Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Wydaje się, że Ksenia „Werner” Wernerowska i Patryk Cebulski żyją w szczęśliwej bańce i nic nie zwiastuje, by coś miało się zmienić... Ale jak to w życiu: nic nie idzie tak, jak powinno.
Polę Werner zalewa fala hejtu, a Patryk zostaje zamieszany w zabójstwo. Na pomoc przyjaciołom wyrusza zespół adwokatów NRJ z szefem i założycielem Krystianem Ragowskim na czele i nowym nabytkiem kancelarii Igą Mianowską. Historia Krisa i Igi zaczęła się gorąco, ale pożądanie nie zawsze zgadza się z sercem, za to serce zawsze kłóci się z rozumem. Najważniejsze, żeby jak najszybciej wydostać Patryka na wolność; wszystkie ręce na pokład, i tak dalej, ale co zrobić, kiedy obecność Igi i Krisa w tym samym pokoju grozi eksplozją, która może unicestwić planetę… Może na przykład zapomnieć o urazach i dać drugą szansę? Czasem warto, zwłaszcza kiedy gra toczy się o najwyższą stawkę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 177
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Monika Frączak
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Damian Ryży
Zdjęcia na okładce: © Headout Agencja Reklamowa
Ilustracja wewnątrz: © sumkinn/iStock
© by Paulina Świst
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022
ISBN 978-83-287-2435-8
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2022
–fragment–
„Oh, baby, baby it’s a wild world
It’s hard to get by just upon a smile,
Oh, baby, baby it’s a wild world
I’ll always remember you like a child, girl”.
Mr. Big, Wild Worlde
Yulii,
którą wiele nauczyłam (niekoniecznie dobrego :D)
i od której wiele się uczę…
дякую, łobuziaro:*
Fabryka Norblina
WARSZAWA, WOLA
IGA
– Piękna! To jak? Zmieniłaś zdanie? Mogę cię wziąŚć na parkiet? – Mocno nietrzeźwy gość pochylił się nad moim uchem.
Jego trzecia próba. W pierwszej zaproponował mi drinka, a w drugiej „kolację ze śniadaniem”. Normalnie pewnie rozbawiłaby mnie ta determinacja, ale miałam wyjątkowo parszywy dzień. Tydzień. A w zasadzie rok.
– Gratuluję. Właśnie wygrałeś talon. – Wypiłam drinka na raz.
– Jaki talon? – Typ pochylił się nade mną jeszcze bardziej i chuchnął przetrawioną wódą.
– Talon na wpierdol słownikiem. – Uśmiechnęłam się uroczo.
– Wyszczekana jesteś. – Jego mina nadal wyrażała zachwyt. – Możesz wytłumaczyć, o co ci chodzi?
– Mówi się wziąć na parkiet, a nie wziąŚć na parkiet. – Uśmiechnęłam się dobrotliwie.
Nic nie drażniło mnie bardziej niż ten błąd. Chociaż nie… podobnie reagowałam na zaczynanie maili od: „Witam”. Nie bez przyczyny należałam na Facebooku do grupy: „Gramatyczni naziści”.
Koleś nadal patrzył na mnie jak żul na jabola. Najwyraźniej robiłam coś nie tak w procesie spławiania go, bo ani trochę nie działało. Ale nie miałam pojęcia co…
– Bang! – Wycelował we mnie palec wskazujący. – Jesteś aresztowana za bycie zbyt seksowną.
Ożeż, kutwa! Za jakie grzechy? W poprzednim wcieleniu musiałam niechybnie popierać Putina, inaczej los by mnie nie karał tak boleśnie…
– Co ty bredzisz? – Straciłam cierpliwość.
– Poważnie, jestem z policji. – Typ brnął dalej. Wprost do krawędzi nad przepaścią.
– Nie, stary. – Przybrałam pogardliwą minę. – Wprawdzie szału tam nie ma, ale tak źle też nie jest.
Chyba wreszcie dotarło do niego, że wolałabym wytatuować sobie na pośladku logo Widzewa, niż spędzić z nim choćby kwadrans. Zareagował dokładnie tak, jak można się było spodziewać. Złapał mnie za ramię. Mocno. Przy moim typie skóry, będę straszyła siniakami przez tydzień.
– Chyba trochę przesadzasz, cwaniaro – wysyczał mi prosto w twarz.
Cudem powstrzymałam się i nie powiedziałam na głos, że w torebce mam gumy Orbit i może wziąć ich tyle, ile chce.
– Ja? – Zachowałam niewzruszoną minę, starając mu się wyszarpnąć. – Zabieraj łapy.
– Bo co? – Gościowi najwyraźniej spodobało się, że pierwszy raz nad czymkolwiek tu panuje, bo uśmiechnął się triumfująco.
– Bo ci je połamię. W trzech miejscach – usłyszałam z prawej arcyseksowny głos z typowym warszawskim, nieco cwaniackim akcentem.
Koleś spojrzał nad moim ramieniem i mnie puścił. Odwróciłam się powoli, a potem błyskawicznie oceniłam sytuację.
Na krześle, przy barze obok mnie usiadł brunet. Dobrze ubrany. Około czterdziestki. Przystojny. I to w taki specyficzny, drapieżny sposób… Taki jak lubię. Żaden model, bardziej twarz zabijaki. I mina oznajmująca, że wszystko już w życiu widział. Zawsze korciło mnie, by takim facetom udowadniać, że potrafię ich bardzo mocno zaskoczyć. I z jakiegoś dziwnego powodu właśnie w tym momencie uzmysłowiłam sobie… że ostatni raz uprawiałam seks… przed wojną. To nie może się dobrze skończyć. W głowie zawyła mi alarmowa syrena.
– Na chuj się wtrącasz? – Uwaga najebanego typa skupiła się na nieznajomym.
Najwyraźniej kalkulował, na ile poważna jest jego groźba. Na jego miejscu bym nie ryzykowała. Facet wyglądał, jakby był rozbawiony tą sytuacją… Widziałam to u wielu swoich klientów. Właśnie takie mieli miny, kiedy byli pewni, że wytrą swoimi przeciwnikami podłogę w razie potencjalnego starcia.
– „Ja cię proszę, żebyś nie sprowadzał tej rozmowy do miejsca, w którym całe życie dostawałeś wpierdol, czyli na podwórko. Bo nic innego cię tu nie czeka”[1] – wyrecytował brunet spokojnym tonem, potwierdzając wszystkie moje przypuszczenia.
Od razu poczułam, że słupek w mojej głowie, który odpowiadał za wskazywanie poziomu zainteresowania danym facetem, wyjebał w kosmos niczym inflacja. To nie tylko się nie skończy dobrze. To skończy się źle… Za pięć minut się zauroczę, za kilka godzin puszczę, za trzy miesiące zakocham, a za rok będę siedziała na wygodnym fotelu psychoterapeutki i opowiadała jej z płaczem, co tym razem poszło nie tak. Been there, done that. A nie wiedziałam, ile razy ta cudowna kobieta, zwana przez moją przyjaciółkę Monikę „Świętą Baśką od takich popaprańców jak ty” da radę wysłuchiwać tych moich herezji.
Natrętnemu typowi najwyraźniej zabrakło konceptu na odpowiedź, bo wykorzystał pretekst w postaci wołającego go kumpla i zniknął tak szybko, jak się pojawił. Tyle było jego odwagi.
– Miłego wieczoru – rzucił za nim brunet, a potem pochylił się nade mną opiekuńczo. – Wszystko w porządku?
– Oprócz tego, że zajumał pan cytat Waldenowi, to wszystko gra. – Uśmiechnęłam się kokieteryjnie.
Już zaczynałam go bajerować. To było silniejsze ode mnie. Co z tego, że wiedziałam, że nie powinnam? Nieważne, ile bym sobie nie naobiecywała i tak w końcu lądowałam w relacji z tego typu facetem. Takim, dla którego sytuacja spokojna sprowadzała się do tej, w której nikt nie zginął.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Brunet się uśmiechnął, pokazując białe zęby i sięgnął po drinka.
Wyczułam znajomy zapach perfum: Intense Invictus Paco Rabanne… Jeszcze to… „Gdy czuję zapach Paco Rabanne, przejebane mam”[2] – zanuciłam w myślach. Tyle dobrego, że nie powiedziałam tego na głos. Choć to, co wypaliłam, nie było wcale o wiele mądrzejsze.
– Mogę postawić drinka swemu nieznajomemu „wybawcy”? – Wyłączyłam fonię Monice, która w mojej głowie wołała, teraz już bezgłośnie, że mam spierdalać na chatę i wytrzeźwieć.
– Przegrałaś w grze na orientację. – Wskazał ręką na stojącą przede mną szklankę i uśmiechnął się szeroko. – Zamówiłem ci New York Sour, jeszcze w czasie, gdy przekomarzałaś się z tym leszczem. Zapytałem barmana, co pijesz. Jestem Ragnar.
Wybuchnęłam śmiechem. Legendarny władca wikingów. No cóż, w tej materii mnie nie zagnie. Kochałam Ragnara Lodbroka miłością czystą i wierną, przez cztery sezony Wikingów. Nawet, kiedy odpierdalał piramidalne bzdury. W zasadzie… wtedy chyba najbardziej. To świetnie obrazowało moje podejście do mężczyzn.
– A ja jestem Lagherta[3] – nie powstrzymałam się.
Fabryka Norblina
WARSZAWA, WOLA
KRYSTIAN
Jakaż cudowna, pyskata i nieustraszona dama… Wszystko we mnie krzyczało, żeby podjąć rękawicę. To byłoby epickie starcie. Chętnie pociągnąłbym tę grę, aż do drzwi swojego mieszkania. Bo pierwszy raz zerżnąłbym ją właśnie przy drzwiach. Dalej bym pewnie nie zaszedł, pomyślałem samokrytycznie. Czułem, jak na nią reaguję. Byłoby cudownie… gdybym nie był tu w ściśle określonym celu, którym niestety nie był zajebisty seks.
– Właśnie widzę, że nie jesteś specjalnie strachliwa. – Uśmiechnąłem się. – Ale wiesz, że gdyby mnie tu nie było, to miałabyś kłopoty?
Podziwiałem odwagę, ale już dowiedziałem się pierwszej rzeczy, po jaką tu przyszedłem. Brawura. Czy ceniłem to w ludziach? Bardzo. Czy ceniłem w moich prawnikach? Ni chuja.
– Co miałam mu odpowiedzieć twoim zdaniem? – Popatrzyła na mnie przeciągle, sącząc drinka.
Chyba pierwszy raz w życiu pomyślałem, że wolałbym, żeby jakaś dziewczyna, z którą jestem na mieście była mniej interesująca. Moje zadanie byłoby o wiele prostsze. Niestety to nie był mój szczęśliwy dzień. Miała bardzo ciemne, prawie czarne tęczówki. Ciemną oprawę oczu i krucze włosy. Do tego usta pokryte krwistoczerwoną szminką. Mocny i agresywny typ urody. Mój typ.
– Że pięknie dziękujesz za propozycję, ale nie jesteś zainteresowana? Że twój chłopak zaraz tu przyjdzie? Że zadzwonisz po prawdziwą policję? – podpuściłem ją.
Nie pasowało to do niej ani trochę. Wyglądała mi na ten typ, który raczej nie zasłania się innymi w bezpośrednim starciu. Spojrzała na mnie jak na domokrążcę, który chce jej opierdolić koc z merynosa. Musiałem przygryźć wewnętrzną stronę policzka, by nie ryknąć śmiechem.
– Nie mam zbyt dobrych układów z policją, jestem po drugiej stronie barykady… Mam na imię Iga – powiedziała to, o czym doskonale wiedziałem. – A ty?
– Naprawdę wszyscy mówią do mnie Ragnar.
Załyczyłem single malta. Na samym lodzie, tak jak lubiłem. Lanie coli do whisky było dla mnie najwyższym wymiarem świętokradztwa.
– Czemu? Nie jesteś podobny. – Przyjrzała mi się uważnie.
Faktycznie, nie byłem. Ale nie wyglądała, jakby miała zastrzeżenia do tego, co widzi. Wiedziałem jak reagują na mnie laski. Raczej rzadko słyszałem skargi. Pewnie przez to byłem taki rozpuszczony w relacjach z kobietami. Kiedy wszystko przychodzi ci łatwo, przestajesz to cenić.
– Jestem. Z charakteru – powiedziałem prawdę.
– Wysoko stawiasz sobie poprzeczkę. – Uśmiechnęła się, a w jej prawym policzku pojawił się dołeczek. Był tak uroczy, że patrzyłem na niego jak zaczarowany.
Zastanowiłem się przez chwilę czy nie opowiedzieć jej, skąd wziął się ten pseudonim. Po wyemitowaniu odcinka Wikingów, w którym Ragnar zdobył Paryż, mój wspólnik Staszek stwierdził, że tylko ja wpadłbym na podobnie skurwiały pomysł, jak ten, który zapewnił królowi wikingów zwycięstwo. Wieszcz przepowiedział Ragnarowi, że „Żywi nie zdobędą Paryża”, więc ten załadował wszystkich w człona, udając, że jest martwy, a kiedy wniesiono jego trumnę do paryskiej katedry, to wstał i zrobił tam prawdziwy rozpierdol. W swoim stylu. I w moim.
– Stosuję podobne metody w pracy. – Skróciłem myśl. – Jeden mój kumpel to zauważył i tak powstała ksywka.
Nazwisko dodatkowo umocniło to pseudo, ale nie miałem zamiaru dawać jej zbyt wielu danych do analizy. Z tego, co słyszałem, była bystra. Musiałem więc zachować czujność.
– Jestem pod wrażeniem. – Uśmiechnęła się. – Czym się zajmujesz?
– Mam firmę. – Zbagatelizowałem. – A ty?
– Jestem adwokatem – powiedziała i uciekła oczami w bok. Tak jakby się tego wstydziła.
Wiedziałem już kolejną rzecz. Prawnicy dzielili się na dwie kategorie: ci, którzy codziennie rano namiętnie trzepią konia na myśl o swoim zawodzie i ci, którzy wiedzą, że na prawo w większości dostają się zdolni ludzie, którzy jednak… nie wiedzą, co ze sobą zrobić w życiu. Najwyraźniej należała do tej drugiej kategorii. Zupełnie tak jak ja.
– Gdzie pracujesz? – pociągnąłem najbardziej interesujący mnie temat.
– Chwilowo nigdzie. Pierwszy raz od dziewiętnastego roku życia jestem na bezrobociu. Do jutra. – Wzniosła szklankę. – W samo południe podpisuję umowę o współpracy z nową kancelarią.
No proszę! Póki co, ani razu nie złapałem jej na ściemie. Całkiem niespotykane jak na adwokata.
– Nie powinnaś teraz siedzieć w domu, prasować garsonki i przygotowywać się na to spotkanie? – Stuknąłem się z nią drinkiem.
– Trochę się denerwuję, nie mogłam już wysiedzieć sama… – przyznała, nadal brzmiąc szczerze. – Poza tym prowadzę odwieczną, zaciekłą wojnę z żelazkiem. – Puściła do mnie oko, najwyraźniej chciała przywrócić luźniejszą atmosferę. – I mam zamiar ją wygrać. Nie wyprasowałam niczego od pięciu lat. Noszę tak obcisłe kiecki, że nie jest to potrzebne.
– Właśnie widzę. – Zmierzyłem wzrokiem czarną sukienkę. Jak na złość nie miała dekoltu; była zakończona golfem. Jako że widziałem, że miała się czym pochwalić, poczułem ukłucie żalu. Na pociechę, sukieneczka kończyła się zaraz za tyłkiem. Tak, że kiedy siedziała, było widać skrawek koronki jej pończoch. Wyobraziłem sobie, jak ściągam je zębami… Kurwa, spokój! W robocie jesteś!
– Słyszałem o tej kancelarii? – Byłem pewny, że brzmię niewzruszenie. Lata praktyki. Jestem najlepszym pokerzystą w mieście.
– NRJ – powiedziała spokojnie.
Pewnie gdyby wiedziała, że to „R” w nazwie to JA, to wylałaby mi na łeb drinka, a na dodatek przyjebała w czoło szklanką.
– Skąd taki wybór? – zapytałem niewinnie i skinąłem głową w stronę barmana.
Zrozumieliśmy się bez słów, od razu zaczął szykować dwa kolejne driny. Miałem mocny łeb. Ciekawe czy ona też…
Fabryka Norblina
WARSZAWA, WOLA
IGA
– Reasumując… – Ragnar spojrzał na mnie i uniósł jedną brew. Już ponad pięć drinków temu przenieśliśmy się z baru do stolika. Norblin powoli pustoszał. Spojrzałam na zegarek. Dwudziesta druga. Wiedziałam, że niebawem muszę się zwijać, ale nie pamiętałam już, kiedy tak dobrze mi się gadało. Zwłaszcza z nieznajomym… – Chcesz mi powiedzieć, że przyjęłaś od kolegów ofertę pracy w ich kancelarii, w tydzień pozamiatałaś całe swoje życie na drugim końcu kraju i tak po prostu się przeprowadziłaś do Warszawy? Dlaczego? – dopytał.
– Praca, rzecz jasna – skłamałam. Akurat na ten temat nie miałam zamiaru gadać. Powodów było wiele, a robota wcale nie była tym najważniejszym. Najważniejszym była moja głupota, która doprowadziła mnie do sytuacji bez wyjścia. – Poza tym jestem niecierpliwa. Jak coś postanowię, to od razu to realizuję.
– „Cierpliwość jest gorzka, ale jej owoce są słodkie” – wypalił.
Nie umiałam go do końca rozgryźć. Raz sprawiał wrażenie, jakby natychmiast chciał mnie przelecieć na barze, a raz jakby był moim nauczycielem w gimnazjum przepytującym mnie z matmy. To oczywiście nakręcało mnie jeszcze bardziej. Uwielbiałam zagadki.
– Rousseau? Poważnie? – Postanowiłam mu pokazać, że nie jest jedyną mądralą w tym towarzystwie. Chce gadać o filozofii? Proszę bardzo. – Ale uprzedzisz, zanim przejdziesz do Machiavellego? – rzuciłam ze znudzoną miną.
– Nie lubisz go?
Znów kiwnął barmanowi głową. Jeszcze jedna kolejka nie zawadzi. Chyba.
– Ma dobre rady na trudne czasy – rzucił.
– Nie cierpię – powiedziałam bardzo zdecydowanie.
– A dlaczego?
Najwyraźniej znów go zaciekawiłam. Miałam ochotę palnąć się w łeb na myśl o tym, że bardzo mnie cieszą jego reakcje na moje słowa. Odniosłam wrażenie, że każda moja odpowiedź ma dla niego znaczenie. Nie pamiętam już, kiedy facet słuchał mnie z takim zainteresowaniem. Ile razy w życiu zdarzyło mi się poznać w barze tak intrygującego faceta? Na dodatek takiego, który najwyraźniej nie miał najmniejszego zamiaru wyrwać mnie na jednorazowy numerek? Postanowiłam sprawdzić, co z tego wyjdzie. Może tym razem będzie inaczej.
WĄTPIĘ! – ryknęła w mojej głowie Monika.
Najwyraźniej intuicja podpowiadała mi, że coś tu nie gra, ale ukołysałam ją do snu kolejnym drinkiem.
– Bo Machiavelli był zarozumiałym, wszechwiedzącym, aroganckim dupkiem, który chciał uczyć wszystkich życia wedle swoich zasad. Chujowych zasad. „Ludzi należy albo zjednywać sobie pieszczotą, albo niszczyć, bo za drobne krzywdy będą się mścili, a doznawszy wielkich, nie będą już w stanie”[4] – wyrecytowałam. – Brzmi jak dewiza każdego jebanego tchórza… I trąci ruskim mirem.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Chyba zorientował się, że podchodzę do tej kwestii bardzo osobiście.
Fabryka Norblina
WARSZAWA, WOLA
KRYSTIAN
Ktoś musiał ją bardzo wkurwić. I to ktoś stosujący podobne reguły do moich. Postanowiłem odpuścić ten temat. Chwilowo. Idąc po drinki, uśmiechnąłem się pod nosem. Czy my naprawdę gadaliśmy o filozofii? Chyba alko trzasnęło mnie bardziej, niż myślałem. Poza tym kurewsko mocno mi się podobała. Nie na siedemdziesiąt procent, ani na dziewięćdziesiąt. To było pieprzone sto pięćdziesiąt procent. Kiedy pomyślałem, że jej dziś nie zerżnę, miałem ochotę popłakać się nad swoim losem… To ostatni drink. Bo inaczej przegnę. A kiedy popłynę, to uznam, że mogę robić, co chcę, a jutro bardzo, ale to bardzo tego pożałuję.
– Ostatnia kolejka, zaraz zamykamy – rzucił do mnie barman.
To powinno mi pasować. Nie wiem więc, czemu poczułem się jak dziecko, któremu ktoś zabrał lego w połowie układania. Nie lubiłem, gdy ktoś zabierał mi zabawki. Wróciłem do stolika.
– Tu już zamykają. – Postawiłem przed nią drinka. – Ale jestem pewny, że Wiśniewski jeszcze trochę będzie otwarty.
– Powinnam już lecieć.
Chyba włączyła jej się odpowiedzialność.
– Powinnaś – przytaknąłem. – A chcesz? – Język mi zadziałał szybciej niż głowa.
Roześmiała się.
– Szczerze mówiąc, nie bardzo…
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Cytat z filmu Jak zostałem gangsterem.
[2] Mery Spolsky, Miło było pana poznać.
[3] Żona Ragnara, legendarna wojowniczka.
[4] Machiavelli, Książę.
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz