Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Piaszczyste plaże, trawy i trzcinowiska przyciągają ludzi spragnionych wypoczynku. Oraz tych, którzy z dala od wielkomiejskiego gwaru prowadzą tu swoje ciemne interesy. Na przykład takich jak Luca. Inni, tacy jak Marcin i Paulina, woleliby pewnie zjawić się tam z własnej woli i w nieco przyjemniejszych okolicznościach. Chwilowo są jednak za bardzo zajęci ratowaniem własnej skóry, żeby o tym myśleć. I choć ciąg dalszy nastąpi, to nie wszystkim to wyjdzie na dobre i nie każdy wyjdzie z tego żywy...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 211
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Monika Frączak
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Barbara Milanowska (Lingventa)
Zdjęcie na okładce
© Vaida Abdul/Arcangel Images
© Paulina Świst
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1705-3
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
„Nie trawię kawałków o tym jak pięknie jest, nie rzygam tęczą,
To nie różowa kraina w brokacie, wiesz, jak jest tu ze mną,
Tak działamy na siebie nawzajem, że nam skacze tętno,
Nie tylko seks to daje, bywa, że w poprzek stajesz, nie ma lekko…”
Sokół, Z tobą
Rudej,
doskonale wiesz, za co… :*
– Paula!
Niechętnie podniosłam wzrok znad ekranu komputera. Właśnie pisałam ognistą scenkę. Mój główny bohater wyrywał bohaterkę w katowickim pubie, a ona nieustannie mu pyskowała, jednocześnie zastanawiając się, czy bardziej pragnie mu dać, czy pozostać porządną dziewczyną. Niestety nie ułatwiłam jej zadania – wykreowałam takiego faceta, że jej szanse na niewylądowanie za chwilę w jego mieszkaniu, w dodatku na kolanach, oceniałam na dwadzieścia procent. Teoretycznie to zależało ode mnie, bo to ja ich wymyślałam. Praktycznie zaś robili, co chcieli, i totalnie nie umiałam nad nimi zapanować. W konsekwencji takiego rozwoju akcji miałam rumieńce jak dziewica, kończyłam trzeciego red bulla i popalałam ukradkiem elektronika. Ostatnie, czego teraz potrzebowałam, to zawracanie mi dupy. I nie miało żadnego znaczenia, że jestem aktualnie w pracy.
– Yhym? – Spojrzałam na swoją szefową, nawet nie starając się ukryć irytacji.
– Co tam klepiesz z takim zaangażowaniem? – Próbowała zapuścić żurawia na ekran, więc błyskawicznie przełączyłam okno na służbowego Facebooka.
– Piszę post o obchodach Dni Gminy Świerklaniec – rzuciłam arcypoważnym tonem. – Znasz jakiegoś grafika, który wytnie mi leżące na drodze łajno z fotek obrazujących procesję konną? Jakoś tak nietwarzowo zostawić, a nie wiem, czy ludzie uwierzą, jak napiszę w opisie, że to nie łajno, tylko znany już na cały świat krakowski „lagun”.
Poczekałam, aż przestanie trząść się ze śmiechu. Bawienie ludzi miałam wpisane w system. Mimo że czasy nie sprzyjały specjalnej wesołości…
– Dobra, dobra, kochana, ja ci wierzę. – Szefowa otarła załzawione od śmiechu oczy. – Piszesz post o paradujących po wsi konikach, które nikogo oprócz małoletnich koniar i napalonych na nie starych, zboczonych dziadów nie obchodzą, i właśnie dlatego masz minę, jakby przed chwilą oświadczył ci się Marcin Dorociński… Ciulać to my, a nie nas.
– No dobra, prywatę robię – skapitulowałam. – Ale wszystko, co miałam zaplanowane na dziś, a nawet na za miesiąc, już ogarnęłam. A te posty na oficjalnych portalach są tak sztywne, że powinnam się porządnie nawalić, zanim nacisnę Enter, żeby móc spokojnie zasnąć. Jak kiedyś zdecyduję się stąd odejść, to wreszcie dodam post w swoim stylu – rzuciłam jedną ze stałych gróźb.
Pracowałam tu zaledwie sześć miesięcy, a już dostawałam pierdolca. To kompletnie nie była robota dla mnie, ale nie miałam wyjścia. Jakiegokolwiek.
– Z okazji nadchodzących Świąt życzę wszystkim mieszkańcom Gminy, aby ich nikt nie wkurwiał. Nie chlejcie za dużo, pozdro 600? – dopytała Grażyna.
Skubana, kiedy ona zdążyła mnie tak poznać?
– Powiadomienia dostawałabym do końca życia. – Uśmiechnęłam się szeroko. – No dobra, ale pewnie czegoś ode mnie chcesz?
– Wójt ma zaraz gości. Trzeba tam im zanieść jakieś kawki, ciastka i inne pierdolety. Wyglądasz najlepiej, więc idziesz.
– Uroda zawsze była moim przekleństwem. – Przewróciłam oczami. – Poza tym mam już swoje lata, niech idzie Natalia.
Natalka była dwudziestoletnią blondynką. Pracowała w sekretariacie i miała buzię piękną jak z obrazka. Z trudem zdała maturę, mimo iż w dwa tysiące dwudziestym pierwszym roku najtrudniejszym zadaniem na egzaminie dojrzałości było pokolorowanie drwala na obrazku. Nikt nie wie, jakich użyła sztuczek i czarów, ale dostała pracę w urzędzie. Zwierzyła mi się kiedyś, że kolejną jej ambicją jest zostanie żoną czterdziestoletniego miejscowego dżolera, którego jeszcze nikomu nie udało się usidlić. Powiedziałam, że kibicuję jej z całego serca, ale może warto poznać trochę świata, zrobić jakieś studia i nie padać od razu na kolana przed podstarzałym królem wsi tylko dlatego, że ma starą betę, na dodatek w LPG… Stwierdziła, że się nie znam, a ja przyznałam jej rację. W końcu miałam trzydzieści pięć lat, nie zamierzałam zostać niczyją żoną, a swoją maturę zdałam na szóstkę, ale tak dawno, że nie byłam pewna, czy Natalka była już wtedy na świecie.
– Nie może iść Natalia, gdyż po pierwsze: wójt życzy sobie ciebie, a po drugie, potrzebny jest mu ktoś z mózgiem…
– A to fakt, Natka odpada.
Popatrzyłam przez szybę oddzielającą mój pokój od jej boksu. Cielęcym wzrokiem gapiła się w ekran telefonu. Potem zaczęła stroić miny i na zmianę wydymać wargi, i wciągać policzki. Jej brwi, które przypominały dwie opite krwią pijawki przyssane nad oczami, ułożyły się tak, że wyglądała jak Oskar Zrzęda z Ulicy Sezamkowej. Nie wiem, czemu dzieci się tak oszpecają… Po jej wyniosłej minie widziałam, że przygotowywała właśnie instafotkę z jakimś gównianym filtrem: okrągłymi okularami lub psimi uszami… Co ja tu, kurwa, robię? Jak ja się tu znalazłam?
– Ktoś z mózgiem? Do podania kawy? Zwarło mu styki? – wróciłam do tematu.
Rozmyślanie o tym, jak wpakowałam się w centrum dowodzenia i egzystencjonalnych problemów tego zadupia, nie mogło przynieść mi nic dobrego.
Grażynka wyglądała, jakby w myślach odliczała do dziesięciu.
– Nie mów tak o nim, bo jeszcze usłyszy. Przyjeżdża jakaś delegacja, a jednym z jej członków jest… – Zawiesiła teatralnie głos.
– Adam Maszyniok – zgadłam z rezygnacją.
– Tak! – Uśmiechnęła się triumfalnie. – A tylko ty umiesz sobie radzić z tym starym capem.
Westchnęłam ciężko i wstałam zza biurka.
– – –
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz