Zlot - Daniel Komorowski - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Zlot ebook i audiobook

Daniel Komorowski

3,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

71 osób interesuje się tą książką

Opis

Grupa znajomych wyjeżdża do podkrakowskiej wsi na majówkę. Znają się od dwóch lat, pochodzą z całej Polski. Wiele ich różni, lecz łączy wataha, jak mówią o swojej grupie. Grupie, którą połączył youtuber robiący cosplay Wiedźmina i nagrywający wiedźmińskie filmy.

Majówka to ich drugie spotkanie, lecz pierwsze na taką skalę. Czy wyjazd przebiegnie pomyślnie?

Każda osoba z grupy jest zmęczona codziennością swojego życia. Każdy dzień to samo, praca-dom, praca-dom. Wyjazd jest szansą na złapanie oddechu, oderwanie się. Niestety dla nich, sielanką okaże się tylko na początku...

To nie jest kolejna książka o grupie przyjaciół, w której wszyscy będą ginąć jeden po drugim i przeżyje zaledwie garstka, bądź jeden szczęśliwiec.

Mściwy morderca, wieś kultywująca słowiańskie zwyczaje, rytuał, zadania przyprawiające o gęsią skórkę….

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 524

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 35 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Tomasz Ignaczak

Oceny
3,0 (20 ocen)
5
3
4
4
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kinga_mazur

Z braku laku…

Nudna i za długa,absolutnie mnie nie porwała bo tak naprawdę nic się w niej nie dzieje
51
malgodwa

Z braku laku…

Totalnie mnie nie wciągnęła. Miałam kilka podjeść ale jakoś nie dałam rady. Nauczyłam się, żeby odpuszczać bo nie muszę przeczytać wszystkich ksiażek.
10
Julia_Kuciel

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakujący finał i to mi się spodobało. Zdziwiło mnie częste nieracjonalne zachowanie, chociaż kto mógłby stwierdzić ze 100% pewnością, że zachowałby zimną krew w podobnych okolicznościach?..
00
paulusia7

Nie polecam

Nierealna, nienormalna książki. Nie da się tego czytaac
00
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Borowe, podkrakowską wieś gdzie Artur i jego ekipa mają spędzić majówkę. To ich drugie spotkanie, połączyła ich fascynacja Wiedźminem i słowiańskimi wierzeniami. Przyjaźnią się i mają nadzieję na dobrą zabawę i naładowanie baterii przed powrotem do codziennego życia. Nikt z nich nie przypuszczał, że beztroski wypad okaże się ich największym koszmarem. Nieznany wróg, który porywa ich przyjaciół, podejrzane zachowanie niektórych członków grupy, ukrywanie istotnych faktów, coraz mroczniejsze żądania do wykonania. Przerażenie, niepewność tego co będzie, pradawne wierzenia i chęć zemsty to i o wiele więcej znajdziecie na stronach tej książki. Historia, która wciąga od pierwszej do ostaniej strony. Historia, której zakończenie zaskoczy niejedno z was. Polecam gorąco!
00



Re­dak­cjaBe­ata Goł­kow­ska
Ko­rektaDo­rota Ho­nek-Sac
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Pro­jekt gra­ficzny okładkiMa­riusz Ba­na­cho­wicz
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2025 © Co­py­ri­ght by Da­niel Ko­mo­row­ski, War­szawa 2025
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-8329-819-1
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. K. K. Ba­czyń­skiego 1 lok. 2 00-036 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

I. SŁOWO OD AU­TORA

Ma­jówkę 2024 roku spę­dzi­łem wraz z żoną Do­rotą i ekipą zna­jo­mych, z któ­rymi po­zna­li­śmy się pół roku wcze­śniej. Być może nie jest to zbyt długi czas, ale to kwe­stia in­dy­wi­du­al­nej oceny. Co istotne, po­je­cha­li­śmy ra­zem do Kra­kowa, aby wy­po­cząć i... działo się wiele, lecz spo­koj­nie, nic pod­cho­dzą­cego pod kry­mi­nał. Nikt nie zgi­nął, ni­komu nie gro­ziło żadne nie­bez­pie­czeń­stwo. Było tak świet­nie, że wra­ca­jąc po­cią­giem do domu, z żoną śpiącą na moim ra­mie­niu, za­da­łem so­bie py­ta­nie: „A co gdy­bym wplótł do na­szego wy­padu tro­chę kry­mi­nału i na­pi­sał książkę?”. Pu­ści­łem wo­dze fan­ta­zji, a kiedy uko­chana się prze­bu­dziła, po­roz­ma­wia­li­śmy o tym i w na­stęp­nej ko­lej­no­ści po­dzie­li­łem się po­my­słem ze zna­jo­mymi z na­szej ma­jówki. Byli za­chwy­ceni i wzru­szeni, że chcę o nich pi­sać. Ich re­ak­cje na­pa­wały mnie ogrom­nym za­do­wo­le­niem i spra­wiły mi ra­dość. Każdy ofe­ro­wał mi po­moc i wspie­rał mnie z ca­łych sił. Nie­któ­rzy na­wet, oczy­wi­ście żar­tem, a tak przy­naj­mniej to ode­bra­łem, su­ge­ro­wali mo­jej żo­nie, żeby za­jęła się czymś przez naj­bliż­sze mie­siące i po­zwo­liła mi pra­co­wać w spo­koju, po­nie­waż mimo że do­piero co zro­dził się po­mysł na książkę, oni już nie mogą się jej do­cze­kać. Od po­czątku to­wa­rzy­szył nam en­tu­zjazm, któ­rym się ze sobą dzie­li­li­śmy.

W dniu, w któ­rym do­sta­łem od grupy przy­zwo­le­nie na pi­sa­nie o na­szym wy­jeź­dzie, roz­po­czą­łem pracę. Pod­da­łem swo­jej gło­wie mul­tum ma­te­ria­łów i po­my­słów. Ta prze­tra­wiła wszyst­kie, prze­mie­liła i tak oto po­wstał ogólny za­rys Zlotu. Za­zna­czę, że nie jest to książka oparta na fak­tach. Jest to książka in­spi­ro­wana je­dy­nie ma­jów­ko­wym wy­pa­dem przy­ja­ciół i wszyst­kim, co się wów­czas wy­da­rzyło. Po­staci bo­ha­te­rów nie są rze­czy­wi­ste. Żadna z ży­ją­cych osób nie po­ja­wia się na kar­tach po­wie­ści. Wy­gląd, cha­rak­ter, po­dej­ście do ży­cia, praca mo­ich zna­jo­mych były dla mnie in­spi­ra­cją do stwo­rze­nia fik­cyj­nych po­staci o od­mien­nych imio­nach. Bio­rący udział w wy­jeź­dzie naj­pew­niej od­kryją swo­jego po­wie­ścio­wego od­po­wied­nika, lecz my­śli, de­cy­zje, za­cho­wa­nia, ja­kie przed­sta­wi­łem w Zlo­cie nie­ko­niecz­nie są ta­kie, ja­kie dane osoby mo­głyby pod­jąć w praw­dzi­wym ży­ciu. Tak samo przed­sta­wiają się opisy re­la­cji w gru­pie. Przy­kła­dowo, je­śli osoba A z osobą B coś do sie­bie czują, w żad­nym ra­zie nie ozna­cza to au­ten­tycz­nych ich od­czuć. Tak jak wspo­mnia­łem, Zlot jest je­dy­nie in­spi­ro­wany ma­jów­ko­wym wy­jaz­dem. Nie­ko­niecz­nie od­po­wied­nicy bo­ha­te­rów książ­ko­wych zro­bi­liby to samo w swo­jej co­dzien­no­ści. Bar­dzo tu­taj na­mie­sza­łem. Wszel­kie zmiany zo­stały przeze mnie wpro­wa­dzone na po­trzeby stwo­rze­nia cie­ka­wej fa­buły. Zwy­kły wy­pad czter­na­sto­oso­bo­wej ekipy za­mie­ni­łem w kry­mi­nalną hi­sto­rię i mam ogromną na­dzieję, że wszy­scy będą z tej po­wie­ści czer­pać przy­jem­ność nie mniej­szą niż na­sza grupa ze wspól­nie spę­dzo­nych dni.

Po­czy­nię jesz­cze jedną małą uwagę. Nie każdy książ­kowy bo­ha­ter od­po­wia­da­jący rze­czy­wi­stej oso­bie otrzy­mał tyle samo uwagi Au­tora i nie każdy po­ja­wia się rów­nie czę­sto. Było to po pro­stu nie­moż­liwe. Mu­sia­łem wy­brać kil­koro głów­nych bo­ha­te­rów do nar­ra­cji, o czym wszyst­kich swych przy­ja­ciół uprze­dzi­łem i wie­rzę, że nie ob­rażą się za to na mnie, jak mi obie­cali.

A te­raz za­pra­szam wszyst­kich na „Zlot” i ży­czę wy­padu peł­nego wra­żeń. Jedna rada, za­wsze oglą­daj­cie się za sie­bie.

Da­niel Ko­mo­row­ski

Au­tor

II. PRO­LOG

Jest ciemno. Długo cze­ka­łem na tę noc, a kiedy na­resz­cie ob­jęła wszystko ra­mio­nami, w końcu mo­głem przejść do rze­czy. Do rze­czy kon­kret­nych. Do rze­czy krwa­wych i... na­leż­nych.

– Je­ste­śmy – od­zy­wam się do pół­na­giego męż­czy­zny przy­wią­za­nego so­lid­nie do me­ta­lo­wego słupa, wmu­ro­wa­nego głę­boko w zie­mię. Ani drgnie. Słup, nie fa­cet. Ten trzę­sie się jak osika na wie­trze, lecz li­czę, że tym ra­zem nie ob­sika ani sie­bie, ani mnie. Nie zno­szę, kiedy to ro­bią. Leją w ga­cie i strasz­li­wie od nich capi. Mu­szę wą­chać ich smród do­póty, do­póki nie skoń­czę, a z tym za­wsze się scho­dzi i psują mi na­strój. Nie­istotne, że znaj­du­jemy się na świe­żym po­wie­trzu, na po­la­nie w środku lasu. Mocz wszę­dzie wali tak samo, może w za­mknię­tym po­miesz­cze­niu jesz­cze bar­dziej. Po pro­stu nie zno­szę tego odoru i tyle.

– Ty i ja – kon­ty­nu­uję. – Ty, ja i... ofiara, którą za­raz się sta­niesz. Sam je­steś so­bie wi­nien. Tak się nie robi i po­wi­nie­neś o tym wie­dzieć. Nie je­steś dziec­kiem, nie je­steś gno­jem, który nie zna za­sad, ja­kie obo­wią­zują na tym świe­cie. Nie trzeba ci tłu­ma­czyć, co jest złe, a co do­bre, co można, a czego zde­cy­do­wa­nie nie po­winno się ro­bić. Nie będę do­py­ty­wał, czemu by­łeś na tyle głupi, czy ra­czej durny... Gdy­bym wy­jął ci szmatę z ust, z pew­no­ścią za­czął­byś zrzu­cać winę na wszystko, tylko nie do­strze­gał jej u sie­bie. Na wszystko, by­leby nie przy­znać się do błędu. Eh, tacy już je­ste­ście. Szko­dzi­cie. Szko­dzi­cie i co w tym naj­gor­sze, uwa­ża­cie, że wam wolno. Otóż nie. Nie na na­szej war­cie. Nie, kiedy sto­imy na straży. Masz pe­cha, że na nas tra­fi­łeś, a w za­sa­dzie, że to my tra­fi­li­śmy na cie­bie. Strze­żemy miej­sca, w któ­rym mia­łeś czel­ność po­sta­wić swe plu­gawe stopy i ka­rzemy cię za to. Ka­rzemy na ca­łego. Bez li­to­ści. Bez opa­mię­ta­nia. Do końca. Wy­mie­rzana przez nas kara uczy po­prawy, lecz uka­rani nie mają już czasu się zmie­nić. Tak jak i ty nie bę­dziesz go miał.

Fa­cet szar­pie się jak opa­rzony. Jest prze­ra­żony, a prze­cież tak na­prawdę kara roz­po­częła się za­le­d­wie przed chwilą. Do­piero co go tu­taj prze­trans­por­to­wa­łem i ro­ze­bra­łem. Nie za­częła się jesz­cze część główna ca­łego przed­się­wzię­cia, a on jest już cały w spa­zmach. Pod­cho­dzi pod pięć­dzie­siątkę, a pa­ni­kuje jak chło­pa­czek w rur­kach na wi­dok przy­pa­tru­ją­cego mu się ze wzgardą dresa.

– Czło­wieku – mó­wię do niego – nie wy­cią­gną­łem jesz­cze na­wet ta­saka. Sie­kiera też czeka w tor­bie, po­cze­kaj cho­ciaż, aż ją zo­ba­czysz.

W od­po­wie­dzi za­rzę­ził jak stary sa­mo­chód. Bez kne­bla mó­wiłby wy­raź­niej, ale nie chce mi się go już słu­chać. Prze­pra­sza­nia, bła­ga­nia... Na­słu­cha­łem się tego już wy­star­cza­jąco. Ulewa mi się od ich wy­nu­rzeń. Poza tym, po co tra­cić czas na coś, co nie ma te­raz dla mnie żad­nego zna­cze­nia? Na coś, co w ża­den spo­sób nie od­mieni losu tego ża­ło­snego typa? Ma do­stać za swoje i czego by nie po­wie­dział, to nic nie zmieni. Ja­sny szlag mnie tra­fia, kiedy za­czy­nają mó­wić o Bogu, co prę­dzej czy póź­niej robi każdy z nich. O tym „Bogu”, który na­wet nie do­ro­bił się po­rząd­nego imie­nia. Bogu, któ­rego wzy­wają w den­nej na­dziei na ra­tu­nek, a On bez­ce­re­mo­nial­nie olewa każ­dego jed­nego idiotę. Mimo to lu­dzie wciąż wie­rzą... Mi­liony... Co ja mó­wię mi­liony? Mi­liardy ża­ło­snych głup­ców. Wie­rzą w Boga, w któ­rego do wiary trzeba było zmu­szać siłą. Siłą i okru­cień­stwem. Że­la­zem i krwią. Na samą myśl o je­ba­nej chry­stia­ni­za­cji, przy­by­łej z pier­do­lo­nego Za­chodu, która roz­lała się na na­sze zie­mie ni­czym plu­gawa za­raza, mam chęć wy­rżnąć w pień tych wszyst­kich tę­pa­ków. Tę­pa­ków, któ­rzy wy­znają imię Boga, przez któ­rego gi­nęły setki, ty­siące, a na­wet wię­cej na­szych przod­ków. Nie wie­rzy­łeś? Nie chcia­łeś wy­rzec się swo­jej wiary wy­zna­wa­nej na tych zie­miach od po­ko­leń? No to co? Ostrzem po gar­dle albo prze­bić ta­kiego na wy­lot i ko­niec pie­śni. Księża re­kla­mo­wali bez­i­mien­nego jako wszech­mo­gą­cego. Je­śli On taki jest, kurwa, wszech­mo­gący, to czemu nie prze­ko­nał lu­dzi do sie­bie w cy­wi­li­zo­wany spo­sób, lecz po­trze­bo­wał ofiar? Co to za wiara, je­śli zo­stała wy­mu­szona siłą? Po­noć miał być mi­ło­sierny... Je­śli tak, to chyba nie znam zna­cze­nia tego słowa albo nie znali go mi­sjo­na­rze i cała ich zgraja. „Nasz Bóg jest mi­ło­sierny i żeby udo­wod­nić wam jego do­broć, wy­rżniemy w pień wszyst­kich, któ­rzy przed nim nie uklękną. Co wy na to? Prawda, że Bóg jest święty?”. Pier­do­lone re­we­la­cje z Za­chodu...

Ale do­bra. Wiara wiarą, a fa­cet sty­gnie. On wy­brał złą drogę, po­peł­nił błąd i już za­raz osty­gnie cał­ko­wi­cie, raz na za­wsze. Po­każę mu, czym jest mi­ło­sier­dzie. Okażę je światu, gdy po­zbędę go tego syfu.

– Go­towy?

Fa­cet bez chwili zwłoki po­ki­wał głową, lecz bądź tu mą­dry i oceń, czy po­ki­wał na zgodę, czy prze­ciw­nie. Sza­mo­cze się jak ryba wy­rzu­cona na brzeg, targa łbem w każdą stronę, jakby chciał go so­bie urwać, po­zbyć się go. No cóż, je­śli ta­kie jest jego ży­cze­nie... I tak mia­łem za­miar to zro­bić, więc upiekę dwie pie­cze­nie na jed­nym ogniu.

Stoję nad nim. Jest ciemno, lecz księ­życ oświe­tla nas wy­star­cza­jąco. Moja ofiara ma mnie za­pewne za ja­kie­goś upiora. Być może kimś ta­kim fak­tycz­nie je­stem. Upio­rem. Upio­rem spra­wie­dli­wo­ści. Wy­mie­rzam karę.

Pro­stuję się. Czas za­czy­nać, dla­tego zro­bię to jak na­leży.

– Ty – zwra­cam się do zwią­za­nego. Mo­men­tal­nie drgnął. – Twoje imię i na­zwi­sko są nie­ważne. Li­czy się je­dy­nie twoja prze­wina. Do­pu­ści­łeś się czy­nów nie­god­nych. Czy­nów wy­mie­rzo­nych w siły, w które nie wie­rzysz i lek­ce­wa­żysz. W siły, które były tu na długo przed tymi, do któ­rych obec­nie wzno­sisz mo­dły. Siły, które prze­trwały po­mimo ty­siąc­let­nich szka­lo­wań i bez­u­stan­nych prób wrzu­ca­nia ich w za­po­mnie­nie. Prze­trwały i cho­ciaż ich zna­cze­nie jest znacz­nie mniej­sze, niż im na­leżne, to ist­nieją i po­sia­dają swych wier­nych po­plecz­ni­ków. Je­stem jed­nym z nich. Na­szą rolą jest za­cho­wa­nie ich w pa­mięci i tę­pie­nie plu­ga­stwa, które na nie pluje.

Fa­cet z każdą chwilą trząsł się co­raz bar­dziej. Przy­glą­da­łem mu się prze­jęty, lecz nie z po­wodu żalu czy in­nych pier­dół. Czu­łem mi­sję. Czu­łem się czę­ścią cze­goś wiel­kiego. Uwiel­biam uczu­cie, ja­kie to­wa­rzy­szy mi, gdy od­bie­ram ży­cie tym gni­dom. Czuję się wtedy ręką bo­gów. Je­dy­nych praw­dzi­wych. Je­dy­nych słusz­nych.

Na­chy­li­łem się nad torbą i wy­grze­ba­łem z niej sie­kierę o obłęd­nie ostrym ostrzu. Wcho­dzi w ludz­kie ciało ni­czym nóż w ma­sło. Ko­ści pę­kają pod jego na­po­rem ni­czym drobne ga­łązki. Typ wy­ba­łu­szył oczy jesz­cze moc­niej niż do­tych­czas. My­śla­łem, że już bar­dziej nie bę­dzie w sta­nie tego zro­bić, a jed­nak. Miło, że lu­dzie po­tra­fią mnie cza­sem po­zy­tyw­nie za­sko­czyć.

Przy­twier­dzony do słupa ze sto­pami wi­szą­cymi tuż nad zie­mią, z głową nie­wiele po­wy­żej mo­jej i rę­koma zwią­za­nymi ra­zem na gó­rze sznu­rem. Ma je przy­wią­zane do ma­syw­nego wy­pu­stu na skraju słupa. Do­brze go okrę­ci­łem, żeby ofiara się nie zsu­nęła. Fa­cet cią­gle pró­buje się oswo­bo­dzić, lecz nie ma opcji, żeby mu się to udało. Nie­mniej wciąż pró­buje i aż dziw, że do tej pory się nie pod­dał. Wi­dać, ła­two nie re­zy­gnuje.

Dru­gim sznu­rem uwią­za­łem go do słupa w pa­sie, trze­cim przy­wią­za­łem nogi. Fa­cet jest tak mocno przy­twier­dzony, jak­bym go do­słow­nie przy­spa­wał. Wy­gląda tro­chę ni­czym mu­cha, która wpa­dła w sieć pa­jąka.

Unio­słem broń. Z czy­stą pre­me­dy­ta­cją zbli­ży­łem mu ją do twa­rzy. Za­czął pła­kać. No, tego się nie spo­dzie­wa­łem po do­ro­słym męż­czyź­nie...

– Po­proś swo­jego Boga o po­moc, może przyj­dzie i cię ura­tuje – za­drwi­łem, bę­dąc nie­mal prze­ko­nany, że typ zro­bił to już wiele razy. I co? Jaki efekt? Póki co nikt się nie po­ja­wił.

Od­wró­ci­łem wzrok od męż­czy­zny, kie­ru­jąc spoj­rze­nie w prze­strzeń po­mię­dzy drze­wami i za­krzyk­ną­łem:

– O, Le­szy! Władco la­sów i mój pa­nie – zwró­ci­łem się do ro­ga­tego de­mona, mo­men­tal­nie wy­czu­wa­jąc jego obec­ność. Cof­ną­łem się o krok od poj­ma­nego głupca i wska­za­łem na niego że­leź­cem sie­kiery. – Ta ofiara jest dla cie­bie! Bez­cze­ścił twój dom, twoje kró­le­stwo. Wy­ci­nał twoje piękne drzewa, za­bie­ra­jąc domy ich miesz­kań­com. Przy tym nisz­czył młode drzewa, które kie­dyś mo­gły za­stą­pić stare. Za to wszystko wy­mie­rzam mu karę – za­ko­mu­ni­ko­wa­łem krótko i do­no­śnie i wzią­łem so­lidny za­mach aż zza ple­ców, po czym ude­rzy­łem w uwią­za­nego, mie­rząc w klatkę pier­siową.

Tra­fi­łem ide­al­nie, a ostrze skryło się nie­mal cał­ko­wi­cie w ciele. Try­snęła krew. Ob­fi­cie mnie obry­zgała, pla­miąc mi twarz, ręce i szatę. Tak, szatę. Nie mia­łem na so­bie zwy­kłych ubrań, a szatę, w ja­kiej nasi ka­płani, na­zy­wani żer­cami, skła­dali daw­niej ofiary za­równo ze zwie­rząt, a w wy­jąt­ko­wych przy­pad­kach na­wet z lu­dzi. Nie zwa­ża­łem na tań­czącą pur­purę. De­lek­to­wa­łem się nią. Była zna­kiem, że wła­śnie na świe­cie bę­dzie o jedno plu­ga­stwo mniej.

W chwili za­da­nia ciosu męż­czy­zna jęk­nął gar­dłowo, a na twa­rzy wi­dać było bez­kre­sne prze­ra­że­nie. Ból wy­zie­rał mu z oczu, wzmac­niany nie­koń­czą­cymi się łzami. Te spły­wały po po­licz­kach i ska­py­wały na pierś, mie­szały się z krwią, tą ży­cio­dajną cie­czą pa­nicz­nie ucie­ka­jącą z prze­bi­tego ciała. Nie skoń­czy­łem jesz­cze swo­jej pracy. O, nie, nie. To ciało czeka tej nocy jesz­cze sporo cier­pie­nia.

Wy­rwa­łem to­po­rek. Utkwił mocno po­mię­dzy że­brami, lecz po­do­ła­łem, i nie zwle­ka­jąc, ude­rzy­łem nim po­now­nie. Tym ra­zem nieco wy­żej. Fa­ce­tem tar­gnęło. Znowu jęk­nął, po­now­nie wy­strze­liła ju­cha, jakby nie mo­gąc się do­cze­kać, by wy­rwać się i uwol­nić z oko­wów pę­ta­ją­cego ją ciała. Jej dro­biny tań­czyły w po­wie­trzu, spa­da­jąc to na mnie, to na swego nie­daw­nego wła­ści­ciela albo na zie­mię. Głowa opa­dła mu na pierś i wy­dał ostat­nie tchnie­nie.

W jed­nej chwili ze­rwał się wiatr. Za­szu­miały drzewa. Le­szy przy­jął ofiarę. Do­ko­nało się.

To te­raz jesz­cze fi­na­li­za­cja...

III. WTO­REK, 30 IV 2024

1.Ar­tur

I ko­lejna runda z tor­bami. Moja yari­ska w ży­ciu nie wi­działa ta­kich za­ku­pów. Za­pchany jest cały ba­gaż­nik, a i tak nie wszystko się do niego zmie­ściło i resztę mu­sia­łem za­ła­do­wać na tylne sie­dze­nia. Do tego wa­lizka z ubra­niami oraz miecz tre­nin­gowy na miej­scu dla pa­sa­żera. Mogę się cie­szyć, że sam się ja­koś zmie­ści­łem. Nie ma co, suk­ces pełną gębą.

Ko­chane au­tko ob­ła­do­wane jakby na wy­jazd czte­ro­oso­bo­wej ro­dziny nad mo­rze. Jed­nak ja je­cha­łem sam. Ciu­chy oraz po­zo­stały ba­gaż wy­peł­niały za­le­d­wie uła­mek wol­nej prze­strzeni. Po co więc tyle je­dze­nia? Otóż wio­złem za­opa­trze­nie dla mo­jej wa­tahy, z którą to za­pla­no­wa­li­śmy wspólną wy­dłu­żoną ma­jówkę w dworku. Czter­na­ście sztuk ga­tunku ludz­kiego, które mu­szą coś jeść i – co naj­waż­niej­sze – pić, i nie mam na my­śli wody. Sza­nujmy się. Do tego po­zo­staje kwe­stia, że wbrew po­zo­rom nie sza­la­łem ja­koś z za­ku­pami. Mia­łem za­jąć się za­pa­sami w stop­niu umoż­li­wia­ją­cym prze­trwa­nie za­le­d­wie obec­nego i na­stęp­nego dnia, z lek­kim ha­kiem na ko­lejny. Wtedy mie­li­śmy udać się na za­kupy po­now­nie.

Na­sze za­soby za­wie­rają kil­ka­dzie­siąt ja­jek na ju­trzej­sze śnia­da­nie, pie­czywo, tro­chę wę­dlin oraz kiełbę i kar­kówkę na grilla. Na dzi­siej­szą zaś ko­la­cję coś za­mó­wimy.

Za­stu­kały torby, a w za­sa­dzie ich za­war­tość. Dwie naj­waż­niej­sze, a w nich wóda i ły­cha, a więc te­raz ostroż­nie. Ze szkłem trzeba de­li­kat­nie.

Na miej­sce przy­je­cha­łem jako pierw­szy. Wieś Bo­rowy po­wi­tała mnie przy­jemną po­godą. Dwa­dzie­ścia cztery stop­nie w słońcu. Czy ma­jówka mo­gła za­po­wia­dać się le­piej? Otóż tak. Mia­łem ją spę­dzić ze zna­jo­mymi. To nasz pierw­szy taki wy­pad. Głów­nie znamy się z in­ter­netu, cho­ciaż już raz spo­tka­li­śmy się w Kra­ko­wie, może nie w iden­tycz­nym skła­dzie, ale więk­szość była obecna. Tamto spo­tka­nie ochrzci­li­śmy zlo­tem, więc i ten nosi po­dobne miano, ale z do­pi­skiem ade­kwat­nego nu­meru.

Skąd w ogóle po­mysł na zloty? Wszystko za­częło się ja­kieś dwa lata temu, w dniu, gdy za­czą­łem na­gry­wać filmy na Tik­Toka i YouTube’a. Filmy, w któ­rych pod imie­niem We­zy­rian wcie­lam się w le­gen­dar­nego Wiedź­mina. Co­splay i te sprawy. Ubie­ram się, far­buję włosy, ro­bię sztuczne bli­zny i prze­waż­nie z mie­czem w dłoni, któ­rym już od dłuż­szego czasu uczę się wal­czyć, od­twa­rzam sceny z se­rialu do­stęp­nego na Net­flik­sie lub tej star­szej wer­sji z Mi­cha­łem Że­brow­skim. Na Tik­Toku pro­wa­dzę live’y i tak się po­to­czyło, że z bie­giem czasu utwo­rzy­łem na Di­scor­dzie, po­pu­lar­nym ko­mu­ni­ka­to­rze, grupę, do któ­rej za­pra­sza­łem naj­bar­dziej ak­tywne osoby na­da­jące na tych sa­mych fa­lach co ja. I oto je­ste­śmy. Na­zy­wamy sie­bie wa­tahą i przed nami wspólna ma­jówka, któ­rej mam na­dzieję, że długo nie za­po­mnimy. Po­trze­buję tego. Po­trze­buję na maksa się wy­lu­zo­wać, wy­chil­lo­wać, ode­rwać się od co­dzien­no­ści, w któ­rej każdy je­den dzień to prak­tycz­nie ko­pia po­przed­niego. Z tego, co wiem, mamy po­dobne po­trzeby, je­śli nie iden­tyczne.

Wy­na­ję­li­śmy cztery po­koje w kli­ma­tycz­nym dworku. Każdy z ła­zienką i wy­god­nymi łóż­kami. Mamy do użytku po­kaźną kuch­nię oraz sa­lon. Obok dworku znaj­duje się przy­na­leżna do niego stad­nina, co jest ko­lej­nym plu­sem, bo kto nie lubi koni? Jesz­cze nie ob­sze­dłem ca­łego te­renu, ale już wi­dzia­łem wy­biegi dla tych pięk­nych i ma­je­sta­tycz­nych zwie­rząt. Pla­nuję póź­niej zaj­rzeć i do bok­sów. Może wy­biorę swoją wiedź­miń­ską Płotkę? Cu­dow­nie by­łoby mieć wła­snego ko­nia, może kie­dyś bę­dzie to moż­liwe? Na ra­zie jed­nak nie jest to przy­jem­ność na moją kie­szeń.

Ten dwo­rek zna­la­zła nam Ba­sia. Za­jęła się re­zer­wa­cją i ze­bra­niem kasy od wszyst­kich. Na­leżą się jej słowa uzna­nia, bo dziew­czyna się spi­sała. Je­dy­nym mi­nu­sem tego miej­sca jest brak za­sięgu i in­ter­netu, choć w ofer­cie przed­sta­wione jest to jako plus gwa­ran­tu­jący ci­szę i spo­kój od no­wo­cze­sno­ści. Nie każdy z na­szej grupy zgo­dzi się, że jest to wa­lor, ale ja­koś damy radę. Gdyby było ciężko, to na osłodę mamy przy­naj­mniej te­le­wi­zję. Nie­mniej usta­li­li­śmy wcze­śniej, że wo­bec tu­tej­szych ogra­ni­czeń od­ci­namy się od świata i je­ste­śmy tylko my, wa­taha. Każdy wie, na co się pi­sze, a poza tym spę­dze­nie kilku dni bez dzwo­nie­nia i in­ter­netu jesz­cze ni­komu nie za­szko­dziło. Nie­mniej nie­któ­rzy zo­sta­wili w domu mę­żów czy dzieci i będą mieli trud­niej, ale zo­ba­czymy, jak to wyj­dzie.

Je­stem te­raz w kuchni. Otwarta lo­dówka otula mnie przy­jem­nym chło­dem. Pa­kuję do niej po pierw­sze al­ko­hol. Niech się ko­chany chło­dzi, mamy przed sobą długi wie­czór. Li­czę na peł­nię do­znań i kon­kretne wej­ście w zlot.

Torby opróż­nione, a więc czas wra­cać. Przede mną jesz­cze jedna tura.

Spo­glą­dam na go­dzinę w te­le­fo­nie. Po­woli do­cho­dzi sie­dem­na­sta. Nie­długo po­winna po­ja­wiać się reszta. Dzi­siaj bę­dzie nas dwu­nastka, a dwie osoby do­łą­czą ju­tro.

2.

– Co jest, no? – mruk­nęła pod no­sem Ka­ro­lina, wpa­tru­jąc się w ekran te­le­fonu. Od do­brych kilku mi­nut nie mo­gła do­dzwo­nić się ani do Ar­tura, ani do Basi. Nie było żad­nego sy­gnału. Na grupę wa­tahy wy­słała wia­do­mość z in­for­ma­cją, że do­tarła do Kra­kowa, ale chciała też do ko­goś za­dzwo­nić. Nie­po­wo­dze­nie ją iry­to­wało, lecz sta­rała się nie de­ner­wo­wać. W końcu przed nią upra­gniony wy­po­czy­nek, nie da się spro­wo­ko­wać pierw­szemu lep­szemu pro­ble­mowi. Pa­mię­tała, że tam, gdzie mają się za­trzy­mać, ma nie być mię­dzy in­nymi za­sięgu, lecz do ostat­niej chwili ja­koś nie brała tego pod uwagę. Bo niby dla­czego? Cy­wi­li­zo­wany świat i ta­kie ogra­ni­cze­nia? Te­raz jed­nak otrzy­mała po­twier­dze­nie tego faktu, dla­tego wciąż po­wta­rzała so­bie, że to prze­cież nie jest ja­kaś wielka tra­ge­dia.

Na Di­scor­dzie od­pi­sała jej Mi­lena, in­for­mu­jąc, że nie­długo do­je­dzie na miej­sce. Po­zo­stali jak na ra­zie mil­czeli. Od osób, które były już na miej­scu, nie ocze­ki­wała wia­do­mo­ści.

Opu­ściła kra­kow­ski dwo­rzec. Na ze­wnątrz ude­rzyło w nią cie­pło, od razu się ucie­szyła, że w po­ciągu scho­wała skó­rzaną kurtkę do wa­lizki.

Nie dzwo­niła wię­cej do Ar­tura i do Basi. Za­miast tego wy­brała po­łą­cze­nie do męża, Łu­ka­sza, po­nie­waż zgod­nie z przy­jętą w gru­pie za­sadą przez cały wy­jazd mieli być od­cięci od świata. Ten wy­pad to ze­rwa­nie z co­dzien­no­ścią. W domu zo­sta­wiła męża i synka, a ten czas miał być tylko dla niej. Zero stresu, zero trosk. Pe­łen re­laks.

Za­do­wo­lona, że tym ra­zem usły­szała sy­gnał, po­trzą­snęła głową, spra­wia­jąc, że za­fa­lo­wały jej drobne war­ko­czyki. Chciała po­wia­do­mić uko­cha­nego, że do­je­chała, a ich po­cie­chę po­pro­sić raz jesz­cze, żeby słu­chała taty i była grzeczna. Łu­kasz ode­brał, Ka­ro­lina w mię­dzy­cza­sie włą­czyła apli­ka­cję Ubera i już po dzie­się­ciu mi­nu­tach ru­szyli pro­sto do pod­kra­kow­skiej wsi Bo­rowy.

3.Ja­goda

– To tam – wska­zuję Ga­brie­lowi ulicę, na któ­rej ma nas ode­brać Uber. Nie za­re­ago­wał, więc po­wta­rzam.

– Ja­sne, ja­sne – od­parł po pew­nym cza­sie mój mąż. Jest dzi­siaj tro­chę wy­co­fany, za­my­ślony. Nie po­tra­fię go z tego wy­rwać, cho­ciaż pró­buję. Jesz­cze na do­miar złego w Ło­dzi do­sta­li­śmy ja­kiś za­stęp­czy au­to­bus, a że na dwo­rzec do­je­cha­li­śmy na kilka mi­nut przed pla­no­wa­nym od­jaz­dem, to nie do­sta­li­śmy miejsc obok sie­bie, mimo że za­pła­ci­łam okrą­głą dy­szkę za moż­li­wość ich wy­boru. Ga­briel za­re­ago­wał na to ze spo­ko­jem, cho­ciaż wiem, że wcale nie był z tego po­wodu za­do­wo­lony. Nie lubi, kiedy coś idzie ina­czej, niż było za­pla­no­wane.

Na szczę­ście do­je­cha­li­śmy do Kra­kowa bez żad­nych do­dat­ko­wych pro­ble­mów. Bar­dzo chciał tu przy­je­chać. Ra­zem chcie­li­śmy. Co prawda, długo się wa­ha­li­śmy, czy po­je­chać ze względu na jego pracę, lecz jak tylko za­pa­dła de­cy­zja, wspól­nie cie­szy­li­śmy się na ten wy­pad. Oby­dwoje po­trze­bu­jemy od­po­czynku. Ja od pracy w la­bo­ra­to­rium, a Ga­briel od cią­głego my­śle­nia o no­wych książ­kach. Le­d­wie przed dwoma ty­go­dniami miała miej­sce pre­miera jego kry­mi­nału, a on za­miast w pełni się z tego cie­szyć, od razu sku­pił się na przy­go­to­wa­niu ko­lej­nej książki. Eh, ten czło­wiek nie po­trafi na­wet na chwilę wy­łą­czyć się z pi­sar­skiego ży­cia. Mam na­dzieję, że uda mu się to, jak już do­je­dziemy do dworku. Taki mie­li­śmy przede wszyst­kim cel wy­jazdu. Znam dość do­brze mo­jego męża i wiem, że na każ­dym kroku bę­dzie wy­pa­try­wał te­matu na nową książkę, do­szu­ku­jąc się po­ten­cjału do­słow­nie we wszyst­kim. Ta­kie zbo­cze­nie za­wo­dowe pi­sa­rza.

– Wszystko w po­rządku? – py­tam, przy­glą­da­jąc mu się ba­daw­czo.

– Tak, a czemu ma nie być w po­rządku? – od­po­wie­dział, spo­glą­da­jąc na mnie ką­tem oka.

– Je­steś ja­kiś taki za­du­many, bez en­tu­zja­zmu. My­ślisz o no­wej książce?

– Po tro­chu o wszyst­kim.

Ski­nę­łam głową, ale nie za­mie­rza­łam tak tego zo­sta­wić.

– Pa­mię­tasz, że mie­li­śmy tro­chę wy­lu­zo­wać? Ja wiem, że po­mysł na nowy kry­mi­nał jest ważny, ale nie przy­je­cha­li­śmy na ma­jówkę, aby pra­co­wać. Po­sta­raj się tak o tym nie my­śleć, co?

– Spró­buję – od­parł, lecz ja­koś bez prze­ko­na­nia. Łyp­nę­łam na niego zna­cząco. – Mocno się po­sta­ram, le­piej? – za­py­tał z uśmie­chem, który od­wza­jem­ni­łam. Je­śli Ga­briel my­śli, że tak ła­two mnie zbę­dzie, to się myli. Grubo się myli. Nie od­pusz­czę i będę czu­wać. Nie praca, a chill. To ma być pro­gram na naj­bliż­sze dni.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki