Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czas to niebezpieczna rzecz, zwłaszcza w niepowołanych rękach. A ręce Raven wydają się wyjątkowo problematyczne.
Wyszkolona do eliminowania zabójczych Plag nigdy nie potrafiła okiełznać własnego temperamentu. Jeden nieumyślny zakład wikła ją w niebezpieczną intrygę, a to jeszcze nie koniec złych wiadomości. Wraz z nią w aferę zamieszany jest Władca Cieni, którego zamiary pozostają dla Raven zagadką.
Wśród politycznych gier, paskudnych Plag i zawziętej cesarzowej niejeden straciłby głowę. Na całe szczęście Raven dzierży najpotężniejszą z broni – zesłanego przez gwiazdy pecha oraz własną lekkomyślność.
------------------
Brawurowo poprowadzona historia, w której znajdziecie wszystko to, co w młodzieżowej fantastyce najlepsze: wyraziste postacie, wciągające intrygi i dużo mrocznej magii! Raven z bractwa Rai i ścigający ją, tajemniczy Władca Cieni, generał Nathaniel, zmierzą się w pojedynku, w którym z ostrością ich języków mogą równać się jedynie ostrza ich mieczy.
Maria Zdybska, autorka serii Krucze Serce
Debiut Agnieszki Zawadki jest wszystkim tym, czego szukam w fantastyce młodzieżowej. „Wyklęci: Era Cieni” to nie tylko wyraziści bohaterowie, ale także świetnie poprowadzona intryga i świat, który został naprawdę bardzo dobrze wykreowany. Gorąco polecam!
Ewelina Nawara, autorka serii Kings of Sin oraz powieści „Nieosiągalny”
Wygląda na to, że czasami warto jednak podążyć za głosem serca. Zwłaszcza gdy nakłania nas do sięgnięcia po tak niezwykłą książkę, jak „Wyklęci: Era Cieni”! Agnieszka Zawadka zaprasza do świata, w którym przygoda, magia, walka i odrobina romansu idą w parze. To jedna z tych powieści, którą czytelnicy lubujący się w powieściach fantasy, zdecydowanie powinni mieć na uwadze!
Katarzyna Ewa Górka, @katherine_the_bookworm
Zamknijcie swe oczy i przenieście się do krainy pełnej magii, czarów i zjawisk paranormalnych. Przeżyjcie przygodę życia u boku Raven, która umie spowalniać czas, oraz Nathaniela, Władcy Cienia. Nie będziecie żałować. Polecam serdecznie.
Agnieszka, Złotowłosa i książki
Jeśli szukacie dobrej fantastyki, w której nie brakuje intryg i emocji – dobrze trafiliście! Polecam!
Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska, Książki takie jak my
Wyszkolona przez mnichów na bycie RAI. Jej misja to likwidowanie plag, ale ta dziewczyna kocha również ryzyko i zakłady. Jeden z nich wpędza ją w niezłe kłopoty, a miało być tak pięknie… Książka wciąga od pierwszych stron, wyraziści bohaterowie i rewelacyjny humor dopełniają całości. To świetny debiut i już wypatruję drugiego tomu.
Sylwia, @sylkaczyta
Barwne i silne postacie kobiece to element, który przykuwa uwagę. Tajemnica oraz magiczny świat to element, dzięki któremu ta książka zostanie w mojej pamięci na lata.
Patrycja Zimoch, @cordellia.fantastycznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 517
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pachniało białąmagnolią.
Nienatarczywie. Woń była delikatna, spolegliwa.
Kusząca.
Wokół źródła rosło pełno alabastrowych drzew. Pochylały się nad zwierciadłem wody, oddając pełen gracjipokłon.
Byłanoc.
Wśród białych kwiatów stała postać. Niewysoka.
Jasne, długie włosy opadały na kształtne piersi. Srebrne refleksy przypominały światłoksiężyca.
Ale najdziwniejsze były oczy. Duże, kocie. Czyste niczym toń górskiegoźródła.
Miały specyficzny kolor. Inny.
– Jesteś elfką? – zapytał. Wcale nie chciał o to pytać. To nie wydawało się zbytmądre.
Dziewczyna zmarszczyła ciemnebrwi.
– Nie.
Po co o to pytał? Przecież była za niska, jej uszy miały normalny kształt. Ludzki.
– Jestem złodziejką – oznajmiła po chwili. Z wahaniem. Niepewnie.
Dopiero teraz dostrzegł srebrną, prostą kolię na jej szyi. Zwężała się u nasady obojczyka i kończyła się nad mostkiem. Tam gdzie opadała częśćwłosów.
– Dlaczego? – zapytał. W jego głosie pojawiła się nutkarozczarowania.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Spojrzała kugórze.
Podążył za jej wzrokiem. Na niebie, ponad źródłem, bladym blaskiem skrzyła się gwiazda. Irièl.
– To był wybór. Nie pech – odparłznużony.
– To była szansa – zaprzeczyła. – To jestszansa.
Sceneria uległa zmianie. Zniknęło źródełko, gwiazda idziewczyna.
Pojawiła się brudna, obskurna tawerna na skraju lasu. Mnóstwo ludzi, podróżnych. Krzątali się dookoła. Krzyczeli. Mówili z obcymakcentem.
Nie był pewny, skąd wiedział, gdzie się znajduje. To przyszło samo. Jak zwykle weśnie.
Znowu wszystko pokryło się mgłą. Zostało tylko jedno słowo. Nieznośne, przepełnione niepokojem inadzieją.
Szansa.
*
Raven jęknęła głucho, przesuwając ciężką jak cholera okiennicę. W końcu szyba zaskoczyła, tworząc niewielką szparę, idealną dla smukłej dłoni dziewczyny. Rai odetchnęła z ulgą, jednocześnie mimowolnie zerkając wdół.
Szeroki, ozdobiony główką aniołka – czy innego bachora – gzyms pozwalał na dość bezpieczną swobodę ruchów, ale te kilkadziesiąt stóp, które dzieliły ją od ziemi, robiły swoje. Raven bardzo nie chciałaby spaść na błyszczący w późnowieczornych refleksach słońca, wypielęgnowany trawnik ogrodówcesarskich.
– Cholera – mruknęła pod nosem, widząc zbliżający się patrol złożony z dwóch strażników. Panowie w paradnych, reprezentatywnych mundurach wyłonili się zza winkla i nieświadomie skierowali kroki w alejkę tuż przy tylnej ścianie rezydencji. Gdyby któryś z nich zadarł za bardzo głowę, Raven byłaby w kropce. Bardzo niebezpiecznejkropce.
Starając się opanować drobne ukłucie paniki, dziewczyna przesunęła okiennicę do końca i niczym cień sunący po wieczornym polu wślizgnęła się dośrodka.
Wnętrze komnaty było mdłe. Tak, to określenie spodobało się Raven najbardziej, choć mogła wybierać z szerokiego asortymentu. Wytworne, wykwintne, eleganckie, urządzone ze smakiem i gustem. Ale przede wszystkimmdłe.
Z obojętną miną przejechała palcem po zaścielonym łożu i opierając się o jedną z kolumn szerokiego baldachimu, rozejrzała się po pomieszczeniu, mierząc je wzrokiem niejako profesjonalnym. Nie wkradła się przecież do komnaty samej cesarzowej, by podziwiać kunsztowneumeblowanie.
W końcu jej spojrzenie trafiło na coś odpowiedniego. Na niewielkiej komódce, tuż przy lustrze na stojaku, ktoś nierozważny zostawił otwartą, dość pojemną szkatułę. Srebro, złoto i kamienie szlachetne mrugały do niej zachęcająco, jakby doskonale wiedziały, że przyszła tu właśnie ponie.
– Gdyby tylko ojciec cię widział… – Westchnęła teatralnie i pokręciła głową z udawaną naganą. Bez zawracania sobie głowy wyborem najodpowiedniejszego prezentu chwyciła pierwszy lepszy, pobłyskujący na srebrnonaszyjnik.
Prosty, zwyczajny. Nieodznaczający się niczymszczególnym.
– Cesarzową wzięło na minimalizm, czy co? – Wzruszyła ramionami i z pewną dozą satysfakcji zaczepiła ozdobę na szyi, natychmiast chowając ją pod lnianąkoszulą.
Mogłaby się połasić na inne poniewierające się w komnacie dobra, ale w gruncie rzeczy Raven złodziejką nie była. Przynajmniej nie z zawodu. Coś, co pchnęło ją do tego szaleńczego wyczynu, zwykła nazywać impulsem lub przyszytym do duszy i jestestwapechem.
Wtedy jednak nie zdawała sobie z tego sprawy. Skąd mogła wiedzieć, że ta pozornie błaha, niepozorna błyskotka sprowadzi na nią lawinę dość niefortunnychzdarzeń?
Mając to, po co tu przyszła, bez dalszego ociągania ponownie przekradła się na gzyms i uważając na wszechobecnych, krążących po ogrodach strażników, stopniowo zsunęła się po ścianie. Zeskoczyła na ziemię, krzywiąc się, gdy wysypane na drodze mikroskopijne kamyczki wbiły się w podeszwy jejbutów.
Bez większych przygód opuściła teren cesarskiego, letniego parku. Nikt jej nie dostrzegł, na jej sylwetce nie zatrzymało się nawet pojedyncze podejrzliwe spojrzenie. Wydostała się z zakazanego terenu niczym bardzo sprytnycień.
Wkrótce słońce schowało się za horyzontem. A na niebie zabłysłaIriél.
Czasem gwiazdy ingerują w nasze życie. Wpływają na pokrętną ścieżkę przeznaczenia, tkając los z wyborów. Ale nawet spozierając na nieboskłon, człowiek nie pojmie ichintencji.
–
Dług za dług. Życie za życie. Przeznaczenie to drogaszaleńca.
Pięć Tomów Sentencji, Poeta Verle
*
Gruby, niestaranny warkocz okalał twarz nieznajomej niczym diadem z jasnych, luźno splecionych włosów, które tu i ówdzie spływały na ramiona niezwiązanymi pasmami. W gruncie rzeczy taką fryzurę dałoby się jeszcze przeoczyć w ogólnym, popołudniowym zgiełku, gdyby nie inne szczegóły, które nie dawały gospodarzowi spokoju. Co chwila zerkał w stronę gościa, niespokojnym wzrokiem lustrując pociągnięte ciemnym węglem powieki, łączącą się ze skórzanym napierśnikiem kolczugę oraz wymalowany henną ornament na lewymramieniu.
– Zachodnia swołocz – mruknął pod nosem pomocnik gospodarza, widząc wchodzącą do tawerny nieznajomą. Gospodarz wzruszył jedynie ramionami i pogrążył się w milczącej obserwacji gościa, który jak dotąd nie sprawiał większychproblemów.
Ale z takimi to nigdy nie wiadomo, pomyślał gospodarz ponuro, powracając do mozolnego wycierania zabrudzonychkufli.
Myśli mężczyzny nie były bynajmniej odosobnione. Ludzie w Arian nie przepadali za niepokojami i waśniami, które burzyły ich naturalną stałość. Mały kraj na końcu świata opierał swoje istnienie na stabilności, a zachód tylko ją nadwyrężał, wytwarzając wśród mieszkańców pewnego rodzaju uzasadnioną nieufność wobecobcych.
Dlatego właśnie gospodarz nie spuszczał nieznajomej z oka. Czas mijał, ludzie wchodzili i wychodzili z tawerny, a ona wciąż siedziała przy nadgryzionej przez korniki ławie, jakby opuszczenie lokalu nastręczało jej zbyt wieleproblemów.
Pracochłonne zajęcie gospodarza przerwało dopiero donośne skrzypienie drzwi, w których pojawili się następni zadziwiający goście. Dwóch wojowników rozejrzało się po sali jadalnej, tak jakby szukali kogoś do wszczęcia bójki. Podobni do siebie jak dwie krople wody, nawet poruszali się tak samo. Bracia, i to bliźniacy, co do tego nikt nie mógł mieć wątpliwości. Gospodarz po raz kolejny tego dnia poczuł nieprzyjemne ukłucie niepokoju, zlustrował mężczyzn niełaskawym wzrokiem, po czym kiwnął głową w stronępomocnika.
– Lyryjczycy, tfu – mruknął tamten pod nosem, robiąc wyjątkowo kwaśną minę. – Jeszcze tylko ichbrakowało.
Siedząca przy pobliskiej ławie nieznajoma postać drgnęła gwałtownie, jakby właśnie ktoś ją spoliczkował. Niezauważalnie odwróciła głowę i obrzuciła wchodzących przestraszonym wzrokiem. Gospodarz zmarszczył brwi, przewidując niemałe kłopoty. W tym samym momencie, w którym jego spojrzenie z powrotem padło na obcych, ktoś zagrał na niedostrzegalnych niciach czasu. Spowolnienie sprawiło, że wzrok ugrzązł w jednym miejscu, nie potrafiąc wydostać się z niespójnej pętli. Jednak ani goście, ani gospodarz, ani nawet stojący w wejściu wojownicy nie poczuli niebezpiecznej zmiany tempa. Krążące przy suficie muchy przestały energicznie poruszać skrzydełkami, a wpadający przez liczne dziury wiatr ucichł, poddając się nienamacalnejsile.
Wyrwany z ram czasu moment trwał bardzo krótko. Jednak kiedy gospodarz ponownie zwrócił swój wzrok na ławę, nieznajomej już przy niej niebyło.
Jakby rozpłynęła się wpowietrzu.
*
Minęły dwa niepełne miesiące od kradzieży pechowej biżuterii. Pięć i pół tygodnia uciekania, kluczenia i gubienia kolejnych grup pościgowych. Oraz zadawanie jednego, ciągle powracającegopytania.
Czy Jaśnie Oświecona miała cholernąobsesję?
Raven zdawała sobie sprawę z wagi swojego uczynku. Wkradła się do komnat w letniej rezydencji, ominęła liczne straże i zwinęła świecidełko spod samego nosa Naherys. Równie dobrze mogłaby stanąć przed nią i pokazać stosownypalec.
Wszystko jednak miało swoje granice. Po takim czasie zainteresowanie złodziejem powinno się już zmniejszyć. A Raven czuła, że specjalnie wysłane psy wciąż krążą tuż za nią niczym niechciany cień. Paskudny i zniekształcony, wyrwany zkoszmarów.
Rai westchnęła pod nosem i poprawiła kaptur, który spadł za nisko, tym samym przysłaniając jej widok. Nie żeby było tu coś wyjątkowo szczególnego do oglądania. Leśna droga, jakich w okolicy pojawiało się pełno, wyglądała na podręcznikowy przykład prowincjonalnego traktu. Częściowo zarośnięta, niezbyt szeroka ścieżka chrobotała pod stopami Raven, wywołując co chwila grymas na twarzy. Wybrała ją bez większego powodu, po prostu jakoś należało się dostać do stolicy, a główne trakty nie wydawały się najmądrzejszympomysłem.
Byłaby tak pewnie szła bez większych niepokojów przez długi jeszcze czas, jednak w tym momencie w pobliżu rozległ się krzyk. Damski, przeciągły. Następujące po nim przekleństwa i szczęk oręża nie wskazywały na radosne podłoże owegowrzasku.
Początkowo Raven wzdrygała się przed jakąkolwiek ingerencją. W końcu sama miała wystarczająco dużo kłopotów, problemy innych były ostatnią rzeczą, o jakiejmarzyła.
W tym pierwotnym zamyśle przeszkodziły dwie rzeczy. Jedna nieco oczywista – droga, którą Raven podróżowała, była wyjątkowo prosta, bez rozwidleń i udziwnień. Chcąc nie chcąc, musiałaby trafić na źródło owego hałasu. Drugi powód miał trochę inną naturę. Rai najzwyczajniej w świecie sięnudziła.
Przyśpieszyła kroku. Prędko pokonała błotnistą alejkę wśród brzóz i sosen, przez których korony przebijały się promienie gasnącego, popołudniowego słońca, po czym skręciła razem ze zmieniającą kierunekścieżką.
Jej oczom ukazał się widok powszechny i całkowicie normalny. Dostosowany do panujących w okolicy tradycji i zwyczajów, które przed laty zdążyła jużpoznać.
Trójka lekkozbrojnych obszarpańców okrążyła swoją ofiarę, przypierając ją do granicy lasu. Bandyci od tak dawna panoszyli się w Arian, że ich widok już nikogo dziwić nie powinien. Maleńkie państewko nie radziło sobie z falami upadłego rycerstwa, które tłumnie uciekało z zachodu, toteż rozboje na traktach stały się rzeczą codzienną i wcale nie zdumiewającą. Rai doskonale zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później przyjdzie jej spotkać bandę zdegradowanychżołnierzy.
A jednak Raven zdziwiła się odrobinę, widząc ofiarę samego napadu. Ot, zwykła, nawet ładna dziewczyna z rudymi włosami i zgrabną sylwetką. Jej podróżnej tuniki Rai nie zaliczyłaby do czystych, ale z pewnością wyglądała na porządną. Gdyby nie piętno przecinające lewe oko – długie, czarne, zadziorne – wzięłaby ją za kolejną zwyczajną mieszczankę, która z nieciekawych i prozaicznych powodów odważyła się na migrację międzymiastami.
– Przepraszam bardzo – zaczęła Raven, jakby wbrew własnemu rozsądkowi. – Którędy to będzie doDamary?
Napastnicy jak na komendę odwrócili się, chcąc poznać źródło owego niespodziewanego pytania. Jeden z nich zająknął się niezrozumiale, drugi zmarszczył brwi, a trzeci zdenerwował się odrobinę, przybierając minę wyjątkowoodpychającą.
– Tamtędy, o! – odparł jeden niejako automatycznie. Zaraz jednak zreflektował się i na powrót przybrał nieprzyjemną maskę. Paskudna gęba z jeszcze bardziej paskudną szramą, przecinającą twarz od ucha do policzka. To nadawało opryszkowi nieco groteskowy wygląd. Rai mogłaby się założyć, że był on jednym z tych, którzy wbiją ci nóż w plecy za kilka marnych drachm, a później pójdą do gospody przepić zarobionepieniądze.
– Na Daarath – zaklął nagle drugi oprych, szczerząc zęby złowróżbnie – takiego szczęścia od ostatniego festynu żem nie miał. Dwie kury na jednym ogniu. To znaczy, pardon, dwie panie na jednym ogniu. Zajmijcie się chłopcy rudą, a ja… – zamyślił się. – A ja pokażę pani wspomnianą drogę doDamary…
Raven poczuła na sobie zlęknione spojrzenie obcej dziewczyny, która wciąż tkwiła uwięziona między trzema zbirami. Rai, jak każdy obdarzony przerośniętym ego, uwielbiała się popisywać. Toteż z niemałą satysfakcją zrobiła dobrą minę do złej gry, zapominając na chwilę, że w zasadzie powinna unikaćkłopotów.
Jeden z obszarpańców, ten z okropną szramą, zrobił krok w jej stronę. I właśnie wtedy Raven pociągnęła za niewidzialne sznurki, do których kontrolowania przyuczano ją przez większość życia. Czas namacalnie zwolnił, tworząc wyrwę w ciągłości tempa, naruszając ustaloną pętlę wydarzeń. Stopa bandyty zastygła w powietrzu, jakby przytrzymywały ją niedostrzegalne pęta. Cała czwórka, łącznie z dziewczyną, skamieniała, pozostając w jednej, pozornie niezmiennej pozycji. Tylko drobne drgania i dochodzący z daleka szum brzóz przypominał, że czas był rzeczą zbyt potężną, by go w pełnikontrolować.
Raven przezwyciężyła ciężkość własnego ciała, która zwykle towarzyszyła jej w pierwszych chwilach manipulacji czasem. Z niewielkim wysiłkiem sięgnęła do zawieszonej przy lędźwiach pochwy, z której wyłoniło się ostrze drobnego oręża. Sen, jedyna w swoim rodzaju broń, której niezwykłość nie kryła się jedynie w kształcie ilekkości.
Rai ruszyła do przodu, czując, że pęta czasu coraz mocniej wyrywają się spod jej ograniczonej kontroli. Przemknęła wokół zdezorientowanych na krótką chwilę rzezimieszków, bawiąc się każdym krokiem, który wobec spowolnionych ruchów napastników wydawał się piekielnie szybki. Bezproblemowo uniknęła ciosu, który w normalnych warunkach pogruchotałby jej szczękę. Siła mężczyzn przestała mieć znaczenie w chwili, w której ich własne ciało odmówiło posłuszeństwa, utykając w nieznośnych okowachspowolnienia.
Na chwilę zwolniła kontrolę, pozwalając, by wszystko wróciło do normy. Dwóch z trzech obszarpańców zatoczyło się do tyłu, jakby wypadli z silnego transu. Ostatni stracił równowagę, lecąc dwa kroki do przodu. Z gardła dziewczyny wydobył się urwany krzyk, jakby ktoś w końcu pozwolił jej otworzyć usta. Jedynie przyzwyczajona do gry czasu Raven nie straciła orientacji, szarpnęła rudowłosą za ramię, wypychając do tyłu, w stronę linii ciasno rosnącychbrzóz.
– Wiej! – syknęła prosto do jej ucha, jakby sam sygnał niewerbalny nie byłwystarczający.
Dziewczyna drgnęła, skierowała na Raven przestraszone spojrzenie i na tym reakcje z jej strony sięskończyły.
Rai nie miała czasu na podejmowanie dalszych kroków. W jej stronę nadlatywało właśnie ostrze zdenerwowanego bandyty, który bardzo nie lubił, gdy mu się grało nanosie.
Tik-tak. Raven zacisnęła zęby, z trudem na powrót odzyskując kontrolę. Czas po raz kolejny wyrwał się ze swoich zwyczajowych ram, broń napastnika nie zawisła w powietrzu, lecz wpadła w poślizg tempa, który umożliwił prędkiunik.
Sen zadrgał w jej dłoni, jakby przypominał właścicielce o swoim pierwotnym zadaniu. Wyprowadzenie ciosu przeciwnikowi, który poruszał się jak mucha w smole, wydawało się dziecinną zabawą. Jednak wszystko miało swoją cenę. Przeciwników było trzech – postawnych, uzbrojonych mężczyzn, z którymi Raven nigdy nie dałaby sobie rady, gdyby nie specjalne umiejętności. Sam czas również wydawał się odrobinę obrażony ingerencją Rai – co rusz wymykał się spod jej kontroli, powodując, że chwilami przeciwnicy przerywali powolny trans, na krótkie momenty powracając do normalnegotempa.
Raven nie mogła sobie pozwolić na niezdecydowane ruchy. Dwa nieprecyzyjne uderzenia przeciwnika, których uniknęła z łatwością, pozwoliły jej w końcu zadać pierwszemu z nich solidny cios. Ostrze Snuz łatwością przebiło się przez kolczugę, zostawiając na barku napastnika krwawąszramę.
Tik-tak. Raven odskoczyła od bandy, po raz kolejny przywracając normalne tempo. Zdyszana, zmęczona i spocona, z niejakim zadowoleniem obserwowała, jak dźgnięty obszarpaniec łapie się za zranione miejsce, po czym bez przytomności pada naziemię.
Jego koledzy patrzyli na to wszystko z rosnącym niedowierzaniem. Ograniczona w czasie percepcja nie pozwalała im na całkowite zrozumieniesytuacji.
– Wiedźma! – krzyknął jeden z nich, plując na wszystkie strony. – Perfidne sztuczki i czary… – Ostatnie słowo zastygło w powietrzu, w nieskończoność przeciągając ostatnią głoskę. Raven zmusiła się do ostatecznego wysiłku. Sen zadrżał ostentacyjnie, zbliżając się do zakrytego brzucha przeciwnika. Jeden krwawy cios zakończył sprawę. W ostatnim, starannie wyselekcjonowanym momencie, Rai uskoczyła do tyłu, zadając finalneuderzenie.
Czas w ułamku sekundy wrócił do normalnego toku. Napastnicy z wykrzywionymi minami osunęli się na ziemię, zostawiając zadyszaną Raven zupełnienietkniętą.
– Ale zabawa – podsumowała Rai, próbując złapać głębszy oddech. – Nigdy więcej nie rzucam się na trzech. Trzech to zdecydowanie za dużo – obiecała sobie na głos, ocierając pot zczoła.
Zerknęła w stronę dziewczyny, która zdumionym wzrokiem przyglądała się pobojowisku. Dopiero teraz Raven przypomniała sobie, skąd powinna kojarzyć charakterystyczne znamię na okunieznajomej.
– Ty, ty… – Głośne kichnięcie obcej przerwało jej wywód. – Używałaś magii! – wyartykułowała w końcu, drapiąc się po nosie. – I to niedobrejmagii!
Rai wzruszyła ramionami, unoszącbrwi.
– Co z ciebie za czarownica – zapytała z lekką irytacją – skoro sama nie potrafiłaś jejużyć?
– Moją specjalizacją są eliksiry i ziołolecznictwo – odparła tamta nabezdechu.
Raven parsknęła, widząc jej bladą, poważnątwarz.
– Jak to zrobiłaś? Byłaś tam – nieznajoma drżącym palcem wskazała gdzieś za plecami Rai – a potem byłaś tu. Nie mogłam się ruszyć, nie mogłam nawet mrugnąć! – wykrzyknęła potępiająco. – Jakbym utknęła we własnym ciele! A ty poruszałaś się z nieziemskąszybkością!
– Poruszałam się normalnie – wyznała Raven, w gruncie rzeczy ciesząc się z efektu, który wywarła na dziewczynie. Zaimponować czarownicy to dopiero coś! – To wyście utknęli w pętlispowolnienia.
– Spowolnienie! – zakrzyknęła nagle czarownica, najwyraźniej wyciągając pewne wnioski. – Czas! JesteśRai?
Raven westchnęłaprzeciągle.
– Tak, jestem. Musisz tak wrzeszczeć? To nie powód, żeby…
W tym momencie orzechowe oczy czarownicy rozszerzyły się niebezpiecznie, a sama Rai poczuła, że coś było nie wporządku.
Gdzieś z tyłu świsnął bełt. Raven przeraziła się nie na żarty, rozumiejąc, że nie ma już siły na dłuższe kontrolowanie czasu. Zdążyła jedynie odwrócić się w kierunku, z którego nadlatywał pocisk. Nie miała szansy uskoczyć ani spowolnićtempa.
Otworzyła szerzej oczy, ale bełt zrobił nagle coś nieoczekiwanego. Zatrzymał się w powietrzu, jakby przed twarzą Raven powstała niewidzialna, drewniana tarcza do rzutek. A przecież Rai była całkowicie pewna, że jej siły zostały całkowicie wykorzystane na walkę zbandziorami.
Stan ten nie utrzymywał się jednak długo. Po chwili pocisk zadrżał niepewnie i zamienił się w piasek. W prosty, zwykły piasek, którego ziarenka spadły na ziemię, nie robiąc jej żadnej krzywdy. Jak w groteskowym, tanimprzedstawieniu.
Na kilka sekund Rai zamarła, czując łomoczące w klatce piersiowej serce i spływającą na nią ulgę. Dopiero teraz dostrzegła znajdującego się w odległości kilkunastu stóp kusznika – kolejnego obszarpańca, który najwyraźniej na chwilę odłączył się od swoich kolegów. On również wydawał się zdumiony zaistniałąsytuacją.
– Z drugim tak nie zrobię. – Czarownica stęknęła teatralnie, zaciskajączęby.
Raven zerknęła na nią i pojęła źródło swego wybawienia. Pokręciła głową, mruknęła coś pod nosem o cholernych specjalistach, po czym z powrotem spojrzała w stronę, z której nadleciałbełt.
Przeciwnik w lekkiej, skórzanej zbroi próbował właśnie nałożyć kolejny pocisk. Coś we wzroku Rai musiało go zakłuć. Na chwilę w jego oczach odbiło się wahanie. Widział swoich kamratów, bez ruchu leżących na ziemi, a także rozpadający się w powietrzu bełt. Do ostatniej chwili nie chciał jednak wierzyć, że to wszystko sprawka podłych czarów, lecz zwykły zbieg okoliczności, nieszczęśliwy splotprzypadków.
Raven skumulowała w sobie ostatnie pokłady energii i w pośpiechu ruszyła przed siebie. Odległość nie była ogromna. Widziała, jak ręce kusznika drżą, jak nie dają sobie rady z szeroką, drewnianą korbką, potem z nałożeniem bełtu. Nie miałszans.
On też zdawał sobie z tego sprawę. Mimo to do samego końca starał sięwycelować.
Resztkami sił wpłynęła na pętlę czasu. Kusznik zatrzymał się w idealnie wymierzonym momencie. Sen zalśnił z podnieceniem, ostrzu nie przeszkodziło ani uszkodzone tempo ani skórzany napierśnik przeciwnika. Płynnie przeszło przez materiał, zadając lekkie draśnięcie. I cały proces powtórzył się nanowo.
– Nie wiem, jak ty, ale ja mam tego dość. Podręczniki zawsze odradzały walkę z czterema patałachami naraz – oznajmiła Raven, czując spowodowane wysiłkiem duszności. Czuła też zmęczenie oraz znużenie nieustannie towarzyszące jej od dnia, w którym zorientowała się, że trzebauciekać.
– Zabiłaś ich – stwierdziła czarownica nieobecnymtonem.
Rai posłała jej litościwespojrzenie.
– Oszalałaś? Zadając takie rany? – parsknęła, kręcąc głową z niedowierzaniem. Pośpiesznie wytarła ostrze swojej broni, na powrót chowając ją w pochwie. – Sen nie zabija. Ja nie zabijam – podkreśliła dumnym tonem. – Chodź – mruknęła w stronę zdezorientowanej dziewczyny, chwytając za jej ramię. – Teraz naprawdę trzebawiać.
*
Raven kilkakrotnie odwracała się za siebie, ale najwyraźniej nikt nie zamierzał znowu zakłócać jej usłanej problemami drogi do Damary. Wprawdzie zostawiła za sobą małe pobojowisko, ale nie sądziła, żeby ktoś się tym za bardzo interesował. Obszarpańcy mieli sobie jeszcze poleżeć w błogim śnie kilka godzin, a później wybudzić się z orzeźwiającej drzemki, pamiętając jedynie urywki z walki i całego zajścia. Nawet ich rany miały się cudownie uleczyć – ostatnie błogosławieństwoSnu.
– Jestem Alyane – odezwała się czarownica ni z tego, ni z owego. Dotychczas uparcie milczała, jakby wydarzenie, którego przed chwilą była świadkiem i poniekąd uczestnikiem, potrzebowało bardzo długiej chwili narefleksje.
Rai rzuciła jej długie spojrzenie spod uniesionych brwi. Jeszcze raz dokładnie przyjrzała się odrobinę pyzatej, młodej twarzy dziewczyny, którą szpeciło jedynie podłużne, wytatuowane na czarno znamię przecinające lewe oko. Bladość z jej lica nie zeszła prawie wcale, kontrastując dość naturalnie z płomiennorudym odcieniem długich, niespiętychloków.
Ot, zwykła czarownica, jakich Raven widywała całe masy wśród miejskichrozgardiaszów.
– Raven – przedstawiła się po chwili Rai, dochodząc do wniosku, że wyjawienie tego sekretu w żaden sposób jej nie zaszkodzi. – Co w takim razie, czarownico Alyane, robiłaś na tym zapomnianym przez ludzi szlaku? Oprócz bycia napadanymoczywiście.
– Wędruję do Damary – odpowiedziała dziewczyna, zagryzając lekko swoje czerwonewargi.
– Tego to się akurat domyśliłam. Zważywszy, że jest to droga, która prowadzi tylko tam. – Raven westchnęła i przyspieszyła kroku. Wciąż miała wrażenie, że usłyszy za swoimi plecami tętent końskich kopyt. Gdyby to byli zwykli rabusie, kamraci tych pokonanych, sprawa wyglądałaby licho, ale dałoby się z tego wyjść bez szwanku. Po jej piętach deptał jednak ktoś znacznie niebezpieczniejszy. – Miałam raczej na myśli powód takiejpodróży.
– Musiałam… emigrować. – Skrzywiła się, posyłając jednocześnie Raven krótkiespojrzenie.
Rai wzdrygnęła się lekko. Nigdy nie lubiła tego wzroku. Było w nim zbyt dużo wiedzy. Wiedzy o rzeczach, o których wiedzieć się nie powinno. Nie należało ufać czarownicom. Miały zbyt duży dar, a jak wiadomo, co za dużo, toniezdrowo.
– A tak w ogóle to dziękuję – dodałaAlvane.
Raven parsknęła pod nosem. Zawsze miała czarownice za pewien rodzaj dziwaków, z którymi nie należy wchodzić w dysputy. Kto by pomyślał, że kiedyś przyjdzie jej jednąuratować?
– Nie ma za co. Tak w ogóle – dodała z uśmiechem – to ja też dziękuję. Za ten… bełt.
Alyane pokiwała głową, a w jej orzechowych oczach po raz pierwszy zatańczyły żywszenutki.
– W ostatnim momencie przypomniałam sobie słowa zaklęcia. Moją specjalizacjąsą…
– Eliksiry i ziołolecznictwo – przerwała jej Raven. – Coś już o tym wspominałaś.
– W moim środowisku uważa się – podjęła po chwili nieśmiałym tonem – że jeżeli dług spłaci się długiem, gwiazdy tworząwięź.
Ponad ich głowami przeleciała para świergoczących ptaków. Brązowawe pióra na chwilę mignęły w świetle słońca, by zaraz zlać się z wszechobecną zielenią drobnego listowia otaczającego ścieżkębrzóz.
Raven nie zamierzała tego komentować. O gwiazdach najlepszego zdania niemiała.
– Wczesnym wieczorem powinnyśmy dotrzeć do miasta – oznajmiła w końcu Rai, nie mogąc znieść przedłużającej się ciszy i chorobliwego ćwierkania piekielnych ptaków. – Miejmy nadzieję, że już bezniespodzianek…
Rai, Rùine alie ilane, co w wolnym przekładzie można brać za Czas i Sen [...].
Przekłady i tłumaczenia. Dziesięć lat antyku lyryjskiego
*
Przez główną bramę miasta przepychały się tłumy różnorakiej gawiedzi. Kupcy z wyładowanymi towarem wozami, samotni wędrowcy w zakrywających twarze kapturach płaszczy, chłopi, którzy najprawdopodobniej szukali sposobu na ucieczkę z prowincji, drobni rzemieślnicy, kapłani i reszta niezidentyfikowanegopospólstwa.
Mimo ogólnego ścisku przedostać się za mury było wyjątkowo łatwo. Stojący na posterunku strażnicy nie robili nikomu problemów, nawet na wnoszoną przez najemników broń przymykali oko, jakby wiedząc, że takiej masy nie da siękontrolować.
Raven naciągnęła kaptur trochę mocniej, świadoma licznych świadków jej obecności w tym miejscu. Uciekając przed wysłannikami cesarzowej, bardzo rzadko odwiedzała większe miasta, jednak teraz miała dość znaczącypowód.
Zerknęła w stronę Alyane, której zachowanie przy przejściu przez bramę do najnormalniejszych nie należało. Czarownica rozglądała się wokoło z dziwnym podenerwowaniem, zamiennie spuszczała wzrok i odwracała się w różne strony. Gdyby Raven miała obstawiać, prawdopodobnie uznałaby, że to właśnie Alyane dopuściła się kradzieży cesarskiejkosztowności.
– Niech zgadnę – zaczęłaniespodziewanie.
Czarownica drgnęła i prawie wpadła na kierującą się w drugą stronę tęgą kobietę z workiem podpachą.
– Pokłóciłaś się ze swoim panem. Albo z jakąś nadpobudliwą koleżanką czarownicą, której zemsta byłaby wyjątkowonieprzyjemna.
– Co? – Alyane zmarszczyła brwi. Poruszając się z coraz większą pewnością w rzednącym tłumie, wyminęła kolejną mieszczkę. – Czemu niby coś takiego miałoby sięstać?
– Wędrujesz bocznymi traktami – zaczęła spokojnie Raven. – Masz na sobie drogie, ale zniszczone szaty podróżne, na każdym zakręcie oglądasz się za siebie, a czując na sobie wzrok strażników, próbujesz zapaść się pod ziemię. Uciekasz jak nic – dokończyła z mądrą miną, której efekt odrobinę zepsuł fakt, że znowu musiała przepchać się obok upierdliwej grupkipodróżnych.
Usta Alyane zacisnęły się w cienką, prostą kreskę. Minęło kilka chwil, nim czarownica westchnęła z rezygnacją i w końcu zdecydowała się zabraćgłos:
– Nie pokłóciłam się ze swoim panem ani tym bardziej z koleżanką. Ja… – zawahała się, na jej bladą twarz padł cień niepewności. – To bardziej skomplikowana sprawa, ale… I tak pewnie się domyślisz – dokończyła ciężko. – Odebrali mi w Lyr patent. Zostałam stamtąd wydalona, wyklęta, oficjalnie nieuznawana przez Sabat – wyrzuciła jednymtchem.
Cóż, Raven nie musiała się za bardzo wysilać z wyciąganiem tej informacji. Albo czarownica była naprawdę głupia, albo od dawna nie odzywała się do nikogo. Takie wyznania zakrawały naszaleństwo.
– Dobrze, że ci tylko patent zabrali – odparła Raven ponuro, przypominając sobie liczne przedstawienia na pięknych rynkach pomniejszych, urokliwych miasteczek. Mimo swojej świetności i bogactwa Lyr nigdy nie wydawało jej się przyjemnym miejscem. Tam należało uważać na każde słowo, na każdy gest, a wszystko było obserwowane. Nie to co tutaj, w zaściankowym królestwie, gdzie prawo i władza królewska wciąż ginęły w nieprzebytych puszczach i kniejach, a wszystko przykrywała ochronna warstwatradycji.
Czarownica pokiwała smutnogłową.
– To ja wiem. Szczęście miałam okropne, a wszystko przez złodzieja cesarzowej. Podobno przez to taki bałagan wSabacie.
Raveno mało się nie zakrztusiła, przełykającślinę.
– S… Sabat szukał tego złodziejacesarskiego…?
Alyane skierowała na nią zdumionywzrok.
– A więc już o tym wiesz? Tak, chciała, żeby czarownice go dla niej znalazły. I chyba za bardzo nie zdawała sobie sprawy, że zbytnio nie majak…
Rai miała nadzieję, że nie zbladła za mocno. Nie mogła zrozumieć, dlaczego zwykła kradzież przeciętnej błyskotki wywołała aż taką zawieruchę. Oddziały pościgowe, grupy gończe, cuda na patyku. A teraz do tego jeszcze dochodził Sabat, potężny i działający na całym Kontynencie. Fantastycznie.
W tym całym szaleństwie musiało istnieć jakieś logicznewyjaśnienie.
Rozmowa ucichła. Obie umilkły mimowolnie, instynktownie kierując się w stronę centrum Damary – największego miasta dzikiej północy i jednoczesnej stolicy niewielkiego królestwa Arian, które graniczyło z potężnymcesarstwem.
Tutaj wszystko było małe i ciasne. Wąskie kamienice budowano na wyrost, dodając coraz to wyższe piętra. Każdy kolejny poziom dobudowywano z innego materiału i inną techniką. Sprawiało to piorunujące wrażenie, tworząc coś w rodzaju upiornej mozaiki miasta, która była jego wizytówką. Również gospody, sklepy, wszelakie przedsiębiorstwa usługowe stawały nie wszerz, lecz wzwyż. Tylko place świątynne i domy poszczególnych bóstw wyróżniały się od reszty. Szerokie i okazałe, zapewniały przelotną chwilę wytchnienia, która na gromadzącą się ludność, szukającą głębszego oddechu i ucieczki od niesamowitej ciasnoty, działała jak lep namuchy.
Wszystko przypominało balon, który sprawiał wrażenie, że lada momentpęknie.
Takie ciasne budownictwo miało swoje powody. Arian nie należało do królestw z oszałamiającą ilością miejsca pod zabudowę. Każdy kawałek ziemi, na którym coś stanęło, był cholernie drogi, a podatki tak wysokie, że nie opłacało się budować niczego, co miało więcej niż kilkanaście stóp szerokości idługości.
Oczywiście budynków świątynnych to nie dotyczyło. Wszyscy wiedzieli, że bogowie muszą mieć swojemiejsce.
Ścisk spowodowany ogólną ciasnotą nie przeszkadzał Raven. Ludzie parli na siebie, przekrzykiwali się nawzajem, ktoś kogoś szturchnął, ktoś popchnął, ktoś wzywał pomocy, kogoś okradziono. Nikt nikogo nie interesował i każdy zwracał uwagę wyłącznie na siebie. Oraz na swojąsakiewkę.
– Wiesz co? – zagaiła Raven, mając dość tego milczenia. Doszła do wniosku, że przytrafiła jej się okazja, której niewykorzystywanie byłoby grzechem. – Myślę, że możemy sobie pomóc. Wzajemnie. Skoro już wspomniałaś o tych gwiezdnych więziach i innychbzdurach.
– Wiele czarownic uznałoby twoje słowa za urągające – odparła spokojnie Alyane. – Silnie wierzymy w ingerencję gwiazd w naszlos.
Raven mimowolnie przypomniała sobie o własnym pechu, który świecił na niebie każdej bezchmurnej nocy. Wiedziała, że w tych bajkach było coś, czego nie powinno się ignorować, niemniej jednak wolała do sprawy podchodzić ze sceptycznymdystansem.
– Tak, tak. Porzućmy dywagacje i przejdźmy do współpracy, z której wyciągniemy daleko idące korzyści. Obopólne, rzeczjasna.
– Współpracy? – zagaiła czarownica, nieco bardziejzaciekawiona.
– Jest w Damarze taki człowiek – Rai zawahała się na krótką chwilę – który może nam pomóc. Ja też mam swój interes w tym, by zniknąć na jakiś czas. Co powiesz na to, że w rozmowie z nim wspomnę także i o… tobie? – zaproponowałaostrożnie.
Czarownica nie namyślała siędługo.
– A co właściwie ty będziesz z tego miała? – zapytała, upewniając Raven w przypuszczeniu, że nie była aż tak przesadnie lekkomyślna, jak mogłoby sięwydawać.
– Powiedzmy, że ten człowiek jest w stanie zrobić dużo, ale należy do typu graczy – odparła ostrożnie. – Każdy uczynek traktuje jak przysługę, a jeśli nie ma się odpowiednich kart, to cóż… ciężko cokolwiek u niegowynegocjować.
– Chcesz, żebym była twoją kartą przetargową? – Brwi Alyane uniosły się z lekkimoburzeniem.
– Nie, no skąd – zaprzeczyła prędko Raven, czując, że wchodzi na grząski grunt. – Mówię tylko, że w czasie rozmowy wspomnę o tobie oraz twojej wdzięczności. W takim świetle ten człowiek przychylniej będzie patrzył na moją propozycję i razem uzyskamy upragnionyazyl.
Alyane wciąż nie wyglądała na przekonaną. W jej głowie pojawiła się jednak uporczywa myśl, z którą najwyraźniej nie potrafiła sobie poradzić. Dług za dług. Przeznaczenie i więzi nie były w odczuciu czarownicy czymś, z czym łatwo dało siępogrywać.
– Sabat może sobie o mnie w każdej chwili przypomnieć – oznajmiła, nie kierując bynajmniej tych słów do siebie. – Gdzie goznajdziemy?
Obie automatycznie zatrzymały się na rogu bocznej uliczki prowadzącej w głąbrynku.
– Lubi urzędować w zamku – odparła Raven trochę niewyraźnie, jakby przyznawanie się do takich znajomości przychodziło jej z trudem. – Ale uwierz mi, lepiej będzie, jeśli pójdę tam sama. Ten człowiek nie jest przychylnie nastawiony doobcych.
– Ty obca nie będziesz? Czyli mam rozumieć, że…
– Powiedzmy, że miałam nieprzyjemność – wyjaśniła Raven ponuro. – Chodź, ustalimy miejsce późniejszegospotkania.
*
– Czy wiadomo ci cokolwiek o kradzieży jakiejś błyskotki z letniej rezydencji CesarzowejNaherys?
Komnata nie emanowała przepychem i nie czuć tu było królewskiej rozrzutności. Nawet kilka nędznych portretów, które wisiały na ścianie, nie robiło wielkiej różnicy. Obrazy po prostu znajdowały się tu z obowiązku. Meble, dywany, arrasy i kominek. Wszystko to sprawiało wrażenie służbowe i oficjalne. Zupełnie odmienne od kunsztownego wystroju obecnego nazamku.
Nie było powodów, by chwalić się bogactwem i zasobnością królewskiego skarbca. Człowiek, który siedział za skromnym, zdawałoby się mizernym biurkiem, nie musiał nikogo przekonywać o swojejwładzy.
Albert Tierra, strateg i perfidny sukinsyn. A Raven chciała mu właśnie opowiedzieć o najnowszej głupocie, którejdokonała.
Zdziwił się pytaniem. Nieznacznie. Jego skupiona, poważna twarz rozświetliła się na moment istną paletą emocji, których pobieżny obserwator prawdopodobnie wcale by niedostrzegł.
Tierra wyglądał bardzo przeciętnie. Chudy, niewysoki, ni to blondyn, ni brunet. Jedynym charakterystycznym elementem były ciemne, gęste brwi, które unosiły się w stronę wąskiego czoła za każdym razem, gdy ich właściciel chciał pokazać zdumienie lubniedowierzanie.
– Wiadomo – odparłostrożnie.
– Cieszę się. Będziemy mogli przejść do konkretów. Wiesz cokolwiek o złodzieju, który dopuścił się tego karygodnegoczynu?
Poruszył sięniespokojnie.
– Wiem całe mnóstwo, czyli nic. Same plotki. – Wzruszył ramionami. – Rabunek był przytomny, a złodziej najprawdopodobniej szalony. Bo chyba trzeba mieć nierówno pod sufitem, żeby dopuścić się tego akurat w czasie wizyty prawie całego dworu cesarskiego. Ukradł jakąś błyskotkę, niektórzy mówią, że zwykły naszyjnik. Inni znowu, że jakiś pierścień wielkiej mocy. Informacje dziwne i niedokładne. Zresztą ze mnie żaden czarownik. Na rzeczy się nie znam. Cokolwiek to było, było cholernie potrzebne cesarzowej. Rozesłała swoje najlepsze psy w pogoń. Uzbrojoną po zęby watahę. Nie wiem, o co tak naprawdę tam chodziło. I wątpię, żeby o zwykłą błyskotkę. – Skrzywił się w charakterystycznym grymasie. – Ale co ci do tego wszystkiego, mojadroga?
Raven długo nieodpowiadała.
Cholera. Gdyby tylko mogła udać się gdzieś indziej, z pewnością by z tego skorzystała. Jednak na tę chwilę Arian było jej ostatnimwyjściem.
Tierra musiał coś sobie uzmysłowić. W jego oczach mignęłozrozumienie.
– Nie chcesz mi chyba wmówić, kochana, że tobie fach złodzieja się spodobał? Bo mnie się zdawało, że w waszym kodeksie, w waszym spisie świętych wręcz zasad, złodziejstwo jest zabronione i karane dośćsurowo.
Raven milczała chwilę. W tym milczeniu Tierra wyczytał wszystko, co miałwyczytać.
Westchnąłciężko.
– Ja się dziwię, naprawdę się dziwię, że nie wpadłem na to wcześniej. Zatrudniałem wielu różnych ludzi, oj, wielu. Najróżniejszych z każdego chyba zakątka kraju, ba, z każdego prawie zakątka świata. I jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktokolwiek z nich ściągnął na siebie tyle kłopotów, co ty. Co ja mówię! Oni wszyscy razem w ciągu dwóch lat nie mieli tylu problemów, co ty w jednym miesiącu. Błędny rycerz to mógłby sobie pomarzyć, oj mógłby conajwyżej.
– Mógłby – przyznała obojętnie. – Ale wątpię, czy byłby w stanie. Żaden błędny rycerz nie urodził się w dzień gwiazdy Irièl, dzień gwiazdy zwykłego, ludzkiego pecha. Za to ja urodziłam się właśnie w ten dzień. Już zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Myślałam, że tyteż.
Pokręciłgłową.
– Całe życie zasłaniałaś się tą gwiazdą. To zabobony. – Machnął ręką. – Wróćmy do twojego… występku. Nie wiem, czy chcę znać powód. Chyba nie chcę. Ale mów, bo ja niestety wiedzieć muszę wszystko. Takizawód.
– Powód? – Wzruszyła ramionami. – A bo ja wiem, jaki jest powód, dla którego cesarzowa Naherys wysłała za mną połowę swojej armii, oficerów, generałów i nie wiadomo co jeszcze? To był zwykły naszyjnik. Zwykły, najzwyklejszy. Taki sam znalazłbyś na miejskim targowisku. Ale to tyle. Żadnych kamieni, nic jakoś specjalnie drogiego iszczególnego.
– Nie miał jakiegoś emblematu, herbu… bo ja wiem… inskrypcjijakiejś?
– Nic, cholera, nic. Sama szukałam całą noc, jak się dowiedziałam, że pościg wysłali. Bo niby co takiego mogło w nim być? Słowo daję, większe skarby widziałam na szyjach u waszych szlachcianekzagonowych.
No tak. Raven wiedziała, że Tierra tak zareaguje. Przychodzenie tutaj mogło wydawać się błędem, ale nie miała już gdzie się podziać. Z Lyr należało uciekać. Uciekać prędko i efektywnie. Arian, sąsiednie królestwo, zdawało się jedynym alternatywnym i rozsądnym pomysłem. I właśnie dlatego udała się do Tierry. On był oczami i uszamikrólestwa.
– Powiedzmy, że się nie mylisz. – Postukał palcami o blat biurka. – A na cholerę tam się pchałaś? Lekka sakiewka zaczęła dokuczać? Naprawdę nie mogłaś sobie znaleźć innej ofiary niż sama Cesarzowa Imperium Lyr? Pomijając fakt, który już przywoływałem. Rai nie parają się złodziejstwem, a bractwo, jeśli mnie pamięć nie myli, nie pochwala kradzieży w imię własnego dobra. No chyba że się coś w kodeksie twego cudownego bractwa zmieniło, coś, o czym nie mampojęcia...
– Bractwo nic nie wie. Jeszcze. A sakiewka jak sakiewka. – Wzruszyła ramionami. – Tu nie o ten idiotyczny naszyjnik, nawet nie o cały cesarski kuferekchodziło.
– A oco?
– Ozakład.
Przez chwilę wyglądał, jakby niedosłyszał.
– Ozakład?
– No mówię przecież, że o zakład. Myślisz, że ja bym się zniżała do zwykłego złodziejstwa? Mnie się bractwo, wbrew wszystkiemu, co myślisz, bardzo podoba i bycie Rai złe nie jest. Myślałam, że przejdzie bez zbędnego rozgłosu. W końcu to był zwykły, srebrny naszyjnik. Cesarzowa ma pewnie piętnaście tysięcy takich samych. Czemu robisz taką zdziwioną minę? Daj spokój. Przecież mnieznasz.
Potrzebował chwili, żeby toprzyswoić.
– Znam, ale mimo to… – Pokręcił głową. – Powiedz mi, że chociaż zakładałaś się o coś wartego tego cyrku. Bo ja cię znam i wiem, że to mogło być takie nic. Że to mogła być sama adrenalina. Bo jedni uzależniają się od gorzałki, inni od proszków rozprowadzanych przez tych cudotwórców, jeszcze inni od kobiet czy władzy. A ty jesteś chyba po prostu uzależniona od działania. Jakkolwiek głupie by to działanie nie było. Po prostu musisz się zawsze w coś wpakować, co?
– To nie ja, to moja gwiazda – odparła obojętnie. – A zakład szedł o coś cennego. Bardzo cennego. Nie powiem ci co. Wiem, wiem. To twój zawód, żeby wiedzieć. Jakoś przeżyjesz bez tego. Uciekłam stamtąd cudem i zupełnie przypadkiem. Psy gończe dość łatwo zgubiłam, oni to w sumie mało doświadczeni i jak ktoś pomyśli trochę, to im ten cały pościg nie wychodzi. Potem znalazłam się daleko i zrobiło sięmiło.
– Eee tam, miło. Imperium Lyr to nie jest wróg, którego można sobie zignorować. Przyznaj, że się na każdym kroku rozglądałaś. Przyznaj, że spałaś z nożem pod poduszką. Albo może wcale niesypiałaś.
– Mnie dużo osób nie lubi, Tierra, i to nie lubi o wiele dłużej niż Imperium Lyr. – Skrzywiła się z niesmakiem. – Ja się przyzwyczaiłam, że na rogu trzeba się ładnie obrócić i dać jasno do zrozumienia wszystkim, którym przyjdzie jakaś głupota na myśl, żeby z każdego przedsięwzięcia z udziałem noża czy innej kuszy prędkozrezygnowali.
– Ale cesarzowa na pewno nie będzie czaić się za rogiem z nożem czy naładowaną kuszą. Cesarzowa będzie wygodnie siedzieć w swoim wygodnym pałacu z ogrzewaniem i czekać. Ona może i wydaje się niecierpliwa, ale poczekać potrafi. Poczeka, aż skończy się lato. Skończy się jesień. Zacznie się zima. A ona będzie nadal siedzieć w swoim ogrzewanym pałacu. Nie wyśle jednego człowieka z nożem. Nie wyśle nawet i dwudziestu ludzi z kuszami. Wyśle coś o wiele gorszego, coś, co najprawdopodobniej wyskoczy zza rogu, zanim w ogóle się zorientujesz, że idziesz ciemną uliczką, a przed tobą jestróg.
Raven przypomniała sobie stare opowieści. Był powód, dla którego wszyscy bali sięcesarzowej.
– Tyle to i ja zdołałam zauważyć, Tierra, i dziękuję bardzo za takie rady. – Przeciągnęła się. – Nie mają pojęcia, jak wyglądam. Nikt mnie nie widział, tego jestem pewna. Czas stał po mojej stronie – dodałaprzekornie.
Nie zamierzał zaprzeczać. Doskonale o tymwiedział.
– Tego przeklętego naszyjnika też się pozbyłam. Nie, nawet tak na mnie nie patrz. Oczywiście, że go nie sprzedałam. Masz mnie za idiotkę? Wylądował w rzece zaraz pozajściu.
– Masz na myśli pokradzieży.
Na twarzy Raven zagościł niezadowolonygrymas.
– Zwał jak zwał. W każdym razie nie mam pojęcia, jak trafili na mój ślad. Czary nie czary, może cesarzowa rzeczywiście para się nekromancją i okultyzmem? Magia tak po prostu nie działa. Po dwóch miesiącach spokoju znowu musiałam uciekać, ale tym razem było blisko, Tierra, naprawdęblisko.
– No dobrze. Skądś wiedzą. Ale jak nie czary, to co? Może wydał cię ten, z którym się tak głupiozałożyłaś?
– Odpada. Nie pytaj, dlaczego i skąd wiem. Uwierz nasłowo.
Wzruszył ramionami. Co mupozostawało?
– To w takim razie nie wiem. Niewiedza jest rzeczą straszną, dlatego spróbuję się jej pozbyć. – Uśmiechnął się złośliwie, z perfidnym błyskiem w oku. – I to właśnie dlatego przyszłaś do mnie, prawda? Chcesz wiedzieć, skąd oni wiedzą. I chcesz, żebym cię… hmm… przechował do czasu, kiedy zrobi siębezpiecznie.
Nie musiała odpowiadać. On już cel jejwizyty.
– A co ja za to dostanę? – zapytał po chwili dość brutalnie. – Bo ja po odcisku Cesarstwa Lyr wcale deptać nie będę. Wybacz kochana, ale to by było niebezpieczne. Oddawać cię w ręce oddziału specjalnego też nie mamochoty.
– Uważaj, bo się wzruszę – odparła bez entuzjazmu. – Doskonale wiesz, jakimi… umiejętnościami dysponuję. Możesz ze mną zrobić, co tylko będziesz chciał. W granicach rozsądku oczywiście – dodała, widząc iskrę rozbawienia w jego oczach. – Do tego mam dla ciebie prezentspecjalny.
– Prezent specjalny? – powtórzył z rosnącymzaciekawieniem.
– Tak. W drodze do Damary natknęłam się na czarownicę, która też z pewnych powodów szuka schronienia poza granicami cesarstwa. Jestem pewna, że z chęcią wyraziłaby swoją wdzięczność za pomoc, której jejudzielisz.
Tierra przez chwilę przyswajał jej słowa, a później zachichotał na swój charakterystyczny, nieznośnysposób.
– Oj, Raven. Nic się nie zmieniłaś. Przychodzisz do mnie, prosząc o schronienie, i targujesz się potrzebą i nieszczęścieminnych.
– Handluję tym, czym przyszło mi handlować – odparłanieskromnie.
Zachichotał ponownie i wyjął z szuflady kawałek pergaminu. Zanotował kilka słów i pociągnął za sznurek. Po upływie kilku sekund zjawiła się służka. Bez pytania wzięła od niego papier i natychmiast opuściłakomnatę.
– Będziesz musiała coś dla mnie zrobić w zamian za taką przysługę. Mam dla ciebie misję, Raven. Wręczwymarzoną.
– Umieram z niecierpliwości, żeby się dowiedzieć – oznajmiła sucho, przyjmując kpiący ton. Podejrzewała, że trik z Alyane nie przejdzie tak gładko, ale słysząc słowa o pracy, odetchnęła z lekką ulgą. To oznaczało, że Tierra udzieli jej upragnionego azylu. – Mam zrobić to samo, co ostatnio? Dobrać się do prywatnej korespondencji? Ośmieszyć jakiegoś barona? A może jeszcze raz sprawdzić, czy księżniczka aby na pewno jest na tyle cnotliwa, na ile sięwydaje?
Roześmiałsię.
– Nie, nie. Widzisz, mam już innych ludzi do takich zadań. Sprawniejszych i bieglejszych we wspomnianychsztukach.
– Bieglejszych i sprawniejszych? – powtórzyła z udawanym niedowierzaniem. – Myślałam, że na całym Kontynencie nie znajdziesz nikogo sprawniejszego i bieglejszego odemnie.
– Cieszę się, że przez te wszystkie lata pielęgnowałaś w sobie mój ulubiony egoizm. Czy możemy zatem przejść do rzeczy? – Nawet nie czekał na jej potwierdzenie. Po prostu sięgnął po kolejny pergamin i westchnął przeciągle. – Mam problem, z którym jeszcze nigdy się nie zetknąłem. Nie sądziłem, że do tego dojdzie, i w sumie twoje problemy są mi wyjątkowo narękę.
– I kto tu handluje cudzą potrzebą i nieszczęściem! – wtrąciła zoburzeniem.
– Nie zachowuj się jak dziecko, proszę cię – zganił ją niecierpliwym tonem. – Na zachodzie od Damary pojawił się problem. Kupcy odmawiają podróżowania tamtym traktem, ludność z wiosek uciekła do miasta i nawet okoliczni bandyci wolą stronić od tamtego miejsca. Wysyłałem wprawdzie zaufanych ludzi, ale cóż… Większość nie wróciła, a ci, którzy wrócili, powtarzali rzeczy niestworzone. Mówili o… – zawahał się – zjawach. Duchach i niewidzialnychmarach.
Raven uniosła brwi, podziwiając teatralność strachu Tierry. Jeszcze trochę i mogłaby uwierzyć, że tamten faktycznie sięboi.
– Plaga – podsumowała z prostotą. – Masz pod nosem wyjątkowo niewygodną Plagę i chcesz, żebym ją dla ciebiewyeliminowała.
Rozłożył ręce, jakby nie miał już nic więcej dododania.
– W końcu do tego zostałaś wyszkolona, czyż nie? Zamkowe igraszki byłyby szkalowaniem twoich talentów iumiejętności.
– Cholera, Tierra, wiesz jak ja dawno Plagi na oczy nie widziałam? – Westchnęła z przejęciem, z zastanowieniem pocierając podbródek. Plaga nie była czymś, co mogła spokojniezlekceważyć.
– Nie mów mi, że mam szukać sobie innego Rai – wtrącił Tierra z lekkimniedowierzaniem.
– Nie, nie. Zrobię to – zdecydowała Raven niepewnym głosem. – Kiedy?
– Najlepiej, gdybyś za sprawę zabrała się od razu. Wskazówek raczej nie potrzebujesz. Zachodni trakt nie jest jakoś szczególnie rozległy, a myślę… myślę, że czegoś takiego jak Plaga nie da się przeoczyć – dokończył ciężko. – A, i jeszcze jedno. Z chęcią porozmawiałbym również z tą twojączarownicą.
– Niech ci będzie – odpowiedziała po chwili milczenia. – Usunę ci to uroczysko najdalej jutro w nocy. Alyane, jak podejrzewam, również zjawi się tujutro.
– Nie, nie – zaprzeczył prędko. – Jutro mam trochę… ważniejsze sprawy. Muszę też postarać się o jakiejś dogodniejsze miejsce do przechowania was, prawda? Zjawcie się tu razem pojutrze, a wszystko będzieprzygotowane.
Przelotne i prawie niezauważalne drgnięcie powieki powinno dać Raven do myślenia. Niestety Rai była zbyt wygodna, by uznać to za coś niepokojącego. Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronęwyjścia.
– Raven… – zaczął Tierracicho.
Odwróciła się zociąganiem.
– Dlaczego nie uciekłaś do Anden? Dlaczego nie wróciłaś do swojego kraju nazachód?
Skrzywiła się, ale po krótkiej chwili wahaniaodpowiedziała:
– Tam? Po co tam? Do bractwa? Do ojca? Myślisz, że by się przejął, gdybym mu powiedziała, że mam na ogonie najlepsze psy cesarstwa i nawet do końca nie rozumiem dlaczego? On by im jeszcze pokazał, gdzie jestem, żebym pojęła lekcję. Nie… nawet gdybym zdążyła. Do Anden nie ma już po co wracać. Pozostali Rai mi niepomogą.
Era cieni: Wyklęci
Copyright © Agnieszka Zawadka
Copyright © Wydawnictwo Inanna
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Copyright © for the cover art by Agnieszka Zawadka
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2021r.
książka ISBN 978-83-7995-515-2
ebook ISBN 978-83-7995-518-3
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Redakcja: Bożena Walewska
Korekta: Monika Halman
Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Agnieszka Zawadka
Skład i typografia: www.proAutor.pl
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-432 Bydgoszcz
www.inanna.pl
Książka najtaniej dostępna w księgarniach
www.MadBooks.pl
www.eBook.MadBooks.pl