Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Przenikliwe i zaskakujące spojrzenie na wojnę oczami kobiet.
Obie decyzje, o pozostaniu i ruszeniu w dalszą drogę, były tak samo trudne, choć wymagały od kobiet innego rodzaju siły. Jednakowo trudno było patrzeć na coraz słabiej widoczne plecy tych, które poszły dalej, co na niknące na tle krajobrazu sylwetki tych, które zostały.
Jest wiosna 1945 roku, świat zmienia się nieodwracalnie. Na granicy norwesko-fińskiej pięć kobiet wyrusza z obozu jenieckiego w kierunku Finlandii. Wędrując przez zniszczone tereny Laponii, widzą brutalne skutki wojny, która odcisnęła piętno na miejscowych krajobrazach i ludności. Zmieniła też bohaterki. Kilka lat wcześniej każda z nich znalazła się na życiowym zakręcie. Połączyły je przypadkowość losu i wspólne doświadczenie, które uznano za zdradę. Poczucie wstydu miesza się ze świadomością, że wędrówka wiedzie nie tylko w rejony, gdzie każdy źle postawiony krok będzie kosztował życie, ale i w głąb siebie.
To opowieść o utracie domu, kraju i tożsamości. O tym, czy możliwe jest życie po klęsce, kiedy nie ma dokąd wracać i nie wiadomo, czy ci, których się kiedyś kochało, wciąż na nas czekają.
Tommi Kinnunen oddaje głos kobietom i pokazuje zupełnie nową perspektywę wojennych przeżyć. „Powiedziała, że nie żałuje” to niezwykła i trudna herstoria. Opowieść zapomnianych i wzgardzonych, w których świecie nic nie jest czarno-białe.
Agnieszka Jankowiak-Maik, Babka od histy
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 335
Rok wydania: 2023
W SERII DZIEŁ PISARZY SKANDYNAWSKICHUKAZAŁY SIĘ DOTYCHCZAS:
ROY JACOBSEN, ANNELIESE PITZ, Człowiek, który kochał Syberię, przełożyła Iwona Zimnicka
HELGA FLATLAND, Ostatni raz, przełożyła Karolina Drozdowska
KARIN SMIRNOFF, Pojechałam do brata na południe, przełożyła Agata Teperek
NINA WÄHÄ, Testament, przełożyła Justyna Czechowska
KJELL WESTÖ, Niebo w kolorze siarki, przełożyła Katarzyna Tubylewicz
ROY JACOBSEN, Tylko matka, przełożyła Iwona Zimnicka
KNUT HAMSUN, Szarady, przełożyła Maria Gołębiewska-Bijak
LAURA LINDSTEDT, Oneiron, przełożył Sebastian Musielak
ROY JACOBSEN, Oczy z Rigela, przełożyła Iwona Zimnicka
STIG DAGERMAN, Poparzone dziecko, przełożyła Justyna Czechowska
AUÐUR AVA ÓLAFSDÓTTIR, Blizna, przełożył Jacek Godek
JONAS T. BENGTSSON, Życie Sus, przełożyła Iwona Zimnicka
ROY JACOBSEN, Białe morze, przełożyła Iwona Zimnicka
KAREN BLIXEN, Pożegnanie z Afryką, przełożyli Józef Giebułtowicz i Jadwiga Piątkowska
CARL FRODE TILLER, Początki, przełożyła Katarzyna Tunkiel
HELGA FLATLAND, Współczesna rodzina, przełożyła Karolina Drozdowska
ROY JACOBSEN, Niewidzialni, przełożyła Iwona Zimnicka
Tym, którym najłatwiej było milczeć
Matce poświęcam
Tłumacz
Postanowiłem więc, że wyprowadzę was z niedoli egipskiej [...]
do ziemi opływającej w mleko i miód.
2 Moj 3,17
Słowo od autoraNa drogach Północy
„Czy nie warto by o nich napisać? O tych powracających kobietach?”, spytał mnie mąż w saunie naszego domku letniskowego w pewien lutowy weekend.
Zaczęliśmy rozmawiać, wspominaliśmy kolejne epizody wojny lapońskiej[1], poczynając od tego, że na pewnym etapie drugiej wojny światowej w północnej Finlandii było około dwustu tysięcy żołnierzy nazistowskiej armii, a kończąc na tym, że w centrum mojego rodzinnego Kuusamo po wojnie ostały się zaledwie dwa domy. Byłem świeżo po lekturze książki Marianne Junili, badaczki z uniwersytetu w Oulu, która opisała koegzystencję fińskiej ludności cywilnej z niemieckimi żołnierzami, i teraz zastanawialiśmy się, co mogło popchnąć Finki do zaciągnięcia się do pracy u nazistów. Po kapitulacji Niemiec wszystkie kobiety, które z Laponii przedostały się z niemiecką armią do Norwegii, wywieziono najpierw do Oslo, a potem drogą morską przetransportowano do obozu w Hanko; już w dzieciństwie słyszałem o kobietach, które wróciły do domu na piechotę. Wspomniałem również, że w latach osiemdziesiątych zdarzyło mi się wystąpić w sztuce Ritvy-Kaiji Laitinen, gdzie był między innymi poruszony temat Finek, które wróciły do domów z Norwegii, i że nauczycielka historii opowiadała nam w gimnazjum o tych zmęczonych, milczących kobietach. Wszystko to wiodło do pytania: „Czy nie warto by o nich napisać?”.
W głowie zaczęły pojawiać mi się obrazy grupy kobiet wędrujących przez zrównaną z ziemią Laponię do Rovaniemi. Niektóre wizje były całkiem wyraźne: w jednej kobieta siedzi na poboczu i patrzy na znikające za zakrętem plecy pozostałych, w drugiej wszystkie widzą znajome krajobrazy, lecz jeszcze ich nie rozpoznają. Inne obrazy były znów nieostre i bardziej przypominały wrażenia zmysłowe: połyskująca w słońcu tafla jeziora i oślepiająco zielony las. Smród ze spalonych domów, smak jęczmiennego podpłomyka. To, jak czuć pod dłonią dopiero odrastające włosy.
Wyszliśmy z sauny, umyliśmy się i pobiegliśmy przez podwórze do domku, bo mocno sypał śnieg. Pod wieczór spisałem te wszystkie obrazy i niedługo potem powstał zarys powieści. W nocy wysłałem do wydawcy mail: „Do Twojej wiadomości: dziś w saunie w Laitili zrodził się pomysł nowej powieści”.
Zacząłem pochłaniać informacje o wydarzeniach z tamtych lat. Czytałem o zniszczeniu Laponii, odbudowie sieci drogowej i sytuacji kobiet na wojnie. Odważyłem się skontaktować z Marianne Junilą – wypytywałem ją o to, jak traktowano Finki, które wróciły z wojny. Zbadałem kwestię ochrony pogranicza Ramienia[2], sytuację mieszkających tam Saamów i plany rozminowywania terenu. W archiwach zapoznałem się z protokołami przesłuchań z obozu w Hanko i przeczytałem dysertację o kobietach ewakuowanych do Niemiec, nie znalazłem jednak żadnych materiałów o losie tych kobiet, które z Norwegii wróciły pieszo do domów. Nie było już szans na to, by odszukać którąkolwiek z nich, bo najmłodsze miałyby wówczas prawie sto lat. Skontaktowałem się więc z moją nauczycielką historii z gimnazjum i spytałem, czy zdążyła spisać jakieś wspomnienia. Odpowiedziała mi, że próbowała rozmawiać z osobami, o których się mówiło, że wróciły z Norwegii, lecz wszystkie kobiety po jej pytaniach nabierały wody w usta. W zniszczonych wsiach Laponii nie było bezpiecznie przyznawać się do tego, że pod koniec wojny ruszyło się z Niemcami na północ.
Im głębiej zanurzałem się w archiwaliach, tym bardziej zmieniały się moje wyobrażenia o wojnie. Jak to możliwe, że ludzie wracali do normalnego życia po tym wszystkim, co zobaczyli, zrobili i przeżyli w czasie wojny? Finowie, którzy walczyli u boku armii niemieckiej, mają swoje towarzystwo pamięci, natomiast z pracujących dla tej samej armii Finek zrobiono po wojnie albo kurwy, albo nastolatki, którym miłość uderzyła do głowy. Dlaczego czyny mężczyzn usprawiedliwia się rozkazami z góry, a kobiety obarcza się odpowiedzialnością indywidualną?
Latem 2019 roku odbyliśmy podróż do lapońskiego Ramienia, gdzie szukaliśmy pozostałości tamtej szosy, po której kazałem wędrować swoim bohaterkom. Mąż wielokrotnie wysadzał mnie na tej leśnej drodze i odjeżdżał z dzieckiem kawałek dalej, pozwalając mi iść wydeptanym piachem. Wsłuchiwałem się w odgłos własnych kroków, zaciągałem się zapachem letniego lasu i robiłem zdjęcia kwiatów i krzewinek. Po powrocie do samochodu pytałem swojego domowego biologa, co to za rośliny. Dziecko na tylnym siedzeniu bawiło się plastikowymi kucykami.
Kusiła mnie myśl, by napisać powieść o samej podróży. W moich wcześniejszych książkach bohaterowie są raczej statyczni: budują domy i je zamieszkują, a tym razem bohaterki miały po prostu iść. Mieć wokół siebie wyłącznie nagie szczyty tunturi i północne wrzosowiska, rwące strumienie i chciwie budzący się do życia las. Poza tym chciałem napisać o wojnie lapońskiej. Kiedy przed laty przeprowadzałem się na południe Finlandii, zauważyłem, że ludzie dobrze znają te wydarzenia drugiej wojny światowej, które rozegrały się na Przesmyku Karelskim czy w okolicach Ładogi, lecz wojenne losy Północy są dla nich znacznie mniej jasne.
Podczas pracy nad książką najciekawsze były dla mnie momenty, gdy mogłem się zatrzymać i zadumać nad tym, czyje opowieści spisuję. W życiu każdego człowieka zachodzą wielkie zmiany, często jednak docierają do nas jedynie historie tych najsilniejszych. Każdy musi dokonywać wyborów, o których dopiero po czasie może powiedzieć, czy były dobre czy złe. Do jednakowych decyzji mogą popychać bardzo różne motywy. W opisach wojny autorzy skupiają się najczęściej na bohaterskich walkach mężczyzn i wytrwałości kobiet podczas ewakuacji – to takim ludziom stawia się pomniki i dla nich ogłasza się święta państwowe. A na opowiadania cichych bohaterów trafia się rzadko. W Kuusamo wszyscy wiedzą, że niemiecki ogień nie strawił dwóch domów w centrum miasteczka, ale o trzecim ocalałym budynku, domku kobiety świadczącej podczas wojny usługi seksualne, podręczniki historii milczą. Nie został on też objęty ochroną zabytków.
Książka jest gotowa. Nie można jej traktować jak dzieło historyczne, kilka szczegółów, których prawdziwości nie mogę podważać, musiałem nieco zmienić. Mimo to będę szczęśliwy, jeżeli moja powieść choćby w niewielkim stopniu zdoła opisać to, co się przydarzyło kobietom, które po powrocie do domów z wojny wolały już do śmierci nigdy nikomu nie mówić o pewnym etapie swojego życia.
I
Pod wieczór kobiety wyszły na uliczki portu i jeszcze dalej, tam, gdzie wznoszące się z morza zbocze było zwieńczone stromymi skałami Narvikfjellet. Irene znalazła dobry punkt obserwacyjny, wdrapała się na wysoki głaz, z którego roztaczał się widok na port. Wszystkie kobiety wpatrywały się w ten sam niemiecki statek pasażerski i znikających w jego czeluściach żołnierzy. Irene zastanawiała się, po co w ogóle tutaj przyszła. Chciałaby pewnie jeszcze raz zobaczyć Klausa, może życzyć mu szczęśliwej podróży. Albo podziękować, choć sama nie była pewna za co.
Wiedziała, że wojna ma się ku końcowi, nawet jeżeli nie wolno było mówić o tym na głos. Całą Północ zniszczono, wycofujący się Niemcy spalili Laponię i Finnmark do gołej ziemi: wiatr jeszcze długo potem niósł do portu smrodliwy dym i sadzę znad zgliszcz. Żołnierze zostali przerzuceni tutaj, do portu nad Morzem Norweskim, skąd statki zabierały ich z powrotem do Niemiec, byli potrzebni do obrony Berlina zagrożonego ze wschodu i z zachodu. Przybyłe tu z armią kobiety, takie jak ona i wszystkie tutaj, wcześniej też zabierano, co prawda tylko po kilkadziesiąt na statek, ale dobre i to. Jednak z każdym kolejnym załadunkiem liczba przyjmowanych na pokład była coraz mniejsza, a na ostatnie statki podobno nie wpuszczono już żadnej.
Od morza dął przenikliwy wiatr. Kobiety stojące najbliżej brzegu krzyżowały ramiona na piersiach i ciaśniej otulały się płaszczami. Irene postawiła kołnierz swoich karakułów. Rozejrzała się. Na brzegu było pełno kobiet, ale panowała tam cisza.
Wiele kobiet patrzących teraz na port wcześniej usiłowało dostać się na statek. Niektóre płakały i krzyczały na kei, inne próbowały przemówić do rozumu oficerom sztabu albo kapitanom transportowców. Jak armia niemiecka poradzi sobie bez pielęgniarek, szefowych kantyn, kucharek i praczek? Jak to możliwe, że ta praca z dnia na dzień całkiem straciła wartość? Gdzie znajdą kogoś na ich miejsce, skąd wezmą nowe ręce do roboty?
Część kobiet z kolei przyznawała otwarcie, że boi się nadejścia oddziałów sowieckich, a nawet fińskich, odkąd Finowie wypowiedzieli Niemcom sojusz i oba narody znalazły się po przeciwnych stronach frontu. Co się stanie z pracującymi dla Niemców Finkami, kiedy wpadną w łapy Ruskich? Irene już przed Bożym Narodzeniem widziała kroniki filmowe o kobietach z Nemmersdorf zgwałconych i zamordowanych przez czerwonoarmistów. O takich rzeczach jednak głośno się nie mówiło.
No i był jeszcze jeden ważny powód, by zabrać się z Niemcami: część kobiet była w zaawansowanej ciąży. Czy to się godzi, żeby Kurtowie, Hansowie, Oliverowie i Fritzowie porzucali założone tu, na Północy, rodziny i uciekali na zawsze do dalekiej Rzeszy? Niektóre pary już od kilku ładnych lat planowały wspólną przyszłość, chłopcy zachodzili w głowę, co też matka powie na kandydatkę na synową z Taivalkoski, kiedy po wojnie pojadą razem do Köln.
Ciąża była dla sztabu przekonującym argumentem. Brzemiennym wyznaczano miejsca na statkach lub przewożono je do Oslo, gdzie miały czekać na dalszy transport, ponieważ nowa ojczyzna potrzebowała dzieci. Resztę kobiet odsyłano z kwitkiem. Próżno było się powoływać na ważność swojej pracy, próżno opisywać przywiązanie do swojego Niemca. „Miłość to wytwór chorego mózgu”, ucinał kapitan statku i rozkazywał marynarzom znieść lamentującą kobietę z powrotem na ląd.
Jednak większość z nich chęci wyjazdu do Rzeszy nie argumentowała miłością, bo do Norwegii nie przywiodły ich uczucia, lecz umiejętności zawodowe, na które Niemcy mieli zapotrzebowanie, ale te wyjaśnienia nie dały żadnej prawa wejścia na pokład. Do tego uprawniał jedynie rozpychający się w brzuchu matki nowy obywatel Rzeszy.
W kantynie Irene słyszała, że niektóre młodsze próbowały wtargnąć na pokład siłą. Wbiegały z płaczem na trap i czepiały się relingu, lamentując, że wróg się zbliża. Na tym etapie wojny płacz nie robił już jednak wrażenia na nikim; marynarze mieli po prostu więcej roboty ze znoszeniem kobiet z powrotem na keję. Podobno wrzucali je do basenu portowego, a nieliczne, którym udało się jakoś zadekować na statku, kończyły nawet za burtą. Irene nie wiedziała, czy można w te opowieści wierzyć. Komu by się chciało potwierdzać takie sensacje? Czasem myślała, że te okrutne pogłoski rozpuszcza się celowo. W końcu łatwiej rządzić kimś, kto się boi.
Jeszcze jakiś czas temu i ona wyobrażała sobie, że popłynie do Niemiec, mówili o tym od samego początku. Klaus poszedł na rozmowę do bezpośredniego przełożonego, żeby wybadać grunt, ale nie doczekał się żadnej odpowiedzi i więcej już nie próbował. Skoro na pokład nie weszły nawet te młode i brzemienne dziewczęta, to dlaczego mieliby zabrać ją? Poza tym Irene zupełnie nie wiedziała, co miałaby później w tych Niemczech robić. A tu, na Północy, wojna już niedługo się skończy. I trzeba będzie się zdecydować, co dalej, w którą stronę się udać. Tymczasem jednak nie robiła nic. Nie wiedziała jeszcze, dokąd stąd ruszy.
Żołnierze wchodzili po trapie na pokład i znikali w czeluściach statku. Kilku zostało przy relingu i część kobiet na brzegu wyciągała szyje, próbując dostrzec znajomą twarz. Większość kobiet jednak nie wypatrywała nikogo. Niemcy na statku śmiali się i posyłali im całusy. Ich liebe dich. Dla nich uniesione ręce kobiet były jedynie sentymentalnym gestem miłości, a nie rozpaczliwym wołaniem o zabranie na pokład, umożliwienie ucieczki z tego ślepego zaułka, do którego wpędziła je wojna. Żołnierze nie rozumieli strachu, który ściskał serca pozostających na lądzie. Oni nie musieli się bać, bo za nich zawsze ktoś odpowiada, a kobiety są na wojnie zdane na siebie, polują na nie wszyscy.
Irene nie chciało się już szukać twarzy Klausa w tłumie, z tej odległości zresztą i tak nie odróżniłaby jej od innych. Pewnie rozpoznałaby go po chodzie czy sposobie trzymania głowy, tylko co by jej z tego przyszło. On też by jej nie zobaczył, choćby nawet wpadło mu do głowy szukać jej wzrokiem na brzegu.
Kobiety tkwiły nieruchomo jak mewy na skałach, ruszali się tylko mężczyźni w dole. Miało się wrażenie, że czas się zatrzymał i wszystko, co istnieje, istnieje tylko tu, w tym porcie. Za wznoszącymi się za plecami kobiet nagimi górami zaczynała się dawna ojczyzna, o której losach żadna ze stojących nie potrafiła powiedzieć niczego pewnego, bo wiarygodnych źródeł informacji już nie było – już, a może nigdy. A jeżeli Sowieci zdążyli przejąć tam władzę i mieszkańcy ich rodzinnych wsi poszli pod ścianę. Świat poza tym norweskim portem jawił się im teraz wyłącznie jako szary chaos, o którym nie wiadomo nic oprócz tego, że budzi grozę.
Irene przysiadła na głazie i wsunęła sobie poły futra pod uda, by nie poderwał ich chłodny późnowiosenny wiatr. Kilka kobiet w pobliżu zrobiło tak samo, lecz większość nadal stała.
– Dopłynie ten statek do celu, co? – spytała Irene dziewczynę, która patrzyła na port z sąsiedniego głazu. Nie potrafiłaby powiedzieć, do czego by się jej ta wiedza miała przydać.
– Ten, co wypłynął w ubiegłym tygodniu, to podobno go zatopili zaraz, jak wyszedł na pełne morze.
– A ja tak zrozumiałam, że dopłynął do Niemiec.
Irene już nie śledziła przebiegu wojny. To były ostatnie statki, tego się domyślała, bo z każdym dniem morze stawało się coraz bardziej niebezpieczne za sprawą alianckich niszczycieli. Kobiety, które pracowały w sztabach, wieczorami w półmroku baraków przekazywały sobie wyczytane w tajnych dokumentach informacje o zatopieniach i po minucie ciszy upamiętniającej załogę i pasażerów, zastanawiały się, czy Hilma albo Elsi były właśnie na tym statku. Czy Meimi, ta, której do rozwiązania nie zostało już wiele, płynie jeszcze do Niemiec, czy też jej piękne długie włosy unoszą się na falach?
Kobiety były same w obliczu śmierci. Zasłyszane wieczorami pogłoski przez noc przekształcały się w ich głowach w sprawdzone informacje, smutne i dojmujące; jeżeli któraś miała wątpliwości, i tak brakło sposobu, aby je rozwiać. Mężczyźni mogli wspominać w kantynie poległych towarzyszy broni, kobietom jednak nie wolno było zbyt długo opłakiwać zaginionych koleżanek. Wracający z frontu żołnierze potrzebowali ich radości, a nie smutku.
– Chyba odpływa.
Dziewczyna z sąsiedniego głazu wychyliła się ku Irene i pokazała ręką na port. Irene podniosła się i zobaczyła, jak po oddaniu cum statek zaczyna powoli odrywać się od kei. Z wysiłkiem nabierał prędkości, celując dziobem w farwater Ofotfjordu. Przy Lofotach dołączy do niego torpedowiec, a dalej może nawet U-boot.
Wokół Irene ciągle panowała cisza. Choć już się napatrzyły na te odpływające statki, każde kolejne pożegnanie było dla nich trudniejsze od poprzedniego, bo odmierzało czas do czegoś, o czym kobiety wolały nie rozmawiać. Niedługo bez słowa wrócą do wyznaczonych im baraków i kwater w zarekwirowanych przez Niemców domach. Rozczeszą włosy, położą się na pryczach, zasną i będą mieć niespokojne sny o tym, jak to wszystko może się zakończyć. Rano pójdą do pracy w pralniach, szpitalach i sztabach. Ta i owa może się jeszcze wzbogaci o niemiecki banknot, który dostanie od jednego z pozostałych jeszcze w Narviku żołnierzy, lecz i jej piersi będzie gniótł przemilczany strach.
Kontakty z cywilami były zakazane, ale zawsze któraś przynosiła od Norwegów jakieś strzępy informacji. Königsberg padł, Nürnberg chyba też. Sowieci podobno rozgłaszali, że znaleźli w Polsce osobliwe obozy jenieckie. W niemieckich gazetach nie było o nich nigdy żadnej wzmianki. Irene pamiętała, że jeszcze przed wybuchem wojny kontynuacyjnej szeptało się o niemieckich lagrach, z których się nie wraca, wtedy jednak puszczała te pogłoski mimo uszu. Dopiero w Norwegii, gdy zobaczyła na własne oczy niemiecki stalag, zaczęła się domyślać, jak to mogło od dłuższego czasu wyglądać w innych krajach.
Czasem wieczorami w swoim baraku kobiety rozważały, ile o działaniach Niemców wiedzieli fińscy decydenci, którzy z racji zajmowanych stanowisk słyszeli więcej od zwykłego zjadacza chleba. Czy premier z ministrami i prezydent uznali, że lepiej milczeć, aby utrzymać dochodowy sojusz i kontynuować wojnę przeciwko Sowietom? Takie kwestie mogły jednak roztrząsać wyłącznie w cztery oczy, i to z kimś zaufanym. Zresztą – uważały, że jako kobiety w ogóle nie powinny się zajmować takimi sprawami.
Żyły w ciągłej bliskości śmierci, opatrywały rannych, zaszywały mundury podziurawione przez kule i przepisywały na czysto wykazy rozstrzelanych. Irene w kantynie rozlewała erzac kawy do filiżanek i słuchała opowieści o rozerwanych przez minę żołnierzach, którzy spadali z nieba krwawym deszczem, prosto na swoich towarzyszy. Nie mogły sobie pozwolić na ludzkie reakcje, kiedy słyszały takie historie, ich zadaniem bowiem było nieść ulgę mężczyznom w okrutnej codzienności. Dlatego Irene tłumiła w sobie przerażenie i tylko się uśmiechała. Gdy w nocy budził ją brutalny koszmar, zdyszana siadała na brzegu posłania i kręciła głową: znowu za bardzo sobie pofolgowała z uczuciami.
Cokolwiek przywiodło te kobiety do północnego portu – poczucie obowiązku, ideały, miłość czy praca – piękne wyobrażenia prysły już w pierwszych tygodniach. Choć wojna nie pokaleczyła ich ciał, nerwy miały całkiem zszargane, i nie mogły sobie tego wybaczyć.
Irene ruszyła za innymi kobietami pod górę, do miasta. Pozostawało im już tylko czekać. Tu i ówdzie dało się jeszcze dostrzec oficerów, którzy spieszyli do domów, żeby zdążyć przed godziną policyjną.
Pochód był milczący. Irene czuła, że jej wcześniejsze życie, pełne uśmiechów i nieoczekiwanych wydarzeń, przepadło bezpowrotnie, tak jak po przenosinach z pokoju Klausa do baraku przepadły również jej imię i nazwisko: Irene wtopiła się w masę, którą określano ogólnym terminem „kobiety”. Stała się przedstawicielką gatunku zwanego tutaj Frau lub Fräulein, tak samo jak wszyscy umundurowani stali się jednym mężczyzną, który miał na imię Werner albo Otto.
Co rusz któraś się odłączała, by zniknąć za budynkiem, w którym ją zakwaterowano, reszta zmierzała ku barakowi. Irene zauważyła, że kilka kobiet trzymających się z tyłu po cichu rozeszło się po domach, które przydzielono wyższym oficerom.
Żyły w czasach, kiedy to, co niegdyś zakazane, stało się możliwe. Nawet jeżeli nie dla wszystkich oczekiwanie na koniec świata było męczarnią, każda na własną rękę szukała zapomnienia. Były takie, które za dnia zachowywały się zwyczajnie, a w ciemności sypialni robiły się zachłanne i wyzbywały wszelkich zahamowań. Oddech szefowej kantyny rano często cuchnął przetrawionym bimbrem.
O śmierci mówiły teraz coraz częściej. Przy kawie normalne stały się rozważania, jak najłatwiej się zabić. Najpierw dyskutowały o tym Niemki, które twierdziły, że życie po klęsce i tak nie będzie już miało żadnego sensu. Potem do rozmowy włączały się Norweżki i Finki, które zabrały się z armią niemiecką i teraz przy stole, podając sobie nawzajem talerzyki z ciastkiem, zastanawiały się na głos, co będzie mniej bolesne: połknąć cyjankali czy się powiesić.
Irene skręciła w drogę wiodącą do baraku. Czasem bawiła się myślą, że mogłaby dokądś uciec, szybko jednak porzucała podobne rozważania. Bo gdzie niby zdołałaby sama dotrzeć i czym? Miałaby przeprawić się wpław do Niemiec? Wrócić na piechotę do rodzinnej wsi, do Kaarla? Gdy w życiu znika cel, trzeba siedzieć na tyłku i czekać, aż pojawi się nowy.
Strach zagościł w jej sercu na dobre, choć próbowała sobie wmawiać, że w Narviku żołnierzy nie zabraknie, bo i w całej Norwegii stacjonuje ich jeszcze ponoć kilkaset tysięcy. Dowódca korpusu wydał zresztą rozkaz wzmocnienia obszaru, tak by ewakuujące się wojska mogły odeprzeć każdy atak. Linie obrony miały zabezpieczać je od strony Atlantyku, Finnmarku, Finlandii i Szwecji, bo wróg mógł uderzyć z dowolnego kierunku. Niemcy nie ufały już nikomu. A co złego mogło się przydarzyć Irene? Przecież nic nikomu nie zrobiła.
Zimny majowy wiatr smagał otwartą platformę ciężarówki. Niektóre kobiety otulały się klapami płaszczy, inne otrzepywały okrycia z błota. Kilka płakało. Irene w karakułach siedziała na walizce i jedną ręką trzymała się burty. Drugą do krzepnącej już rany nad okiem przyciskała chusteczkę, którą przytomnie wzięła do kieszeni, gdy Norwegowie przyjechali pod baraki kobiece i kazali wszystkim wyjść na plac. Próbowała złapać spojrzenie którejś z kobiet, lecz żadna nie chciała patrzeć drugiej w oczy.
Trzy dni temu rano kobiety wyszły z baraku do pracy. Naszykowały sobie kalki obok maszyn do pisania, poustawiały kroplówki przy łóżkach pacjentów, poskładały w pralni wyschnięte prześcieradła i obrały w kuchni marchew na cienką zupę. O ósmej Irene zaczęła się dziwić, dlaczego żaden Niemiec nie stawił się jeszcze w pracy. Gdy zegar wybił dziesiątą, dziwiły się temu już wszystkie. Wyjący w trójce na izbie chorych chłopak z Getyngi w końcu zmarł w łóżku, bo nie doczekał operacji usunięcia odłamka granatu z płuca; do kuchni nie dotarły konserwy mięsne na zupę dla oficerów, bo nie było komu otworzyć magazynu aprowizacyjnego. Nikt nie podyktował raportu dnia, choć sekretarka siedziała przy biurku w sztabie z naostrzonym ołówkiem w ręku.
Irene wyszła na schody kantyny, lecz wszelki ruch zamarł. Nawet szefowej nie było nigdzie widać. Po półgodzinie już wszystkie pozostałe kobiety odważyły się opuścić stanowiska pracy i głośno się dziwić zniknięciu mężczyzn. Po godzinie zaczęły się zastanawiać, co robić. Żadna nie miała pojęcia, co się mogło stać. Nikt nie zatelefonował, nie zgłosił choroby, jak to się często zdarzało następnego dnia po tym, gdy oficerowie zapalili się do butelki, choćby nawet nie było ku temu żadnej okazji.
W południe kobiety ze sztabu i kantyny zdecydowały, że trzeba pójść poszukać Niemców. Irene razem z kilkoma ochotniczkami ruszyła w stronę męskich baraków, przy których nie było nikogo widać. W oknach pierwszego baraku mignęło im kilka twarzy, lecz zniknęły one równie szybko, jak się pojawiły. Kobiety spróbowały otworzyć drzwi: nie były zaryglowane, ale po drugiej stronie ktoś trzymał klamkę. Okna zasłonięto od wewnątrz szarymi kocami, przy samej ramie dało się jednak zajrzeć do środka: w każdym baraku siedziało mnóstwo żołnierzy słuchających radia, choć posiadanie go było surowo zakazane. Na podłodze walały się puste butelki. Pod dachem wychodka wisiały zwłoki Stabsfeldfelbla. Po oczach łaziły mu muchy.
Kobiety wróciły i powiedziały innym, co zobaczyły, i teraz już wszystkie się domyśliły, co się święci. Czyli teraz się zacznie. Zgasiły ogień pod kotłami z praniem, przekręciły wyłączniki światła w biurach i pobiegły powiadomić resztę kobiet. Tylko pielęgniarki zostały na swoich stanowiskach; wcześniej wyłamały drzwi szafek z medykamentami, wyszukały ostatnie leki przeciwbólowe i podały je wyjącym z bólu pacjentom.
Irene nie wiedziała, co robić. Chodziła po kantynie, zamykając okna i odstawiając stołki na blaty. Spakowała zakalcowatą babkę z poprzedniego dnia i zamknęła drzwi kantyny na klucz. Po chwili wróciła do środka i wzięła ze sobą jeszcze butelkę koniaku. Na ulicy minęła spieszące w przeciwną stronę Norweżki, które postanowiły uciec z miasta. Miały na sobie swoje najgrubsze swetry. Kawałek dalej stanęły na skrzyżowaniu, nie mogły się zdecydować, w którą stronę iść. Żaden kierunek nie wydawał się bezpieczny.
Pozostałe kobiety przyniosły już ubrania i walizki z zajmowanych do tej pory kwater i zgromadziły się w trzech największych barakach. Zabrały również ze sobą wszystkie znalezione konserwy, kartofle i chleby, pozamykały drzwi i przekręciły klucze w zamkach. Wróg nadciągał. Nie wiedziały tylko, kto pierwszy dotrze do Narviku: Rosjanie, Finowie czy Brytyjczycy, bo wszystkie armie były już blisko.
Rano ktoś zapukał do drzwi baraku Irene. Był to niemiecki podoficer, który powołał się na nazwisko najwyższego szarżą oficera i głośno zażądał zwrotu racji żywnościowych zagarniętych bezprawnie przez kobiety z magazynów. Któraś otworzyła drzwi i wkrótce żołnierz odszedł z naręczem puszek. Wieczorem przyszli kolejni Niemcy z podobnymi żądaniami, lecz tym razem kobiety już ich nie wpuściły. Jedna stojąca za plecami Irene rozpoznała znajomy głos i kazała im się wynosić.
– Drugi raz ten numer już nie przejdzie, Gerhard.
Następnego dnia do drzwi zaczęli się dobijać inni mężczyźni, nie Niemcy, bo krzyczeli: Lukk opp!. Otworzyły. Pozostało im już tylko mieć nadzieję, że jakoś to będzie.
No i teraz Irene z zakrwawionym łukiem brwiowym siedziała razem z innymi, kuliła się na platformie zabranej Niemcom ciężarówki w drodze do celu, którego im nie wyjawiono. Wszystko wydarzyło się tak nagle. Mężczyźni, którzy wtargnęli do baraku, byli uzbrojeni. Zaczęli wypychać kobiety na dwór i wyłapywać te, które próbowały wrócić po walizki. Stojąca za Irene stara pielęgniarka usiłowała tłumaczyć, że musi iść na izbę chorych zmienić opatrunek pacjentowi po amputacji gnijącej nogi, ale razem z resztą kobiet została posłana kopniakami na plac.
Niektóre nie wstały z łóżek – wychodzące krzyczały na nie, żeby się zbierały, a gdy to nie pomogło, próbowały je budzić, potrząsając za ramiona. Lodowato zimna skóra mówiła, że nie warto już nawet sprawdzać tętna; one zdążyły uciec przed nieuchronnym.
Te, które wyszły na plac, mężczyźni szarpali, ustawiali obok siebie i jedna za drugą, tak że kobiety nie miały pojęcia, czego się od nich oczekuje. W końcu zdezorientowane stanęły w jako takim szyku przed barakiem. Irene kuliła się ze strachu, zerkając na ubranych po cywilnemu mężczyzn i przysłuchując się ich językowi. „To nie są Ruskie, nie mają nawet mundurów”, szepnęła któraś. Kobiety próbowały się wzajemnie uspokajać. „To Norwegowie”.
Po niemiecku lepiej się było do nich nie odzywać, a fińskiego nie rozumiał żaden z nich. Na placu stały też Norweżki: milczały jak zaklęte. Finki, które choć trochę znały norweski czy szwedzki, nadstawiały uszu i tłumaczyły.
– Chyba chcą nas dwójkami ustawić.
Kobiety zaczęły się szybko przegrupowywać. Kiedy Irene rozglądała się za parą, podeszła do niej pospiesznie dziewczyna, która nie zdążyła nawet wzuć butów i stała na mokrej ziemi w samych skarpetkach.
– Wszystkie rzeczy zostały w środku. Musiałabym po nie iść.
– Daj spokój, jeszcze cię pobiją.
Każda kobieta musiała powiedzieć, jak się nazywa, a jeden z Norwegów zapisywał wszystkie personalia na liście. Jeżeli któraś miała przy sobie paszport albo przepustkę, musiała dokument oddać. Kilka kobiet odprawiono z powrotem do baraku po papiery, a te, które nie mogły się niczym wylegitymować, próbowały tłumaczyć, jak się pisze ich fińskie imiona i nazwiska.
– Marjatta. Przez dwa „t”. Dwa.
W końcu pisarz wpadł na pomysł, żeby podać kobietom kartkę i kazać im wyraźnie napisać swoje personalia.
Norwegowie przestali poniewierać więźniarki. Jeden z nich, najpewniej dowódca grupy, wygłosił długą mowę, a kobiety tu i tam tłumaczyły sobie nawzajem to, co udało im się zrozumieć.
– Jesteśmy teraz jeńcami.
– Wrogami Norwegii.
– Pociągną nas do odpowiedzialności.
Ostatnie zdanie wzbudziło pośród kobiet okrzyki sprzeciwu. Dziewczyna w samych skarpetkach popatrzyła na Irene i szepnęła:
– Nas? A co myśmy niby takiego zrobiły?
– Byłyśmy z Niemcami.
– I co z tego?
– Nie wygłupiaj się.
Irene trudno było myśleć o sobie jako o stronie tej wojny. Nawet Klaus powiedział jej przed wyjazdem, że najlepiej będzie, jak zawczasu ruszy na piechotę do domu albo chociaż poszuka sobie w izbie chorych kapsułki z cyjankali, bo już lepiej ją zgryźć, niż trafić do niewoli. Jeżeli Irene nie zdąży wydostać się z Narviku, czeka ją los, od którego nawet śmierć byłaby lepsza: gwałt lub syberyjski łagier. A najpewniej jedno i drugie. Irene pomyślała o kobietach, które odebrały sobie życie w baraku, i próbowała zrozumieć, dlaczego nie wierzyła Klausowi. Przez tę swoją niezaradność maszerowała teraz w trzeciej parze od czoła kolumny, którą uzbrojeni Norwegowie przepędzili jak stado bydła przez cały Narvik, zniszczony już na początku wojny w walkach z okupantem.
Nie był to przyjemny marsz. Na ulice wylegli mieszkańcy miasta, którzy ciskali w nie kamieniami, wykopaną z rowów gliną i zebranym z poboczy błotem. Irene starała się patrzeć w dół, żeby nie ściągać na siebie uwagi. Kuśtykały wszystkie w butach bez obcasów, bo te połamały się podczas pospiesznej ewakuacji baraku, podnosiły wysoko kołnierze swoich okryć i ściskały pod pachami skromny dobytek. Na ich głowy leciało wszystko, co ludzie mieli pod ręką, i choć Irene osłaniała oczy dłonią, tuż nad brwią trafił ją kamień wielkości dziecięcej pięści.
Największą nienawiść budziła kobieta w niebieskiej sukience, która zamiast jakiegoś kobiecego okrycia miała na sobie niemiecki płaszcz wojskowy. Irene pamiętała ją z rodzinnej wsi. Veera. Nigdy z nią nie rozmawiała, ale znała jej reputację. Patrzyła, jak niemiecki łach przybiera barwę błota i jak patyki i kamienie ranią twarz kobiety. Veera jednak nie opuszczała głowy.
Z ciżby wybiegła Norweżka, która splunęła w twarz idącej w drugiej parze starej pielęgniarce. Irene nie mogła pojąć, skąd się bierze w ludziach tak głęboka nienawiść. Co one im zawiniły? Prały i sprzedawały w kantynie gorzkie jak wojna napoje. Zakopywały w dołach amputowane kończyny i myły krwawiące kikuty. Przecież nie brały w tej wojnie udziału – w każdym razie nie tak jak ci, co podejmowali decyzje. A teraz zrobiono z nich jeńców i wpychano je na platformy ciężarówek, które miały rozwieźć je w różne strony. Każda zdążyła poznać nowe norweskie wyrażenie: tyskertøs. Podczas marszu okazało się, że nie są już tymi kobietami, za które się do tej pory uważały, tylko kimś zupełnie innym. Od teraz były „szwabskimi kurwami”.
Na platformie trudno było ustać. Wiosna rozmyła podłoże, a nie było komu wyrównać piaszczystej drogi. Kobiety przy burtach wczepiły się w deski, te w środku próbowały jakoś usiedzieć na walizkach i tobołkach. Opluta pielęgniarka oglądała swój zabrudzony czepek. Młoda dziewczyna w berecie, niemal dziecko jeszcze, zamiast okrycia zabrała z baraku tylko grubą kołdrę i teraz paznokciem zdrapywała z niej zasuszone błoto. Uniosła głowę, spojrzała po innych i wypowiedziała na głos pytanie, które zaprzątało myśli im wszystkim:
– Rozstrzelają nas?
Żadna nie potrafiła odpowiedzieć. Dziewczyna zarzuciła sobie kołdrę na ramiona i z poważną miną skinęła jeszcze na Irene.
– Rozstrzelają jak nic.
Samochód telepał się brzegiem fiordu. Na zboczach leżał jeszcze śnieg, choć drzewa wydawały się już gotowe na soczystą wiosenną zieleń. Podróż trwała długo i nawet te najsilniejsze musiały w końcu znaleźć gdzieś sobie miejsce do siedzenia. Norwegowie wieźli je na północny wschód. Pielęgniarka za plecami Irene przyglądała się uważnie okolicy i zastanawiała się, czy już raz nie jechała tą samą drogą, tyle że w przeciwnym kierunku, z cofającym się wojskiem. Gdy szosa zaczęła opadać do morza, nabrała pewności.
– To Balsfjord! Wiozą nas na Tromsø.
Chłód przenikał już Irene do kości, w końcu jednak przy drodze zaczęły pojawiać się zabudowania i białe drewniane domy, najpierw z rzadka, potem coraz częściej. Ciężarówka kluczyła pomiędzy nimi i ludzie w obejściach odwracali się, żeby popatrzeć na auto pełne kobiet na platformie. Nikt się nie uśmiechał: ani ci, którzy patrzyli, ani te, na które patrzono. Wszyscy wiedzieli, że w takich sytuacjach nie ma miejsca na uśmiech.
Samochód przejechał po żelaznych kratach nad wijącym się strumieniem i skręcił w prawo. Irene dostrzegła wysokie wieże strażnicze i ogrodzenie z drutu kolczastego na słupach, które u góry zakrzywiały się do środka. Kobieta w chuście za nią zaczęła szlochać. „Panie Boże święty, do takiego lagru przywożą na egzekucje”. Na zboczu stało pięć długich poniemieckich baraków jenieckich zbitych ze zwykłych desek. Wszystkie były zwrócone szczytami do drogi.
Ciężarówka zahamowała przed główną bramą i po chwili oczekiwania wtoczyła się do środka i podjechała pod pierwszy z brzegu barak. Kobiety zaczęły schodzić z platformy. Irene wstała i rozprostowała nogi, mierząc spojrzeniem wieże i strome zbocze porośnięte skąpo kępami wrzosu.
Plac obozowy był przecięty płotem, zza którego przypatrywały im się setki mężczyzn.
– Wszystko Niemcy – orzekła stojąca obok niej stara pielęgniarka.
Zlustrowały spojrzeniem nieruchome morze mundurów. Żołnierze milczeli, kobiety słyszały tylko świst hulającego we wrzosach wiatru.
– Oni też z Narviku? – spytała teraz ta w chuście tę w wojskowych kamaszach.
– Tamten to w każdym razie pisarz z izby chorych – odparła zagadnięta, kiwając głową w stronę jednego z żołnierzy.
– Może mój Hans też tu jest?
– Lepiej, żebyś teraz Hansa nie szukała.
Znajomi żołnierze nagle stali się dla nich zupełnie obcymi ludźmi. Irene pamiętała z kantyny ich rubaszny śmiech, a tutaj wszyscy stali zgarbieni, z lękliwie rozbieganym spojrzeniem. Z myśliwych zmienili się teraz w zwierzynę.
Szofer zrzucał bagaże z platformy na ziemię. Irene podniosła swoją walizkę, nie wiedziała, co dalej. Nie miała ochoty wchodzić do baraku, choć stał otwarty. Dobrze znała obozy budowane przez Niemców. W żadnym nigdy nie była, ale parę widziała, no i kobiety często o nich mówiły. Te ze sztabu opowiadały, że przepisywały na czysto listy rozstrzelanych jeńców, komunistów i aresztowanych członków ruchu oporu z obozów w Karasjok, Leirpollen czy Høybuktmoen. Kiedy prosiły przełożonych o wpisanie do dokumentów dokładniejszych informacji, w odpowiedzi słyszały, że takich obozów nigdy nie było. Że zaszła pomyłka i listę można zostawić na biurku do korekty.
Po opróżnieniu platformy szofer zeskoczył na ziemię, podniósł tylną klapę i wrócił do kabiny. Irene patrzyła, jak ciężarówka powoli rusza, dojeżdża do bramy w kolczastym ogrodzeniu i po jej otwarciu rozpędza się i znika. Nie wspominała mile jazdy na odkrytej platformie, ale wiele by dała, żeby wrócić do czasów, które skończyły się wraz z przybyciem do tego miejsca. Dokąd zabrano resztę kobiet z Narviku? Ostatnie z przewiezionych do obozu podnosiły swój dobytek i przyciskając go do piersi, patrzyły na szary barak i jego nieliczne okna.
Żyły otoczone śmiercią. Słuchały opowieści z frontu, przepisywały na czysto rozkazy ograniczania racji żywnościowych w obozach jenieckich. W lazaretach zamykały oczy zmarłym, w szwalniach zastanawiały się nad tym, czy rozerwaną granatem nogawkę da się jeszcze uratować. Do tej pory patrzyły na umieranie z boku, lecz może właśnie nadeszła pora, by stanąć na skraju dołu? Kobieta w kamaszach ruszyła ze swoją walizką do baraku.
– No to koniec z nami, dziewczyny – rzuciła.
Myśl o egzekucji wstrząsnęła ciałem Irene jak porażenie prądem. Czy w Finlandii wiedzą, dokąd je przywieziono? Czy kogoś to w ogóle jeszcze obchodzi?
Chwilę trwało, nim oczy przywykły do półmroku baraku. Wzdłuż ścian okiennych biegły przejścia, a pośrodku izby wznosiły się zbudowane z tarcicy wysokie piętrowe prycze przypominające regały w magazynie. Przy każdej ze ścian szczytowych stał piecyk z długą, ginącą w suficie rurą kominową. W powietrzu unosił się smród wilgoci i brudu. Kobiety obchodziły barak, Irene dotykała nieheblowanych desek i rozrzuconej na pryczach starej słomy.
– Psiakrew – zaklęła któraś. – Ileż w tym musi się lęgnąć robactwa.
– To tu nie mają nawet materacy?
Najszybsze kobiety już kładły swój bagaż na wybrane posłania. Irene zarezerwowała sobie najbliższą dolną pryczę. Wolniejsze ze złością wdrapywały się na środkowe. Na górne nie pchała się żadna. Stara pielęgniarka, która weszła do baraku na samym końcu, na próżno szukała wolnej dolnej pryczy. Chodziła z walizką po przejściu, złorzecząc młodszym, które ją ubiegły.
– Nie wpuściłabyś mnie tu na dół, co?
Zagadnięte odsyłały ją w głąb baraku.
– Tam chyba jeszcze znajdzie się coś wolnego.
Pielęgniarka poszła dalej, okazało się jednak, że wszystkie dolne łóżka są już zajęte. Irene usłyszała jej świszczący oddech, gdy ta przeszła obok. Starowina postawiła walizkę na podłodze i zwróciła się do całego baraku:
– Słuchajcie no, ja z tymi kulasami to na górę już się nie wgramolę.
Irene udała, że nie słyszy. Na gest może sobie pozwolić tylko ten, kto ma się czym dzielić.
– Weź moje miejsce.
W drugim końcu baraku wstała i kiwnęła ręką na pielęgniarkę kobieta w niemieckim płaszczu wojskowym, Veera.
– Ja tam mogę na samej górze. Pod dachem najcieplej.
Pielęgniarka obeszła rzędy prycz, zaniosła płaszcz na zwolnione posłanie i wróciła po walizkę. Siedzące unikały jej spojrzenia.
– I was kiedyś starość dopadnie, zobaczycie. Każdą jedną.
Veera stała w przejściu z tobołkiem w ręku i rozglądała się za wolnym posłaniem. Spostrzegła wzrok Irene, skinęła głową. Irene nie odwzajemniła pozdrowienia.
– Dziękuję ci – odezwała się pielęgniarka i wyciągnęła dłoń. – Jestem Aili, z izby chorych.
– Veera, z pralni.
Do końca dnia ciężarówki dowoziły kolejne kobiety. Najpierw prycze zapełniły się po najwyższe posłania, potem więźniarki zaczęły się lokować na dolnych pryczach obok innych kobiet.
– Muszę tutaj, bo już nigdzie nie ma wolnych prycz – odpowiadały na gniewne spojrzenia. – Będziemy leżeć jak siostry, na jednym posłaniu.
Kolejne przybyłe nie mówiły po fińsku, tylko po norwesku. Kilka trzymało niemowlęta, były i takie, które prowadziły za rękę starsze dzieci, umiejące same chodzić. Ponieważ miejsc na pryczach już nie było, Norweżki ustawiły się pod drzwiami. Irene miała wrażenie, że widzi wśród nich kobiety, które uciekły z Narviku pierwsze.
Po godzinie pojawił się jakiś żołnierz, żeby zbadać sytuację. Zerknął na stojące, po czym obszedł barak, licząc posłania, i zniknął. Niedługo potem rozwarły się zbite z surowych desek drzwi do sąsiedniej izby i zapędzono tam kilka kobiet. W przejściach pojawiły się złożone koce. Kobiety ruszyły po nie ze swoich prycz.
– Można ich poprosić, żeby napalili w tych kozach?
– Ja nie znam norweskiego. Może spytać po niemiecku?
– Ten język lepiej teraz zapomnieć.
Irene otworzyła walizkę i zaczęła szukać czegoś do ubrania.
– Byleby tylko w nocy nie zagnali nas na skraj mogiły – odezwała się któraś z leżących na środkowych pryczach, wyrażając głośno ich wspólne obawy.
Gdzieś na samej górze rozległ się stłumiony płacz.
– Ja nic nie zrobiłam! Rodzinę mam w Finlandii. Starego i trójkę dzieciaków.
Dziewczyna w berecie otuliła się w zabraną z Narviku ciepłą kołdrę i przez chwilę mogła poczuć, że ma lepiej niż inne. Irene przydałby się teraz koniak z kantyny, ale Norwegowie przeszukali ich bagaże i zarekwirowali wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Słuchała więc tylko, jak po drugiej stronie izby któraś śpiewa zmęczonemu dziecku o długiej podróży z dalekiego Turku.
Kiedy rano Irene się obudziła, wiele kobiet zdążyło się już stłoczyć pod oknami. Ona również zeszła na zimną podłogę, próbując coś zobaczyć ponad głowami tamtych.
– Co tam się dzieje?
Niemieccy żołnierze stali w luźnych szeregach po swojej stronie placu.
– Czego kazali im wyjść?
– Może ich gdzieś wywiozą?
Głosy zbudziły pozostałe kobiety, które też już schodziły ze swoich prycz i cisnęły się za resztą przy oknach.
– Dobry Boże, tak ich tu będą strzelać?
– Alle mennene er ute.
– Chyba ich wszystkich od razu nie zabiją?
– Mogą mieć gdzieś cekaem.
– Hva holder de på med?
Pierwsze już wycofały się trwożliwie w głąb izby.
– Herregud, hva gjør de?
– Nie, ja się boję nawet na to patrzeć.
– Prędzej by chyba brali po kilku.
Otwarły się drzwi baraku i do środka weszli dwaj żołnierze. Kazali wszystkim wyjść na plac, a tym, które nie znały języka, pokazywali zamaszystymi gestami, że mają się pospieszyć. Jeden spędzał z prycz kobiety, które dotąd nie wstały z posłań. Irene szybko włożyła zapinany sweter, a buty wzięła w rękę, bo czasu na wzucie już nie było.
– To co, teraz i nas będą zabijali? Ustawiono je byle jak w rzędach pod płotem, twarzami do Niemców. Wilgotna ziemia ziębiła stopy. Norwegowie pchali je pod drut kolczasty, zagęszczając szeregi.
Irene włożyła buty, nie odważyła się jednak odwrócić. Słyszała kroki żołnierzy, ale nie chciała myśleć o tym, co szykują za ich plecami. Kobieta w drugim szeregu zaczęła się modlić i rychło przyłączyło się do niej wiele głosów. Znajome słowa same wróciły na usta Irene: Ojcze nasz, który jesteś w niebie. Młoda matka próbowała uciszyć marudzące dziecko. I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. Modlitwę rozpoznały nawet Norweżki i Niemki i zaraz już odmawiały ją po swojemu. Vater unser. Melodia słów była taka sama bez względu na język. Fader vår.
Irene spuściła głowę i zamknęła oczy. Przeszła długą drogę tylko po to, żeby tak skończyć, przetrwała dzieciństwo i dorosłość, małżeństwo i macierzyństwo, by zapomniana przez własną ojczyznę sterczeć pod jakimś barakiem i czekać, aż uleci z niej życie. Pozostała jej już tylko nadzieja, że wszystko pójdzie szybko. I że nie będzie bardzo bolało.
Przycisnęła mocno dłonie do boków, żeby tak strasznie się nie trzęsły. Przypomniały się jej wszystkie paskudne sposoby zejścia z tego świata, bo minionej zimy wszędzie było tego pełno... Spalenie. Uduszenie. Wykrwawienie się. Choroby.
Stojąca obok niej dziewczyna w berecie chwyciła jej rękę i ścisnęła, żeby nie być sama w chwili, gdy kula trafi ją w plecy. Wiele wstrzymało oddech, wszystkie powstrzymywały łzy. Zbaw nas ode złego.
Wtem rozwarła się brama obozu męskiego i na plac po drugiej stronie wjechał samochód. Z tyłu wysiedli dwaj mężczyźni w cywilnych ubraniach i pomogli wyjść z auta kobiecie w podeszłym wieku. Staruszka była ubrana w prosty szary płaszcz i kapelusz z czarną woalką, przez co nie było widać rysów jej twarzy. Cywile ujęli kobietę pod ramiona i podpierali ją, gdy powoli dreptała ku ustawionym na placu Niemcom.
Identyfikacja trwała długo. Kobieta niepewnym krokiem szła wzdłuż szeregów mężczyzn. Zaglądała w każdą twarz i od czasu do czasu przystawała przed którymś Niemcem, by przypatrzeć mu się uważniej. Kiedy dotarła do płotu, obrzuciła przelotnym spojrzeniem stojące po drugiej stronie kobiety, po czym podjęła mozolny marsz przed kolejnym rzędem jeńców. Jedni śledzili jej kroki z ciekawością, drudzy patrzyli nieruchomo w ziemię, jak gdyby wiedzieli, kim jest ta kobieta.
Przy trzecim szeregu żołnierzy staruszka nagle stanęła. Zamyśliła się i po chwili odwróciła się w stronę jeńców, których przed chwilą minęła. Powiedziała coś dwóm cywilom, na co oni spojrzeli szybko po sobie i zaczęli powoli prowadzić kobietę z powrotem. Wtedy siódmy żołnierz w trzecim szeregu, w mundurze bez dystynkcji, osunął się na kolana.
– Entschuldigung...
Staruszka nie odpowiedziała, tylko podeszła do niego i popatrzyła na błagalnie wyciągnięte ręce. Po chwili skinęła głową. Od płotu oderwali się dwaj norwescy żołnierze i podbiegli do klęczącego. Złapali go pod pachy i powlekli za sobą. Obcasy butów Niemca ryły w piachu głębokie bruzdy.
– Entschuldigung, liebe Frau...
Irene była ciekawa, czy kiedy dwaj cywile odprowadzali kobietę z powrotem do samochodu, twarz pod woalką wyrażała ulgę czy może smutek. Mężczyźni podtrzymywali staruszkę za łokcie, kiedy ta, pochylając się, wsiadała do środka. Jeden położył rękę na krawędzi drzwi, żeby kobieta nie uderzyła w nią głową. Niemcy, którzy wcześniej przypatrywali się tej powolnej inspekcji, teraz też spuścili oczy. Takich wizyt będzie na pewno więcej.
Kobietom kazano zostać, gdy mężczyźni odmaszerowali do swoich baraków. Patrzyły na ich plecy, na rozwiewający się kurz i kolczaste pączki na stalowych drutach. Żadna już nie płakała. Gdyby Norwegowie chcieli je rozstrzelać, najpewniej dawno by to zrobili. Kobieta stojąca przed Irene nie mogła zrozumieć, co się stało.
– Co im ten Niemiec zawinił? – spytała swoją sąsiadkę.
– Oj, ten to w Finnmarku robił straszne rzeczy. Każdy ci powie.
– Wiem, że w Beisfjordzie to na pewno zabijali jeńców. Najpierw kazali im wykopać sobie dół, a potem strzelali im w kark.
– A to nie tam ich żywcem spalili w barakach?
Każdej coś się obiło o uszy, każda wiedziała o rzeczach, o których wolałaby nigdy nie wiedzieć. Właśnie dlatego się tu znalazły. Bo były tak samo winne.
Irene zrozumiała, że chociaż sama nikogo nie skrzywdziła, to jednak miała w tym swój udział. Tak jak pozostałe, i ona słyszała, co wyprawiali niemieccy żołnierze, potem jeszcze widziała to i owo, a jednak milczała. Nie mogła się teraz tłumaczyć, że o takich sprawach jej nie mówiono, bo nawet jeżeli nie mówiono, to trzeba się było samej jakoś rozeznać. Łatwo było udawać niewiniątko, kiedy człowiek myślał, że stoi po stronie zwycięzców, i wiedział, że w imię prawdy trzeba by się pożegnać z wieloma rzeczami.
W końcu żołnierze wrócili. Kazali kobietom ustawić się dwójkami i maszerować, potem pozwolili im iść własnym tempem. Nie kierowali ich jednak do kobiecego baraku, lecz do innego, znajdującego się dalej. Irene nadal trzymała za rękę dziewczynę w berecie. Patrzyła uważnie na ten nowy barak.
– Dadzą nam tam jeść? Czy czekają tam na nas pielęgniarki?
– Trzeba by się wysikać – odpowiedziała tamta. – Rano nie zdążyłam.