Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
16 osób interesuje się tą książką
Zuzanna Kadziewicz żyje jak pod kloszem. Kochający ojciec-biznesmen trzyma nad ukochaną jedynaczką parasol finansowy. Zuzanna pracuje jako pedagog z pasji, nie dla chleba. Uwielbia pomagać dzieciom. W jej odrealnionym świecie pewnego dnia pojawia się mężczyzna…
Radosław jest wykształcony, męski, przystojny, dobrze wychowany, zamożny. Potrafi się znaleźć w teatrze, cierpliwie doradzać w butikach. W dodatku, po pięciu tygodniach znajomości, wyjaśnia się, że jest gentelmanem w łóżku. Prawdziwy ideał.
Niestety, wyśniony mężczyzna okazuje się policjantem. Komisarz Radosław Wyrwa – fachowiec od działań „pod przykrywką”. Zuzanna to dla niego tylko figurantka, zaledwie narzędzie służące do rozpracowania ciemnych interesów ojca. Antoni Kadziewicz, na pozór szanowany biznesmen, w rzeczywistości zwabia z Ukrainy dziewczyny do domów publicznych. Zadłużony, szantażowany przez ukraińskich mafiosów, nie potrafi wydostać się z matni.
Szansą może być współpraca z prokuratorem Łukaszem Zimnickim. „Zimny” przedstawia plan. Kadziewicz w obawie przed dożywociem, godzi się zostać „wtyką” i podejmuje grę na dwa fronty…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 303
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Monika Frączak
Redakcja techniczna: Anna Sawicka-Banaszkiewicz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Elżbieta Steglińska, Kamil Kowalski
© for the text by Paulina Świst
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2017
Zdjęcie na okładce © Ysbrand Cosijn/Shutterstock
ISBN 978-83-287-0791-7
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2017
FRAGMENT
Powoli otworzyłem oczy. Pierwsze, co odnotował mój mózg, to fakt, że widzę wyraźnie i nic jakoś szczególnie mnie nie boli. Zwłaszcza łeb. No tak. Wczoraj nie „było pite”. Nic. Nada. Byłem za to na performensie smyczkowym. Siedziałem tam z uduchowioną miną, w wyobraźni kreśląc wizję, jak podchodzę do artysty, z wartego kupę kasy instrumentu wyrywam strunę, zakładam mu ją na szyję i używam jako garoty. Bohater moich fantazji miał lśniące obłędem oczy i ubrany był w szary sweter, który bez cienia wątpliwości wygrzebał z kontenera odzieży dla PCK. Całość stroju dopełniały czarne spodnie dresowe z dwoma paskami i wściekle zielone crocsy włożone na gołe stopy. Co jakiś czas przerywał dziwaczną grę i patrząc ponad widownią, rzucał w przestrzeń pytanie: „Rozumiesz ten świat?”. Jako że nikt ze zgromadzonych na sali hipsterów nie kwapił się do odpowiedzi, ryczał głośniej: „ROZUMIESZ TEN ŚWIAT?”. Bryzgał przy tym obficie śliną na osoby siedzące w pierwszym rzędzie. Następnie wracał do katowania Bogu ducha winnych skrzypiec.
Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie i rozejrzałem nieprzytomnie po pokoju. Mój wzrok zatrzymał się na misternie ułożonych firankach, wartych więcej niż trzy pensje psa. Zdecydowanie nie byłem w domu – z tego co pamiętałem, roleta w oknie mojej sypialni odpadła zaraz po rozstaniu z żoną, czyli pięć lat temu. Jakoś nie było okazji, by powiesić ją z powrotem. Obróciłem głowę w lewo i popatrzyłem na rudą czuprynę wystającą spod kołdry – panna Zuzanna. Przypomniało mi się, co powiedziałem jej po wczorajszym koncercie: „Dawno nie widziałem tak natchnionego artysty, który potrafił opisać ból i degenerację współczesnego świata za pomocą tak dobrych środków wyrazu”. Zapytałem też, czy dostrzegła, „jak jego skromny strój podkreśla pogardę dla dóbr doczesnych, potępiając jednocześnie galopujący konsumpcjonizm”. Chyba spodobał jej się mój bełkot. Jednak wymowa przedstawienia nie przeszkodziła jej, zaledwie godzinę później, zjeść w ekskluzywnej knajpie kolację za trzysta trzydzieści złotych. Wolałem nie przeliczać tego na big maki, żeby nie paść na zawał. Na szczęście miałem w tej sprawie pokaźny fundusz reprezentacyjny. Dobrze że przynajmniej po wszystkim dała się kolejny raz przelecieć. Fakt faktem, uczyniła to powściągliwie i godnie, nie pocąc się specjalnie i uważając na fryzurę, ale dobre i to.
Wstałem powoli, by jej broń Boże nie obudzić…
***
Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się rozkosznie. Byłam w łóżku sama. Wieczorem Radosław uprzedził, że musi wstać wcześnie rano, bo ma ważną prezentację. Jak każdy pracownik korporacji szesnaście godzin na dobę spędzał w pracy. I pomyśleć, że można poznać idealnego faceta przez internet! Gdyby ktoś mi wcześniej o tym powiedział, nigdy bym nie uwierzyła! Pewnego dnia na Facebooku odezwał się do mnie znajomy muzyk. Nie utrzymywaliśmy bliskich kontaktów, bo miał duży problem z nadużywaniem narkotyków, ale chodziliśmy razem do szkoły, więc był w gronie moich znajomych. Wojtek napisał, że jego kolega, czyli Radosław, zobaczył w telewizji program, w którym opowiadam o trudnej pracy z dziećmi i zauroczył się mną. Zapytał, czy nie przeszłabym się z nim na kawę. Zaproszenia nie przyjęłam, jednak zaczęliśmy korespondować na Messengerze. Okazał się spełnieniem marzeń każdej kobiety. Oczytany, szarmancki, elokwentny, stateczny… Pił okazjonalnie – kieliszek szampana bądź dobrego wina. Dżentelmen w każdym calu! W końcu pozwoliłam zaprosić się na randkę. Przyszedł z ogromnym bukietem słoneczników – wiedział, że to moje ulubione kwiaty. Po kolacji odwiózł mnie do domu i jako nieliczny ze znanych mi mężczyzn nie naciskał na to, bym go zaprosiła do środka. Pocałował tylko w policzek, a wieczorem napisał esemes z podziękowaniem za cudowny wieczór. Przy tym wszystkim był niezwykle przystojny. Miał sto osiemdziesiąt cztery centymetry wzrostu, a więc o dwadzieścia więcej niż ja, czarne włosy, lekko posrebrzone na skroniach, małą bliznę na policzku (w dzieciństwie miał wypadek podczas jazdy konnej). Zawsze nosił dobre garnitury, miał niezłą pracę i nigdy nie pozwalał mi płacić za siebie. Wyśniony materiał na poważny związek. Po pięciu tygodniach spotykania się zaprosiłam go do siebie. Także w łóżku okazał się dżentelmenem – dbał przede wszystkim o moje potrzeby, był uważny i romantyczny.
Popatrzyłam w prawo i zobaczyłam na poduszce białą różę. „Ideał!” – pomyślałam raz jeszcze, wąchając kwiat. Czy można lepiej zacząć tydzień?
***
Prokurator Zimnicki odłożył piętrzące się na biurku papiery, podniósł wzrok i parsknął śmiechem na mój widok.
– Kto umarł? – zagaił.
– Wracam prosto od niej, ubrany w to, co włożyłem wczorajszego wieczoru. „Zimny”, nie przeżyję tego. – Opadłem ciężko na fotel.
– Nie przesadzaj. Pracowałeś pod przykrywką w niejednym gangu, a tu masz fantastyczną laskę z jeszcze bardziej fantastycznym tyłkiem i buźką jak milion dolarów. Cycki ma, jak dla mnie, za małe, ale wiesz… nie można mieć wszystkiego. Wozisz się po najlepszych knajpach, chodzisz do teatru…
– Kiedy od niej wychodzę, mam ochotę wybijać zęby niewinnym ludziom, topić koty i rżnąć się w stylu BDSM… Jestem przesłodzony! – przerwałem jego wywód.
– To już długo nie potrwa. – „Zimny” starał się powstrzymać rechot. – Kompletnie cię nie rozumiem. Świetna kobieta. Poświęca się pracy z trudnymi dziećmi. Ma misję. Mogłeś trafić na jakąś krwiożerczą pijawkę, która nie potrafi powiedzieć zdania, by nie zirytować faceta, a żyje z czegoś tak parszywego jak wypuszczanie na wolność gangusów. – Popatrzył na coś nad moją głową, uśmiechając się złośliwie.
Odwróciłem się. W drzwiach jego gabinetu zobaczyłem mecenas Kingę Błońską. Także uśmiechała się szeroko. Najwyraźniej określenie „pijawka” za bardzo jej nie zabolało. Była jego… w zasadzie nie wiem kim. Ich związek był porąbany jak lato z radiem i wolałem w to nie wnikać. Chyba konkubiną, bo od trzech miesięcy mieszkali razem. Z kolei pół roku temu brałem udział w odbiciu jej z rąk porywaczy sterowanych przez jej nawiedzonego brata.
Trudno sobie wyobrazić dwie bardziej różne kobiety. Obie były ładne, ale każda na swój sposób. Z wyglądu wolałem Zuzannę, z charakteru normalniejsza wydawała mi się Kinga. Słyszałem opowiadaną w KMP historię jakoby, wychodząc z jakiegoś przesłuchania, miała nazwać prowadzącego je policjanta „pierdolonym starym baranem z kompleksem Strażnika Teksasu”. Nikt tego oficjalnie nie potwierdził, ale byłem pewny, że jest w tym ziarno prawdy. Lubiłem bezpośrednie i twarde babki, a Zuzanna wolałaby umrzeć, niż użyć takiego słownictwa.
– Gorzej mnie nazywano. – Głos Kingi przerwał moje myśli. – Ile wam zejdzie?
– Piętnaście minut – odpowiedział „Zimny”, a ona zamknęła drzwi. – Masz coś? – Kiedy popatrzył na mnie, znów był poważny.
– Opłaciło się zniszczyć sobie psychikę na tym koncercie. Jej ojciec wypuścił się dziś na Ukrainę i wraca w środę. Teoretycznie pojechał negocjować nowe kontrakty na dostawę stali, ale to klasyczne pierdolenie. Najwidoczniej dogrywa nowy transport dziewczyn. Tydzień po powrocie ma bardzo ważną konferencję biznesową. Wydaje mi się, że pod przykrywką spotkania z normalnymi przedsiębiorcami będzie też rozgrywał kwestię burdeli. Nic pewnego, ale podsłuchałem kilka zdań, kiedy rozmawiał przez telefon. Dobrze by było, żeby wtedy był już nasz. Zobaczymy, kto za tym stoi. Kadziewicz mimo wielkiej kasy jest na to za cienki.
– No i super. Zwijamy go za dwa dni. Obwiesiłeś go elektroniką?
– Jak choinkę. W nocy przeszedłem się po domu. Ma pluskwy w aucie, płaszczu, butach, teczce. Gdyby woził ze sobą gumy, miałby i w gumach.
– À propos gum… Wyrwa, wiem, że ją dymasz, ale jaką mi dasz gwarancję, że nie pójdzie po wszystkim do Uwagi! TVN-u i nie odjebie takiej maniany jak posłanka Dawicka?
Usiadłem wygodniej.
– Skąd wiesz?
– Bo co chwilę tam nocujesz. Chyba nie gracie w bierki?
– Gramy. Ostatnio dwa razy wyciągnąłem trójząb.
„Zimny” głośno westchnął.
– Nie wkurwiaj mnie.
– No dobra. Po pierwsze – uniosłem do góry palec – agent Romek był idiotą. Po drugie, Dawicka była brzydka jak nieszczęście, musiała wziąć ludzi na litość. Po trzecie – jestem pewien, że jej ojciec pójdzie na współpracę, więc nic nie będzie mogła powiedzieć. Gdyby to wszystko zawiodło, to powiem, że nie mam z tą sprawą nic wspólnego, spotykałem się z nią prywatnie. Dalej mam status OZI[1]?
– Tak. Ale to jest wyłącznie twoja odpowiedzialność. Ja, w razie czego, wyprę się wszystkiego i zostawię cię hienom na pożarcie. Jasne?
– Jak słońce. Oszczędź mi proszę umoralniającej gadki o sypianiu z figurantkami. – Wiedziałem, jaka była sytuacja z Kingą, i wkurwiło mnie, że mnie poucza. A może odezwało się moje sumienie?
„Zimny” podniósł brwi. Nadal się uśmiechał, ale w jego oczach zobaczyłem groźniejsze błyski.
– To wszystko? – Podniosłem się z fotela. Potrzebowałem browaru, prysznica i fajki, niekoniecznie w tej kolejności.
– Wyrwa? – rzucił za mną, a ja odwróciłem się w jego stronę. Na twarzy znów miał perfidny uśmieszek.
– Yhym?
– Z tą miną i w tym garniturze wyglądasz jak przedsiębiorca pogrzebowy z firmy Ostatni Dzwon. Wiesz, którzy to? Ci, co mają hasło reklamowe: „W naszej trumnie będziesz wyglądał jak żywy”.
Uśmiechnąłem się z wyższością i wyszedłem z pomieszczenia.
– Spierdalaj! – Ulżyłem sobie, kiedy tylko zamknąłem drzwi. Z rozmachu wpadłem wprost na stojącą przed nimi Kingę.
– Pani mecenas. – Skinąłem głową. Moje zachowanie tak kontrastowało z bluzgiem, który musiała słyszeć, że wybuchnęła śmiechem.
– Panie komisarzu. – Dygnęła, parodiując moje dobre maniery, i weszła do gabinetu.
***
Po zajęciach logopedycznych z Basią i Marcelem, które trwały dziś cztery godziny, wróciłam do domu i postanowiłam przygotować coś specjalnego na wieczór. Radosław nie wykluczał, że wpadnie, jeśli uda mu się skończyć wcześniej pracę. Wzięłam do ręki mojego iPhone’a i wystukałam esemes: „Jak prezentacja, Misiu?”.
Pół godziny później telefon piknął, oznajmiając nadejście odpowiedzi: „Nieźle. Wybacz kochanie, ale dziś nie dam rady… Mam nawał obowiązków”.
Biedak był bardzo zapracowany. Szkoda, ale rozumiałam. Od dziecka wpajano mi zasadę – sukces przychodził tylko wtedy, kiedy okupiło się go odpowiednią liczbą poświęceń. Zadzwoniłam do taty, jednocześnie gotując mule po marynarsku, moje popisowe danie.
– Halo. – Słyszałam jego głos bardzo niewyraźnie.
– Dzień dobry, tatku!
– Witaj, kruszynko. Jak mija ci wieczór?
– Dobrze, tatusiu, chociaż Radosław dziś nie mógł przyjść.
– Pewnie miał dużo pracy. Wiesz, ja też muszę kończyć, powiedz jeszcze tylko, jak tam w poradni.
– Dobrze, ale mogłoby być lepiej. Jest progres, ale to naprawdę trudne przypadki. Dzieci autystyczne. Do tej pory pozbawione jakiegokolwiek sensownego wsparcia.
– Dasz radę, kochanie. Jeśli nie ty, to kto? Do zobaczenia za dwa dni.
– Do widzenia, tatku.
Zakończyłam połączenie i odstawiając gotowe mule na blat, ponownie usiadłam do opracowywania odpowiednich zestawów ćwiczeń. Wiedziałam, że jestem w stanie pomóc tym dzieciom. Nie miałam jeszcze tylko pomysłu, jak do nich dotrzeć.
***
Leżałem na kanapie i celowałem piątą pustą puszką po piwie do kosza na śmieci… BANG! – trafiłem bez problemu. Ciszę przerwał esemes od Zuzanny. Przeczytałem i nie uwierzyłem własnym oczom. Naprawdę nazwała mnie „Misiem”? Ja pierdolę. Jakby ktoś skrócił mi fiuta o centymetr. Skąd ona się urwała? Zwykle miałbym to w dupie, ale po piątym piwie problem nabierał znaczenia. Dziewczyna bez wątpienia życiowo była kompletną idiotką. Jednocześnie inteligentna, miała naprawdę duży talent do swojej pracy. Oderwanie od rzeczywistości zawdzięczała tatusiowi, który zaspokajał wszelkie jej zachcianki. Jedyna córunia jednego z najbogatszych ludzi w mieście. Nigdy w życiu nie musiała kombinować…
Całkiem inaczej niż ja. Uśmiechnąłem się cynicznie. Najgorsze było to, że moje ściemy padały na podatny grunt. Widziałem, że jest zakochana w swoim „Radosławie”. Tego akurat nie planowałem. Przekonałem się w przeszłości, jak wyuzdane potrafią być bogate i rozpuszczone laski, a ta była do tego jeszcze śliczna. Nie byłbym sobą, gdybym się w to nie władował. Okazało się jednak, że źle zdiagnozowałem Zuzannę. W łóżku tak się spinała, aby wypaść idealnie, że w konsekwencji nie miała z tego za wiele radochy. Mógłbym to zmienić, ale na pewno nie w tej roli, w jakiej byłem. Dżentelmen tysiąclecia. Miałem wrażenie, że dobrze by jej zrobił szybki numerek w jakimś pojebanym miejscu… Może w przebieralni w sklepie? Kiedy wchodziłem do jej pokoju i widziałem palące się świeczki zapachowe, miałem ochotę wypieprzyć je przez okno. Ostatecznie mógłbym znaleźć dla nich inne zastosowanie… Okazjonalnie spoko, mogą być świeczki, ale od jebanych trzech miesięcy za każdym razem? Z drugiej strony to jej zauroczenie. Było mi jej żal. Zdawałem sobie sprawę, jak bardzo chamskie było to, do czego niechcący doprowadziłem. Mimo iż Zuzanna zachowywała rezerwę wobec dorosłych i mogła uchodzić za chłodną, jej zachowanie wobec dzieci było kompletnie inne. Była zabawna, pomocna i miała serce na dłoni. Wiedziałem, że odchoruje tę naszą pseudomiłość. Kolejne skurwysyństwo na długiej liście moich grzechów… Nie chciało mi się o tym teraz myśleć. Miałem nadzieję, że za parę dni skończę tę akcję i nie będę musiał się tym więcej przejmować.
***
– Dziś wraca tata. Pewnie zabierze nas gdzieś na kolację – powiedziałam do Radosława w samochodzie.
Jechaliśmy właśnie do Silesii zrobić zakupy. W Gliwicach było mało sklepów, które miały bogaty asortyment.
– Zobaczymy, kochanie. – Powiedział uprzejmie, ale byłam pewna, że myślami jest daleko stąd.
– Coś się stało? – zapytałam, opierając rękę na jego udzie. Miałam nadzieję, że nie uzna tego gestu za nazbyt wyzywający.
– Nie. Mam ciężki czas w pracy. – Wjechał na podziemny parking.
Następne dwie godziny minęły bardzo szybko. Przymierzyłam połowę ciuchów z mojego ulubionego butiku. Radosław z niestrudzonym spokojem mówił mi, jak dobrze wyglądam w każdym z ubrań. Pewnie troszkę przesadzał z tym absolutnym zachwytem, ale zdawałam sobie sprawę, że jest unikatowym mężczyzną. Niejeden stroiłby już fochy. Ciuchy były na tyle drogie, że decyzja o ich wyborze musiała być przemyślana. Już nieraz zdarzyło mi się kupić kurtkę za dwa tysiące złotych pod wpływem impulsu. Nie były to małe pieniądze i nie miałam zamiaru, aby taki wydatek leżał bezproduktywnie w szafie.
– Miśku, a ta spódnica? – zapytałam, prezentując się w kwiecistej spódnicy do kostek.
– Wyglądasz olśniewająco. – Oderwał wzrok od swojego smartfona.
– Pochlebco. – Uśmiechnęłam się i podałam spódnicę usłużnej sprzedawczyni, aby ją zapakowała.
***
Wszystkie miłe odruchy, jakie wobec niej żywiłem, zniknęły w świetle wyjścia na zakupy. Kurwa! Ile można przymierzać szmaty? Czemu, do kurwy nędzy, zostałem policjantem? Mało było normalnych zawodów? Po pierdolonych szesnastu latach pracy siedziałem od dwóch godzin na bordowym pufie i patrzyłem na księżniczkę przymierzającą ciuchy. Widok jej tyłka w niektórych rzeczach przerywał monotonię. Przez pierwsze pół godziny myślałem o tym, co bym jej mógł zrobić w tej przymierzalni, którą chyba sam sobie wykrakałem. A potem już tylko wizje, jak duszę ją apaszką, wywoływały przyjemniejsze myśli. Zwłaszcza że przymierzała głównie jakieś pieprzone długie kiecki! Obawiałem się, że dostanę palpitacji serca. Bynajmniej nie z nadmiaru podniecenia.
– Miśku, a ta spódnica? – zapytała, pokazując się w czymś, co przypominało zapaskę mojej babci.
„Chujowa jak barszcz” – pomyślałem, odpowiadając jednocześnie:
– Wyglądasz olśniewająco.
Trudno być normalnym w moim zawodzie. Usłyszałem dźwięk komórki. „Zimny”: „Mam go w prokuraturze. Dam znać”. Właśnie zawinęli mojego przyszłego, niedoszłego teścia. Niebawem nastąpi koniec tej szopki. Ta myśl dodała mi sił. Przysięgałem sobie w duchu, że jak to się skończy, przez pół roku będę umawiał się ze zgrillowanymi na solarium dziewczynami w różowych plastikowych butach. Takimi, które myślą, że foie gras to część do peugeota. Musiałem odreagować. Kiedy Zuzanna nareszcie miała dość zakupów, a więc po wydaniu rocznego budżetu Sierra Leone, poszliśmy do Keffa zjeść kolację. Opowiadała mi o jakiejś koleżance – psychologu dziecięcym, z którą nie potrafiła się dogadać. Kwestionowała jej podejście do dzieci autystycznych. Potakiwałem w odpowiednich momentach, jednocześnie zastanawiając się, jak to skończyć i czy już dziś. Skoro ojciec był złapany… Moje rozmyślania przerwał dźwięk esemesa. Znów „Zimny”: „Jest problem. Przyjedź do mnie do domu koło 21”. Kurwa mać. Popatrzyłem na zegarek, miałem godzinę. Zapłaciłem rachunek i odwiozłem Zuzannę do domu, po czym podjechałem pod kamienicę, w której mieszkał Łukasz Zimnicki. Wcisnąłem przycisk domofonu i po chwili usłyszałem głos Kingi:
– Tak?
– Czy chciałaby pani porozmawiać o Bogu? – rzuciłem, stylizując ton na ugrzecznioną manierę świadków Jehowy.
Usłyszałem, że śmieje się, a po chwili dźwięk, który sygnalizował zwolnienie zamka. Popchnąłem drzwi i wszedłem na drugie piętro.
– Łukasz będzie niebawem. – Kinga mi otworzyła. – Dzwonił przed chwilą i kazał pana przeprosić, trochę się spóźni.
– Nie chcę pani przeszkadzać, mogę poczekać na dole – rzuciłem.
Nie wiedziałem, jakie ma do mnie podejście. Nasza znajomość nie zaczęła się najlepiej. Konkretnie zagroziłem jej, że wpierdolę jej do domu z oddziałem AT, jeśli nie zrobi tego, co chcę. Trzeba jednak przyznać, że nie wyglądała na pamiętliwą. Może wpływ na to miał fakt, że działałem wtedy na polecenie jej obecnego faceta?
– Skoro pakował pan do walizki moją bieliznę i postrzelił osobę, która chciała mnie zabić, myślę, że możemy mówić sobie po imieniu. Kinga. – Wyciągnęła dłoń.
Miałem rację. Moje późniejsze działania zatarły złe pierwsze wrażenie.
– Radek. – Podałem jej rękę. – Ale wszyscy mówią do mnie Wyrwa.
– Zauważyłam. Wchodź, nie wygłupiaj się. Napijesz się czegoś?
Teoretycznie byłem autem. Praktycznie bardzo potrzebowałem drinka.
– Masz whisky?
– Mam. – Wskazała ręką na kanapę w salonie, wchodząc do kuchni.
Po chwili usłyszałem grzechoczący w szklance lód.
– Jack może być? – podała mi szklankę z bursztynowym płynem.
– Tak. – Upiłem łyk. Od razu lepiej. – „Zimny” mówił, ile mu zejdzie?
– Powiedział, że zaraz kończy i chciał, żebyś poczekał.
– Czy mogę przy okazji o coś cię zapytać? Zawodowo?
Kinga popatrzyła na mnie z wyraźnym zainteresowaniem.
– Dawaj.
– A może to zostać między nami? – Nie chciałem, aby moje kłopoty rodzinne dotarły do kogokolwiek, ale zdawałem sobie sprawę, że potrzebowałem pomocy. Fachowej.
Popatrzyła na mnie badawczo.
– To jasne jak słońce. Obowiązuje mnie tajemnica adwokacka i wszystko, co powiesz, zostaje między nami. Przynajmniej do czasu, kiedy sprawa stanie na wokandzie, wtedy jak wiesz, dowie się o niej każdy, kto będzie chciał na nią przyjść.
Nie chodziło mi o to. Nie chciałem, by „Zimny” wiedział.
– Przed twoim chłopakiem też? – zapytałem, biorąc kolejny łyk.
Uśmiechnęła się, usiadła w fotelu po turecku i wzięła do ręki kieliszek wina.
– Przed nim też. Gadaj, bo zaczynasz mnie naprawdę ciekawić.
Wpatrzyłem się w szklankę i zacząłem:
– Pięć lat temu się rozwiodłem. Bez orzekania o winie, mimo że wina była po mojej stronie, bo prawie w ogóle nie było mnie w domu. Miałem też inne panienki. Moja żona nie chciała jednak prać brudów przed sądem. Mamy dwoje dzieci.
– Ile mają lat?
– Karolina dziesięć, a Piotrek w tym roku skończy siedem. Do tej pory nie miałem żadnych problemów z widywaniem się z nimi. Jednak zaczęły się schody, jakieś trzy miesiące temu. Renata poznała faceta. To znany adwokat, tak samo jak jej świętej pamięci ojciec. Facet mnie szczerze nienawidzi. Pewnie dlatego zaczął urabiać Renatę, aby nie pozwalała mi na spotkania z dziećmi.
– Nie mieliście uregulowanych kontaktów w wyroku rozwodowym?
– Nie, były pozostawione do decyzji stron.
– A dzieci chcą się z tobą widywać?
– Na razie tak, ale im dłużej ich nie widzę, tym bardziej się boję, że wypiorą im mózgi na tyle, że nie będzie czego ratować.
– Czyli trzeba złożyć wniosek o ustalenie kontaktów wraz z zabezpieczeniem na czas trwania postępowania. Prosta sprawa.
Hm, nie byłem nastawiony tak optymistycznie.
– Facet naprawdę za mną nie przepada. Jest jednym z najbardziej znanych śląskich adwokatów. Stara palestra, użyje wszystkich brudnych chwytów. Kiedyś bronił w sprawie, którą prowadziłem jako śledczy.
– No i?
– Przespałem się z jego narzeczoną.
– O kurwa! – Widziałem, że udało mi się zaszokować panią mecenas.
– No właśnie… – Zdawałem sobie sprawę, że sam jestem sobie winien. Jeśli cokolwiek mi się w życiu udało, to były to dzieci. Mimo postanowienia, że tego nie spierdolę, moje wyskoki teraz rzutowały na kontakty z nimi.
– Wpadnij do mnie do kancelarii. – Wstała i podeszła do leżącej na krześle torebki. Wyjęła z niej wizytówkę i podała mi ją. – Mogę ci poprowadzić tę sprawę. Otworzyłam filię kancelarii Błońska i Płonka w Katowicach i na twoje szczęście mam w nosie starą śląską palestrę.
Nie był to zły pomysł. Wpisałem numer i puściłem sygnał, żeby mogła zapisać mój.
***
Radosław wysadził mnie pod bramą, miał jakąś bardzo poważną sytuację alarmową w firmie. W pośpiechu zrzuciłam buty i zostawiając w przedpokoju torby z zakupami, wparowałam do salonu. Tata powinien już być. Zdziwiło mnie, że dom wyglądał na pusty. Tatko rzadko się spóźniał. Zapaliłam światło i zamarłam. Tata siedział na wielkiej skórzanej kanapie. Miał rozpięte górne guziki koszuli, a jego siwe włosy były w nieładzie. W ręce trzymał szklankę, a stojąca na stoliku prawie pusta półlitrowa butelka wódki nie pozostawiała złudzeń, co spożywał.
– Tato, co się stało? – zapytałam, klękając przy sofie i łapiąc go za rękę.
Nie widziałam go w takim stanie od piętnastu lat. Od śmierci mamy.
– Zuzanna. – Popatrzył na mnie nieprzytomnie. – Dziecko… – Położył rękę na mojej głowie tak jak w czasach, kiedy chodziłam do podstawówki. Boże! To musiało być coś strasznego.
– Tato. – Złapałam go za twarz i zmusiłam, by na mnie popatrzył. – Co się stało? – zapytałam jeszcze raz.
– Dziecko, nie wiem nawet od czego zacząć. – Upił kolejny łyk wódki. Przypomniałam sobie piekło, przez które przeszłam jako nastolatka. Nie wyobrażałam sobie, jak mógł znowu sięgnąć po alkohol.
– Tato, poradzimy sobie. Jak zawsze. Odstaw szklankę i po prostu mi opowiedz. – Wyjęłam mu szkło z ręki.
– Kochanie… – Patrzył na mnie tym cholernym nieprzytomnym wzrokiem. – Jesteśmy bankrutami.
– Co? – Nie byłam w stanie wydusić z siebie nic mądrzejszego.
– Nie mamy nic. – Nagle wróciła mu energia. – Kompletnie. Moja ostatnia duża inwestycja okazała się niewypałem.
– Ale, tato, przecież to było rok temu. Już od roku żyjemy z profitów z tej inwestycji, co teraz poszło nie tak? – Cały czas myślałam, że bredzi po wódce. Nie pił od tak dawna, że było to wielce prawdopodobne.
Roześmiał się pijackim rechotem. Czułam, jak wbijam sobie paznokcie w rękę aż do krwi. Nigdy nie myślałam, że ten koszmar może wrócić.
– Kochanie, od roku żyjemy z całkiem innych źródeł. Pamiętasz Witalija?
– Twojego kolegę z Ukrainy, który inwestuje w nowe domy? Oczywiście.
– On inwestuje w nowe domy, dziecko, ale domy publiczne… Od pół roku muszę tańczyć tak, jak mi zagra. Głównie organizując prostytutki z Ukrainy do pracy w Polsce… Nie miałem wyjścia. Wiedzieli, że jestem bez grosza. Zadłużałem się u nich, a potem dobre czasy się skończyły i kazali mi dla siebie pracować. Gdybym się nie zgodził, to w pierwszej kolejności zajęliby się tobą…
Poczułam zimny dreszcz strachu na plecach. Jezus Maria! Niestety, to nie był sen.
– Tato, proszę po kolei.
– Pół roku temu okazało się, że zainwestowanie pieniędzy w nowe sposoby wydobywania gazu i rzekome złoża pod Radomiem to wtopa. Wtedy Witalij zaproponował mi pomoc. Kilka pożyczek. Brałem je i straciłem nad tym kontrolę. O to im chodziło, by mieć mnie w garści. Potrzebowali osoby z moimi kontaktami na Śląsku i na Ukrainie. Urabiałem im grunt pod nową sieć wyszukanych burdeli. – Tata aż przymknął oczy. – Wyspecjalizowanych. Dziecko, nie chcę, byś nawet myślała jakich. Nigdy bym ci o tym nie powiedział, gdyby nie to, że dziś byłem w prokuraturze.
– Zgłosiłeś ich? – zapytałam z nadzieją.
– Nie. Prokurator zgłosił się do mnie. O wszystkim wiedzą. Mają tyle, że mógłbym dostać piętnaście lat. Ale bardziej im zależy na zebraniu całej grupy. Kochanie, nie mam wyjścia, muszę z nimi współpracować.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[1] Osobowe źródło informacji.
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz