Pragnąc niemożliwego. Sidła - Agata Sobczak - ebook

Pragnąc niemożliwego. Sidła ebook

Sobczak Agata

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nowi bohaterowie w kolejnej części namiętnej sagi!

 

Riley ma dość facetów. Właśnie odkryła, że chłopak, dla którego przeprowadziła się do Stanów, zdradza ją z jej współlokatorką. Nie interesują jej kolejne związki. Nie ulega nawet urokowi największego playboya w Dallas – przystojnego zawodnika futbolu Luke’a Davisa. Ich przypadkowe spotkanie w barze nie kończy się dobrze.

Niestety wkrótce spotyka go znowu… na wspólnej sesji fotograficznej. I to w strojach kąpielowych. A jakby tego było mało, przyjaciółki Riley są przekonane, że randka z Lukiem – choćby zorganizowana za jej plecami – jest właśnie tym, czego dziewczyna potrzebuje.

 

Czy Riley da szansę Luke’owi?

Czy połączy ich coś więcej niż pożądanie?

I czy Luke naprawdę jest zainteresowany Riley, czy może dziewczyna przypomina mu… Mię?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 253

Oceny
4,3 (29 ocen)
16
8
3
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała historia Polecam
00
Nora_2298

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna świetna książka autorki ♥️
00
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00
Kamilap1984

Nie oderwiesz się od lektury

fajnie i szybko się czytało. czekam na ciąg dalszy. polecam
00
Bozena_1952

Całkiem niezła

Coś tu się zadziało, zamieszało i jeśli to koniec tej historii to jakoś słabo to wyszło.
00

Popularność




Autorka: Agata Sobczak

Redakcja: Mariusz Kulan

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak

Projekt graficzny okładki: Anna Jamróz

eBook: Atelier Du Châteaux

Zdjęcia na okładce: Shutterstock/4 PM production

 

Redaktor prowadząca: Natalia Ostapkowicz

Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by Agata Sobczak

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2023

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8317-242-2

Rozdział 1.

Riley

Nie­na­wi­dzę wszyst­kich fa­ce­tów na świe­cie. Naj­le­piej niech prze­pad­ną w tej chwi­li – mó­wię z wście­kło­ścią do mo­jej ko­le­żan­ki z pra­cy.

Przy­szłam dziś spó­źnio­na na noc­ną zmia­nę. Cała je­stem opuch­ni­ęta od pła­czu. Wła­śnie od­kry­łam, że Tre­vor, mój chło­pak, dla któ­re­go po­sta­no­wi­łam się prze­nie­ść z Lon­dy­nu do Dal­las, zro­bił coś nie­wy­ba­czal­ne­go. Zmie­ni­łam kon­ty­nent, aby­śmy po li­ceum na­dal mo­gli być ra­zem, a ten du­pek co od­wa­lił? Zdra­dzał mnie z moją wspó­łlo­ka­tor­ką. Pie­przo­ną wspó­łlo­ka­tor­ką! Przez ostat­nie pół roku. Nie­na­wi­dzę jego i gar­dzę nią. Zło­ży­łam pi­smo do za­rządu z pro­śbą o prze­nie­sie­nie do in­ne­go po­ko­ju, a naj­le­piej aka­de­mi­ka. Nie­ste­ty, na ra­zie je­stem ska­za­na na to­wa­rzy­stwo Bel­le. Mam tyl­ko na­dzie­ję, że te­raz nie za­cznie przy­pro­wa­dzać do nas Tre­vo­ra, bo chy­ba ją roz­szar­pię.

– Co się sta­ło? – pyta Ame­lia, po­da­jąc mi skrzyn­kę z al­ko­ho­lem, po któ­ry ze­szły­śmy do ma­ga­zy­nu.

– Zdra­dzał mnie przez pół roku, z moją wspó­łlo­ka­tor­ką, a ja, idiot­ka, ni­cze­go nie za­uwa­ży­łam. – Pra­wie znów za­czy­nam pła­kać, le­d­wie pa­nu­ję nad swo­im gło­sem. Ko­niec z mar­no­wa­niem łez na tego dup­ka. Nie jest ich wart.

– Co za ku­tas z nie­go! Mam na­dzie­ję, że fiut mu zwi­ęd­nie. A jej niech zgni­je cip­ka, czy coś – rzu­ca Ame­lia, a ja par­skam śmie­chem. Le­piej bym tego nie pod­su­mo­wa­ła.

Cie­szę się, że mam tu­taj taką ko­le­żan­kę. Cho­le­ra, jesz­cze nie po­wie­dzia­łam Da­rii i Pa­tri­cii o tym wszyst­kim. Gdy się do­wie­dzą, chy­ba wy­ka­stru­ją Tre­vo­ra. Od­kąd tyl­ko się za­przy­ja­źni­ły­śmy, czy­li prak­tycz­nie od pierw­sze­go mie­si­ąca, kie­dy się tu prze­nio­słam, ci­ągle mi po­wta­rza­ły, że Tre­vor to du­pek, któ­ry na mnie nie za­słu­gu­je, i że po­win­nam od razu go zo­sta­wić. Nie słu­cha­łam ich, często się o to kłó­ci­ły­śmy. By­łam w nie­go wpa­trzo­na jak w ob­ra­zek. Głów­nie dla­te­go, że był moim pierw­szym chło­pa­kiem i je­dy­ną oso­bą tu­taj, któ­ra łączy­ła mnie z do­mem. Kur­czo­wo się go trzy­ma­łam. Te­raz zo­sta­łam ca­łkiem sama. Roz­wa­żam po­now­ne prze­nie­sie­nie się na uni­wer­sy­tet w Lon­dy­nie, ale nie wiem, czy ma to ja­ki­kol­wiek sens. Może jed­nak le­piej będzie, jak do­ko­ńczę stu­dia tu­taj? Zo­sta­ło mi pó­łto­rej roku, no, nie­co wi­ęcej, ale mimo wszyst­ko.

Po­trząsam gło­wą, to nie czas i miej­sce, aby o tym my­śleć. Te­raz naj­le­piej będzie, jak sku­pię się na pra­cy. Resz­tę ogar­nę pó­źniej, ju­tro, jak ode­śpię noc­ną zmia­nę. Nie­na­wi­dzę tego. Zwłasz­cza w pi­ąt­ki i so­bo­ty. Wte­dy jest masa lu­dzi, głów­nie stu­den­tów, ale nie tyl­ko.

Za­bie­ra­my skrzyn­ki do głów­ne­go baru. Nie­dłu­go my przej­mie­my do­wo­dze­nie, bo wcze­śniej­sza zmia­na do­bie­ga ko­ńca. Ruch już jest do­syć spo­ry, a to do­pie­ro po­czątek.

Przez na­stęp­ną go­dzi­nę przyj­mu­ję za­mó­wie­nia i ro­bię mnó­stwo drin­ków. Przy ba­rze za­czy­na się zbie­rać mały tłum, ale o tej po­rze im­pre­zo­wi­cze już ru­sza­ją w mia­sto. Pod­wi­jam ręka­wy, bo mi tro­chę za go­rąco w bluz­ce. Nie zdąży­łam wzi­ąć cze­goś na prze­bra­nie, by­łam tak roz­trzęsio­na, że po pro­stu wy­le­cia­ło mi to z gło­wy. Całe szczęście nie mamy tu­taj ja­kie­goś ści­słe­go dress code’u i mogę nor­mal­nie cho­dzić w swo­jej bluz­ce. Nikt nie urwie mi za to gło­wy, co jest du­żym plu­sem. Pra­cu­ję tu od paru mie­si­ęcy. Mimo że to dość męczące i wi­ęk­szo­ść week­en­dów mam wy­jętą z ży­cia, to je­stem za­do­wo­lo­na, bo wy­ci­ągam nie­złą sumę na sa­mych na­piw­kach, a i wy­pła­ta jest przy­zwo­ita. Wy­star­cza na moje wy­dat­ki, dzi­ęki cze­mu pie­ni­ądze, któ­re co mie­si­ąc przy­sy­ła­ją mi ro­dzi­ce, mogę odło­żyć na ja­kieś awa­ryj­ne sy­tu­acje. Na przy­kład w ze­szłym mie­si­ącu po­psu­ło mi się auto, a na­pra­wa kosz­to­wa­ła dość spo­ro, więc kasa się przy­da­ła.

– Jezu, co tu się dzi­siaj dzie­je? – pyta Ame­lia, ocie­ra­jąc pot z czo­ła.

Sama chcia­ła­bym to wie­dzieć. Okej, za­wsze mamy dość spo­ry ruch, ale dziś to ja­kiś ar­ma­ge­don. Co się sta­ło, że na­gle lu­dzie tak licz­nie do nas przy­szli?

– Nie wiem, ale je­śli Leo za­raz ko­goś nie ści­ągnie, to będzie­my mia­ły prze­sra­ne… – mó­wię gło­śniej, niż za­mie­rza­łam, bo kil­ka osób sie­dzących przy ba­rze zer­ka na mnie.

Wzru­szam ra­mio­na­mi.

– Nie li­czy­ła­bym na to dzi­siaj. Jest pi­ątek, nikt z wła­snej woli tu nie przyj­dzie. Je­śli Leo sam nie po­sta­no­wi sta­nąć za ba­rem, to będzie­my mieć prze­je­ba­ne – od­po­wia­da Ame­lia.

Pra­cu­je tu znacz­nie dłu­żej niż ja, więc do­my­ślam się, że ma w tej kwe­stii ra­cję. Obie wąt­pi­my w to, że me­ne­dżer sam sta­nie za ba­rem, więc je­ste­śmy w głębo­kiej du­pie. To będzie dłu­ga noc.

– Kur­wa – wy­ry­wa się na­gle Ame­lii, a ja pa­trzę na nią zdzi­wio­na tym jej na­głym wy­bu­chem.

– Coś się sta­ło? – py­tam. Przy­pusz­czam, że coś stłu­kła albo wy­da­rzy­ło się coś po­dob­ne­go.

– Nie uwie­rzysz, kto tu wła­śnie wsze­dł.

– Po pro­stu po­wiedz, nie­na­wi­dzę ba­wić się w zga­dy­wan­ki.

– Pie­przo­ny Luke Da­vis i resz­ta za­wod­ni­ków z Dal­las Cow­boys – mówi wy­so­kim, pi­skli­wym gło­sem.

Nie wie­dzia­łam, że in­te­re­su­je się fut­bo­lem ame­ry­ka­ńskim, cho­ciaż w su­mie to chy­ba nic dziw­ne­go. Pra­wie cała Ame­ry­ka ko­cha ten sport, a ja wci­ąż go nie ro­zu­miem. Je­stem Bry­tyj­ką i dla mnie fut­bol to pi­łka no­żna, a nie ja­kieś prze­py­chan­ki na bo­isku. Zresz­tą i tak nie lu­bię spor­tu, to nie dla mnie. Wolę ra­czej ksi­ążki, je­śli aku­rat mam wol­ny czas.

– Kto to jest Luke Da­vis? – py­tam ją, prze­krzy­ku­jąc mu­zy­kę.

Pa­trzy się na mnie, jak­bym przy­le­cia­ła z in­nej pla­ne­ty. Wzru­szam ra­mio­na­mi. Na­praw­dę nie mam po­jęcia, kim jest ten gość i dla­cze­go Ame­lia jest tak bar­dzo pod­nie­co­na jego przy­jściem.

– Czy ty so­bie ro­bisz ze mnie jaja? – mówi na tyle gło­śno, że te­raz ona przy­ci­ąga uwa­gę klien­tów przy ba­rze.

– Jezu, po pro­stu mi po­wiedz, bo za­czy­nasz mnie wku­rzać.

– Nie wie­rzę, że go nie znasz. To hit trans­fe­ro­wy z ze­szłe­go roku. Wzi­ęty z col­le­ge’u, po­noć sta­ra­li się już o nie­go wcze­śniej. Jest w tej chwi­li jed­nym z na­szych naj­lep­szych za­wod­ni­ków. Dzi­ęki nie­mu mamy re­al­ną szan­sę na mi­strzo­stwo. No i jest nie­ziem­sko przy­stoj­ny, wszyst­kie dziew­czy­ny chcą go prze­le­cieć, na­wet ja, mimo że je­stem les­bij­ką. Po pro­stu na nie­go spójrz. – Dziew­czy­na roz­pły­wa się z za­chwy­tu, a ja nie ro­zu­miem, o co tyle szu­mu. Fa­cet jak fa­cet.

– Boże, weź się uspo­kój i skup na ob­słu­gi­wa­niu, bo za­raz się nie wy­grze­bie­my z za­mó­wień.

Pra­cu­je­my w pe­łnym sku­pie­niu, już nie roz­ma­wia­my. Ame­lia tyl­ko co ja­kiś czas przy­po­mi­na mi, abym spoj­rza­ła na Luke’a. Nie ma mowy. W tej chwi­li moje za­in­te­re­so­wa­nie fa­ce­ta­mi jest po­ni­żej zera. Do­pie­ro dziś za­ko­ńczy­łam sze­ścio­let­ni zwi­ązek, więc to chy­ba zro­zu­mia­łe.

– Dwa­dzie­ścia szo­tów.

Pod­cho­dzi do mnie grup­ka na­pa­ko­wa­nych mężczyzn. Przy­glądam im się bacz­nie, wy­gląda­ją na spor­tow­ców. Może któ­ryś z nich to wła­śnie ten cały Luke, ale wisi mi to. Ka­su­ję ich i za­bie­ram się za przy­go­to­wy­wa­nie za­mó­wie­nia.

– Mogę ci jed­ne­go po­sta­wić? – pyta ten, któ­ry za­mó­wił wcze­śniej al­ko­hol.

Kręcę gło­wą. Nie piję w pra­cy, to po pierw­sze, a po dru­gie, nie za­mie­rzam się z nim spo­ufa­lać.

– To cho­ciaż wodę? – na­le­ga.

Znów od­ma­wiam.

– Co mam zro­bić, żeby do­stać twój nu­mer? – wy­pa­la, sze­ro­ko się do mnie uśmie­cha­jąc, a ja mam ocho­tę wy­lać mu te­qu­ilę na gło­wę, ale szko­da mi mar­no­wać tyle al­ko­ho­lu.

Od­wra­cam się i zaj­mu­ję się ob­słu­gą ko­lej­nych klien­tów.

– Od­po­wiesz mi? Co mam zro­bić?

– Od­wa­lić się – od­po­wia­dam mu, sko­ro tak tego chce.

Jego ko­le­dzy za­czy­na­ją się śmiać, a on sam wy­gląda jak­by był w szo­ku, że ktoś mu od­mó­wił. Z ta­kim wy­glądem pew­nie nie­często mu się to zda­rza. Ame­lia pa­trzy na mnie zszo­ko­wa­na. Co zno­wu zro­bi­łam?

– Czy ty wła­śnie spła­wi­łaś pie­przo­ne­go Luke’a Da­vi­sa?! – wy­krzy­ku­je, go­rącz­ko­wo ma­cha­jąc ręko­ma.

– Nie wiem. Mo­żli­we? – Bar­dziej py­tam, niż od­po­wia­dam, bo tak na­praw­dę nie wiem, kogo spła­wi­łam. Nie ob­cho­dzi mnie, czy to był Luke, czy ja­kiś inny su­per­spor­to­wiec. Fa­cet to fa­cet.

Wi­dzę, jak nie­mal wszyst­kie przed­sta­wi­ciel­ki płci że­ńskiej pa­trzą na nie­go tęsk­nym wzro­kiem. Okej, te­raz już je­stem pew­na, że spła­wi­łam Luke’a Da­vi­sa. In­tu­icja mi pod­po­wia­da, że pierw­szy raz coś ta­kie­go go spo­tka­ło. Przy­naj­mniej za­pa­mi­ęta mnie na dłu­gi, dłu­gi czas.

– Boże, ty się na­praw­dę urwa­łaś z cho­in­ki – mówi Ame­lia z nie­do­wie­rza­niem w gło­sie.

– Prze­pra­szam? – Nie kon­ty­nu­uję roz­mo­wy, bo znów zbie­ra się spo­ry tłum i sku­piam się na pra­cy.

Kątem oka wi­dzę, że Luke co ja­kiś czas zer­ka w moją stro­nę. Po­ka­zu­ję mu środ­ko­wy pa­lec, żeby się od­cze­pił. Nie chcę przy­ci­ągać uwa­gi, ani jego, ani ko­go­kol­wiek in­ne­go. Niech wszy­scy fa­ce­ci da­dzą mi świ­ęty spo­kój na naj­bli­ższe pół roku.

Mi­ja­ją dwie go­dzi­ny, a ja już je­stem wy­ko­ńczo­na. Całe szczęście naj­wi­ęk­szy tłum chy­ba już mamy za sobą. I po­wo­li mogę za­cząć od­dy­chać z ulgą. Oby. Co ja­kiś czas wi­dzę też Luke’a. On i jego kum­pel z dru­ży­ny, jak sądzę, zaj­mu­ją się jed­ną dziew­czy­ną. Wy­da­je się, że ona się cie­szy z tego, iż po­świ­ęca­ją jej uwa­gę. To nie jest tak, że ca­łko­wi­cie nie wiem, kim jest Luke Da­vis. Sły­sza­łam, że to naj­wi­ęk­szy play­boy w Dal­las.

Przy­glądam im się, jak do­ty­ka­ją jej cia­ła przez skąpe ubra­nie. Ich dło­nie błądzą po jej cie­le, je­den ca­łu­je ją w szy­ję, a dru­gi w usta. Mam wra­że­nie, że je­śli tego nie prze­rwę, to za­czną się pie­przyć na par­kie­cie. Tego wo­la­ła­bym unik­nąć. Dziew­czy­na otwie­ra usta w nie­mym jęku. Ci­ągle ich ob­ser­wu­ję, nie po­tra­fię stwier­dzić, czy to fa­scy­na­cja, czy może obrzy­dze­nie. Po­dej­rze­wam, że wszyst­kie­go po tro­chu. Luke za­miast pa­trzeć na dziew­czy­nę, spo­gląda na mnie, co mnie wku­rza do tego stop­nia, że od­wra­cam się na pi­ęcie i idę na dru­gą stro­nę baru. Za­mie­niam się z Ame­lią miej­sca­mi. Nie pyta dla­cze­go, po pro­stu się zga­dza.

Wy­bi­ja pi­ąta nad ra­nem, za­czy­na­my sprzątać, bo wi­ęk­szo­ść go­ści już się ro­ze­szła. Nie­ste­ty, Luke ci­ągle tu jest. Sie­dzi przy ba­rze i przy­gląda mi się uwa­żnie. Sądzi­łam, że daw­no temu wy­sze­dł z tą pa­nien­ką.

– Za­raz za­my­ka­my – mó­wię do­no­śnym gło­sem, aby usły­sze­li mnie wszy­scy sie­dzący w po­bli­żu, zwłasz­cza ten cały Da­vis. Wku­rza mnie.

– Co mam zro­bić, żeby do­stać twój nu­mer? – pyta po­now­nie, a ja prze­wra­cam ocza­mi. Nie mam cza­su ani ocho­ty z nim roz­ma­wiać.

– Już ci po­wie­dzia­łam. Od­pie­przyć się. Nie dam ci mo­je­go nu­me­ru. Za­po­mnij. Prze­li­te­ro­wać ci to? Sły­sza­łam, że spor­tow­cy mają pro­blem z my­śle­niem, więc mogę to dla cie­bie zro­bić, je­śli chcesz – mó­wię ostrym to­nem.

Chło­pak się krzy­wi, a mnie do­pa­da­ją drob­ne wy­rzu­ty su­mie­nia. Nic mi nie zro­bił, a ja się na nim wy­ży­wam za Tre­vo­ra. Jed­nak gdy Luke się sze­ro­ko uśmie­cha, te wy­rzu­ty zni­ka­ją. Nic so­bie nie robi z mo­ich słów.

– Za­dzior­na je­steś, po­do­ba mi się to – mówi, a ja mam ocho­tę wal­nąć go ścier­ką, któ­rą wła­śnie wy­cie­ram blat.

– Ri­ley, wszyst­ko w po­rząd­ku? – Pod­cho­dzi do nas niby za­tro­ska­na Ame­lia, cho­ciaż dam so­bie rękę uci­ąć, że zja­wi­ła się tu tyl­ko dla­te­go, że sie­dzi przy ba­rze nie kto inny, a Luke Da­vis. Prze­wra­cam ocza­mi. Wi­dzę, co zro­bi­ła. Od­pi­ęła dwa gu­zi­ki ko­szu­li, żeby po­ka­zać wi­ęcej de­kol­tu. Nie wie­rzę. Cze­mu ona za­cho­wu­je się tak de­spe­rac­ko? Na­praw­dę aż tak za­le­ży jej na uwa­dze Luke’a?

Chło­pak na­wet na nią nie pa­trzy, jego uwa­ga jest sku­pio­na cały czas na mnie.

– Nie do­sta­niesz mo­je­go nu­me­ru te­le­fo­nu, a te­raz pro­szę, abyś wy­sze­dł, bo chce­my za­mknąć lo­kal. Nie wiem, czy za­uwa­ży­łeś, ale zo­sta­łeś tu sam – mó­wię do nie­go, li­cząc na to, że tym ra­zem po­słu­cha i odej­dzie.

– Przy­naj­mniej zdra­dź mi swo­je imię, a odej­dę.

Jak dla mnie, to nie­co zbyt me­lo­dra­ma­tycz­ne.

– Z pew­no­ścią już je sły­sza­łeś, a te­raz idź już. – Nie­mal go stąd wy­py­cham.

Czu­ję się nie­zręcz­nie, gdy tak na mnie pa­trzy, a obok stoi Ame­lia z biu­stem pra­wie na wierz­chu. Lu­dzie, to tyl­ko fa­cet, a ona po­stra­da­ła ro­zum.

Ci­ągle sie­dzi na swo­im miej­scu, przy­si­ęgam, za­raz go kop­nę, je­śli nie odej­dzie. Rzu­cam mu wście­kłe spoj­rze­nie, w ko­ńcu wsta­je i kie­ru­je się do wy­jścia, a ja od­dy­cham z ulgą.

– Boże, co za buc – mó­wię na głos

– Ty chy­ba zwa­rio­wa­łaś! Gość cały wie­czór ci się przy­glądał, pró­bo­wał za­ga­dać, a ty tak go zla­łaś? Nie­faj­nie, Ri­ley, nie­faj­nie.

Pry­cham. Co z nią jest nie tak?

– Słu­cham? Ach tak, prze­pra­szam, może po­win­nam zdjąć ko­szul­kę i pa­ra­do­wać przed nim w sa­mym sta­ni­ku i eks­po­no­wać pier­si tak jak ty.

Dziew­czy­na otwie­ra sze­ro­ko oczy, szcze­rze zdzi­wio­na moim wy­bu­chem. Co ja na to po­ra­dzę? Nie lu­bię, gdy ktoś zwra­ca się do mnie w ten spo­sób, a że dziś mam kiep­ski dzień to i jej się ob­ry­wa.

– Nie mu­sisz być taką suką.

– A ty nie mu­sia­łaś świe­cić przed nim cyc­ka­mi. To było de­spe­rac­kie, a on na­wet na cie­bie nie spoj­rzał. Sza­nuj się, Ame­lia – mó­wię tyl­ko i ko­ńczę sprzątać.

Za­raz będę mo­gła iść do aka­de­mi­ka. Po­ło­żę się do łó­żka i w ko­ńcu za­snę, a ju­tro znów to samo.

Ame­lia nic nie mówi, jest na mnie zła. Trud­no, jak się z tym prze­śpi, to pew­nie jej przej­dzie.

Trzy­dzie­ści mi­nut pó­źniej w ko­ńcu mogę wy­jść. Od­dy­cham z ulgą, gdy prze­kra­czam próg drzwi we­jścio­wych.

– Po­trze­bu­jesz pod­wóz­ki?

Pod­ska­ku­ję, gdy sły­szę obok sie­bie czy­jś głos. Od­wra­cam się, żeby za­ata­ko­wać na­past­ni­ka, a wte­dy wi­dzę Luke’a.

– Do resz­ty cię po­gi­ęło?! – drę się na nie­go, bo śmier­tel­nie mnie prze­stra­szył. Co on tu­taj w ogó­le robi?

– Nie, ale po­my­śla­łem, że przy­da ci się pod­wóz­ka do domu po tak ci­ężkiej nocy – mówi, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi, jak­by to w ogó­le nie było dziw­ne, że pro­po­nu­je coś ta­kie­go ob­cej dziew­czy­nie. Le­d­wie po­znał moje imię i mam z nim wsi­ąść do sa­mo­cho­du? Nie ma mowy.

– Nie­zła pró­ba za­ci­ągni­ęcia mnie do łó­żka, ale mam swój sa­mo­chód – mó­wię z sze­ro­kim uśmie­chem. Mina mu nie­co rzed­nie. No tak, tego na pew­no się nie spo­dzie­wał. Sądził, że przy­szłam tu pie­szo? Nie ma mowy, w ta­kich miej­scach za­wsze kręcą się dziw­ni lu­dzie. Ni­g­dy bym się na coś ta­kie­go nie od­wa­ży­ła.

– Jak nie chcesz dać mi swo­je­go nu­me­ru, to może przy­naj­mniej zdra­dzisz mi na­zwę swo­je­go kon­ta na In­sta­gra­mie albo coś?

– Że­byś mógł mnie zna­le­źć? Po­dzi­ęku­ję. Słu­chaj, po­świ­ęć le­piej swo­ją uwa­gę ja­kie­jś dziew­czy­nie, któ­ra chęt­nie ci wsko­czy do łó­żka, bo ja nią nie je­stem.

Od­cho­dzę od nie­go i ru­szam do swo­je­go sa­mo­cho­du. W to­reb­ce szu­kam przez chwi­lę klu­czy. Sły­szę, że za mną idzie. Prze­wra­cam ocza­mi.

– Chy­ba na­praw­dę nie przy­wy­kłeś do tego, że ktoś ci od­ma­wia, co? – rzu­cam przez ra­mię.

Znaj­du­ję klu­cze, otwie­ram auto i cze­kam, aż odej­dzie, żeby we­jść do środ­ka.

– Od­mó­wi­ła mi tyl­ko jed­na dziew­czy­na i to dla­te­go, że zo­sta­ła moją przy­rod­nią sio­strą – mówi ci­cho, a ja sze­rzej otwie­ram oczy ze zdzi­wie­nia.

No do­bra, tego się nie spo­dzie­wa­łam. Czu­ję się te­raz nie­zręcz­nie, bo nie wiem, co mu od­po­wie­dzieć.

– Przy­kro mi, ale mu­szę już je­chać. Je­stem pad­ni­ęta, a dzie­lę po­kój z pew­ną zo­łzą, więc wo­la­ła­bym na nią nie wpa­ść. – Nie wiem, dla­cze­go mu to mó­wię, ale te­raz głu­pio mi tak od­je­chać bez sło­wa. Chy­ba zmęcze­nie prze­ma­wia za mnie.

– Spo­ko, już się z tym po­go­dzi­łem. To jak? Dasz mi In­sta?

– Je­steś nie­mo­żli­wy. Nie, nie po­dam ci swo­je­go nic­ka. Nie znaj­dziesz mnie, naj­le­piej za­po­mnij, że ist­nie­ję. Do­bra­noc – mó­wię i wsia­dam do auta, po czym od razu ru­szam.

Dro­gę do aka­de­mi­ka po­ko­nu­ję w dwa­dzie­ścia mi­nut, bo o tej go­dzi­nie ruch na uli­cach jest zni­ko­my. Po dro­dze za­sta­na­wiam się, dla­cze­go Luke tak bar­dzo chciał kon­takt do mnie. Prze­cież tam była masa pa­nie­nek go­to­wa od razu zdjąć dla nie­go majt­ki. Ja nie by­łam i nie je­stem nim w ogó­le za­in­te­re­so­wa­na. Ni­g­dy nie będę. To nie mój typ chło­pa­ka, przede wszyst­kim. A naj­wa­żniej­sza spra­wa, Tre­vor zra­nił mnie do tego stop­nia, że nie wiem, czy będę w sta­nie jesz­cze ko­muś za­ufać poza mo­imi przy­ja­ció­łka­mi. Na moje za­ufa­nie trze­ba so­bie ci­ężko za­pra­co­wać. Wci­ąż nie wiem, ja­kim cu­dem nie za­uwa­ży­łam, że Tre­vor i Bel­le ze sobą sy­pia­ją. Na Boga, prze­cież miesz­ka­my w jed­nym po­ko­ju. Ist­nie­ją dwa wy­tłu­ma­cze­nia, albo by­łam tak śle­pa, że ni­cze­go nie za­uwa­ża­łam, albo oni są do­bry­mi kłam­ca­mi i po­tra­fią się nie­źle ukry­wać. Ależ ja je­stem głu­pia i na­iw­na. Naj­chęt­niej bym się na nich ze­mści­ła, ale nie mu­szę, bo wie­rzę, że kar­ma to suka i prędzej czy pó­źniej to do nich wró­ci.

Par­ku­ję na jed­nym z nie­wie­lu wol­nych miejsc i idę do sie­bie. Wpi­su­ję kod do drzwi, po czym wspi­nam się na pierw­sze pi­ętro. Nie mogę się do­cze­kać, kie­dy się po­ło­żę w swo­im łó­żku. Otwie­ram drzwi od po­ko­ju i wcho­dzę do środ­ka.

– Co jest, do cho­le­ry! – wrzesz­czę, ma­jąc gdzieś, czy obu­dzę lu­dzi w aka­de­mi­ku.

Pod­no­szą się z łó­żka za­sko­cze­ni. Do gar­dła pod­cho­dzi mi żółć. Są bez­czel­ni!

– Cze­go się drzesz? – war­czy na mnie Bel­le, a ja wal­czę ze sobą, żeby nie wy­tar­gać jej za wło­sy. Cho­ciaż w su­mie, pie­przyć to. W ko­ńcu za­słu­ży­ła na to.

– Ty je­ba­na dziw­ko! By­łam dla cie­bie miła, sta­ra­łam się za­przy­ja­źnić, nie ro­bi­łam ci pro­ble­mów, gdy co chwi­lę ko­goś tu za­pra­sza­łaś, żeby się pie­przyć. Cier­pli­wie wte­dy wy­cho­dzi­łam, a ty jak się od­wdzi­ęczy­łaś? Od­bi­łaś mi fa­ce­ta. Je­steś szma­tą, nic nie­war­tą szma­tą. – Rzu­cam w nią przy­pad­ko­wy­mi rze­cza­mi, któ­re wpa­da­ją mi w ręce. Je­stem wście­kła. W ko­ńcu mogę wy­ła­do­wać na nich emo­cje. Te­raz zwra­cam się do Tre­vo­ra – A ty? Je­steś je­ba­nym skur­wie­lem! Dla cie­bie prze­nio­słam się tu­taj z Lon­dy­nu, mimo że wca­le tego nie chcia­łam! Po­prze­sta­wia­łam całe swo­je ży­cie dla cie­bie! Od­da­łam ci dzie­wic­two, na co tak strasz­nie na­le­ga­łeś! I wiesz, co ci po­wiem? By­łeś chu­jo­wy w łó­żku. Bierz go so­bie, zdzi­ro, tyl­ko pa­mi­ętaj, żeby się za­bez­pie­czać, bo ten tu­taj ma pro­blem z pa­mi­ęta­niem o gum­kach!

Rzu­cam w nich ostat­nią ksi­ążką, któ­rą mam pod ręką i wy­cho­dzę. W po­bli­żu aka­de­mi­ka miesz­ka Da­ria, więc za­mie­rzam u niej prze­no­co­wać. To nie pierw­szy raz. Mam klu­cze od jej miesz­ka­nia, nie mu­szę jej na­wet bu­dzić. Moja obec­no­ść wca­le jej nie zdzi­wi. Po­wie­dzia­ła, że je­śli będę chcia­ła, to mogę się do niej wpro­wa­dzić, dla niej to ża­den pro­blem, bo i tak jest sama. Po­cho­dzi z dość za­mo­żnej ro­dzi­ny, ro­dzi­ce ku­pi­li jej to lo­kum, żeby nie mu­sia­ła się ki­sić w aka­de­mi­ku, po­kry­wa­ją wszyst­kie kosz­ty, więc nie wi­dzi pro­ble­mu. Ale ja wi­dzę. Su­mie­nie by mi nie po­zwo­li­ło miesz­kać u niej za dar­mo, a wiem, że nie przyj­mie ode mnie pie­ni­ędzy, taka już po pro­stu jest.

Wcho­dzę do niej naj­ci­szej, jak się da, i idę do po­ko­ju, któ­ry żar­to­bli­wie na­zy­wa moją sy­pial­nią. Pa­dam na łó­żku wy­ko­ńczo­na, już na­wet nie mam siły się ro­ze­brać. Pró­bu­ję za­snąć, ale z po­wo­du tych wszyst­kich tar­ga­jących mną emo­cji nie po­tra­fię tego zro­bić. Chwy­tam te­le­fon i za­czy­nam ka­so­wać wspól­ne zdjęcia z Tre­vo­rem. W ko­ńcu po kil­ku­na­stu mi­nu­tach za­sy­piam, li­cząc, że ko­lej­ny dzień będzie dla mnie lep­szy niż ten, któ­ry mi­nął.

Rozdział 2.

Gdy się bu­dzę, jest go­dzi­na trzy­na­sta. Nie tak źle, ale to ozna­cza, że spa­łam za­le­d­wie pięć i pół go­dzi­ny. Coś mi mówi, iż dzi­siej­szy dzień będzie ci­ężki, obym ja­koś go prze­trwa­ła. Wsta­ję i bio­rę szyb­ki zim­ny prysz­nic na po­bud­kę. Gdy wy­cho­dzę z ła­zien­ki, owi­jam się ręcz­ni­kiem i pod­cho­dzę do ko­mo­dy w po­ko­ju, gdzie trzy­mam tro­chę swo­ich ubrań. Tak często zo­sta­wa­łam na noc, że za­częłam prze­cho­wy­wać tu swo­je ciu­chy, żeby ci­ągle nie po­ży­czać cze­goś od Da­rii. Umy­ta i prze­bra­na idę do kuch­ni, skąd do­cie­ra do mnie za­pach świe­żo pa­rzo­nej kawy.

– Dzień do­bry. – Moja przy­ja­ció­łka, sze­ro­ko uśmiech­ni­ęta, wita się ze mną i wręcza mi ku­bek z pa­ru­jącym na­po­jem.

Przyj­mu­ję go z wdzi­ęcz­no­ścią.

– Je­steś naj­lep­sza – mó­wię, bio­rąc mały łyk kawy. Jest jesz­cze go­rąca, ale taka sma­ku­je mi naj­bar­dziej.

– Co się wczo­raj sta­ło? – pyta, pod­su­wa­jąc mi pod nos przy­go­to­wa­ne śnia­da­nie.

– Nie uwie­rzysz w to wszyst­ko, jak ci opo­wiem. Nie masz po­jęcia, co się od­wa­li­ło… – mó­wię z pe­łny­mi usta­mi, bo je­stem cho­ler­nie głod­na. Wczo­raj z po­wo­du ner­wów nie by­łam w sta­nie nic prze­łk­nąć przez wi­ęk­szo­ść dnia.

– No nie mam, więc z ła­ski swo­jej w ko­ńcu mi po­wiedz. Nie trzy­maj mnie da­lej w nie­pew­no­ści…

– Tre­vor przez ostat­nie pół roku mnie zdra­dzał, i to z Bel­le.

– Co za skur­wiel. Oso­bi­ście z Pat go wy­ka­stru­je­my! Jak on mógł? A ta szma­ta? O nie, po­ża­łu­ją, że w ogó­le się uro­dzi­li. Już my tego do­pil­nu­je­my…

Wi­dzę, że moja przy­ja­ció­łka już ob­my­śla plan ze­msty na Tre­vo­rze i Bel­le.

– Dars, zwol­nij. Uspo­kój się. Nie mu­si­cie ni­ko­go ka­stro­wać. Sko­ro taką pod­jął de­cy­zję, to trud­no. Jest mi przy­kro i mnie to boli, ja­sne, ale kie­dyś przej­dzie. Spójrz­my na to w ten spo­sób, przy­naj­mniej w ko­ńcu nie będę mu­sia­ła ci­ągle uda­wać or­ga­zmów.

Wy­bu­cha­my śmie­chem. To praw­da, ko­cha­łam Tre­vo­ra i chy­ba na­dal coś do nie­go czu­ję – nie da się w ci­ągu jed­nej chwi­li tego zmie­nić – ale seks z nim nie na­le­żał do mo­ich ulu­bio­nych czyn­no­ści, za­zwy­czaj ko­ńczy­ło się to tak, że uda­wa­łam or­gazm, aby czuł się spe­łnio­ny.

– To praw­da, w ko­ńcu będziesz wol­na. Czy wresz­cie za­mie­rzasz ko­rzy­stać z ży­cia i się bzy­kać?

– Prze­stań, nie je­stem taka wy­zwo­lo­na jak wy. Wy­cho­wa­łam się w ro­dzi­nie, w któ­rej seks był ra­czej te­ma­tem tabu, i przez dłu­gi czas sama chcia­łam z tym cze­kać…

– Tak, tak, pa­mi­ętam, ale la­ska… Je­steś za­je­bi­stą par­tią, masz krągłe cyc­ki, świet­ny ty­łek, no i je­steś pi­ęk­na. Za­sza­lej choć raz w ży­ciu. Twoi ro­dzi­ce są da­le­ko, nikt cię za to nie po­wie­si, prze­cież masz dwa­dzie­ścia lat. Mu­sisz w ko­ńcu prze­żyć przy­go­dę ży­cia. Ten fiut wy­świad­czył ci przy­słu­gę. W ko­ńcu nie będziesz uwi­ąza­na.

Moje przy­ja­ció­łki mają dość am­bi­wa­lent­ny sto­su­nek do zwi­ąz­ków. Obie są wy­zwo­lo­ne i wolą się spo­ty­kać z fa­ce­ta­mi mak­sy­mal­nie parę razy, a pó­źniej ich rzu­ca­ją. Twier­dzą, że col­le­ge to naj­lep­szy czas na za­ba­wę. Wiem, że w Sta­nach tak lu­dzie do tego pod­cho­dzą, u nas wi­ęk­szo­ść też, ale ja mam nie­co inne zda­nie.

– Mo­żesz prze­stać pla­no­wać mi seks? Do­pie­ro wczo­raj za­ko­ńczy­łam mój sze­ścio­let­ni zwi­ązek, po­trze­bu­ję cza­su, żeby za­le­czyć rany. Ko­cham cię i do­ce­niam, że chcesz po­móc, ale nie tędy dro­ga. Uwierz mi. Ame­lia wczo­raj pró­bo­wa­ła na siłę spik­nąć mnie z ja­ki­mś Lu­kiem… Też się na nią wku­rzy­łam.

– Ja­kim Lu­kiem i dla­cze­go do­pie­ro te­raz mi o nim mó­wisz?

– Nie wiem, czy ko­ja­rzysz. Luke Da­vis, czy ja­koś tak, wczo­raj przez wi­ęk­szo­ść nocy mnie za­ga­dy­wał i chciał naj­pierw mój nu­mer, a pó­źniej In­sta­gra­ma. Za­cza­ił się na­wet przy we­jściu i chciał mnie od­wie­źć do aka­de­mi­ka, wy­obra­żasz so­bie? Spy­tał też, co ma zro­bić, żeby do­stać mój nu­mer, a ja po­wie­dzia­łam, że ma się od­pie­przyć.

– Za­raz. Po­cze­kaj, bo chy­ba mózg mi się prze­grzał. Luke Da­vis? Ten pie­przo­ny Luke Da­vis z Dal­las Cow­boys?!

– No, po­dob­no tak, ja tam typa nie znam.

– Ja pier­do­lę, dziew­czy­no! Nie wie­rzę! Ko­niecz­nie mu­si­my po­wie­dzieć o tym Pat. Ze­mdle­je, jak się do­wie…

– Mo­żesz prze­stać tak się drzeć?

– Bła­gam, po­wiedz, że da­łaś mu cho­ciaż tego cho­ler­ne­go In­sta­gra­ma… – Pa­trzy na mnie wy­cze­ku­jąco, a ja przy­gry­zam war­gę.

– Eee… No, jak­by po­wie­dzia­łam, że ma za­po­mnieć. Do­da­łam też coś, że zna moje imię i to wy­star­czy.

– Czy­li cho­ciaż się przed­sta­wi­łaś. Tyle do­bre­go.

Za­ci­skam usta w cien­ką li­nię. Da­ria na mnie pa­trzy spod przy­mru­żo­nych po­wiek.

– Wca­le się nie przed­sta­wi­łam. Ame­lia za­wo­ła­ła mnie po imie­niu, więc je usły­szał.

– Ja­sna cho­le­ra! Rils, na­praw­dę mu­si­my się za cie­bie ostro wzi­ąć.

Moje przy­ja­ció­łki ci­ągle tyl­ko chcą się za mnie brać i pró­bo­wać kie­ro­wać na wła­ści­we tory. Je­stem im wdzi­ęcz­na, że się tak sta­ra­ją, ale na­le­żę ra­czej do osób, któ­re stro­nią od lu­dzi, wolą ksi­ążki czy do­bry se­rial. To i tak cud, że uda­ło mi się za­przy­ja­źnić z nimi dwie­ma. Uwa­żam to za spo­ry wy­czyn z mo­jej stro­ny.

– Daj spo­kój, Dars. Nie po­trze­bu­ję tego, do­brze mi jest tak, jak jest.

– Nie, po­trze­bu­jesz zmia­ny, oczy­wi­ście, że tak. Przede wszyst­kim naj­pierw fry­zjer, a pó­źniej zaj­mie­my się two­ją gar­de­ro­bą. Ka­żda ko­bie­ta po roz­sta­niu po­trze­bu­je prze­mia­ny. Wiesz, jak to mó­wią, kie­dy ko­bie­ta zmie­nia fa­ce­ta, to musi też zmie­nić fry­zu­rę i swo­je ży­cie.

Pry­cham, wca­le nikt tak nie mówi, ale się nie od­zy­wam. Czy po­win­nam jej na to po­zwo­lić? Może fak­tycz­nie mała me­ta­mor­fo­za do­brze mi zro­bi? Do­ty­kam swo­je­go dłu­gie­go war­ko­cza. Nie je­stem go­to­wa na dra­stycz­ne zmia­ny w kwe­stii fry­zu­ry, ale na drob­ne mogę się zgo­dzić.

– Do­bra, niech ci będzie – mó­wię w ko­ńcu, ci­ężko wzdy­cha­jąc, a moja przy­ja­ció­łka klasz­cze ra­do­śnie w dło­nie.

– No i eks­tra. Za go­dzi­nę mamy fry­zje­ra.

Wy­ba­łu­szam oczy. Jak to za go­dzi­nę? Prze­cież na­wet nie wzi­ęła do ręki te­le­fo­nu, aby nas umó­wić. Pa­trzę na nią po­dejrz­li­wie, mu­sia­ła pla­no­wać to już wcze­śniej.

– Ga­daj.

– No, z Pat to pla­no­wa­ły­śmy od ja­kie­goś cza­su. Jak wy­je­cha­łaś do Lon­dy­nu na wa­ka­cje, to ob­my­śli­ły­śmy do­kład­ny plan i już wte­dy cię umó­wi­ły­śmy. Uzna­ły­śmy, że to do­brze ci zro­bi, a Tre­vor wszyst­kie­go ci za­bra­niał, więc tym bar­dziej stwier­dzi­ły­śmy, że to świet­ny po­my­sł. Ostat­nio nie było oka­zji, aby ci o tym po­wie­dzieć, a pó­źniej do­szły­śmy do wnio­sku, że naj­le­piej będzie wzi­ąć cię z za­sko­cze­nia.

– Boże, wy je­ste­ście nie­mo­żli­we! Nie mo­że­cie cze­goś ta­kie­go ro­bić za mo­imi ple­ca­mi… To spo­ry wy­da­tek i po­win­nam wie­dzieć z wy­prze­dze­niem, żeby się na to przy­go­to­wać…

– Prze­stań. My cię wro­bi­ły­śmy, my pła­ci­my. To pre­zent od nas. No a pó­źniej, po fry­zje­rze, je­dziesz ze mną na se­sję zdjęcio­wą. Moja agent­ka Kat to za­ła­twi­ła. Nie chcę sły­szeć sło­wa sprze­ci­wu, ona coś w to­bie wi­dzi i chce, że­byś spró­bo­wa­ła. Nic cię to nie będzie kosz­to­wać, a może aku­rat uda ci się do­stać ja­kiś kon­trakt w kam­pa­nii re­kla­mo­wej.

Dla­cze­go one mi to ro­bią? Me­ta­mor­fo­za to jed­no, ale zmu­sza­nie do sta­nia przed apa­ra­tem? Za­wsze bar­dzo się wsty­dzi­łam i wiem, że ten po­my­sł jest bar­dzo zły, ale jak mam im od­mó­wić, sko­ro wło­ży­ły w to wszyst­ko tyle pra­cy? Nie po­tra­fi­ła­bym. Mu­szę ja­koś się zmu­sić i prze­żyć, zro­bić to dla nich.

– Bła­gam, Dars. Obie­caj mi jed­no, to jest pierw­szy i ostat­ni raz, kie­dy ro­bi­cie mi coś ta­kie­go.

– Nie mogę ci tego obie­cać. Ale wiesz, że to wszyst­ko ro­bi­my dla­te­go, że cię ko­cha­my, praw­da?

– Nie­ste­ty, wiem, ale wy dwie je­ste­ście sza­lo­ne i kom­plet­nie nie mam po­jęcia, cze­go się po was spo­dzie­wać.

– Już nie ma­ru­dź. Aha, za­dzwo­ni­ły­śmy do two­je­go sze­fa, wie już od ja­kie­goś cza­su, że dzi­siaj nie będzie cię w pra­cy. Więc nie masz żad­nej wy­mów­ki. A te­raz się zbie­raj­my, bo za­raz się spó­źni­my.

– Co? Jak to? Dla­cze­go to zro­bi­ły­ście? Wie­cie, że w so­bo­ty jest ogrom­ny ruch, on mnie przez to zwol­ni! – Za­czy­nam pa­ni­ko­wać, bo na­praw­dę boję się utra­ty tej pra­cy. Mimo wszyst­kich jej wad, bar­dzo ją lu­bię.

– Prze­stań dra­ma­ty­zo­wać. Już daw­no ma za cie­bie za­stęp­stwo na ten wie­czór.

– Nic nie wspo­mi­nał…

– Bo go o to po­pro­si­ły­śmy, a te­raz pod­nieś ten swój ty­łek i je­dzie­my. Pat cze­ka na miej­scu.

Całą dro­gę do sa­lo­nu fry­zjer­skie­go mil­czę. Za­sta­na­wiam się, co nimi kie­ro­wa­ło. Mu­szą mieć mnie za nie­złą ofia­rę losu, sko­ro to zor­ga­ni­zo­wa­ły.

– Wca­le nie mamy cię za ofia­rę losu. Chcia­ły­śmy zro­bić dla cie­bie coś mi­łe­go i tro­chę zmie­nić two­je na­sta­wie­nie do sie­bie.

Pa­trzę na nią zdzi­wio­na. Wie, o czym my­śla­łam?

– My­śla­łaś na głos, więc… – od­po­wia­da na moje nie­za­da­ne py­ta­nie. No tak, cza­sa­mi mi się to zda­rza, gdy za bar­dzo się za­my­ślę.

– Wci­ąż tego nie ro­zu­miem, ale do­brze się sta­ło, bo aku­rat po roz­sta­niu z Tre­vo­rem…

– Tak, niech chu­jek zo­ba­czy, co stra­cił i cze­go nie do­ce­nił.

Już nic nie mó­wię. Wy­cho­dzi­my z auta, wi­ta­my się z Pat. Opo­wia­dam jej to samo, co wcześ­niej Da­rii. Dziew­czy­na re­agu­je po­dob­nie, też chce wy­ka­stro­wać Tre­vo­ra, naj­chęt­niej od razu. Gdy do­da­ję hi­sto­rię z Lu­kiem, rzu­ca we mnie po­mad­ką.

– Za co to? – py­tam, za­śmie­wa­jąc się z tego, jaką wy­bra­ła „broń”.

– Dur­na je­steś! Trze­ba było się z nim prze­spać! Na­wet nie wiesz, jaką stra­ci­łaś oka­zję! Luke po­dob­no jest bo­giem w łó­żku. Kil­ka dziew­czyn z na­sze­go kam­pu­su po­dob­no z nim spa­ło i się za­chwy­ca­ją… No, ale naj­wa­żniej­sze. Ja­kim cu­dem nie wie­dzia­łaś, kim on jest?! Wiem, że je­steś Bry­tyj­ką, ale miesz­kasz tu­taj na tyle dłu­go, że już po­win­naś cho­ciaż tro­chę ogar­niać się w na­szej kul­tu­rze spor­tu i tak da­lej…

Wzru­szam ra­mio­na­mi.

– Nie wiem, ni­g­dy nie zwra­ca­łam uwa­gi na sport, więc nie in­te­re­so­wa­ło mnie to…

– No, ale plot­kar­skie por­ta­le wiecz­nie roz­pi­su­ją się na jego te­mat.

– Nie czy­tam ta­blo­idów, prze­cież wie­cie.

– Boże, dziew­czy­no… My się na­praw­dę mu­si­my za cie­bie ostro wzi­ąć, a te­raz kie­dy znik­nął pan „mam ma­łe­go ku­ta­sa”, wresz­cie mo­że­my zro­bić to na­le­ży­cie.

– Wca­le nie był mały – bro­nię Tre­vo­ra.

Może i mnie zdra­dził, ale nie po­do­ba mi się ob­ra­ża­nie go. To nic nie da, a ja chcę jak naj­szyb­ciej ru­szyć na­przód i po pro­stu o nim za­po­mnieć.

– Do­bra, do­bra. Już nie bądź dla nie­go taka ła­ska­wa. Le­piej opo­wiedz Pat, jak dziś nad ra­nem rzu­ca­łaś w nich wszyst­kim, co wpa­dło ci w ręce.

Ra­zem się śmie­je­my z tego i w ko­ńcu wcho­dzi­my do sa­lo­nu. Sia­dam od razu na fo­te­lu, a dziew­czy­ny mó­wią fry­zje­ro­wi, co ma ze mną zro­bić, to zna­czy, oczy­wi­ście z mo­imi wło­sa­mi, a nie ze mną.

– Na pew­no trze­ba je skró­cić, do tego moc­no roz­ja­śnić, bo wy­gląda po­nu­ro. Może blond re­flek­sy? – Za­sta­na­wia­ją się na głos, a ja tyl­ko sie­dzę i słu­cham.

Do­pa­da­ją mnie ogrom­ne wąt­pli­wo­ści, czy to aby do­bry po­my­sł, bo ni­g­dy nic nie ro­bi­łam z wło­sa­mi, je­dy­nie co ja­kiś czas je pod­ci­na­łam i tyle. Żad­ne­go sza­lo­ne­go ci­ęcia, czy far­bo­wa­nia. Na­praw­dę je­stem nud­na.

W ko­ńcu po­dej­mu­ją de­cy­zję, za­sła­nia­ją lu­stro, abym nie pa­trzy­ła na efek­ty w trak­cie pra­cy.

*

Pięć go­dzin pó­źniej mam obo­la­ły ty­łek i zu­pe­łnie nową fry­zu­rę. Gdy ko­ńczy­my, wresz­cie od­sła­nia­ją lu­stro i po­zwa­la­ją mi zo­ba­czyć, jak wy­glądam. Wi­dok zwa­la mnie z nóg. Łał. Tego się nie spo­dzie­wa­łam. Wło­sy mam skró­co­ne nie­co po­ni­żej biu­stu, ale nie to jest naj­wi­ęk­szym szo­kiem. Licz­ne blond pa­sma rze­czy­wi­ście roz­świe­tla­ją mi twarz. Przy­glądam się so­bie w lu­strze.

– Po­do­ba ci się? – pyta nie­mal jed­no­cze­śnie cała trój­ka.

Ki­wam gło­wą, bo naj­pierw mu­szę ze­brać my­śli do kupy, żeby coś po­wie­dzieć.

– Tak, jest pi­ęk­nie. Na­praw­dę nie spo­dzie­wa­łam się ta­kie­go efek­tu. Sądzi­łam, że będę pła­kać i wpad­nę w hi­ste­rię pod ty­tu­łem „co wy mi zro­bi­li­ście”, ale tak nie jest.

– Cie­szy­my się, że ci się po­do­ba, a te­raz czas na ko­lej­ny punkt wy­ciecz­ki – mówi Pat

Da­ria idzie ure­gu­lo­wać ra­chu­nek. Wszyst­ko po ci­chu, abym ni­cze­go nie sły­sza­ła. Wku­rza mnie to i znów czu­ję się nie­swo­jo, że dla mnie to ro­bią.

– Prze­stań – stro­fu­je mnie przy­ja­ció­łka, a ja od razu zmie­niam wy­raz twa­rzy, żeby już nie mu­sia­ła na mnie war­czeć z tego po­wo­du.

Wy­cho­dzi­my z sa­lo­nu, a dziew­czy­ny ci­ągle pie­ją z za­chwy­tu nad mo­imi wło­sa­mi. Uśmie­cham się, bo mi też bar­dzo się po­do­ba nowa fry­zu­ra. Bar­dziej, niż się do tego przy­zna­ję. Wsia­da­my do auta mo­jej przy­ja­ció­łki i je­dzie­my w nie­zna­nym mi kie­run­ku. Za­sta­na­wiam się, co jesz­cze wy­my­śli­ły.

Za­ci­ągnęły mnie na ma­ki­jaż przed se­sją zdjęcio­wą. Okej, to je­stem w sta­nie znie­ść i nie będę ro­bi­ła z tego pro­ble­mów. Ko­bie­ta, któ­ra się tym zaj­mu­je, sta­wia na de­li­kat­ne pod­kre­śle­nie oczu i moc­ne usta. Nie wiem, czy będę się w tym do­brze czu­ła, ale naj­wi­docz­niej dzi­siaj jest dzień wy­cho­dze­nia z mo­jej stre­fy kom­for­tu.

– Da­lej nie wie­rzę, że spła­wi­łaś Luke’a…

– To uwierz, bo je­śli po­ja­wi się znów w mo­jej pra­cy, to spła­wię go ko­lej­ny raz.

– Boże, po­win­naś go po pro­stu prze­le­cieć i za­li­czyć faj­ną przy­go­dę. Nie mu­sisz z nim iść na rand­kę. Przy­naj­mniej za­pew­ni ci kil­ka nie­ziem­skich or­ga­zmów.

Ma­ki­ja­żyst­ka zer­ka na mnie i na dziew­czy­ny, nie ogar­nia­jąc na­szej roz­mo­wy. Czu­ję, że się czer­wie­nię. Dla­cze­go dziew­czy­ny mu­szą o tym pu­blicz­nie mó­wić? Mo­gły­by so­bie da­ro­wać przy tej ko­bie­cie. Spra­wia­ją, że czu­ję się nie­zręcz­nie.

– Prze­sta­ńcie. Daj­cie pani pra­co­wać w spo­ko­ju – mó­wię do tych dwóch la­dacz­nic, bo ina­czej ni­g­dy nie prze­sta­ną.

– Ty po pro­stu nie masz psy­chy, żeby to zro­bić, Ri­ley – mówi Pat, a ja wal­czę ze sobą, aby nie wy­buch­nąć śmie­chem.

Na­wet ma­ki­ja­żyst­ka ma pro­blem, aby tego nie zro­bić.

– Boże, dla­cze­go aku­rat ja mu­sia­łam tra­fić na was dwie – mam­ro­czę, ale one do­brze wie­dzą, że żar­tu­ję.

Dal­sza część ma­lo­wa­nia mnie mija już bez ko­men­ta­rzy dziew­czyn, ale wiem, że jak tyl­ko zo­sta­nie­my same, to po­now­nie za­czną. Je­stem tego nie­mal pew­na.

Gdy znów wi­dzę sie­bie w lu­strze, mu­szę się do­kład­niej przyj­rzeć.

– Łał, to na­praw­dę ja? Je­stem pi­ęk­na – mó­wię, ogląda­jąc ma­ki­jaż. Na­praw­dę się so­bie po­do­bam w ta­kim wy­da­niu.

– Za­wsze je­steś pi­ęk­na, ale dziś wy­glądasz znie­wa­la­jąco.

– To praw­da. Na se­sji będziesz wy­mia­tać, zo­ba­czysz.

Sło­wa dziew­czyn do­da­ją mi otu­chy. Może rze­czy­wi­ście kie­dyś za­cznę wie­rzyć w to, że je­stem ład­na. Tre­vor bar­dzo rzad­ko mi to mó­wił, a je­śli już, to tyl­ko wte­dy, gdy mia­łam pe­łny ma­ki­jaż. Na po­cząt­ku mi to nie prze­szka­dza­ło, ale z cza­sem za­częło mnie moc­no uwie­rać, że mój wła­sny chło­pak nie po­tra­fi cza­sa­mi mnie skom­ple­men­to­wać.

Wy­cho­dzi­my z ma­ki­ja­żu i tym ra­zem już wiem, gdzie je­dzie­my. Do stu­dia, gdzie Da­ria ma często se­sje fo­to­gra­ficz­ne do ró­żnych kam­pa­nii. Im bli­żej miej­sca do­ce­lo­we­go je­ste­śmy, tym bar­dziej za­czy­nam się de­ner­wo­wać.

– Okej, mu­szę się do cze­goś przy­znać – mówi Da­ria, gdy wcho­dzi­my już do środ­ka.

Tyl­ko nie to. Nie znów.

– Co tym ra­zem wy­my­śli­ły­ście? Mam dość nie­spo­dzia­nek na dziś.

– Po­wiem ci po se­sji. To na­praw­dę nic wiel­kie­go i nic, czym mu­sia­ła­byś się mar­twić. Obie­cu­ję ci. To ci się spodo­ba.

– Mam ci za­ufać? – Pa­trzę na nią po­dejrz­li­wie.

– Nie masz wy­jścia, la­lu­nia – od­po­wia­da przy­ja­ció­łka i po­ka­zu­je mi język.

Ja­kim cu­dem te dwie aż tak ko­cha­ją mnie dręczyć? Sko­ro za­mie­rza mi po­wie­dzieć po se­sji zdjęcio­wej, to dla­cze­go wspo­mnia­ła o tym już te­raz? Do­brze wie, że nie­na­wi­dzę, gdy tak robi. Nie lu­bię se­kre­tów i ta­jem­nic, to nisz­czy re­la­cje. Z nimi dwie­ma za­wsze je­stem ca­łko­wi­cie szcze­ra, sądzi­łam, że one ze mną też, ale się my­li­łam, sko­ro za mo­imi ple­ca­mi zor­ga­ni­zo­wa­ły to wszyst­ko… Te­raz się za­sta­na­wiam, czy coś jesz­cze przede mną ukry­wa­ją.

– Na­resz­cie je­ste­ście! Jesz­cze dzie­si­ęć mi­nut, a za­częła­bym świ­ro­wać. – Kat, agent­ka mo­jej przy­ja­ció­łki, pod­cho­dzi do nas. – Ri­ley, mi­giem do gar­de­ro­by, dziew­czy­ny mają mało cza­su, żeby cię ubrać. Da­ria, po­ka­żesz jej dro­gę? Ja mu­szę jesz­cze omó­wić pew­ne kwe­stie z fo­to­gra­fem.

Da­ria na pro­śbę Kat pro­wa­dzi mnie do gar­de­ro­by, gdzie cze­ka­ją na mnie dwie ko­bie­ty i pe­łen sto­jak ubrań. Od razu każą mi zdjąć moje rze­czy i po­da­ją je­den ze­staw. Czu­ję się skrępo­wa­na, gdy się prze­bie­ram przy nich wszyst­kich, ale chy­ba nie mam wy­jścia, bo naj­wi­docz­niej one nie za­mie­rza­ją wy­cho­dzić.

Wci­skam się w do­pa­so­wa­ny kom­bi­ne­zon. Czer­wo­ny.

Idzie­my na plan i od razu je­stem usta­wia­na w ró­żnych miej­scach. Każą mi na­wet brać do ręki szmin­ki i tusz do rzęs, że­bym uda­wa­ła, że to se­sja re­kla­mo­wa. Kat chce spraw­dzić, jak so­bie ra­dzę z ta­ki­mi rze­cza­mi. O dzi­wo, nie czu­ję aż ta­kie­go skrępo­wa­nia przed apa­ra­tem, to zna­czy czu­ję, ale nie aż ta­kie, ja­kie­go się spo­dzie­wa­łam.

Po­zu­ję tak przez na­stęp­ną go­dzi­nę i co ja­kiś czas sły­szę tyl­ko, jak dziew­czy­ny mó­wią, że do­brze mi idzie. To pod­no­si mnie na du­chu, zwłasz­cza gdy te kom­ple­men­ty pa­da­ją z ust Da­rii, któ­ra się na tym zna.

W ko­ńcu sły­szę sło­wo, któ­re tak bar­dzo pra­gnęłam usły­szeć. Ko­niec. Wresz­cie mogę zdjąć te cho­ler­nie nie­wy­god­ne szpil­ki i wło­żyć z po­wro­tem swo­je sne­aker­sy. No i za­mie­nić ten kom­bi­ne­zon na wy­god­ne ubra­nie, w któ­rym tu przy­szłam.

– Po­szło ci na­praw­dę bar­dzo do­brze, choć jest kil­ka rze­czy, nad któ­ry­mi mu­sia­ły­by­śmy jesz­cze po­pra­co­wać. Zdjęcia do kam­pa­nii wy­szły przy­zwo­icie, jak na pierw­szy raz – chwa­li mnie Kat, a ja otwie­ram sze­rzej oczy.

– Jaka kam­pa­nia? My­śla­łam, że to była te­sto­wa se­sja, czy coś – mó­wię i zer­kam na Da­rię, aby mi to wy­ja­śni­ła.

– No, to jest wła­śnie ta rzecz, o któ­rej mia­łam ci po­wie­dzieć po se­sji – przy­zna­je ci­cho, a ja wal­czę ze sobą, aby się na nią nie rzu­cić.

– Osza­la­ły­ście? Jak mo­gły­ście mi to zro­bić? Dla­cze­go mi nie po­wie­dzia­ły­ście? Po­sta­ra­ła­bym się wte­dy bar­dziej albo…

– Albo za­częła­byś pa­ni­ko­wać i w ogó­le byś tu nie przy­je­cha­ła – do­da­je Pat.

Za­sta­na­wiam się… No, może mają ra­cję. Tak za­pew­ne by było, ale to nie daje im pra­wa do okła­my­wa­nia mnie w ta­kiej spra­wie. Je­stem na nie nie­ziem­sko wście­kła. Nie wiem, kie­dy mi to przej­dzie.

– Pie­ni­ądze za kam­pa­nię znaj­dą się na two­im kon­cie pew­nie ju­tro. Mam wszyst­kie dane od Da­rii, więc ni­czym się nie martw. Tyl­ko mu­sisz jesz­cze zło­żyć tu swój pod­pis – mówi Kat, wręcza­jąc mi do­ku­men­ty.

To pew­nie umo­wa. Bio­rę ją od niej i czy­tam uwa­żnie. Se­rio? Trzy­sta do­la­rów? Za co? Za to, że chwi­lę sta­łam przed apa­ra­tem?

– Staw­ka nie jest naj­wy­ższa, ale to przez brak port­fo­lio, do­świad­cze­nia i opi­nii, za na­stęp­ną kam­pa­nię do­sta­niesz wi­ęcej. Do­pil­nu­ję tego.

Czy­li to zna­czy, że je­śli będę chcia­ła to kon­ty­nu­ować, to będę do­sta­wa­ła jesz­cze wi­ęk­sze wy­na­gro­dze­nie? Mu­szę to po­wa­żnie prze­my­śleć. Wy­da­je się to cie­kaw­szym za­jęciem niż pra­ca bar­man­ki, no i oczy­wi­ście bar­dziej do­cho­do­wym. Je­śli będę mia­ła ja­kieś zle­ce­nia.

Pod­pi­su­ję pa­pie­ry i od­da­ję je Kat.

– Daj znać, jak będziesz chcia­ła ko­lej­ną kam­pa­nię. Chy­ba ci się po­do­ba­ło i na­praw­dę do­brze so­bie tu po­ra­dzi­łaś.

– Ja­sne, że będę chcia­ła.

– Da­ria wspo­mi­na­ła, że masz wy­ćwi­czo­ne cia­ło, to praw­da? – do­py­tu­je, a ja znów zer­kam na przy­ja­ció­łkę. Czy jest coś, cze­go jej nie po­wie­dzia­ła?

– Cza­sa­mi cho­dzę na si­łow­nię – bąkam ci­cho, bo nie wiem, co po­win­nam od­po­wie­dzieć.

– Se­sja w bie­li­źnie wcho­dzi w grę?

– Sama nie wiem… – Ta­kie se­sje zdjęcio­we to jed­no, ale bie­li­zna? To już zu­pe­łnie inna baj­ka, ra­czej nie będę po­tra­fi­ła tego zro­bić.

– Do­brze, czy­li na ra­zie to od­pa­da. Nie ma spra­wy. Mu­sisz tyl­ko pa­mi­ętać, że ta­kie zdjęcia są bar­dziej opła­cal­ne.

Ko­bie­ta za­bie­ra do­ku­men­ty i od­cho­dzi. Dziew­czy­ny ci­ągną mnie w stro­nę wy­jścia, bo wie­dzą, co się zbli­ża. Gdy je­ste­śmy już na ze­wnątrz, wy­bu­cham.

– Was na­praw­dę po­gi­ęło! Ta cała nie­spo­dzian­ka to jed­no, ale to? Ko­mer­cyj­na se­sja zdjęcio­wa i na­wet mi o tym nie wspo­mnia­ły­ście? Ma­cie szczęście, że je­ste­ście mo­imi przy­ja­ció­łka­mi, bo ina­czej już bym was znie­na­wi­dzi­ła! Nie robi się cze­goś ta­kie­go w ta­jem­ni­cy. Na­praw­dę po­win­nam wie­dzieć od po­cząt­ku, że będę bra­ła udział w ta­kiej se­sji. Je­ste­ście nie­po­wa­żne – kon­ty­nu­uję mo­no­log, aż do chwi­li, gdy Pa­tri­cia mi prze­ry­wa.

– Uspo­kój się. Weź głębo­ki od­dech, za­nim po­wiesz coś, cze­go będziesz pó­źniej ża­ło­wać. Se­sja wy­szła bar­dzo do­brze i nie masz czym się stre­so­wać. Nie prze­ży­waj, że ci nie po­wie­dzia­ły­śmy. Gdy­by­śmy to zro­bi­ły, za­mknęła­byś się w ła­zien­ce, by­le­by tyl­ko tu nie przy­jść. Nie lu­bisz opusz­czać swo­jej stre­fy kom­for­tu, przez co je­steś jak mysz. Masz cha­rak­te­rek, więc za­cznij też do tego do­łączać pew­no­ść sie­bie czy sek­sa­pil, bo na ra­zie ucho­dzisz tyl­ko za wy­szcze­ka­ną gów­nia­rę.

Ałć. Jej sło­wa za­bo­la­ły, ale ma tro­chę ra­cji. Tyl­ko na wszyst­kich war­czę i py­sku­ję, gdy ktoś coś do mnie po­wie. Lu­dzie prze­sta­li się do mnie od­zy­wać po pół roku mo­je­go po­by­tu tu­taj. Je­dy­nie dziew­czy­ny zo­sta­ły, ale wo­bec nich nie by­łam taka opry­skli­wa jak dla resz­ty.

– Nie zło­ść się na nas, bo do­brze wiesz, że chcia­ły­śmy do­brze. Za­wsze chce­my dla cie­bie jak naj­le­piej. Wie­my też, że pra­ca w klu­bie cię męczy, ja­sne, lu­bisz ją, ale cię męczy, no i masz week­en­dy i wie­czo­ry wy­jęte z ży­cia. A pra­cu­jąc w tej bra­nży, mo­gła­byś za­ro­bić po­dob­ne pie­ni­ądze mniej­szym wy­si­łkiem i w krót­szym cza­sie. Zwłasz­cza z taką agent­ką jak Kat, któ­ra robi to dla nas za dar­mo.

– Faj­nie mieć taką cio­cię – mó­wię, lek­ko się uśmie­cha­jąc.

– Co nie? Jest naj­lep­sza. A tak po­wa­żnie, nie zło­ść się na nas.

– Nie je­stem zła, lecz za­sko­czo­na. A w do­dat­ku zda­je mi się, że coś jesz­cze przede mną ukry­wa­cie.

– Cza­ję, że stra­ci­łaś za­ufa­nie do lu­dzi po tym, co ten du­pek ci zro­bił i to prak­tycz­nie pod two­im no­sem, ale my nie je­ste­śmy, jak oni wszy­scy.

– Wiem, że nie je­ste­ście, po pro­stu…

– Ro­zu­mie­my. Nie mu­sisz nic mó­wić, a te­raz je­dźmy coś zje­ść, bo pa­dam z gło­du.

Po­sta­na­wia­my po­je­chać na piz­zę.

– Da­ria, ni­g­dy w za­sa­dzie się nad tym nie za­sta­na­wia­łam, ale po­wiedz, jak ty to ro­bisz? Lu­bisz zje­ść i często cho­dzi­my na piz­zę, czy in­ne­go typu fast fo­ody, a ty wci­ąż wy­glądasz su­per. Nie wi­du­ję cię zbyt często na si­łow­ni… Nie od­bierz tego źle.

Moja przy­ja­ció­łka wy­bu­cha śmie­chem.

– Nie stre­suj się. Wiem, że nie ćwi­czę zbyt wie­le, syl­wet­kę za­wdzi­ęczam chy­ba przede wszyst­kim ge­nom. No i upra­wiam dużo sek­su, to­bie też by się to przy­da­ło.

Wiem, że jej ostat­nie zda­nie to żart, ale i tak odro­bi­nę jej za­zdrosz­czę.

– Też bym chcia­ła tak wy­glądać. Na si­łow­ni sta­ram się, jak tyl­ko mogę, ale w ży­ciu nie będę mia­ła tak smu­kłej syl­wet­ki jak ty – mó­wię, żu­jąc piz­zę.

Wiem, że ta­kie je­dze­nie nie sprzy­ja bu­do­wa­niu for­my i od­po­wied­nie­go wy­glądu, ale nie będę so­bie od­ma­wia­ła cze­goś, co bar­dzo lu­bię. Wszyst­ko ma swo­je gra­ni­ce. Nie mogę po­pa­dać w pa­ra­no­ję.

– No chy­ba żar­tu­jesz. Ile razy będzie­my jesz­cze po­wta­rzać do­kład­nie tę samą roz­mo­wę? Ci­ągle ci mó­wi­my, że masz nie­sa­mo­wi­tą fi­gu­rę, wszyst­ko na swo­im miej­scu, a do tego pła­ski brzuch.

Nie wie­dzą, że mój wy­gląd za­wdzi­ęczam głów­nie temu, że jesz­cze przed dwo­ma laty cho­ro­wa­łam na za­bu­rze­nia odży­wia­nia. Mia­łam bu­li­mię. Nic przy­jem­ne­go. Spędzi­łam wie­le go­dzin na te­ra­pii, aby w ko­ńcu prze­pra­co­wać ten te­mat. Wci­ąż mi się to do ko­ńca nie uda­ło, ale te­raz przy­naj­mniej za­miast wy­mio­to­wać po po­si­łku, za­je­żdżam się na si­łow­ni. Wiem, że to nie jest ide­al­ne roz­wi­ąza­nie, ale lep­sze to, niż rzy­ga­nie wszyst­kim, co się zja­dło. Cho­dzę na te­ra­pię, stop­nio­wo od­pusz­czam ostre tre­nin­gi, ale jesz­cze dłu­ga dro­ga przede mną.

Boję się, że je­śli za­an­ga­żu­ję się w te se­sje zdjęcio­we, to znów wszyst­ko od nowa się za­cznie. Mu­szę to omó­wić z moją te­ra­peut­ką.

Rozdział 3.

Resz­tę ty­go­dnia spędzi­łam w miesz­ka­niu Da­rii. Ze swo­je­go po­ko­ju w aka­de­mi­ku wzi­ęłam tyl­ko lap­top, ksi­ążki i ubra­nia. Oczy­wi­ście znów mu­sia­łam się przy tym na­tknąć na Tre­vo­ra. Przy­si­ęgam, że Bel­le i on nie mają za grosz przy­zwo­ito­ści. Ja­kim trze­ba być czło­wie­kiem, aby od­wa­lić coś ta­kie­go. Nie mie­ści mi się to w gło­wie. Na­praw­dę. Chcia­łam zro­bić im ko­lej­ną awan­tu­rę, ale od­pu­ści­łam. Uzna­łam, że nie war­to tra­cić na nich ener­gii, po pro­stu niech so­bie pro­wa­dzą swo­je ży­cie, a kar­ma prędzej, czy pó­źniej i tak ich do­pad­nie.

– Kat za­ła­twi­ła ci se­sję zdjęcio­wą, ju­tro. Dzwo­ni­ła do cie­bie? – Da­ria do­pa­da mnie, gdy prze­cho­dzę przez dzie­dzi­niec w kie­run­ku sto­łów­ki.

– Nie, jesz­cze nie dzwo­ni­ła. Jaka se­sja? – py­tam za­cie­ka­wio­na.

– Cho­le­ra, po­win­nam była się jej spy­tać. No trud­no. Sko­ro ci nie po­wie­dzia­ła, to ja ci to prze­ka­żę. Za­ła­twi­ła ci udział w se­sji z ja­ki­mś zna­nym spor­tow­cem, wi­ęcej nie chcia­ła mi po­wie­dzieć, ale cho­le­ra, kasa jest do­bra. Sama bym zgar­nęła taką ofer­tę, ale nie­ste­ty mam już ro­bo­tę w tym ter­mi­nie. Za­zdrosz­czę ci.

– Ale tu na miej­scu? Czy mu­szę gdzieś je­chać, tak jak ty za­zwy­czaj?

Da­ria ma nie­wie­le se­sji zdjęcio­wych tu­taj, w Dal­las. Ci­ągle gdzieś pod­ró­żu­je, ale z nią to w su­mie ca­łkiem inna hi­sto­ria, jest mo­del­ką i zy­ska­ła wiel­ką po­pu­lar­no­ść.

– Nie, tu na miej­scu, bo ten spor­to­wiec jest stąd. Fir­ma też jest lo­kal­na.

– My­ślisz, że zdążę ju­tro przed swo­ją noc­ną zmia­ną w klu­bie? – py­tam, bo nie chcia­ła­bym się spó­źnić do pra­cy, wci­ąż jej po­trze­bu­ję.

– Tak mi się wy­da­je. Se­sja jest o sie­dem­na­stej, więc po­win­ni­ście zdążyć ze wszyst­kim, je­śli spor­to­wiec będzie wspó­łpra­co­wał z apa­ra­tem, a nie wszy­scy to po­tra­fią, nie­ste­ty.

– Czy­li mó­wisz, że tra­fię na ogar­ni­ęte­go go­ścia i nie będę mu­sia­ła się męczyć albo na kom­plet­ne­go ga­mo­nia?

– No, mniej wi­ęcej. Nie stre­suj się. Już nie­dłu­go będziesz mo­gła zre­zy­gno­wać z pra­cy w klu­bie. Zo­ba­czysz. Mu­si­my też po­pra­co­wać nad two­im kon­tem na In­sta­gra­mie.

– A co z nim nie tak?

– Masz za mało ob­ser­wa­to­rów. Im wi­ęcej ich zdo­będziesz, tym lep­sze kon­trak­ty uda ci się zgar­nąć.

– Prze­cież mam ich pra­wie dzie­si­ęć ty­si­ęcy, to ca­łkiem spo­ra licz­ba.

Ja­kiś czas temu uda­ło mi się roz­wi­nąć dość moc­no moje kon­to, w su­mie nie wiem, jak to się sta­ło. Po pro­stu na­gle wy­strze­li­ło. Po­mo­gło też na pew­no to, że Da­ria wszędzie mnie ozna­cza, a ona ma ogrom­ną licz­bę ob­ser­wa­to­rów.

– Ja­sne, masz, ale to wci­ąż tro­chę mało. Mu­si­my się wy­brać na se­sję zdjęcio­wą z moją fo­to­graf­ką. Wte­dy ru­szy­my, wiesz, im wi­ęcej, tym le­piej dla cie­bie. Uwierz mi, że wte­dy fir­my będą cię chęt­niej bra­ły.

*

Strasz­nie się stre­su­ję przed…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej