Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
154 osoby interesują się tą książką
Wydaje się, że historia jak wiele innych. Wszystko niby już było. A świat i tak wciąż kręci się wokół pieniędzy i seksu. Każda historia ma początek. Czasem błahy i niepozorny, czasem wstrząsający i dramatyczny. Czasem łatwo go ustalić, czasem trzeba się nad tym dobrze nagłowić.
Tu nie ma żadnych wątpliwości: wszystko zaczęło się zimą 1945 roku. Przyjaźń i lojalność, honor i życie oraz wizja bogactwa - skarb Samsonowa i sto kilogramów złota w pięciorublówkach zwanych „świnkami”.
Winy ojców przechodzą na dzieci i wnuki. Wygląda więc na to, że Nina powinna mieć się na baczności…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 231
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: Joanna Sobota
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Marta Stochmiałek, Renata Jaśtak
Zdjęcie na okładce:
© pl.freepik.com
© by Paulina Świst
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025
ISBN 978-83-287-3467-8
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
DZIĘKUJĘ ZA WIELKIE SERCE I UDZIAŁ W AUKCJI 33. FINAŁU WIELKIEJ ORKIESTRY ŚWIĄTECZNEJ POMOCY I ZAŁĄCZAM DEDYKACJĘ ZWYCIĘZCY. PAULINA ŚWIST
Moim niezastąpionym przyjaciołom:
Asystentce Zarządu, Szefowej Marketingu, Specjalistce ds. Ubezpieczeń, Asystentowi Sprzedaży oraz całemu Działowi Księgowości
Long live all the mountains we moved, I had the time of my life fighting dragons with you
Taylor Swift, Long Live
Dziękuję za wszystkie chwile spędzone razem, za wsparcie, za motywację i za konstruktywną krytykę.
Bez Was nie byłoby tych wszystkich inspirujących rozmów, spontanicznych decyzji i lekcji, które zmieniły moje podejście do wielu spraw.
Mogłem liczyć na Waszą pomoc, szczerość i determinację – i to cenię najbardziej.
Yyy… w życiu nie zawsze jest czas, by powiedzieć wszystko, co powinno zostać powiedziane, ale jeśli czegoś nauczyłem się od Was, to właśnie tego, że warto próbować.
To były wyjątkowe chwile – pełne wyzwań, ale i satysfakcji.
A jednak, gdyby ktoś spytał mnie, co wspominam najlepiej, odpowiedź byłaby prosta: ludzi, z którymi mogłem dzielić te doświadczenia.
Yin i yang – różnice w charakterach, pomysłach, podejściu, ale właśnie to tworzyło coś, czego nie da się powtórzyć.
Lubiłem ten moment, gdy po długich dyskusjach wszystko nagle zaczynało mieć sens.
Ostatecznie to, co zostaje po wszystkim, to nie projekty ani wyniki – ale relacje, które udało się zbudować.
Razem osiągnęliśmy więcej, niż mogłem sobie wymarzyć, i za to Wam dziękuję.
I’d go back in time and change it, but I can’t
Taylor Swift, Back to December
Z serdecznościąThe biggest fan of TS
PS A <3
Ciągle mnie ciągnie do tego, co nieczyste i złe.Uczy mnie błąd każdy czegoś, choć na niego brnę.To moja broń, umieć z nich wyciągać wnioski, leczNikt nie obieca mi, że nie obrócą się przeciw mnie, nie.Ja też nie obiecam żyć bez skazy, mam swoje jazdy,Chociażby staram się być lepszy. Nie mów, jaki mam być!
Rufuz/Małach – Nie obiecam ft. Bonson
Historia, którą wam opowiem, nie jest moja.
To zwykły plagiat.
Zaledwie ostatnie jej odsłony powstały z moim udziałem.
Oryginalny tekst zmienił moje życie, zdefiniował je i sprawił, że było tyleż niezwykłe, co przerażające…
A to jest tylko ksero. Cudze słowa, cudze myśli, cudze emocje. Dzieło skradzione innemu twórcy, bezczelnie podpisane własnym nazwiskiem.
Jedyną jego przewagą nad oryginałem jest odważne nazywanie bohaterów. Niechowanie ich grzechów pod inicjałami czy pseudonimami. W tym mój plagiat jest lepszy od dzieła – jest szczery i wskazuje jednoznacznie winnych, niewinnych i Bogu ducha winnych.
A jak to wszystko się zaczęło?
To już przypadek zupełnie klasyczny.
Jest takie stare powiedzenie, w które święcie wierzę, mówiące, że świat stoi na dupie i pieniądzu.
Nie inaczej jest również w tym przypadku.
Proste porzekadła mają jednak to do siebie, że są tylko morałem pewnej sytuacji. W życiu kwestia ta jest o wiele bardziej skomplikowana. Zawiera mnóstwo odcieni szarości, by każdy z nas mógł znaleźć dla swego obrzydliwego zachowania jakąś ładną wymówkę.
Co więc komplikuje proste pragnienie bogactwa i seksu?
Oczywiście wartości niematerialne i uczucia. Te, którymi wycieramy sobie gębę. W które lubimy wierzyć, by poczuć się dobrze. Które w ostatecznym starciu z tymi dwoma pierwszymi prawie zawsze polegną.
Przyjaźń. Braterstwo. Miłość.
„Prawie zawsze” to jednak nie „zawsze”, prawda? Tego PRAWIE chwytają się wszyscy marzyciele tego świata, licząc, że w ich wypadku będzie inaczej. Tylko że nie jest.
Ta historia już się napisała. Opowiadając ją dziś, popełniam plagiat. Uwierzcie mi jednak, że jest to najmniejszy z miliona moich grzechów.
NINA
– Mogę zapytać, czemu jesteś tu sama? – usłyszałam tuż nad uchem. – Nie masz faceta?
– Nie mam – przyznałam, unosząc wzrok znad szklanki z wódką sour.
Przy barze, zaraz obok hokera, na którym siedziałam, stał mężczyzna. Facet był niezwykle przystojny. Wysoki szatyn z czarującym, zaraźliwym uśmiechem. Twarz modela. Do tego świetnie ubrany.
– Dlaczego? – Zmierzył mnie wzrokiem. – Jesteś inteligentna i piękna.
– Właśnie z powodu kolejności tych zalet. – Wypiłam łyk wódki.
Zaśmiał się głośno, a potem delikatnym, ledwo wyczuwalnym ruchem przejechał dłonią po moich rozpuszczonych włosach. Tak, żeby oswoić mnie ze swoim dotykiem, a jednocześnie nie spłoszyć.
Doświadczony. To dobrze. Nie zamierzałam psuć nam obojgu zabawy, mówiąc, że ostatnie, co może mu się dziś przydarzyć, to spłoszenie mnie.
„Temperatura!!! Jest pijana, no i buja się po klubach”[1] – rozległo się z głośnika.
Prawie parsknęłam śmiechem. Ta piosenka pasowała idealnie do sytuacji. I nie był to komplement ani dla tego miejsca, ani dla piosenki, ani dla mnie.
Rozejrzałam się po parkiecie. Teraz już wiem, czemu Ares nazywał tę dyskotekę „klubem ostatniej szansy”.
Mimo że była dopiero druga w nocy, na parkiecie zostały już same zdesperowane niedobitki. Większość klubowiczów łączyła się powoli w pary, by za chwilę ulotnić się stąd celem skonsumowania piątkowej znajomości… Parogodzinne warszawskie małżeństwa, zakończone błyskawicznym rozwodem w sobotę rano.
A gdzie romantyzm, odrobina tajemnicy? Gdzie adrenalina? Polowanie, zdobywanie i dopiero nagroda? Czy to aby na pewno jest to samo miasto, w którym pułkownik Wieniawa-Długoszowski wysyłał kobietom kwiaty, pisząc w załączonym liściku, że „zeszłej nocy śniła mi się pani w taki sposób, że poczułem się zobowiązany”?
W sumie miasto wciąż jest to samo, ale czasy już inne. Niewielu zostało już ułanów. Cnotliwych panien jeszcze mniej.
– Pewnie się zastanawiasz, skąd wiem, że jesteś inteligentna? – powiedział facet prosto do mojego ucha.
Ładnie pachniał. Jego dłoń dotknęła mojej talii. Niby niechcący. Naprawdę był dobry w tę grę.
– Masz dar jasnowidzenia? – Nie byłam w stanie ukryć sarkastycznego uśmieszku.
– Nie. – Znów się roześmiał, jakbym była jego ulubionym stand-uperem. – Słyszałem, co powiedziałaś do tego typa, który zaryzykował gadkę z tobą chwilę temu.
Parsknęłam śmiechem.
Poprzedni mój absztyfikant, imperator podrywu, absolwent wyższej szkoły bajery z TikToka, podszedł do mnie i tonem stylizowanym na „pewny siebie”, z czym nie korespondowały krople potu na jego czole, zapytał: „Gdzie byłaś całe moje życie?”. Bez sekundy zastanowienia odpowiedziałam, że siedziałam w więzieniu.
– Zupełnie nie wiem, czemu sobie poszedł. – Uśmiechnęłam się niewinnie. – Jestem Nina.
– Kacper. – Pokazał w uśmiechu białe zęby.
Był wręcz niepokojąco idealny.
– Zdecydowałeś się zaryzykować, Kacprze? – Popatrzyłam mu prosto w oczy. – Mimo że słyszałeś, jaka jestem niemiła?
– Lubię ryzyko. – Nie odwrócił wzroku.
– I prawidłowo, bo się opłaca. – Wypiłam resztę drinka i odstawiłam szklankę na bar. – Znasz może jakieś bardziej romantyczne miejsce niż ta speluna? – Uśmiechnęłam się obiecująco i przejechałam dłonią po jego udzie.
– Coś wymyślę. – Ujął mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia z klubu.
W tym momencie siedzący przy barze facet chwiejnie wstał z krzesła. Wpadł na nas i niemal nas przewrócił.
– Uważaj, kurwa – warknął Kacper.
Mężczyzna uniósł dłonie w przepraszającym geście i odwrócił się w naszą stronę.
– Po co te nerwy! Marek jestem – wybełkotał, wyciągając niepewnie rękę w jego stronę. – Nie dla agresji, tak dla przyjaźni! O! Jaka ładna pani. – Wyszczerzył do mnie zęby.
Wyglądał tak pociesznie, że niemal parsknęłam śmiechem.
– Spadaj, leszczu. – Kacper strzelił Marka z bara.
Zauważyłam, że wzrok mojego towarzysza w moment stał się bezlitosny. Teraz wcale nie wyglądał miło.
– Daj spokój – poprosiłam, ciągnąc go w stronę wyjścia. – Zalany jest.
Widziałam, jak Kacper zacisnął szczękę, jakby miał ochotę kazać mi spadać. Ale po chwili wyraz jego twarzy złagodniał.
– Masz rację. – Lekko popchnął mnie przed sobą.
Szybko odebraliśmy kurtki w szatni i wyszliśmy na zewnątrz. Nie kręciło się tu zbyt wiele osób. Kilku mocno nietrzeźwych typów czekało na taksówkę. Trzech ochroniarzy z klubu – stali przy wejściu, palili fajki i śmiali się głośno.
– Zaparkowałem niedaleko. – Kacper uśmiechnął się do mnie i wystudiowanym gestem założył mi za ucho kosmyk włosów. – Pomyślałem, że może masz ochotę…
– Raczej nie ma ochoty. – Zza naszych pleców dobiegł głos Marka.
Skamieniałam.
– Nie no, kurwa, bez przesady. – Kacper odwrócił się gwałtownie i zamachnął.
A potem wszystko zadziało się dosłownie w kilka sekund. Marek zrobił unik, odsunął mnie, a potem zajebał Kacprowi tak, że chyba zgasił mu światło. Ochroniarze z klubu błyskawicznie doskoczyli do nich i wyszarpali obu w bramę obok wejścia do klubu. Dwóch bramkarzy po chwili wróciło.
Nie zastanawiając się dłużej, pobiegłam w dokładnie przeciwną stronę. Skręciłam w boczną uliczkę. Kilka metrów ode mnie stał czarny SUV. Błyskawicznie otworzyłam drzwi i wpakowałam się na siedzenie pasażera. Czułam, że cała się trzęsę. Adrenalina – moja stara, niewdzięczna, ale najlepsza przyjaciółka.
– Dobry wieczór, pani Nino. – Jacek, pracownik Marka Kuczery, podał mi butelkę Muszynianki. – Wszystko zgodnie z planem?
– Na to wygląda. – Wzięłam łyk wody i zapięłam pasy.
Jacek napisał esemesa, a potem odpalił silnik.
ALEKSANDER
Stałem w bramie, obok mercedesa z otwartym bagażnikiem i jarałem chyba dziesiątą fajkę w ciągu ostatniej godziny.
Powiedzieć, że nie byłem fanem tego planu, byłoby takim samym niedopowiedzeniem, jak nazwanie Trumpa lekko niezrównoważonym dyplomatą. Jednak okoliczności były wyjątkowe i nie mieliśmy innego wyjścia… Nie takie rzeczy odwalałem w życiu, więc sama akcja mnie nie przerażała. Czego nie można powiedzieć o udziale w tej imprezie mojej kobiety, i to w charakterze wabika. Niestety to mogła być tylko ona. Kurwa, ile ja bym oddał teraz za kreskę dobrej warszawskiej kokainy. Przestałbym tak cholernie się o nią bać. Oczywiście tylko do czasu, aż narkotyk zacząłby schodzić. Byłem trzeźwy i czysty od ponad roku, ale doskonale pamiętałem wszystkie plusy i minusy jazdy z tematem. A minus był taki, że nie ma nic za darmo. A wszystko, co pozbawia nas strachu, potem odbiera swój dług podwójnie.
Wreszcie usłyszałem zamieszanie przy wejściu do bramy. Wywaliłem peta i naciągnąłem komin[2]. Po chwili na podwórku pojawili się Marek Kuczera i Damian – jego dobry kumpel z ochrony „klubu ostatniej szansy”. Między sobą prowadzili lekko otumanionego, skutego typa, którego po lekkiej szarpaninie wrzucili do bagażnika. Podałem Markowi szeroką taśmę. Lepiej, żeby gość nie darł mordy, kiedy pojedziemy na wycieczkę… Marek zakleił mu usta i zatrzasnął bagażnik.
– Dzięki za pomoc, Damian. – Kuczera uścisnął rękę typowi z ochrony, a potem wręczył mu zwitek banknotów. – Kamery znów wam się popsuły?
– Znów padły. To chińskie gówno. – Koleś wyszczerzył zęby, a Marek, niczym wujek z Ameryki, wyciągnął z kieszeni drugi zwitek. – Premia. Dzięki i do widzenia.
– Pa. – Damian wyszedł z bramy.
Wsiedliśmy do auta.
– Możesz mi powiedzieć, jak udało ci się przekonać kolegę do udziału w porwaniu? – zapytałem, ściągając kominiarkę. – I czemu zrobił to z taką ochotą i bez stresu?
– W jakim porwaniu? – Kuczera zdziwił się szczerze. – Powiedziałem, że za typa przewidziana jest nagroda i że zaraz go dyskretnie oddam w ręce policji. Co zasadniczo jest prawdą. To bardzo niedobry człowiek, a ty jesteś policja. – Wzruszył ramionami.
– Powtarzaj mi to częściej. – Rzuciłem komin na tylne siedzenie samochodu. – Wszystko z nią w porządku?
Kuczera uśmiechnął się szeroko.
– Ech, mogłem podejrzewać, że to piękne uczucie zwane miłością tak zmienia ludzi. – Wzniósł oczy ku niebu. – A ja już się bałem, że się starzejesz, miękniesz i żal ci tego śmiecia. Wszystko z nią okej, Jacek z nią jest. Czy w świetle twej nowej, romantycznej natury chcesz być dziś dobrym gliną?
– Nie – zaprzeczyłem natychmiast.
Słyszałem namacalną ulgę w swoim głosie i czułem, że wracam do siebie. O szczegółach moich relacji z Niną nie zamierzałem mu opowiadać. Nie dlatego, że mu nie ufałem. Po prostu nie mówiliśmy nikomu. Tak jakbyśmy oboje przyjęli, że w momencie, kiedy się przyznamy, to wszystko, co działa tak zajebiście, zacznie się sypać.
Trzydzieści minut później zaparkowaliśmy na wyjątkowo odludnym miejscu, położonym zaraz obok królowej polskich rzek. Znów naciągnąłem komin na twarz, wysiedliśmy z auta i otworzyliśmy bagażnik.
– Buona sera, buona sera, seniorina – przywitałem się słowami starego przeboju, jednocześnie wyszarpując Kacpra z bagażnika.
Kiedy uderzył o ziemię, kopem odwróciłem go na plecy i zerwałem mu z ust taśmę klejącą.
– Nie macie pojęcia, z kim zaczynacie – wyjęczał. – Was już nie ma.
– Boisz się, Marek? – zapytałem z ciekawością.
– Mało się w gacie nie zlałem – zaśmiał się Kuczera.
– Lać w gacie będziecie do końca życia, jak was mój mocodawca odwiedzi – stwierdził pewnie Kacperek.
– No i widzisz. Ja właśnie o twojego mocodawcę chciałem zapytać… Chyba interesuje się moją koleżanką.
Uchyliłem komin i pokazałem mu twarz. Zależało mi, żeby wiedział, z kim ma do czynienia. Uniknąć chciałem wyłącznie postronnych obserwatorów. Osiągnąłem efekt – w jego oczach zobaczyłem prawdziwy strach. Poznał mnie, widział mnie i Ninę razem wielokrotnie.
– Ale fuszera, nie? – Marek się skrzywił. – Byle debili biorą teraz do roboty.
– Zamiast zgrywać „chłopaka z miasta” i powoływać się na mocodawcę, trzeba było udawać niewinnego obywatela – przytaknąłem. – Może by mi sumienie drgnęło? Jak myślisz, Marku?
– Nie sądzę – zaprzeczył Kuczera. – Ty nie masz sumienia.
Facet robił się coraz bardziej blady.
– Nie znam pana. Chodzi o tę laskę w klubie? – podjął rozpaczliwą próbę ratunku. – Sama się pchała, żeby ze mną wyjść. Kurwisko zwykłe.
– Kacper, idioto… – Kuczera w zadumie pokręcił głową. – Nie masz za grosz instynktu samozachowawczego.
Sprzedałem Kacperkowi kopa. Dwa. No, może siedem.
Marek odsunął mnie, dając dyskretnie do zrozumienia, że teraz jego kolej.
– Pojebało cię? – zapytał Kacper płaczliwym tonem. – Jesteś psem! Nie możesz tak robić!
Czyli jednak wiesz, kim jestem, gnoju.
– Wziąłem dziś żądło[3]. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Sprzątanie takich śmieci jak ty to też moje hobby, nie tylko praca.
– „Wybierz pracę, którą kochasz, i nie przepracujesz ani jednego dnia więcej w swoim życiu” – wydeklamował Kuczera.
– Konfucjusz – zgadłem bez pudła.
Kacper, coraz bardziej przerażony, spoglądał raz na mnie, raz na niego.
Ups. Nie wyszedł nam dobry i zły glina. Wyszło dwóch złych.
– Słuchaj, Kacper. – Kuczera kucnął koło niego. – Wiemy, że od miesiąca chodzisz za Niną. Wiemy, bo w tym czasie ja chodziłem za tobą. Domyślasz się już pewnie słusznie, że Nina nie poszła sama do klubu, nie oszalała na twoim punkcie, a to wszystko była ustawka. Wiemy także, czym zajmujesz się na co dzień. Jak to się ładnie nazywa?
– Męska dziwka – podpowiedziałem. – Żigolak.
– Boże, Aleksander, jaki ty jesteś zacofany. – Kuczera cmoknął z dezaprobatą. – O, wiem! Pan negocjowanego afektu! I słuchaj, ten zawód by nam nawet nie przeszkadzał, każdy orze, jak może, ale na mieście mówią, że od jakiegoś czasu nie oddajesz się paniom za gratyfikacje finansowe, a za to forsy ci bardziej przybywa, niż ubywa. Podobno też chwalisz się gdzieniegdzie, że niebawem przejmujesz schedę po Koniku… I teraz kumaj to – w głosie Marka zabrzmiała autentyczna troska – osoba o takiej reputacji interesuje się prokuratorką, która rozpracowywała sprawę Konika i burdeli. Parszywie to wygląda, nie sądzisz?
– To mnie zawińcie – zdobył się na ostatni akt odwagi. – Gówno na mnie macie! Jakieś śmieszne plotki!
Kuczera pokiwał głową.
– To prawda, gówno mamy dowodowo. Poza tym ja nie mogę cię zawinąć, już od dawna nie jestem w służbie – wyjaśnił. – Ares by mógł… Natomiast bardzo lubi Ninę, wiesz? Na tyle, że nie uważa tej sprawy za zawodową, tylko za prywatę, a wtedy robi się jakiś taki „elektryczny”.
Kacper nadal nie wyglądał na przekonanego. Nadal patrzył na mnie jak na policjanta. Czas to zmienić.
– Słuchaj, Kacper, do ciebie chyba nie dociera, jak bardzo mi zależy na tej wiedzy. – Wyjąłem procę[4], odbezpieczyłem i wymierzyłem mu prosto w łeb. – Kto cię wynajął i do czego? Powiedz mi, pięknie proszę.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Skolim, Temperatura.
[2] Kominiarka.
[3] Urlop na żądanie.
[4] Broń.
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz