie wybadać maga.
Magiv wyzbierał okruszki i z uśmiechem satysfakcji rozparł się na krześle.
— Nie jestem zainteresowany. Potrzebuję spokoju, aby móc przemyśleć, co teraz zrobić. Jeżeli opuszczę ten świat albo jeżeli będę tu używał magii, to prędzej czy później znowu stracę zdolności. Dlatego muszę się odizolować i ograniczyć korzystanie z energii.
— Ale wstęgi… — zaczął Marek i urwał, widząc z jakiegoś powodu rozczarowaną minę Magiva.
— Wstęgi są częścią mnie — podkreślił mag. — Wysłałem część mnie. To nie to samo co wydatkowanie energii.
— Ale szczeliny są niesamowicie daleko. — Marek zaczął pojmować, czego dokonał Magiv.
— Dość daleko, lecz ja mam mnóstwo tworzących mnie cząstek. — Wzruszył ramionami, po czym uśmiechnął się szelmowsko. — A co ważniejsze, mam umiejętności, dzięki którym mogę nimi kierować w ten sposób. Żaden inny mag takich nie ma.
Marek patrzył w zdumieniu. Magiv uśmiechający się, wywyższający, okazujący emocje. To było coś, na co chłopak nie był przygotowany.
— Czyli co dalej? — zapytał niepewnie.
— Zapewnijcie mi spokój, jedzenie i picie — zażądał krótko Magiv. — Muszę odtworzyć całość swoich wspomnień i się zastanowić.
— Tutaj? — upewnił się Marek, wyglądając na oświetlony reflektorami trawnik ciotki. — Będziesz czekał, aż otworzy się portal na Denurban?
— Nie interesuje mnie to.
Te bezceremonialne słowa zdumiały Marka.
— Trójca była mi potrzebna, aby znaleźć świat taki jak ten. Teraz nie mam potrzeby z nimi współpracować.
— Nie będą zadowoleni — mruknął Marek. — Poza tym jeżeli Wybawcy się dowiedzą, że jest tu magia, to mogą przybyć, aby cię zaatakować.
— O Wybawcach będę chciał z tobą porozmawiać, mam wrażenie, że nie przekazaliście mi wszystkiego. — Tym razem mag spojrzał Markowi prosto w oczy, w sposób, od którego chłopakowi zrobiło się najpierw zimno, potem gorąco.
Starając się zapanować nad biciem serca, wyrzucił z siebie:
— Z pewnością przekazaliśmy ci, że chcą cię dopaść za wszelką cenę.
— Normalnie pewnie by tu przybyli, ale wątpię, aby ryzykowali, jeżeli się dowiedzą, że wróciła mi zdolność używania magii. — Magiv oderwał wzrok od Marka, a ton jego głosu nie wyrażał niepokoju. — Będą bardzo ostrożni i najpierw zbadają, do czego jestem zdolny. Ale jeżeli się tym martwisz, to lepiej, aby się nie dowiedzieli.
— Co masz na myśli? — Marek się zaniepokoił.
— Kiedy otworzą portal, przejdź przez niego i przekaż, że nie zamierzam wracać. Możesz powiedzieć, że nie chcę nikogo narażać na starcie z Wybawcami. Przynajmniej częściowo będzie to prawda — zaproponował lekko Magiv. — Nie musisz wchodzić w szczegóły dlaczego. Niech powrót magii na Ziemię pozostanie tajemnicą.
Marek trawił przez chwilę te rewelacje i pomysły. Zasadniczo nie znajdował nic złego w tym, że Magiv będzie siedział w namiocie na odludziu i rozmyślał. I tak robił to przez większość ich znajomości. Również zablokowanie szczelin przed niechcianymi gośćmi było, chwilowo, korzystne, bo pozwalało na uspokojenie sytuacji na Ziemi. Chłopak obawiał się jednak, jak zareaguje mag, gdy dowie się, jakie rewelacje o Wybawcach zostały przed nim zatajone. Co gorsza, jeżeli wyda się, że magia wróciła na Ziemię i Wybawcy przybędą, to planeta stanie się polem wielkiej magicznej bitwy, która może ją spustoszyć lub zniszczyć. Kolejnym problemem będzie informacja, jaką ma przekazać Trójcy. I czy będzie mógł wrócić do Anny, jeżeli jest jedyną osobą umiejącą się komunikować z najpotężniejszym magiem na Ziemi? Czy powinien powiedzieć dziewczynie prawdę?
Rozważania Marka przerwały nagle poruszenie w obozie i okrzyki, z których przebijał niepokój. Do namiotu wtargnęła Adelaide. W odpowiedzi na zaskoczone spojrzenie chłopaka zawołała:
— Pociski balistyczne! Jakiś kretyn nacisnął czerwony guzik! Musimy się ewakuować!
Zanim przerażony Marek zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Magiv leniwie zapytał:
— Co się stało? Strasznie hałasują.
— Właśnie wystrzelili rakiety z najpotężniejszą bronią, jaką wymyśliliśmy, będą ogromne zniszczenia i promieniowanie. Chyba muszę lecieć ochronić rodziców… — powiedział Marek łamiącym się głosem i z wahaniem powstał. Zastanawiał się, ile ma czasu i dokąd się udać.
W tym czasie Adelaide wybiegła z namiotu z telefonem, próbując wezwać transport.
— Czym są te rakiety? — zapytał ze spokojem mag.
Marek zmusił się do wzięcia kilku oddechów, zanim odpowiedział.
— To takie szybko lecące metalowe rury z odrzutami, w środku mają promieniujący pierwiastek. Kiedy uderzą, zniszczą wszystko w promieniu wielu kilometrów i skażą otoczenie szkodliwym promieniowaniem.
Chłopak miotał się, nie wiedząc, co ma robić. Zdołałby osłonić siebie i jakąś część okolicy przed wybuchem i jego skutkami, ale przecież powinien lecieć chronić najbliższych. Magiv obserwował go przez chwilę, następnie westchnął, a jego oczy rozjarzyły się intensywnym blaskiem. Zaskoczony Marek instynktownie aktywował również swoje sensorium — dlatego zobaczył, jak na chwilę płynne jestestwo Magiva zmienia się w gęste skupisko cząsteczek, po czym na powrót przybiera podobną do cieczy formę.
— Już, proszę, nie musicie dziękować — mruknął mag. — Przekaż, komu trzeba, że jeśli następnym razem ktoś zakłóci mój spokój, to będzie bardziej spektakularnie.
— Co zrobiłeś?! — zapytał zdumiony Marek. Nawet przez sensorium nie zauważył ruchu cząsteczek, jedynie zmianę w gęstości konstruktu maga.
Tymczasem hałas na zewnątrz namiotu przeszedł z gwałtownych, pełnych niepokoju i przerażenia rozmów oraz modlitw w okrzyki zaskoczenia.
— Rozbiłem te lecące rzeczy, które promieniowały. — Magiv wzruszył ramionami. — Bo rozumiem, że to one spowodowały całe zamieszanie. Mam nadzieję, że teraz będę mógł spokojnie pomyśleć.
— To znaczy magicznie? — upewnił się Marek. — Nie było wybuchu?
— Magicznie. — W głosie maga dało się usłyszeć niechęć i jakby rozdrażnienie. — Zniszczyłem je poprzez rozbicie struktur na prime. Nie będzie promieniowania, wybuchu, a nawet odpadków. Ale teraz chcę mieć tu zapewniony spokój.
Do namiotu wpadli Adelaide i Aakash.
— Czy to wy zrobiliście? — zapytał Aakash.
— Rakiety to dzieło Magiva. — Marek wskazał na zadowolonego z siebie, rozpartego na krześle maga. — Naprawdę strącił wszystkie?
— Nie strącił, one po prostu zniknęły — powiedział zdumiony Aakash. — Zniknęły z radarów ot tak.
— Podobnie jak kilka samolotów — weszła mu w słowo Adelaide, która z telefonem przy uchu cały czas słuchała relacji. — Co się z nimi stało?
Marek spojrzał na nią zszokowany, potem przeniósł wzrok na Magiva i z powrotem na dziewczynę.
— On je… hmm… zdezintegrował. Obrał za cel wszystko, co leciało i promieniowało. No i co miało kształt podobny do rury. Tak mu to wytłumaczyłem, nie spodziewałem się, że weźmie pod uwagę samoloty — powiedział z zakłopotaniem chłopak. Odetchnął głęboko, zanim drżącym głosem zadał kolejne pytanie: — Czy wiele osób zginęło?
Nie od razu uzyskał odpowiedź, bo zarówno Aakash, jak i Adelaide ze zdumieniem i lękiem spoglądali na Magiva. Dopiero po chwili Aakash głucho odparł:
— Może kilkaset, w większości załogi wojskowe, cywilne maszyny są od kilku godzin uziemione. Jak on to zrobił i co zamierza?
— Nie wiem, jak to zrobił. Ale chciał, aby do wszystkich dotarła informacja, do czego jest zdolny. A zamierza tu zostać i pomyśleć. Jeżeli dobrze zrozumiałem, to teraz, gdy odzyskał magiczne zdolności, chce zaplanować, co będzie robił dalej. — Marek potarł twarz, zastanawiając się, czy właśnie ma na sumieniu życie kilkuset osób. — W dokładniejszym tłumaczeniu to zażyczył sobie spokoju, ciszy, jedzenia i picia.
— Właściwie jak poznałeś ten język? — zapytała niespodziewanie Adelaide.
— Magicznie — odpowiedział Marek.
— To naucz i nas albo niech on nas nauczy.
Marek i Aakash drgnęli, zaskoczeni gwałtownością prośby dziewczyny.
— Następnym razem ktoś bardziej kompetentny będzie przekazywał instrukcje. Kilka z tych samolotów było naszych, znów straciliśmy przez ciebie dobrych ludzi!
Marek poczuł się jeszcze bardziej winny. Nie miał siły kłócić się z logiką Adelaide, chociaż czuł instynktownie, że nie jest sprawiedliwa. Zwrócił się do Magiva, który z lekkim zainteresowaniem przyglądał się ich wymianie zdań:
— Udało ci się strącić wszystkie rakiety oraz kilka samolotów, w których znajdowali się ludzie. Ci ludzie byli niewinni. To wina moich instrukcji, dlatego chcą, abyś przekazał im sferę języka, żeby mogli się z tobą komunikować bardziej precyzyjnie.
— Zawracanie głowy. Powinni się cieszyć, że kosztem tych ludzi w samolotach uniknęli większych zniszczeń — prychnął Magiv. — Nie zrobię tego, o co proszą. Im więcej osób będzie umiało ze mną rozmawiać, tym więcej będą chcieć. A ja potrzebuję spokoju. Poza tym mówiłem ci, że nie zamierzam nadużywać magii.
— Ta sfera bardzo by ci ułatwiła życie. Mógłbyś prosić o to, czego akurat potrzebujesz. Inaczej zażądają, żebym to ja ich uczył. — Marek czuł się w obowiązku namówić Magiva. Mimowolnie jednak zauważył, że mag ma rację: nawet jeżeli opis był niedokładny, a Magiv zniszczył kilka samolotów, to uniknęli ogromnych zniszczeń.
— To zatroszcz się o to, aby rozumieli wspólną mową na tyle, by wiedzieć, czego potrzebuję: jedzenia, picia i świętego spokoju. Poza tym mogą nie zawracać mi głowy. — Magiv wzruszył ramionami.
Widząc jego reakcję, Adelaide zwróciła się do Marka, zanim ten zdołał cokolwiek powiedzieć:
— Przekaż mu, że albo sam się nauczy języka, albo ma nauczyć nas. Przez waszą niekompetencję właśnie zginęli niewinni ludzie.
Marek miał dość, był zmęczony i przytłoczony wszystkimi wydarzeniami. Instynktownie unikał przejęcia odpowiedzialności, a cała sytuacja zdecydowanie go przerastała. Broniąc się gniewem przed natarczywością dziewczyny, naskoczył na Adelaide:
— Sama mu to powiedz! Kosztem życia tych ludzi powstrzymał atomowy armagedon. W jego opinii to niewielka cena za spokój. W dodatku zablokował szczeliny do innych wymiarów, aby nikt nas nie najechał, dopóki nie zrobimy porządku. W zamian chce tylko spokoju, jedzenia i picia. Czy możecie mu je dać?
W pełnej napięcia ciszy zapadłej po tych słowach Adelaide i Marek mierzyli się wzrokiem. W końcu Aakash uniósł ręce, jakby chciał uspokoić dzikie zwierzęta, i powiedział:
— Damy mu jedzenie, picie, schronienie i czego tam jeszcze potrzebuje. Ale niech nic nie robi bez konsultowania tego z nami. Będziemy też chcieli z nim porozmawiać o jego zdolnościach. Chyba rozumie, że nie ma nic za darmo. Czy możesz mu to przekazać?
Chłopak oderwał spojrzenie od czarnych oczu Adelaide i zwrócił się do Magiva, który oparłszy głowę na dłoni, z ciekawością śledził wymianę zdań.
— Zgodzą się zapewnić ci spokój, ale w zamian oczekują, że czasem porozmawiasz z nimi o magii. To będzie w ramach wymiany przysług.
— Wymiany! — parsknął mag. — Ziemia jest mi tyle dłużna, że niech lepiej dadzą mi wszystko to, czego potrzebuję.
— A niby dlaczego mamy u ciebie taki dług? — zapytał Marek zmęczonym głosem.
— Dlatego że przez jedną z tych szczelin próbuje przejść taki zielony opar, którego jad nieprzyjemnie smyra mnie tam, gdzie plecy kończą swą szlachetną naturę. Swoją drogą, jak tutaj załatwiacie swoje potrzeby?
Swobodna odpowiedź Magiva zmroziła Marka.
***
— …Trójca buduje specjalne obozy dla skażonych, gdzie próbuje ich uzdrowić z wpływu mgły. Ale wymaga to umiejętności, których nie posiadam. W dodatku mag opętany przez mgłę staje się narzędziem Imperium i jego uleczenie jest prawie niemożliwe. — Marek zakończył zmęczonym głosem swoje sprawozdanie dla Ruiego. Jednocześnie włożył kolejne blade kryształy do stojącej obok skrzynki.
Na znak Aakasha wszedł ktoś z obsługi i zabrał zapełniony pojemnik, podobnie jak wszystkie poprzednie. Rui przez chwilę milczał, trawiąc opowieść chłopaka, po czym zaczął zadawać pytania:
— Nikomu nie udało się negocjować z tym Imperium?
— Nikomu — przytaknął Marek.
— Przed mgłą chroni jedynie magiczna osłona? A filtry, kombinezony bojowe?
Chłopak nie miał pewności, skoro jednak magia przenikała przez materię, to żadna maska nie będzie wystarczającą barierą.
— Nie wiem, ale mgła jest magiczna, dlatego wątpię. Poza tym nie mamy chyba tylu masek, aby rozdać je wszystkim.
— Czy potrafisz nauczyć naszych magów tej osłony?
To było dla chłopaka kłopotliwe pytanie. Nie dlatego, że nie chciał się dzielić tą wiedzą, lecz ponieważ nie miał pewności, czy jest w stanie to zrobić.
— Mogę spróbować, ale nie będziemy wiedzieć, czy zrobiłem to dobrze, dopóki nie wystawimy tego kogoś na działanie mgły.
— A jak ty się tego nauczyłeś? — zapytała Adelaide. Dziewczyna cały czas siedziała z boku namiotu, wpatrując się w dłonie chłopaka, w których co rusz pojawiały się nowe blade kryształy.
— Otrzymałem specjalną magiczną sferę z wiedzą, jak działa to zaklęcie. Potem uczyłem się jeszcze o osłonach i wydaje mi się, że znam zasady działania tego czaru, ale nie wiem, czy będę w stanie je przekazać.
Adelaide prychnęła, lecz nie skomentowała. Zasadniczo dziewczyna prychała za każdym razem, gdy słyszała, że Marek dowiedział się czegoś albo zdobył jakieś umiejętności z magicznych sfer otrzymanych od innych.
— Wraz z mgłą pojawiają się ci opętani magowie, którzy potrafią rzucać zaklęcia? — Rui kontynuował swoje indagacje.
— Tak, ale jeżeli mgła opanuje ludzi z potencjałem magów na Ziemi, to nie będzie nikogo, aby się jej przeciwstawić — wyraził swoje obawy Marek.
— Rozumiem. — Rui zamyślił się. — W tej chwili przed atakiem mgły broni nas ten Magiv. W zamian oczekuje spokoju do namysłu. Nad czym tak rozmyśla?
— Wydaje mi się, że chce znaleźć sobie nowy cel. Być może szuka sposobu, aby nie stracić swych zdolności po opuszczeniu Ziemi — odparł Marek. Było to niepokojące przypuszczenie, bo oznaczało, że kiedy mag odejdzie, utracą osłonę przed napływem mgły.
Myśli Ruiego biegły tym samym torem, bo powiedział:
— Upewnij się, że w zamian za naszą pomoc przed odejściem zapieczętuje te szczeliny albo podzieli się z nami wiedzą, jak to zrobić. Czy z twoich wcześniejszych doświadczeń wynika, że dotrzymuje słowa?
— Tak, do tej pory tak. Ale teraz odwrócił się od Trójcy i stał się bardziej… hmm… emocjonalny. Dużo trudniej jest mi przewidzieć, co zrobi.
— A czy ty byłbyś w stanie zapieczętować szczelinę? — Wydawało się, że spojrzenie Ruiego skierowane w kamerkę komunikatora przeszywa Marka na wylot.
— Możliwe, potrafię przemieszczać się w kosmosie i wiem, jak działa osłona. Jeżeli starczy mi energii, aby objąć nią całą szczelinę, to może się udać. Ale nie wiem, czy będę miał dość mocy — wyraził swoje obawy Marek.
Adelaide znowu prychnęła, tym razem wywołując irytację chłopaka. Ale zanim zdążył skomentować jej zachowanie, odezwał się Rui:
— Zastanowimy się nad tym z Jonathanem. Teraz obieramy taki sposób działania: Magiv ma mieć spokój, ustal z nim, co trzeba. Są wśród nas setki tysięcy potencjalnych magów i potrzebujemy dużo więcej tych kryształów oraz instrukcji, jak ich używać. Musimy sami opracować doktrynę obronną. Wybacz, ale nie możemy sobie pozwolić, aby polegać na tym przybyszu albo tylko na tobie. Teraz idźcie z Aakashem przygotować miejsce dla Magiva, a ty skup się na produkcji kryształów. Adelaide, ty zostań.
Jak tylko obaj mężczyźni opuścili pomieszczenie, Adelaide zasiadła naprzeciwko kamery i założyła zestaw słuchawkowy.
— Jak postępy twojej misji? — zapytał Rui.
— Niezadowalające — przyznała z niechęcią dziewczyna. — Obserwują go i widzę efekty jego działań, ale nie jestem w stanie odtworzyć wszystkich. Z sukcesem utworzyłam latającą platformę, lecz nie wiem, jak pokonał opór wiatru. Powstawanie kryształów też mi umyka. A tego, co robi ten cały Magiv, nie pojmuję.
— To niedobrze — odparł z niezadowoleniem Rui. — Byłaś najzdolniejszą uczennicą Natalie i spodziewaliśmy się po tobie więcej. Nie mamy czasu na eksperymenty, powinniśmy szybko osiągnąć przewagę w magicznej technologii. Wszyscy teraz startują prawie od zera, a nasza przewaga okazuje się niewielka. Musimy się dowiedzieć tego, co wiedzą ten chłopak i przybysz. Za wszelką cenę.
— Staram się. Ale z obserwacji, poza wiedzą, że coś jest możliwe, niewiele wynika — broniła się dziewczyna.
— To za mało. Obserwacja nie wystarczy. Musisz się do nich zbliżyć i uzyskać więcej informacji — skwitował Rui, a widząc wyraz niechęci na twarzy Adelaide, dodał: — To jest ważniejsza sprawa niż twoja osobista uraza. Przemyśl to. Oczekuję wyników… — Zawiesił głos, sugerując niewypowiedziane „bo jak nie…”.
Dziewczyna z niechęcią spuściła wzrok i skinęła na znak zrozumienia i akceptacji, a gdy uniosła głowę, ekran komunikatora był czarny.
Rozdział 2
Dzień 3
Dopiero dziś, trzeciego dnia, zaczęłam pisać dziennik, aby zachować dla potomności pamięć o tym, co wydarzyło się, kiedy magia wróciła do naszego świata. Czułam w powietrzu ten orzeźwiający smak, nagle mogłam podnosić przedmioty siłą woli. Cudowne uczucie, którego nigdy nie zapomnę! […]
Dzień 24
Dzisiaj znowu spalili orka. To znaczy naszego sąsiada, pana Colbeana, który miał stragan z plackami. […]
Dzień 46
Dzisiaj tłum gonił mnie i wykrzykiwał, że jestem wiedźmą i że chce mnie zabić, bo potrafię posługiwać się magią. Rzucili we mnie tyloma kamieniami, że nie miałam siły, aby je odpychać swoją magiczną osłoną. Czułam, że to mój koniec, że ta dzika horda mnie rozszarpie. Wtedy przyszedł On, pamiętałam go z palenia pana Colbeana — to był jeden z tych, którzy miotali weń płomienne kule. Wtedy się nim brzydziłam. Ale to On stanął między mną a tłumem i smagnął go ognistym biczem. Och! Jak oni kwiczeli i w jakim popłochu uciekali. Uratowana!
Fragment pamiętnika z ożywienia martwego świata — autor nieznany
Marek ocknął się na dźwięk wibrującego telefonu. Zdał sobie sprawę, że po ustaleniu potrzeb Magiva i kilkudziesięciu godzinach tworzenia kryształów zasnął z głową opartą o prowizoryczny stół z paczek w namiocie magazynowym. Teraz, wyrwany ze snu, półprzytomnie spojrzał na ekran komórki — dzwoniła jego mama.
— Halo, cześć — rzucił zaspany chłopak, przeciągając się jednocześnie.
— Dlaczego nie odbierasz!? Świat zwariował! Dzwonię do ciebie od kilku godzin. Ojciec jest w szpitalu!
Marek poderwał się, słysząc roztrzęsiony głos rodzicielki.
— Pracowałem. Co się stało?
— Wczoraj nagle zasłabł, a potem dostał tej choroby czarnych rąk.
A więc chodziło o wybroczyny — uspokoił się lekko Marek, mimo wszystko zaskoczony, że pojawiły się tak szybko. U niego wystąpiły dopiero po dwóch dniach.
— A czy dostał kryształ i film z instrukcją? — zapytał szybko chłopak, z nadzieją, że przynajmniej część kryształów trafiła do szpitala w miejscowości, gdzie mieszkali jego rodzice.
— Jaki kryształ?! O czym ty bredzisz!? — Roztrzęsiona mama Marka zdawała się myśleć, że syn z niej kpi. Najwyraźniej nie wiedziała nic więcej.
— Co ci powiedzieli w szpitalu? — dopytał Marek. To nie był dobry moment na wyjaśnienia.
— Że nie wiedzą, co z tym zrobić, i czekają na wytyczne. Podobno niektórym samo przechodzi, ale mają kilka ciężkich przypadków. Jak mówią, jednemu człowiekowi pokryło całe ciało! — W głosie matki Marek słyszał nuty histerii, które przeszły w błaganie. — Wiem, że krótko pracujesz dla Interpolu, ale może oni mają dojścia do szczepionki lub jakiegoś leku?
Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystkie stworzone przez niego kryształy się rozeszły. Nie wiedział, kiedy dostawa dotrze do jego rodzinnego miasta. Zapewne nie powinien opuszczać obozowiska bez pozwolenia. Nie było jednak dużych szans, aby dostał przepustkę. Z westchnieniem podjął decyzję.
— Gdzie jest tata, w którym szpitalu? Też tam jesteś? — Kiedy uzyskał odpowiedź, zadeklarował: — Zaraz będę.
— Ale zapytasz ich o lekarstwo?
— Tak, zapytam, będzie dobrze — zapewnił z całym przekonaniem, na jakie mógł się zdobyć.
Znowu poczuł wyrzuty sumienia z powodu kłamstwa — ale jak miał wytłumaczyć, że to on będzie lekiem?