Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Beata po nieudanym małżeństwie pragnie odzyskać duchowy spokój i osiągnąć wewnętrzną wolność. To jest główny powód jej podróży do Indii. Zwiedzając kraj, staje się świadkiem wielu zaskakujących i niezwykłych wydarzeń. Joga pozwala jej oderwać się od natłoku niechcianych wrażeń i natarczywych wspomnień. Choć nie szuka ani miłości, ani nowego związku, szybko staje się obiektem zainteresowania dwóch zupełnie różnych mężczyzn. Dla Beaty otwierają się nowe perspektywy, na które do niedawna nie była gotowa. Czy w tym pełnym egzotyki kraju odnajdzie spokój ducha? A może zupełnie niespodziewanie ulegnie nieznanym wcześniej pokusom?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 327
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prolog
Beata siedziała w samolocie, który za chwilę miał wystartować. Wspominała tę chwilę, która zmieniła wszystko i sprawiła, że znalazła się w tym miejscu. Wracali samochodem z upojnego weekendu w górach. Prowadził mąż.
– Chciałam ci powiedzieć, że znowu złamałeś umowę. – W końcu odważyła się nazwać otwarcie to, o czym dowiedziała się kilka godzin wcześniej.
– O co ci chodzi, przecież nie biorę narkotyków? – obruszył się i, jak się jej wydawało, złapał mocniej za kierownicę.
– To, że nie ćpasz, to jedno, ale obiecałeś, że będziesz się leczył, a zlekceważyłeś terapię – powiedziała stanowczym tonem.
– To nie jest dla mnie. Nie będziesz robiła ze mnie ćpuna – zaczął znowu powtarzać jak mantrę. Tyle razy już to słyszała. To było wręcz nudne.
– Ja z ciebie nie robię ćpuna, sam go z siebie zrobiłeś kilka lat temu – oznajmiła.
Ona to też, od jakiegoś czasu, do znużenia powtarzała. W jej głosie było już mało emocji. Miała tyle za sobą, że w tej chwili była gotowa na wszystko. Na każdy scenariusz. Z nim lub bez niego, ale chciała mieć to czarno na białym. Miała już dość oszustw, obietnic nie do spełnienia, manipulacji. Nadeszła ta chwila, ten dzień.
– Ty jesteś nienormalna, powinnaś leczyć się w psychiatryku! Zobaczysz, właśnie tam wylądujesz, już ja się o to postaram... ! – wrzeszczał jak poparzony. W tym momencie emocje wróciły, nie zapanowała nad sobą i uderzyła go.
Odsunęła od siebie te straszne wspomnienia. To było pół roku temu, teraz jest teraz, pomyślała. Zaczynała nowe życie. Otwierała się na nowy świat. Nie wiedziała, jaki będzie, bo Indie to była jedna wielka niewiadoma. Abstrakcja. Czytała tak wiele książek na ten temat. Znała tyle opinii. Skrajnych. Albo je pokochasz, albo znienawidzisz. To jest brud, smród i ubóstwo. Chyba zwariowałaś, że tam chcesz lecieć. Życie ci niemiłe. Tam na każdym rogu gwałcą. Nawet kobiety w takim wieku jak ty. W tym ostatnim stwierdzeniu, oprócz przestrogi, był też ukryty komplement – dwa w jednym. Od dawna czuła, że Indie przyciągają ją jak magnes, i chciała się sama przekonać, jak wygląda życie w tym kraju. Tak naprawdę to dlatego sprzedała to, co miała, zapakowała się do jednego wielkiego plecaka i wyruszyła w podróż w nieznane. W podróż na kraniec świata, ku nowej wolności i radości. Tego chyba brakowało jej najbardziej – radości – bo w dotychczasowym życiu tego uczucia niemal nie znała.
Samolot ruszył w swój szaleńczy rajd po pasie startowym i nagle oderwał się od ziemi. Tak, teraz była już wolna. Nie da się już więcej zamknąć i zniszczyć w związku. Nigdy. Będzie już sama do końca swoich dni, ale będzie szczęśliwa, po prostu szczęśliwa. Samolot wzbijał się coraz wyżej. Zawsze dziwiła się, jak taki kolos może być zwinny i delikatny jak mały ptaszek. Nagle jej rozmyślania przerwało pukanie w fotel. Odwróciła się zaskoczona i zerknęła przez szparę. Zobaczyła ciemną twarz.
– To pani książka? – zapytał po angielsku Hindus, który siedział za nią.
Zwróciła na niego uwagę, gdy wsiadali do samolotu. Wyglądał na wykształconego, był elegancki. Miał czarne włosy, był nieco wyższy niż przeciętni Hindusi, chociaż nie wiedziała, co to znaczy przeciętny Hindus. Widywała ich czasem w Warszawie, ale głównie tych, którzy pracowali w restauracjach i dowozili jedzenie. Beata spojrzała na okładkę. Tytuł był nieco kompromitujący: – „Nie bój się bać”. Ten człowiek nie zna polskiego, pomyślała z ulgą. Chociaż, kto go tam wie.
– Tak – przyznała w końcu.
– Proszę lepiej pilnować swoich rzeczy, bo gdyby nie ja... – mężczyzna wygłosił tyradę po angielsku. Zatkało ją. Cisnęły jej się na usta tysiące odpowiedzi w stylu: to nie twoja sprawa, nie musiałeś podnosić, jeśli nie chciałeś, schowaj sobie te dobre rady tam gdzie... Wujek dobra rada... Jednak udało się jej jedynie wydusić:
– Jeszcze raz dziękuję.
Powiedziawszy to niemal wyrwała książkę z jego ręki. Odwróciła się i spojrzała za okno, za którym już przesuwały się baranki chmur. Co za bezczel, pomyślała. Nawet tutaj w środku nigdzie, gdzieś w przestworzach, tacy się zdarzają. Już myślała, że uciekła na zawsze od wspaniałych porad Marka, które wygłaszał zamiast pomocy, o którą prosiła. Znowu się zagalopowała. Postanowiła skupić się na wacie cukrowej, która unosiła się za oknem, i na budowaniu cudownej perspektywy nowego życia, które na nią czekało. Na razie nie miała planu. To była w pewnym sensie spontaniczna decyzja. Uciec jak najdalej od dawnego życia. Zbudować je na nowo w nowym kraju, w zupełnie nowej rzeczywistości. Zdarzały się oczywiście momenty, gdy wątpiła w to, co robi. Czy to ma sens i czy nie wróci szybko z podkulonym ogonem do męża i nie będzie błagać o powrót do normalnego życia – z telewizorem, obiadkami, codziennym jointem? Wszystko, żeby tylko było tak jak dawniej. Tak, niekiedy ten strach był przytłaczający. W takich chwilach wydawało się jej, że rzuciła się z motyką na słońce, ale postanowiła spróbować. Sprawdzić, co jest za rogiem. Może nie ma żadnych potworów, tylko jest coś, co pokocha z całego serca. Spojrzała na współpasażerów. Obok niej siedziała para młodych ludzi. Słyszała, jak wcześniej rozmawiali po włosku. On był szczupły i wysoki, miał okulary i kręcone włosy. Ona miała długie włosy i nieco hipisowski wygląd. Teraz spała oparta o partnera. Beata też postanowiła się zdrzemnąć. Wyleciała z Warszawy rano. Przesiadka we Frankfurcie i zmęczenie w końcu dały się jej we znaki. Wyjęła niebieską poduszeczkę zapewnioną przez Lufthansę i kocyk w tym samym kolorze. Oparła się ścianę samolotu. Sen nadszedł niespodziewanie szybko. Przyśniło się jej, że razem z mężem wjechali na wysoką górę. Potem trzeba było z niej zjechać, bo gdzieś na dole czekał na nich syn, ale z jakiegoś powodu było to niebezpieczne. Mieli coraz mniej czasu. Mąż postanowił zejść po pomoc, a ona miała poczekać – chyba pilnować samochodu i pieniędzy. Czas mijał, a on się nie zjawiał, więc postanowiła go poszukać. Po drodze, schodząc ostrożnie, natknęła się na niebezpieczne węże. Jednego z nich zdeptała. W końcu znalazła się u podnóża góry, ale męża nigdzie nie było. Pomyślała więc, że może zaczął już wspinać się w jej kierunku inną drogą, i skierowała się w tę stronę. Nagle okazało się, że jest w Grecji i jakaś kobieta zaprasza ją, aby usiadła i zjadła posiłek w knajpce z widokiem na morze, gdzie można było potem popływać. Lecz Beata spieszyła się do Marka i odparła, że gdy tylko go znajdzie, usiądą razem w knajpce. Zaczęła się znowu wspinać. Po jakimś czasie natknęła się na Marka, który palił trawkę w towarzystwie jakichś młodych ludzi. Nie chciała do nich dołączać, chciała wracać do samochodu. On powiedział, że tylko na chwilę wejdzie do mieszkania tych ludzi i zaraz do niej wróci. Uwierzyła i czekała, ale gdy długo się nie pojawiał, zaczęła przedzierać się przez wąskie przejście, aby dojść do ich mieszkania. Czuła się tak, jakby nagle stała się dużą Alicją w Krainie Czarów. Kiedy w końcu otworzyła drzwi miniaturowego mieszkania, zobaczyła otwartą przestrzeń. Nikogo tam nie było – mąż znowu uciekł. Wtedy podjęła decyzję. Postanowiła wejść sama na wysoką górę i zostawić go na zawsze.
Obudziła się nagle. Była zalana potem. To był koszmar z dawnych lat. Na szczęście w pobliżu nie było ani męża, ani narkotyków. Młody Włoch już nie spał i uśmiechnął się do niej. Ona odwzajemniła uśmiech i nerwowo poprawiła włosy. Muszę wyglądać jak jedno wielkie nieszczęście. No trudno, pomyślała. Teraz czekała ją jeszcze wyprawa do toalety. Na szczęście dziewczyna też się obudziła i przeciągała, więc Beata nie musiała jej przeszkadzać. Rozejrzała się nerwowo. Zobaczyła zielone światło nad toaletą, więc podniosła się, przeprosiła dziewczynę i chłopaka, po czym ruszyła w kierunku światła. Niestety na ostatniej prostej ubiegła ją starsza pani i musiała chwilę poczekać. W końcu weszła do błyszczącego „schowka na buty”, jak nazywała toalety w samolocie, i po chwili ruszyła w drogę powrotną. Dziewczyna była już w pełni obudzona i gawędziła z chłopakiem po włosku. Beata wcisnęła się na swoje miejsce i wyjrzała przez okno. Było jeszcze ciemno. Nagle poczuła zapach jedzenia, który zaczął roznosić się po całym samolocie. Na horyzoncie pojawiły się stewardesy i stewardzi, którzy zaczęli skomplikowany proces rozwożenia posiłków. Zawsze podziwiała ich za ten kunszt organizacyjny. Po chwili przy Beacie i parze Włochów pojawiła się młoda kobieta i zapytała, czy wolą danie wegetariańskie czy kurczaka. Włosi wybrali wegetariańskie, ona też postanowiła spróbować. Wkrótce stewardesa przyniosła tacki z jedzeniem. Beata rozpakowała swoją i delektowała się widokiem miniaturowych dań – oprócz dahl był również deser hinduski i pieczywo. Kiedy zjadła, znowu pojawiła się stewardesa o hinduskim wyglądzie.
– Woli pani herbatę zwykłą czy masala czaj? – zapytała.
– Co to masala czaj? – zainteresowała się Beata.
Stewardesa uśmiechnęła się i wyjaśniła:
– To jest taka nasza herbata, bardzo dobra, proszę spróbować.
– Dobrze, poproszę. – Beata postanowiła zaryzykować. Stewardessa nalała herbatę do kubeczka i podała jej. Beata poczuła zapach przypraw. Herbata była słodka i aromatyczna. Poczuła, jak wlewa się wraz z kolorami i dźwiękami Indii do każdej tkanki jej organizmu i przenika ją do szpiku kości. Wyjrzała za okno i zobaczyła słońce. Wschodziło na jej cześć. Był to najpiękniejszy wschód słońca, jaki w życiu widziała. Powitanie słońca, pomyślała i poczuła błogość, spokój i bezpieczeństwo. Młoda dziewczyna obok niej również patrzyła z zachwytem na widok za oknem. Nagle ich spojrzenia skrzyżowały się, Beata uśmiechnęła się, a tamta odwzajemniła uśmiech i powiedziała:
– Piękne, prawda? – Te słowa tak naprawdę nic nie znaczyły, a miały jedynie pokazać, że obie czują to samo.
– Tak – odpowiedziała Beata.
– Tak jak Indie – dodała dziewczyna.
– Ja jeszcze nie wiem, jakie są Indie – wyznała Beata.
– To ci zazdroszczę. Też chciałabym lecieć pierwszy raz. Czeka cię piękna przygoda – odparła dziewczyna. Chłopak przysłuchiwał się życzliwie ich rozmowie.
– A dokąd jedziesz? – zapytał.
– Nie wiem. Najpierw Mumbaj, a potem może Puna – odparła Beata.
Dziewczyna zrobiła duże oczy. Chyba nawet w jej hipisowskiej głowie nie mieściło się, że można wyruszyć do Indii bez planu i punktu zaczepienia.
– Jedź do Hampi i na Goa – powiedziała z przekonaniem.
– Hampi... – powtórzyła Beata. Nigdy nie słyszała o tym miejscu, a przecież pochłonęła już tak wiele książek o Indiach.
– Tak, to dawna stolica Indii, niesamowite miejsce – potwierdził partner dziewczyny. – Jestem Marco. – Wyciągnął dłoń. – A ja Angela – dodała dziewczyna.
– Beata – odparła i odwzajemniła uścisk dłoni.
– My jedziemy na pół roku. Najpierw Hampi, potem Goa... – powiedział Marco.
– A ty na długo? – dopytywała się Angela.
Beata zastanowiła się. Sama nie wiedziała. Chyba na całe życie. Na razie chciała uciec jak najdalej od złych wspomnień, od oszustw i manipulacji. Zapomnieć, wylizać rany.
– Nie wiem. – Westchnęła głęboko.
– Masz kogoś w Indiach? – zapytała Angela i spojrzała na nią z uwagą. Beata znowu pogrzebała w głowie i oprócz bohaterów powieści i książek podróżniczych nikogo nie znalazła.
– Nie – odparła po chwili.
Młodzi ludzie uśmiechnęli się. Chyba tego się nie spodziewali. Kobieta w wieku ich matek leciała sama do Indii. W dodatku nie wiedziała, na jak długo, dokąd i nie miała żadnego punktu zahaczenia.
– No tak, czasami dobrze jest wskoczyć na głęboką wodę – stwierdził filozoficznie Marco – ale na wszelki wypadek podam ci nasz numer na whatsappie.
Beata chętnie wymieniła kontakty z młodymi ludźmi. Potem wszystko przyspieszyło, bo stewardessy nakazały wracać na miejsca i rozpoczęły się żmudne przygotowania do lądowania. Zapięcie pasów, podchodzenie do lądowania, wciśnięcie w fotel i przyziemienie.
To już, pomyślała z przestrachem Beata. To jest to nowe życie? Stało się to tak nagle. Z rozmyślań wytrąciło ją stuknięcie w fotel. O nie, to znowu ten zarozumialec, pomyślała z przestrachem. Odwróciła się niechętnie. Tym razem w ręku trzymał jej lusterko. O rany, czy ja nie mogę być bardziej uważna, przez ten chaos wokół mnie, zatruje mi cały dzień.
– Czy to pani? – zapytał nieskazitelną angielszczyzną.
Pokiwała głową.
– Proszę lepiej....
– Dziękuję. – Nie pozwoliła mu dokończyć, niemal wyrywając mu lusterko z dłoni i odwróciła się oddychając z ulgą. Nie mogła się wręcz doczekać, kiedy wyjdzie z samolotu i nie będzie musiała już patrzeć na tego nadętego dupka. Skąd oni się biorą? Dlaczego na całym świecie ich nie brakuje. Dlaczego normalni mężczyźni są rzadkością? Jej myśli zaczęły się koncentrować wokół wszystkich tego rodzaju postaci, które w życiu spotkała, i oczywiście w którymś momencie zatrzymały się na długi czas przy mężu, chociaż wcale nie chciała o nim myśleć. Na szczęście po chwili zaczął się mozolny proces wyciągania walizek z luków. Najpierw Marco i Angela wyjęli plecaki, a Beata cierpliwie czekała na swoją kolej. Gdy się pożegnali i zaczęli podążać w stronę wyjścia z samolotu, ona też wstała, starając się nie patrzeć w stronę mężczyzny, który siedział za nią. Słyszała jednak jego uwagi, że ludzie nie wiedzą, jak się zachować, bo najpierw powinny wychodzić osoby, które siedzą z przodu samolotu, potem ci, którzy siedzą na ogonie. Beata nad podziw zwinnie wyciągnęła swój plecak i ruszyła w stronę wyjścia nie bacząc na instrukcje z tyłu. Kiedy wyszła, uderzył ją osobliwy zapach. Zapach egzotyki i niezwykłości – zapach Indii. Lotnisko było ogromne. Podążała w kierunku odprawy paszportowej. Nagle jej uwagę przykuł wielki napis po angielsku: „No weapons, no drugs, no spitting”. Uśmiechnęła się sama do siebie. Plucie traktowane jest na równi z bronią i narkotykami?, pomyślała. Przeszła przez długie korytarze lotniska, których ściany pokrywały malowidła. Co jakiś czas mijała policjantów z bronią. W końcu znalazła się przy bramkach, gdzie rozdawano karty lokalizacyjne. Wzięła jedną z nich, stanęła z boku i zaczęła ją wypełniać. Poszło jej to bardzo szybko i była już gotowa do wyjścia z lotniska. Pozostało tylko wręczyć kartę urzędnikowi. Przeszła zadowolona dalej i wtedy zobaczyła kilometrowe kolejki do stanowisk urzędników. No ale gdzieś musi być przecież krótka kolejeczka dla cudzoziemców, dla obywateli Unii Europejskiej, pomyślała z nadzieją i ruszyła, aby ją znaleźć. Po dziesięciu minutach krążenia poddała się i stanęła na końcu jednej z gigantycznych kolejek. Przed nią stała grupa Hiszpanów, którzy tak jak ona byli zaskoczeni powitaniem w Mumbaju. Beata starała się zachować optymizm, którego nic i nikt nie mógłby zmącić. Na pewno posuwa się bardzo sprawnie i za chwilę znajdę się po drugiej stronie, pomyślała. Powoli jednak uśmiech zaczął znikać z jej twarzy, bo po piętnastu minutach niewiele się zmieniło, a w dodatku za sobą usłyszała słodki głosik Hindusa z samolotu. No nie, jeszcze tylko jego tu brakowało! – pomyślała zrozpaczona. Słyszała, jak próbuje „ustawić kolejkę”, żeby wszystko przebiegało sprawnie, potem prosi policjanta, żeby pomógł mu pilnować, aby nikt nieuprawniony się do tej kolejki nie wcisnął. Głośno peroruje, że tak być nie może, że to wszystko wina tych hord turystów, którzy najeżdżają jego piękne Indie. Beata postanowiła skupić się na obserwacji grupy Hiszpanów, którzy stali przed nią. Zastanawiała się, po co jadą do Indii, jakie mają plany, gdzie będą mieszkać. To lubiła najbardziej: przyglądać się ludziom i zastanawiać się kim są, skąd pochodzą, o czym marzą i jak długo będą żyć. Taka jej mała słabostka. Zdarzało się jej siadywać w kawiarni i wpatrywać się w przechodniów. Nie było w tym nic złego. Po prostu ludzie byli dla niej fascynujący, byli chodzącymi zagadkami i zabawa w odgadywanie ich wnętrza była dla niej bardzo pociągająca. W końcu jednak poczuła ogromne zmęczenie i skupiła się na przetrwaniu – co jakiś czas przysiadała na plecaku, a kiedy kolejka się ruszała, wstawała, przesuwała plecak i znowu przysiadała na nim. Po trzech godzinach znalazła się przy okienku urzędnika. Podała paszport i kartę pobytu, którą wypełniła. Miała w końcu otrzymać wizę. Zrobiono jej zdjęcie.
– Co chcesz robić w Indiach? – zapytał po angielsku starszy mężczyzna z silnym hinduskim akcentem.
– Podróżować – rzuciła pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy.
– Jak długo? – Nie odpuszczał.
– Nie wiem – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– Gdzie się zatrzymasz? – dopytywał się.
– Nie wiem – powtórzyła.
– Więc nie mogę dać ci wizy – stwierdził w końcu rozkładając ręce.
– Dlaczego? – Beata spojrzała na niego zrozpaczona.
– Bo muszę wiedzieć, gdzie się zatrzymasz – oznajmił tonem, który wskazywał, że nie ma z nim dyskusji. Przed oczyma Beaty wyświetlił się film, w którym zostaje deportowana do Polski. Musi wsiąść do samolotu i powrócić do kraju. Była na skraju rozpaczy. Znowu pudło, znowu jej nie wyszło, znowu musi się poddać. Nagle usłyszała za sobą znajomy głos.
– Co tak długo, coś się stało? – dopytywał się jej „ulubiony” towarzysz podróży, który nagle znalazł się tuż za nią. Odwróciła się i zobaczyła, że z jego twarzy zniknął głupawy uśmieszek osoby wszystkowiedzącej, a pojawiła się prawdziwa troska.
– Pomogę ci – stwierdził nagle.
Zanim zdążyła zaprotestować, mężczyzna podszedł do okienka i powiedział:
– Ta pani jest moją znajomą. W czym problem?
– Ona nie chce podać miejsca zamieszkania w Indiach – wyjaśnił urzędnik.
– Będzie mieszkać w Mumbaju przy ulicy... – I tu wymienił jakąś skomplikowaną nazwę.
– Proszę to zapisać – dodał.
Urzędnik był tak zaskoczony, że nie zdołał zaprotestować.
– Dobrze, proszę pana – wydusił jedynie.
Po chwili podał Beacie paszport z wizą Republiki Indii. Kobieta była przeszczęśliwa. Udało się, mogła teraz przejść na drugą stronę. Była w Indiach. Gdy znalazła się za bramką, postanowiła jednak poczekać jeszcze chwilę na swojego wybawcę. Był co prawda jak dr Jekyll i Mr Hyde, ale teraz zobaczyła jego lepszą stronę. Gdyby nie on, mogłaby rzeczywiście zostać odesłana do Polski, więc podziękowania były jak najbardziej na miejscu. Po chwili pojawił się Hindus. Uśmiechnął się na jej widok.
– Pani jeszcze tu? – zapytał.
– Tak, chciałam podziękować. Gdyby nie pan, musiałabym wrócić do kraju – powiedziała z rozbrajającą szczerością. To chyba obudziło w nim belferskie zapędy, bo stwierdził:
– No to, co pani robi już od początku tego lotu, nie jest rozsądne. – Znowu Mr Hyde, pomyślała Beata i postanowiła jak najszybciej się oddalić, ale mężczyzna nie odpuszczał.
– Gdyby jednak miała pani jakiś problem, to proszę mnie odwiedzić. Mieszkam pod tym adresem – powiedział wręczając jej wizytówkę. – Ja co prawda...
– Dziękuję – powiedziała, złapała za wizytówkę, nie pozwoliła mu dokończyć i ruszyła przed siebie, chowając wizytówkę do portfela. Bagaż w postaci przemądrzałego Hindusa nie był jej potrzebny, nawet jeśli tak bardzo jej pomógł. Teraz musiała jak najszybciej wydostać się z lotniska, dotrzeć do miasta i coś zjeść.