Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Strofy, które nie mają sobie równych. Pasjonująca publicystyka. Służba publiczna na polu obywatelskim i narodowym. Oddanie prawdzie. Wobec win własnych twardy głos sumienia. Morze faktów, spraw, także zagadek… Po Chopinie i Bachu bohaterem swojego najnowszego eseju Piotr Wierzbicki uczynił Adama Mickiewicza. Laureat Literackiej Nagrody Gdynia 2015 do twórcy Pana Tadeusza ma stosunek bardzo osobisty, przed laty o jego twórczości napisał prace magisterską, a potem już jako publicysta wielokrotnie posługiwał się Mickiewiczowską metaforą salonu warszawskiego (m.in. Traktat o gnidach). Powrót do Mickiewcza to próba współczesnego spojrzenia na życie i spuściznę wieszcza. I dostrzeżenia jego fenomenu w XXI wieku. Autor dotyka tylko paru obszarów newralgicznych (zabiera głos, gdy – jak pisze we wstępie – „zdaje mi się, że mam do powiedzenia coś nowego”). Nie stroni od ocen i mocnych słów, a część jego poglądów z pewnością wywoła burzę i to nie tylko wśród mickiewiczologów. Bo Mickiewicz to sprawa osobista każdego Polaka. Esejowi towarzyszy autorski wybór tekstów Mickiewicza (poezja, korespondencja, publicystyka etc.).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 133
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
** *
Strofy, które nie mają sobie równych. Pasjonująca publicystyka. Mądrości rozsiane po listach i stenogramach wystąpień. Służba publiczna na polu obywatelskim i narodowym. Oddanie prawdzie. Wobec win własnych twardy głos sumienia.
Mickiewicz. Morze faktów, spraw, także zagadek. W tym zwięzłym eseju dotkam tylko paru obszarów newralgicznych. Gdy zdaje mi się, że mam do powiedzenia coś nowego, zabieram głos. Tekst zatrąca niekiedy o strunę osobistą. Trudno się dziwić: Mickiewicz to sprawa osobista dla Polaka.
Czytając rzecz o pisarzu, dobrze mieć przy sobie coś, co wyszło spod jego ręki. Dlatego książkę uzupełnia Dodatek, moja własna, autorska prezentacja Poety, w niej zaś, oprócz wierszy, także kilka tekstów prozatorskich w materii europejskiej i krajowej.
Źródło Mickiewiczowskich tekstów:
A. Mickiewicz, Dzieła. Wydanie Rocznicowe, Warszawa 1993–2005, tomy I–XVII. Cyfra rzymska oznacza tom, arabska – stronę.
I
Postać
Niewysoki, szczupły, z bujną czupryną, w mowie zaciągający z wileńska, w twarzy rys wschodni, kresowy, grube wargi, coś z dzikości, w końcu najpewniej potomek dawnych litewskich wojowników, choć od warcholstwa i zabijactwa roiło się jeszcze w pokoleniu przodków bezpośrednich, i to w jego własnej rodzinie. Krzywy chód, skąd przydomek „krzywy” pośród kolegów z uniwersytetu. W pierwszym kontakcie milkliwy, wycofany. Niewylewny, skłonny jednak do uniesień – niektóre przybierają kształt improwizacji. Poza tym całkiem prozaiczny, czego świadectwo w listach. Inaczej niż listy Słowackiego, piękne, pisane z myślą o potomności, i listy Krasińskiego, mądre, zarazem naznaczone niepohamowanym gadulstwem, są lakoniczne, rzeczowe, konkretne, niedbałe, tylko serwis zdrowotny (dolegliwości chroniczne z domieszką hipochondrii) w nich wylewny; zresztą kondycja wyborna, w młodości gotów wstać o czwartej rano, by zabrać się do roboty. Stale zatroskany starszym bratem, kaleką. Wierny w przyjaźni, życzliwy młodszym poetom, uczynny w serwowaniu krytycznych uwag, pochwał, dobrych rad. Lubi konfitury. Pije wino.
W relacjach damsko-męskich zderzenie porywów, kalkulacji i wcześniej zdobytego doświadczenia. Przyjaciółki łóżkowe, pani Kowalska (Kowno), Sobańska (Odessa), Łubieńska (Wielkopolska), z wyjątkiem tej drugiej, która sama pozbyła się poety, odstawiane w porę i jako partnerki życiowe nigdy nie brane pod uwagę. Obiekty zakochania, Maryla (Tuhanowicze), Henrietta (Neapol) – odwrotnie – wpierw jedna, później druga wzniecają szybko marzenia o wspólnym życiu i dozgonnej, wzajemnej miłości.
Małżeństwo pomyślane z rozsądku, zawarte zaś przez nieporozumienie. Celina Szymanowska, córka Marii, sławnej pianistki, śliczna, lecz nieźle postrzelona, poznana jeszcze w Rosji, zjawia się w paryskim mieszkaniu Mickiewicza, sądząc, że została tu, i to w celach matrymonialnych, zaproszona. Nie była, ale Mickiewicz chce się zachować jak dżentelmen, biorą ślub. Sielanka trwa krótko. Wychodzą na jaw aspiracje młodej żony: oczekuje należnego miejsca w życiu duchowym poety. Ten ma ją za trzpiotkę – miernie wykształcona i oczytana jest niemal bez szans. Była jedna: biegle grała na fortepianie. Nie wydaje się, aby Mickiewicz z niej skorzystał. Pojawiają się ataki obłędu: ciężka psychoza. Dwadzieścia lat obopólnych cierpień. Szóstka dzieci. Ślady bliższego kontaktu wyłącznie z dwójką najstarszych (gdy podrosły).
W relacjach domowych (maniery) rys gruboskórności, grubiaństwa, charakterystyczny dla wygnańców z Litwy (no, przecież potomkowie wojowników); większy Wersal panuje u tych z Kongresówki. Wrażliwy na sztukę pędzla, autor rozprawki o religijnym malarstwie niemieckim. Lubi muzykę, chciałby się wręcz poświęcić układaniu melodyjek, narzeka, iż nikt nie wierzy w jego talent w tym kierunku, słucha, i to nieraz, w swym paryskim mieszkaniu Chopina, lubi go, szanuje, napominając zarazem, strofując, próbując zepchnąć z drogi (przerobić na modłę taką bardziej „moniuszkowską”), słowem, podobnie jak większość rodaków, a i mdlejących z zachwytu dam paryskich, tak naprawdę tej muzyki nie rozumie. Nie celebruje swego bycia poetą, artystą, wybrańcem. Nie przybiera pozy (co to u nas w czasach powojennych, gdy istniało jeszcze życie literackie, było uprawiane w paru wariantach, a w jednym niemym zawołaniu: Nobla, Nobla, Nobla, Nobla dajcie!). Nazywany wieszczem, nie wypiera się zaszczytu: jasne, że nim jestem, wszyscy tu jesteśmy wieszczami, zaglądając w przyszłość i szukając w niej nadziei. Drażni go pycha, nawet duma, podbechtywany przez koleżków i przyjaciół, widzi jej uosobienie – niby trafnie, lecz zarazem krzywdząco – w Słowackim (któremu przyszło samotnie walczyć pośród tępoty i głuchoty). Abnegat; widywany na przyjęciach w usmolonym fraku, brany czasem za lokaja.
Okopany w domowości, litewskości, pamięci ziemi nowogrodzkiej. Zawsze głodny stamtąd wieści. Nie o nastrojach, poglądach, tendencjach, tylko o drzewach, uliczkach, kamieniach. Ścieżka, przy której można się położyć w trawie, miedza, co to przestępując, „nie poznasz, że cudza”, kupa śmieci, na którą, gdzieś na Wschodzie wolał się pogapić (bo mu kraj rodzinny przypomniała), niż zwiedzać „grotę Homera”. Rok przed śmiercią przemawia do uczniów Szkoły Polskiej w Batignolles:
Brakuje wam żywiołu ojczystego, tego, co niebo ojczyste daje, co z ziemi rodzinnej wydobywa się, co starożytni nazywali genius loci (duch miejscowy), grona przyjaciół, krewnych, tego, co nam otwarło młodość naszą i co tak silnie pomagało nam w życiu przyszłym; słowem, nie macie kraju.
12 sierpnia 1854; XIII, 334
On sam wciąż go nosił w sercu.
II
Credo poetyckie
Późne lato 1830. Mickiewicz w Szwajcarii. Wyprawa w Alpy Berneńskie. Oprócz Poety Antoni Edward Odyniec, kolega jeszcze z czasów uniwersyteckich, i młodziutki hrabia Zygmunt Krasiński wraz ze świtą (osobistym opiekunem i służącym). Przed nimi, ponad obłokiem, biały szczyt Jungfrau. Krasiński, nafaszerowany w Warszawie gadaniną tamtejszego salonu, chłonie każde słowo Mickiewicza. Ten zaś, w przedziwnym odruchu otwartości, wyznaje przed nim swoje poetyckie credo. I my zatem zamieniamy się w słuch. Credo arcyromantyka, credo pogromcy skostniałych formułek klasyczności, credo Gustawa, który właśnie po cichu zaczyna się przemieniać w Konrada! Ach, jakaż to musi być sentencja światoburcza i podniosła! Ach, jakimż ona sama oczaruje poetyckim pięknem! Może to te słowa: „Niech nad martwym wzlecę światem / W rajską dziedzinę ułudy” (Oda do młodości). Albo te: „Miej serce i patrzaj w serce!” (Romantyczność).
A może coś w stylu owej zapisanej przez kogoś improwizacji, gdy na spotkaniu rodaków, wyzwany przez Słowackiego, odpowiedział gniewnie i zuchwale:
Ja rymów nie dobieram, ja zgłosek nie składam,
Tak wszystko napisałem, jak tu do was gadam.
W piersi tylko uderzę, wnet zdrój słów wytryśnie,
A jeśli na tym prądzie iskra boża błyśnie,
Nie wynik to rozumu ani płód marzenia:
Od Boga ją przyjąłem na skrzydłach natchnienia.
I, 484–485
Sprawy mają się inaczej. Dekalog poetycki Mickiewicza przedstawia się skromniej i zawiera w jednym słówku, zresztą prozaicznym. Proszę sobie wyobrazić zdumienie młodzieniaszka, gdy zamiast wzniosłych romantycznych tyrad ono właśnie padło z ust poety pod Alpami. Krasiński donosi:
Zupełnie mi wyperswadował, że szumność jest głupstwem tak w działaniu, jak w mowach, jak w pisaniu, że prawda i prawda tylko może być piękną i ponętną w naszym wieku, że wszystkie ozdóbki, kwiaty stylu są niczym, kiedy myśli nie ma, że wszystko na tej myśli polega i że chcąc być czym teraz, trzeba uczyć się i uczyć, i uczyć, i prawdy wszędzie szukać, nie dając się ułudzić przez błyskotki, które świecą przez czas jakiś jak robaczki na trawie w maju, a potem gasną na wieki[1].
Prawda. Nie ta poetycka, subiektywna czy alternatywna (którą uprawiają ostatnio i głoszą nasi współcześni barbarzyńcy), tylko ta normalna, zwyczajna, rozumiana jako jeśli nie odbicie rzeczywistości, to przynajmniej osadzenie w niej, honorowanie jej przejawów newralgicznych, elementarna wobec niej solidarność. Inaczej niż u Słowackiego („Chodzi mi o to, aby język giętki / Powiedział wszystko, co pomyśli głowa” – Beniowski, pieśń V) i u Norwida („odpowiednie dać rzeczy słowo” – Vade-mecum, Ogólniki), którym idzie o zgodność efektu z zamiarem, Mickiewicz postrzega jako wyrocznię stan faktyczny, przedmiot: to, co jest.
Prawda jako plon obserwacji, rzetelność relacji, chwytanie owych szczególików niby to pobocznych, a przy których właśnie wyrywa nam się z ust: ależ tak, jak on to, do diabła, wypatrzył! Prawda jako nakaz: pisuj o tym, co widziałeś, w czym wzrastałeś, co znasz! Prawda jako zakaz: strzeż się poezji papierowej nawet wtedy, gdy ona poetycką się zdaje:
Mam wstręt okrutny do wszystkich wysp i krajów, których nie ma na mapie, i królów, których nie ma w historii.
Do A.E. Odyńca, 20 V 1828; XIV, 478
Litwa jest na mapie. I Wilno jest na mapie. Nie ma w historii Zosi, przyszłej żony Tadeusza, ale drzwiczki, przez które właśnie wybiegła z ogródka, już się do końca świata będą nam kołysać, jak je Poeta ujrzał oczami wyobraźni, dumając na paryskim bruku:
Ale nigdzie nie widać było ogrodniczki;
Tylko co wyszła; jeszcze kołyszą się drzwiczki
Świeżo trącone, blisko drzwi ślad widać nóżki
Na piasku, bez trzewika była i pończoszki;
Na piasku drobnym, suchym, białym na kształt śniegu,
Ślad wyraźny, lecz lekki, odgadniesz, że w biegu
Chybkim był zostawiony nóżkami drobnemi
Od kogoś, co zaledwie dotykał się ziemi.
Gospodarstwo; IV, 14
Wręcz orgia zadziwiających wypatrzeń, podpatrzeń, przyszpileń. Kto by próbował oddać sprawiedliwość wszystkim, musiałby cytować dobrą połowę poematu. Ale jest jeszcze coś specjalnego. Nasz poeta – realista w swym totalnym realizmie się zapędza, z jakąś szczególną zawziętością, pasją i widoczną przyjemnością dobiera się do urządzeń technicznych. Sernica! Trwa bitwa, ściele się trup, kula dosięgła kluczową postać poematu, tymczasem, żeby Wojski z Protazym mieli czym natrzeć na Moskala, Mickiewicz wyciąga cudaczną osobliwość, którą mu być może sama pani dziedziczka na folwarku objaśniała, i to już raczej nie na Litwie, lecz później, przy wielkopolskiej granicy, skąd próbował się wyrwać do Powstania:
Stała w ogrodzie, prawie pod samym parkanem,
O który się opierał Ryków swym trójgranem,
Wielka, stara sernica, budowana w kratki
Z belek na krzyż wiązanych, podobna do klatki.
W niej świeciły się białych serów mnogie kopy;
Wkoło zaś wahały się suszące się snopy
Szałwiji, benedykty kardy, macierzanki –
Cała zielna domowa apteka Wojszczanki.
Sernica w górze miała wszerz sążni półczwarta,
A u dołu na jednym wielkim słupie wsparta,
Niby gniazdo bocianie. Stary słup dębowy
Pochylił się, bo już był wygnił do połowy (...)
Bitwa; IV, 267
I demonstrując znawstwo gospodarskich machin, nie odmówił sobie nawet, by wspomnieć o młockarni, co to „i słomę kraje, i wybija zboże”, bo „jest razem sieczkarnią, ma cepy i noże”. I właśnie jak ona
Tak pracują Kropiciel i Brzytwa pospołu,
Mordując nieprzyjaciół, ten z góry, ten z dołu.
Bitwa; IV, 258
Mickiewicz nie żartuje. Jest zasadniczy i diabelnie konsekwentny: jak postrzega poetyckie ideały, tak osądza własne swoje dzieła. Zachwycają nas, nieprawdaż, najbardziej w Panu Tadeuszu takie miejsca, jak Inwokacja, oba koncerty (Wojskiego i Jankiela), spowiedź Jacka Soplicy, zachody słońca, stawy, drzewa, sad. A Mickiewicz, widząc to dzieło jako nierówne, niewolne od fragmentów naznaczonych miałkością, przeciętnością, cóż najwyżej w nim stawia? Obrazy dawnych obyczajów! Jakby miał się wręcz za etnografa.
Kult konkretu niczym apoteoza fotografii. I zdawać by się mogło, że oddanie prawdzie w credo poetyckim Mickiewicza osiąga właśnie swą postać ekstremalną. Tymczasem jemu jeszcze mało. Są przecież także myśli:
Gdzie nie ma wyraźnej, dobrze od pisarza zrozumianej myśli, gdzie nie ma prostego i mocnego uczucia, tam mimo słów, figur nic nikt nie znajdzie.
Do A.E. Odyńca, początek listopada 1827; XIV, 427
Myśl winna kierować się ku prawdzie, nawet jeśli nie jest jej pisane do niej dotrzeć. Myśl niedomyślana jest myślą kaleką, dybie na nią zewsząd błąd, jej żywiołem jest bełkot ubrany w pozór uczoności bądź emocji. Proszę zauważyć, tu się kryje pewna subtelność: owa myśl ma być w szczególności „dobrze przez pisarza zrozumiana”, nie w tym rzecz zatem, by ją koniecznie w wierszu łopatą do głowy miał wykładać, lecz by przynajmniej wiedział, o czym pisze. Sam Mickiewicz przed uderzeniem nagą myślą się nie waha. Cisza morska. Okręt lekko się kołysze. Majtek westchnął. Zaśmiali się podróżni. Śpi morze. Budzą się cierpienia:
O myśli! w twojej głębi jest hydra pamiątek,
Co śpi wpośród złych losów i namiętnej burzy;
A gdy serce spokojne, zatapia w nim szpony.
I, 236
Nakazowi prawdy podlegają też same słowa, bo rzeczywistość, stan faktyczny to także język, mowa – i to nie ta „poetycka”, sztuczna, zużyta w cudzych wierszach – tylko ta potoczna, żywa, obecna w rozmowie:
Dobry styl, czyli po prostu dobra właściwa mowa, jest ta, która najbardziej zbliża się do mowy, do rozmowy, a nawet wszystkie zwroty pisma, szczególniej kiedy się rozprawia o rzeczach poważnych, wyższych, powinny prostotą i szczerotą wchodzić w tok rozmowy prostodusznej, prosto serdecznej. To, co piszemy o rzeczach Bożych lub ojczystych, powinno być zrozumiałe dla każdego, kto kocha Boga i Ojczyznę, a zatem dla pokojowej, dla ekonoma, dla stangreta (czy, jak u was mówią: dla fornala) nawet. Nie idzie tu o to, aby sposób mówienia zniżać, zbłaźniać, skarczemniać. (...) wszakże katechizm jest prosty, ale razem poważny.
Do K. Łubieńskiej-Wodpolowej, ok. 10 stycznia 1854; XVII, 280
No, trzeba przyznać, wspólnymi siłami czynowniczych ukazów, politycznej nowomowy, tej minionej i tej współczesnej, uprawianej w sejmie przez wybrańców narodu, technicznego żargonu i bełkotu pseudointelektualnych mędrków, daleko udało nam się pobłądzić od tych słów.
Że Mickiewicz potrafił w sposób widoczny i od razu własnym ideałom sprostać, niech zaświadczy sukces czytelniczy Ballad i romansów: rozeszły się w Wilnie migiem, a najwięcej kupowały służące.
III
Styl
Jak ogarnąć Mickiewiczowską metodę dobierania i porządkowania słów? Jak ująć Mickiewiczowski sposób układania zdań w wersy, wersy zaś w strukturę wiersza, poematu, dramatu? Jak uchwycić owo coś, co by stanowiło differentia specifica jego stylu?
Wydaje się, że aby nie zabrnąć w szczególiki znane i już po stokroć opisane, rozsądne będzie przywołać zaraz na początku pojęcie, które niby to wykracza poza repertuar chwytów i numerów poetyckich, a w istocie może nadawać im kierunek. A zatem: postawa mentalna, pytanie o pozycję. Z dołu czy z góry, z pozycji słabości czy z pozycji siły? Postawa mentalna Mickiewicza: z góry, z pozycji siły, raczej w natarciu niż w odwrocie. Trzeba wszakże uważać, bo również tutaj zachodzą bardzo szczególne subtelności. Zdać by się mogło, że patentem na ów efekt, efekt siły, jest możliwie najgłośniejszy krzyk. Tak nie jest. Zgorszenie, święte oburzenie, gniew odsłaniają zazwyczaj słabość, bezradność, bezsiłę. Prawdziwą moc rażenia ma z pewnością ironia, co to celował w niej Słowacki. A góruje jeszcze nad nią drwina. Mickiewicz zdecydowanie w niej gustuje:
Car dziwi się – ze strachu drżą Petersburczany,
Car gniewa się – ze strachu mrą jego dworzany;
Ale sypią się wojska, których Bóg i wiara
Jest Car. – Car gniewny: umrzem, rozweselim Cara.
Reduta Ordona; I, 343
To zdumiewające: niezawodnym narzędziem mentalnej dominacji staje się pod piórem Mickiewicza opis. Zwykły opis, no, powiedzmy, czasem szczyptą drwiny czy też ironii podszyty. Beznamiętny, obiektywny, rzeczowy, a zdolny obnażyć przeciwnika dotkliwiej, niż by tego mogło dokonać najbardziej elokwentne wymyślanie:
Gdzieniegdzie drzewa siekierą zrąbane,
Odarte i w stos złożone poziomy,
Tworzą kształt dziwny, jakby dach i ścianę,
I ludzi kryją, i zowią się: domy.
Dalej tych stosów rzucone tysiące
Na wielkim polu, wszystkie jednej miary:
Jak kitki czapek, dmą z kominów pary,
Jak ładownice, okienka błyszczące;
Tam domy rzędem szykowane w pary,
Tam czworobokiem, tam kształtnym obwodem;
I taki domów pułk zowie się: grodem.
Droga do Rosji; III, 267
Opis objawia swoją specyficzną moc, stając się atutem poematu bądź nawet, pośród ruchomych piasków lepiej lub gorzej wymyślonej fabularnej historyjki, ostoją jego rzetelności i oddania prawdzie. Aby opis dostał tę szansę, trzeba go szanować, dać mu właściwą oprawę, odpowiednią przestrzeń i stosowny do przedmiotu czas. W Panu Tadeuszu