Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Kontynuacja "Wyklętych"
Gra dobiega końca. W Tumbstole zbiera się nadzwyczajna rada Rai. Południe otwarcie popiera księżniczkę Cassaris, a nad pustynią Kahhari przelatuje dawno niewidziany feniks.
Zmuszona do powrotu na cesarskie ziemie Raven trafia na kogoś, kogo wolałaby już więcej nie spotykać. Pokrętny los ponownie pcha ją w sam środek lyryjskiej afery. Tym razem jednak ktoś ewidentnie macza w tym palce.
Wśród elfich tajemnic, zakazanych run i irytującego Władcy Cieni niejeden straciłby głowę. Na całe szczęście Raven wciąż ma po swojej stronie zesłanego przez gwiazdy pecha.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 574
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pachniało białąmagnolią.
Nathaniel miał wrażenie, że gubi się w tym śnie. Doskonale znanym. Powtarzalnym.
Zwierciadło odbijało jasne refleksy srebrnego księżyca. Alabastrowe drzewo wciążkwitło.
Nieprzerwanie iuparcie.
Raven wpatrywała się w niego z niedowierzaniem izłością.
Jakwtedy.
– Oszalałeś – stwierdziła chłodno. – To miało sięskończyć.
Zimno. Nad źródłem panował mróz. Jakby w pobliżu szalałaPlaga.
– Mam dość Władców Cieni. Dość ciebie – dodała zodrazą.
Krajobraz się zmienił, sen płynnie przybrał innąpostać.
Po wilgotnych ścianach spływaławoda.
Miał wrażenie, że znał to miejsce. Wydawało się bliskie. Rodzime.
Za kratami siedziała skulona postać. Od razu wiedział, kimbyła.
– Jak… – zaczął, ale sen nie dał mu dokończyć. Wszystko rozmazało się, zanim zdołał przejąćkontrolę.
*
Sceneria była podobna. Prawie taka jak zwykle. Noc, zarośla i księżyc rozświetlający opustoszałe rozdroża. Stworek musiał uważać, by nie wdepnąć w którąś z grubych śnieżnych zasp, ale lata doświadczenia podpowiadały mu, gdzie stawiaćstopy.
Nadszedł czas naprzedstawienie.
– Długa droga za tobą, wędrowcze – wyszeptał zwodniczymgłosem.
Samotna postać drgnęła, rozglądając się dookoła. Chochlik widział, jak dłoń mężczyzny sięga po rękojeść długiego miecza. Chrzęst stali poniósł się w mroźnym nocnym powietrzu, ale to tylko dodało tej sceniedramatyczności.
W końcu przedstawienietrwało.
– Kto to powiedział? – Męski głos brzmiał stanowczo. – Kim jesteś? Pokażsię!
Chochlik zachichotał, strząsając śnieg z pobliskich pozbawionych liści krzaków. Ostrze nieznajomego natychmiast skierowało się w stronę, z której dobiegłhałas.
– Lubisz gry? – zapytał stworek, parskając z rozbawieniem. Z uwielbieniem patrzył, jak mężczyzna miota się po rozdrożach, nie wiedząc, z której strony pojawi się przeciwnik. Złośliwy skrzat do perfekcji opanował sztukę przekradania się obok ofiary. – Zagrajmy wjedną.
– Pokażsię!
Chochlik westchnął i opuścił swoją bezpieczną kryjówkę. Nieznajomy dopiero po chwili zorientował się, że jego przeciwnik znajduje się za nim. Podskoczył w miejscu, obrócił się we właściwą stronę i ze zdumieniem zlustrował obcąistotę.
Dziwne, doprawdy dziwne – myślał karzeł, oglądając twarz mężczyzny w blaskuksiężyca.
– Czymjesteś?
Stworek przewróciłoczami.
– Wydrą. Albo elfem. Sam wybierz – odparł bezczelnie. Konsternacja na twarzy nieznajomego nieustannie go bawiła, ale przedstawienie wciąż trwało. Należało zachować odpowiedniąmaskę.
– Jesteś Dzieckiem Starej Magii – stwierdził w końcu mężczyzna. – Chochlikiem.
– Och, brawo. Dziesięć punktów dla mądrego Rai – krzyknął stworek z udawanym podekscytowaniem. – Chyba zaczynam dostrzegać pewne podobieństwa…
– Jakie podobieństwa? Czego tychcesz?
– Chcę grać! Grać i się bawić! Do tego zostałem stworzony. – Zrobił krok w stronę człowieka. – Powiedz mi, Rai, czy masz w sobie żyłkęhazardzisty?
Mężczyzna zmarszczył swoje czarne brwi, lustrując chochlika podejrzliwymwzrokiem.
– Wiem, co z ciebie za jeden. Czytałem o was w książkach. Myślałem, żewyzdychaliście.
Stworek skrzywił się zniezadowoleniem.
– Doprawdy? – odburknął. – W takim razie twoje głupie książki kłamały. Jestem tu i mam się dobrze. A przynajmniej miałem, dopóki jakiś głupi Rai nie zniszczył mihumoru…
– Wiem też, że ty i tobie podobni żyjecie z nieszczęścia ludzi. Robicie zakłady z naiwnymi głupcami, apotem…
– Przestań, przestań! – warknął chochlik, ukazując małe kły. – Jeżeli zrobisz dla mnie jedną małą rzecz, dam ci coś, czego pożądasz najbardziej na świecie. – Uśmiechnął sięprzekornie.
Mężczyzna parsknął i schował miecz do pochwy. Najwyraźniej przestał uważać Dziecko Starej Magii zazagrożenie.
– Jestem Rai. Naiwność nie leży w mojejnaturze.
– Nie powiedziałbym – mruknął pod nosem chochlik, ale mężczyzna udał, że nic niedosłyszał.
– Dlatego wybacz, ale będziesz musiał znaleźć kogośbardziej…
– Powiem ci, gdzie jest twoja córka. – Chochlik przerwał mu chytrze. Widział, jak nieznajomy zastyga w bezruchu. Jak jego mięśnie napinają się mimowolnie. Nawet na twarzy odbiły się emocje, których mężczyzna nie chciał okazywać. – Twoja mała, bezbronnacóreczka.
– Przestań! – ryknął groźnie. – To tylko jarmarczne sztuczki. Nie możesz mieć pojęcia o niej… Nie masz prawa wiedzieć, gdziejest!
– Ależ mam. – Chochlik zachichotał złośliwie. – I powiem ci z dziką rozkoszą, jeśli tylko zrobisz dla mnie jedną małąrzecz.
Stworek znał wyraz, jaki odmalował się na twarzy jego rozmówcy. Widział go już tysiące razy. Najpierw gniew oraz konsternacja. Potem wahanie i nadzieja. A na samym końcu akceptacja. Nieokiełzane pragnienie, by zdobyć coś nieosiągalnego. To właśnie dlatego większość ludzi decydowała się na zakład z chochlikiem. Jednym dawał niezapomnianą przygodę, a drugim prawdziweszczęście.
Oczywiście za odpowiedniącenę.
– Co mam zrobić? – zapytał w końcu nieznajomy. Dziecko Starej Magii uśmiechnęło się szeroko.
– To nic wielkiego. Musisz tylko coś dla mnieukraść…
*
Utarii zamachnęła się lodowym mieczem, który wprawnie pokonał nacierającą na nią stal. Przeciwnik na moment stracił równowagę, jego koncentracja skupiła się na odzyskaniu stabilności. W tej samej chwili elfka warknęła krótko i rozchyliła prawą dłoń, korzystając ze swojej przydatnej sztuczki. Lodowy miecz natychmiast wyparował z jej dłoni, po prostu znikł, by po chwili pojawić się w zupełnie nowej formie. Krótki poręczny sztylet wydawał się w takiej sytuacji o wiele pożyteczniejszy, toteż Utarii natychmiast użyła magii, by wymienić broń, i bez ostrzeżenia zbliżyła się do przeciwnika, przystawiając mu sztylet doszyi.
Wokół wciąż unosiła się niewielka chmura pary – efekt użytej przez Utarii sztuczki. Oddechy dwóch walczących złączyły się w całość, powodując, że mroźna atmosfera na bardzo krótką chwilę zrobiła się wyjątkowogorąca.
– Baw się, póki możesz – warknął pokonany mężczyzna. – Dopilnuję, żebyś w przyszłości błagała o przebaczenie. Dopilnuję, byś pożałowała każdego razu, gdy użyłaś swojej magii w niehonorowym pojedynku.
– Honor. – Utarii splunęła, cofając się od przeciwnika. Lodowy sztylet wyparował z jej dłoni, nie pozostawiając nawet pojedynczej kropli wody. – Myślisz, że ten twój honor w jakikolwiek sposób przyda ci się w nadchodzących czasach? Ludzie nie znają honoru. Żyją zbyt krótko, żeby go pojąć. – Mówiąc to, ostentacyjnie odwróciła się w drugą stronę. Wyglądała na znudzoną, jakby ten pojedynek nie kosztował jej ani grama energii. – Weź pożytek z moich wycieczek na południe, Caronie. Ich nie będzie obchodził twój honor. Zrobią sobie z niegopośmiewisko.
– Więc mam go porzucić? Zostać dziwką? Tak jak ty? – zawołał za nią, ledwie panując nadzłością.
Utarii nie przejęła się jegosłowami.
– Nadeszły dziwne czasy, Caronie. Nie możemy się już obawiaćpotępienia.
Będą nas winić za to, kim jesteśmy. Będą pluć i potępiać. Będą kląć, aż staniemy się zapomniani. To nieważne. Ostatecznie dobrzy okażą się złymi, a źli dobrymi. I tylko bogowie będą mogli nasosądzić.
Pięć Tomów Sentencji,
Poeta Verle
*
Intrencjusz Vultris poprawił kołnierz odświętnej koszuli, po czym obdarzył strażników znaczącym spojrzeniem. Przystrojeni w barwy cesarstwa mężczyźni natychmiast rzucili się na dwuskrzydłowe drzwi, wpuszczając gościa w progikomnaty.
Podskarbi odchrząknął i skwapliwie skorzystał z ich usłużności, wchodząc do środka. Urządzony na zachodnią modłę pokój nie przypadł mu do gustu. Mimo że dzieciństwo spędził w Anden, lyryjska prostota wystroju podobała mu się o wiele bardziej. Tutaj było zbytpstrokato.
Naherys jednak nie protestowała, gdy pan na Santre zaproponował te komnaty. Przecież sama nalegała, aby jej obecność na uroczystości do ostatniej chwili pozostawałatajemnicą.
– Intrencjuszu. – Ciemne spojrzenie spowiło jego postać. Dłoń władczyni nie przestawała gładzić białego kota o wyjątkowo długim futrze, który nawet nie raczył spojrzeć na wchodzącego gościa. – Czy wszystko zostałoprzygotowane?
Mężczyzna skłonił się, zerkając na zwierzęz niezadowoleniem. Nie przepadał za kotami, a w Santre jak na złość było ich porażającodużo.
Cesarzowa jednak najwyraźniej nie podzielała jegoantypatii.
– Tak, Wasza Cesarska Mość – odparł powściągliwie. – Strażnicy są na swoich stanowiskach. Więzienna karoca również. Wprowadziłem na salę dwóch Władców Cieni, ich obecność z pewnością zagwarantuje namprzewagę.
– Przewagę. – Naherys parsknęła z udawanym rozbawieniem. – Intrencjuszu, moja przewaga zarysowała się wyraźnie w momencie, w którym przekroczyłam bramy tego miasta. Nie potrzebuję ciebie, strażników, karocy, a nawet Władców Cieni. Dziewczyna i tak jestmoja.
Podskarbi zacisnął zęby, ale ponowniedygnął.
– Jeżeli będzie stawiaćopór…
– Nie będzie – zaprzeczyła natychmiast Naherys. – Jest głupiutka, jej opór bierze się z przeświadczenia o własnej wartości. Gdy tylko wejdę na salę, to przeświadczenie wyparuje. Przypomnę jej, że w rzeczywistości należy domnie.
– Nie rozumiemtylko…
– Nie musisz – zagrzmiała w odpowiedzi. – Czy znalazłeś dla mnie winowajcę tej całej… – skrzywiła się – afery?
Vultris przełknął ślinę. Wiedział, że to pytanie w końcu padnie, a on znowu pogrąży się wniełasce.
– DeArtes zniknął, Wasza Cesarska Mość. Tak samo jak widziane w Kotlinie Kota oddziały. Kazałem szpiegom w całym Lyr wypatrywać obcych, ale w cesarstwie jest zbyt wieledróg.
– Jest na południu – stwierdziła Naherys pewnie. Chłód w jej głosie obniżył temperaturę w komnacie o kilka stopni. – Z tymi buntownikami. Podłymizdrajcami.
– Południe nie wypowiedziało otwarcie żadnej wojny. Wydaje mi się, żeoni…
– Dość – warknęła. – Mam dość twojego zbędnego gadania. Twoi szpiedzy są doprawdy bezwartościowi, jeżeli nie potrafią znaleźć na skrawku moich południowych włości jednego zdradzieckiego psa i jego złodziejskiej suki. – Westchnęła, uspokajając oddech. – Wyjdź stąd, Intrencjuszu. Zawiodłeś mnie tak jak inni. Czasami wydaje mi się, że niewyedukowany chłop rozprawiłyby się z wrogami cesarstwa lepiej niżwy.
Podskarbi opanował drżenie rąk, po raz kolejny skłonił się przed władczynią i ruszył kudrzwiom.
– Przywołaj moje służki – zawołała za nim. – W końcu to ślub mojej wiernej poddanej. Muszę prezentować sięwyśmienicie.
*
Varlana uśmiechnęła się z radością, podziwiając swoje odbicie w lustrze. Wiedziała, że dzisiejszy dzień należy do niej – sama czuła się jak księżniczka. Jak sama cesarzowa. Nigdy nie sądziła, by pozycja papy mogła pozwolić jej na tak dobre zamążpójście. Wprawdzie należeli do jednego ze znaczniejszych lyryjskich rodów, ale w rodzinie brakowało pieniędzy. Varlana już od dzieciństwa była przygotowywana do zaślubienia kogoś, kto nie wniesie dobrego nazwiska, lecz pokaźnymajątek.
Właśnie dlatego zapragnęła wymknąć się przeznaczeniu – zrobić na przekór rodzinie i losowi, który zgotował jej tak nudną dolę. Bez wiedzy ojca zgłosiła się do bezpośredniej służby cesarzowej. Wiedziała, że sama musi zawalczyć o swojąpozycję.
Naherys sceptycznie zareagowała na zapał młodej dziewczyny. Wysłała ją na szkolenie oddziałów specjalnych, ale szybko okazało się, że jedyne dziecko rodu Penkhellow nie posiada cudownych talentów. Po miesiącach nudnych treningów w końcu znalazło się odpowiednie zadanie dla Varlany. Trafiła do oddziału pościgowego wysłanego za bezczelną złodziejką. To, że miała w gruncie rzeczy jedynie donosić o występkach generała, traktowała jako coś nieszkodliwego. Została szpiegiem – kimś przydatnym. Kimś, kto może się wykazać. Nigdy nie zastanawiała się, w jakiej grze właściwie wzięłaudział.
A potem wszystko potoczyło się inaczej, niż sobie wyobrażała. Przeciągające się poszukiwania, niewygoda, impertynenccy towarzysze i porażka, po której Varlana wróciła z Blytale’em do Carde. Do tego okazało się, że generał północy chciał najzwyczajniej w świecie ją wykorzystać. Ją! Młodą damę z dobregodomu!
Nieoczekiwana wieść o ślubie była dla niej darem od losu – próbą zadośćuczynienia za te wszystkie rozczarowania. Dziewczyna przyjęła ten podarunek z wrodzoną pewnością siebie. Dziedzic pana na Santre nie tylko spełniał wymagania papy pod względem majątku, ale i należał do wyższej półki kawalerów Lyr. A to tego onieśmielał swoją urodą i zachodnimobyciem.
Prawdziwy książę na białymkoniu.
– Wszystko gotowe, pani. – Kuzynka pana młodego rozpromieniła się, obdarzając dziewczynę roziskrzonym spojrzeniem. – Wyglądasz doskonale. Jestem pewna, że mój kuzyn nie zasłużył sobie na taką piękność. – Varlana miała wrażenie, że w ostatnich słowach dziewczyny pojawiła się złośliwość, ale w takim dniu nie miała w sobie miejsca nagniew.
– Myślisz, że długo mu to zajmie? No wiesz, kapłanowi? – Młoda Penkhellow mimowolnie poprawiła fałdę sukni i po raz kolejny z przyjemnością przejrzała się wlustrze.
Symbolizująca nowe życie biel wspaniale podkreślała jej delikatną urodę – idealnie komponowała się z puklami jasnych włosów. Natomiast czarny tiul – symbol Daarath, śmierci czekającej na końcu każdej ścieżki – dodawał pannie młodej powabu iostrości.
Wymarzona suknia – pomyślała Varlana, uśmiechając się po raz kolejny.
– Niestety, obawiam się, że ceremonia potrwa długo – odparła kuzynka spokojnie. – Kapłani Daarath słyną z przeciągania różnych uroczystości. Kochają słowa na równi z tym ichbogiem.
– Ich bogiem? – Brwi Varlany powędrowały ku górze. – Czynaszym?
– Wkrótce zrozumiesz, pani, że w Santre trochę inaczej podchodzi się do wiary. – Kuzynka dziedzica skrzywiła się niezauważalnie. – Nie jesteśmy tak rygorystyczni jak w pozostałych częściachLyr.
Panna młoda tylko pokiwała głową. Ona też nie należała do najwierniejszych sług swojej wiary. Przyjęła ją, ponieważ tak nakazała cesarzowa. Nikt nie wiedział, dlaczego władczyni naciska na tę kwestię, ale nikt też wyborów Naherys kwestionować nie zamierzał. Varlana uczestniczyła w comiesięcznych ceremoniach w katedrze w Maren, jednak sprawa Daarath – ponurego boga – nigdy nie zajmowała na dłużej jejmyśli.
– Szkoda, że zaślubiny nie odbędą się w starym obrządku – stwierdziła, siląc się na obojętność. – To byłoby ciekawedoświadczenie.
Kuzynka wzruszyłaramionami.
– Zaślubiny na dziko nie pasowałyby do naszej rodziny. Gdyby cesarzowa się o tym dowiedziała… – Mówiąc to, zadrżała z przestrachem. Jakby w obawie, że Naherys za chwilę wyłoni się zza firany. – Musimy już iść, pani. W złym guście jest zanadto spóźniać się na własnezaślubiny.
*
Ołtarz przystrojono bukietami białych tulipanów. Stojące na piedestale uosobienie śmierci rozpościerało ręcez czarnego marmuru, witając w swoich progach wszystkich przybyłych gości. Ten przyjazny gest nie zmywał jednak innych widocznych oznak czyhającej w ramionach groźby. Śmierć zapraszała na koniec. Na początek wszystkich końców, paradoksalną pętlę, która wieńczyła życieludzi.
W lożach po obu stronach zasiadali szanowni oficjele. Wszyscy wystrojeni w najlepsze szaty, podekscytowani podniosłością chwili. Na ten jeden dzień katedra ponurego bóstwa zamieniła się w pole tulipanów, kolorowych sukien oraz barw Santre i CesarstwaLyr.
Krocząc środkową nawą, Varlana czuła się jak we śnie. W pięknej wizji swojego zwycięstwa. Tuż za nią podążali jej rodzice. Głowa rodu Penkhellow jeszcze nigdy nie wyglądała tak dumnie, natomiast matka… Varlana nie rozumiała dziwnego grymasu na jej ustach, ale nie zamierzała w townikać.
W końcu to była chwilatriumfu.
Dziedzic pana na Santre czekał na nią tuż pod nogami olbrzymiego posągu Daarath. Varlana zrozumiała, że musiała urodzić się w dniu szczęśliwej gwiazdy, gdy tylko zobaczyła go po raz pierwszy. Młodzieniec był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego dotąd spotkała. Jasne włosy wspaniale kontrastowały z błękitem jego oczu, a smukła twarz i wyraziste rysy nadawały mu rycerskiego wyglądu. Podał dziewczynie dłoń – chłodną i zgrabną, a ona z wdzięcznością przyjęła zaproszenie. Nie mogła opanować szerokiego uśmiechu, który zakwitł na jejustach.
Rodzice panny młodej zasiedli w swojej loży, zaraz obok pana na Santre i jego małżonki. W katedrze zapanowała całkowitacisza.
– Zebraliśmy się tu – zagrzmiał kapłan stojący na podwyższeniu – w obliczu Daarath, boga jedynej wartości, by w śmierci połączyć dusze dwojga miłujących się ludzi. Obłaskawiając naszego pana darami, a także obietnicą służby, zaskarbiamy sobie jego przychylność w życiu pożyciu.
Varlana z trudem przypomniała sobie, jak oddychać. Jeszcze chwila – powtarzała sobie w myślach. Jeszcze moment i stanę się jedną z najbardziej szanowanych dam wLyr.
– Czy ty, Allenie DeSantre, synu lorda DeSantre i oddany sługo Daarath, godzisz się pojąć za żonę Varlanę Penkhellow, córkę lorda Penkhellow i oddaną sługęDaarath?
– Tak – odparł pośpiesznie młodzieniec. Jego błękitne oczy zabłysły w dziwnej imitacjiradości.
– Czy godzisz się służyć swojej małżonce nie tylko w tym życiu, ale i po śmierci, gdy Daarathna nowo połączy waszedusze?
– Tak. – Kolejna prędkaodpowiedź.
Kapłan odchrząknął i spojrzał na wszystkich z wyższością, po czym odwrócił się w stronę bladejVarlany.
– Czy ty, Varlano Penkhellow, córko lorda Penkhellow i oddana sługo Daarath, godzisz się pojąć za męża Allena DeSatre, syna lorda DeSantre i oddanego sługęDaarath?
– Tak – wyszeptała dziewczyna, nabierająctchu.
– Czy godzisz się służyć swojemu małżonkowi nie tylko w tym życiu, ale i po śmierci, gdy Daarathna nowo połączy waszedusze?
– Tak – odparła niecogłośniej.
Kapłan wyprostował się z dumą i raz jeszcze spojrzał na wszystkich zgromadzonych wkatedrze.
– Nim przejdziemy do dalszej części ceremonii, muszę zadać wam, pokorni słudzy, jedno pytanie. – Pozwolił, by to zdanie zawisło w powietrzu i dotarło do każdego z gości. – Czy jest wśród nas ktoś, kto sprzeciwia się związkowi Allena DeSantre i VarlanyPenkhellow?
Minuta ciszy, dwie, trzy. Panna młoda miała wrażenie, że jej serce za moment wyskoczy z klatkipiersiowej.
– W takim razie, skoro nie manikogo…
– Właściwie… – Dobiegło nagle z ostatnich loży. – Właściwie to mam pewneobiekcje.
Głowy wszystkich pomknęły w kierunku, z którego dochodził władczy głos. Katedra wypełniła się zdumionymi szeptami i szelestem kosztownegomateriału.
Kapłan zmarszczył brwi z gniewem. Varlana spojrzała na dziedzica, który wydawał się na równizszokowany.
– Kim jesteś, pani? I jakie wnosiszdowody?
Kobieta z tylnej loży odsłoniła gustowny welon, ukazując swoje oblicze. Wszyscy natychmiast umilkli, jakby magia podstępnie zasznurowała imjęzyki.
– Jestem twoją cesarzową, kapłanie – odparła ze złością. Zgrabnie opuściła swoje miejsce, ruszając ku ołtarzowi. Doskonale wiedziała, że wszystkie spojrzenia koncentrują się na jej postaci. – Naherys Pierwsza Tego Imienia, Cesarzowa Lyr, Pani ziem Annamaru, Goldportu, Nademii, Carde, Złotogrodu, Aldris, a także Santre – dodała ze złośliwym uśmiechem. – Obecna tutaj Varlana Penkhellow przysięgała mi dozgonną służbę. Jej słowo należy zatem do mnie. Do nikogoinnego.
Nie, nie, nie. Myśli dziewczyny szalały, wzburzone nagłym strachem. To nie dzieje sięnaprawdę!
– Wasza Cesarska Mość. – Ojciec Varlany ukłonił się niezgrabnie. Jego nogi drżały. – Nasza córka pozostanie wiernym sługą Cesarstwa Lyr. Te zaślubiny niezmienią…
Naherys nie zamierzała go słuchać. Zagrała już swoją część przedstawienia – idealnie weszła w rolę, czekając do ostatniego momentu. Spojrzała na dwóch mężczyzn, którzy schowali się w cieniu potężnych filarów. Władcy Cieni tylko czekali na jejrozkaz.
– Weźcie ją. – Kiwnęła głową w stronę Varlany. – Zaślubiny właśnie dobiegłykońca.
*
Przedarcie się przez strażników nie przedstawiało większych problemów. Małe miasteczko na północy szykowało się do czegoś. Rai nie miał pojęcia, dlaczego większa część służby biegała po niewielkim zameczku jak poparzona, ale szczerze powiedziawszy, niewiele go toobchodziło.
Gorączkowe przygotowania i porządki ułatwiły mu zadanie. Bez trudu znalazł przejście do prywatnych komnat kogoś, kto rządził tą dziurą na końcu świata. Wyminął służbę, wyminął strażników i nawet zamki w drzwiach nie czyniły mu problemów. Zupełnie jakby przyświecała mu gwiazdaszczęścia.
To jest za proste – pomyślał, rozglądając się po zwykłej sypialni. Na łóżku leżała nowa, czysta pościel, z komód i mebli pościerano kurze, a wszystkie ozdoby oraz cenne rzeczy porozstawiano tak, by cieszyłyoko.
– Oko złodzieja – mruknął pod nosem Rai, przechadzając się po pomieszczeniu. Zajrzał do kilku szuflad, przeszukał szafy i komody. Nie mógł się jednak zdecydować na nickonkretnego.
– Zabierz coś, co wpadnie ci w oko – powiedział mu chochlik wcześniej. – Oko złodzieja – dodał złośliwie. – Nie musisz mi nawet tego przynosić, nie zależy mi na nagrodzie, tylko nazakładzie.
– To skąd będziesz wiedział, że wypełniłem swoją część umowy? – zapytałwtedy.
– Po prostu będę – odparł chochlik chłodno, po czym rozpłynął się w mroku zimowejnocy.
Rai przeklinał pod nosem swoją głupotę, ale wiedział, że zakład z Dzieckiem Starej Magii jest ostatnią deską ratunku. Wszędzie szukał śladów swojego zaginionego dziecka, jednak wielomiesięczne śledztwo nie przyniosło żadnych rezultatów. Chochlik mógł mu udzielić informacji, na których trop Rai nigdy by niewpadł.
– Cholera – warknął ze złością, po czym chwycił leżący na komódce sztylet. Wysadzana drobnymi, świecącymi kamykami rękojeść wyglądała na kosztowną. – Powinno sięnadać.
Bez wyrzutów sumienia wsunął broń za pazuchę swojego długiego płaszcza i spokojnym krokiem opuścił komnatę.„Kluczem do sukcesu jest spokój”, powtarzali mnisi na Wyspach Zamkniętych. Rai przez większość życia starał się stosować do tejfilozofii.
– Złodziej! – krzyknął ktoś gwałtownie tuż za nim. Mężczyzna odwrócił się na pięcie, dostrzegając młodą służkę, która wpatrywała się w niego z przerażeniem. – Straż! Złodziej!
Bez chwili zwłoki ruszył przed siebie. Przebiegł przez dwa wąskie korytarze, spowalniając tempo czasu, uchylił się przed dwoma strażnikami, którzy zastąpili mu drogę,i już po chwili wypadł na główny dziedziniec. Dysząc ciężko, zerknął za siebie, szukając oznakpościgu.
I właśnie wtedy popełniłbłąd.
Jego głowa z impetem uderzyła o coś twardego, świat stracił kontury wyrazistości, a świadomość Rai ogarnęła ciemność. Nawet nie poczuł, gdy jego ciało z łoskotem runęło naziemię.
Era cieni: Potępieni
Copyright © Agnieszka Zawadka
Copyright © Wydawnictwo Inanna
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Copyright © for the cover art by Agnieszka Zawadka
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2023r.
książka ISBN 978-83-7995-637-1
ebook ISBN 978-83-7995-638-8
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Redakcja: Bożena Walewska
Korekta: Aleksandra Sitkiewicz
Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Agnieszka Zawadka
Skład i typografia: www.proAutor.pl
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-432 Bydgoszcz
www.inanna.pl
Książka najtaniej dostępna w księgarniach
www.MadBooks.pl
www.eBook.MadBooks.pl