Poufny cel - Wiesław Rybski - ebook + książka

Poufny cel ebook

Wiesław Rybski

4,0

Opis

Los radzi sobie sam, ale pomocy się nie wystrzega.

Gdy nagle tryskają potężne gejzery na Farmie Tohu w Nowej Zelandii, doktor weterynarii Aka Tohu ma własną wizję wykorzystania daru natury. Jej brat Rongo postanawia jednak odsprzedać gorące źródła angielskiej firmie.
Wiedza, intuicja i niezłomne zasady Aki stają naprzeciw bestialstwu i zawiści brata. Niechęć rodzeństwa przybiera nowe formy, gdy na farmie pojawia się konsultant techniczny Michael Wood i towarzysząca mu Minori Abe, intrygująca kobieta z Tokio.
Rongo Tohu za wszelką cenę pragnie postawić na swoim, ale dla jego siostry żadna cena nie ma znaczenia. Rodzinne brudy pierze sama.
Nie wie tylko, że Michael Wood obserwuje każdy jej krok i wcale nie ma zamiaru na tym poprzestać…  

Michael Wood w sensacyjnej akcji, której zwroty, nadzwyczajność zdarzeń oraz niezwykli bohaterowie nie opuszczają żadnej ze stron powieści. Warto przeczytać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 656

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1

Pędzący znad zatoki Cooka wicher kłębił tumany śniegu na przesłoniętych zawieruchą ulicach, zmrożone przewody trakcji elektrycznej poświstywały w ostrych podmuchach powietrza, starając się swym rytmem dopasować do ekstremalnych wahań zawieszonych nad skrzyżowaniami sygnalizacyjnych świateł. Tylko obwisłe nawisy śniegu na dachach budynków i towarzyszące im szpikulce lodowych sopli zdawały się swym zakotwiczonym bezruchem potwierdzać znaczenie nadanej miastu nazwy: Anchorage.

Styczniowe nawyki klimatu Alaski dla jej stałych mieszkańców nie są niczym swoistym. Ci będący bliżej wybrzeża Pacyfiku mogą nawet odczuwać pewne rozżalenie, gdyż nieczęsto mają okazję doświadczać temperatury minus dwudziestu stopni Celsjusza, co w obowiązującej lokalnie skali odpowiada nie mniej mroźnym minus czterem stopniom Fahrenheita. Dla tych odwiedzających śnieżną krainę kryterium temperatury jest szczególnie istotne, zwłaszcza w ujęciu bezpośredniego porównania do warunków ich stałego pobytu. Mieszkańcom Kalifornii Alaska głównie kojarzy się z krainą niedźwiedzi oraz z wyścigami psich zaprzęgów i nawet stałe zameldowanie w położonym na północy stanu San Francisco niewiele w tym względzie zmienia.

Moja osoba mogłaby być tego dobrym przykładem, chociaż krąg lokalnych skojarzeń należałoby rozszerzyć o wyjątkowo etnicznie urokliwe Inuitki, powszechnie bardziej znane pod zwyczajową nazwą Eskimosek. Wyobrażenia jako produkt naszej imaginacji ulegają rewizji podczas konfrontacji z rzeczywistością, a trzeci dzień pobytu w Anchorage nie stworzył okazji do utraty gotówki w wyścigach psich zaprzęgów, niedźwiedzi w pobliżu również raczej nie było, zniewalających Eskimosek zresztą też nie. Powodem tego przypuszczalnie był cel mojej wizyty. Mimo wszystko uczestnictwo w sympozjum naukowo-technicznym, organizowanym przez krajowe stowarzyszenie entuzjastów energii geotermalnej, raczej nie obejmuje rozszerzenia o atrakcje interioru. Co do rodowitych Eskimosek, to widocznie ich przyzwyczajenia nadal pozostawały w sferze bliższego obcowania z naturą.

Konferencje branżowe, również te związane z przemysłem, jeżeli dotyczą stricte zagadnień wiedzy teoretycznej, gromadzą naukowców i są organizowane głównie w ośrodkach uniwersyteckich oraz w uznanych instytutach naukowych. Co innego spotkania tematyczne, przeznaczone dla branżowych specjalistów oraz naganiaczy z działów marketingu, ich celem jest popularyzacja oraz komercja nowych projektów. Takie zjazdy organizowane są w hotelach oraz wziętych resortach, których restauracyjne sale, bary oraz nade wszystko będące pod ręką pokoje zapewniają nie tylko miłe wspomnienia, ale jak to jest w przypadku korporacyjnych spotkań integracyjnych, w pełni dopełniają celu swego przeznaczenia.

Energia, jej pozyskiwanie oraz produkcja stanowią o ludzkim bycie na planecie Ziemia, nie dziwi więc, że wszystko, co wiąże się z jej aktualną dyspozycją na danym terenie, budzi zainteresowanie lokalnych instytucji. Klimatyczny wizerunek Alaski, mimo że nie wywołuje powszechnego zachwytu, wskutek rozlicznych źródeł geotermalnych na jej terenie nie stanowi specjalnej bariery dla kolejnych przybyszów poszukujących nowego miejsca zamieszkania. Zorganizowane sympozjum, mające na celu wytyczenie kierunków rozwoju dla eksploatowanych i nowo powstających elektrowni geotermalnych właśnie w Anchorage, miało więc swoje uzasadnienie.

Moje uczestnictwo w sympozjum właściwie było przypadkowe, niemniej miało określony cel dokonania prezentacji osiągnięć naszej firmy w projektowaniu elektrowni geotermalnych na bezkresnych połaciach Alaski i moim zadaniem było ten cel osiągnąć. Czekałem na swoją kolej wygłoszenia stosownego referatu, zajmując skrajne miejsce przy konferencyjnym stole umieszczonym przed niespełna pięćdziesięcioosobowym audytorium, i od czasu do czasu mój wzrok spoglądał w zmrożoną szybę okna bankietowej sali hotelu.

Zapadający na zewnątrz sinoniebieski zmrok nie zwiastował lepszego ranka, jedynie ostre snopy sodowych świateł ulicznych latarni przypominały o istnieniu promieni słońca. Pięć tysięcy kilometrów poniżej w południowym kierunku, i to z dobrym hakiem, w tym samym czasie w licznych kawiarniach na Fisherman Wharf roiło się od roześmianych wzajemną gwarą turystów oraz lokalnych rezydentów. Luzacko ubrane dziewczyny i niewiele bardziej wystrojone dojrzałe kobiety zawadiacko rozglądały się wkoło, świecąc tryumfy nieustannie emanującego z nich seksapilu. Moje ulubione miejsce niczym nieskrępowanego relaksu tym razem zdawało się odległą krainą zbyt pobudliwie rozwiniętej wyobraźni.

Kiedy wyjeżdżałem na lotnisko, moja asystentka, Lucy Parker, w potrzebie dodania mi entuzjazmu, ale i nie bez oznak znajomości mego usposobienia, w pożegnalnym uścisku, stwierdziła:

– Michael, gdybyś został tam dłużej niż tydzień, to znaczy, że opętała cię jakaś eskimoska szamanka.

Lucy Parker w mojej rzeczywistości odgrywa niezwyczajną rolę. Mimo że w spódnicy, jest mi najlepszym kumplem obdarzonym przeze mnie całkowitym zaufaniem, które ona z kolei w swój emocjonalnie damski sposób odwzajemnia niczym nieposzlakowaną lojalnością. Poznałem ją przypadkowo, kiedy jeszcze była studentką inżynierii chemicznej na uniwersytecie w Berkeley. Zwracała na siebie uwagę nie tylko urodą, ale głównie kategorycznym podejściem do wszystkiego, co jej dotyczyło, a już szczególnie do przyswajanej wiedzy. Parę miesięcy później, gdy już skończyła studia inżynierskie, niespodzianie i elegancko ubrana pojawiła się w firmie. Spodobało się jej i przy moim cichym wstawiennictwie u szefostwa firmy została moją asystentką.

W stosunku do mnie, jako szefa, Lucy Parker w swoim odczuciu posiadanej niezależności, a może bardziej nienagannej przyjaźni, całkowicie wykluczała zbliżenia intymne. Co prawda jej swobodne zachowanie w mojej obecności, niepozbawione poufałych uścisków oraz okazjonalnych całusów, mogłoby być dla osoby stojącej z boku potwierdzeniem często wypowiadanej przez nią kwestii, iż nikt nie wierzy, żeby szef nie zaliczył takiej laski, jednak w rzeczywistości oboje zdawaliśmy sobie sprawę, iż to, co mogłoby nas rozdzielić, to właśnie wspólne łóżko. Wstrzemięźliwość Lucy co do intymnie wzajemnej poufałości nie obowiązywała, gdy jej uwaga koncentrowała się na moich partnerkach. Wówczas percepcja panny Parker była pełna i niepozbawiona ostrości obserwacji.

W gruncie rzeczy to mój wyjazd do Anchorage zawdzięczałem właśnie Lucy, powodem tego był jej nieskrywany podziw dla wiedzy oraz urody Ewy Rolskiej – dziewczyny, którą ściągnąłem z polskiego oddziału firmy do Kalifornii, namówiłem na zrobienie doktoratu na Uniwersytecie Stanforda, a potem nie kryjąc do niej afektu, poprosiłem o pozostanie w naszej firmie. Jej fascynacja inżynierią chemiczną natychmiast została zauważona przez Barry’ego Taylora, mojego bezpośredniego szefa, natomiast jej polskie pochodzenie uczyniło ją osobą szczególnie miłą dla Wandy Cartwright, matki właściciela firmy, Patryka Cartwrighta. Lucy Parker w swojej obserwacji odniosła się do nowo zaistniałych faktów w swój specyficzny i niepozbawiony pragmatyzmu sposób, mówiąc:

– Powiem ci, Michael, że jeszcze nie tak dawno, gdybym była w potrzebie pozyskania czegoś dla siebie, zwróciłabym się z prośbą o wstawiennictwo u szefostwa wyłącznie do ciebie, ale teraz, gdy jest z nami Ewa Rolska, co najmniej dwukrotnie zastanowiłabym się, czy nie poprosić o to właśnie ją.

Później, gdy mój związek z Ewą nie odrzucił wzajemnych priorytetów służbowych obowiązków oraz własnych przyzwyczajeń i nasze drogi praktycznie się rozeszły, Lucy Parker od czasu do czasu zwykła mi przypominać:

– Jeszcze raz ci to powiem, Michael, i chyba nie jest to raz ostatni, ale z wszystkich twoich dziewczyn tylko Ewa Rolska jest nie do przelicytowania.

Panna Rolska od kilku miesięcy przebywała w Anchorage, gdzie z ramienia firmy zajmowała się nadzorem nad wdrażaniem nowego systemu sterowania znajdujących się na Alasce niewielkich lokalnych elektrowni wykorzystujących energię geotermalną. Zagadnienie było rozległe ze względu na stosunkowo dużą liczbę obiektów, ale jego czasochłonność wynikała głównie z powodu innowacyjnych pomysłów doktor Rolskiej. Jej odrębne spojrzenie na fundamentalne zasady stosowanych procesów było oczywiście pozbawione negacji słuszności podstawowych reguł, chociażby takiej jak obieg Rankine’a definiujący sposób wykorzystania ciepła geotermalnego do produkcji energii elektrycznej, jednak dla Ewy Rolskiej znajomość tematu nie oznaczała poniechania szukania prób nowej interpretacji uzyskiwanych rezultatów, zwłaszcza w obszarze analizy mierzonych parametrów. Prowadzone prace badawcze doktor Rolska umiejętnie przedstawiała w branżowych periodykach, powiększając tym samym nie tylko grono swoich naśladowców, ale zyskując prestiż w ocenie szefostwa firmy.

Wykonywane przez doktor Rolską prace studyjne praktycznie zostały ukończone i jej działania w krainie zimna zbliżały się do zakończenia procesu wdrożenia zaktualizowanego systemu w sterowaniu elektrowni geotermalnych, gdy mieszkająca w Krakowie jedyna siostra Wandy Cartwright nagle opuściła ziemski padół i Ewa Rolska została poproszona o towarzyszenie już mocno starszej matce szefa firmy w jej podróży na południe Polski oraz służenie pomocą w trakcie pogrzebu. Są sprawy, którym się nie odmawia, i Ewa jeszcze w dniu otrzymania tragicznej nowiny pojawiła się w domu Cartwrightów.

Również w tym samym dniu Lucy Parker, której znajomość zdarzeń towarzysko-obyczajowych dotyczących środowiska firmy i jej pracowników zdawała się niczym nieograniczona, siadając przy moim biurku, orzekła:

– Jutro Ewa leci z matką szefa do Polski na pogrzeb jej siostry. Praktycznie w tym samym czasie w Anchorage będzie organizowane sympozjum w temacie elektrowni geotermalnych. Brak Ewy to brak możliwości prezentacji naszego udziału w tym ważnym dla nas aspekcie. Może poszedłbyś do Barry’ego Taylora i zaproponował swój udział w tej imprezie? Po za tym komu innemu, jak nie tobie, wypada to zrobić dla Ewy…

Racja, pewnych spraw się nie odmawia. Barry Taylor nie wymagał specjalnych argumentów, dłuższą chwilę patrzył mi w oczy, po czym, skinąwszy głową, uznał, że powinienem lecieć do krainy śniegu możliwie jak najszybciej. Lucy dołożyła starań, abym nadchodzącą noc spędził już w Anchorage.

– Doktorze Wood, teraz pańska kolej, proszę podejść do mównicy – usłyszałem nad uchem głos siedzącej obok panny Watson, przedstawicielki komitetu organizacyjnego, kobiety, której niewątpliwą zaletą były rzetelność wykonywania powierzonych jej obowiązków oraz znajomość poruszanych zagadnień, natomiast co do jej pozostałych przymiotów, to zarówno wygląd, ubiór, jak i nieprzejednany styl działania wywoływały rewizję jej stanu cywilnego do pojęcia: stara panna. Uśmiechnąłem się w geście podziękowania, podniosłem się z krzesła i podszedłem do mównicy.

– Nazywam się Michael Wood, jestem pracownikiem firmy Encochem Ltd. mającej swoją siedzibę w San Francisco. Dziękuję organizatorom sympozjum za możliwość prezentacji przeprowadzonych przez naszą firmę rezultatów wdrożenia nowego systemu sterowania na tutejszych elektrowniach geotermalnych, a wszystkich zgromadzonych serdecznie witam – wygłosiłem powitalną formułę, wyświetlając logo firmy na ustawionym obok ekranie.

Na sali zapanowała cisza, co mogło być oznaką skupienia zgromadzonego towarzystwa oraz jego ciekawości mającej się odbyć prezentacji lub równie dobrze mogło świadczyć jedynie o znajomości podstaw przyzwoitego zachowania. Przebiegłem wzrokiem po poszczególnych rzędach dla nabrania własnego przekonania o poziomie ewentualnej atencji i decydując się na bardziej poglądową i bliższą zrozumieniu dla działów marketingu formę odczytu, zauważyłem, że do dwóch dotychczas pustych miejsc w środku pierwszego rzędu podchodzi elegancko ubrana para. Oboje byli w początkowym okresie wieku średniego, przy czym sylwetka kobiety zdecydowanie bliższa była figurze atrakcyjnej modelki. Kiedy para zajęła miejsca, siedzący przy konferencyjnym stole dziekan miejscowego uniwersytetu poderwał się z krzesła i podszedł do mównicy, dając mi znak, abym ustąpił mu miejsca.

– Szanowni zgromadzeni – dziekan z odkrywającym zęby uśmiechem nachylił się nad mikrofonem – pozwolę sobie na moment przerwać nasz program i powitać obecnego na sali honorowego gościa, burmistrza naszego miasta, Harry’ego Davidsona wraz z towarzyszącą mu Wendy Thorn, prokuratorem okręgowym. Pańska obecność, burmistrzu, i to w tak szanownym towarzystwie, to nie tylko zaszczyt dla naszego spotkania, to przede wszystkim dowód na to, że omawiany tutaj temat cieszy się znaczącym zainteresowaniem we władzach naszego miasta. Możemy być tylko dumni, iż tak szanowni przedstawiciele miasta Anchorage zaszczycili nas swoją obecnością. W imieniu swoim oraz organizatorów sympozjum pragniemy przekazać życzenia dalszych sukcesów w podejmowanych działaniach na korzyść społeczeństwa naszego miasta. Dziękujemy, burmistrzu Davidson oraz prokurator Thorn.

Dziekan, nie zwracając uwagi na zbrązowienie nosa, za to z zadowoloną miną zaskarbionych sobie punktów, wrócił na miejsce, podczas gdy burmistrz powstał z krzesła i odwróciwszy się do audytorium, uniesionymi rękoma podziękował za krótkie oklaski. Prokurator była mniej spontaniczna i poprzestała na uniesieniu się z krzesła, któremu towarzyszyło nieznaczne skinięcie głowy.

Odczekałem krótką chwilę powrotu ciszy na salę i gdy na ekranie pojawił się obraz mapy Alaski upstrzony odwiertami geotermicznymi, wróciłem do prezentacji, mówiąc:

– Wprawdzie potoczny zwrot „gorąco jak w piekle” w stanie Alaska swoim klimatycznym odniesieniem raczej nie znajduje zastosowania, to liczba głębinowych źródeł ciepła tego terenu pozwala czynić założenie, że miejsce, którego wielu z nas aż tak bardzo się obawia, może mieć swoje dobre strony, i nie dotyczy to wyłącznie okupującego go towarzystwa. – Przelotnie spojrzałem w kierunku środka pierwszego rzędu, gdzie skupiony na mnie wzrok oraz cień filuternego uśmiechu na twarzy prokurator wskazywały, że powinienem mówić dalej.

Uśmiechnąłem się w podobnym stylu i kontynuowałem:

– Energia geotermalna jest darem naszej planety, którego wykorzystanie ze względu na łatwo odczuwalną temperaturę źródła zdaje się szczególnie proste. Jednak nie wszystko, co wydawać mogłoby się łatwym, przy bliższej konfrontacji spełnia nasze nadzieje. W przypadku podziemnych rezerwuarów ciepła pojawia się kwestia bezpośredniej przydatności pozyskanego źródła. W praktyce należy rozważyć trzy podstawowe systemy wykorzystania źródeł geotermalnych. Pierwsze to elektrownie, których turbiny generatorów napędzane są suchą parą bezpośrednio dostarczaną z głębinowego źródła, w praktyce przemysłowej są rzadkością, głównie z powodu ograniczonej ilości ich naturalnej obecności. Dokonywanie takich odwiertów z kolei obarczone jest wysokim kosztem wykonania oraz późniejszej eksploatacji, wynikających ze znacznej głębokości pozyskiwania energii. Drugie to źródła, których temperatura jest znacznie niższa, ale nie niższa od wartości stu osiemdziesięciu stopni Celsjusza, są już znacznie bardziej dostępne i stosowany w praktyce proces tworzenia pary do napędu turbiny poprzez rozprężanie wydobywanej z odwiertu cieczy jest w tym przypadku metodą szczegółowo dopracowaną i powszechnie stosowaną. Z początkiem nowego stulecia w szerokim zastosowaniu pojawiła się nowa technologia wykorzystania ciepła źródeł o temperaturach poniżej wspomnianej wartość stu osiemdziesięciu stopni Celsjusza. Metoda ta do wytwarzania pary napędzającej turbinę stosuje czynnik pośredni, który charakteryzuje się znacznie niższym punktem wrzenia od wody. W procesie tym ciecz ze źródeł geotermalnych bezpośrednio nie tworzy pary do napędu turbiny, a generuje ją z czynnika pośredniego, podgrzewanego w zewnętrznym wymienniku ciepła. Zastosowanie dodatkowego nośnika energii do wytwarzania pary podawanej do turbiny napędzającej generator prądu elektrycznego definiuje tę metodę określeniem: geotermalny cykl binarny. To prawda, że przywołanie pojęć podstawowych określa pole i zakres omawianego tematu, ale również prawdą jest, że to znajomość szczegółów zagadnienia stanowi o poziomie jego poznania i, co ważniejsze, to właśnie zrozumienie tych niuansów wytycza kierunek dalszego rozwoju stosowanego procesu. Firma Encochem od lat zajmuje się przemysłowym wykorzystaniem energii geotermalnej i tutaj, na Alasce, w ostatnim okresie podjęła się zadania optymalizacji oraz unifikacji istniejących systemów sterowania procesami wykorzystywanymi do odzysku energii geotermalnej. Pozwolę sobie teraz przybliżyć uzyskane przez nas rezultaty pomiarów oraz wynikające z ich analizy wnioski…

W organizowanych przeze mnie prezentacjach, odczytach czy nawet podczas okazjonalnych zajęć ze studentami zawsze starałem się trzymać zasady przywoływania wyłącznie własnych opinii oraz opierania się na autorskich projektach zatrudniającej mnie firmy. Wówczas udzielanie pozwolenia samemu sobie na dowolność interpretacji nie jest czymś szczególnie trudnym, a brak zewnętrznego sprzeciwu jeszcze bardziej go ułatwia.

W prowadzonej prezentacji zasadnicza treść zagadnienia oparta była na dedukcji Ewy Rolskiej, a w przygotowanych przez nią roboczych zapiskach znajdowały się komentarze opatrzone uwagą „ważne” i to praktycznie one formułowały wnioski końcowe. Mnie pozostawało jedynie opatrzenie finału prelekcji stosownym wyrażeniem przypominającym o autorstwie przedstawionych badań oraz zapewnienie o gotowości firmy do dalszej współpracy.

– …Nakreślona w prezentacji propozycja procedury ujednolicenia zoptymalizowanych parametrów procesów odzysku energii geotermalnej na terenie stanu Alaska wytycza kierunek przyszłego sposobu eksploatacji tutejszych naturalnych źródeł ciepła. W imieniu firmy Encochem mogę zapewnić, że będą prowadzone dalsze prace, aby wspomniany przyszły stan możliwie szybko znalazł się w stadium technicznej realizacji. Od siebie natomiast pragnę gorąco podziękować za wysłuchanie tej prelekcji… i oczywiście pozostajemy dobrej myśli, iż żar piekła wcale nie musi być aż tak zły. Dziękuję państwu. – Wykonałem okazjonalny skłon, kierując wzrok na środek pierwszego rzędu.

Krzesło burmistrza było puste, ale prokurator Wendy Thorn z uniesionymi brwiami oraz uśmiechem na ustach powolnym ruchem obu dłoni dołączała do oklasków sali.

2

Po zakończeniu sesji prezentacji tematycznych organizatorzy sympozjum w swoim gronie oraz kilku znaczących gości spoza audytorium, niemniej jednak nie zapominając o autorach prezentacji, zorganizowali uroczystą kolację. Przy dwóch dużych okrągłych stołach zgromadziło się dziesięć osób. O parytecie płci mowy być nie mogło i jak to często bywa w obszarach zainteresowań bardziej technicznych, ogół uczestniczek spotkania w liczbie osób trzech nie był tego jedynym powodem. Wendy Thorn zapewne powodowana względami społecznej sprawiedliwości uroczym uśmiechem podziękowała za oferowane jej miejsce przy burmistrzu i wskazując na dwa wolne miejsca przy drugim stole, wybrała to z mojej prawej strony.

– Doktorze Wood, panowie, pozwólcie, że będę wam towarzyszyć w tym miłym wieczorze – odezwała się ciepłym głosem, który jeżeli miałby świadczyć o wykonywanej profesji, to z dużą miarą prawdziwości wskazywałby raczej na gabinet specjalistki od psychiatrii aniżeli na sądową ławę.

– Oczywiście zapraszamy i jest nam bardzo miło – zabrzmiał gremialny aplauz reszty stołu.

Odsunąłem krzesło i przyjrzałem się z bliska honorowanej autochtonce. Była parę lat starsza ode mnie, ale przewaga wieku widoczna była głównie w dokumencie metryki urodzenia. Jej wzrost można było określić jako lekko ponad średni, a z kruczoczarnymi włosami sięgającymi ramion, w dopasowanym do kształtnej figury kostiumie skrojonym pod wieżą Eiffla, z lekko zwężonymi oczyma i kształtnymi ustami Wendy Thorn niczym nie przypominała ciernistego krzewu. Co najwyżej mogła kuć w oczy niezwykle atrakcyjnym wyglądem. Ponadto skoro wiedziała, kim jestem, to oznaczało, że nie był jej obcy program sympozjum lub przynajmniej wykaz zaproszonych autorów prezentacji.

– Tak, bardzo proszę… pani Thorn – odezwałem się bez fanfaronady zawodowych tytułów.

Spojrzała na mnie z tłumionym uśmiechem błyskiem pobłażliwości.

– Dziękuję… doktorze. – Skinęła głową i świadoma swej niezłomności usiadła obok mnie.

– Ciekawość, mimo że jest cechą powszechną, w chwili poznania winna być raczej skrywana, jednak są okazje, kiedy pojawia się całkowity brak własnych domysłów… – Zamierzałem dokończyć bardziej szczegółowo, lecz Wendy Thorn była szybsza.

– Zmierzasz, doktorze, do pytania: „Co ma wspólnego prokurator z inżynierią elektrowni geotermalnej?” lub bardziej skrycie: „Co ona tutaj robi?”. – Rozpięła żakiet, patrząc mi w oczy.

– Druga wersja wydaje się ciekawsza – odrzekłem, czując, że budowanie zdań rozwiniętych wcale nie musi świadczyć o posiadanej zdolności do prowadzenia efektownej rozmowy.

– No więc zasadniczo, w sensie wykonywanego zawodu, z techniką geotermalną nie mam nic wspólnego… Dlatego tutaj jestem.

– Chyba zwyczajowe „rozumiem” w tym przypadku nie byłoby właściwe. – Uniosłem brwi w odruchu zdziwienia.

– Pozorne sprzeczności nie usprawiedliwiają pospiesznych wniosków. – Roześmiała się, nieznacznie unosząc brwi. – A tak po prawdzie to jestem tutaj, aby przybliżyć sobie tematykę procesów geotermalnych oraz ich zastosowań w energetyce.

– To prokuratura już nie wystarcza?

– Prokuratura wymaga znajomości różnych zagadnień, postępowania procesowe są w każdej dziedzinie. Geotermalna technika też nie jest od nich wolna.

– Zapewne tak jest, chociaż nie przypuszczam, aby to właśnie ta dziedzina szczyciła się szczególnym zainteresowaniem wśród przestępców.

– Dobry i poszukiwany towar zawsze tworzy sferę interesów mniej jawnych, a darmowo dostępna energia geotermalna wcale nie musi być tania.

– To jakaś szczególna kwestia? Czy ze względu na dobro prowadzonego śledztwa nic więcej nie mogę powiedzieć? – Starałem się nie okazywać ciekawości, lecz zadawane pytania wyraźnie temu przeczyły.

– Doktorze Wood, podczas pańskiej prezentacji przewijała się skryta nuta sarkazmu co do podtrzymywania nadrzędnej roli zarządzania oraz ekonomii nad inżynierią. – Prokurator Thorn ponownie uniosła brwi, co jak zdążyłem zauważyć, nie było wyrazem zdziwienia, lecz wstępem do pojawienia się śmiechu. – Również to pytanie nie jest pozbawione ironii. Zatem żeby nie zmieniać nastroju, odpowiem tak. Powinnością prokuratury jest stanie na straży obowiązujących norm i unicestwienie wszelkich prób ich łamania. W naszej działalności kierujemy się zasadą ograniczonej informacji, do momentu kiedy zło zostanie ujarzmione. Nie znaczy to oczywiście, że w trakcie procesu nie posługujemy się wiedzą ekspertów z różnych dziedzin nauki… inżynierii chemicznej również. Co w dokładniejszym rozwinięciu oznacza, że jak przyjdzie odpowiednia pora, to nie omieszkam się zwrócić z konkretną kwestią.

– Wówczas obiecuję poświecić specjalną uwagę rozważanej kwestii, tymczasem proponuję, aby ten kieliszek wina był zapowiedzią naszej współpracy oraz miłej znajomości. – Podjąłem stosowny toast, pamiętając, że w takich chwilach ważniejsze od zbliżenia kieliszków jest okazywanie akceptacji drugiej osoby.

Dla Wendy Thorn moja zasada nie tylko nie była obca, lecz zdecydowanie bardziej rozszerzała pojęcie osobistej aprobaty, gdyż patrząc mi w oczy, oznajmiła:

– Przyjęcie twojej propozycji, Michael, jest dla mnie jednocześnie wykroczeniem poza zakres służbowych powiązań, a to oznacza, że i pewne formalności mogą ulec uproszczeniu.

– Nigdy nie byłem entuzjastą sposobu, w jaki prawnicy zwykli się porozumiewać, ale przyznam, że tym razem jestem mile zaskoczony, i mimo że „prokurator” ma wagę swojej wymowy, to proste Wendy zdecydowanie jest mi bliższe.

– Nie przypuszczam, aby tylko to imię było ci bliższe, tak jak nie odczuwam twojego skrępowania w obcowaniu z kobietami. Żony zapewne również nie posiadasz. – Uniesionym brwiom towarzyszył uśmiech.

– Racja, nie posiadam, widocznie wspomniany brak skrępowania w poufałości do płci przeciwnej jednak nie odnosi ostatecznego sukcesu – odrzekłem, nie kryjąc zaczepnej przekory.

– To już bardziej byłabym skłonna do uznania faktu, iż rezygnacja z wyłączności posiadania to rzadka przypadłość i trudno się na nią natknąć.

– W przypadku mężczyzn nie jest chyba inaczej.

– Jest znacznie gorzej, może właśnie dlatego i ja nie mam męża… – Szczerze się roześmiała.

Zadanie pytania odnośnie do stopnia rozwiązłości w życiu prokurator Thorn może i miało uzasadnienie, lecz stawianie nawet najwłaściwszych pytań wcale nie oznacza uzyskania właściwych odpowiedzi, a niekiedy wręcz dyskwalifikuje nasz udział w dalszej dyskusji. Prokurator Thorn była zbyt ładna i inteligentna, aby z niej rezygnować.

– Jak już wspomniałem, słowo „prokurator” ma swój ciężar i przywołuje kwestie egzekucji kary.

– Ale ty specjalnie się nie boisz, prawda? – odrzekła w filuternym tonie.

– Aż tak w niczym nie zawiniłem, a mieć Wendy Thorn po swojej stronie zdaje się tylko korzystne.

– W czym korzystne, Michael?

Nieustępliwość spojrzenia Wendy Thorn wykluczała nieudzielenie odpowiedzi, jednak losowe zdarzenia potrafią wymusić swoją przewagę.

Nagły przechył blatu stołu i towarzyszący mu trzask rozbijanej na podłodze zastawy spowodowały odwrócenie uwagi do zdarzeń zewnętrznych. Następujący po chwili mocny wstrząs z towarzyszącym mu przeciągłym grzmotem wdzierającym się do pomieszczenia sali przez rozbite szyby tarasowych okien wywołał powszechny tumult zgromadzonych biesiadników. Zaskoczeni i przerażeni ludzie, nieudolnie czołgając się pomiędzy przewróconymi krzesłami, próbowali schronić się w bezpieczne miejsca naroży ścian oraz możliwie z dala od wiejących mrozem roztrzaskanych okien.

– Co się dzieje, Michael? – Wendy, kurczowo trzymając się mego ramienia, nie wykazywała chęci zmiany pozycji embrionalnego kłębu szczelnie przyległego do mej osoby, która w dziwnym pochyle wspierała się o odwrócony do pionu blat stołu.

– To chyba wstrząs sejsmiczny – odrzekłem, podejmując próbę podniesienia się z podłogi, w czym pozycja Wendy nie była zbyt pomocna.

Popłoch, trzęsąca się podłoga, opadające z sufitu warstwy tynku oraz niesione mroźnym powiewem tumany śniegu oblepiające ściany pomieszczenia tworzyły atmosferę traumatycznej ciszy. Dopiero nagłe i zdecydowanie przygaszenie oświetlenia i zaraz po nim wszechzalegająca ciemność wywołały kolejny stopień paniki objawiający się atawistycznym skowytem strachu.

– Wendy, zbierajmy się stąd, wstawaj, za nami jest wyjście. – Uniosłem ją z podłogi i kiedy stanęła na własne nogi, włączyłem latarkę iPhone’a. – Wychodzimy na parking, tam jest bezpieczniej, tutaj jest ryzyko zawalenia sufitu. Szybko, no już. – Popchnąłem ją przed siebie.

– Poczekaj, nie mam torebki, mam w niej telefon i klucze do samochodu. – Osunęła się na kolana i zaczęła po omacku dotykać podłogi.

Dołączyłem do poszukiwań, przesuwając snop światła wokół jej gorączkowo poruszających się dłoni, co zasadniczo nie przyspieszyło sukcesu.

– Gdzie ją miałaś? – spytałem.

– Jak to gdzie… Powiesiłam na krześle.

Schyliłem się do pozycji kucznej i zacząłem przepychać poszczególne krzesła, za czwartą sztuką ciągnął się pasek niedużej torebki.

– To ta? – Podałem torebkę domniemanej właścicielce.

– Tak, dziękuję… – Podniosła się z kolan i zawiesiwszy na szyi zgubę, uczepiła się mego ramienia.

Sala restauracyjna znajdowała się na parterze, co w przypadku nagłej ewakuacji jest okolicznością korzystną, chociaż i w tym przypadku możliwość otwarcia drzwi nie jest bez znaczenia. Niestety, naruszona wstrząsem konstrukcja budynku zwichrowała framugę i drzwi zostały zablokowane.

– Tędy… – Pociągnąłem Wendy w kierunku zdewastowanych okien wychodzących na taras, którego skrząca się powierzchnia zdawała się przyciągać mgliste światło wyłaniającego się spoza chmur księżyca.

Pozbawione szyb okna ułatwiały wydostanie się z restauracyjnej sali, jednak pokonanie dwudziestometrowej szerokości tarasu i zejście jego schodami do poziomu ulicy już takie proste nie było. Warstwa nawianego śniegu sięgała parapetu, a ten był na wysokości około osiemdziesięciu centymetrów od podłogi. Dla Wendy Thorn nie było to przejście łatwe do pokonania w spódnicy oraz na wysokich szpilkach.

Transport osoby niesprawnej praktycznie ogranicza się do trzech sposobów: na plecach, w uchwycie pod kolanami, czyli „na barana”, w przerzucie przez ramię lub na obu rękach przed sobą. Sposób ostatni ma również zastosowanie jako preludium do chwil intymnych, co w zaistniałej sytuacji należało całkowicie wykluczyć. Wybór ograniczał się więc do pozy „na barana” lub transportu na ramieniu. Spódnica i ograniczona możliwość korzystania z dłoni w trakcie czynności przenoszenia praktycznie wykluczały sposób „na barana”, pozostawała opcja wykorzystania ramienia. Odwróciłem Wendy twarzą do siebie i kucając, zarzuciłem ją na prawe ramię.

– Co jest, Michael? Co ty wyprawiasz… – Wiercąca się w moim uścisku prokurator potwierdzała słuszność nazwiska Thorn.

– Mniej ruchu, Wendy, i pilnuj torebki – mocniej objąłem jej uda – tam jest prawie metr śniegu. W twoim stroju to całkiem niezłe wyzwanie… Ponadto i tak już cię trzymam.

Zsunąłem się z parapetu w białą głębię, czując, jak kolana grzęzną mi we wcale nie takim znów śnieżnym puchu. Wendy milczała, uznając, że w wymianie argumentów pozycja ciała ma znaczenie. Dopiero kiedy moja ręka natrafiła na poręcz przy zejściu z tarasu, odezwała się, przekrzykując narastający w siłę kolejny grzmot:

– Na prawo, pod wiatą stoi mój samochód!

Spojrzałem we wskazanym kierunku i ruszyłem pod prąd szalejącej wichury. Rzeczywiście po kilkudziesięciu metrach zbliżyłem się do niewielkiego zadaszenia, którego tylną część stanowiła ściana świerkowego zagajnika. Ciężkie płaty śniegu zwisały z dachu, sięgając niemal karoserii zaparkowanych samochodów, Czarna bryła range rovera wyraźnie odbijała swym kształtem od dwóch zaparkowanych obok sedanów, nie pozostawiając wątpliwości, kto jest jego właścicielem.

– Już dosyć tego noszenia… – Wendy stanowczo poklepywała moje plecy.

Pewność jej decyzji wyraźnie się zachwiała, gdy stając obok auta, zdała sobie sprawę, że warstwa nawianego śniegu znacznie przewyższa wysokość jej szpilek. Okazywanie słabości musiało jednak nie być zwyczajem stylu reakcji atrakcyjnej prokurator.

– Wskakuj! – krzyknęła i nacisnąwszy pilot, szarpnęła za klamkę drzwi kierowcy.

Zdążyłem ledwo zamknąć drzwi, gdy Wendy z impetem ruszyła spod wiaty. Wycieraczki zsunęły nawiany śnieg, a jasne snopy przednich reflektorów auta poprowadziły nas do wyjazdu z parkingu. To, co napawało strachem w restauracyjnej sali, na zewnątrz jakby nie było zauważalne, piętrzące się przed nami śnieżne pryzmy tłumiły perspektywę ulicy, a panująca ciemność nie pozwalała określić skutków wstrząsu sejsmicznego.

– To był silny wstrząs, nieczęsto się takie tutaj zdarzają…

Potężny łomot zagłuszył głos Wendy, samochód uniósł się lekko w górę, po czym z powracającą grawitacją zarył tylnymi kołami w najbliższą pryzmę. Auto musiało mieć wciśnięty hamulec, bo dopiero po chwili, kiedy Wendy odruchowo wcisnęła pedał gazu, z wolna zbliżyło się do osi ulicy.

– O kurwa!! To wulkan… – Wendy zdążyła wykrzyknąć, gdy na zachodniej stronie horyzontu wystrzelił w górę wąski pióropusz czerwonych ogni.

Przez kilkadziesiąt sekund szkarłatna wstęga wiła się ku przestworzom, aż pełzające za nią kłęby biało-szarego dymu przesłoniły zachodnią połać nieba. Księżyc w bezpiecznej odległości trwał na swojej niezmienionej pozycji, tworząc swoisty kontrapunkt dla rozlewającego się po niebie jasnego obłoku. Zrobiło się dziwnie cicho, aby po chwili daleki pomruk ożywionego wulkanu wypełnił odpływającą ciszę.

– Wygląda na to, że dość daleko od nas. – Wpatrywałem się w niezwykłe zjawisko, które znane mi było jedynie z lekcji geografii.

– Przeważnie takie erupcje mają miejsce gdzieś na Aleutach, ale sądząc po sile wstępnego wstrząsu, to któryś z wulkanów będących bliżej zatoki.

– I często się tak dzieje?

– Jest ich tak dużo, że na pewno nie rzadko, chociaż ta erupcja należy do bardzo silnych i jej sprawca musi by całkiem blisko.

– Wstrząs musiał przerwać zasilanie elektryczne, wkoło nadal jest ciemno. – Rozglądając się, nagle zauważyłem, że w odległości około dwudziestu metrów, za dzielącą od ulicy śnieżną pryzmą, dwa punkty świetlne uporczywie nacierają na szybę wystawy sklepu. – A to co? – spytałem.

– Gdzie? – Wendy, unosząc się na siedzeniu, starała się patrzeć we wskazanym kierunku.

– Zobacz, chyba próbują rozbić szybę i wedrzeć się do sklepu… – odparłem, wyskakując z auta.

Pryzma była na tyle wysoka, że dostanie się na drugą stronę wymagało co najmniej umiejętności początkującego Szerpy. Chodzenie na czworakach jednak sprawdza się w wielu przypadkach i chwilę później ześlizgnąłem się na chodnik. Od drugiej strony śnieżnego zwaliska ledwie było widać dach auta, a jego światła tworzyły unoszącą się nad pryzmą słabo widoczną poświatę. Podbiegłem do miejsca akcji, gdy obaj natrętni klienci zdążyli już rozbić witrynę sklepową i sposobili się do wejścia.

– Zapomnieliście kluczy… czy może aż tak się wam pali do zaręczyn? – odezwałem się, rozpoznając branżę jubilerską sklepu. Obaj błyskawicznie odskoczyli od witryny i zbliżyli się do mnie.

– Źle trafiłeś, sukinsynie, a spieszyć to się może tylko tobie, i to prosto do piekła… – Znajdujący się bliżej mnie łotr wycedził zbyt długie zdanie i zamierzył się zaciśniętą pięścią w kierunku mojej głowy.

Niespodziewane ciosy odnoszą swój skutek, gdy nie są nadmiernie anonsowane, w przeciwnym razie największe zagrożenie stwarzają ich wykonawcom. Odskoczyłem do tyłu i jednocześnie z prostej nogi uderzyłem w przedramię skierowanej ku mnie ręki. Siła uderzenia obróciła napastnika, a ostry cios łokciem w skroń rozłożył go na śnieżnym posłaniu.

Uliczne burdy dla kompana uśpionego zbira musiały być bardziej powszechne, o czym mogły świadczyć posiadane umiejętności. W jego ręku pojawił się groźny oręż, armijny nóż Ka-Bar, którego osiemnastocentymetrowe ostrze zarówno wyglądem, jak i efektem działania praktycznie niczym się nie różniło od bojowego bagnetu. O ile goła pięść w zwarciu ma ograniczone możliwości zadania zwycięskiego ciosu, o tyle uzbrojona w nóż dłoń w takim przypadku osiąga ostateczną przewagę. Mój instruktor walki, wojenny wyga, sierżant Backs szkolący ze sztuki samoobrony zasobnych cywilów w należącej do mojego ojca, majora Wooda, firmie Bezpieczeństwo Stosowane, zawsze powtarzał: „Jak spotkasz na swej drodze faceta, który ma w ręce nóż i nie zamierza nim kroić chleba, to jesteś zwolniony z wszelkich ograniczeń. On zamierza cię zabić i jeśli przewidujesz komuś o tym opowiedzieć, to musisz go pierwszy załatwić”.

– To już lepiej trzeba było postarać się o dzidę, śnięty kutasie. – Postanowiłem sprowokować bandziora.

– Dla ciebie wystarczy, wszarzu. – Rzucił się do przodu z wyciągniętym prawym ramieniem.

Wykonując uniki zadawanych nam ciosów, można odskoczyć od przeciwnika, przykucnąć na ziemi lub, co bardziej rzadkie, wyskoczyć w górę. Oderwanie się od ziemi zaskakuje przeciwnika oraz uniemożliwia mu nagłą zmianę kierunku ataku, zaś stronie przeciwnej pozwala wykorzystać skumulowaną w wyskoku energię, powiększoną powietrznym półobrotem, do trafnego uderzenia stopą w skroń napastnika. Jeżeli nawet cios nie powali przeciwnika, to na tyle go oszołomi, że kolejny cios w głowę załatwia sprawę. Obcas mojego prawego buta nie był aż tak precyzyjny, ale uderzenie w oko można było zaliczyć do wykonania zadania. Bandzior odruchowo chwycił się za rozłupany oczodół i osunął się na kolana. Wyrżnąłem go z drugiej nogi w skroń i tym razem obaj już leżeli bez ruchu w śnieżnej pościeli.

Podniosłem nóż, był prawie nowy, obszukałem zbira i znalazłem przytroczoną do paska spodni skórzaną pochew. Branie łupów zawsze było prawem zwycięzcy, przyjrzałem się nożowi i widząc kątem oka, że pierwszy ze zbirów usiłuje się podnieść, gwałtownym ruchem ręki wbiłem ostrze w jego prawą dłoń. Jęknął z bólu i powrotnie opadł na chodnik, po czym jego głowa spoczęła na śnieżnej powłoce, a on zastygł w bezruchu. Wytarłem z noża ślady krwi i schowałem łup do kieszeni marynarki.

– Wybuch wulkanu chyba ich mniej zaskoczył. – Prokurator Thorn w obszernej parce oraz butach typu eskimos stała obok mnie i przypatrywała się nieprzytomnym zbirom.

– Skąd to przebranie i jak się tutaj dostałaś? – spytałem.

– To Alaska, warto mieć coś na zmianę w samochodzie, a szlak to ty pierwszy przetarłeś. Mieli broń?

– Na pewno nóż – sięgnąłem do kieszeni, aby pokazać dowód – co do reszty, to nie sprawdzałem.

– To warto sprawdzić – odrzekła i kucnąwszy przy krwawiącej dłoni bandziora, zaczęła rozpinać jego kurtkę.

Rzeźwiący chłód Alaski oraz bliski zapach kobiety w swej kombinacji musiały wzmagać samczą chęć dominacji, gdyż w lewej dłoni zbira nagle pojawi się pistolet.

– Uważaj, Wendy! Ma broń – zdążyłem krzyknąć, gdy odgłos dwóch następujących po sobie strzałów dołączył do pomruku ożywionego wulkanu.

Strzelanie na oślep nie jest zupełnie pozbawione efektu posiadanej przewagi, ale rzadko wywołuje zamierzony rezultat. Niekontrolowany odrzut strzału tylko bardziej oddala od zamierzonego celu, ale nie wyklucza trafień przypadkowych.

Kopnąłem w uniesione odrzutem strzału ramię zbira i widząc w jego oczach wściekłość rewanżu, chwyciłem go za uszy i zdecydowanym ruchem skręciłem mu kark. Na twarzy Wendy Thorn malowało się przerażenie, chociaż jej wzrok nie był skierowany na pożegnalny grymas bandziora. Spojrzałem w tę samą stronę i zobaczyłem, że krawędzie rozdartej na udzie spódnicy pokrywają się czarno-czerwonym kolorem.

– Zostałam trafiona… – Wendy łamiącym się głosem zdawała się mówić do samej siebie. Jej dłoń przykryła rozerwaną spódnicę, aby moment później zaświadczyć o racji odkrycia.

– Spokojnie, Wendy, pozwól, że zobaczę. – Skierowałem światło latarki iPhone’a na powiększającą się plamę na rozdartej spódnicy.

Rana była po zewnętrznej stronie prawego uda, trochę poniżej krawędzi majtek. Rozerwany materiał nie pozwalał na dokładną ocenę wyrządzonego urazu, ale pewne było, że kula nie ugrzęzła w udzie, tylko stycznie je zahaczyła.

– Wygląda to znacznie gorzej, aniżeli jest w rzeczywistości. Masz tylko trochę rozdarte udo, pocisk przeleciał po prostu zbyt blisko ciebie.

– Ale na tyle, kurwa, niedaleko, aby mi prawie urwać dupę… – Prokurator Thorn odzyskała świadomość chwili.

– Nawet jej nie tknął, to tylko udo. Zaraz zrobimy opatrunek i podjedziemy do szpitala. – Przerzuciłem Wendy przez ramię i już wytyczonym szlakiem dostaliśmy się do auta.

– Michael, może jednak czasami należałoby mnie zapytać o moje zdanie, co nie? – Spojrzała na mnie urażonym wzrokiem, kiedy usadowiłem ją na tylnym siedzeniu.

– Myślę, że z tej spódnicy już niewiele będzie. – Ściągnąłem marynarkę oraz koszulę.

– Co ty wyrabiasz? – Patrzyła na mnie, jakby nie wierząc własnym oczom.

– Sytuacje niezwykłe wymuszają zachowania podobne. – Dwoma gwałtownymi szarpnięciami oderwałem rękawy koszuli i równie szybko rozdarłem bok spódnicy oraz czarne rajstopy na prokuratorskim prawym udzie.

Wendy Thorn na tyle była zszokowana moim zachowaniem oraz widokiem nadszarpniętego kulą uda, że nawet nie oponowała, kiedy układając zrolowany rękaw na jej udzie, musiałem rozszerzyć jej nogi, aby drugim rękawem szczelnie owinąć krwawiącą ranę. Oderwałem ze spódnicy wewnętrzną lamówkę i możliwie mocno zacisnąłem na prowizorycznym opatrunku.

– Nie wiem, co bardziej jeszcze mogłoby mnie zaskoczyć… – Przyglądała się, jak wycieram skrwawione dłonie w resztki mojej koszuli.

– Niewymuszone i szczere gratulacje kolegów za wygraną sprawę?

– Może… – Roześmiała się. – Ale najgorsze jest to, że jestem ci wdzięczna i muszę coś z tym zrobić.

– Nic nie musisz, wystarczy, że nie odwrócisz głowy. – Nachyliłem się i pocałowałem jej usta.

Po dłuższej chwili, gdy nasze usta uwolniły się od wzajemnego klinczu, odrzekła:

– Co by nie powiedzieć, Michael, ale zwykły podryw to nie jest. A teraz jedź do szpitala.

Zanim wskazała mi drogę, Wendy wykonała krótki telefon na policję, informując o napadzie na sklep jubilerski oraz o konieczności przysłania koronera. Odbierającym telefon przypuszczalnie nie był oficer dyżurny, a lakoniczność rozmowy wskazywała, że sprawa otrzymała klauzulę: „pilna”.

W szpitalu było tłoczno i, co ważniejsze, widno. Albo włączył się awaryjny generator prądu, albo już zdążono usunąć usterkę zasilania zewnętrznego. Ambulanse co chwila zwoziły ciężko rannych, a wielu z poszkodowanych w lepszym stanie przychodziło o własnych siłach. Prokurator Thorn w kolejce nie musiała się ustawiać, wystarczyło, że w recepcji okazała odpowiedni dokument. Moment później pojawił się przy nas główny lekarz nocnego dyżuru, pobieżnie spojrzał na opatrunek uda Wendy i ująwszy zdecydowanie jej ramię, wskazał na drzwi windy. Na piętrze z nazwą „blok operacyjny” moja opieka została ograniczona do zajęcia miejsca na krześle w niedużej poczekalni.

Szpitalne poczekalnie, jak żadne inne, wypełnione są skrajnymi uczuciami. Uczuciem nadziei, że od teraz będzie już tylko lepiej, lub przesycone traumą nadziei niespełnionej. Przypadek prokurator Thorn nie stanowił podstawy do zmartwień szczególnych, kilka szwów powinno wystarczyć do pełnego powrotu fizycznej sprawności, a miejsce pozostającej blizny co najwyżej w chwilach intymnej zabawy mogło wzbudzać dodatkowe zainteresowanie.

– A tobie nic się nie przydarzyło? Potrzebujesz pomocy? – Młoda lekarka w niebieskim uniformie przystanęła obok, bacznie mi się przyglądając.

– Oprócz erupcji wulkanu i napadu dwóch zbirów nic szczególnego. Jestem tutaj głównie w roli pielęgniarza i staram się nie korzystać z pomocy innych – odparłem, zastanawiając się, czy jej roboczy strój spełniał wyłącznie standardy szpitalnej higieny, czy raczej zbyt małym rozmiarem podkreślał kształtną figurę.

– Pytam, bo masz krew na rękach. Ponadto chyba zbyt zimno na samą podkoszulkę… Chociaż opatrunek z koszuli widziałam po raz pierwszy. I to całkiem dobry opatrunek.

– Niestety nie była białego koloru…

– Jak masz na imię i czym się zajmujesz? – Roześmiała się.

– Michael Wood i jestem inżynierem, a ty jesteś chirurg, Kate Willis. – Przyglądałem się jej zawieszonemu na szyi identyfikatorowi.

– Twoja podopieczna dobrze trafiła. Może i nie chciałabym być w sytuacji, jaka się jej zdarzyła, ale co do towarzystwa… to czemu nie. – Lekko wydęła usta i nie tracąc dobrego humoru, dodała: – A teraz idź się umyj, pacjenci mogliby mieć niewłaściwe skojarzenia. – Wskazała na drzwi do łazienki.

Parę minut później w poczekalni ponownie pojawiła się chirurg Willis, tym razem w roli prowadzącej wózek, na którym siedziała prokurator Thorn. Wendy rozerwaną spódnicę zastąpiła spodniami lekarskiego uniformu, reszta stroju nadal nie odbiegała od paryskiego szyku.

– Skończyło się na siedmiu szwach. – Wskazała na prawe udo. – Kate, która mnie szyła, twierdzi, że twój opatrunek zapobiegł znacznemu rozszerzeniu się rany. Dzięki, Michael. W domu czeka cię solidny drink.

Przy wyjściu ze szpitala, gdy przejmowałem dalsze prowadzenie wózka, Kate Willis, żegnając się z pacjentką, wsunęła mi w kieszeń marynarki swoją wizytówkę z drobnym dopiskiem: „W razie gdybyś jednak potrzebował pomocy”.

Mój pobyt w Anchorage w sferze „korzyści uboczne” zaczynał mieć niezłe osiągnięcia – raczej pozytywna opinia u prokuratora okręgowego oraz deklaracja pomocy chirurga chroniły przed ciemną stroną losu, co do reszty, to nawet zastanawiałem się, czy aby z samego ranka nie odwiedzić miejscowego punktu loterii Powerball, ale jak powszechnie wiadomo, nie należy być zachłannym oraz uprzedzać wydarzenia trwającego dnia. To Wendy, wsiadając do auta, zdecydowała:

– A teraz, Michael, zapraszam do mnie, czeka tam na ciebie obiecany drink.

Miejsce zamieszkania prokurator Thorn nie ucierpiało podczas sejsmicznego wstrząsu, czego przyczyną była zapewne jego zwarta konstrukcja jednopiętrowego domu. Obszerny salon w stylu loft przeczył skromności bryły budynku, a znajdujące się na piętrze cztery sypialnie o umiarkowaniu w wygodzie też nie świadczyły.

– Ładnie tu – pochwaliłem, wpatrując się w zawieszony nad kominkiem portret właścicielki, wykonany w stylu Andy’ego Warhola.

– Czasami tylko zbyt przestronnie. – Uśmiechnęła się w krótkiej zadumie.

– Ale na pewno wygodnie – odrzekłem.

Swoboda zachowania we własnym domu ograniczona jest głównie obecnością gości. Wendy Thorn musiała być mocno świadoma swego nastroju, gdyż zrzuciwszy z ramion żakiet kostiumu, przylgnęła do mnie, mówiąc:

– Michael, jestem u siebie i chcę się czuć swobodnie. Zostaniesz tutaj na noc. Zadzwonię do hotelu, aby przysłali twój bagaż, to, co masz na sobie, już ci więcej i tak nie będzie przydatne. Na górze są sypialnie oraz łazienki. Należy ci się ciepły prysznic.

– A ty… – dotknąłem jej płóciennych spodni – z tym opatrunkiem?

– Kate okleiła opatrunek jakąś folią, ponoć mogę w niej brać kąpiel. Jednak dodała, abym starała się przez kilka dni nie wykonywać gwałtownych ruchów tą częścią ciała.

– Sądzisz, że to zalecenie stricte lekarskie czy raczej kobieca przezorność?

– Myślę, że to bardziej babska zazdrość. – Uniosła brwi, śmiejąc się.

Dochodziła północ, kiedy oboje opatuleni w szlafroki siedzieliśmy na obszernej sofie, grzejąc się ciepłem płomieni kominka oraz drugą szklaneczką mocno podstarzałego bourbona.

– Wiesz co, Michael – Wendy, wpatrując się przez szklaną ścianę w czerwoną poświatę zachodniego horyzontu, raptem nie mogła powstrzymać się od śmiechu – przypomniało się mi twoje stwierdzenie, „iż żar piekła wcale nie musi być aż tak zły”. No więc powiem ci, że nie przypuszczam, aby jego słuszność mogła być bardziej na czasie niż obecnie.

– Gdybym był bardziej przewidujący, mówiąc te słowa, to dodałbym: „o czym warto się przekonać, gdy tylko zdarzy się ku temu okazja”.

– Już nic nie mów – szepnęła mi do ucha, po czym rozwiązawszy pasek szlafroka, dodała: – ale o opatrunku pamiętaj…

3

Przekonanie, iż noc w nie swoim łóżku nie zapewnia spokojnego oraz wypełnionego wypoczynkiem snu, w przypadku łóżka Wendy Thorn było tylko połowicznie słuszne. Swoją racją odnosiło się głównie do wspólnych cielesnych wyczynów, którym sen jest mało użyteczny, za to wygoda łóżka nader praktyczna, zwłaszcza gdy pewna czujność zachowania, wynikająca z zaleceń chirurga, jest wymagana. W pozostałej przydatności łóżko Wendy sprawdzało się doskonale, o czym najlepiej świadczyło szeptane mi do ucha zdanie:

– Już po dziesiątej, czas na nowy dzień, wstawaj, Michael. Armia już od czterech godzin nie śpi.

– To ta sama Wendy… – Uniosłem głowę, aby bliżej się jej przyjrzeć.

Pozycja kuczna przy boku łóżka świadczy o poświęcanej uwadze leżącemu, zaś pozycja horyzontalna wywołuje uczucie wdzięczności dla okazującej nam przychylność osoby. Gwałtownym chwytem objąłem talię Wendy i uniósłszy ją nade mną, ułożyłem obok.

– Michael! Jestem już pomalowana, zaraz…

– Zupełnie niepotrzebnie, to oryginał nadaje właściwą wartość. – Zamknąłem jej usta pocałunkiem, jednocześnie rozwiązując pasek szlafroka.

Prokurator Thorn w kolejności rannego rytuału zakładanie bielizny musiała traktować z pewną zwłoką, gdyż pod szlafrokiem jedynie biała plama chirurgicznego plastra przesłaniała część jej uda.

Wendy, łapiąc oddech po niespodzianym pocałunku, nie wykazywała ochoty do sprzeciwu, leżała spokojnie, jedynie jej brwi uniosły się do możliwie najwyższego poziomu i z nieodzownym nawykowi uśmiechem skwitowała:

– Ponoć sequel jest najlepszą metodą na utrwalenie oryginału, a jeżeli jeszcze z tą samą obsadą, to szkoda rezygnować… – Kusicielsko przymknęła powieki, po czym podniosła się, aby oswobodzić ramiona z rękawów szlafroka i objąwszy mnie za szyję, przyjąć pozycję bardziej wskazaną.

Po burzliwej nocy życie w Anchorage wracało do normalnego trybu. Odległy od miasta o około trzydzieści kilometrów wulkan Mount Spurr, jak podała lokalna stacji TV, sprawca niespodzianki, w dziennym świetle nadal mocno dymił wyrzucanym popiołem, tworząc po zachodniej stronie unoszące się w górę sine obłoki. Wiatr na szczęście wiał z kierunku północno-wschodniego, oddalając szare pyły w kierunku Morza Beringa.

Przed wyjściem z domu Wendy w zwięzłej rozmowie telefonicznej poinformowała szefa lokalnej policji o czekającym go spotkaniu. Krótkie „do zobaczenia” oznaczało, że propozycja została przyjęta, czemu z pozycji prokuratora okręgowego trudno byłoby się dziwić, ale z mojej pozycji, zwłaszcza tej sprzed kilku godzin, Wendy Thorn aż tak zasadnicza nie była.

– Chcę, żeby wczorajszy incydent z bandziorami nie pozostawiał żadnych niedomówień, i dlatego jedziemy na posterunek policji, aby złożyć oficjalne zeznanie w tej sprawie – wyjaśniła po odłożeniu telefonu.

– Potrzebujemy jakąś uzgodnioną wersję? – spytałem, unosząc brew.

– Nie musimy niczego uzgadniać. Po szczęśliwym opuszczeniu zdemolowanej restauracji, będąc w moim towarzystwie, zauważyłeś, jak dwaj osobnicy usiłują wtargnąć do sklepu jubilerskiego i jako przykładny obywatel postanowiłeś im w tym przeszkodzić. Niestety twoja argumentacja spotkała się z brakiem zrozumienia, a nawet wywołała agresję. Jeden z bandziorów rzucił się na ciebie z pięściami, jednak jego umiejętności w tym względzie okazały się niewystarczające i w trakcie ataku poniósł sromotną klęskę. W tym samym czasie drugi z bandziorów zaatakował cię nożem, a twoja sprawna obrona spowodowała, że stracił przewagę i nie uniknąwszy wymierzonego mu ciosu, oszołomiony osunął się na ziemię. Niestety podczas naszej próby jego identyfikacji zdołał wyciągnąć pistolet i oddał dwa strzały, z których jeden zranił moje udo. Chwilę później podczas próby kolejnego ataku wywiązała się szamotanina, w trakcie której napastnik poniósł śmierć. Jako dowód załączysz odebrany nóż, pistolet zapewne został odnaleziony przez patrol policyjny. Kolejnym dowodem jest wizyta podczas nocnego dyżuru w szpitalu, gdzie udzielono mi pomocy w opatrzeniu rany postrzałowej. Tak to było, prawda? – Wendy Thorn, stawiając znak pytania, nie miała wątpliwości co do słuszności i zgodnej z prawdą interpretacji zdarzenia.

Moja reminiscencja zdarzenia różniła się w pewnych szczegółach, nie zamierzałem jednak zwracać na nie uwagi, liczyło się to, że w obu wersjach kara została wykonana. Entuzjastycznie skinąłem głową na zgodę i udaliśmy się na posterunek.

Składanie zeznań na policyjnym posterunku w obecności wynajętego adwokata a składanie zeznań w obecności zaprzyjaźnionego prokuratora tak się ma do siebie jak odpowiadanie na zadawane pytania komisji egzaminacyjnej do formułowania tychże pytań przez przewodniczącego tejże komisji. W obu przypadkach temat jest ten sam, ale nikt w komisji nie ma wątpliwości, po której stronie jest słuszność jego interpretacji. Nasza wizyta praktycznie ograniczała się do oświadczenia Wendy o zaistniałym wydarzeniu, przy czym moją rolą było głównie przytakiwanie oraz potwierdzenie przedstawionego zdarzenia. Poświadczenie to było opatrzone własnoręcznym podpisem w obecności wszystkich zgromadzonych.

Reakcja szefa policji była nader pozytywna, zwłaszcza kiedy oznajmił, że obaj przestępcy byli wielokrotnie zatrzymywani i obaj byli po niemałych wyrokach więziennej odsiadki. Na zakończenie spotkania szef policji w pompatycznym trybie podziękował prokurator za jej przykładną służbę społeczeństwu, i to nie tylko na sali sądowej. Mnie również z pańskiego stołu spadły okruchy serdeczności, zawarte w krótkim: „Dziękuję, panie Wood, za właściwą postawę”.

Wychodząc z budynku policji, Wendy, być może ponownie przywołując w swojej pamięci akcję obu zbirów, z nutą lekkiego zażenowania orzekła:

– Dobrze wiesz, Michael, że tak naprawdę to liczy się wyłącznie satysfakcja, a minionej nocy była ona całkowicie i wyłącznie po twojej stronie.

– No nie chciałbym, aby to zabrzmiało zarozumiale, ale w pewnych chwilach tejże nocy sprawiałaś wrażenie raczej zadowolonej.

– I to nawet bardzo… nieskromny chłopaku. – Mocny kuksaniec w mój bok nie mógł być lepszym uznaniem.

– Dzień dobry, prokurator Thorn… – Za naszymi plecami odezwał się kobiecy głos. – Przepraszam za to nagłe najście, ale proszę o kilka słów dla naszych telewidzów. – Młoda reporterka z mikrofonem opatrzonym flagą lokalnej stacji telewizyjnej biegła w naszym kierunku. Za nią z kamerą na ramieniu podążał operator telewizyjny.

Dla Wendy Thorn jako osoby publicznej mikrofon oraz oko telewizyjnej kamery nie były obce, to dzięki nim obywatele nie tylko mogli przekonać się o sposobie pełnionej przez nią misji, ale również poznać jej fizyczną atrakcyjność.

– Dzień dobry – odpowiedziała skromnie, wiedząc, że mikrofon oraz kamera mogą być już włączone.

– Pani prokurator, mamy informację, że podczas ubiegłej nocy nie dość, że zaskoczył nas wulkan Spurr, to również udało się złapać na gorącym uczynku ograbiania sklepu jubilerskiego dwóch groźnych gangsterów. Co więcej, w tym incydencie to właśnie pani rola jest szczególna. Na szczęście odniesiona przez panią rana to tylko niegroźne skaleczenie. Proszę nam o tym opowiedzieć… nasi telewidzowie na pewno na to zasługują.

– No cóż, zawsze powtarzam, że transparentność w postępowaniu dowodowym jest sprawą naczelną, ale muszę przyznać, że czasami sama jestem zaskoczona, jak szybko rozchodzą się wieści. – Roześmiała się, po czym odwracając się od reporterki, zwróciła się do mnie. – Myślę, że w tym przypadku to towarzyszący mi inżynier Michael Wood mógłby udzielić najlepszej odpowiedzi. Proszę, Michael. – Wskazała na podtykany mi mikrofon.

– To prawda, mogę potwierdzić, że wczorajszej nocy podczas ewakuacji z restauracyjnej sali, na której odbywało się zakończenie sympozjum dotyczącego wykorzystania energii geotermalnej z lokalnych źródeł, przypadkowo natknąłem się na dwóch mężczyzn demolujących sklep jubilerski. Po krótkim starciu zostali oni obezwładnieni. W trakcie akcji niestety jednemu z nich udało się wyciągnąć broń i jedna z kul drasnęła prokurator Thorn. Na szczęście rana okazała się niegroźna i po opatrzeniu w szpitalu nie wymagała dalszej hospitalizacji. Uzyskana od szefa policji informacja, że obydwaj sprawcy byli groźnymi recydywistami, potwierdza fakt, że ręka sprawiedliwości zawsze dosięgnie przestępców. Zwłaszcza ręka tak atrakcyjnej prokurator. – Ująłem dłoń Wendy i delikatnie zbliżyłem do ust.

– Dziękuję, Michael, twoja relacja była wystarczająco ścisła. Pozdrawiam telewidzów, do zobaczenia. – Wendy zdecydowanym ruchem opuściła dłoń.

– Również dziękuję, Cindy. – Spojrzałem na przypięty do służbowej parki identyfikator.

– Tak, proszę państwa, trochę mnie zatkało. – Cindy trzymała mikrofon już przy swoich ustach. – Ale co tam wulkan i zgraja gangsterów, skoro są tacy mężczyźni. Jak on miał na imię? Michael… – Szelmowsko się uśmiechnęła do kamery, kończąc swoje wejście.

W samochodzie, kiedy już opuszczaliśmy parking policyjny, Wendy zdecydowała się w końcu przemówić.

– Jesteś zbyt swobodny w zachowaniu, Michael. Co nawet ma swoje zalety w obcowaniu bezpośrednim, ale kiedy wkoło są ludzie, i do tego telewizja, to mógłbyś się powstrzymać od uwodzicielskiej normy.

– Prostolinijność jest konieczna, to nie komplikuje zrozumienia podstawowych pojęć.

– Jasne, nawet załatwia sympatię personelu szpitala oraz stacji telewizyjnej.

– A może nawet pozwala zapukać do wymiaru sprawiedliwości.

– Zwłaszcza gdy drzwi pozbawione są zamka. – Spojrzała na mnie z uniesioną brwią, jednocześnie się śmiejąc.

W kieszeni marynarki odezwał się sygnał przychodzącej wiadomości. Spojrzałem na ekran iPhone’a.

Jesteś już tam czwarty dzień. Ico, nawet wulkan cię nie przeraził…

– Coś pilnego? – spytała Wendy.

– Moja asystentka, Lucy Parker, dziwi się, że nawet wulkan mnie nie wystraszył.

– Ładna, śpisz z nią?

– Miss Kalifornia, ale nie śpimy razem, to by nas rozłączyło.

– Hmm, nawet ci wierzę. Zostawiłeś u mnie walizkę…

– Nie tylko, wiele uroczych wspomnień też.

– Ciekawe, czy długo będziesz je pamiętał…

– A twój opatrunek dobrze się trzyma? – Dotknąłem jej uda.

– No więc tego akurat jestem pewna. – Roześmiała się, przesłaniając mi usta dłonią i dociskając pedał gazu.

4

Farma Tohu zajmowała tysiąc pięćset hektarów północnego obszaru Wyspy Północnej Nowej Zelandii. Najbliższym jej miastem było Hamilton, położone niecałe dwadzieścia pięć kilometrów na południe, od północy granice farmy wytaczała szosa Orini Road. Klasyfikacja terenu jako farmy była właściwa głównie z powodu hodowli owiec, co nie było niczym niezwykłym zarówno w okolicy, jak i na pozostałej części Nowej Zelandii, odstępstwem za to było rozszerzenie prowadzonej na farmie działalności o kolejne stadia przetwórstwa hodowanych trzód, łącznie z własnym ubojem oraz produkcją wełny. Takich przedsiębiorstw było niewiele, a Farma Tohu była niewątpliwie największą z nich i dotyczyło to obu wysp Nowej Zelandii. Dodatkowym wyróżnikiem farmy był akt jej własności, a mianowicie, w przeciwieństwie do większości innych farm, których terytorium było dzierżawione od państwa bądź danego plemienia Maorysów, farma Tohu, jak wskazywała jej nazwa, należała w całości i wyłącznie do rodziny Tohu. Hodowlą owiec, ale również i bydła rogatego zajmowały się kolejne pokolenia rodziny i to one stworzyły podwaliny znaczenia oraz finansowej niezależności farmy.

Haki Tohu, potomek znamienitego plemienia Maorysów, przejmując pokoleniową sukcesję na początku lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, postanowił zmienić dotychczasowe zwyczaje rodziny i typową hodowlę owiec zaczął traktować jako pierwszy etap globalnej produkcji żywności oraz równie poszukiwanej wełny czesankowej. Mając niespełna trzydzieści lat, przeistoczył się z typowego farmera w prężnego przedsiębiorcę. Pozostali przyglądali się mu z zaciekawieniem, nie widząc w jego pomyśle specjalnych korzyści, a jedynie ryzyko braku doświadczenia w kolejnych etapach przetwórstwa przemysłowego. Swój błąd zrozumieli po kilku latach, kiedy to z terenu farmy nie wyjeżdżały już ciężarówki pełne bali surowej wełny oraz przeznaczonych na ubój owiec, lecz porcjowane i sterylnie zapakowane produkty spożywcze oraz kontenery różnokolorowych wełnianych motków. W przynoszonym zysku farma nie miała konkurencji, gdyż nie tylko nie była obarczona ceną dzierżawy terenu, ale i brak kosztów pośrednich w zintegrowanym ciągu produkcji pozwalał generować maksymalne zyski. Zyski, którymi Haki Tohu nie musiał się z nikim dzielić.

W podejmowanych decyzjach Haki Tohu kierował się głównie własnym zdaniem nie dlatego, że uważał je za nieomylne, lecz głównie z powodu praktycyzmu oraz poczucia głębokiej odpowiedzialności za swoje czyny. To jemu, i tylko jemu, przypadała gloria właściwego wyboru, a kiedy były to decyzje niezbyt trafione, wówczas nie musiał obarczać innych o spowodowanie niekorzystnych następstw i tym samym, co równie ważne, nie przysparzać sobie osób nieżyczliwych. W późniejszym czasie, kiedy dzieci dorosły i ich życie również związało się z farmą, Haki Tohu stał się mniej zwierzchni w swoich decyzjach i sprawy kluczowe starał się omawiać z przyszłymi spadkobiercami, chociaż nadal traktował to głównie jako ewentualną weryfikację szczegółów sprawy, której ostateczne zatwierdzenie i tak zawsze pozostawiał sobie. Rację takiego postępowania utwierdzał jego syn, Rongo, który jakkolwiek będąc dyrektorem zarządzającym farmy, niestety nie przejawiał zdolności do podejmowania właściwych decyzji strategicznych, co głównie wynikało ze słabej wiedzy technicznej oraz zbytniego zapatrzenia w samego siebie. Nawet gdy pojawiała się potrzeba usprawnienia stosowanej technologii oraz wymiany zużytych urządzeń, Rongo nie wykazywał stosownych działań i Haki Tohu był zmuszony wspomagać się opiniami firm zewnętrznych.

W sprawach formalno-prawnych oraz w dziedzinie zewnętrznych zobowiązań jego zdanie zawsze było korygowane przez starszą córkę, Tię, absolwentkę studiów doktoranckich na wydziale prawa Uniwersytetu Columbia. Haki Tohu, odmiennie niż w przypadku syna, miał do niej bezgraniczne zaufanie i prawie nigdy nie kontestował jej decyzji. Jego uczucia ojcowskiej więzi były w tym przypadku mocno znaczące, mimo że Haki Tohu był z natury raczej powściągliwy w ich okazywaniu. Odstępstwem od tej reguły była jego młodsza córka, Aka, doktor weterynarii, której bezpośrednio podlegało wszystko, co było związane z hodowlą owiec oraz przetwórstwem spożywczym. Aka Tohu była świadoma swej uprzywilejowanej pozycji i starała się jej nie eksponować pośród rodzeństwa, ale zachowanie ojca nie dawało jej żadnych szans w osiągnięciu tego celu, zwłaszcza że po nagłej śmierci żony Haki Tohu od kilku lat pozostawał sam.

Rodzinny model zarządzania farmą dobrze sprawdzał się, gdy w początkowym okresie dzieci, usatysfakcjonowane wytyczoną im rolą w zarządzaniu farmą, starały się wykazać swoją postawą słuszność postępowania ojca oraz spełniać pokładane w nich nadzieje. Jednak z biegiem lat różnica w spojrzeniu na pewne sprawy przez seniora rodu oraz jego potomków zaczęła być na tyle znacząca, że w świadomości Hakiego Tohu coraz częściej budziło się przekonanie, iż zachwyt posiadania i odczucie przywiązania do plemiennej ziemi nie znajduje podobnego ugruntowania w mentalności nowego pokolenia. I chociaż był to symptom niemalże powszechny na obu wyspach Nowej Zelandii, to dla niego liczyło się najbliższe otoczenie i były nim jego dzieci, a ściślej jego spadkobiercy.

Syn Rongo, mimo iż najstarszy z trójki dzieci, wprost nie skrywał, że w aktywach posiadanego kapitału ziemia nie musi stanowić uprzywilejowanej pozycji. Haki Tohu nie pomniejszał wagi pozostałych składników w rodzinnym kapitale, ale w jego przeświadczeniu to ziemia była matką finansowego sukcesu i od niej wszystko się zaczynało. To ziemia zapewniała byt ludzkiemu gatunkowi, to ziemia od zawsze była powodem podbojów, to w końcu ziemia była ostatecznym miejscem spoczynku. Brak akceptacji, a czasami wręcz otwarty sprzeciw syna wobec sposobów korzystania z posiadanego terytorium był dla seniora rodu Tohu nieoczekiwanym upokorzeniem. Zdawał sobie sprawę, że jego zdanie było ostateczne i niepodważalne, ale tylko tak długo, jak był na świecie.

Osobliwym przypadkiem stało się odkrycie źródeł ciepła, które nagle uzewnętrzniły swoją ukrytą moc, tryskając pióropuszem pary na zachodnim krańcu terytorium farmy. Zjawiska geotermalne nie były czymś nadzwyczajnym w Nowej Zelandii i często odnajdowały właściwe zastosowanie w gospodarce kraju, przynosząc zysk im właścicielom. Haki Tohu jednak nie wykazał zbytniego zainteresowania nową okazją zwiększenia kapitału. Powodem tego było przekonanie, że ziemia posiadanym areałem jest wartością ponadczasową i każde uszczuplanie jej powierzchni prowadzi jedynie do pomniejszenia tej wartości. Nowo odkryte źródła niewątpliwie były zarodkiem sporego kapitału, ale tylko wówczas, kiedy można było korzystać z ich energii, co w praktyce oznaczało ich dzierżawę lub odsprzedaż. Dla seniora Tohu obie opcje były nie do przyjęcia.

I wówczas to pojawiła się głęboka rysa na wzajemnych stosunkach w rodzinie Tohu. Rongo Tohu uznał, że jego koncepcja sprzedania źródeł ciepła największemu koncernowi energetycznemu, mającemu w posiadaniu prawie całą energię geotermalną na wyspie, jest słuszna i zdecydowanie wystąpił przeciwko zdaniu ojca. Zachowanie syna, jakkolwiek sprawiło przykrość ojcu, nade wszystko wywołało jego ostrą reakcję zdecydowanej dezaprobaty. Haki Tohu potwierdził nienaruszalność odkrytych źródeł ciepła, zlecając profesjonalnej firmie założenie na skalnych szczelinach ochronnych głowic blokujących wydostawanie się pary do atmosfery. Taka demonstracyjna postawa tylko bardziej rozeźliła syna, który już otwarcie nie zamierzał rezygnować z własnej wizji zarządzania kapitałem rodzinnej farmy. Odpowiedzią ojca, który również nie nosił się z zamiarem zmiany swoich postanowień, było wezwanie rodzeństwa na wspólne spotkanie, podczas którego postanowił on przedstawić swoją ostateczną decyzję co do dalszych planów związanych z dopiero co ujawnionymi źródłami ciepła.

Haki Tohu stał przy oknie przestronnego gabinetu i spoglądał na pofałdowaną przestrzeń zieleni traw ciągnącą się pod odległe wzgórza horyzontu. Białe punkty pasących się owiec rozrzucone na zielonej powierzchni tworzyły swoiste odbicie ukrytego za gasnącymi promieniami słońca rozgwieżdżonego firmamentu. Lubił ten widok, zawsze napawał go spokojem, stanowił niewyczerpany potencjał wewnętrznego entuzjazmu dla życiowych wyzwań. Miał siedemdziesiąt pięć lat i nadal odczuwał ten osobliwy, motywowany pierwotnym pragnieniem posiadania zachwyt nad należącym do niego kawałkiem ziemi. Uśmiechał się do siebie w ukształtowanym przekonaniu, że nic nie jest go w stanie odwieść od życiowych postanowień i utrzymania całości jego farmy oraz nade wszystko od wiary w posiadaną rację.

Do drzwi rozległo się pukanie i zanim zdążył odpowiedzieć, Rongo oraz starsza córka Tia weszli do gabinetu.

– Witaj, tato, nareszcie zapowiada się ulga chłodniejszego wieczoru. – Tia Tohu podeszła do ojca, po czym pocałowała go w policzek.

– Dzień dobry, ojcze – zawtórował Rongo, siadając przy okolicznościowym stole.

– Ulga to ukojenie nieprzyjemności, a przecież letni dzień nie sprawia przykrości. – Haki Tohu wskazał córce fotel.

– Twoja niezłomność dobrego samopoczucia jest, tato, godna pozazdroszczenia. – Tia uśmiechnęła się i usiadła na fotelu.

– Powinnaś wiedzieć, że samopoczucie już tylko z definicji zewnętrznej pomocy raczej nie potrzebuje.

– Tyle tylko, ojcze, że jest ono często zależne od tego, co nas otacza, i tego, co potrafią zgotować nam inni. – Rongo włączył się rozmowę.

– W ekstremalnych warunkach może tak być, Rongo, ale jak wiesz, ekstremum to rzadkie zjawisko. – Haki Tohu spojrzał na zegarek. – Poczekajmy jeszcze chwilę, widocznie musiało coś wyskoczyć waszej siostrze, skoro jeszcze jej nie ma.

– To może otworzę zimnego rieslinga, to chyba dobry pomysł? – Rongo podszedł do mieszczącego się w rogu gabinetu ozdobnego barku.

– Tak, zrób to, chętnie się napijemy. – Tia wyłączyła telefon i na powrót schowała go do torebki, przy okazji spoglądając na otwierające się drzwi.

– Już jestem. Dla mnie też kieliszek. Jest ku temu dobra okazja… – Aka Tohu drobnym, ale i szybkim krokiem weszła do gabinetu.

W przeciwieństwie do starszego rodzeństwa jej ubiór w żaden sposób nie mógł się odnosić do biznesowego attire. Jeansowe ogrodniczki, w które niedbale wciśnięty był biały T-shirt z wywalonym jęzorem Micka Jaggera, białe sneakersy, bejsbolowa czapka z mocno już wypłowiałymi trzema literami MIT, z której tyłu wystawał związany rzemykiem gruby ogon ciemnych blond włosów, czyniły jej wizerunek bliższy niesfornej studentce, i to studentce o nieprzeciętnej urodzie.

– O jakiej to wspomniałaś okazji? – Haki Tohu zwrócił się do córki.

– Musicie wiedzieć, że w piątej zagrodzie są właśnie wykoty. I co…? Urodziły się dwie czarne. Obie zdrowe i od razu do dokazywania. – Aka Tohu roześmiała się, klaszcząc w dłonie.

– Czyli o patronat mogą być spokojne – odezwała się Tia, puszczając oko siostrze.

– Żebyś wiedziała, są urocze…

– Wiadomo, nie mogły lepiej trafić. – Rongo nie ukrywał sarkazmu.

– No pewnie, nawet te czarne wiedzą, że siła w jedności. Za nasze zdrowie! – Aka, sięgając po kieliszek, pokazała bratu język.

– No dobrze, niech się im szczęści. – Haki Tohu roześmiał się i dołączył do toastu córki.

Chwilę później odstawił kieliszek i przyglądając się zaciekawionym minom zgromadzonych spadkobierców, zastanawiał się nad właściwym rozpoczęciem kontrowersyjnego tematu, gdy Tia bez zbędnej krępacji stwierdziła:

– Rozumiem, tato, że to kwestia źródeł ciepła jest przyczyną naszego spotkania.

– Mówiąc równie bez ogródek, to masz rację, niemniej pozwól, że zacznę inaczej. – Haki Tohu skinął głową w kierunki starszej córki i mówił dalej: – Otóż nasze przebywanie na tej planecie jest chwilowe, krótki czas pobytu powinien być więc odniesiony do czegoś, co jest mniej doraźne i pozwala zatrzymać pamięć o nas na czas dłuższy. Tych, których natura obdarzyła geniuszem stworzenia dzieł fundamentalnych, aż tak wielu nie ma, wszyscy inni muszą polegać na samych sobie. Ci uprzywilejowani talentem oraz niestroniący od ciężkiej pracy mogą utrwalić swoje imię na polu nauki oraz sztuki. Reszcie praktycznie pozostaje zwykła przyzwoitość, która swoim zakresem nie może nie obejmować sposobu zarządzania posiadanym majątkiem. Własność ziemska była, jest i będzie bezspornym świadectwem naszego pobytu na tej planecie. To ona poprzez wielopokoleniową więź z przynależnym jej właścicielem wpisuje nasze imię w annały historii. I to wyłącznie od nas samych zależy, czy będzie to wpis pozytywny, czy wręcz przeciwnie… – Haki Tohu przerwał monolog i spojrzał na twarze swoich dzieci.

– Ojcze, wiem, że mówiąc to, kierujesz się swoim punktem widzenia i generalnie wszystko, co powiedziałeś, jest słuszne. Zapewne każdy chciałby zostawić po sobie dobrze zapisaną stronę swojego ziemskiego pobytu. Nie możemy jednak zapominać o postępujących zmianach i prawie każdego pokolenia do postępowania zgodnego z jego sposobem widzenia rzeczywistości oraz rozumieniem świata.

– Okay, Rongo, przejdźmy do konkretów. – Tia, wchodząc w słowo bratu, postanowiła przejść do sedna sprawy. – Z tego, co wiem, to chciałbyś sprzedać działkę, na której uwidoczniły swoje istnienie źródła ciepła. Dobrze mówię?

– Tak, masz rację. Taka była sugestia, którą przekazałem ojcu. Niestety spotkała się ona ze zdecydowaną odmową. – Rongo z wyrzutem spojrzał na ojca.

– Nie zapominaj, że była to odmowa uzasadniona, co może ponownie powtórzę teraz w obecności twoich sióstr. Uważam, że posiadany majątek w naszej rodzinie jest wystarczająco duży, aby wykonywać ryzykowne kroki prowadzące do jego rzekomego powiększenia. Takie jest moje zdanie, ponadto dla mnie jako rdzennego mieszkańca tej wyspy posiadana ziemia ma wartość najwyższą i nie zamierzam zamienić kilkunastu akrów na parę milionów dolarów.

– To nie jest tylko kilka akrów ziemi, to duże źródło energii, które w różnoraki sposób może służyć wszystkim mieszkańcom wyspy. – Rongo czuł, że nie potrafi wrócić do spokojnego tonu.

– O ile wiem, to energii nam tutaj nie brakuje – wtrąciła Tia.

– To nie tylko chodzi o energię, Tia. Powiększenie kapitału pieniężnego pozwala na większą elastyczność działania, daje firmie swobodę poczynań na wielu płaszczyznach, a w przypadku wejścia na giełdę powiększa zaufanie inwestorów.

– Zapominasz, Rongo, o tym, że o wartości firmy stanowi przede wszystkim nie jej kapitał, a wytwarzany produkt i jego reputacja na globalnym rynku. Nasze wyroby cieszą się dużym zaufaniem, i to daleko poza granicami tego kraju. Dla mnie jest to wartość podstawowa, a co do wejścia na giełdę, to zapamiętaj sobie, że nigdy nie będzie mojej zgody na to, aby rodzinnym majątkiem zarządzali, nawet w sposób pośredni, jacyś giełdowi cwaniacy i, co gorsza, mieli wgląd do prowadzonego przeze mnie biznesu.

– No właśnie, ojcze, to jest pieprzony konserwatyzm, który już niejednej firmie kazał zwijać manatki, czego w naszym przypadku również nie będzie można wykluczyć przy tak silnym twoim uporze.

– Rongo, opanuj się, mówisz do ojca. – Tia zdecydowanym ruchem dłoni chwyciła za ramię brata.

– Mylisz, Rongo, konsekwencję z uporem. – Haki Tohu uśmiechnął się pobłażliwie. – Ta pierwsza rodzi się w trakcie długich lat doświadczeń, natomiast upór to nic innego jak ślepe powtarzanie: „muszę to mieć”. A patrząc na twoje zachowanie w ostatnich tygodniach, nie można nie zadać sobie pytań: „Dlaczego to robi?”, „Czyżby podjął jakieś prywatne zobowiązania?”.