Oblitus - Paulina Świst - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Oblitus ebook

Paulina Świst

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

21 osób interesuje się tą książką

Opis

Trzecia część cyklu.

 

Trzeci element układanki.

Trzeci bok trójkąta.

Śmierć Kruka nie zakończyła serii tragicznych wydarzeń. Do akcji wkracza Nauczyciel. Żeby go pokonać, Anka, Szczepan i Artur muszą znowu połączyć siły, muszą się cofnąć do 2010 roku, do historii Soni i Kruka. Czy to wystarczy? Czy w traumatycznej przeszłości uda im się znaleźć coś, co pomoże im uporać się z nowym koszmarem?

Świetnie – ucieszył się Nauczyciel. – Na czym to ja skończyłem? Ach, tak. Znaczenia. W chrześcijaństwie trójkąt symbolizuje Świętą Trójcę, w judaizmie doskonałość, masoni uważali, że każdy bok to odpowiednio: światło, czas i ciemność. Triangulum to moja ulubiona figura. Jakieś trzydzieści lat temu, gdy byłem w twoim wieku, poznałem innego fascynata liczb, figur i orgii. Domyślasz się, kogo?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 224

Oceny
4,6 (2028 ocen)
1480
336
147
47
18
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
pim_gl1

Z braku laku…

Mam wrażenie, że z książki na książkę jest słabiej i bardziej infantylnie. najważniejsze kultowe cytaty i "wyjebanie korów".
171
jusszczyk05

Z braku laku…

Dobry temat, lekkie pióro ale to już kolejna książka która moim zdaniem pokazuje olbrzymi brak szacunku dla czytelnika. Pierwsza seria prokurator super, a potem równia pochyła... Kolejna książka pisana na szybko, jakby pobieżnie, nie ma czasu w ogóle wejść w klimat, wszystko jest rzucone jak ochłapy dla czytelnika. Gdybym wydała na nią kasę w księgarni to byłaby to moja ostatnia przygoda z panią Pauliną. Co tylko jeszcze bardziej mnie wkurza bo autorka ma ogromny potencjał który po wyrobieniu się nazwiska schodzi niestety na psy... Krótka opowiastka i tyle.
161
magdaasd

Nie polecam

Tak jak poprzednicy napisali: coraz gorzej, równia pochyła. Dodam od siebie strata czasu.
Kamilakamucha

Z braku laku…

Jestem rozczarowana. Ani wątek kryminalny, ani romantyczny nie budziły emocji. Słabo w porównaniu do poprzednich. 😔
51
Duda1234

Całkiem niezła

coraz słabiej.
30

Popularność




Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Marta Porzuczek, Renata Jaśtak

© by Paulina Świst

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

ISBN 978-83-287-3076-2

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

„Kapie deszcz na mnie, smakiem przypomina płacz,

Pusty dźwięk, dźwięk odbija się od pustych ścian,

Ślepy błądzę uliczkami, nawet w pięknych snach,

To chyba ciężki czas, może zostanę sam.

Może se poradzę? Takie pytanie do siebie tak słane.

Nie powiedziane, że sobie dam radę.

Może wcale, a może tak niespodziewanie,

Może skończyć się nasz świat

Możesz się śmiać… albo nie”.

KAPIE DESZCZ, SOBEL

Gosiaczkowi Zegarkowi!

Zanim Cię poznałam, dziewczyno,

świat był brzydszym, gorszym

i o wiele smutniejszym miejscem <3

KATOWICE-ŚRÓDMIEŚCIE, 25 MARCA 2010 ROKU

– Aniołku, powiedz mi, dlaczego musisz zostawiać na widoku te pieprzone ciała? – Kruk podniósł się z łóżka i odwiązał jej ręce. – Nie daje mi to spokoju. Przecież, tak samo jak ja, umiesz się ich pozbywać. Nauczył nas…

– Mam swoją własną drogę – powiedziała powoli, rozmasowując obolałe nadgarstki. Wzrok nadal miała wbity w leżącą na pościeli linę.

Jeszcze przed kilkoma minutami była w nią zaplątana niemal cała… Była też chłostana i podwieszana…

Kruk wiedział doskonale, że tylko członkom Occulty pozwalała brutalnie dominować w łóżku. Swoich pomagierów, z rodzaju tego idioty, doktora Grzywińskiego, dla odmiany – to ona traktowała jak psa. Ku jego niekłamanej radości. Taką samą radość Kruk odczuwał, kiedy mógł robić krzywdę Soni. Uwielbiał to, było mu to potrzebne. Niezbędne. Inaczej nie dotrze do tego, co ukryte i zapomniane. Tego, co Nauczyciel określał jako OBLITUS. I co, jak im kiedyś obiecał, przypomną sobie, kiedy będą gotowi…

– A może po prostu masz parcie na szkło? Uwielbiasz, kiedy się o tobie mówi? Niepotrzebnie szukasz poklasku u osób, które powinnaś traktować tak, jak wąż traktuje mysz. Pokarm. Zaspokojenie podstawowych potrzeb. Nic więcej – wytłumaczył cierpliwie.

Sonia uniosła na Kruka jasnoniebieskie, zimne i obojętne oczy.

– Nie potrzebuję aprobaty. Po prostu chcę, żeby wszyscy widzieli doskonałość mej pracy… – Wzruszyła ramionami. – I tak większość z nich nie jest dla nas żadnym wyzwaniem, nie mają nawet pojęcia, gdzie szukać.

Większość? Chyba coś jej się pomyliło…

– Nie mogą być wyzwaniem. – Parsknął śmiechem. – To jest właśnie podstawowa zasada ewolucji. Tak jak orangutan nie rozwiąże sprawy kryminalnej, tak oni nie potrafią zrozumieć, a co dopiero złapać LEPSZYCH… Ale po co im to ułatwiasz? Niepotrzebne ryzyko wcale nie jest elementem doskonałości.

Sonia wzruszyła ramionami i wstała z łóżka.

– Zaczęłam niedawno pracę jako asystent koronera – zmieniła temat, wchodząc do łazienki.

– Co na to Nauczyciel? – Kruk stanął przed hotelowym lustrem, odrzucił do tyłu swoje lśniące, czarne, długie włosy i powoli przejechał palcem, po grubej bliźnie na szyi. Znak. Symbol. Jeszcze nie wiedział, skąd ją ma, ale kiedyś się dowie… Napiął mięśnie i skupił się na podziwianiu swojej idealnej sylwetki. Był doskonały. Jak wszyscy ONI. Piękny, mądry, silny i zły.

– Bawi go, że będę pracować przy sprawach moich własnych zabójstw. – Roześmiała się złośliwie. – Doktorek Grzywiński zaczyna mnie irytować… Nie wiem, czy to nie mój ostatni cykl z nim, chyba czas się pożegnać. Zwłaszcza że dziś podczas sekcji poznałam aplikanta prokuratorskiego, który może stanowić dla mnie pewne wyzwanie… Moglibyśmy stanowić niecodzienny duet. Mam tylko wątpliwości, czy uda mi się go sobie podporządkować…

Co? Przecież ona NIGDY nie miała podobnych wątpliwości! Kruk poczuł, jak ogarnia go znane uczucie. Furia. Płynęło przez niego falą. Dobrze podejrzewał, coś było na rzeczy… Nudzi jej się? Chce spróbować czegoś innego niż tresura tych swoich pomagierów? Jak ona, kurwa, śmie mówić o którymkolwiek z tych ludzkich pomiotów z fascynacją? Oj, przyda jej się dziś porządna lekcja. Najwyraźniej nauki Occulty znikają z jej pamięci… Dlatego ma jego. Starszego „brata”. Bardzo chętnie pewne kwestie jej przypomni…

– Tak? – rzucił pozornie obojętnym tonem, jednocześnie podnosząc z podłogi swój pasek od spodni. Z ciężką, srebrną klamrą. – Opowiedz coś o nim.

– Artur Cieniowski – słyszał, że zakręciła wodę – młody, zdolny, błyskotliwy, arogancki, piekielnie inteligentny… no i bardzo przystojny.

To wystarczyło, żeby Kruk przestał nad sobą panować. Błyskawicznie ruszył w stronę łazienki.

– Myślę, że… Auaaaaa. Zostaw mnie, kurwa – zawyła, kiedy klamra spadła na jej blade ciało.

Po pół godzinie, już nawet nie miała siły, by pisnąć. Kruk odnotował, że nie czuje ręki, tak mocno się na niej wyżył. Raczej zapamięta tę lekcję. Jej ciało było czerwone, całe poznaczone okropnymi pręgami. Tylko buzię pozostawił nietkniętą. Tak jak lubił. I tak, by Nauczyciel nie zauważył.

– Powiedz tak jeszcze raz, jeden jedyny, kurwa, raz… O kimkolwiek, kto nie jest LEPSZY, a cię zajebię – rzucił słodkim tonem, pochylił się nad kobietą, uniósł jej zapłakaną twarz i złożył na jej czole czuły pocałunek.

KATOWICE-KOSZUTKA, 17 STYCZNIA 2024 ROKUANKA

– „Dziewięćdziesiąt dziewięć milionów dotacji z Funduszu Sprawiedliwości poszło w zeszłym roku dla organizacji, na której czele stoi egzorcysta, który wypędzał diabła salcesonem” – przeczytałam Arturowi tweeta. – Tęskniłeś za ojczyzną? Trzeba przyznać, że twoi byli zwierzchnicy mają rozmach…

– Czym wypędzał tego diobła? – Rozwalony na mojej kanapie Cień uniósł wysoko brwi i popatrzył na mnie ze zdziwieniem. – Powtórz, bo chyba śnię.

– Preswusztem[1]. Dobrze słyszałeś. – Z trudem zachowałam powagę. – A jak u ciebie w prokuraturze? Wam też minister sypnął groszem czy na pierdoły nie starczyło i dalej klamka z okna w twym wykwintnym gabinecie trzyma się na trytytce?

– Jedyne, co się ostatnio sypie w prokuraturze, to moja sześćdziesiątka. – Rozłożył ręce nonszalancko. – Fajny, taki nie za sztywny typ. Nagrał kiedyś singiel o jebaniu konfidentów. Jak już mi złożył obszerne wyjaśnienia, to zapytałem go, czy nie uważa, że słabo się ta jego piosenka zestarzała.

Wybuchnęłam śmiechem. Boże, ależ mi go brakowało przez ostatnie trzy miesiące. Spędził je w Stanach, gdzie we współpracy z tamtejszą policją, odnalazł pozostałe ofiary Kruka. Nie tylko Artur był nieobecny… Szczepan, wbrew naszym nadziejom, wymagał dodatkowych konsultacji, związanych z raną na ręce. Miał uszkodzone nerwy, jeśli chciał wrócić do pełnej sprawności i nadal pracować w policji, musiał przejść operację za granicą. I przeszedł. Na szczęście udaną. Ja natomiast siedziałam w Katowicach, pisałam artykuły, myślałam o tym, co mam zrobić i zarzynałam się na siłowni. Coś mi podpowiadało, że byłam najmniej użytecznym społecznie członkiem tej ekipy.

Artur wrócił w zeszłym tygodniu, Szczepan miał przyjechać dziś. Nie zdziwiłabym się, gdyby tak się umówili…

– Następny singiel tej sześćdziesiątki będzie o akrobatyce… – rzuciłam śmiertelnie poważnie. – Tytuł: Zajebałem szpagat[2].

Jak zawsze, w sytuacji stresowej, zaczynałam się wydurniać. Pewne mechanizmy były po prostu silniejsze ode mnie. Niewątpliwie miałam w sobie wiele z Chandlera z Przyjaciół: „Jestem Chandler, żartuję, kiedy się denerwuję”. Tia, brzmiało jak ja.

Cień parsknął śmiechem. Najwyraźniej nie wyczuł, że szykuję się do poważnej rozmowy. Ciekawe czemu? Pewnie „dlatemu”, że zabierałam się do tego, jak zawsze zresztą, od dupy strony i odwlekałam to w nieskończoność. Boże, gdybym tylko nie musiała tego robić…

– Mogłabyś pisać po murach pojazdy na rozjebusów, masz do tego ewidentny talent. – Podszedł do lodówki, wyjął z niej dwie puszki piwa. Jedną podał mnie, a z drugą usiadł na kanapie. – Budynek prokuratury nadaje się tylko do wyburzenia. Kasy na inwestycje brak. Wczoraj pierdolnął mi zawias w drzwiach szafy, trzymają się tylko dlatego, że…

– Opierają się o twoje legendarne ego, pasione na złamanych serduszkach niezliczonych rzeszy dzierlatek, do których ostatnio dołączyły też jankeski? – weszłam mu w słowo i zatrzepotałam rzęsami teatralnie.

– Znów zazdrość, Mała? – Uniósł wysoko brwi. – Poza tym, nie przyznaję się i będę wyjaśniał – rzucił tonem z sali sądowej. – Otóż w większości sypiałem z laskami, które nie chciały się ze mną wiązać, tylko pieprzyć. Co świadczy o tym, że były mądre, w końcu mam taki charakter, jaki mam. – Rozłożył ręce.

Odciągnęłam palcem wskazującym dolną powiekę. Nie musiałam nawet pytać: „Czy jedzie mi tam Abrams M1A1[3]?”. Za długo się znaliśmy, sam gest wystarczył, by zrozumiał.

– Uważasz inaczej? – Wpatrywał się we mnie uważnie. – Przecież większość z nich to były mężatki! Twierdziły, że szczęśliwe.

Boże, jacy faceci są czasem durni, pokręciłam głową z niedowierzaniem.

– Jak mężatki są szczęśliwe, to nie puszczają się z bad boyami po kątach – wytłumaczyłam mu spokojnie. – Po prostu wiedziały, że od ciebie nie dostaną tego, na czym im zależało. Ale odpuścić sobie ciebie nie mogły, czego totalnie nie szanuję i mocno hejtuję. Albo wóz, albo przewóz. A nie, że w domu rogacz, którym rządzisz, a na mieście Cień, przed którym klęczysz.

Uniósł wzrok, a potem… sugestywnie spuścił oczy w dół. Tak, jakby mnie kusił, żebym mu zaprezentowała, o co mi dokładnie chodzi z tym klęczeniem.

Kurwa! To był najtrudniejszy wybór w moim życiu. Dobrze, że już go dokonałam i przysięgłam się go trzymać, bo zaczynałam sama siebie nienawidzić za te wahania między jednym a drugim. I to, że ani on, ani Szczepan nie ułatwiali mi zadania, wcale mnie nie usprawiedliwiało.

Chyba zobaczył moją minę, bo błyskawicznie zmienił temat.

– Czego niby miały nie dostać? – zapytał.

– Co? – Nie nadążyłam.

– Powiedziałaś, że te laski wiedziały, że ode mnie czegoś nie dostaną. Czego? – Popatrzył na mnie poważnie.

Oho. Chyba wcale nie chodziło o jego byłe. Chciał się dowiedzieć, czy ja uważam, że nie jest do czegoś zdolny. Oczywiście, że dokładnie tak uważam. Miałam jednak na to wysmerfowane, bo to akurat nie były rzeczy potrzebne mi do szczęścia.

– Stabilizacji, spokoju, regularnie poodkurzanego dywanu, cierpliwego znoszenia fochów, bycia choć trochę pantoflem. – Wyliczyłam na palcach. – Użyłeś kiedykolwiek w swoim życiu w ogóle słów: „Oczywiście, będzie, jak zechcesz, kochanie”?

Zastanowił się tęgo.

– Tak, raz. – Widziałam, że ledwo zachowuje powagę. – Wtedy, kiedy Magda zaproponowała mi trójkąt z jej przyjaciółką.

Popłakałam się ze śmiechu.

– Nie mam więcej pytań, wysoki sądzie – wydukałam, nadal piejąc.

– Wiesz co, Mała? Myślę, że nie każda tego chce. – Puścił do mnie oko. – Znam przynajmniej jedną, która woli: niestabilny niepokój, seks na dywanie, zamiast odkurzania i szybkie pacyfikowanie jej fochów. A na widok PANTOFLARZA dostaje wysypki i ucieka z wrzaskiem.

– Kto niby? – Udałam, że się zastanawiam. – Pani Zdzisia spod trójki?

Tym razem to on ryknął śmiechem. Pani Zdzisia była moją ulubioną, osiemdziesięcioletnią sąsiadką i jego największą fanką. Pomógł jej kiedyś wnieść zakupy i od tego dnia absolutnie się w nim zakochała. Kiedyś wypaliła do niego, że jakby była czterdzieści lat młodsza i mnie nie lubiła, to pokazałaby mu takie triki, jakich jeszcze w życiu nie widział. I zakończyła słowami: „Bo wam się młodzi wydaje, że to wyście seks wymyślili!”.

Myślę, że gdyby ktoś sfotografował nasze miny w momencie, gdy to usłyszeliśmy, to błyskawicznie zostalibyśmy viralem definiującym słowo „ochujeć”.

– To dwie znam. – Cień w końcu przestał się śmiać. – Ale, wracając do tematu złamanych serduszek, to akurat ty masz o wiele więcej na sumieniu. Co ciekawe, masz w tym gronie wielu facetów, z którymi nawet nie spałaś, tylko się kumplowałaś! Nie kojarzę żadnego, który by był z tobą blisko i prędzej czy później za tobą nie zatęsknił – powiedział z pełnym przekonaniem.

– Ja znam – rzuciłam ponuro.

– Psychopata też tęskni – zapewnił z przekonaniem.

– Nie, jak go znam, a znam, to jest bardzo zajęty. – Zaprzeczyłam ruchem głowy. – Akurat tego nikt mi nie wmówi.

– Mówiłaś, że jest inteligentny. Jest? – przybrał ton charakterystyczny dla przesłuchania.

– Jest – przyznałam.

– To tęskni. – Zamknął temat.

Jego kategoryczny ton nic nie zmienił. Byłam pewna, jak niczego w życiu, że nie ma racji. Miałam takie blizny na psychice po tamtej znajomości, że można by na nich grać w kółko i krzyżyk. Dziesięć razy.

– Skąd ten pomysł? – dopytałam.

– Bo tu nie chodzi tylko o urodę i cycki. Ani o dupę, którą nawiasem mówiąc, masz dwa razy mniejszą, niż kiedy wyjeżdżałem i wcale nie wiem, czy mi się to podoba. – Zmierzył mnie wzrokiem. – Ty sobie nie zdajesz sprawy, jak potrafisz słuchać… Jak rzadko się zdarza, żeby ktoś potrafił pomóc tak jak ty, czyli totalnie bezinteresownie. Tylko i wyłącznie dlatego, że kogoś lubisz. Już nawet nie wspomnę o tym, że umarłego doprowadziłabyś do śmiechu, kiedy chcesz kogoś rozbawić. No i ten twój błyskotliwy łeb. Kiedyś robiłem test, czy wymyślę temat, na który nie da się z tobą porozmawiać, i poległem. – Rozłożył ręce.

– Kurwa, to przynajmniej już wiem, czemu pytałeś mnie, co sądzę o całkach powierzchniowych. – Przywaliłam facepalma. – Ale przecież ja nie wiedziałam, co to jest!

– No i co? – Uśmiechnął się szeroko. – Nie musisz wiedzieć wszystkiego. Ale o wszystkim da się pogadać, bo nawet jak nie wiesz, to się dowiesz, albo zrobisz z tego stand up. Pamiętasz, co wtedy zrobiłaś? Wpisałaś to w google i jak zobaczyłaś definicję, że: „to całka, w której obszarem całkowania jest płat powierzchni”, to powiedziałaś, że Wikipedia chyba cię obraża, ale pewna nie jesteś, bo nic nie rozumiesz.

Zaśmiałam się. Tak było.

– A przede wszystkim, Mała – najwyraźniej to nie był koniec – wiem, jak ja tęskniłem, kiedy nie miałem z tobą przez parę lat kontaktu – powiedział poważnie.

Patrzyłam na niego i czułam, że oczy zaczynają mi się szklić. Kurwa, dlaczego dopiero teraz? Miał dwadzieścia lat, żeby mi to powiedzieć. W tym ostatni rok, przez którego połowę traktował mnie jak trędowatą… Muszę się trzymać swoich postanowień. Miałam ogromnie dużo czasu, by przemyśleć całą naszą sytuację i już wiedziałam, co zrobię. Teraz należało TYLKO o tym porozmawiać. Z jednym i drugim. Tylko porozmawiać, kurwa. Przysięgam, że wolałabym wyczyścić Mariuszowi Gradarzowi buty do biegania, niż przeprowadzać te rozmowy. Ale niestety, czas tchórzostwa się kończył… dokładnie dzisiaj. Cały poprzedni tydzień nie poruszaliśmy z Cieniem kwestii naszego „trójkąta”, ale dziś już nie można było udawać, że ta nie istnieje.

– Temat jest, Artur. – Uniosłam na niego zaszklone oczy.

– No nareszcie, już myślałem, że nigdy się nie zbierzesz. – Uśmiechnął się krzywo. – Mała, nakurwiasz!

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] (z języka śląskiego) Salceson.

[2] Donosić.

[3] Czołg konstrukcji amerykańskiej.

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz