Portal smoka - Wojciech Kaczmara - ebook

Portal smoka ebook

Wojciech Kaczmara

4,4

Opis

Marek – wieczny student – chwilowo przebywa w domku swojej ciotki, by przemyśleć

życiowe wybory. Przypadkowo zostaje uwikłany w sprawy z innego świata pełnego

smoków i magicznych istot. Otwiera się przed nim zupełnie nowy wymiar podróży

między nieznanymi planetami, które rządzą się swoimi prawami. Na tej drodze

zarówno chłopak, jak i jego towarzysze, mierząc się z kolejnymi wyzwaniami,

zdobywają doświadczenie i rozwijają swoje umiejętności. Marek odkrywa, że chociaż

Ziemia jest w tzw. martwym cyklu – czyli jest zupełnie pozbawiona magii – w nim

samym drzemie niezwykły potencjał… 

 

Wojtek Kaczmara w swojej debiutanckiej powieści fantasy zaprasza do pełnego

przygód magicznego świata. Wyruszając w podróż z Markiem i jego niezwykłymi

towarzyszami zapewnimy sobie wspaniałe chwile oderwania od rzeczywistości.

Wciągająca, wartka akcja powieści jest równoważona opisami tajemniczego

uniwersum pełnego magii, dając czytelnikowi momenty oddechu przed kolejnymi

przygodami. A tych z pewnością nie zabraknie, bo bohaterowie muszą zmierzyć się z

wieloma wyzwaniami! Przyjemna pozycja, gwarantuje lekką, intelektualną rozrywkę z

gatunku powieści przygodowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 523

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (29 ocen)
19
6
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Piterdv

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna książka przygodowa. Niegłupia i pomysłowa. Wciągnęła mnie a ostatnio mam z tym problem:)
10
Wiszczu

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się czyta
10
Rafififi

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa, dobrze napisana i z bardzo wciągającą dynamiką akcji
00

Popularność




Tytuł: Portal Smoka

Autor: Wojciech Kaczmara

Redakcja: Adrianna Hess (eKorekta24.pl)

Korekta: Natalia Sęczkowska (eKorekta24.pl)

IIustracja na okładce: Mateusz Horbowiec

Skład: Magdalena Betlej

© Copyright by Wojciech Kaczmara, Warszawa 2022

Wydawca: Wojciech Kaczmara Doradztwo Podatkowe, ul. Lwa 27, 03-668 Warszawa

Wydanie I, Warszawa 2022

ISBN 978-83-964581-0-0

Legenda

(zgodnie z chronologią pojawiania się w tekście)

Anna – młoda kapłanka Kultu Smoka z Denurbanu przygarnięta przez świątynię jako sierota po tym, jak potwory żyjące w matecznikach Denurbanu zabiły jej rodziców.

Zakon/Kult Smoka – starożytna organizacja odpowiedzialna za narodziny nowych smoków, powołana w celu utrzymywania równowagi między ambicjami magów a prawem do godnego życia istot we wszechświecie.

Denurban – świat, gdzie mieści się świątynia Kultu Smoka, w której odprawia się rytuał powitania pozwalający na narodziny nowego smoka. Denurbanem interesuje się jedna z lokalnych frakcji, znana jako Sprzymierzenie.

Sprzymierzenie – frakcja założona przez grupę arcymagów, którzy sprzymierzyli swe dominia, aby wspólnie osiągać cele.

Tackilis – główny port handlowy i główne miasto na Denurbanie, położone w pobliżu świątyni Zakonu Smoka.

Kresyt – planeta sąsiadująca z Denurbanem przez międzywymiarowy portal.

Igor Hrost – były porucznik w armii Sprzymierzenia i adiutant komandora Friji. Obecnie z misją dyplomatyczno-handlową na Denurbanie, której celem jest wybadanie potencjału planety.

Arnuf – kapłan Zakonu Smoka. Dowodzi oddziałem kapłanów-wojowników, którzy wspierają Denurbańczyków w walkach z bandytami i potworami zamieszkującymi planetę.

Marek – Ziemianin, spędzał wakacje w domku letniskowym w pobliżu antycznych ruin lokalnej świątyni Zakonu Smoka.

Pressenos – planeta sąsiadująca z Kresyt, przez międzywymiarowe portale łączy się między innymi z Kresyt, Korthis i ciągiem światów zwanych Spiralą, zamieszkanych przez zdulików.

Morav – arcykapłanka Kultu Smoka odpowiedzialna za świątynię na Denurbanie.

Jacob Hermann – najbogatszy kupiec na Denurbanie i nieformalny przywódca planety, burmistrz Tackilis.

Yolandis – miasto na Denurbanie, siedziba tamtejszych magów.

Frija – komandor i dowódca armii Sprzymierzenia mający za zadanie przejmować kolejne światy i przyłączać je do Sprzymierzenia.

Korthis – planeta sąsiadująca z Pressenos przez międzywymiarowy portal; obecnie pod kontrolą Sprzymierzenia.

Valadan – arcymag Sprzymierzenia, kierunki rozwoju jego dominium obejmują między innymi przyłączenie Denurbanu.

Koren Kan – adiutant komandora Friji, w drodze intrygi zastąpił na tym miejscu Igora Hrosta.

Imperium – agresywna frakcja zawłaszczająca światy i ich zasoby na drodze totalnego podboju i podporządkowania.

Konfederacja Trójcy – frakcja zrzeszająca światy opowiadające się za niewymuszoną partycypacją w rozwoju wspólnoty.

Trójca – świat składający się z trzech planet, centrum Konfederacji Trójcy.

Ekher i Valdez – żołnierze Sprzymierzenia, dawni podkomendni Igora Hrosta.

Helmut – strażnik miejski z Denurbanu, pilnował świątyni Zakonu Smoka.

Svern – żołnierz Sprzymierzenia oddelegowany na Denurban do pomocy Igorowi Hrostowi.

Zenfir – miasto na Pressenos, gdzie znajduje się portal międzywymiarowy.

Alcebo – miasto na Pressenos, gdzie znajduje się portal prowadzący do Spirali.

Spirala albo Naszyjnik Andromedy – ciąg światów zamieszkanych przez koczowniczy lud zdulików; nazwany na cześć żony arcymaga Presosa.

Koram – mag, szpieg, były wykładowca w Akademii Trójcy, na Pressenos z misją rozpoznawczą.

Zdulicy – nomadowie zamieszkujący światy zwane Spiralą.

Magiv – towarzysz Korama, niegdysiejszy mag.

Haketh – podkomendna komandora Friji oddelegowana do pomocy mu bezpośrednio przez Valadana.

Presos – arcymag Trójcy, jeden z najstarszych i najbardziej doświadczonych w używaniu magii, należy do dowódców armii walczącej z Imperium.

Andromeda – żona Presosa.

Oznyr – arcymag Trójcy, jeden z dowódców armii walczącej z Imperium.

Koja – zdulicki wojownik zabity przez Magiva w rytualnym pojedynku.

Velma – zdulicka uzdrowicielka.

Laredo – planeta sąsiadująca ze Spiralą przez międzywymiarowy portal; obecnie pod kontrolą Trójcy.

Azriel – arcymag Trójcy, kieruje archiwum wiedzy.

Genosis – sprzymierzona z Trójcą planeta, na której znajduje się świątynia Zakonu Smoka opiekująca się sąsiednią planetą Oreb.

Q-len – arcymag Trójcy z rasy jaszczurów, powierzono mu administrowanie Trójcą.

Theros – smok, którego Anna i Arnuf spotykają w Trójcy.

Astardi – planeta będąca miejscem walki pomiędzy Imperium a Trójcą.

Slavin – arcymag Trójcy z rasy elfów, zaangażowany w walkę z Imperium.

Oreb – planeta sprzymierzona z Trójcą, sąsiadująca przez międzywymiarowy portal z Genosis; na Oreb żyją stada zwierząt znajdujące się pod opieką Zakonu Smoka.

Kasnos – planeta sprzymierzona z Trójcą, sąsiadująca przez międzywymiarowy portal z Genosis i Trójcą.

Pes-tan – arcykapłan z rasy jaszczurów, zarządza świątynią Zakonu Smoka na Genosis.

Herun-ta – kapłan Zakonu Smoka z rasy jaszczurów ze świątyni na Genosis, oddelegowany na Oreb.

Ler-ur – kapłan Zakonu Smoka z rasy jaszczurów ze świątyni na Genosis.

Truden – planeta, na której znajduje się świątynia Zakonu Smoka pełniąca funkcję kuźni.

Alesford – planeta, na której znajduje się świątynia Zakonu Smoka pełniąca funkcję świata przejścia.

Sonia – mechrunnerka/żołnierz z Technokracji; należy do rasy maruków.

Technokracja – frakcja walcząca z Imperium.

Graath – planeta należąca do Technokracji, na której walczyła Sonia.

Gustavo – kapitan Technokracji z rasy wilczarzy, mag-szaman, dowódca Sonii.

Armen – żołnierz, mag-szaman Technokracji z rasy wilczarzy.

Kaylo – mag Technokracji.

Terviro – planeta należąca do Technokracji.

Aleksander – arcykapłan Zakonu Smoka z Alesford.

Akimov – arcykapłan Zakonu Smoka z Truden.

Zerna – planeta, gdzie znajduje się świątynia Zakonu Smoka.

Olvund – planeta, gdzie znajduje się świątynia Zakonu Smoka.

Konsalon – planeta, gdzie znajduje się świątynia Zakonu Smoka.

Fahore – planeta, gdzie znajduje się świątynia Zakonu Smoka.

Kristilla – arcykapłanka Zakonu Smoka z Zerny.

Y-tren – arcykapłan Zakonu Smoka z Konsalon.

Fran – arcykapłanka Zakonu Smoka z Arleppo.

Arleppo – planeta, gdzie znajduje się świątynia Zakonu Smoka.

Ssar-Urrak – miasto na Genosis, do którego prowadzi portal z Oreb.

Makosta – sąsiadująca z Astardi planeta, na której zgromadziły się wojska Imperium po wyparciu ich z Astardi.

Fiern – planeta na drodze do Makosty, sąsiadująca z Kluną przez międzywymiarowy portal; obecnie pod kontrolą Trójcy.

Kluna – planeta na drodze do Makosty, sąsiadująca z Fiern przez międzywymiarowy portal; obecnie pod kontrolą Trójcy.

Davek – mag, żołnierz Trójcy, towarzysz Korama, były wykładowca w Akademii Trójcy.

Hu-ren – kwatermistrz armii Trójcy walczącej z Imperium, należy do rasy inferatich.

Blob – stworzenie wytwarzające dużą liczbę kryształów mocy.

Herud – planeta, z której pochodzi Hu-ren.

Falngaar – planeta, z której pochodzi jedno ze stworzeń wytwarzających dużą liczbę kryształów mocy.

Kruum – pomocnik Hu-rena należący do rasy przypominającej minotaury.

Mycenda – arcymistrzyni z Trójcy, bierze udział w walkach z Imperium.

Ballug – mag z Truden wysłany przez Morav z misją na Denurban.

Maya – arcymistrzyni z Trójcy sprzeciwiająca się dalszym działaniom zbrojnym.

Hal-bun – planeta na drodze do Technokracji słynna ze swych kopalń i wielkiej góry, pod którą zakopany był Magiv.

Bokkadis – planeta na drodze do Technokracji.

Zalichost – pirackie państewko na planecie Verion, po drodze do Technokracji.

Altaci – planeta sąsiadująca z Hal-bun.

Verion – planeta na drodze do Technokracji.

Frankmost – kasztel na drodze do Technokracji; znajduje się w nim portal międzywymiarowy.

Niruven – rzeka.

Vanka – mieszkaniec Frankmostu.

Rozdział 1

We wszechświecie nie istnieje sprawiedliwość w rozumieniu maluczkich. Jest siła potężnych i są ich wieczne konflikty oparte na pożądaniu coraz to większej potęgi i władzy. Ta wyniszczająca spirala sprowadza zagładę na całe światy i cierpienie na miliardy istot. I choć światy zasklepią swe rany wraz z kojącym działaniem czasu, nie jest sprawiedliwe, aby rzesze istot rozumnych cierpiały w imię żądz nielicznych. Dlatego powołano sędziów równowagi, silniejszych od najpotężniejszych, o nieskrępowanej woli, czystej duszy. A ponieważ wszechświat ciągle się rozszerza, niezbędne było, aby sędziów przybywało — i dlatego powstał ich zakon, którego celem po wsze czasy będzie tworzenie nowych sędziów.

Wstęp do Istoty Kultu Smoków — autor nieznany

Chodnik był wykuty w skale w korycie rzeki i wiódł wzdłuż wąwozu aż do wodospadu, przy którym miał się odbyć rytuał powitania. Powierzchnia drogi była wydeptana krokami tysięcy pielgrzymów i lekko śliska od porannej wilgoci.

Pomimo całej gibkości zdobytej dzięki ćwiczeniom na placu musztry Annie trudno było zachować równowagę, gdy w pośpiechu starała się dogonić orszak. Jako najmłodsza z kapłanek Kultu Smoka nie musiała stać w pierwszym rzędzie, ale przełożona na pewno nie będzie zachwycona spóźnieniem. W świątyni od dawna nie było służby, więc kapłani i kapłanki sami musieli wykonywać niezbędne prace. Najmłodsza z nich z pewnością nie będzie mogła liczyć na pobłażanie w przydziale zadań na najbliższe dni, jeżeli spóźni się na tak istotne wydarzenie. Wydarzenie, od którego zależał los Denurbanu, jak również wielu innych światów. Narodziny smoka.

Denurbańczycy byli ludźmi w większości o jasnej skórze, ciemnych włosach i wzrostu nieco poniżej średniej. Co prawda zdarzały się wyjątki w postaci osób wysokich lub takich, których przodkowie musieli mieć inny kolor włosów albo skóry — ale nieliczne. Na planecie nie było innych rozumnych ras. Od wielu lat mieszkańcy Denurbanu oczekiwali narodzin dobrego smoka, który wspomógłby ich w walce z potworami zamieszkującymi góry, lasy i morza planety. Sześciusetmilionowa populacja rozproszona po wielu przybrzeżnych osadach nie radziła sobie i zdecydowanie potrzebowała pomocy.

Dobry smok mógł przechylić szalę na ich korzyść, ale te, które rodziły się w ciągu ostatnich stuleci, w najlepszym razie były obojętne i błyskawicznie odlatywały w pustkę międzywymiarową, a w najgorszym… — Anna wolała nie myśleć o orszaku spopielonym smoczym oddechem ani o poszarpanych pazurami ciałach magów, których magia nie mogła nic wskórać wobec potęgi bestii. Zdarzyło się to długo przed jej narodzeniem, ale opowieść wciąż żyła i była jednym z powodów, dla których Kult Smoka tracił szacunek Denurbańczyków.

Istniały inne możliwości. Na planecie swoją placówkę założyło Sprzymierzenie, chociaż żadna z planet jego członków nie sąsiadowała bezpośrednio z Denurbanem. Najbliższy portal prowadzący do świata należącego do arcymagów ze Sprzymierzenia był oddalony o dwie planety. Przybycie misji dyplomatycznej odbiło się głośnym echem, gdy w sąsiadującym ze świątynią mieście Tackilis w ciągu jednego dnia magowie ze Sprzymierzenia stworzyli okazałą murowaną siedzibę oraz, co ważniejsze, stałe wrota portalu międzyplanetarnego prowadzące na sąsiednią planetę Kresyt.

Ułatwienie wymiany handlowej, napływ egzotycznych towarów i pokaz mocy mogącej ułatwić egzystencję Denurbańczyków zjednały Sprzymierzonym sympatię wielu mieszkańców planety. W związku z tym najwyższa kapłanka nie miała jak odmówić, gdy Igor Hrost, przywódca misji Sprzymierzonych, wyraził zainteresowanie udziałem w powitaniu.

Rezerwa najwyższej kapłanki była uzasadniona, Sprzymierzeni mogli bowiem nie tylko pomóc miejscowej ludności w okiełznaniu planety, co pewnie przyniosłoby pozytywne efekty również świątyni, lecz także wykraść tajemnice Kultu Smoka. Wiedza magiczna Sprzymierzonych stała na bardzo wysokim poziomie i nikt nie wiedział, czy uczestnictwo w rytuale nie pozwoli im zrozumieć jego natury i go odtworzyć. Taki rozwój sytuacji z Kultu Smoka uczyniłby niepotrzebny relikt dawnych czasów, a Sprzymierzonych obdarzył kolejnym atutem. Atutem, który mógł przyćmić pogłoski o dyktatorskiej naturze rządów arcymagów.

Te rozmyślania sprawiły, że Anna prawie wpadła na idącego na końcu orszaku kupca z Tackilis. Wymamrotała przeprosiny i przecisnęła się do przodu, gdzie przy murze otaczającym platformę sąsiadującą z wodospadem zebrali się kapłani i najznamienitsi goście. Najwyższa kapłanka dostrzegła Annę na tyłach grupy świątynnej i zmierzyła wzrokiem, co nie wróżyło dobrze w kwestii przydziału obowiązków. Anna spuściła wzrok i nerwowo zaczesała kosmyk ciemnych włosów, który wysunął się ze splotu, po czym spróbowała oczyścić umysł. Po chwili wyciągnęła dłoń i ujęła w nią rękę sąsiadki, która z kolei chwyciła rękę kapłanki obok. Uformowany w ten sposób łańcuch kończył się na stojącym tuż przy najwyższej kapłance Arnufie, wysokim i muskularnym jak na Denurbańczyka kapłanie-wojowniku, drugiej co do ważności osobie w hierarchii świątyni. Po chwili łańcuchem popłynęła energia, Arnuf dotknął pleców arcykapłanki i przesłał w jej stronę zgromadzoną moc — rytuał powitania rozpoczął się.

***

Marek wysiadł z autobusu i zarzucił na plecy duży, wypchany turystyczny plecak, mniejszy zaś powiesił sobie na piersi. Tak obładowany ruszył powoli w kierunku polnej drogi prowadzącej w góry. W kotlinie jego ciotka miała dom, w którym miał spędzić najbliższych kilka miesięcy.

Nie był to jego pomysł, ale rodzice nalegali, aby na jakiś czas oddalił się od miejskiego życia i przemyślał swoją przyszłość, a jego ostatnia porażka w egzaminach na kolejnym, czwartym już kierunku studiów tylko zwiększyła ich stanowczość.

Marek zwyczajnie nie mógł znaleźć w sobie dość fascynacji, albo może determinacji, aby w pełni poświęcić się zdobywaniu wiedzy w jakiejkolwiek dziedzinie. Próbował studiować biologię, socjologię, prawo, a ostatnio filozofię. Zaczynał z entuzjazmem, ale najpóźniej pod koniec drugiego roku studiów tracił wszelki zapał i rozpoczynał poszukiwanie „czegoś innego”. Tym razem, gdy po powrocie z zapijania niezdanych egzaminów oznajmił, że zaczęła go interesować historia, bo łączy w sobie wiele elementów jego dotychczasowych studiów, usłyszał, że rodzice nie życzą sobie mieć w domu wiecznie niedojrzałego darmozjada i że albo się zdecyduje i zdobędzie w końcu jakieś konkretne wykształcenie, albo niech idzie do jakiejkolwiek pracy i układa sobie życie. Stanęło na spędzeniu okresu do kolejnego naboru na studia w odosobnieniu — chłopak miał przez ten czas pomyśleć i zdecydować, co chce robić. Miał szczęście, że ciotka akurat wyjechała w wielomiesięczną podróż „po świecie” i mógł skorzystać z jej wakacyjnego domu.

Marek zrzucił plecaki w salonie, rozprostował obolałe plecy, przetarł spocone czoło i przeczesał ciemnoblond włosy. Miał wrażenie, że jego sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu nagle się skurczyły. Od przystanku do domu było pięć kilometrów pod górę i pomimo aktywnego trybu życia odczuł to. Zresztą nie dało się ukryć, że jeszcze niedawno wysportowana sylwetka zaczęła nabierać tu i ówdzie miękkości, będących skutkiem szybkiego, nie zawsze zdrowego jedzenia oraz coraz mniejszej ochoty na uczestniczenie w treningach.

Postanowił przejść się po okolicy. Doszedł aż do miejsca, gdzie wiele razy z rodziną urządzali ogniska. Otaczał je krąg charakterystycznych głazów, które według lokalnej opowieści podobno były tu od zawsze — podejrzewano, że służyły miejscowym praszczurom do jakichś pogańskich rytuałów. Marek uśmiechnął się w duchu — kiedyś jako nastolatek przyjechał tu na weekend wraz z kilkoma znajomymi i w jakimś pijanym widzie próbowali się bawić w odprawienie czegoś na kształt rytuału. Skończyło się, gdy jego kumpel z karate, skacząc z głazu na głaz, nie trafił w cel i wyrżnął o ziemię tak, że myśleli, że złamał rękę. W sumie nawet jeżeli ma tu spędzić kilka spokojnych miesięcy, nie oznacza to, że nie może mieć czasem gości. Jakoś wytrzyma.

***

Igor Hrost był znudzony i rozczarowany. Weteran wojen toczonych przez Sprzymierzenie wiedział, że wyznaczenie mu misji na Denurbanie było karą za ambicje, które przysporzyły mu wielu wrogów wśród innych magów pragnących zyskać uznanie w oczach mistrzów. Teraz, górując wzrostem nad Denurbańczykami i wyróżniając się spośród nich jasnym kolorem cery i włosów, spoglądał, jak kłębią się na niewielkiej przestrzeni przeznaczonej dla widzów.

Denurban — planeta leżąca na końcu łańcucha portali — łączyła się przez swój jedyny portal z równie mało interesującą, ale chociaż gęściej zamieszkaną Kresyt, która z kolei sąsiadowała z Pressenos. I to właśnie Pressenos ze swoimi trzema portalami była światem, którym interesowało się Sprzymierzenie. Denurban i Kresyt mogły skończyć co najwyżej jak wszystkie inne ślepe odnogi — dostarczać magicznej energii potrzebnej do rozwoju głównych światów, toczenia wojen i realizacji wielkich planów magów mogących ją okiełznać. Jednak energię bierze się od osób posiadających zdolność do władania magią, a tych w światach z małą liczbą portali jest zawsze niewiele, więc nawet pod tym kątem Denurban był rozczarowujący. Miejscowi byli tak mało rozwinięci magicznie, że prosta telekineza użyta do połączenia skał tworzących miejscową siedzibę Sprzymierzenia zrobiła na nich wrażenie. Mechanizmu tworzenia portalu międzyplanetarnego nawet nie pojmowali.

Wysłanie go tutaj było najdalszym odsunięciem go od wiru polityki Sprzymierzenia, jakie można sobie wyobrazić. Igor wiedział, że jeżeli nie zabije się z nudów i przeżyje kolejnych kilkaset lat, to co najwyżej zostanie nadzorcą nic nieznaczącej fabryki kryształów mocy, zagubionej gdzieś na peryferiach łańcucha światów. Jedyną nadzieję pokładał w tym, że na tej zapomnianej planecie odkryje coś tak wartościowego, by móc wrócić w chwale. Takie sytuacje się zdarzały — cykle, w jakich magiczna energia pojawiała się w poszczególnych światach i opuszczała je, powodowały, że czasem artefakty i tajemnice odkryte przed tysiącami lat spoczywały w ukryciu, czekając na osoby potrafiące je wykorzystać.

Igor miał nadzieję, że Kult Smoka, który w zasadniczo jednolitej formie od mileniów pojawiał się w różnych światach, może skrywać jakieś dawne sekrety. Tylko dlatego zdecydował się wziąć udział w ceremonii osobiście. Teraz zaczynał tego żałować. Kapłani kultu co prawda byli magami, być może najbardziej zaawansowanymi na planecie, ale w większości nie potrafili nawet przekazać energii bezdotykowo, już o takim ułatwieniu jak zmagazynowanie jej w krysztale nie wspominając. Cały rytuał tchnął jarmarcznymi sztuczkami dla nieznających magii prostaczków. Ciekawe, czy smok rzeczywiście się pojawi, czy też będzie to jakaś iluzja. Niechęć arcykapłanki do dopuszczenia go do rytuału sugerowała mu to drugie. Szykował się mało interesujący poranek.

Poczucie rozczarowania szybko minęło. Gdy tylko arcykapłanka siłą woli rozsunęła zasłonę wodospadu, ukazała się wygładzona skała, której powierzchnia nie mogła być dziełem spadających mas wody. Na skale wytrawione było olbrzymie koło, na którym w regularnych odstępach umieszczono znaki runiczne. Niektórych z nich Hrost nigdy nie widział, ale te, które poznawał, były zbliżone do znaków używanych w silnikach portali. U dołu koła znajdował się symbol monolitu — to właśnie ku niemu najwyższa kapłanka przesłała otrzymaną moc. Symbol zalśnił, a za nim rozjarzyły się kolejne. Po chwili cała runiczna obręcz koła żarzyła się na bursztynowo. Wtedy pośrodku okręgu pojawiła się szczelina, z której zaczęło promieniować jasne światło. Wkrótce cały okrąg jaśniał białym, oślepiającym blaskiem.

Przez otwarty portal przeszedł smok. Był ogromny — mógł mieć trzydzieści metrów długości. Jego grzbiet, skrzydła i ogon pokrywała brązowożółta łuska, podbrzusze miał jasnoszare. Zaraz po przejściu przez portal rozpostarł skrzydła i lekko nimi poruszając, zawisł naprzeciwko zgromadzonych ludzi. Najwyższa kapłanka postąpiła krok ku niemu.

— Witaj w imieniu twego kultu! — wykrzyknęła, po czym uklęknęła, a za jej przykładem poszli wszyscy zgromadzeni.

Hrost również uklęknął, ale jednocześnie rozważał, czy zdąży się teleportować, gdyby bestia okazała się agresywna.

Przez chwilę słychać było tylko szum wodospadu. Nagle w głowach zgromadzonych rozbrzmiał głos smoka — stworzenie wydawało się rozbawione.

— To ma być powitanie dla mnie? Garstka ludzików, bez darów, bez poczęstunku? A może to wy jesteście poczęstunkiem? Czytam was — jesteście żałosną zgrają z jeszcze bardziej żałosnymi celami. — Uwaga smoka wydawała się prześlizgiwać po wszystkich, na sekundę dłużej spoczęła na Hroście. — No, może niektórzy są ambitniejsi. Taaak, ambicje mi odpowiadają, ale w tym miejscu ich nie zrealizuję.

Bestia machnęła lekko skrzydłami, jednocześnie wkładając w ten ruch niewyobrażalną ilość magicznej energii, i w mgnieniu oka zniknęła. Podmuch wywołany tym, zdawałoby się drobnym, ruchem przewrócił wszystkich zgromadzonych. Przez jakiś czas panowało zamieszanie.

Hrost wstał, odwrócił się do wszystkich plecami i zaczął wpatrywać w wodospad. Potęga smoka i łatwość, z jaką złamał on jego blokady telepatyczne, mocno go poruszyły, ale to wodospad skrywał sekret, który go w tej chwili najbardziej interesował. Dokąd prowadził portal, z jakiego świata można było przyzwać smoka i co jeszcze taki świat oferował?

***

Morav, najwyższa kapłanka Kultu Smoka na Denurbanie, strząsnęła z ramienia dłoń Arnufa, który pomagał jej wstać. Śniadoskóry, barczysty kapłan z szacunkiem odstąpił i czekał, aż jego przełożona dojdzie do siebie. Morav rozejrzała się dookoła, ale wyglądało na to, że nikomu nic się nie stało. Przynajmniej fizycznie, bo czuła, że wszyscy obecni podupadli na duchu. Nawet jeżeli uwierzą, że kolejny smok będzie pomocny, to może minąć kilkadziesiąt lat, zanim się pojawi. Kilkadziesiąt zim, podczas których potwory będą szturmować ludzkie siedziby. Denurban potrzebował pomocy, a ona nie była w stanie mu jej zagwarantować. Nie sama. To nie mogło czekać. Wyłuskała wzrokiem szczupłą sylwetkę wysokiego, jasnowłosego przedstawiciela Sprzymierzenia, który w całym zamieszaniu zachował podziwu godny spokój. Dostrzegła też bogato zdobioną czapkę najzamożniejszego człowieka na Denurbanie, korpulentnego, ciemnowłosego burmistrza Tackilis.

***

— Burmistrzu Jacobie, szanowny panie Igorze, pozwólcie ze mną. Arnufie, zbierz kapłanów i pomóż innym gościom, następnie odeskortuj ich z powrotem, nasza trójka musi się naradzić. — Obcesowe pożegnanie najważniejszych miejscowych dostojników z pewnością nie poprawi reputacji świątyni, ale po dzisiejszym niepowodzeniu ta i tak niewiele znaczyła.

Burmistrz Tackilis, największego miasta-portu na Denurbanie, Jacob Hermann był nieoficjalnym przywódcą całej planety. Jego statki pływały do wszystkich portów i wszędzie miał swoich przedstawicieli, był też największym importerem dóbr przez portal międzywymiarowy. Razem z Igorem Hrostem stał teraz przed najwyższą kapłanką i ruchami świadczącymi o irytacji starał się zetrzeć brud z odświętnej szaty.

— Panowie, nie będę ukrywała, że dzisiejsze powitanie zakończyło się porażką. W związku z tym najbliższe kilkadziesiąt lat może być dla nas niezwykle ciężkie. Ale jest jeszcze jeden sposób, w jaki nasz kult może pomóc Denurbanowi, i chciałabym was prosić o pomoc w jego realizacji. — Morav szybko przeszła do celu rozmowy.

— Masz tupet, by zgłaszać prośby. Po tym, co właśnie się wydarzyło, nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze uwierzy, że wasz kult jest do czegokolwiek zdolny, Morav. Na pewno nie ja. Jeśli o mnie chodzi, możecie wynosić się ze świątyni, by zająć się jakimiś pożytecznymi zajęciami, jak walka z monstrami albo szycie żagli, nie wnikam. A z tego budynku zrobię magazyn. — Jacob był zdecydowanie zły.

Morav westchnęła w duchu — to mogło być trudniejsze, niż myślała. Niespodziewanie jednak znalazła sprzymierzeńca.

— Jacobie, rozumiem, że jesteś zły po tym, co właśnie zaszło, ale wydaje się, że Morav ma jakiś plan awaryjny. Może powinniśmy go przynajmniej wysłuchać. — Igor Hrost mówił spokojnie, spoglądając w dół na rozmówców. Jednocześnie wyciągnął dłoń i cały brud z szaty burmistrza odkleił się od tkaniny, zebrał w kulę i poszybował do rzeki.

— Panie Igorze, od setek lat społeczność daje datki i wspiera kult z myślą, że ten sprawi, iż jakiś smok pomoże Denurbanowi. Jeżeli jest jeszcze jakiś sposób, to można było go użyć już wieki temu. Teraz to tylko wymówki. — Jacob nie dawał się udobruchać. Kręcił się przed Igorem, starając się wystawić na jego widok całość swojej garderoby.

— Proszę mówić, najwyższa kapłanko — zachęcił Hrost.

— Najpierw się wytłumaczę. Panie burmistrzu, Jacobie, znamy się od dawna, wiesz, że zarówno mnie, jak i kultowi leży na sercu dobro Denurbanu. Sposób, który mam na myśli, wymaga nakładu olbrzymich środków, nigdy bym się do niego nie uciekła, gdybym miała inną możliwość i mogła liczyć na przybycie dobrego smoka. Teraz nie mam wyjścia.

— Mów — rzucił Jacob.

— Jeżeli smoki, które nas odwiedzają, są złe, to nie znaczy, że tam, skąd pochodzą, nie ma dobrych. Jedna z tajemnic Kultu Smoka to sposób dotarcia do miejsca, z którego przychodzą do nas smoki. Jest możliwe, aby otworzyć portal w drugą stronę, ale wymaga to niesamowitej ilości energii. Musielibyśmy mieć tutaj pięćdziesięciu, albo i więcej, najwyższych magów z Yolandis, którzy użyczyliby nam swej mocy. Dzięki temu moglibyśmy udać się tam i bezpośrednio poprosić dobrego smoka o pomoc.

— Pięćdziesięciu magów! — Jacob zaśmiał się rozpaczliwie. — Do tego najwyższych! Ich wszystkich jest może czterdziestu rozsianych po całej planecie. Z czego ewentualnie trzej mogliby aspirować do tytułu, który jest martwy od cyklu. Ten pomysł jest skazany na klęskę!

— Dlatego chciałam, aby pan Hrost uczestniczył w tej rozmowie. Jacobie, z twoimi zasobami może uda nam się zatrudnić odpowiednich magów z sąsiadujących planet. Panie Hroście, czy to możliwe?

— Najpierw muszę wiedzieć, o jakiej ilości energii mówimy. — Twarz Hrosta była nieodgadniona, a ton rzeczowy. — Jak potężni byli denurbańscy najwyżsi magowie?

— Według opowieści umieli przenosić się w mgnieniu oka z miejsca na miejsce, czytać w myślach, leczyć wszelkie choroby i byli nieśmiertelni. — W głosie burmistrza słychać było jadowity sarkazm.

— Nie wiemy dokładnie. Rytuał wymaga, cytuję, „pięćdziesięciu magów najpotężniejszych, każdy z sercem z czarnego kryształu”. Jacobie, dobrze wiesz, że magowie z innych światów potrafią robić rzeczy, które wymieniłeś. — Morav starała się być konkretna i uspokajająca zarazem, ale zdawało się, że jej słowa tylko rozjuszają burmistrza.

— Opowiastki, takie same jak dobre smoki! Tak, potrafią się teleportować, ale jeszcze nie widziałem, aby komuś przywrócili kończynę albo żeby poradzili sobie z grupą lodowych trolli w ciemną, zimną noc.

— Chyba wiem, o jaką ilość energii chodzi — wtrącił się Hrost. — Panie burmistrzu, zapewniam, że nie wszystkie opowieści są wyssane z palca. Proszę sobie przypomnieć, jak rozmawialiśmy o spisie towarów dostępnych do handlu. Pamięta pan pozycję „kryształy mocy”? To o nich mówią słowa instrukcji przywołane przez najwyższą kapłankę.

— Czyli chodzi o jakieś zbiorniki, ale jeżeli dobrze pamiętam, to cena za nie była niebotyczna. — W Jacobie odezwała się pamięć kupiecka. — Nie wiem, czy na Denurbanie jest ktoś, kogo stać na pięćdziesiąt sztuk. Nawet gdyby wszyscy kupcy się złożyli, to mogłoby to pogrążyć handel i naszą gospodarkę.

— Panie Hroście, ile warte są te kryształy? — Najwyższa kapłanka spojrzała na wysłannika Sprzymierzenia, który, wydawało się, był myślami gdzie indziej.

— Sto tysięcy standardowej waluty, czyli jakieś dwa miliardy naszej! — wykrzyknął Jacob.

Morav pobladła — to była niewyobrażalnie wysoka cena.

Igor powiódł wzrokiem po skałach wąwozu i zatrzymał wzrok na wodospadzie. Jego pociągła twarz przybrała wyraz zadumy, wiatr muskał końcówki krótkich włosów w kolorze piasku.

— Denurban jest bardzo pięknym miejscem, byłoby szkoda, gdyby miał upaść. Panie burmistrzu, pomyślę, co da się zrobić, i porozmawiam z naszymi przedstawicielami na Kresyt i Pressenos. Pan niech zorientuje się, jakimi zasobami można wspomóc kult w wykonaniu tego planu.

— Więc zamierza pan wziąć udział w realizacji tego szalonego pomysłu! — Jacob nie mógł powstrzymać zaskoczenia.

Morav też była zdumiona, jak łatwo poszło, spodziewała się raczej, że Hrostowi będzie zależeć na upadku planety i tylko intratne interesy handlowe z Jacobem zdołają go przekonać do pomocy. Niespodziewanie role się zmieniły i to agent Sprzymierzenia okazał się jej sojusznikiem.

— Panie Jacobie, przecież zależy panu na dobru planety. Świątynia udowodniła, że potrafi sprowadzić smoka, więc czemu nie zaufać jej, gdy twierdzi, że może wysłać po niego posłańców? To może być wasza ostatnia szansa. Dlaczego miałbym wam nie pomóc? Zwłaszcza że kosztuje mnie to tylko pomniejszenie należnego mi procentu od ceny zakupu przez was kryształów. Zresztą liczę, że jak wam pomogę, to zarówno pan, jak i Zakon Smoka przysłużycie się moim interesom — w końcu cała planeta będzie miała u mnie dług.

— Więc to dla pana tylko interes? Ale ma pan rację, to jest moja planeta, mój świat i będę go bronił — poddał się Jacob. — Spotkajmy się za dwa tygodnie. Do tego czasu ustalę, na co możemy liczyć.

— Oczywiście — zgodził się Hrost. — A teraz raczycie mi wybaczyć, ale muszę się oddalić.

— Ja z panem. — Burmistrz pośpieszył za przedstawicielem Sprzymierzenia.

Najwyższa kapłanka patrzyła za oddalającymi się mężczyznami. Coś w zgodzie Hrosta ją niepokoiło — i nie chodziło o to, że Sprzymierzenie zarobi na tej pomocy fortunę. Czyżby Igor uważał, że łatwiej im będzie wywierać wpływ na planetę pogrążoną w długu? A może obstawiał, że jej plan się nie powiedzie, a od zdesperowanych tubylców zmuszonych prosić o wsparcie z zewnątrz uzyska więcej? To by było sensowne wytłumaczenie tego, dlaczego tak łatwo przystał na pomoc.

Morav westchnęła, zaczynała go podejrzewać, mimo iż jeszcze nawet nie potwierdził, że pomoc faktycznie jest możliwa. Ale musiała być, tak samo jak konieczne były przygotowania do kolejnego rytuału. Musi znaleźć Arnufa — tego typu misja wymaga wysłania kogoś, komu może bezwzględnie zaufać, i jeszcze kogoś, kto stanowiłby gwarancję bezpiecznego powrotu kapłana.

***

Morav stanęła przed lustrem i podciągnęła piersi do góry. Nie były już tak wysoko jak dwadzieścia lat wcześniej, ale nadal prezentowały się okazale. Zauważyła, że leżący na jej łóżku Arnuf poruszył się z oznakami zainteresowania na widok jej lustrzanych wygibasów.

— To nie pora na rozrywki. — Uśmiechnęła się do kapłana, wkładając koszulkę. Ta tylko bardziej podkreśliła bujne kształty kobiety, opinając ściśle jej ciało.

Potężnie zbudowany kapłan mruknął z niezadowoleniem. Morav ponownie zwróciła się do lustra, aby rozczesać ciemne włosy, w których było coraz więcej śladów siwizny. W tym czasie kapłan zdążył się ubrać i stanął za jej plecami, kontemplując widok. Jego masywna sylwetka zasłoniła światło, więc z niezadowoleniem odpędziła go ruchem dłoni.

— Chyba pójdę już na dziedziniec, zobaczę, jak im idzie — mruknął w końcu Arnuf.

— Poczekaj, to zajmie tylko chwilę.

Morav uwielbiała droczyć się z Arnufem, przeciągając w nieskończoność tempo ubierania się. Kapłan miał niespożytą energię i zdarzało się, że ten proces przerywany był w połowie przez atak namiętności. Dziś jednak wzywały ich pilne obowiązki, więc arcykapłanka musiała ograniczyć swoje przyjemności.

Na dziedzińcu ćwiczyli pozostali kapłani-wojownicy. Imitujące miecze specjalnie profilowane kije unosiły się i uderzały o siebie, a niekiedy, z dającym się słyszeć głuchym stęknięciem, o czyjeś ciało. Morav sięgała Arnufowi do ramienia, więc stanęła ciut przed nim, aby dobrze widzieć wszystkich ćwiczących.

— Kogo proponujesz? — zwróciła się do kapłana.

— Ze zręczniejszych magów-wojowników mamy Kushena, Argillę, Annę i Gruza. Każde z nich się nada.

— A komu zaufasz, że wypełni twoje rozkazy?

— Każdemu, to moi wojownicy.

— A kto ma rodzinę?

— Wszyscy poza Anną.

— Opowiedz mi o niej.

— Osierocona po tym, jak leśne stwory zabiły jej rodziców. Przez jakiś czas opiekowali się nią w Tackilis, a potem przekazali ją nam. Sama zgłosiła się do wojowników, aby bronić Denurbanu przed potworami. Mocno zmotywowana. — Arnuf raportował z żołnierską lakonicznością.

Morav skupiła uwagę na smukłej, ciemnowłosej dziewczynie średniego wzrostu, która bezlitośnie ugodziła swego przeciwnika kijem w podbrzusze. Wyglądało na to, że zna się na walce, i była magiem.

— Niech będzie. Zaproś ją na spotkanie.

***

Świątynia Kultu Smoka na Denurbanie przetrwała dziesiątki cykli, być może nawet setki. Oczywiście oznaczało to, że gmach musiał być ciągle odbudowywany, ale istniały pomieszczenia, których czas się nie imał. Znać w nich było kunszt dawnych arcymagów. Jednym z takich pomieszczeń była Komnata Pieczęci, do której wiodły solidne, drewniane drzwi zamykane na pokrytą runami sztabę z nieznanego metalu. Sama komnata również ozdobiona była zapomnianymi runicznymi symbolami. Jedynie Morav i kilkoro najstarszych kapłanów wiedzieli, do czego służą niektóre z nich i jak je aktywować. To właśnie tutaj odbywały się nauki najbardziej skrywanych tajemnic zakonu.

— Smoki składają się z trzech pierwiastków: ciała, duszy i serca. Jeżeli serce smoka jest zatrute, to jest on zły. Serca smoków wykuwają się w kuźni w świecie, do którego się udacie. Musicie znaleźć tam smoka o czystym sercu. Portal zaprowadzi was w sąsiedztwo kuźni. Nie wiemy, w jakim cyklu jest tamten świat. Jeżeli jest tam magia i znajdziecie odpowiedniego smoka, użyjesz medalionu, jeżeli nie ma tam magii, medalion nadal powinien wysłać do nas sygnał. Jak tylko go odbierzemy, otworzymy portal i wrócicie. Czy nauczyłaś się mantry? Dobrze, w mantrze możliwe jest również wykorzystanie magii tamtego świata. Medalion pokaże ci szczegóły rytuału niezbędnego do otworzenia portalu powrotnego. Pamiętaj, że to jest ostateczność, bo będziecie musieli prosić miejscowych magów o pomoc w zgromadzeniu odpowiedniej ilości energii. To chyba wszystko.

Morav po raz kolejny powtarzała, tym razem w skróconej wersji, instrukcję postępowania. Arnuf przyjmował to ze stoickim spokojem, Anna zaś ponownie zaczęła się zastanawiać, czy najwyższa kapłanka nie oszalała. Pierwszy raz taka myśl przyszła jej do głowy tydzień wcześniej, gdy Morav posłała po nią i oznajmiła, że jako najmłodsza kapłanka została wybrana do nadzwyczaj ważnej misji i w związku z tym musi złożyć śluby tajemnic, aby poznać niektóre sekrety zakonu zastrzeżone dla starszych kapłanów.

Na początku Anna próbowała protestować przed obarczeniem jej takim ogromem odpowiedzialności. Ale arcykapłanka była bardzo przekonująca. W sumie wystarczyłoby, aby przypomniała, dlaczego Anna tu jest, i dziewczyna musiałaby się zgodzić. Teraz Morav poświęcała czas, aby wytłumaczyć jej szczegóły misji i nauczyć ją aktywacji portalu do i ze świata kuźni.

Sama misja nie była skomplikowana, tylko niepewna, a przez to budziła lęk. Trzeba było wziąć udział w kolejnym rytuale w jednym z sekretnych podziemnych pomieszczeń świątynnych. W trakcie rytuału otworzy się portal, przez który należy przejść na drugą stronę. Żaden kapłan, z Morav na czele, nigdy tego nie robił. Po drugiej stronie, gdzieś w pobliżu, powinna być budowla zwana kuźnią, ale nikt nie wie, jak wygląda ani jak daleko lub w którą stronę od portalu będzie. Morav zapewniała, że starożytni, którzy przygotowali rytuał, zadbali, aby portal nie otworzył się w środku góry albo na dnie morza — ale czy na pewno? Czy przewidzieli, że tamten świat może zniknąć albo że kuźni kiedyś nie będzie? Na miejscu mieli być dbający o kuźnię przedstawiciele zakonu, którzy udzielą im wsparcia. Z nieznanych powodów nie są oni w stanie zapewnić im dobrego smoka. Ostatnia odpowiedź Morav na pytanie młodszej kapłanki łączyła się z gniewną uwagą, że Anna powinna dawno pojąć, iż kult nie zajmuje się tworzeniem smoków, tylko ułatwia im pojawienie się na świecie, a myśl o ingerencji w ich naturę jest bluźnierstwem. Anna zastanawiała się, czy większym grzechem było jej pytanie, czy zatajenie wiedzy, że smoki nie rodzą się same z siebie i potrzebują pomocy, aby powstać. A może nie potrzebują? Co by było, gdyby Denurban upadł i nikt nie odprawił rytuału powitania? Bezsensowne myśli. To właśnie słowa Morav o losie planety przekonały Annę. Po to chciała zostać smoczą kapłanką, aby z pomocą dobrych smoków móc uratować swój świat i jego mieszkańców, którzy od zawsze otaczali ją opieką. To znaczy od czasu, gdy leśne trolle zabiły jej rodziców. Do tej pory pamiętała krzyki matki wywlekanej z chaty przez jednego ze stworów. Ojciec nie krzyczał, bo pewnie już nie żył — chciał odciągnąć potwory, ale nie docenił ich sprytu. Myśliwy, który znalazł Annę, opowiadał, że chata była otoczona, a jej ojciec nie miał szans się przemknąć. Jeżeli można było sprawić, aby taki los został oszczędzony innym mieszkańcom planety, to Anna była gotowa poświęcić dla tego celu życie. Od czasu, gdy to sobie uświadomiła, przestała kwestionować słowa najwyższej kapłanki i prawie nie spała, starając się jak najlepiej przygotować do misji.

Kiedy Anna wyszła z Komnaty Pieczęci, arcykapłanka zwróciła się do Arnufa:

— Anna to dobre dziecko, bardziej oddane Denurbanowi niż świątyni. Posiądzie teraz bardzo niebezpieczną wiedzę, na którą nie jest gotowa. Gdyby coś poszło nie po naszej myśli, to po powrocie będzie można ją usunąć bez straty dla kultu. Ale ty musisz się pilnować. Tam, dokąd się wybieracie, może akurat nie być cyklu, musisz zadbać, aby Annie nic się nie stało i w ostateczności wykorzystać jej moc życiową do aktywacji amuletu. Amulet jest skonfigurowany tak, aby wysłać nam sygnał. Mocy od Hrosta powinno nam wystarczyć na ponowne otworzenie portalu, więc wrócisz bez problemu. — Morav nalała wina do kielichów i podała jeden Arnufowi. — Jest jeszcze jeden problem. Hrost twierdzi, że nie był w stanie dostarczyć odpowiedniej liczby kryształów. Dlatego proponuje, że wraz z dwoma swoimi magami weźmie udział w rytuale. Ponadto chce, aby tych dwóch poszło z wami. Pewnie będę musiała przystać na ten warunek, ale wolałabym, aby wam nie towarzyszyli. Nie wiem, czego chce Hrost poza oczywistym — aby wszystko wiedzieć i w każdym mieć dłużnika.

— Może to nie będzie taki problem. Jeżeli tam działa kult, to będą w mniejszości, a jak akurat nie będzie cyklu, to powinienem sobie poradzić z dwoma magami bez mocy. — Wysoki, muskularny Arnuf, który w pojedynkę był w stanie mierzyć się z leśnym trollem, nie wyglądał na zaniepokojonego.

— Nie lekceważ ich, te kryształy są podobno jak ludzie, emanują mocą. A co, jeżeli Hrost miał wszystkie pięćdziesiąt, ale postanowił zachować kilka dla swoich wysłanników? Mieliby dostęp do magii nawet w świecie pozbawionym cyklu.

— Niekoniecznie, podobno magowie poza cyklem nie mają mocy, może kryształy też będą bezużyteczne.

— Nic nie wiemy, nic! — Morav nie ukrywała frustracji. — Tyle wiedzy przepadło, że musimy żyć opowieściami, które wydają się zmyślone, zaufać magii, której nie rozumiemy, i ludziom, których motywacji nie znamy. Naszą misją miało być prowadzenie Kultu Smoka ku rozkwitowi tu, na Denurbanie. Zamiast tego z pokolenia na pokolenie tracimy pozycję i musimy zadowalać się resztkami w zamian za opiekę nad sierotami i schorowanymi. Wiesz, że jeżeli to się nie uda, to dyrektywa zobowiąże mnie do zamknięcia świątyni?

Arnuf po raz pierwszy stracił spokój.

— Jak to zamknięcia? Myślałem, że w najgorszym razie czeka nas właśnie to, co teraz robimy, to znaczy sieroty dla ciebie i polowanie na monstra dla mnie.

— Nie, tak naprawdę powinnam zamknąć świątynię już teraz, ale jeżeli Hrost jest w stanie dostarczyć kryształy, to może uda nam się tego uniknąć. Ta świątynia była kiedyś połączona z innymi, nie tylko przez ten portal, którego użyjecie, lecz także przez inne. Jeden z tych portali wymaga tyle samo mocy, co rytuał powitania. Moglibyśmy go otworzyć samodzielnie i przejść do innego świata. — Morav spojrzała Arnufowi w oczy. — Właśnie zdradzam ci tajemnice najwyższej kapłanki, widzisz, jakim zaufaniem cię darzę?

— I zostawić Denurban jakiemu losowi? Morav, nie mówisz chyba poważnie! — Arnuf nie zwrócił uwagi na tło słów Morav, tylko na ich oczywistą implikację.

— Dyrektywa naszego zakonu mówi jasno, że najważniejsze jest układanie relacji między smokami a ludźmi! To liczy się bardziej niż jedna planeta! Mówię ci to jako najwyższa kapłanka.

Ostry ton wypowiedzi i kierunek rozmowy wyraźnie zszokowały Arnufa. Morav zaklęła w duchu. Kapłan-wojownik był w głębi prostym człowiekiem i chyba nie mógł pojąć, że czasem trzeba zrobić krok wstecz, aby móc iść naprzód. Trudno, zakon jest najważniejszy i pewne działania po prostu trzeba wykonać, zwłaszcza aby nie musieć przyznawać się nikomu do klęski.

— Nie przejmuj się, Arnufie — powiedziała pojednawczo, kładąc mu dłoń na ramieniu. — Wasza misja na pewno się powiedzie i nie będziemy musieli uciekać się do niechcianych konsekwencji. Niezależnie od tego, ilu ludzi wyśle Hrost.

Zwłaszcza że smok poradzi sobie z każdą ich liczbą — dodała w myślach.

***

— Czyli Hrost zgłosił zapotrzebowanie na sześćdziesiąt kryształów i dwóch byłych podkomendnych — bardziej stwierdził, niż zapytał komandor Frija, sprawujący w imieniu Sprzymierzenia funkcję namiestnika planety Korthis, wódz II Armii arcymaga Valadana Mądrego, uprawniony negocjator w rozmowach z władcami Pressenos. Frija najprawdopodobniej miał wśród przodków ogra, bo był potężnej postury i okropnej urody: zwracał uwagę wielką głową o spłaszczonym czole i wydatnej szczęce.

Ciemnowłosy człowiek będący adiutantem Friji, Koren Kan, nie odpowiedział — wiedział, że komentowanie takich stwierdzeń łatwo może skończyć się wysłaniem na „misję specjalną” na planetę podobną do Denurbanu. Najlepszym tego przykładem był przywołany właśnie Igor Hrost.

— Czy on chce podbić całą planetę? Jakoś nie wierzę w to wzmocnienie lokalnej pozycji i pobudzenie wymiany handlowej. Hrost nie jest głupcem i z takimi drobnostkami poradziłby sobie sam albo z pomocą ludzi, których mu wysłałem. — Frija obracał w palcach niewielką błyszczącą sferę zawierającą wiadomość z Denurbanu. Z radością zmiażdżyłby ją w muskularnej dłoni.

Komandor miał ochotę trochę podręczyć Hrosta — ukarać za dawną zuchwałość — ale to zapytanie przyszło oficjalnym kanałem i nie wiadomo, kto je oglądał. Jeżeli Hrost osiągnie coś bez niczyjej pomocy, to zgarnie całą chwałę, a nie można mu zarzucić braku pomysłowości. Nie, lepiej będzie go oficjalnie wesprzeć i w odpowiednim momencie przypisać sobie zasługi. Tylko do tego trzeba być na miejscu, nie samemu oczywiście — trzeba mieć tam kogoś, kogo będzie można obwinić za ewentualną porażkę.

— Zamierzam wyrazić zgodę. Wyślę mu jego ludzi i to, o co prosi. A ty, Koren, pojedziesz jako, nazwijmy to, dodatkowa eskorta dla kryształów i sfer wiedzy. W końcu transport będzie przejeżdżał przez dwie niezależne planety. Będziesz miał za zadanie dowiedzieć się, co zamierza Hrost, i poinformować mnie o tym.

Wysoki, kędzierzawy adiutant wyprężył się i nie protestował — protesty mogły skutkować poleceniem trwałego pobytu.

— On będzie wiedział, po co przybyłeś, więc musisz się wykazać. Jeżeli jest to coś wartego zachodu, to dasz mi znać, jeżeli to błahostka niezasługująca na to, by marnować nasze zasoby, to tym bardziej dasz mi znać. Będę mógł wysłać go do I Armii, aby walczył z Imperium.

Adiutant uświadomił sobie, że zesłanie do odległego spokojnego świata może nie być takim złym losem.

Rozdział 2

(…) zburzyliśmy portal na planecie, mając nadzieję, że to zatrzyma najeźdźców. Ale oni przeszli przez szczelinę. Legion po legionie opadali z nieba w magicznych sferach. Sami zniszczyliśmy zachodni kontynent, strawiliśmy go w morzu ognia. Ale to ich nie powstrzymało, przyszli za nami i zniewolili nas tysiącami. Wszystko straciliśmy wobec ich potrzeby gromadzenia mocy. Nasz niegdyś dumny lud teraz płaszczy się przez zdobywcami, oddając im nektar mocy. Pozbawieni magii, umierają na ulicach setkami. Tak kończą pokonani — jako pokarm zasilający zwycięzców lub padlinożerców.

Fragment Dzienników Alekańskich — autor nieznany

Ekher i Valdez byli magami bojowymi, weteranami II Armii, doświadczonymi w walkach z Imperium, Konfederacją Trójcy i tuzinem niezależnych światów. Obaj ludzkiego pochodzenia, ciemnoskórzy, niewysocy i średniej budowy, nie sprawiali imponującego wrażenia, dopóki nie spojrzało się w ich twarze. Zwłaszcza oczy, które widziały pierwotne siły tańczące po polach bitew w poszukiwaniu pokarmu z żywych.

Koren Kan uświadomił sobie, że Frija miał rację — każdy, kto na nich spojrzy, zrozumie, że jakakolwiek dodatkowa eskorta jest zbędna. Tym bardziej Hrost, ich były dowódca. Wkraczając w portal prowadzący na Kresyt, zastanawiał się, jak podejść byłego rywala.

— Witaj, Korenie, czyżby komandor znudził się twoją obecnością? — Uśmiech i uścisk ręki Hrosta były serdeczne do przesady. — W sumie nie wierzyłem, że się zgodzi, ale twoja obecność wszystko tłumaczy. Rozczaruję cię jednak, bo nie ma w tym nic nadzwyczajnego. — Te słowa tylko pogłębiły podejrzenia Korena, że właśnie coś nadzwyczajnego się dzieje.

— Wiesz, jaki on jest, Igorze, nie wypuści żadnej zabawki z rąk, chyba że może ją wymienić na lepszą. Stąd i moja obecność na tym odludziu, mam wszystkiego pilnować.

Hrost nie dał się sprowokować delikatnym przytykiem.

— Ekherze, Valdezie, witajcie i nie nazywajcie mnie już „porucznikiem”, jestem tu tylko kierownikiem misji handlowej. A teraz zabierzcie swoje rzeczy i ładunek do naszej siedziby, odpocznijcie, porozmawiamy później, jak dopełnię moich obowiązków wobec miejscowych kupców. — Hrost skinieniem dłoni wezwał jednego ze swoich lokalnych pomocników, aby wskazał przybyłym drogę przez zaułki Tackilis do górującej nad miastem siedziby.

Sam zaś udał się wprost do Jacoba — burmistrz powinien spotkać się z Korenem, aby nadać sens zapotrzebowaniu na kryształy. To wymagało, by opowiedział odpowiednią historię i najlepiej wyłożył zapłatę na stół. Ponadto należało rozmówić się z arcykapłanką, żeby zgodziła się dołączyć do ekspedycji jego ludzi i aby przypadkiem nie spotkała się z Kanem. Na końcu pozostanie poinstruować Ekhera i Valdeza. Ale to już drobiazg, tacy profesjonaliści z pewnością dadzą sobie radę z czekającym ich zadaniem.

Idąc, Hrost się uśmiechał — nawet w tym zakątku wszechświata można liczyć na trochę emocjonującej gry.

***

Jak tylko bagaże zostały dostarczone na miejsce, Koren wraz z przewodnikiem udali się do karczmy Złoty Statek na spotkanie z Hrostem i czołowymi miejscowymi kupcami, których delegacji przewodził Jacob Hermann, nieformalny przywódca Denurbanu.

Po części oficjalnej Koren poprosił przewodnika, aby ten oprowadził go po miejscowych tawernach, karczmach i oberżach. Obchód zakończył się w małej portowej tawernie, która w porównaniu z innymi portowymi przybytkami oraz oberżami przy głównych bramach była dystyngowanym lokalem. Koren smakował piwo, przyglądając się, jak służebne roznoszą potrawy i trunki. Uznał, że miejscowe piwo jest pijalne. Według przewodnika było najlepsze w mieście, ale zdaniem Korena określenie „najlepsze” wynikało z braku odpowiedniego punktu odniesienia. Wewnętrznie rozważał zebrane informacje.

Tackilis było największym i najdynamiczniej rozwijającym się miastem na Denurbanie. Zbudowane z szarego kamienia, na tle skał fiordu, robiło dość posępne wrażenie. Jego rolę historycznie wyznaczała świątynia Kultu Smoka, a obecnie — portal międzyplanetarny. W efekcie znaczna część największych kupców i korporacji kupieckich miała tutaj swoje siedziby, a w miejskim porcie panował olbrzymi ruch. Napędzane telekinetycznym wiatrem statki dniem i nocą wpływały i wypływały, zwożąc towary z portów rozsianych po całej planecie i zabierając te, które przybyły przez portal. Tak przynajmniej było jeszcze jakieś dziesięć dni temu — wówczas bowiem kilku największych kupców, w tym Jacob Hermann, przestało sprowadzać towary, aby zebrać środki na zakup kryształów mocy.

Na Denurbanie nie znano technologii wytwarzania kryształów mocy, więc mógł być na nie popyt — przynajmniej teoretycznie. Ale żeby na tym interesie zarobić, trzeba by znaleźć kogoś, kto zechce kupić kryształy. Na planecie żyło stosunkowo niewielu magów, a ich poziom był bardzo niski. Istniała niewielka szansa, aby byli oni w stanie spożytkować tyle energii do magii wyższego rzędu, która wymaga jej sporo. Oczywiście każdą ilość magii można wykorzystać do prostych zaklęć używanych w walce z lokalnymi potworami, do szybszych podróży, plantowania gór i tak dalej. Ale nikt nie słyszał o takich planach, a biorąc pod uwagę jakiś nieudany rytuał Zakonu Smoka, chociażby kwestia potworów wydawała się dość paląca. Czemu więc ograniczać handel, skazywać marynarzy na tułanie się po mieście w poszukiwaniu pracy lub zaczepki i kupować towar, którego nie można sensownie sprzedać ani wykorzystać?

No właśnie, to, jak wykorzystać kryształy mocy, jest kwestią sfer wiedzy. Hrost zażyczył sobie dość niezwykły zestaw: sferę wiedzy o kryształach mocy, sferę wiedzy o teleportacji i sferę języka. Dwie pierwsze mogły sugerować, że ktoś chce połączyć lokalne miasta siecią portali i zdominować transport, ale przeciwko temu przemawiała liczba kryształów — było ich zdecydowanie za mało. Chyba że zatrudniono by magów morskich do ich ładowania i użyto sfery wiedzy o kryształach, aby ich nauczyć, jak je tworzyć. To mogłoby podchodzić pod zdradę technik militarnych, co raczej nie jest w stylu Hrosta. Co prawda doprowadziłby on w ten sposób do podporządkowania wybranej grupie ludzi transportu, ale po co kupcy mieliby to robić, skoro burmistrz i inni inwestorzy i tak mieli największe floty handlowe? Szybkość nie rekompensowała takich nakładów ani ryzyka.

No i jeszcze sfera języka — wszyscy na Denurbanie mówili we wspólnym. Oczywiście występowały lokalne odmiany, ale Korenowi nie sprawiało problemów dogadanie się ani z kulturalną elitą, ani z najprostszymi portowymi pijaczkami. Sferę języka zwykle wykorzystywano, aby porozumieć się z nowo otwartymi światami, w których przez tysiące lat odosobnienia wspólna mowa zamieniała się w lokalny niezrozumiały bełkot. Portal na Denurbanie otworzył się ponownie ponad tysiąc lat temu. Raporty z rozpoznania wskazywały, że nawet w tamtych czasach mowa miejscowych była zrozumiała. Oczywiście gdzieś na odludziu mogły powstać społeczności, których język różnił się znacząco od wspólnego. Tylko że nikt na Denurbanie nie słyszał opowieści o zaginionych ludach, a planeta, choć słabo zamieszkana, była dość dobrze spenetrowana. Oczywiście wielkie obszary pozostawały pod kontrolą potworów, ale te raczej nie pozwoliłyby ludziom żyć, a ludzie, którzy by sobie z potworami radzili, już dawno daliby o sobie znać.

Może więc Denurbańczycy albo Horst chcieli dogadać się z potworami i wykorzystać moc, aby nad nimi zapanować? Znowu nasuwało się pytanie: dlaczego? Nawet jeśli miejscowe potwory są na tyle inteligentne, aby nauczyć się mowy, to po co kryształy i teleportacja? A może celem było stworzenie armii potworów i teleportowanie jej, aby walczyła? Według raportów z rozpoznania miejscowe potwory nie różniły się jakoś szczególnie od tych spotykanych na innych planetach, więc nie stanowiłyby cennej siły bojowej.

Koren zajrzał do kufla i stwierdził, że te jałowe rozmyślania donikąd go nie prowadzą. Chyba będzie musiał poczekać na rozwój wypadków.

***

A te rozwijały się coraz dynamiczniej. Igor spędził cały dzień w placówce, przyswajając sfery wiedzy. Koren wykorzystał ten czas do rozmieszczenia sieci magicznych czujek, aby móc kontrolować ruchy rywala i jego dwóch kompanów. Kolejnego dnia cała trójka obchodziła miasto — wycieczka kończyła się w świątyni Kultu Smoka. Koren podążał za nimi ukryty pod zaklęciem kamuflażu, cały czas zastanawiając się, na które z odwiedzanych miejsc powinien zwrócić uwagę.

Morav z zadowoleniem przyjęła fakt, że ludzie Hrosta są średniego wzrostu i dość przeciętnej budowy. Spodziewała się wysokich, muskularnych, onieśmielających swą pewnością siebie osobników podobnych pod względem sylwetki do Arnufa. Owszem, w postawach mieli pewność, jaką widywała u doświadczonych żołnierzy, ale nie była to ta sama emanacja jak u zaprawionych w walkach z potworami denurbańskich kapłanów-wojowników. Morav nie była w stanie ocenić ich zdolności magicznych, ale te mogły niewiele znaczyć, jeżeli przyjdzie im się mierzyć ze smokiem.

Kapłanka zaprosiła przybyłych do komnaty, gdzie zwykła przyjmować oficjalne wizyty. Gdy zajęli miejsca przy długim, ciemnym stole, rozpoczęła rozmowę:

— Igorze, świątynia jest gotowa do przeprowadzenia rytuału. Kiedy otrzymamy obiecane wsparcie?

— Wszystko jest gotowe, jutro pojawimy się wraz z kryształami i pomożemy wam odprawić rytuał. Chciałbym jednak poruszyć kwestię dyskrecji.

Morav i Arnuf wymienili zaskoczone spojrzenia.

— To kłopotliwa sprawa… Mój zwierzchnik zaniepokoił się moim zamówieniem i wysłał tutaj swojego podwładnego, by ocenił sytuację. Obawiam się, że ten człowiek również powinien zostać wtajemniczony w obrzędy waszego zakonu…

Morav zachowała kamienną twarz, ale była niezadowolona.

— Myślałam, że tylko twoi ludzie wezmą udział w rytuale. Nie sądzę, aby potrzebna była obecność jeszcze jednej osoby z zewnątrz.

— Ależ oczywiście, chodziło mi bardziej o to, że ten osobnik mógłby zainteresować się naszymi działaniami i dołączyć do nich na własną rękę. — Igor sprawiał wrażenie pogodnego, jak na temat, który poruszał.

Natomiast Morav wewnętrznie się gotowała.

— Czy nie możesz znaleźć tej osobie zajęcia na jutrzejszy dzień?

— Oczywiście, tylko uważam, że na wszelki wypadek świątynia powinna zachować czujność.

— Nie martwiłabym się tym, te mury mają tysiące lat i były wznoszone przez mistrzów magii Denurbanu, na pewno żaden niechciany intruz nam nie przeszkodzi. — O to akurat Morav mogła zadbać.

— Dobrze. Pozostaje mi zaufać twoim zapewnieniom. — Ton głosu i wyraz twarzy Hrosta świadczyły jednak o kompletnym braku zaufania. — W takim razie do jutra.

Koren Kan uśmiechnął się do siebie. Ukryty pod płaszczem magii w rogu komnaty, był niewidzialny dla rozmówców. Układanka zaczynała nabierać kształtu. Hrost planował jakiś większy magiczny rytuał we współpracy ze świątynią i chciał to przed nim ukryć. Jutro trzeba będzie obejrzeć to przedstawienie. Co prawda kapłanka brzmiała dość pewnie, mówiąc o środkach ostrożności, ale do tej pory penetrował budynek świątyni, nie napotykając żadnych magicznych alarmów, więc nie spodziewał się problemów.

***

Anna, podekscytowana i przerażona jednocześnie, wkładała wygodne ubranie w swojej komnacie. Na wszelki wypadek w plecaku miała ciepłą zmianę odzieży i zapas żywności. Przymocowała do niego jeszcze bukłak z wodą. Do pasa przytroczyła krótki miecz, którym uczyła się władać, odkąd przyjęto ją do zakonu.

Po ostatnim przeglądzie ekwipunku ruszyła pustymi korytarzami. Wszyscy niewtajemniczeni mieszkańcy świątyni dostali od przełożonej wyraźne polecenie, aby zebrać się na medytacje w sali zgromadzeń. Przed komnatą, gdzie miał się odbyć rytuał, czekali na nią Arnuf oraz dwaj Sprzymierzeni: Ekher i Valdez. Anna przywitała ich skinieniem głowy, bała się odezwać, aby drżenie głosu nie zdradziło jej emocji.

Wkrótce zjawili się Igor Hrost i Morav. Arnuf uniósł masywną, ozdobioną runami zasuwę i otworzył drewniane drzwi. Cała szóstka weszła do komnaty.

Igor Hrost rozejrzał się po niej z zainteresowaniem. Ściany były pokryte runicznymi znakami. Rozpoznawał tylko nieliczne, jak runy zamknięcia umieszczone na zasuwie, która okazała się dwustronna i dawała się otworzyć zarówno z zewnątrz, jak i od wewnątrz. Widać było, że to miejsce ma niezwykłą historię, ale pewnie tylko mistrz run byłby w stanie w pełni docenić jego wagę.

Po zamknięciu drzwi Morav podeszła do zasuwy i aktywowała runy zamknięcia.

— Panie Hroście, teraz nikt nam nie przeszkodzi tak długo, jak ten znak się świeci.

Igor powstrzymał wewnętrzne rozbawienie. Kiedy poprzedniego dnia usłyszał, że kapłanka ma sposób na intruzów, spodziewał się czegoś bardziej imponującego. Użycie run zamknięcia było minimum w większości światów.

— Dobrze, w takim razie zaczynajmy.

Koren Kan wkradł się do komnaty tuż za Valdezem i szybko wcisnął w jeden z narożników. On również ubawił się zabezpieczeniem zastosowanym przez Morav. Najwyraźniej nic nie było w stanie zdemaskować intruza — i to mu pasowało, będzie mógł swobodnie obserwować cały rytuał.

***

Ekher i Valdez ustawili kryształy na podłodze, tak aby stykały się ze sobą. Hrost uklęknął obok kapłanki i podał jej dłoń, drugą dotknął najbliższego kryształu. Morav skinęła głową i Hrost rozpoczął przesyłanie energii. Jego oczy zabłysły niebieskim żarem. Kapłanka wolną ręką zaczęła dotykać symboli na ścianie, te zaś rozjaśniły się ciepłym bursztynowym blaskiem. W tym samym czasie kryształy z każdą kolejną chwilą traciły swą obsydianową barwę, przechodząc w granat aż do intensywnego koloru niebieskiego.

W ścianie pojawił się owal portalu, jaśniejącego intensywną bielą.

Morav spojrzała na Arnufa i ponownie skinęła głową. Kapłan-wojownik wkroczył w portal, za nim zrobił to Ekher. Następnie ze ściśniętym sercem krok w owal zrobiła Anna, a na końcu — Valdez. Jak tylko ten ostatni przeszedł przez portal, Morav dotknęła kolejnego symbolu i zamknęła przejście — runy przestały się żarzyć, komnata pociemniała.

Kapłanka wypuściła wstrzymywany oddech, czym zdradziła swe zdenerwowanie. Teraz wszystko w rękach Arnufa. Miała nadzieję, że nie wysłała ich na pewną śmierć. Spojrzała na Hrosta, którego oczy przestały się świecić — wydawał się zamyślony.

— Czyli tych pięćdziesiąt kryształów jest potrzebnych na podróż w obie strony — raczej stwierdził, niż zapytał, podnosząc z ziemi kryształ, który był teraz ciemnoniebieski. — A w jaki sposób dowiemy się, że portal trzeba otworzyć ponownie?

— Mamy artefakt, który wyśle odpowiedni sygnał. Kapłani na zmianę będą go wypatrywać.

— Czyli któraś z tych run się zaświeci. Rozumiem — domyślił się Hrost. Zadumany, z kryształem w dłoni wolno obchodził komnatę. — Wtedy wystarczy powtórzyć rytuał, znowu otwierając portal, i wszyscy przezeń wrócą. Bo to przecież portal dwukierunkowy, prawda? — Podniósł wzrok na Morav, która nie wiedziała, co powiedzieć, nie miała odpowiedniej wiedzy, aby potwierdzić lub zaprzeczyć. Ale konkluzja Hrosta była właściwie prawidłowa. — Zakładam, że świątynna biblioteka i sam budynek kryją więcej tak zagadkowych tajemnic. — Hrost uśmiechnął się. — Byłoby szkoda, gdyby ktoś chciał je wykorzystać do swoich celów.

Zanim Morav zdążyła wymyślić ciętą odpowiedź, dłoń Hrosta oblekła się poświatą miecza kinetycznego. On sam zaś wykonał przyśpieszony magicznie obrót przez prawe ramię, tnąc powietrze na wysokości półtora metra.

Rozległ się głuchy jęk bólu i zaskoczenia, a na ziemię upadł jakiś człowiek. Zaskoczona Morav też krzyknęła i odskoczyła w stronę drzwi, ale uświadomiła sobie, że atak nie był wymierzony w nią.

Koren Kan złapał się za głęboką ranę biegnącą przez klatkę piersiową — to było poważne, czuł, że opuszczają go siły. Spojrzał w górę, na stojącego nad nim Hrosta. Jakim cudem go wykrył? Jak triumf mógł tak szybko obrócić się w porażkę? Pozostało mu mieć nadzieję, że Hrost nie zdecyduje się zemścić i nie dobije adiutanta swego przełożonego.

— Korenie, poznaj Morav. Morav, to jest Koren, ten szpicel mojego dowódcy, o którym mówiłem. — Rozradowany Hrost oglądał miecz telekinetyczny. — Widzisz, Korenie, żyjesz tylko dlatego, że tutejsza magia bojowa nie wymyśliła nic bardziej wyrafinowanego od zaostrzenia powietrza wokół dłoni. Gdybym użył czegoś z naszego wachlarza technik, byłbyś już rozcięty na pół. Ale może to i lepiej, dzięki temu mogę sobie pozwolić na drugie uderzenie. — Hrost wyraźnie napawał się chwilą. — Wiesz, kapłanko, że ta gnida była kiedyś moim podkomendnym? Ale zawsze miała ciągoty do wtykania nosa w nie swoje sprawy i donoszenia bezpośrednio do dowódcy. Te zaklęcia maskujące bardzo mu w tym pomagały. Tylko nie pomyślał, że mogę je przejrzeć w trakcie przekazywania mocy potrzebnej do otworzenia portalu. A teraz leży tutaj i powoli zdycha od denurbańskiego zaklęcia. Ciekawe, jak to się przedstawi w raportach. Może tak: zakradł się tutaj i świątynna straż zabiła go, myśląc, że to jakiś potwór?

— Przecież to nie tak. To ty go zaatakowałeś, my nie możemy ryzykować konfliktu ze Sprzymierzeniem. Dlaczego? — protestowała niespójnie Morav. Nie wyszła jeszcze z szoku, a w kłamstwie Hrosta było coś niepokojącego.

— Spodziewałem się, że nie zechcesz współpracować. Ale nic straconego, w końcu intruz mógł najpierw zabić najwyższą kapłankę, a dopiero potem zostać zabity przez straż. — Hrost spojrzał na Morav i zrobił krok w jej kierunku.

Kapłanka zaczęła się cofać w stronę drzwi, tworząc barierę kinetyczną.

— Ale dlaczego to wszystko? — zapytała.

Hrost uśmiechnął się, widząc tak nędzną ochronę.

— Może nawet zrozumiesz, właśnie pokazałaś mi bramę do nieznanego świata. Może jeszcze jakieś tajemnice świątynne. Nawet się nie spodziewałem, że możecie mieć taką wiedzę. To wystarczy, aby arcymag postawił mnie na czele armii, której zadaniem będzie zdobycie tego świata. Denurban, Kresyt i nowy wymiar będą moje.

Świadomość Korena znikała. Hrost miał rację. Ale nie może wygrać, nie w taki sposób. Spojrzawszy na plecy rywala, Kan ostatkiem sił wysłał w uderzeniu strumień energii.

Morav nie do końca zrozumiała, co się wydarzyło. Nagle z leżącego na podłodze ciała wyleciał strumień czystej, nieukierunkowanej energii i uderzył w Hrosta. Ten musiał mieć jakiegoś rodzaju barierę, bo masa, zamiast oblepić i pochłonąć go niczym kwas, uderzyła weń i posłała go na przeciwległą ścianę. Kapłanka wykorzystała tę szansę i wybiegła przez drzwi. Zatrzasnęła je i zablokowała magiczny rygiel. Musi stąd uciekać, wszyscy muszą — myślała, biegnąc w stronę sali zgromadzeń. Jeżeli Hrost był w stanie odeprzeć uderzenie czystej magii, to na Denurbanie nie było maga zdolnego go pokonać. W dodatku miał kryształy mocy.

Hrost potrząsnął głową, lekko oszołomiony. Nie spodziewał się ostatecznego ataku Korena, a powinien był się już nauczyć, że przeciwników się nie lekceważy. Na szczęście bariery zadziałały, a głupiec tylko przypieczętował swój los. Teraz kolej na kapłankę i świątynię. Hrost podniósł z ziemi kilka kryształów i włożył je do kieszeni. Powinno mu wystarczyć mocy, aby poradzić sobie z każdym oporem. Nie było potrzeby zabierać reszty kryształów — i tak żaden Denurbańczyk nie wiedział, jak ich użyć. Kapłanka zaryglowała magicznie drzwi, drobnostka. Runy na ryglu wytrzymałyby dużo, ale jedno uderzenie kinetyczne zmieniło drewniane drzwi w drzazgi. Hrost przeszedł pod ryglem, sięgając jednocześnie do mocy kryształów, a jego oczy znów zaczęły żarzyć się niebieskim żarem.

Czas zacząć polowanie. Gdzie też mogli skryć się mieszkańcy?

***

Roztrzęsiona Morav zebrała kapłanów i kapłanki w jednej z tajemnych komnat. Na szczęście nikt nie kwestionował jej poleceń i dotarcie tutaj zajęło wszystkim niewiele czasu. Teraz zgromadzeni tłoczyli się w niewielkiej przestrzeni.

— Złapcie się za ręce! Przygotujcie się do przekazania mocy! — Morav starała się przekrzyczeć chaotyczne szepty.

Podziałało. Po chwili poczuła przepływ. Oby był wystarczający. Z pamięci dotykała kolejnych symboli. Wszystkie zaświecały się na chwilę i przygasały. Wiadomość została wysłana, teraz pozostało mieć nadzieję, że po drugiej stronie ktoś odpowie. Nagle ich uszu dobiegł przeraźliwy krzyk. W komnacie zapadła cisza.

— Co się dzieje, najwyższa kapłanko? Czy mamy z czymś walczyć? — zapytał zastępca Arnufa, doświadczony kapłan-wojownik.

Morav potrząsnęła głową.

— Z tym zagrożeniem nie poradzimy sobie sami. Musimy zadbać o wszystkich i kontynuację kultu.

— A co z Arnufem i Anną? Nie ma ich tutaj.

Morav starała się odpowiedzieć w zwięzły i wyczerpujący sposób. Czy miała się przyznać, że to jej decyzje spowodowały obecną sytuację?

— Wysłałam ich na misję, zanim to się zaczęło, powinni być bezpieczni. — Przynajmniej miała taką nadzieję.

Nagle jedną ze ścian rozświetlił owal portalu.

— Wszyscy po kolei przechodzimy przez portal. Sprawnie.

Morav odetchnęła — mogła skupić się na bieżących potrzebach. Jako ostatnia przekroczyła próg portalu, który zgasł za nią, pogrążając pustą komnatę w ciemności.

***

Hrost posłał kinetyczną strzałę w strażnika świątynnego. Kolejny trup — wszyscy zabici metodami denurbańskimi. Kroczył po świątynnych korytarzach, szukając kapłanów, gdy nagle poczuł przepływ mocy na niższym poziomie. Świątynia była bardziej skomplikowana, niż się spodziewał, i chwilę zajęło mu znalezienie schodów. Kiedy dotarł do komnaty, ta była pusta, jej ściany pokrywały runy. Wyglądało to podobnie jak w komnacie, w której otwierali portal do świata smoków, tylko runy się różniły. To było ekscytujące i niepokojące zarazem. Kolejny portal do jakiegoś miejsca — na Denurbanie czy poza nim? Ale skąd Denurbańczycy mieli dość energii, aby ustabilizować portal i przezeń przejść?

Skan magiczny potwierdził, że w świątyni nie został już nikt żywy. Hrost odetchnął, starając się uspokoić myśli. Musi zwolnić i rozważyć sytuację. Nie zajmie Denurbanu w jedną noc. Kapłani najwyraźniej dokądś uciekli, a Morav, znając prawdę i mając pewien autorytet, mogła mu szkodzić. Trzeba obmyślić plan, aby temu zaradzić, zabezpieczyć budynek, wrócić do Tackilis i porozmawiać z Jacobem.

Rozdział 3

Obserwując cud narodzin nowego świata, nie sposób zignorować świadomość kosztu, z jakim się on wiąże. Olbrzymia ilość materiału pochodzącego z wielu światów gromadzi się na granicy próżni i tego, co potocznie nazywa się pustką międzyplanetarną. Ale jak bardzo pustka jest pełna w porównaniu z lodowatym niebytem próżni? W tej pustyni skłębiona masa cząsteczek miesza się w godowym tańcu stworzenia, wykluwając kolejny świat-wymiar. W tym czasie planety, których energia kontrybuuje w tym akcie, trwają martwe na cuda magii. Powtórzmy: ich cykl jest martwy.

Obserwacje z rubieży wszechświata — wielki badacz Artadas z Kolen

Znajomi wyjechali i Marek zbierał przed domem do plastikowego worka śmiecie pozostałe po grillu, kiedy usłyszał dziwny dźwięk, przypominający odgłos rozdzieranej tkaniny. Powietrze kilka metrów od niego zachowywało się dziwnie, jakby płonęło. Po chwili pojawiła się w nim szczelina, która błyskawicznie zmieniła się w owal. Cztery osoby wyszły z nicości, jak w filmie fantastycznym, miały plecaki i miecze.

Marek stał osłupiały. Kosmici czy ki diabeł? — pomyślał. Zgodnie z filmowymi scenariuszami najlepszym działaniem w takiej sytuacji jest ukrycie się i obserwowanie — ale Marek stał na otwartej przestrzeni. Powoli zaczął cofać się w kierunku domu.

Jeden z mężczyzn go dostrzegł i wyciągnął rękę, mówiąc coś niezrozumiałego. Wszyscy zwrócili na niego uwagę — teraz nie pozostało mu nic innego, jak albo zostać, albo uciekać. Rozsądek podpowiadał to drugie, więc Marek rzucił się biegiem w stronę lasu.

***

W pierwszej chwili po przejściu przez portal Anna czuła się zdezorientowana. Było cieplej, sucho i słonecznie. Znajdowała się na polanie, w kotlinie pośród gór o zielonych zboczach porośniętych lasem, gdzieniegdzie poprzetykanych szarymi skałami. Okoliczna trawa była krótka, jakby pasło się tu stado włókniaków. Na brzegu lasu stała samotna chata.

— Hej, ty tam! — Okrzyk Valdeza uzmysłowił jej, że w pobliżu stoi wysoki jak na denurbańskie standardy tubylec, wyraźnie zdziwiony i chyba przestraszony ich pojawieniem się.

Kiedy wszyscy na niego spojrzeli, rzucił się do ucieczki w kierunku linii drzew. Valdez skierował nań rękę, po czym zaklął i włożył drugą dłoń do kieszeni. Mężczyzna padł jak długi na trawę.

— Co mu zrobiłeś? — krzyknął Arnuf.

Valdez spojrzał nań ponuro.

— Uśpiłem go. Ale nie wiem, na jak długo, tu nie ma magii, jesteśmy w złym momencie cyklu.

Anna dopiero teraz zorientowała się, że faktycznie nie czuje znajomego przepływu energii, który towarzyszył jej całe życie. To było nieprzyjemne, chłodne uczucie, bliskie przerażeniu. Nawet najprostsza magia nie działała. Arnuf musiał czuć się podobnie, ale wojownik nie dawał tego po sobie poznać, zwłaszcza że wysłannicy Sprzymierzenia najwyraźniej mieli sposób na korzystanie z magii.

— Nie widzę żadnej świątyni ani innych zabudowań — stwierdził Ekher. — Zobaczmy, czy w tym domu jest ktoś jeszcze. A tego uśpionego musimy przenieść, lepiej nie marnować naszych zapasów na telekinezę.