Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nadmorski klimat, urokliwy pensjonat…
Stenia Waleńczuk mieszka w Chłapowie. Uciekając przed samotnością, postanawia otworzyć nietypowy pensjonat: czynny wyłącznie od września do maja. W porze, kiedy najłatwiej odpocząć od codziennych trosk.
Niedługo w Poza sezonem pojawiają się pierwsi goście – piękna i elegancka kobieta wraz z nastoletnią córką borykającą się z licznymi problemami. Dziewczyna szybko zaprzyjaźnia się z rówieśnikiem – Maksem i wraz z nim wędruje śladami bohaterów jednej z książek miejscowego pisarza, co okazuje się być punktem zwrotnym w jej życiu.
Niespodziewanie w rodzinne strony przyjeżdżają dzieci gospodyni. Obarczają matkę swoimi problemami i są niezadowolone, że otworzyła pensjonat. Niedługo Stenia otrzymuje tajemniczy list, który spowoduje, że rodzina Waleńczuków będzie musiała zmierzyć się z trudną przeszłością.
Czy Poza sezonem stanie się bezpieczną przystanią dla zagubionych istot? Czy rodzinne sekrety wyjdą w końcu na jaw?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 326
Autorka: Sylwia Markiewicz
Redakcja: Zuzanna Wierus
Korekta: Zofia Siewak-Sojka
Projekt graficzny okładki: Aleksandra Zimoch
eBook: Atelier Du Châteaux
Zdjęcia na okładce: Shutterstock: Tumana, Wirestock Creators, natureman30, studio fotograficzne W Roli Głównej (zdjęcie autorki)
Redaktor prowadząca: Agnieszka Knapek
Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka
© Copyright by Sylwia Markiewicz
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2023
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8317-243-9
Dla mieszkańców Pomorza, Chłapowa i okolic
Fragmenty historii inspirowane twórczością Augusta Necla – pisarza z Chłapowa zwanego kaszubskim Sienkiewiczem.
Rattanowy fotel zatrzeszczał pod ciężarem drobnej, ale nieco zaokrąglonej kobiety. Mościła się tak już od dwóch minut, podkurczając nogi i rozkładając na nich dokładniej gruby koc. Na jej twarzy wyraźnie rysowała się satysfakcja: czekał ją już tylko ostatni etap, i to ten najprzyjemniejszy. Niechętnie oderwała plecy od oparcia i sięgnęła po czerwony kubek. Metalowy stół ze szklanym blatem stał niewzruszony, gdy łyk gorącej kawy znalazł się w ustach kobiety. Czy może być coś przyjemniejszego, niż promienie październikowego słońca padające na twarz? Nie, nie może: dla niej to prawdziwy bursztynowy skarb, taki darmowy, dostępny dla wszystkich.
Gdy była dzieckiem, łapała do słoika promienie przenikające przez liście drzew, po czym mocno zakręcała pokrywkę. Nieraz widziała, jak mama zamyka w słoiku przetwory na zimę. Jesienne plony z ogródka lądowały w spiżarce po to, by zimą cieszyć podniebienia domowników, spragnionych sezonowych owoców i warzyw. Dlaczego by więc nie zamknąć słońca w tym szklanym naczyniu i nie postawić go na półce między ogórkami kiszonymi a cukinią w zalewie octowej? Gdyby tak otworzyć w styczniu w pochmurny dzień jeden z takich słojów, wtedy lato choć na chwilę zagościłoby w ciemnych pokojach i smutnej kuchni. Tak sobie wymyśliła mała Stenia, która wierzyła we wróżki i dobre duszki, nawet gdy miała już dziesięć lat. Słoik z promieniami słońca powinien kosztować miliony, mówiła rodzicom, na co oni kręcili ze zdumieniem głowami, próbując z krainy fantazji sprowadzić małą marzycielkę na ziemię.
Chociaż dziś Stenia jest już raczej w wieku babcinym, wciąż jej się zdarza bujać w obłokach i nadal marzy, aby zamknąć to ciepłe, złote słońce w słoiku na zimę. Wolnym czasem cieszyła się od dwóch lat: emerytką została z dnia na dzień, chociaż początkowo trochę się bała. Sąsiadka ulicę dalej w ciągu pół roku od pozytywnej decyzji z ZUS-u dostała dwóch zawałów. Człowiek, który pracował całe życie, nie jest nauczony wstawać co rano bez celu. Dwa lata czekania, a to na listonosza, a to na wiosnę, a to na telefon od dzieci. Okazało się, że to tylko jej życie zwolniło, a świat pędzi dalej.
Córka z Niemiec dzwoni raz na miesiąc, syn w Warszawie, wiecznie zabiegany, prędzej wnuczki zadzwonią małe, by się pochwalić pierwszą piątką w szkole albo przedszkolnym narzeczonym. Dobrze, że Adaś został z nią w tym dużym domu. Wnuk wyjechał z rodzicami do Niemiec, po czym wrócił po trzech miesiącach, bo zupełnie nie mógł się tam odnaleźć, o co do dziś ma żal jego ojciec. Tu Adam zostawił jednak kolegów, szkołę i życie osobiste, a znajome kąty skrywały przecież dobre wspomnienia. Teraz studiuje w tygodniu, a w weekendy pracuje jako kelner w restauracji hotelowej w Trójmieście.
Stenia w nadmorskich hotelach przepracowała ponad dwadzieścia lat i tam też poznała swojego męża. Przyszedł ze znajomymi na dancing, wtedy takie potańcówki były popularne. Ciekawe, jak ci tam jest, Sławku, czy też kierujesz dźwigiem, jak tu, na dole? Czy może tam się nie pracuje, tylko leży na pachnącej łące? Często tak rozmawiała ze swoim zmarłym mężem: nie z żalem, a z uśmiechem. Zbyt wiele czasu już upłynęło. Wypłakała za nim mnóstwo łez, mimo że się wzbraniała, bo to było nagłe, niespodziewane rozstanie. Teraz zostały miłe wspomnienia przeżytych razem dni.
– Babciu! – Stenia aż się wzdrygnęła. Dobrze, że ubyło pół kubka kawy, koc niechybnie zarobiłby kilka przypadkowych czarnych plam. – Chodź, muszę ci coś pokazać! – krzyczał Adam zza kuchennego stołu, robiąc jeszcze ostatnie poprawki w zadaniu, które zleciła mu babcia.
On i laptop to dobrana para: Adam studiuje informatykę, ale przecież dla żadnego człowieka w wieku dwudziestu jeden lat internet nie ma tajemnic, dlatego zgodził się pomóc babci. Adam spędził nad tym projektem kilka wieczorów i był z niego bardzo zadowolony. Ciekawiło go tylko, co powie sama zainteresowana.
Stenia niechętnie odrzuciła koc; rozgrzane nogi owiał nieprzyjemny chłód. Wciągnęła w płuca orzeźwiające powietrze i poczuła zapach morza albo bardziej intensywny, balsamiczny zapach olejków eterycznych unoszących się w powietrzu. Tę specyficzną woń wydzielają igliwie oraz żywica, wypływająca z sosny bursztynowymi kroplami. Przywiane z wiatrem, oszołomiły ją. Wkroczyła po dwóch płaskich schodkach, popychając uchylone drzwi, odwiesiła kurtkę na ścianę z wystającymi haczykami, a następnie podeszła w stronę skupionego wnuka, siedzącego przy kuchennym stole. Nie odrywał oczu od ekranu laptopa, mimo że nie dało się nie słyszeć energicznego trzaśnięcia drzwiami.
Uchyliła pokrywkę, by sprawdzić, czy wywar nadal się gotuje, i usiadła na krześle tuż obok Adama, potarmosiwszy jego zmierzwione blond włosy.
– No, pokaż, Adasiu, co tam stworzyłeś, czy aby nie porwałam się z motyką na słońce albo z igłą na kopę siana? – Mimo że pytanie wskazywało na obawy kobiety, to w ogóle ich w sobie nie miała. Była pewna tej decyzji, nie bała się, bo i co miała do stracenia?
– Spójrz, babciu. – Adam przekręcił laptop w kierunku Steni, żeby lepiej widziała. – To na razie ogólny zarys strony, tak by to wyglądało.
Mrużąc oczy, wysiliła słaby już wzrok. Na główny plan rzucało się zdjęcie morza: nieduże spienione fale dobijały do piaszczystej plaży. Horyzont łączył niebieskozielone morze z błękitem słonecznego nieba. Takich zdjęć mieli dużo. Ona fotografowała w pamięci, gdy spacerowała wzdłuż brzegu, a Adam uwieczniał te zachwycające kolory natury telefonem. Oboje zgadzali się co do jednego: morze codziennie wyglądało inaczej. Jego oblicze zależało od pogody: słońca, zasnutego chmurami nieba, wiatru, który targał wzburzoną taflę, pory dnia czy kąta robienia zdjęcia. Za każdym razem inne, ale niezmiennie zachwycające.
W galerii odnalazła też zdjęcia swojego domu: pokoju, który przeznaczyła dla gości, oraz salonu, kuchni i ogródka. Nawet zakładka z informacjami o tym, co warto zwiedzić w pobliżu, przedstawiała wszystkie ciekawe miejsca Chłapowa i okolic. A ta mała miejscowość ma się czym pochwalić. Dolina Chłapowska zachwyca różnorodnością roślin. Na terenie tego rezerwatu można znaleźć unikatowe okazy; piękno nienaruszonej przyrody przyciąga wielu turystów i każdy po przejściu tego majestatycznego, wciąż naturalnego wąwozu odjeżdża zachwycony. Adam nie zapomniał też o latarni morskiej w Rozewiu, pobliskiej Jastrzębiej Górze i Władysławowie ani o szerokiej chłapowskiej plaży: piaszczystej z monstrualnymi klifami. Strona prezentuje się całkiem ładnie.
Chłopak, nie mogąc się doczekać reakcji babci, postanowił sam przerwać tę ciszę.
– Brakuje tylko jednego, babciu. – Adam zwrócił się do Steni poważnym tonem, bo i ten szczegół, o którym właśnie wspomniał, był niezwykle ważny.
Stenia podniosła wzrok, zastanawiając się, co wnuk ma na myśli.
– Nazwy, nazwy twojego pensjonaciku. Może Pokoje u Steni? – zaproponował ochoczo.
– Dlaczego pensjonaciku? – Uniesione brwi Steni zbliżyły się do siebie, gdyż to zdrobnienie ujmowało jej przygotowaniom do wydarzenia, jakim było otwarcie się na gości.
– Nie możemy się nazywać pensjonatem, bo to nazwa zastrzeżona. Mogą się nią posługiwać obiekty mające co najmniej siedem pokoi i oferujące gościom całodzienne wyżywienie. – Adam sprawdził dokładnie, ponieważ nie dawało mu to spokoju, gdy uzupełniał dane strony internetowej.
– No to ja się kwalifikuję: nikt głodny z tego domu nie wyjdzie. – Stenia wygładziła rękami spódnicę, nieco zirytowana tymi zasadami.
– Głodny może i nie, ale do siedmiu pokoi trochę ci jeszcze brakuje. Dlatego nazwa Pokoje u Steni sprawdzi się idealnie. – Delikatnie próbował tłumaczyć, widząc grymas na twarzy babci.
– Nie, ja już mam nazwę. – Przemyślała nawet i to, bo co miała robić w nocy, kiedy sen nie przychodził? – Poza sezonem – powiedziała triumfalnie.
– Ale jak to? Skąd ta nazwa? – Teraz Adam zmarszczył czoło, bo nijak się to miało do Muszelek, Słonecznych przystani czy Błękitnego żagla, które oglądał nie tylko w internecie, ale również tuż obok, jako że cała ulica była wypełniona pensjonatami o podobnych nazwach.
– To będzie wyjątkowy pensjonat, czy tam pensjonacik – poprawiła się, widząc minę wnuka, a tajemniczym głosem dodała: – Zamknięty w wakacje, a otwarty od września do maja.
– Co?! – Oczy Adama chwilowo przybrały wielkość dorodnych kasztanów. – Babciu, jak ty chcesz na tym zarobić?! Gdy sezon w pełni, ty chcesz mieć zamknięte? – Zaskoczyła go ta wiadomość: babcia nic nie wspominała, a to istotna informacja. No, chyba że celowo zataiła ją przed nim, by nie próbował jej odwieść od tego pomysłu. Już on dobrze znał podstępne babcine sztuczki. Jak chciała, to i tak wszystko było po jej myśli, choćby nie wiem, jak się starał udowodnić jej, że nie ma racji.
– A kto powiedział, że ja chcę na tym zarobić? Niepotrzebni mi turyści, którzy narzekają na brak pogody, pytają o parawany i przyjechali tylko po to, żeby plackiem leżeć na plaży, nawet przy załamaniu pogody, by tylko zrobić zdjęcie w morzu w kostiumie. Ja chcę mieć gości, którzy docenią morze o każdej porze roku, którzy przyjadą, bo chcą odpocząć od zgiełku, własnego życia, ponieważ ich głowy są nabite problemami, którym tylko nadmorski wiatr pomoże nadać nowy kształt, inny wymiar. Ja nie będę przyjmować turystów, a gości, którzy będą traktowani jak członkowie rodziny. Będą jeść z nami posiłki i oglądać z nami telewizję w salonie. Mają się czuć, jakby przyjechali do cioci Steni, a nie do bezdusznego hotelu, w którym będą tylko kolejnym numerkiem: pan z pokoju 301, pani z pokoju 421.
Ona już doskonale o tym wie: w końcu na hotelowych korytarzach spędziła sporo czasu. Bardzo lubiła tę pracę i gości, ale też niezmiernie przeszkadzały jej brak domowej atmosfery i brak interakcji między ludźmi. Każdy zamykał się w swoim pokoju i był tam sam sobie, bez integracji z otoczeniem, życzliwości innych, w izolacji. U niej będzie jak u rodziny.
– I napisz wielkimi literami – zakomenderowała: „Ciocia Stenia serdecznie zaprasza, domowe posiłki gwarantowane”.
Adam przewrócił parę razy oczami i podrapał się po głowie. Nijak się to miało do jego wizji marketingowej. Że też dał się namówić, i jeszcze w tajemnicy przed matką. Jak ona się dowie, szału dostanie, ale obiecał babci, że to będzie ich tajemnica. Wpisał dużą czcionką „Poza sezonem” w miejsce, w którym powinna widnieć nazwa, bo kłócić się z babcią nie miało sensu. Wyczuł, że ma wszystko dobrze przemyślane, i wiedział, że zmiana decyzji będzie niemożliwa.
Adam bał się teraz, żeby się nie rozczarowała. A co, jeśli nikt nie będzie chciał się tu zatrzymać? Przecież ludzie teraz potrzebują luksusów, basenów, stylowych pokoi. Jeszcze w wakacje nie byłoby problemu, okoliczne pensjonaty nie narzekają na brak turystów. Ale zima, w dodatku siedemset metrów od plaży? Przecież każdy pyta o balkon z widokiem na morze. Na co dzień raczej jest optymistą, jednak czarno to widzi. Dokończył wpisywanie danych, ale wiedział, że czeka go jeszcze kilka godzin pracy.
W tym czasie Stenia kończyła gotować zupę jarzynową, obmyślając kolejny punkt ze swojej listy. Niestety, w tym przypadku również musi prosić wnuka o pomoc, a właściwie o wyszukanie czegoś w internecie. Próbowała sama, ale jemu zdecydowanie lepiej to wychodzi. Dość już chodzenia z kąta w kąt, teraz przynajmniej będzie miała na co czekać: na gości. Przyjmie ich najserdeczniej, jak umie. Nawet trwający od dwóch lat remont domu też nie rozpoczął się bez powodu. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Jesień zapowiada się ciekawie. Wizualizacja przyszłości wprawiła Stenię w dobry nastrój, dlatego z uśmiechem stawiała przed wnukiem talerz parującej, pachnącej zupy.
– Babciu, czy przyjechali? – Po drugiej stronie słuchawki dało się słyszeć zatroskany głos.
– Nie martw się, przyjechali, robią, co trzeba – odparła ze spokojem, nie spuszczając z oka dwóch mężczyzn. Byli dość młodzi, ale widać znali się na swojej pracy. Minęło zaledwie dwadzieścia minut, a panowie jakby kończyli.
– Że też dziś musiałem mieć to zaliczenie – pomstował wnuk – inaczej bym wszystkiego dopilnował.
– Adasiu, mówię ci, że wszystko w porządku, skup się na nauce, jak przyjedziesz, obejrzysz efekty. To na razie, czekam z obiadem, pa. – Stenia spławiła wnuka, żeby zajął się swoimi sprawami.
I tak jej wiele pomógł: gdyby nie on, chyba by się nie odważyła na ten krok. Znów sięgnęła po czerwony kubek, odkładając w jego miejsce telefon. Naciągnęła zielony koc aż pod samą szyję; miękkie włosie przyjemnie miziało policzki. Dziś słońce schowało się za gęstymi chmurami. W ogóle nie widać błękitnego nieba.
Ponuro, nawet dom sąsiadów nie raził dziś w oczy. Przy odrobinie słońca wściekły pomarańcz dawał po oczach niczym długie światła w aucie. Sąsiad zarzekał się, że wybór koloru był tak przemyślany, żeby turyści nie mieli problemu z trafieniem na kwaterę, ale jej się wydaje, że nie do końca: pewnie majster, który mieszał farby, nalał nieodpowiednią porcję pigmentu. Nieraz widziała tę ekipę, gdy tak przesiadywała przed domem. Im barwniki w głowie nie były, a to, co dolewali do kubków. Na herbatę to nie wyglądało. Sąsiad widział, ale oko przymykał, bo o ekipę dziś trudno. Gdy zobaczył intensywny kolor, ze złości się zrobił czerwony jak indor. Zamówił u nich elegancki ceglasty, słyszała, jak rozmawiał z nimi kilka dni wcześniej. Kontrastujący z brązowym dachem i okiennicami. Majster zapewniał, że jak wyschnie, to wyblaknie. Nie wyblakł, przeciwnie: w słońcu jarzy się niczym jęzor ognia, a zachwytu na twarzach sąsiadów i turystów nie widać – maluje się na nich jedynie szyderczy uśmiech.
No właśnie: turyści. Gdzie oni się podziali? Zupełnie tak, jakby jesienią morze odpłynęło i nie warto już było na nie spojrzeć. Gdy latem przesiadywała w swoim rattanowym fotelu, co chwilę ktoś przechodził obok, stukając klapkami, i pytał, gdzie tu jest jakiś sklep spożywczy, w którą stronę kościół, gdzie można dostać płaszcze przeciwdeszczowe.
Jednym takim to nawet użyczyła worki na śmieci, by chociaż na głowy ponaciągali, bo ulewa ich zastała w drodze, a było im spieszno i nie chcieli przeczekać. Wyglądali komicznie. Śmiech dzieci rozchodził się z okolicznych placów zabaw, a dla równowagi wtórowały im kłótnie małżeńskie o to, kto ma nieść tobołki, zabawki i koce. A zapachy dochodzące z barów tak się mieszały, że czasem nie mogła wyczuć aromatu kawy. Pieczarkowa z pulpetami, gołąbki z ogórkową – od samego wąchania człowiek robił się głodny. Uliczka przed ich domem prowadziła wprost na plażę, a gdyby iść w drugą stronę i skręcić w prawo, to do Doliny Chłapowskiej. Tam też często kierowała turystów, mówiąc, że tutaj u nich to nie tylko morze, ale też więcej miejsc jest wartych obejrzenia.
Jesień nad morzem ma swój urok: kto raz przyjedzie, na pewno powróci. Co prawda, większość kramów była już pozamykana, niektóre bary także, atrakcji dla dzieci mniej, ale są i plusy. Nie ma tłoku, kolejek w sklepach, nie trzeba wstawać wcześnie rano, żeby zająć miejsce na plaży. Czasem, idąc wzdłuż brzegu, nikogo się nie mija. Wyraźnie słychać szum fal i krzyk mew. Wiele odgłosów i dźwięków, których w letnim gwarze nie doświadczymy.
To idealny czas, żeby się oderwać od nurtujących nas problemów, zmierzyć się z nowymi wyzwaniami, przemyśleć życie, i to właśnie na takich gości Stenia będzie czekać: na tych, którzy docenią urok jesieni, klifów skąpanych w zachodzącym słońcu. Zachwycą się złotem i czerwienią liści w nadmorskich lasach, a zapach sosnowych igieł, zmieszany z morskim powietrzem, pozostanie dla nich pięknym wspomnieniem. Nie mówiąc już o dużej dawce jodu: aż się prosi, by spacerować kilka godzin dziennie.
Panowie za płotem wkładali narzędzia do obszernej grafitowej skrzynki. To znak, że czas się rozliczyć. Odrzuciła naprędce ciepły koc, wstała energicznie, chwyciła się za kieszeń, sprawdzając, czy pieniądze, które przyszykowała, nadal tam są.
– Pani Waleńczuk, i jak się podoba? – Jeden z mężczyzn, przeliczając otrzymaną gotówkę, próbował zmusić milczącą kobietę do choćby niewielkiej pochwały.
Stenia zrobiła dwa kroki w tył, by objąć wzrokiem szyld powieszony z prawej strony bramy. Skrzyżowała ręce pod piersiami, przyciskając do siebie granatową puchatą kamizelkę, i zmrużyła oczy. Na brązowym tle niczym letnie słońce świeciły złote litery. „Poza sezonem – pensjonacik czynny od września do maja – zapraszamy”. Pod spodem adres i numer telefonu Steni, w rogu przyciągał oko dorodny słonecznik z dobrze widocznymi czarnymi nasionkami.
Dlaczego wybrała właśnie słonecznik, by ozdobić szyld? Wystarczyło zajrzeć do jej ogródka. Wzdłuż prawej strony płotu stoją z głowami już pochylonymi od ciężkich kwiatostanów. Kilka dorodnych, na grubych zielonych nogach, kłania się spacerowiczom, a niebawem będą witać przyjeżdżających gości. Co prawda, żywot kwiatów już się kończy i wymagają obcięcia. Duże, sercowate liście już nie są takie zielone, ale we wrześniu prezentowały się elegancko i tak też wyglądają na banerze.
Uśmiechała się do siebie, jeszcze długo tak stojąc, nawet gdy panowie już odjechali. Dla nich to tylko kolejna praca, ale dla niej to nowe rozdanie, następny etap w życiu. Ileż to razy podejmowała wyzwania? Zaczyna się od pomysłu, marzenia, a potem pokonuje się pierwszy schodek, drugi, trzeci, czasem musimy się cofnąć, a czasem spadamy z hukiem, bo źle oceniliśmy swoje możliwości. Ale czy te dwa obolałe pośladki to powód, by przestać próbować, przestać marzyć? Poddają się słabi, ci, co odpuszczą i toną w codziennym nieszczęściu. Ona do nich nie należy. Nieraz się potykała, idąc wyboistą drogą, ale nie dała się i teraz mądrzejsza, z doświadczeniem życiowym, chce próbować dalej.
Córce i synowi nic nie powiedziała. Już ona wie, jak zareagują. Pewnie im się wyda za stara. Co zrobić, że rodzice dla dzieci zawsze są za starzy. Na seks, na frywolny taniec i głupkowaty śmiech, za starzy na morsowanie i fioletowy kolor włosów, na działalność i pensjonat. To oczywiste, więc nie powie nic, jak długo się da.
Na emeryturze jest już dwa lata, a dzieci przyjeżdżają tylko na święta, i to nie na każde. Olga dzwoni, co prawda, ale do syna, a Tomasz wymawia się pracą i tylko okazyjnie wybierze jej numer na Dzień Babci czy Dzień Matki. Przestała już czekać, czy i kiedy ją odwiedzą, ma prawo zarządzać własnym czasem. Emerytura to nie wyrok, a emeryt to nie więzień swojego wieku.
Stenia pewnie by tak stała następny kwadrans, wpatrując się z dumą w szyld, gdyby nie trzaśnięcie furtki przed domem obok. Odwróciła głowę. W jej kierunku dziarskim krokiem zmierzała Wiesława. Chodziły razem do liceum, mieszkała obok, w domu jednorodzinnym. Obecnie tylko z mężem, ale wnuk często ją odwiedza. Ciekawość przygnała ją aż przed samą bramę Steni. Wiesia zasunęła polar pod szyję, kuląc się przed wiatrem, i stanęła obok rozpromienionej sąsiadki, której twarzy nie opuszczał grymas satysfakcji.
– Chyba oszalałaś – stwierdziła, przeczytawszy już po raz trzeci napis na reklamie. Teraz przekierowała wzrok na przyjaciółkę.
Dobrze się znały, w liceum nawet startowały do tego samego chłopaka. Co to była za rywalizacja! Ani jedna nie chciała odpuścić, ani druga. Stosowały na nim rozmaite kobiece sztuczki, by ten tylko zwrócił na nie uwagę. I udało się im to świetnie. Raz z jedną szedł na spacer, a potem drugiej pomagał w matematyce. Innym razem oddał zgubiony szalik lub zeszyt, który nie wiadomo dlaczego znalazł się w jego teczce. W końcu chłopak był tak skołowany, że zaczął unikać obu dziewczyn, bo nie wiedział, którą wybrać, jak się potem przyznał koledze. Onieśmielony ich nachalnością, uciekał od swoich adoratorek, aby już po pół roku zacząć się prowadzać z Małgośką z Gdyni. Nienawiść do owej panny tylko zbliżyła rywalizujące dziewczyny do siebie. I tak z konkurentek stały się dobrymi przyjaciółkami. Co prawda, ich drogi po liceum się rozeszły, ale ponownie zbiegły, ponieważ Stenia przeprowadziła się po ślubie do męża i zamieszkała tuż obok domu Wiesi.
– Co ci się nie podoba? – Stenia przewiercała przyjaciółkę wzrokiem.
– Tak, wiem, mówiłaś o pensjonacie, mówiłaś, ale zapomniałaś dodać, że gości chcesz przyjmować na zimę. Przecież nikt tu nie przyjedzie. – Wiesia machnęła ręką w kierunku domu Steni. – Hotele stoją puste, pensjonaty zamyka się na zimę. Niektóre otwiera się tylko na sylwestra. Ty chyba zapomniałaś, że nie masz widoku na morze, a idzie się tam dobry kwadrans, a w twoim wieku jeszcze dłużej. To już nie te czasy, ludzie chcą wygód, wykostkowanych parkingów, pachnących mydełek, spa, jacuzzi z bąbelkami, podgrzewanych basenów… – wymieniała, zaskoczona pomysłem sąsiadki, Wiesia.
– Ja nie chcę takich turystów, którym tylko luksusy w głowach, wolę gości, którzy przyjadą, żeby pomyśleć o życiu, większych problemach i mniejszych. Przyjadą na urlop do cioci Steni, a ja ich otoczę życzliwością, podam dobre jedzenie, pozwolę im podumać i porozmyślać w ciszy. Niech leczą u mnie popękaną duszę. Przecież każdy choć raz chciał w swoim życiu wszystko rzucić i wyjechać jak najdalej od domu, od problemów. Ja bym chciała właśnie takich gości. – Stenia spojrzała na Wieśkę buńczucznie, nieco bujając w obłokach własnego wyobrażenia o tym miejscu.
– Ty nie pensjonat planujesz otworzyć, tylko przytułek dla desperatów – zarechotała złośliwie Wiesia. – Jeszcze tylko linę w ogrodzie uwiąż, i gotowe, w sam raz na ich powitanie. A i hasło zmień na tej reklamie: „Ciocia Stenia ulży Ci w cierpieniu”, i zamiast tego słonecznika, szubienica – zaśmiała się ze swojego czarnego dowcipu, bo widziała to dokładnie oczami wyobraźni.
– Przed domem stoi drzewo, moja droga – jak na komendę obie zadarły głowy do góry, podziwiając okazałe drzewo, które już dawno wyrosło ponad dach – a sznur przyszykuję, a i owszem, ale dla ciebie. Jak cię będzie zazdrość zżerać, kiedy goście będą wypoczywać w ogrodzie. Lina będzie czekać, jakbyś tego przeżyć nie mogła, może akurat nie na sośnie, lepiej na tej jabłonce za domem, coby cię nikt przypadkiem nie znalazł.
– No, teraz się wysiliłaś z tym żartem. A dowcipu odmówić ci nie można, bo kto by wymyślił lepszą farsę niż zamknięcie pensjonatu w sezonie. Trzy miesiące lata, tłumy turystów, kasa płynie z każdej strony, ceny za pokoje szaleją, a u ciebie zamknięte. Masz żyłkę menadżerki, nie powiem – zaśmiała się głośno – tylko się na tej linie nie powieś z rozpaczy, że będziesz miała pusto całą zimę.
Wiesia ostentacyjnie popukała się w czoło i odwróciła się, zostawiając zdegustowaną Stenię. Zniknęła po chwili na swoim podwórku jak duch, a właściwie mara, bo pozostawiła po sobie niesmak. Stenia brak wiary w swój pomysł dostrzegła już w oczach Adama, który tworzył stronę internetową, a teraz wyśmiała ją przyjaciółka, i to dosadnie. Trudno, ważne, że ona wierzy. Przecież, jak nikt nie przyjedzie, nic się nie stanie, oprócz gromkiego: „a nie mówiłam” Wieśki, które rozniesie się po całej okolicy. Przecież jej nie chodzi o tłumy, do dyspozycji gości i tak przeznaczyła na razie tylko jeden pokój z łazienką, ale dwudziestotrzymetrowy z pięknym skosem, który może pomieścić pięcioosobową rodzinę. Jej wystarczy na sezon jedna miła osoba, którą będzie mogła się zaopiekować i którą odpowiednio ugości, żeby dobrze wspominała wyjazd nad morze.
A Wieśka niech lepiej idzie obiad gotować, bo jak mąż wróci z piwnego spaceru, będzie niezadowolony, jeśli zobaczy na stole pusty talerz. Ma donośny głos i Stenia już nieraz słyszała jego gromkie pokrzykiwania, jak mu coś nie smakowało. To trudny człowiek, przyjaciółka nie ma lekko. Gdy tak posłucha jego zrzędzenia i czepialstwa, jest pewna, że lepiej nie trzymać takiego w domu, a żyć w samotności i mieć święty spokój na stare lata. Gbur i prostak jeden: gdy był młodszy, to i z pięściami się na Wieśkę rzucał, a ona uciekała do nich, dopóki mu złość nie minęła.
Jej Sławomir musiał często interweniować, nie mógł patrzeć na coś takiego. U nich też różnie bywało, jak to w małżeństwie, kiedy mocne charaktery się pod jednym dachem zejdą, ale mąż nigdy nie podniósł na nią ręki. Wychodził, trzasnąwszy drzwiami, na długi spacer, żeby głowę przewietrzyć i nerwy. Wracał spokojny, gotowy do rozmowy, po dobrym posiłku, który dostał od żony, zapominał, o co im poszło, a i ona zdążyła ochłonąć. I tak tych ponad dwadzieścia pięć lat przeżyli, aż wypadek zabrał go na zawsze.
Chwyciła ze stolika kubek z resztką kawy i weszła do ciepłego domu. Spojrzała jeszcze naprzeciwko, gdzie, oprócz pomarańczowego pensjonatu u sąsiada, na posesji stały dwa trzypiętrowe budynki, a pomiędzy nimi plac zabaw, trampolina, basen. Czy może konkurować z nimi? Ten widok nagle ją przytłoczył: nie gadanie sąsiadki, a okazałe budynki po przekątnej. Skarciła się szybko za tę chwilę zwątpienia i zamknęła z hukiem drzwi, jakby chciała zatrzasnąć je przed nosem tym myślom, które ją przed chwilą nawiedziły.
Oczy młodego mężczyzny powędrowały na czerwone cyfry. Budzik pikał, wskazując szóstą trzydzieści. Wyskoczył z łóżka, i to dosłownie, by nie dać lenistwu żadnych szans. Wsunął luźne spodnie dresowe, T-shirt i pomknął do łazienki, by obmyć twarz zimną wodą. To zawsze działa na każdego śpiocha. Adidasy i polar z kapturem już czekały. Gdy się chce systematycznie biegać, trzeba być dobrze przygotowanym i nie szukać sobie wymówek. Sam nie wiedział, skąd miał w sobie tyle obowiązkowości i determinacji. Może po ojcu, bo z mamą różnie bywało, raczej nie należała do osób, które dążą do celu, częściej uginała się pod wpływem innych. Poranne bieganie było dla niego jak terapia, tylko że tutaj on był sobie mentorem.
Tysiące myśli przelatywały mu przez głowę, gdy biegł po mokrym piasku wzdłuż morza. Zajęcia miał dziś dopiero od dziewiątej trzydzieści, zdąży się jeszcze wyszykować i wyjść na przystanek. Czas zrobić prawo jazdy: to ciągłe uzależnienie od transportu publicznego bardzo mu doskwierało. Ogromna strata czasu, niekiedy go kumpel jakiś podwiezie, jak jedzie od Jastrzębiej Góry, ale na co dzień to nie ma zmiłuj, spóźnienie nie byłoby mu wybaczone, bo kolejny środek transportu jechał dopiero za kilkadziesiąt minut. Babci też mógłby pomóc, wożąc ją do Trójmiasta czy na większe zakupy, ale też do jej brata i Łucji jest tych kilkadziesiąt kilometrów. Dziwnie mu się mówi do Łucji „prababcia”, zresztą Stenia też mówi do niej po imieniu, jakby chciała odmłodzić matkę, powstrzymać jej starość.
Uczelnia, którą wybrał, by studiować informatykę, znajdowała się w Gdańsku. Dyplom inżyniera miał mu zapewnić ciekawą pracę. Interesowały go administracja systemów i sieci komputerowych, zapewnienie bezpieczeństwa informacji. Projektowanie aplikacji mobilnych, ostatnio tak modnych, również było w kręgu jego zainteresowań, bo to dobrze płatne zajęcie. Nie tylko na wykładach, ale też samodzielnie zgłębiał dodatkową wiedzę, ponieważ wciągnął go ten komputerowy świat.
Jeszcze kilka lat temu ojciec mówił, że da mu pieniądze na prawo jazdy na osiemnaste urodziny, ale ta obietnica nie została spełniona. Był wściekły, że syn nie został w Niemczech, że wrócił do Polski. O ile rozumiał, że musi ukończyć liceum, to gdy oznajmił mu, że wybrał uczelnię w Polsce, zdenerwował się i odseparował od niego zupełnie, żeby dać mu nauczkę: smarkacz przecież nie będzie rządził. Żadnej kasy nie dostanie, bo nie zrobił tego, co chciał ojciec. A on wyjechał jakieś dziesięć lat temu za granicę, miał tam dobrą pracę i w ciągu kilku lat awansował na kierownika marketingu firmy produkującej garnki. Często jeździ po całych Niemczech, a zdarzały się i delegacje na całym świecie. Dzięki temu dobrze zarabiał. Niemiecki znał wcześniej, więc szybko się wdrożył w nowe obowiązki, a życie poza granicami kraju bardzo mu odpowiadało.
Matka dojechała do ojca, kiedy Adam miał szesnaście lat, i rozpoczęła poszukiwanie pracy. Uzgodnili, że syn dołączy do nich po ukończeniu liceum, a do tego momentu zaopiekuje się nim babcia. Tylko że nikt go nie pytał o zdanie i choć im się to wydawało oczywiste, Adam nigdy nie zaakceptował ich planu. Dlatego decyzja Adama o studiach w Polsce sprawiła jego rodzicom ogromny zawód. Mimo że pojechał do nich na trzy miesiące, by spróbować, się jakoś zaaklimatyzować, nic z tego nie wyszło.
Adam znał dobrze język niemiecki, ojciec tego dopilnował: chłopak od najmłodszych lat uczęszczał na prywatne lekcje. Nie zmieniało to faktu, że nie lubił mówić po niemiecku, nie czuł też kultury, którą tam zastał. Nie znalazł przyjaciół, nie podobała mu się okolica. Samo centrum Hamburga było ciekawe dla zwiedzających, ale co potem? Dużo wszechobecnego betonu; mimo parków i pojawiającej się zieleni, brakowało mu przytulności, choć się mówiło, że to jedno z najbardziej zielonych miast w Niemczech. Obejrzał wiele ciekawych zabytków, pięknych, ale jak dla niego – na chwilę.
Gdy odwiedził dawną wioskę rybacką Treppenviertel, przespacerował się wąskimi uliczkami, białe domy, kwieciste ogrody i te schody, które prowadziły na brzeg Łaby, a które tak bardzo przypominały mu zejście z klifów wprost na chłapowską plażę, sprawiły, że bardzo zatęsknił za rodzinną okolicą. Męczyły go zgiełk, pośpiech i samotność w tłumie ludzi.
Ojciec próbował go przekonać, że pewnie szybko pozna wiele osób. Nie przyjmował do wiadomości, że może być inaczej. A może to nie tylko okolica i obca ziemia, a ojciec, który chce wszystko kontrolować? Na jego trudną decyzję wpłynęło wiele czynników i mimo że spodziewał się ojcowskiego niezadowolenia, które poczuje aż w Polsce, był pewny swej decyzji. To nie dla niego: wracał do Chłapowa z przyjemnością. Wcześniej uzgodnił to z babcią i dopytał, czy weźmie go pod swoje skrzydła na następne pięć lat nauki.
Widział, jak bardzo się ucieszyła, chociaż nigdy go do tego nie namawiała. Czy to takie dziwne, że nie chce żyć w innym kraju, mimo że jego pensja byłaby kilkakrotnie wyższa niż tu, bo ojciec już zadbał o to, by Adam zyskał tam dobrą posadę? No właśnie, ojciec pracę też by mu wybrał. Lubił kontrolować wszystko i wszystkich i bardzo go denerwowało, że życie jego syna nie wygląda tak, jak by tego sobie życzył.
Adam długo myślał, czy wybrać studia dzienne, czy zaoczne. Po rozmowie z babcią wybrał tę pierwszą opcję. Stenia powtarzała, że wnuk porządniej się nauczy, bo codziennie. Adama martwił tylko brak własnych pieniędzy, ale i to niedawno udało mu się ogarnąć. Znalazł pracę na weekendy jako kelner w jednej z hotelowych restauracji. Ten pomysł również pochodził od babci, która podstawiła mu ogłoszenie pod nos. Dziwnym trafem dostał tę pracę bez zbędnych pytań rekrutacyjnych, jakby czekała na niego. Mówił babci kilka razy, że to trochę podejrzane, ale ona milczała. Doskonale pamięta, gdzie pracowała przed emeryturą. Pewnie poleciła go znajomym, wstawiła się za nim, tego nie wiedział do końca, ale babcia zawsze miała tajemniczy wraz twarzy, gdy o to pytał.
Koledzy z uczelni czasem się dziwili, gdy mówił, że mieszka z babcią, byli zaskoczeni, że wytrzymuje gderanie staruszki. Mówili tak tylko ci, co jej nie znali. Babcia nie czepiała się go ani o późne powroty, ani o naukę, a na dodatek gotowała pyszne obiady, a kanapki robiła tak syte, że nieraz zapełniły żołądek zgłodniałemu koledze Adama. Dobrze mu tutaj. Długo męczyły go wyrzuty sumienia, że nie pojechał za rodzicami, że im się postawił. Rodzina powinna się przecież trzymać razem, a on ją podzielił. Rozmowa z mądrą babcią nieco jednak uspokoiła sumienie. Przekonała go, że to jego życie i nie zawsze to, co daje szczęście rodzicom, uszczęśliwia również dzieci.
Jako kelner trochę zarabiał, i do tego dochodziły niemałe napiwki. Płacili też za imprezy firmowe, na które udawało mu się znaleźć czas w tygodniu, trochę kosztem zajęć, ale to taki ekstra dochód, który zawsze się przyda. Teraz zbiera na prawo jazdy, więc odkłada każdy grosz. Nie daje babci pieniędzy na życie, boby się obraziła. Mówiła, że mama jej coś dorzuca od czasu do czasu, i żeby sobie tym nie zaprzątał głowy.
Adam bardzo się ucieszył, gdy babcia poprosiła go o pomoc z tym pensjonatem. Choć trochę mógł się jej odwdzięczyć za pyszne posiłki i opiekę. Utworzenie strony internetowej to dla niego żaden problem: lubił to robić, bardziej martwił go sam pomysł babci, że latem chce się odciąć od turystów. Chciała, by dom w letnie miesiące pozostawał do dyspozycji rodziny, córki i syna, no i wnuków, aby się mogli swobodnie czuć w rodzinnych progach. Z marketingowego punktu widzenia to fatalny pomysł, ale widząc te dwa ogniki w oczach starszej kobiety, sam zaczął wierzyć, że się uda, że będą goście. Zresztą wiadomo, że ona nie robi tego, by zarobić, a po to, by poczuć się potrzebna, by zagłuszyć samotność.
Adam skręcił w drugą uliczkę, zwolnił, wyrównał oddech. Już widać sosnę górującą nad ceramiczną dachówką domu babci. Przystanął jeszcze na chwilę przed brązowym szyldem. Na tle zielonego, drewnianego płotu prezentował się bardzo dobrze. Idealnie się zmieścił, bo dalej ogrodzenie zdobi kamienny filar. Ten niezbyt wysoki płot uroczo zaprasza do środka, a nie odgradza od ludzi. Pchnął czarną kutą bramę, która sięgała mu do klatki piersiowej. Zdyszany wbiegł po dwóch schodkach, szarpnął klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Nauczony, że z babcią nigdy nic nie wiadomo, klucze zawsze zabierał ze sobą. Zanurzył się w ciepłym korytarzu długiego, ale niezbyt wysokiego domu z poddaszem. Zaraz po wejściu do kuchni jego wzrok przykuł wibrujący aparat telefoniczny, który jakby przykleił się do swojego miejsca przy oknie, gdyż jego właścicielka znowu o nim zapomniała. Ledwo co łapczywie wychylił szklankę wody, dało się słyszeć szelest z przedpokoju i głośne sapanie, nie mniejsze niż jego po tym porannym biegu.
– Babciu, dlaczego nie zabierasz ze sobą telefonu? – Adam spojrzał na okienny parapet, a po chwili z wyrzutem w stronę babci, która nie miała w zwyczaju zabierać telefonu ze sobą, co irytowało wnuka.
Podszedł pospiesznie, by odebrać z rąk staruszki dwie siatki, które wyglądały na dość ciężkie. Postawił je na beżowych blatach, po czym spojrzał ponownie na telefon i postanowił upomnieć babcię.
– Nie zabierasz ze sobą telefonu? – Adam spojrzał na Stenię mocującą się z rękawem płaszcza. Kobiecie w końcu udało się wyszarpać mankiet ażurowej bluzki.
– A po co mi na zakupach telefon, i tak bym nie odebrała, bo nie miałam wolnej ręki. Ja nie zamierzam być niewolnicą technologii, jak coś ważnego, to jeszcze raz zadzwonią. – Poirytowana tą uwagą wnuka, Stenia odwiesiła płaszcz i zabrała się do rozpakowywania zakupów. Nie czuła potrzeby, by nawet podchodzić do tego ustrojstwa. Gdy jednak Adam stał i milczał wymownie, westchnęła i powiedziała:
– Jeśli możesz, sprawdź, kto dzwonił.
Chłopak ochoczo sięgnął po aparat, nie rozumiejąc niechęci babci do telefonu. W końcu po to wymyślili telefon komórkowy, żeby nosić go w kieszeni i wszędzie ze sobą zabierać. Jak widać, ten tutaj pełnił tylko funkcję stacjonarną: miał swoje miejsce na parapecie w kuchni, a jego właścicielka była na piętrze, w ogrodzie, w sklepie, u sąsiadki i zupełnie jej nie obchodziło, że ktoś może chcieć się z nią skontaktować w ważnej sprawie. Adam już nie miał z tym problemu, gdyż nauczył się harmonogramu babci. Najłatwiej było się z nią połączyć, kiedy gotowała.
– Babciu, wiszą trzy nieodebrane połączenia z tego samego numeru, ale to jakiś nieznany. – Adam długo wpatrywał się w wyświetlacz.
– Więc oddzwoń, jak możesz – z lekkością w głosie powiedziała Stenia. – To pewnie jakaś reklama – dodała, zupełnie niezainteresowana.
Po trzech sygnałach odezwał się kobiecy głos.
– Słucham?
– Dzień dobry, ktoś dzwonił z tego numeru telefonu trzy razy jakieś dziesięć minut temu. To telefon mojej babci Steni Waleńczuk, czy mogę w czymś pomóc? – powiedział Adam z charakterystyczną dla siebie skrupulatnością.
– Czy to pensjonat Poza sezonem? – zaświergotał ciepły kobiecy głos.
– Tak, tak, dobrze się pani dodzwoniła – zapewnił szybko zaskoczony Adam.
– Chciałabym zapytać, czy macie wolny pokój od 20 października… to chyba poniedziałek. Na pięć dni. – Głos kobiety, na początku pewny, z końcem zdania jakby przycichł. Dało się w nim wyczuć nutkę obawy lub zamyślenia.
– Proszę chwilę zaczekać – chrząknął – sprawdzę w kalendarzu. – Mówiąc to, skierował nieco przerażony wzrok na babcię, która, gdy tylko usłyszała o pensjonacie, zamarła w bezruchu.
Kobietę na chwilę zatkało. Co innego planować, że kiedyś będą goście, a co innego, kiedy to dzieje się już tu i teraz.
– Wolne, wolne – wyszeptała do wnuka, opierając się o blat kuchenny, bo emocje dały o sobie znać.
– Tak, mamy wolny pokój w tym terminie, czy mam dla pani zarezerwować? – Wysilił się na beznamiętny ton, by nie zdradzić swojej rozmówczyni, jak bardzo się cieszy. – A ile osób? – Adam zapisywał coś naprędce znalezionym długopisem na kawałku kartki leżącej obok chlebaka. Cokolwiek na niej ktoś zaznaczył, nie było to tak ważne, jak wiadomość, którą właśnie zapisywał. Pożegnawszy się kulturalnie z nieznajomą kobietą, zakończył rozmowę. Zauważył, że spociły mu się ręce, co wywołało u niego wesołość. Nie podejrzewał, że będzie się stresował pierwszymi gośćmi. W końcu przyjadą do babci, i to ona będzie miała urwanie głowy, jednak tu mieszka, więc jego to też dotyczy, pewnie bardziej, niż mu się na razie wydaje.
– Pierwsi goście, pierwsi goście! A niech to choinka w lipcu bombkami strzeli – zaklęła w swoim stylu Stenia, klaszcząc w ręce, po czym uwiesiła się na szyi wnuka, całując go po nosie, policzkach, czole, gdzie tylko mogła, zanim zaczął jej się wyrywać. Ogarnęła ją radość zwycięstwa.
– Babciu, puść, bo mnie udusisz – nie ciesz się tak, będziesz mieć dużo roboty: to już od poniedziałku – śmiał się głośno, uradowany entuzjastyczną reakcją babci.
Ze względu na nią bardzo chciał, żeby choć jedna osoba przyjechała tej jesieni. Nie mówił jej też, ale wystawił ich pokój do wynajęcia na wielu portalach turystycznych, a nawet dał taką płatną reklamę, żeby być w czołówce wyszukiwania, a nie gdzieś na ostatnich stronach. Jak widać, opłaciło się, i zupełnie nie miał na myśli zarobku.
– Muszę zrobić listę zakupów, wymyślić menu, ogarnąć pokój… wyliczała Stenia, chodząc wzdłuż szafek kuchennych.
– Zaczekaj, babciu, musimy sobie coś wyjaśnić. – Ton Adama zmienił się na bardziej stanowczy.
Przystanęła na chwilę, zastanawiając się, czemu wnuk zakłóca jej triumf.
– Nie odbierałaś telefonu i przez to mogłaś stracić pierwszego gościa, ta pani pewnie dzwoniła i w inne miejsca. Ludzie mają teraz bardzo dużo propozycji, jak w jednym miejscu ktoś nie odbiera, dzwonią do następnego. – Uzmysłowił to sobie, gdy zobaczył nieodebrane połączenia z nieznanego numeru. Nie chciał wtedy jeszcze strofować babci, ale co by było, gdyby ta kobieta powiedziała, że już dziękuje, że znalazła inny pokój? Babci by chyba serce stanęło.
– A może ja już straciłam jakiegoś gościa? – Zmartwiła się, uświadomiwszy sobie, że zupełnie zapomniała, że teraz ten telefon jest o wiele ważniejszy niż przed założeniem pensjonatu.
– Nie martw się, na pewno nie, ale proponuję, żeby na stronie jednak wpisać mój numer, bo ja zawsze odbieram albo oddzwaniam, co ty na to? – zapewniał uspokajającym tonem, żeby już się tym nie dręczyła.
– Nie sprawi ci to kłopotu? – Po chwili zastanowienia Stenia stwierdziła, że wnuk ma rację. Ona ma ambiwalentne podejście do telefonu, nie takie, jak powinna mieć kobieta interesu.
– No wiesz, nie przewiduję codziennego ataku gości, raczej dwa razy w sezonie. – Adam mrugnął do niej, a ta poczochrała jego blond kędziorki, grożąc mu palcem, że żartuje z jej pomysłu.
– Dobrze, dobrze, w takim razie podaj swój numer, tak będzie lepiej. – Stenia machnęła ręką, biorąc się do rozpakowywania zakupów, które czekały, aż kobieta nieco ochłonie po dobrej nowinie.
– No, to teraz już mogę powiedzieć mamie, skoro mamy pierwszego gościa – stwierdził z zadowoleniem w głosie.
– Co?! W żadnym wypadku, jeszcze nie! – krzyknąwszy w kierunku wnuka, Stenia pogroziła mu na nowo palcem, marszcząc surowo brwi.
Po chwili prawie pobiegła po schodach do pokoju dla gości, by sprawdzić, co tam należy uporządkować. W oczach Adama jakby ubyło jej z dziesięć lat, gdyż babcia brała naraz po dwa schody, żeby nie tracić czasu. I na kręgosłup przestała narzekać, a zauważył przy wejściu do domu, że łapała się za krzyż i masowała ukradkiem, stawiając ciężkie siatki. Babcia nigdy jeszcze nie biegała, ale teraz podskakiwała jak kózka.
Czarna walizka ze złotą różą stała pośrodku wagonu. Mężczyzna kręcił głową, podając filigranowej blondynce kolejną, już nieco mniejszą torbę. Kobieta ustawiła podręczny bagaż na dużej walizce, przypięła go paskiem i chwiejnym, acz dumnym krokiem ruszyła w głąb wąskiego przedziału. Za nią, niczym szpieg z Krainy Deszczowców, w czarnej bluzie i kapturze naciągniętym na głowę, podążała córka z przewieszonym przez ramię plecakiem, za małym, by pomieścić ubrania, a za dużym na telefon i portfel. Idealnie nadawał się jednak, żeby zapakować ulubiony tablet, ładowarkę do telefonu, powerbank, słuchawki nauszne i te maleńkie jak orzeszki nerkowca, ledwo zauważalne przez postronne osoby, oraz kilka batonów i butelkę wody.
Tak spakowana piętnastolatka szła za elegancką kobietą w obcisłych grafitowych spodniach i butach z grubymi obcasami połyskującymi od drobnych cyrkonii. Nie sposób było ją zgubić, bo i bagaż uderzał w oczy swoją elegancją. Mniejsza torba, również czarna, była ozdobiona taką samą różą, co ogromna walizka. Bagaż idealnie pasował do właścicielki, która właśnie rozpięła granatowy płaszczyk sięgający do połowy pupy. Z tych emocji jej blond pasma nieco zwilżyły się od potu, co uważała za zjawisko niedopuszczalne i miała ochotę jak najszybciej zrobić z tym porządek. Sytuacja jednak wymagała jak najszybszego dostania się do wolnego przedziału, najlepiej pustego, przecież podróż miała trwać około pięciu godzin. Właściwie to cztery, ponieważ godzina była zarezerwowana na przesiadkę.
No właśnie, co jej strzeliło do głowy, żeby zarezerwować kwaterę w jakiejś małej miejscowości? Nigdy się nie spodziewała, że nie dojedzie pociągiem chociaż do Władysławowa. Jakie było jej zdziwienie, gdy pani w kasie biletowej oznajmiła, że jest to możliwe tylko w sezonie letnim. Co za bzdury. W październiku nie można jechać nad morze w cywilizowanych warunkach? Zdecydowała, że z Warszawy pojedzie do Gdyni, stamtąd do Władysławowa, a tam już weźmie taksówkę, bo miejscowość, do której zmierza, to tylko nieco ponad dwa kilometry od tego znanego wakacyjnego kurortu. Nigdy by tam nie zarezerwowała pokoju, gdyby wiedziała, jaka podróż ją czeka. Znalazłaby coś w Gdyni, bo po co się męczyć. Nie bez powodu wymyśliła sobie jednak, że ma to być miejsce bez tłoku, bez hotelowej sztywności. Chciała się zbliżyć do córki, to dla niej zorganizowała ten wyjazd.
Rozsunęła drzwi przedziału świecącego pustkami. Stanęła na środku, odpięła mniejszą torbę i odłożyła na siedzenia, po czym zaparła się z całych sił, podnosząc bagaż. Walizka wsunęła się i zaległa na przeznaczonej dla niej półce.
– Mamo, a jak ją stamtąd ściągniesz? – zapytała przytomnie córka, która w tej sytuacji musiała się podzielić z matką swoimi przemyśleniami. Wątpliwości miała dość spore, a szczerze powiedziawszy, była wystraszona, wyobrażając sobie matkę, jak na palcach próbuje wydostać monstrualną walizę, i to jeszcze w jadącym pociągu.
– Coś się wymyśli – powiedziała spokojnie Wiktoria, ale już bez triumfalnego uśmiechu, który miała jeszcze przed chwilą, gdy zdołała wepchnąć ten ciężki pakunek.
Obie instynktownie spojrzały w kierunku okna. Wiktoria wypatrywała postaci męża, ale już dawno nie było go na peronie. Gwizdek ogłosił odjazd i pociąg ruszył. Czym prędzej więc usiadła: co prawda, na obcasach poruszała się bardzo sprawnie, ale w tej sytuacji losu lepiej nie kusić.
Sławek musiał bezzwłocznie jechać do firmy, był umówiony. Jego praca nie wybacza spóźnień, zawsze ktoś na niego czeka. To odpowiedzialne zajęcie, wymagające skupienia i dyscypliny z jego strony. Jest projektantem budowlanym, więc powinna się cieszyć, że przynajmniej znalazł czas, by je odwieźć. Próbował żonie wybić tę podróż z głowy, że to bez sensu, że niepotrzebna, a młoda opuści szkołę. Mężczyźnie, gdy już wsiadał do samochodu, po raz kolejny zawibrował telefon w kieszeni, przypominając, by pospieszył się na ważne spotkanie.
Tymczasem Wiktoria ze smutkiem patrzyła na pusty peron, który coraz bardziej się oddalał, aż wreszcie zniknął za przyspieszającym pociągiem. Nie było go, jakby mu nie zależało. To nie on chodzi z Klaudią do psychologa, pomyślała ze smutkiem, gdy nadzieja, że dostrzeże męża, już umarła. To nie on wysłuchiwał cotygodniowych psychologicznych podsumowań, rad dla niej i dla córki, po których czuła się przygnębiona. Miano matki roku przypadnie komuś innemu – na pewno nie jej. Dla niego te wizyty to strata czasu i pieniędzy. Według Sławka, córka miała typowe nastoletnie problemy, a to, że nie zdała z klasy do klasy, wynika tylko z jej lenistwa. Przyniosła mu wstyd przed rodziną. Dziś już powinna chodzić do liceum, które jej wybrał, a nie powtarzać rok. Niestety, ostatnie oceny córki nie napawały optymizmem, że się coś zmieniło, że zrozumiała, iż powtarzanie klasy to ujma na honorze.
Wiktoria rozsiadła się wygodnie, zadowolona, że mają przedział tylko dla siebie. Ostatnio pociągiem jechała jako studentka, jeszcze zanim wyszła za mąż, to były piękne czasy. Wakacyjny wyjazd wspomina do dziś jako jedno z najmilszych wydarzeń w swoim życiu.
Zawsze taka sumienna, poukładana, wszystkie prace domowe na czas, najlepsze oceny, i nagle, zupełnie wolna po zaliczeniach i egzaminach zdanych bez problemu na pierwszym roku studiów, pojechała z Kamilą i Marzeną do Łeby. One wszystko załatwiły, namówiły ją na tygodniowy wakacyjny wypad. Tak rzadko gdzieś wyjeżdżała, rodzice nie chcieli jej nigdzie puszczać samej, bo nadmiernie się o nią bali. Kamila umiała ich podejść: rodzice Wiktorii ją znali, ich mamy razem pracowały w urzędzie. Po kilku próbach negocjacji i obietnicach, że będą rozsądne, zgodzili się.
Były już pełnoletnie, ale czy to miało jakieś znaczenie? Potrzebowały pieniędzy od rodziców, a przy tym czuły się lepiej, że nie musiały oszukiwać i kombinować. Wiktoria nigdy nie była zwolenniczką kłamstwa, które prędzej czy później i tak zawsze wyjdzie na jaw. To był krótki wyjazd, ale wiele rzeczy robiła po raz pierwszy. I alkohol, niedużo, ale jednak, i dyskoteki do rana, i chłopcy, którzy adorowali ją każdego dnia.
Wiktoria zawsze lubiła o siebie dbać i wyglądać dobrze. Od razu po wstaniu z łóżka pędziła do…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej