Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Po bestsellerowych „Paprocanach” i „Chechle”, intrygująca prawniczka prezentuje kolejny tom serii – „Sztauwajery”. Na czytelników czekają bezbłędne dialogi, wyraziste postaci i niespodziewane zwroty akcji!
Julia Czerny nie nadaje się do tych wszystkich gier i podchodów. Zawsze dobrze o tym wiedziała, dlatego nie zajęła się prawem karnym, a przejrzystym i jasnym prawem gospodarczym. W tej dziedzinie wszystko oparte jest na liczbach i dokumentach. I to ceniła w tej robocie najbardziej. I pewnie wiodłaby wyjątkowo spokojne życie, gdyby na jej drodze znów nie stanął on. Lucjan „Luca” Złocki – samiec alfa, zło w czystej postaci.
I teraz dopiero zacznie się prawdziwe życie. Przekonają się o tym nie tylko Julka, ale też Marcin, Zośka i Paulina. Wszyscy podejrzewali, że prędzej czy później przyjdzie pora by wyrównać rachunki z Lucą. Wyjątkowo mocne przeczucie podpowiada im, że ten moment nadszedł właśnie teraz. I że nieuniknionym jest, że ktoś pożegna się z życiem. Luca „uwzględnił to w kosztach” całej operacji. Planu, nad którym pracował połowę swojego życia…
W co Luca zamierza ich wmanewrować? I jak to się może dla nich skończyć? Zajrzyjcie do Doliny Trzech Stawów i przekonajcie się sami!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 213
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Monika Frączak
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Damian Ryży
Zdjęcie na okładce
© Goran Bogicevic/photocase.com
© by Paulina Świst
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022
ISBN 978-83-287-1897-5
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2022
– fragment –
„No ja nie wiem, mordo, co ty żeś tam widział, co ty żeś ćpał,
Że ty mówisz, że kiedyś było lepiej (…)
Mordo… Ja tam pamiętam nieco inne sytuacje
I niekoniecznie tak bardzo… komfortowe
Na pluszowej łące, no ale…”
Sokół, Jednorożec
K. za to, że JEST, i to dokładnie taki, JAKI jest.
Nie zasłużyłam na takiego kumpla jak Ty… :*
Paulina Maxellon
– Dzień dobry, szanowne audytorium! Mam niesamowitą przyjemność i wielki zaszczyt serdecznie państwa powitać na dorocznym raucie śląskiego biznesu! – Głos konferansjera, modulowany i przesadnie podniecony, rozległ się ze sceny. – Będę go dziś prowadzić – dodał, jakby to nie było oczywiste.
Najwyraźniej upewniał się, że wszyscy wiedzą i odnotowują, jaki jest ważny i jak ogromny dotknął go zaszczyt. Facet miał zalizaną na lewo grzywkę, pięć kilo nadwagi, koszulę w paski, kamizelkę w kratkę, apaszkę w esy-floresy i srebrne rurki rodem z Mediolanu.
– Co to za pajac? – zainteresowałam się.
– To Patrycjusz Owczarz. Nie mów, że go nie znasz. – Marcin pochylił się do mojego ucha.
– Wygląda jak Rumpelstiltskin – powiedziałam to, co jako pierwsze przyszło do głowy.
Szewerski ryknął śmiechem.
– To fakt. Ten, kto projektował mu ten zestaw, musiał mieć koszmarny bad trip po kwasie. Rok temu miałem z niego podobną polewkę. Wiecznie próbuje się wkręcić w interesy Luki. Łazi za nim jak pies, usługuje, kłania się, siada, daje głos i waruje. A jak trzeba, to jeździ na jednokołowym rowerku i żongluje piłeczkami – powiedział z wyraźnie słyszalną pogardą.
Udało mi się już dobrze poznać Marcina. Byliśmy razem od roku. W tej chwili ton jego głosu wskazywał, że musiał mieć z Owczarzem jakieś osobiste zatargi, ale postanowiłam dopytać go o to później.
– Rok temu nie mogłam się skupić na prowadzącym, bo podawałam tu żarcie – rzuciłam scenicznym szeptem. – Jakbyś nie pamiętał…
– Coś kojarzę, była tu jedna niezła dupa – przyznał, mierząc mnie wzrokiem. – To byłaś ty?
– Nie, twoja stara – wtrąciła się Zośka Bojarska. – Możecie być przez chwilę poważni? Czemu Luca nas tu ściągnął? To śmierdzi na kilometr!
– To śmierdzi na kilometr od dwa tysiące dwudziestego roku – potwierdził Marcin. – Wiedziałaś, że przyjdzie nam kiedyś spłacić długi… Mam chujowo mocne przeczucie, że to ten moment.
Niestety, ale musiałam się z nimi zgodzić. Kiedy odebrałam zaproszenie na raut, podpisane przez Lucjana Złockiego, od razu wiedziałam, że czas się wywiązać ze zobowiązań. Kiedy Marcin i Zośka odebrali takie same, wiedziałam, że siedzimy po uszy w gównie. Pewną pociechą było to, że siedzimy w nim razem.
– Informuję, iż w poniedziałek, oficjalnie, odwołamy w naszym kraju stan epidemii! – rozległo się ze sceny. – Jeszcze pół roku temu wszyscy cieszylibyśmy się jak szaleni. Natomiast dziś mamy na głowie równie poważny problem, a więc toczącą się u naszych granic wojnę. W związku z tym chciałem zaprosić na scenę filantropa i dobroczyńcę…
– Kierownicę w zorganizowanej przestępczości i bandziora – uzupełniłam cicho.
– …nadzieję naszej społeczności… – kontynuował namiętnie konferansjer – …człowieka o wielkim sercu…
– Dalej, Owczarz, przestań się krępować i zrób mu laskę – rzucił szeptem Marcin, a ja parsknęłam śmiechem.
– …naszego dobrego anioła…
– Nie strzimia tego pierdolenia. – Tym razem Zośka wzniosła oczy do nieba.
– …prezesa firmy LZ Company, pana Lucjana Złockiego – doszedł z emfazą Patrycjusz.
Luca pewnym krokiem wkroczył na scenę. Wyglądał jak milion dolarów. Idealna fryzura, idealny garnitur, idealny uśmiech.
– Ten dla odmiany wygląda tak, że wszyscy modele Armaniego mogliby ewentualnie wypucować mu buty. Gdyby i tak nie były wyglansowane na błysk – przyznałam z niechętnym uznaniem.
– Pewnie Owczarz wylizał – wyzłośliwił się Marcin.
– Dobry wieczór państwu – rozległ się głęboki i seksowny głos Lucjana. – Bardzo dziękuję za przemiłe słowa, ale nie zasłużyłem nawet na połowę z nich. Pan Patrycjusz jest najwyraźniej moim fanem, ale pamiętajcie państwo, że wszystko, co robię, robię po to, by wszystkim nam żyło się dobrze i dostatnio.
– Putler mógłby się od chuja uczyć propagandy – nie powstrzymała się Zośka.
Lucjan nie mógł jej usłyszeć, mówiła szeptem. Mimo to spojrzał prosto na nią i chyba nie rozczarował się jej zdegustowaną miną, bo uśmiechnął się uroczo.
– I rzecz jasna dla moich i waszych zysków – dodał.
Na sali rozległy się śmiechy aprobaty.
– Słyszeliście? Raz w życiu powiedział prawdę. Musiał się pomylić – wyzłośliwiłam się.
– Max, nie daj się wkręcić. On ich bajeruje i jest w tym naprawdę dobry. Ma podejście do tłumu – zauważył rozsądnie Marcin. – Pewnie chce ich do czegoś namówić, ale…
Przy naszym stole pojawił się nagle facet z ochrony.
– Państwo pozwolą ze mną – zaczął miło, acz stanowczo. – Pan Lucjan życzy sobie, aby państwo zaczekali na niego w prywatnej sali.
– A wiadomo, że pan Lucjan dostaje wszystko, czego sobie życzy. – Zośka nigdy nie nauczy się trzymać języka za zębami.
– – –
Marcin Szewerski
– Jak będę dorosła, to chciałabym mieć taki barek jak Luca – wypaliła Paulina.
Rzuciłem okiem na alkohole wyeksponowane na stoliku w sali, do której nas przyprowadzono. Rzeczywiście – top of the top. Standardowo przed wejściem sprawdzono nas urządzeniami do wykrywania podsłuchów. Przy drzwiach widziałem dodatkowe dwa zagłuszacze. Skurwiel był paranoikiem, ale był w tym naprawdę konsekwentny. Pewnie dlatego do tej pory nie dał się nikomu na niczym złapać. Ochroniarz wskazał nam klubowe fotele, po czym ulotnił się z pokoju.
Do pomieszczenia wszedł kelner, który wyglądał tak szykownie, jakby kwadrans temu wyrwano go z Bristolu.
– Czego się państwo napiją? – zapytał grzecznie.
– Whisky – rzuciłem, patrząc na The Glenliveta. Napis na butelce wskazywał, że trunek jest starszy ode mnie.
– Co pan ma najdroższego? – Zosia uśmiechnęła się uroczo. – Proszę to wszystko, co najdroższe, pomieszać i zrobić mi takiego drinka, który będzie kosztował pana Lucjana jak najwięcej. Może być nawet niedobry, wytrzymam.
– To samo dla mnie. – Paulina wybuchnęła śmiechem.
Kelner z prawdziwym profesjonalizmem zachował powagę i skinął im głową. A potem przygotował nasze drinki i ulotnił się, zostawiając nas samych w pokoju.
– Jak myślicie, czego on od nas chce? – Zośka popatrzyła na nas poważnie.
– Chce od was drobnej przysługi – odezwał się Luca, który właśnie stanął w drzwiach.
– Jakiej, Don Vito Corleone? – nie powstrzymałem się.
Rozumiem – robić show, ale gadki w stylu Ojca Chrzestnego, kiedy jest się na Śląsku, a nie na Sycylii, to lekka przeginka.
– Wiedziałem, że poznacie cytat. – Luca się uśmiechnął.
Podszedł do barku, nalał sobie whisky i zajął fotel obok Zośki.
– Wolicie bezpośrednio? Będzie bezpośrednio. Pani mecenas Bojarska, pani mecenas Maxellon, proszę, powiedzcie mi, co Ksenon i Ramzes paniom o mnie powiedzieli? I pomińmy tę szopkę, że niby nie pytałyście.
Oczywiście, że pytały, ale ich klienci, mimo że ufali im najbardziej na świecie, w temacie Luki po prostu nabrali wody w usta. No może niekoniecznie. Ramzes powiedział Zośce, że ma się nie interesować, bo dostanie kociej mordy, a Ksenon oznajmił Paulinie, że nie po to powróciła do zawodu, żeby za chwilę skończyć w rzece w betonowych szpilkach…
– Kompletnie nic – przyznała Paulina szczerze.
– Bardzo się cieszę. Wierzę w chłopaków, ale wiecie, jak jest. Lata w więzieniu mogą zmienić człowieka. – Luca uśmiechnął się pod nosem. – Ta drobna przysługa wygląda tak… Pani, pani Zosiu, złoży w procesie Ramzesa wniosek o przesłuchanie Ksenona w charakterze świadka.
– Na jaką okoliczność? – Zośka zmarszczyła brwi.
– Nie mam pojęcia, to pani tu jest adwokatem od gangusów. – Luca popatrzył na nią z uśmiechem.
– A pani – popatrzył na Paulinę – przyjedzie z nim na rozprawę.
– Jako pełnomocnik świadka? – dopytała Max.
– Nie wiem, może być jako pełnomocnik. Chodzi mi o to, żeby nie był sam.
– A ja czym mogę panu służyć? – Popatrzyłem na niego szyderczo.
– A pan również jest obrońcą w tym procesie i ma za zadanie dopilnować, żeby panie mecenaski swoich zadań nie spierdoliły. I odpowiada pan za nie – stwierdził Luca. – Obie pana kochają, jedna platonicznie, druga wręcz przeciwnie, więc myślę, że w trosce o pana nie będą kombinować i niebawem wszyscy rozstaniemy się w przyjaźni.
– – –
Zośka Bojarska
– Co za kutas! – powiedziałam, gdy tylko wyszliśmy przed hotel. – Czy on ci groził, czy mi się wydawało?
– Jebią mnie jego groźby. – Marcin nie wyglądał na specjalnie przestraszonego. – Po prostu chce mieć pewność, że z niczym nie wyskoczymy, i chce mieć nas wszystkich na tej sali rozpraw.
– Plus Ksenona – dodała Paulina.
– Bo Ramzes już tam będzie… – Zastanowiłam się chwilkę. – Myślisz, że chce im coś zrobić? – zapytałam o najbardziej prawdopodobny scenariusz.
Nie mogłam rozgryźć, czemu Ramzes i Ksenon nie chcą o nim gadać. Nie wiedziałam, czy się go boją, czy się z nim przyjaźnią. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby Ramzerski w jakiejś sprawie był aż tak uparty, a zgodnie z tym, co mówiła Paulina, to samo dotyczyło Ksenona.
– Przy tylu policyjnych konwojach? Nie sądzę – zapewniła Max. – Ale muszą wiedzieć, na co się piszą. Opowiem Ksenonowi, że chcesz go powołać, i powiem dlaczego. Musi mieć świadomość, co się dzieje…
– Zrobię to samo… – podchwyciłam od razu. – Dużo bym oddała, żeby wiedzieć, co ich łączy. To nakreśliłoby nam perspektywę i może dowiedzielibyśmy się, w co Luca chce nas władować i jak się to może dla nas skończyć.
– Klienci nic nam nie powiedzą – stwierdziła Paulina. – Siedzą tak długo, że nie sądzę, aby chociaż przypuszczali, jaki Luca ma plan.
– Jeśli nie chcemy być zdani na totalnie chore pomysły tego złamasa, to musimy spróbować coś ustalić – stwierdził rozsądnie Marcin. – Zacznijmy od tego, czy występowali razem w jakichkolwiek sprawach?
– Nie występowali, bo Luca jest niekarańcem – powiedziała Paulina.
– Wiem – wtrącił Marcin. – Może był świadkiem? Jakieś wspólne firmy? KRS-y?
– Posprawdzam – obiecałam.
– My też. A teraz jedziemy na Tauzen się napić – rzucił Marcin z uśmiechem. – I przestańcie się na mnie patrzeć z minami kotów srających na pustyni. Powiedział, że odpowiadam za wasze działania łbem, żeby mieć nad wami kontrolę. I żebyście się bały. I to działa, co jest o tyle dziwne, że przecież ja tu stoję, pierdolę go serdecznie i przede wszystkim: żyję.
– Póki co… – skwitowałam.
Julka
– Bardzo żałuję, że masz metr dziewięćdziesiąt wzrostu. – Popatrzyłam z wściekłością na swojego siedemnastoletniego syna.
– Dlaczego? – Łukasz uniósł na mnie zdziwione zielone oczy.
– Bo się nie zmieścisz do okna życia!
Wybuchnął śmiechem.
– Po kim ty jesteś taki głupi, bo przecież nie po mnie – wkurzałam się dalej.
– Może po tatusiu? – Uśmiechnął się pod nosem.
Nie wiem, kiedy ten słodki, uroczy dzieciak zmienił się w prawie dorosłego faceta. Zdecydowanie za szybko.
– Wiele mu można zarzucić, na przykład to, że jest dupkiem, ale akurat inteligencji mu nie brakuje – stanęłam w obronie jego ojca.
Niecodzienna sytuacja, ale rodzice powinni tworzyć wspólny front. Nawet jeśli jednego z nich nie ma na imprezie.
– Muszę uwierzyć ci na słowo, bo nie chcesz mi powiedzieć, kto to jest. – Zaczął stały temat naszych awantur.
Miał sporo racji. Był już prawie dorosły, powinnam mu powiedzieć. Po prostu nie wiedziałam, jak to zrobić…
– Łukasz, posłuchaj mnie. – Usiadłam obok niego przy stole. – Teraz nie rozmawiamy o twoim ojcu, tylko o tym, że będziesz miał SPRAWĘ KARNĄ! Masz siedemnaście lat, odpowiadasz jak dorosły, tak jest skonstruowany kodeks karny w tym kraju!
– Mami, to nie ja zacząłem… – Wzruszył ramionami, jakby to załatwiało sprawę.
– Kurwa mać, ale ty skończyłeś! – Straciłam nad sobą panowanie. – I to tak, że tamten ma złamany nos, a to są obrażenia powyżej siedmiu dni, więc wlepią ci zarzuty z artykułu sto pięćdziesiątego siódmego kodeksu karnego! Zagrożenie od trzech miesięcy do pięciu lat!
– Musi złożyć zawiadomienie przecież. Zobaczymy, czy taka z niego „sześćdziesiona”.
Dostrzegłam w jego oczach ten charakterystyczny błysk. Błysk, który miał jego ojciec, gdy mówił o swoich „interesach”. Dziś, jeszcze bardziej niż zwykle, młody mi go przypominał… Przeczytałam milion mądrych książek, przerobiłam stosy literatury psychologicznej. Dzięki temu przekonałam samą siebie, że o tym, jacy jesteśmy, decyduje nasze wychowanie, a nie geny. Ale pewnych kwestii nie dało się oszukać… A genów nie dało się wydłubać. Był jego synem i zarówno wygląd, jak i charakterek miał właśnie po nim. Przy czym należy uczciwie dodać, że mnie też trudno było nazwać oazą spokoju.
– Ty myślisz, że to jest zabawa? W „sześćdziesiony” i bandziorów? Że takie to fajne i wygląda jak na teledyskach Sobla? – Zagotowałam się. – To jedziemy.
– Gdzie? – Popatrzył na mnie niepewnie.
– Do Zośki. Jesteś dupny pan bandyta, więc potrzebujesz dobrego adwokata. Podpiszesz pełnomocnictwo, zapytasz, jak się grypsuje… Takie tam kwestie, które niebawem bardzo ci się przydadzą…
– Mami, wtajemniczanie w to Zośki naprawdę nie jest konieczne. – Próbował się wymigać. – Przecież też jesteś prawnikiem.
– Obsługuję spółki, a nie młodocianych przestępców – wyrzuciłam z siebie jeszcze trochę złości. – Rozumiem, że ci łyso przyznać się przed Zośką, że osiągnąłeś dno głupoty, a potem jeszcze dokonałeś tam odwiertu, ale musi wiedzieć! Bo twoje szczeniackie zachowanie może mieć konsekwencje! Nie pozwolę ci rozjebać sobie życia na starcie.
– Tak jak ty sobie rozjebałaś? – Popatrzył na mnie z obawą.
– Nic sobie nie rozjebałam i nic bym w nim nie zmieniła – powiedziałam szczerą prawdę. – Nigdy nie żałowałam tego, że cię mam. Jesteś moim synem, kocham cię najbardziej na świecie i nawet jeśli odjęło ci rozum, to zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Rusz dupę. – Zawinęłam ze stołu kluczyki i poszłam w stronę drzwi.
Luca
– Covid is dead. Ośrodek jest prawie ukończony, ale z pewnością nie wykorzystamy go do pierwotnych celów. Cała sytuacja na świecie się wyjebała, mamy wojnę przy naszej granicy, na dodatek dwóch sąsiadujących z nami państw. Jebane lata dwudzieste, co wiek takie same… Zarazy, wojny i oszołomy. Swoją drogą, pamiętasz, jak ci mówiłem, że boję się tylko Putina, bo jest większym skurwysynem ode mnie? – Popatrzyłem na Krystiana.
– Pamiętam. I miałeś rację… – stwierdził z charakterystycznym dla niego spokojem.
Był moją prawą ręką, doradcą, wsparciem i księgowym. Gdyby ktoś zrobił z niego „sześćdziesiątkę”, to miałbym przejebane. Tylko że z niego nie dało się zrobić kapusia. Sprawdziłem go wielokrotnie i wiedziałem, że nie ma bardziej lojalnej i oddanej mi osoby.
– Kurwa, wolałbym jej nie mieć. Ten jeden, jedyny raz.
– Czemu tak się tym przejmujesz? – Krystian popatrzył na mnie badawczo.
– Wkurwia mnie ta wojna – powiedziałem szczerą prawdę.
– Wszystkich wkurwia, a nie wszyscy fundują dwa TIR-y broni i prywatnie wysyłają ją na Ukrainę. A tak swoją drogą, co tam było?
– Kamizelki kuloodporne, noktowizory, buty, lornetki… kałachy. Bardzo żałuję, że nie javeliny, ale te kosztują osiemdziesiąt tysięcy dolarów za sztukę. Niech USA wysyła, bo mnie, kurwa, nie stać – przyznałem szczerze.
– Czy powinienem się interesować, jak udało ci się przerzucić przez granicę nieoficjalnie dwa TIR-y, w których były kałasznikowy? – Uniósł brew.
– Położyłem na nich czapkę niewidkę. – Nie miałem zamiaru się z tego tłumaczyć. Operacja wymagała ode mnie nieco zachodu, ale na myśl, że gdzieś tam z ufundowanej przeze mnie broni ktoś może odstrzeli zbrodniarza wojennego, nieodmiennie poprawiała mi humor.
– A po co? – Najwyraźniej sprawa była dla niego ważna.
– Krystian, pomijając wszystkie kwestie związane ze skurwysyństwem i niesprawiedliwością tej wojny, to oni biją się tam i za nas. Chcesz mieć ruskich przy granicy na długości siedmiuset pięćdziesięciu zamiast dwustu dziesięciu kilometrów?
– Nawet te dwieście dziesięć niespecjalnie mi się podoba – stwierdził rozsądnie.
– Poza tym te skurwysyny zabijają dzieci – dodałem, otwierając laptopa.
– I to jest chyba jeszcze ważniejszy powód. Powiedz mi, ale tak szczerze. Czemu nie masz dzieci? Wydajesz na akcje charytatywne pomocy małolatom prawie tyle, co na utrzymywanie tych swoich księżniczek. – Uśmiechnął się pod nosem.
Jak zawsze, gdy ktokolwiek mnie o to pytał, poczułem ukłucie w klacie. Nie mogę teraz o tym myśleć. Nie w chwili, w której jestem tak blisko celu.
– Bo jeszcze nie spotkałem odpowiedniej kandydatki – skłamałem.
– A szukasz? Ta twoja Amanda jest tak przeraźliwie tępa, że jak oglądam jej Instagrama, to zastanawiam się, czy nie jest brakującym ogniwem ewolucji między leniwcem a gumową lalą. Ty jej robisz te pozowane fotunie, na których wypina dupę?
Parsknąłem śmiechem.
– Broń Boże! Jeszcze mnie do końca nie pojebało.
– Poza tym ona nie ma ani jednego zdjęcia, na którym się uśmiecha. Tylko ten wyniosły grymas. – Zaprezentował ulubioną „tajemniczą” minę Amandy. – Ma krzywe zęby?
– Nie. Po prostu jest przez większość czasu wściekła. – Rozłożyłem się na fotelu i poluzowałem krawat.
– A o co? Dopiero co wysłałeś ją na dwa tygodnie do Tulum! – Mina Krystiana wskazywała, że tego nie ogarnia.
– Chce się wprowadzić na Pułaskiego. – Uśmiechnąłem się szeroko.
– Do twojej ostoi, bastionu i wymuskanego dwustumetrowego apartamentu obok Sztauwajerów? – Uniósł brwi do połowy czoła.
– No chyba nie na kemping – wyzłośliwiłem się.
– Czy ona z chuja spadła? Przecież nawet ja tam jeszcze nigdy nie byłem, choć przeprowadziłeś się tam pół roku temu – powiedział zdumiony.
To mieszkanie było moim azylem. Nie wpuszczałem tam absolutnie nikogo, oprócz pani Janiny, która je sprzątała. I miałem ku temu swoje powody.
– Ja mówię, że może kiedyś, ona udaje, że mi wierzy, i tak się to jakoś kręci. – Uruchomiłem laptopa. – Raz na jakiś czas odwala dramę, że odejdzie. Ja mówię, żeby tego nie robiła. I cyk, zaś trzy miechy spokoju.
– Nie wiem, po co ci ta larwa, poważnie. No ale twój cyrk, twoje małpy. – Wzruszył ramionami. – Co zrobisz z ośrodkiem na Chechle?
– Wszystkie te dotacje, których nie mamy w kieszeni, należy uznać za stracone. Może spróbować zakwaterować tam uchodźców? – zastanowiłem się.
– Nie będzie możliwości zamieszkania tam przed wrześniem. Te wszystkie odbiory zajmą mnóstwo czasu. – Krystian wpatrywał się w swój komputer.
– Ta wojna nie skończy się w tym roku… Zbadaj możliwości uzyskania na to pieniędzy. Dowiedz się, czy ktoś wie cokolwiek o jakichś poważnych środkach. Jeśli tak, zatrudniaj lobbystów, niech to przepchną po naszej myśli, tak żeby można było też coś na tym zarobić.
– Możesz mi nareszcie powiedzieć, po co tak w ogóle był ci ten ośrodek, na dodatek w tym przeklętym miejscu? – Próbował zgłębić temat.
– Jeszcze nie. Ale kiedyś ci powiem – zakończyłem dyskusję.
Miałem zamiar zrobić to dopiero wtedy, kiedy plan, który tworzyłem przez ostatnie dwadzieścia cztery lata, nareszcie znajdzie pomyślny finał.
– – –
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz