Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
58 osób interesuje się tą książką
JEŚLI KTOŚ TRAKTUJE CIĘ JAK ZABAWKĘ,
BĄDŹ DLA NIEGO ANNABELLE.
Premiera mojej książki. Zawsze wiedziałam, jak będzie wyglądać.
Nie przewidziałam tylko, że… nigdy na nią nie dotrę.
W dniu szumnie zapowiadanej premiery bez śladu ginie znana pisarka. Czy tajemnicze zniknięcie to część starannie zaplanowanej kampanii marketingowej, czy kobiecie grozi prawdziwe niebezpieczeństwo?
W cieniu tej tajemnicy miastem wstrząsają brutalne morderstwa. Ofiary umierają w sposób wiernie odwzorowujący mroczne sceny z kultowych filmów grozy. Kto stoi za tymi zbrodniami? I czy ma coś wspólnego z zaginięciem autorki?
W epicentrum horroru znajdują się nieustępliwa prokuratorka Nina Kermel oraz policjant Aleksander Aresowicz, który zmaga się z własnymi demonami. Wspólnie muszą odkryć prawdę, zanim mrok wchłonie ich całkowicie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 242
Projekt okładki: Joanna Sobota
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Marta Stochmiałek, Renata Jaśtak
Konsultacja: Marta Porzuczek
Zdjecia na okładce:
© Freepick
© John Arehart/Shutterstock
© by Paulina Świst
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
ISBN 978-83-287-3172-1
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Młodej Parze: A. i M.!
Naprawdę nie wiem, po co Wam ślub,
skoro powszechnie wiadomo, że jest najczęstszą przyczyną rozwodów,
ale uwielbiam Was i serdecznie Wam kibicuję :*
„Na moim boisku szkolnym i bez pieniędzy,
Gapiłem się wtedy wolny na księżyc.
Gdyby tamten ja mógł temu wysłać faks,
Mógł temu wysłać faks.
Albo list jak Flexxip, dać mu parę lekcji,
Lekcji ze zdziwienia, bo ten skurwiel teraz nie zna nic prócz presji.
Leki NDRI, ciągi zmian percepcji,
Pocałunki śmierci, nie odróżniam życia już od gry PlayStation”.
Męskie Granie Orkiestra, Igo, Mrozu, Vito Bambino, oryginał: Quebonafide, Refren trochę jak Lana Del Rey
Co powiedziałby Dostojewski, gdyby wymagano od niego pisania czterech książek w roku?
Wypierdoliłby kałamarz przez okno czy dostosował się i wydał trzynastotomową serię sensacyjną o przygodach Rodiona Raskolnikowa?
Na wszelki wypadek spłyconą, pozbawioną odniesień, dwuznaczności. Tak żeby społeczeństwo na pewno zrozumiało i broń Boże nie zmęczyło się zbytnio myśleniem. I żeby nie skłoniło go to do żadnej refleksji.
Chociaż nie. Pewnie w ogóle by mu tego nie wydali… Powiedzieliby, że skoro nie publikował na Padwattcie i nie ma pierdyliarda wyświetleń, to nie ma gwarancji, że „to się sprzeda”.
To była jedyna wartość w tym świecie. Czy się sprzeda? Czy jest w trendzie? Czy Netflix będzie chciał zrobić z tego film? Co załapie na TikToku i trafi w algorytm Instagrama?
Miałam tylko dwa wyjścia: dostosować się albo poszukać sobie innej piaskownicy.
Dostosowałam się zatem, choć nie w taki sposób, w jaki wszyscy się tego spodziewali. Nauczyłam się funkcjonować w tym świecie, tak jak potrafiłam. Nie ja wymyśliłam tę grę i nie ja wymyśliłam jej zasady. Niektórzy pewnie uznaliby to, co robiłam, za oszustwo. Ale to nie ja oszukiwałam. Oszukiwała Esmeralda Jackson.
Na szczęście to się skończy, i to już niebawem.
Po beznadziejnych dziesięciu latach, w czasie których napisałam czterdzieści beznadziejnych książek, nareszcie udało mi się skończyć mój BESTSELLER.
Książkę, która rozjebie świat.
NINA
– Terrrrra rossssa, pani Nino – wyszeptała Ola scenicznym szeptem i uniosła w moją stronę szklankę wypełnioną rumem z colą.
Tak nazywała się umbryjska winnica, w której zamieszkałyśmy na czas epickiego, włoskiego panieńskiego. Otoczony polami winorośli, trzystuletni kamienny budynek na wzgórzu. Bajka. Marzenie. Raj.
– Terra rossa, pani Aleksandro. – Stuknęłyśmy się szklankami i wypiłyśmy na hejnał.
Patrzyłyśmy rozbawione, jak kilka dziewczyn synchronicznie skacze do basenu. Na czterodniowym panieńskim jeszcze nie byłam… Może to i lepiej. Zbyt dużo fajnych lasek w jednym miejscu i hektolitry wina sprzyjało zwierzeniom. A ja nie bardzo miałam ochotę opowiadać o swoim popieprzonym życiu, nawet miłym ludziom. Zasadniczo nie było czym się chwalić. Powoli docierało do mnie, że gdzieś po drodze mocno się pogubiłam. A teraz konsekwentnie leciałam w dół, z uporem maniaka trzymając się swoich postanowień. Prędko, zanim dotrze do mnie, że to bez sensu!
– Nie wierzę, że Maria wychodzi za mąż! Ostatnim takim przeciwnikiem małżeństwa, który się nawrócił, był George Clooney. – Polałam nam nowego drinka, jak zawsze skrywając ponure myśli za szerokim uśmiechem. – W ogólniaku złożyłyśmy przysięgę wiecznego staropanieństwa, ale kiedy poznała Michała, to okazałam łaskę i ją z niej zwolniłam.
– Nie jesteś zatem taka zła, jak myślałam. – Olka puściła do mnie oko. – Ty nigdy nie chciałaś tej przysięgi olać?
– Nie – skwitowałam krótko. – Dobrze mi tak, jak jest.
– Yhym. – W jej tonie było słychać morze wątpliwości. – Ale słyszałam, że ogólnie mężowie ci nie przeszkadzają… – Zrobiła niewinną minkę.
Maria była moją najlepszą przyjaciółką. Kochałam ją szalenie, ale wiedziałam, że jest największą plotkarą, jaka kiedykolwiek chodziła po świecie.
– Pod warunkiem że nie są moi. – Uśmiechnęłam się krzywo. – Lady Whistledown[1] nie próżnowała, jak mniemam.
– Nie sprzedała cię. – Olka zrobiła minę, jakby rozwiązała wyjątkowo trudną zagadkę. – Opowiadała mi o pięknej koleżance, która nieustannie traci czas na nieodpowiednich facetów, ostatnio zajętych… Nie trzeba być Sherlockiem, żeby zauważyć, iż jesteś tu jedyną singielką i trudno cię nazwać brzydką.
– Dzięki. – Uniosłam w jej stronę szklankę.
– Wyglądasz jak…
– Xena, wojownicza księżniczka – przerwałam jej.
Słyszałam to nieustannie od siedemnastego roku życia. Czyli od czasu, gdy TV4 emitował ten serial. I nawet to, że przestałam nosić grzywkę, nic w tym względzie się nie zmieniło.
– Taaaaak. – Uśmiechnęła się szeroko. – No to opowiadaj, jak to jest z tymi żonatymi, bo ciekawość mnie zżera.
Aleksandra jest psychoterapeutką, więc miałam niezachwiane przekonanie, że oprócz zwykłej, ludzkiej ciekawości kieruje nią też ciekawość zawodowa. Nic dziwnego. Byłam materiałem idealnie nadającym się na długą i konkretną terapię. Najlepiej elektrowstrząsami. Liczyłam, że dostanę w piekle przynajmniej jakieś punkty za samoświadomość swojego zjebania.
– Było, a nie jest. – Uniosłam palec. – Od roku jestem grzeczna. Odkupuje swoje winy, jak Xena. Zresztą, po pierwsze, to było ich zaledwie dwóch, a po drugie to nie ja ślubowałam wierność, tylko oni – wysiliłam się na obojętność.
Nie była ona jednak w pełni szczera. Wiedziałam, że robiłam źle, nie tak sobie to wyobrażałam w dzieciństwie. Niestety, dorosłość brutalnie zweryfikowała moje plany i marzenia. Czasem się zastanawiałam, co dziewczynka, jaką byłam, powiedziałaby o kobiecie, jaką się stałam. Boję się, że nic dobrego.
– Poza tym to nie tak, że przyczajałam się i polowałam na żonatych kolesi. To oni się wiecznie koło mnie kręcą. – Z jakiegoś bliżej mi nieznanego powodu czułam potrzebę, żeby się przed nią usprawiedliwić.
– Zdradź zatem, co żonaci w sobie mają, a czego nie mają kawalerowie? – Spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
– Żonę – rzuciłam. – Lubię konkurencję.
– A tak naprawdę? – Uśmiechnęła się krzywo.
Pajacowanie na terapeutę nie zadziała. Zastanowiłam się chwilę, a potem postanowiłam być szczera. In vino veritas to powiedzenie, które Rzymianie ukuli z myślą o mnie. A że przebywałam właśnie na ich terytorium, to działało z dwukrotną siłą.
– Jestem wypłukana z uczuć, nie pomoże potas i nie sprawił tego mały popyt, tylko za duża podaż zjebów…
– Parafraza Pomyłki Sokoła – przerwała mi z uśmiechem. – A kto ci tych zjebów wybierał?
– Ja siama – przyznałam głosem pięciolatki. – Kręcą mnie. – Spoważniałam. – Tylko kiedyś zakładałam, że może być z nimi dobrze, a teraz już wiem, że nie będzie. Stąd żonaci. W takim zdradzającym przecież się nie zakocham, więc nie będę też cierpieć. W celibacie do końca życia też nie zamierzam żyć, nie mam inklinacji do bycia zakonnicą.
Pokiwała mi głową.
– Poza tym przyciąga mnie bardzo specyficzny typ faceta – przyznałam. – Niepokorny, arogancki, pewny siebie. Musi być silniejszy ode mnie, bardziej pyskaty ode mnie, mieć bardziej męskie zajęcie…
– Ty jesteś prokuratorem, prawda? – Popatrzyła na mnie z namysłem.
– Tak, więc rozumiesz, nie jest to proste. – Pokiwałam głową. – Zwykle tacy faceci biorą sobie za żony spokojne dziewczyny, dla kontrastu. I myślą, że jak się z kimś zrównoważonym ożenią, to się też uspokoją. Może i jeden na dziesięciu się uspokoi, ale pozostałych dziewięciu nie wygra ze swoją naturą. Po paru latach udawania grzecznego, pozowania do samojebek na Insta żony i wręczania jej kwiatków zaczyna ich nosić. I wtedy ciągnie ich do mnie. Nie potrzebuję kwiatków, nie potrzebuję słodkich samojebek. Interesują mnie adrenalina i intensywne doznania, a nie takie pitu, pitu pod publiczkę.
– Ale oni wiedzą, że związek z tobą wyglądałby jak w filmie Pan i Pani Smith – stwierdziła ze zrozumieniem.
– Tak. – Prawie jej zaklaskałam. – I ja chętnie bym w to weszła, bo w takim związku mogłabym być sobą. A oni niekoniecznie. Musieliby się odsłonić i być ze mną szczerzy, bo mnie się nie da tak łatwo zamydlić oczu. – Zastanowiłam się. – Więc to nie jest tak, że ja wybierałam żonatych, po prostu nie spotkałam od lat faceta, który byłby w moim typie i byłby wolny.
– A jakbyś takiego spotkała? – Uniosła brwi.
– Dobre pytanie. – Zamyśliłam się. – Wierzysz, że można z takim typem faceta, aż tak charakternym… mieć szczery, lojalny i udany związek? Że są w stanie być wierni? – Patrzyłam na nią z powagą.
– Muszę wierzyć, zwłaszcza że mój mąż kierował autem, które wiozło cię na lotnisko. – Olka wybuchnęła śmiechem. – W zasadzie skąd mam wiedzieć, że nie zrobiłaś mu loda? – Widziałam w jej oczach, że mnie prowokuje i żartuje, więc wiedziałam, że też mogę sobie pozwolić.
– Jakbym mu zrobiła loda, tobyś dziś była bezdomna – oznajmiłam ze śmiertelną powagą w głosie.
Ryknęła takim śmiechem, że wiedziałam, że właśnie znalazłam swoją soulmate. Zareagowałabym tak samo.
– Jesteś bardzo ciekawym przypadkiem, ale na szczęście nie mogę cię leczyć, skoro razem chlejemy – wydukała Ola, kiedy tylko nieco się uspokoiła, a potem zmieniła temat. Chyba dowiedziała się tego, co chciała. – Cudownie tu jest. Fajne towarzystwo, prawda?
– Bardzo. – Odetchnęłam z ulgą. – Większość dziewczyn znam, tak jak ciebie, z imprez u Marii, ale reszta też zdobyła moje serce. Choć bałam się, że może być różnie, zwłaszcza tych „obrusiar” się bałam… – Wskazałam ręką na dwie piękne blondynki, które uparły się, że do Włoch na panieński, w bagażu podręcznym, zabiorą obrusy, żeby przykryć nimi metalowe stoły ustawione na tarasie winnicy… Uznałam ten pomysł za najbardziej popierdoloną ideę sezonu, a okazało się, że nie dość, że zabrały, to jeszcze Maria była tym zachwycona. Może składałam się głównie z wad, ale miałam też zalety. Jedną z nich była umiejętność przyznania się do błędu. Więc przeprosiłam „obrusiary”, nadałam im pseudonim, powiedziałam, że miały rację, a potem wypiłam z nimi drinka na zgodę. – A takie kochane się okazały… „Żaba” też jest dobra! – dokończyłam z uśmiechem.
– Też je lubię. Wszystkie. A to rzadkość, kiedy w jednym miejscu gromadzi się dwadzieścia bab… No, może dziewiętnaście, bo jedna mi działa na nerwy… – wyznała Olka.
Byłam pewna, że wiem która – w końcu nadawałyśmy na tych samych falach.
– Dupna pani pisarka – rzuciłam scenicznym szeptem.
– Taaaak – potwierdziła od razu.
Ola dyskretnie zerknęła na rudą kobietę siedzącą na skrajnym leżaku, która wpatrywała się w telefon z zagadkowym półuśmiechem. – Ja rozumiem być dumnym ze swojej pracy, ale nie da się jej już, kurwa, słuchać. Jeszcze raz usłyszę o jej BESTSELLERZE, to utopię ją w basenie.
Rzeczywiście, laska była męcząca, w zasadzie nie można było pogadać z nią na żaden inny temat. Cały wczorajszy wieczór opowiadała nam, jak świetną książkę napisała, a potem jak zajebiście się sprzedają wszystkie jej pozostałe… Dziwiło mnie tylko, dlaczego nigdy wcześniej o niej nie słyszałam.
– Może rzeczywiście to takie arcydzieło – starałam się być obiektywna. – Przeczytamy sobie w lipcu, bo mówiła, że wtedy jest wielka premiera. Ewidentnie jest z tego dumna, co nie zmienia faktu, że to atencyjna larwa. Ale może pisarze już tak mają…
– Pisarzem to jest George R.R. Martin albo Tokarczuk. Poza tym nie mów „ta larwa” – Olka uniosła palec i dokończyła z emfazą – tylko: Esmeralda Jackson.
– Tak ma na imię? Poważnie? Mówiła mi, że Irena. – Wybuchnęłam śmiechem. – Jak na Jacksona to chujowo mówi po angielsku – wyzłośliwiłam się. – Nawet ja mówię od niej lepiej, a nie oszukujmy się, mam akcent jak Nico z gry GTA, czyli jugosłowiański. Tylko nie wiem, skąd mi się wziął.
– Jackson to pseudonim. – Roześmiała się Olka. – Naprawdę nazywa się Irena Podsiadek. Pisała jakieś erotyki, czy tam inne harlequiny, ale z tego, co mi dziś mówiła, jakieś siedemdziesiąt razy, właśnie podpisała kontrakt na prawdziwy kryminalny bestseller. Książkę, która ma zmienić oblicze nie tylko polskiej, ale światowej literatury…
Uniosłam wysoko brwi. No cóż, nie wyglądała na specjalnie światły umysł, nie wiem dlaczego, ale kojarzyła mi się ze sprzedawczynią w sklepie mięsnym z czasów PRL-u. Nic, tylko postawić ją za pustą ladą w tym charakterystycznym czepku, żeby tam stała i znudzonym tonem mówiła: „Nie ma!”.
– No to co – znów uniosłam szklankę – za Cobena, Kinga i Folletta, żeby nie zdechli z głodu, jak już Jackson wyśle ich na bezrobocie.
– Jesteś wredną pindą. – Olka uśmiechnęła się szeroko. – Czuję, że się zaprzyjaźnimy.
ALEKSANDER
– A nie mówiłem, że „kiedy porwała cię wiksa, pomogą ci Strzebowiska”? – Zarechotał głośno Marek Kuczera.
Był moim najlepszym kumplem od kołyski, nasze matki były serdecznymi przyjaciółkami. Razem się wychowaliśmy, razem chodziliśmy do szkoły podstawowej i średniej, razem dostaliśmy się do Akademii Policji w Szczytnie, a potem razem… rozjebaliśmy sobie policyjną karierę.
Marek wziął całą winę na siebie, bo jego nie dało się z tego gówna wyciągnąć, za dużo było na niego dowodów. Ja natomiast teoretycznie byłem czysty, nic konkretnego na mnie nie mieli. Oprócz słusznego przekonania, że siedziałem w tym po uszy. Ale to trochę za mało. BSW[2] to wiedziało, ja to wiedziałem i wiedział to również Kuczera. Mimo moich protestów i zarówno zachęt, jak i gróźb ze strony BSW, Marek wziął całą tę aferę „na bagaż” i mnie od tego odbił. Stwierdzając filozoficznie, że on sobie bez tej formacji świetnie poradzi, a ja niekoniecznie.
Mimo wszystkich jego starań ciągnął się za mną smród tej sprawy, więc ponad rok temu dostałem przeniesienie z KWP Katowice do KPP… Sokołów Podlaski… Kto na moim miejscu nie zacząłby więcej chlać i ćpać, niech pierwszy rzuci kamieniem…
Wróć! Wiele osób by nie zaczęło… Jeśli naprawdę miałem zamiar tym razem się pozbierać, to musiałem przestać szukać dla siebie tanich usprawiedliwień. Schemat, jebany schemat. Im jesteś starszy, tym trudniej go przełamać. W wieku czterdziestu lat, które niedawno skończyłem, było to umieszczone na skali gdzieś między kompletnie niemożliwe a kurewsko trudne.
– Nie pamiętam za wiele z tego, co wtedy mówiłeś – przyznałem z krzywym uśmiechem. – Ale rzeczywiście, pomogły. – Obrzuciłem pożegnalnym spojrzeniem mały domek na skraju lasu.
Przez ostatnie trzy miesiące przeprowadzałem tu na sobie odwyk. Domek należał do Kuczery i kiedy zaczęło być ze mną naprawdę źle, to przywiózł mnie tu. Napierdolonego jak świnia, a na dodatek tak zrobionego koksem, że byłem pewny, że albo Tatarzy wzięli mnie w jasyr, albo porwali mnie Hunowie… W sumie, nie wiem, czybym nie wolał…
Marek został ze mną przez pierwszy tydzień, kiedy wychodziłem z ciągu, waląc we mnie kroplówki i suplementy z taką samą częstotliwością, z jaką wcześniej waliłem wódę. Potem stwierdził, że muszę poradzić sobie sam. „Albo nie poradzić” – dodał, wskazując wzrokiem na wiszącą na ścianie strzelbę. Zawsze taki był. Totalnie bezkompromisowy, niebawiący się w dwuznaczności. I zawsze wyznawał zasadę, że jak nie chcesz żyć, to lepiej załatwić to szybko, niż wykańczać siebie i przy okazji wszystkich bliskich przez kolejnych kilkanaście lat powolnego umierania. Chyba to brutalne podejście do mnie trafiło. Zawsze byłem uparty, zatem niesamowicie się zawziąłem. Zero alkoholu, zero używek, z nałogów zostawiłem sobie wyłącznie papierosy. Chodziłem spać o dwudziestej pierwszej, wstawałem o piątej rano. Biegałem, ćwiczyłem, rąbałem drewno, medytowałem. I cały czas myślałem o tym, kiedy mój idealny świat zaczął się jebać. Na trzeźwo te myśli były o wiele trudniejsze do zniesienia niż po secie podkręconej kreską. Na pytanie: „Kto mi to tak spierdolił?”, odpowiedź przyszła stosunkowo szybko: „Ja to spierdoliłem, od początku do końca”. Ja i moje ego, które zawsze kazało mi robić coś na skróty, szybciej, sprytniej niż inni. Tak robić, by się nie narobić…
No to ci mniej sprytni dalej byli w KWP Katowice i łapali prawdziwe grupy przestępcze, a ja byłem w Sokołowie Podlaskim, gdzie moją największą akcją było złapanie żulo-menela, który po pijaku gonił sąsiada i groził mu widłami… Smutny koniec zdolnego, kreatywnego pojeba z przerośniętym ego i skłonnością do demolki.
– Nie wiem, na ile podziała taki chałupniczy odwyk, kiedy wrócisz do miejsc, gdzie wszystko będzie na wyciągnięcie ręki… – zastanowił się na głos Kuczera, otwierając drzwi swojej fury.
Też nie miałem pojęcia. Wiedziałem za to, że zdarzali się tacy, którzy po wyjściu z normalnych, prawdziwych, przeprowadzonych wzorcowo odwyków szli natychmiast do Żabki po flaszkę. Nie ma reguły. Zależy to tylko ode mnie.
– Mówiąc: „miejsce, gdzie wszystko jest na wyciągnięcie ręki”, masz na myśli Sokołów Podlaski? – Uniosłem wysoko brwi. – Śmiała teza.
– Otóż nie Sokołów Podlaski mam na myśli. – Zrobił tajemniczą minę, odpalając wóz. – Chyba mam pomysł, jak cię ściągnąć z tego pieprzonego wygnania.
– Zamieniam się w słuch. – Spojrzałem na niego uważnie. – Śląsk czy Warszawa?
Rok temu, po wydaleniu z policji, Marek przeniósł się do Warszawy i założył agencję detektywistyczną. Z jego doświadczeniami ze służby nie było to trudne, zresztą o wiele wcześniej przygotowywał sobie pod to grunt. Ustawił się w Warszawie już prawie tak samo dobrze, jak ustawiony był na Śląsku. Są ludzie mądrzejsi ode mnie. Tacy, którzy zawsze mają plan A, B, C i tak aż do Z. I potrafią zamknąć czasem mordę. Kuczera taki był. Mimo że się wypierdolił, potrafił wstać, otrzepać się i zmienić swoje życie w kilka miesięcy. Na to, że nabędę kiedyś takie umiejętności, już nawet przestałem liczyć…
– Stolica – powiedział od razu. – Na Śląsku nadal wszyscy dostają wysypki, jak tylko słyszą nasze nazwiska.
– Ja tam im się nie dziwię – stwierdziłem spokojnie. – Dawaj, zdradź mi ten epicki plan i sposób, w jaki zamierzasz go zrealizować.
Mimowolnie słyszałem w swoim głosie nadzieję. Tęskniłem za prawdziwą robotą, za dużym miastem, za… swoim życiem, a nie tą śmieszną parodią, w jakie się rok temu zamieniło.
– Prowadziłem ostatnio sprawę, w wyniku której musiałem współpracować z bardzo atrakcyjną panią prokurator… – Odpalił furę i ruszył powoli polną drogą.
– Poruchane? – Uśmiechnąłem się szeroko.
– Nie. – Miał taką minę, jakby szykował mi świetny kawał. – Nie jestem w jej typie. Za to z tego, co pamiętam, ty jesteś…
– Ja wiem, że nisko upadłem, ale chyba nie na tyle nisko, by świadczyć usługi seksualne za przeniesienie. W sumie lubię Sokołów, urokliwa mieścina – rzuciłem. – Zresztą skąd wiesz, że jestem? Pokazałeś jej moje fotki?
– Jak ćpałeś, byłeś bardziej błyskotliwy. – Nie mógł sobie darować. – Ona nas zna. I to dobrze.
Przewinąłem w głowie wszystkie prokuratorki, z którymi pracowaliśmy i które można by określić jako bardzo atrakcyjne…
– Co Nina Kermel robi w Warszawie? – zaryzykowałem najprzyjemniejszą opcję.
– No widzisz, jak chcesz, to potrafisz. – Kuczera uśmiechnął się z satysfakcją. – Przeniosła się rok temu, z tego, co pokątnie ustaliłem, też w wyniku afery, choć nie tak spektakularnej jak nasza.
– Niewiele jest aż tak spektakularnych – przyznałem. – Co się stało?
– Podobno spotykała się z jakimś żonatym typem i jego druga połówka to odkryła – rzucił tonem starej plotkary. – No i ta żonka zaczęła wysyłać do prokuratury listy, czekać na nią przed robotą, robić jakieś krzywe akcje. To prywata, więc nikt nie mógł jej nic zrobić, ale zasugerowano jej przeniesienie, a ona z niego skorzystała.
Powiedzieć, że byłem zaskoczony, byłoby takim samym niedopowiedzeniem, jakby nazwać huragan Katrina letnim zefirkiem.
– Jak nie zamkniesz ust, to zaraz połkniesz muchę – poradził mi dobrotliwie Kuczera. – W każdym razie, pracowałem z nią przy okazji sprawy pewnego zabójstwa. Wszystko nam się pięknie udało i potem poszliśmy razem na kawę. Narzekała, że jest krótko w stolicy, trudno jest złapać z miejscowymi psami taki kontakt, jaki miała z nami. No to jej powiedziałem, że ja jestem stracony jako stróż prawa, ale z ciebie jeszcze może mieć pożytek… Jak tylko wrócisz ze zwolnienia lekarskiego po operacji barku. – Puścił do mnie oko.
No tak, raczej nie zachęciłby jej do pracy ze mną, oznajmiając, że właśnie robię sobie odwyk w jego górskiej chacie w Strzebowiskach…
– I co ona na to? – spytałem pozornie obojętnym tonem.
– Powiedziała, że kiedy wyzdrowiejesz, to spróbuje cię ściągnąć, jeśli tego chcesz. – Popatrzył na mnie poważnie. – Zapewniłem, że chcesz. Niby nic mi nie obiecała, ale ta babka nie rzuca słów na wiatr.
To fakt. Nina była w porządku. Cholerna nadzieja zaczęła rosnąć, a nie byłem jeszcze w tak dobrej formie, by móc sobie pozwolić na rozczarowanie.
– Pożyjemy, zobaczymy – skwitowałem krótko.
– Liczyłem na większy entuzjazm. – Kuczera popatrzył na mnie wnikliwie. – Nie chcesz się podpalać?
Czasami irytowało mnie to, jak dobrze mnie znał. Pokiwałem głową.
Przez chwilę jechaliśmy w ciszy.
– Zawsze się zastanawiałem, jak to możliwe, że nigdy ze sobą nie spaliście – rzucił po chwili swobodniejszym tonem. – Powietrze między wami można było kroić nożem.
Mało powiedziane. Była między nami taka chemia, że nawet Maria Skłodowska-Curie mogłaby zwątpić.
– Proponowałem. – Uśmiechnąłem się krzywo. – Powiedziała mi, że widzi tylko dwie przeszkody: pierwsza to taka, że nie miewa romansów w pracy, a druga, że jestem odrobinę za bardzo żonaty.
– Aaaa, prawda. – Kuczera strzelił facepalma. – W dwa tysiące dwudziestym pierwszym roku nadal tkwiłeś w świętych węzłach małżeńskich… No cóż… Najwyraźniej pani prokurator zmieniła zasady. Przynajmniej w tej drugiej kwestii.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Legendarna plotkara z serialu Bridgertonowie.
[2] Biuro Spraw Wewnętrznych.
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz