Namiętna nienawiść - Sobczak Agata - ebook + książka

Namiętna nienawiść ebook

Sobczak Agata

4,3

Opis

Prędkość.

Niebezpieczeństwo.

Nienawiść.

Tajemniczość.

 

Brantley Chavez to człowiek, którego wszyscy dookoła traktują  jak boga. Nikt nie ma wystarczająco dużo odwagi, żeby mu się przeciwstawić. Nikt, z wyjątkiem dziewiętnastoletniej Charlotte Nichols, w której mężczyzna budzi odrazę. 

Jest jeden problem: – choć go nienawidzi, nie jest w stanie zaprzeczyć,

 że ten wytatuowany chłopak pociąga ją fizycznie.

Czy te dwa, tak bardzo odmienne uczucia, mogą iść ze sobą w parze?

Jak długo jedno z nich będzie ustępować temu drugiemu?

Które z nich będzie górą?

 

„Patrzę w jego oczy. Czuję jak bije od niego wrogość i pewność siebie. Rzucam mu wyzwanie. Może przestanie mnie traktować jak popychadło, którym nie jestem. 

– Cholera, pieprzyć to – mruczy pod nosem, a w następnej chwili jego usta stykają się z moimi.”.

 

Odważysz się wejść do świata, w którym rządzi ON?

"Ten debiut zwali Was z nóg! Szkolny klimat w połączeniu z wątkiem mafii, okazał się strzałem w dziesiątkę. Dzieje się tu naprawdę dużo, nie ma szans na nudę. Akcja nie zwalnia ani na chwilę, zapewniając czytelnikowi całą gamę emocji. Nienawiść i namiętność to mieszanka wybuchowa, która wciągnie Was w ten świat i sprawi, że nie będziecie chcieli z niego wychodzić. Gorąco polecam!" - Kinga Litkowiec, autorka

"Namiętna nienawiść to powieść, w której niechęć miesza się z pożądaniem.

Mężczyzna w typie bad boya oraz harda kobieta stanowią mieszankę wybuchową i udowadniają, że nienawiść od miłości dzieli bardzo cienka linia, którą łatwo przekroczyć, gdy do gry wkraczają uczucia.

Dynamicznie prowadzona akcja, charakterni bohaterowie, duża dawka ironii oraz wiele emocji to idealny przepis na udaną książkę.

Gorąco polecam!" - Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska, książki takie jak my

"Z pazurem i niebanalna, erotyczna i wulgarna taka jest Namiętna nienawiść! Autorka z każdą stroną zaskakuje zwrotami akcji, których czytelnik się nie spodziewa! Czasy studenckie, nielegalne wyścigi, walki, mafia... a w tym wszystkim zadziorna Lottie i gburowaty Brantley! Namiętność czy nienawiść... co zwycięży?" - Agnieszka Rybska, blonderka.pl

"Szybkie samochody, nielegalne wyścigi i beztroskie życie w college’u. To ogniste połączenie zapewni Wam "Namiętna nienawiść" Agaty Sobczak. Do tego trudna relacja między głównymi bohaterami, tym od samego początku kupiła mnie autorka. Jednym słowem, polecam!" - Ana Rose, autorka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 314

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (1078 ocen)
631
236
133
60
18
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
eulalia1945

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa,ale nie lubię niedokończonych zakończeń,a więc co dalej???
10
AgnieszkaKowalczyk

Nie oderwiesz się od lektury

a gdzie reszta?
10
Aniuffa

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna pozycja akcja od początku do końca już przebieram nóżkami na tom 2
10
Evalia_Shotek

Nie polecam

Szczerze jedna z nielicznych książek który których nie dałam rady przeczytać do końca. Ta dziewczyna. Taka denerwująca od samego początku. Tak przekonana o swojej wyższości i mądrości reszta oczywiście myśli tylko hormonami. I to zachowanie po tym wszystkim niby co przeszła w liceum..dziwne że dała się tak załatwić przy swojej mądrości. Pierwsze spotkanie z choreografem i to ona go oceni co on umie po tym jak jej proponuje pomoc by przeskoczyła na wyższy poziom zaawansowania. Ahhh no i widać że autorka nie mogła się zdecydować jak bardzo madra ma być bohaterka bo prawo to za mało...jeszcze trzeba dorzucić super talent taneczny więc dwa trudne kierunki i.....zajebista znajomość aut bo przecież doskonale ocenia wyścigi w 2 sekundy. A tak serio styl mówienia i myślenia typowy dla bardzo typowej 19 latki która uważa że jest super dorosła. Spojrzałam na koniec książki pomijając część historii i tam też żaden szal ...Naprawdę nie rozumiem zachwytów Styl pisania a też do mnie nie przemówił.
00
Magdalena6

Z braku laku…

Tutaj nic nie działa… pomysł jak najbardziej ale wykonanie zdecydowanie na nie… książka jest napisana w klimacie osiedlowych rozmówek między kolegami… za tym nie można nadążyć…. dziewczyna po takich przejściach tak się nie zachowuje a facet który zabija i jest powiązany z mafią ma bardziej złożoną psychikę dlatego bohaterowie są mało wiarygodni… taka książkowa wersja „matura to bzdura” .
00

Popularność




Copyright © by Agata Sobczak, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autora orazWydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Janusz Muzyczyszyn

Korekta I: Paulina Aleksandra Grubek

Korekta II: Aneta Krajewska

Zdjęcie na okładce:© by kiuikson/Shutterstock

Projekt okładki: Marta Lisowska

Skład i łamanie: Adam Buzek, [email protected]

Wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]

Ilustracje wewnątrz książki: © by bolala kido z Pixabay

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-66754-47-8

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Profesor Ciacho

To już dziś. College. Pierwszy dzień. Cieszę się, że to już. Mam nadzieję, że ludzie będą tutaj zupełnie inni niż w liceum. Nie chcę przechodzić ponownie tego samego. Na kampus przyjechałam dwa tygodnie wcześniej, żebym zdążyła oswoić się z zupełnie nowym terenem, nowym otoczeniem i ogólnie… odetchnąć. Zregenerować się przed nowymi wyzwaniami, dać odpocząć moim myślom. Zostawiłam wszystko za sobą, nie zamierzam więcej o tym myśleć, nie oglądam się za siebie, a przynajmniej muszęspróbować.

Mój ostatni rok w liceum, delikatnie mówiąc, nie należał do przyjemnych, był wręcz okropny! Nie wiem, kiedy dokładnie sprawy przybrały taki zły obrót, ale cóż, było naprawdę fatalnie. Zaczęło się od zwykłych przezwisk, kiedy rzucił mnie Lucas. Zrobił to tak naprawdę bez żadnego konkretnego powodu. Najpierw było wyśmiewanie, głupie teksty, docinki, dręczenie w internecie. Dalej groźby, a na sam koniec zaczęło się popychanie na korytarzu i „przypadkowe” spotkania w łazience, które nie kończyły się dla mnie dobrze. Chyba nikt w szkole nie słyszał tak często jak ja, że jest dziwką, szmatą, kurwą, mimo tego, że spałam tylko z jednym chłopakiem i był nim właśnie Lucas. Nie pozwalałam sobą pomiatać, na początku za każdym razem im coś odpowiadałam, dzięki czemu się zamykali, ale z czasem zaczęło się robić gorzej. Po miesiącu sprawy przybrały naprawdę fatalny obrót. Okazało się, że Lucas nagrywał nasz seks i pokazał go w szkole. Nie tylko go pokazał, ale wszędzie go rozesłał. Wszyscy się ze mnie śmiali i wytykali palcami nawet bez tego, a po tej akcji było tragicznie. Skończyło się na tym, że ostatnie dwa miesiące uczyłam się w domu. A na koniec jeszcze kolejnych problemów dołożył mójbrat.

Teraz jestem na Uniwersytecie w Chicago, z nadzieją na nowy początek. Wierzę, że tutaj będzie lepiej, że uciekłam od tych toksycznych osób. Mam plan, by trzymać się na uboczu, nie wychylać się i przede wszystkim nie angażować w żaden związek. Już dostałam konkretną nauczkę. Oczywiście Lucas poniósł karę, ale co mi po tym, skoro w moim rodzinnym mieście straciłam godność. Tak naprawdę nie mam tam już po co wracać, nawet nie zamierzam. Nie zamierzam też z nikim rozmawiać o przeszłości, rana jest bolesna, więc nie chcę jej jeszcze bardziej otwierać. Nie będę też dokładać sobie kolejnych powodów do cierpień, więc przez najbliższe cztery lata chłopcy są dla mniemartwi.

Początkowo trochę obawiałam się mieszkania w akademiku, ale moja współlokatorka, Katherine, okazała się całkiem fajna. Jak na razie dobrze się ze sobą dogadujemy i mam wrażenie, że nadajemy na tych samych falach. Jesteśmy też poniekąd swoimi przeciwieństwami, bo ona jest bardzo wysoka, mierzy prawie sześć stóp, a ja zaledwie pięć i sześć cali, do tego jest blondynką, a ja brunetką. Dziewczyna wydaje się pozytywnie zakręcona i bardzo radosna, mam nadzieję, że uda nam się zaprzyjaźnić. Byłoby super, gdyż nie miałam jeszcze prawdziwej przyjaciółki, takiej na dobre i na złe. Byle nie okazała się fałszywa jak te wszystkie szmaty w liceum. Wspólnie chodzimy na połowę zajęć, obydwie wzięłyśmy taniec jako dodatkową specjalizację. Katherine jako kierunek wybrała socjologię, natomiast ja wzięłam prawo. Mam nadzieję, że uda mi się to wszystko pogodzić, bo nie chciałabym z niczego rezygnować, taniec to moja pasja, tylko on daje mi wytchnienie, on mnie trzyma na powierzchni, nie pozwala mi zatonąć. A prawo? Odkąd pamiętam, marzyłam o tym, aby pomagać innym, a to jest jedna z form, w której mogę to robić. Chciałabym zostać prawnikiem, żeby móc pomagać ludziom, których nie stać na porządną poradę prawną. Mój tato proponował mi, żebym wybrała zamiast prawa łatwiejszy kierunek, bym mogła się skupić na tańcu, ale jestem uparta i postawiłam naswoim.

Wygładzam trochę palcami długie, niesforne włosy, które strasznie się dzisiaj plączą i puszą, nie wiem co z nimi zrobić. Przeszukuję torbę w nadziei, że znajdę jakąś gumkę do włosów. Mam. Zbieram je i związuję w wysokiego kucyka. Nie jest idealnie, ale przynajmniej już mnie tak niedenerwują.

***

Pierwsze wykłady wzbudzają we mnie przerażenie, to będzie ogrom materiału do opanowania. Pani profesor wydaje się bardzo wymagająca i odrobinę przeraża, podobno co roku oblewa bardzo dużą liczbę studentów. Teraz pędzę na drugą stronę kampusu, gdzie mają się odbyć pierwsze zajęcia z tańca, a dokładniej mają to być zajęcia z choreografii. Jestem ich szalenie ciekawa, słyszałam, że w tym roku ma uczyć jakiś znakomity choreograf. Spotykam przed wejściem Kat, która na mnie czeka i entuzjastycznie macha do mnie ręką. Jej podniecenie udziela mi się. Naprawdę polubiłam tę dziewczynę. Razem wchodzimy na salę, zostajemy poinstruowane gdzie są szatnie, idziemy tam, przebieramy się w stroje do ćwiczeń i wracamy. Ubrałam się dzisiaj w obcisły sportowy crop top i pasujące do tego legginsy. W damskiej części grupy panuje jakieś poruszenie, dziewczyny mówią podniesionymi głosami i są całe rozchichotane. Zaciekawione podchodzimybliżej.

– Co jest? – pytaKat.

Zachwycone dziewczynyodpowiadają:

– Podobno wykładowca jest megaciachem!

Mam ochotę wywrócić oczami. Czy one nie mogą zająć się czymś innym? Co, one przyszły tu dla faceta, czy po to, żeby nauczyć się lepiej tańczyć? W ich przypadku odpowiedź na to pytanie może okazać się zbyt trudna. Z tego, co udaje mi się wywnioskować, z ich rozmów można sądzić, że są tu raczej dlaprofesorka.

– Chyba go mijałam na korytarzu! – piszczyktóraś.

– Jest seksowny – rozmarza sięnastępna.

– Mógłby mnie przelecieć – mówi otwarciekolejna.

Odsuwam się od nich. Nie chce mi się tego słuchać, zachowują się jak nabuzowane hormonamiszesnastolatki.

– Chętnie poprosiłabym go o prywatnelekcje.

– Jest taki młody… Czy jeśli się stąd wypiszę, prześpię się z nim i znów zapiszę, to popełni wtedy przestępstwo? Chyba nie – rozmyśla jedna zdziewczyn.

– Idiotki – mruczę podnosem.

Nie mogę tego dłużej słuchać, zaraz wybuchnę. Cały czas rozmawiają o nowym profesorze. Wreszcie drzwi do sali się otwierają i wchodzi młody mężczyzna. Na oko ma może z dwadzieścia sześć lat. Dziewczyny chichoczą na jego widok. Nie mają wstydu? A ja mam ochotę odetchnąć z ulgą, nie będę musiała słuchać więcej ichpaplaniny.

– Dzień dobry klaso! Jestem profesor Anders i będę waszym choreografem, generalnie przy większości zajęć dla tancerzy będziecie się ze mną spotykać. Możecie mówić do mnie Mike, tak mam naimię.

Połowa dziewczyn prawie mdleje po jego słowach. Dobra, zgodzę się, facet jest przystojny, ale nie robi szału. Po prostu wygląda jak typowy złoty chłopiec, nic wyjątkowego, nic co by go wyróżniło wśród takich jak on. A one zaraz zaczną się ślinić na jego widok. Poważnie, już mogę zobaczyć, jak ślina zbiera się na ichwargach.

Pierwszy raz słyszę, aby wykładowca – nawet choreograf – pozwalał studentom z pierwszego roku zwracać się do siebie po imieniu. Zaczynamy się po kolei przedstawiać, prosi nas, abyśmy zaprezentowali jakąś krótką choreografię, tak aby mógł ocenić nasze talenty. Nie wiem, co wykonać, ale postanawiam zatańczyć to, co na przesłuchaniu. Nie mam nic innego, co by się nadawało. Przez dwie godziny pracujemy powoli nad układem, a on cierpliwie pokazuje nam wszystkie kroki, w międzyczasie zapoznając się z grupą. Cieszę się, że jest ze mną Kat, bo chyba nie zniosłabym reszty dziewczyn. Tylko gadają w kółko o jakichś głupotach. Choreografia nie sprawia mi żadnych trudności, kroki są bardzo łatwe do zapamiętania. Nie mam problemu z ich wykonywaniem i oczywiście nie udaję jak niektóre, że czegoś nie potrafię, tylko po to, aby podszedł do mnie i wytłumaczył mi to dokładniej. Ponad połowa tych śmiesznych lasek to robi. Żałosne. Pod koniec zajęć jestem lekko zmęczona, ale usatysfakcjonowana. Mike z pewnością da nam wycisk na tych zajęciach. Zbieramy swoje rzeczy i idziemy w stronęwyjścia.

– Charlotte, mogę cię prosić na słówko? – prosi Mike, gdy zbliżam się do wyjścia. Jestem zdziwiona, to jest pierwszy dzień, więc nie wiem, czego ode mniechce.

– Jasne, o co chodziprofesorze?

– Mike – poprawia mnie. Nie będę się z nim kłócić, ale wolę zwracać się do niego oficjalnie. Kiwam głową. – Dobra jesteś, obserwowałem ciędzisiaj.

Tylko tyle mi chciał powiedzieć? Po to musiał mnie zatrzymać po zajęciach? Nie mógł tego powiedzieć wcześniej? Gdykończył?

– Dziękuję. – Nie wiem co więcej mogłabym mu na toodpowiedzieć.

Chcę już wyjść, ale jeszcze raz mnie zatrzymuje. Kątem oka spostrzegam za drzwiami Kat stojącą z innymi osobami z naszych zajęć. Ewidentnie wszyscy się nam przypatrują, na pewno chcą wiedzieć, o czym rozmawiamy. Już widzę te wszystkie nienawistne spojrzenia rzucane w moimkierunku.

– Mam na myśli to, że jesteś naprawdę świetna. Widziałem dzisiaj, z jaką płynnością poruszałaś się przy tej choreografii, zupełnie tak, jakbyś znała ją od zawsze. Nie myślałaś o tym, aby przepisać się na kurs dla zaawansowanych? Tam zdecydowanie bardziej byś pasowała. Na pewno musisz się zgłosić do występu na zimowypokaz.

Otwieram oczy. Zimowy pokaz? A co to takiego? Mike jakby wiedział, że nie mam pojęcia, o czym mówi, zaczyna miwyjaśniać:

– To jest coś w rodzaju pokazu talentów, który co roku organizuje uniwersytet, z tym że to ma nieco wyższą rangę, bo często zjawiają się tutaj dyrektorzy, choreografowie, w tym roku ma się pojawić dyrektor Baletu Opery Paryskiej, wszyscy upatrują sobie rekrutów. Oczywiście zimowy pokaz nie jest tak istotny, jak ten na zakończenie, ale też ma duże znaczenie. A ty zdecydowanie powinnaś wystąpić na obu. Podniosłabyś poprzeczkę bardzo wysoko. Jeśli byłabyś zainteresowana, mógłbym pomóc ci z choreografią. Pomyśl też o tym kursie dlazaawansowanych.

Za dużo informacji na raz. Będę musiała dopytać o pokaz zimowy i ten nazakończenie.

Skoro pojawia się na nich tyle ważnych osób, to zdecydowanie powinnam skorzystać z oferty. Być może dzięki temu w przyszłości udałoby mi się robić to, co kocham. Miło z jego strony, że proponuje mi pomoc, jeśli pokaże, co tak naprawdę umie, to z chęcią skorzystam z jego oferty. Jednak zajęcia zaawansowane odpadają, miałabym tam jeszcze większą harówkę i na pewno nie dałabym równocześnie rady z prawem i tańcem. Niestety z tego na pewno muszęzrezygnować.

– Dziękuję, Mike. Prześpię się z tym i dam ci znać. Teraz nie chcę podejmować żadnychdecyzji.

– Jasne, to zrozumiałe. W razie czego wiesz, gdzie mnieznaleźć.

– Tak, dziękuję. Czy to już wszystko? – Nie chcę już tu siedzieć, zaraz mam kolejne zajęcia i nie powinnam sięspóźnić.

– Tak, możesz już iść. Dziękuję i przemyśl tosobie.

– Dobrze, do widzenia – mówię, po czym jak najszybciej opuszczamsalę.

Nie chcę dłużej z nim tu przebywać, bo robi się to dziwne. Przy drzwiach dopada mnie Kat i ta horda. Oczywiście chcą wiedzieć, o czym tak rozmawialiśmy; mówię im od razu, bo nie chcę, aby później rozsiewały jakieś plotki o tym, że sypiam z profesorem. Takie gówno jak to nie jest mi potrzebne. Piszczą podekscytowane i już zaczyna się gadanie, że Mike na mnie leci. Gdybym mogła, to na pewno odizolowałabym się od wszystkich tych dziewczyn. Nienawidzę ich. Tu się cieszą, ale widzę, jak ich oczy posyłają mi nienawistne spojrzenia. Są zazdrosne o coś, co ubzdurały sobie w głowach. Odchodzę od nich, ciągnąc przy okazji za sobą Kat. Kolejne wykłady są z historii tańca, wzięłam to jako uzupełnienie i moja współlokatorkarównież.

– Kiedy ty dyskutowałaś z profesorem ciachem, dziewczyny mówiły coś o jakichś wyścigach – śmieje się Kat. Spoglądam na nią. Jakie wyścigi? W broszurze szkoły niczego takiego nie znalazłam, zachęcam ją, aby kontynuowała. – Podobno tutaj te wyścigi to jest mega sprawa i każdy chce się na nich znaleźć, ale nie każdy zostaje tam na dłużej. W weekend jest wyścig otwarty, gdzie mogą przyjść pierwszaki, które są wtajemniczone, ale to ci starsi mają zdecydować, kto może wchodzić swobodnie, a kto ma się tam więcej niepojawiać.

Parskam śmiechem. Błagam, ona naprawdę wierzy w takierzeczy?

– Odpuść sobie Kat. To na bank jakaś ściema. Śmierdzi mi to na milępodstępem.

– Co? Nie, to jest prawda. – Widzę, że jest zdeterminowana. – Jeśli udowodnię ci, że tak jest, to pójdziesz tam zemną?

Skoro to i tak jest ściema, to mogę sięzgodzić.

Na pewno się ucieszy, a mi nie zrobi to żadnejróżnicy.

– Dobra. Niech będzie, jeśli okaże się to prawdą, pójdę z tobą nawyścigi.

Tym sposobem kupuję sobie spokój do końca dnia. Kat już mnie nie męczy, nawet ucięła temat wyścigów. Całe szczęście. Gdyby nie przestała, to chyba musiałabym jej coś zrobić. Żartuję oczywiście. Jednak nielegalne wyścigi samochodowe to nie jest mójkonik.

Powinnaś uważać

Kat zaciągnęła mnie na te durne wyścigi samochodowe. Szlag, mówiłam jej dziesięć razy, że nie mam ochoty tutaj być. Niestety przegrałam zakład, a ona jednak udowodniła, że ma rację. Nie zamierzam brać udziału w żadnych nielegalnych akcjach, a z tego, co się orientuję, takie wyścigi samochodowe są nielegalne. Jeśli cię złapią – pójdzieszsiedzieć.

Rozglądam się dookoła. Jest tu masa ludzi, chyba cały kampus się tu znalazł. No tak, w końcu to impreza rozpoczynająca sezon wyścigów – czyli największa rozrywka studentów Chicago University i nie tylko. Z tego, co zdążyłam się dowiedzieć, wyścigi są bardzo popularne w tych okolicach, wszystko jest dobrze zorganizowane, aby policja nie robiła tutaj nalotów. Podobno nigdy nie wiadomo kiedy się odbędą, a informacje o godzinie wydarzenia są rozsyłane SMS-ami z jakiegoś prywatnego numeru. Przynajmniej są na tyle mądrzy, żeby zastrzec numer, gdy robią takie akcje, dzięki temu udaje im się uniknąć policji i aresztowania. Moja współlokatorka próbowała zmusić mnie do założenia stroju, który mi wybrała. Podobno obowiązuje tu dress code. Taa, jasne. Pewnie chciała, żebym wbiła się w kieckę. Nie dałam się jej. Mam na sobie dżinsowe szorty z wysokim stanem, na górę założyłam koronkowy crop top z haftem róży, który jest po prostu uroczy i musiałam go założyć. Na nogach mam standardowo swoje białe conversy, które towarzyszą mi już od dawna. Spoglądam na inne zebrane tu dziewczyny, wszystkie co do jednej są ubrane w obcisłe sukienki i mają na nogach szpilki. Widzę, jak oglądają się na mnie z szyderczymi uśmiechami, dobra, kumam. Wyróżniam się wśród klonów, ale czy to coś złego? Posyłam każdej szeroki uśmiech, a one prychają i odwracają głowy w drugą stronę. Ha! Patrzcie szmaty! Lottie nie da się ustawiać. Nie ma, kurna, takiej opcji! Nie po razkolejny.

– Hej, Lottie, zaraz zaczną się wyścigi – mówi podekscytowanaKat.

Spoglądam na samochody ustawione na linii startu. Spodziewałam się raczej lepszych pojazdów niż te dwa, które tu stoją. Są to zwyczajne auta, niczym się nie wyróżniające. Od razu słychać, że nie mają mocy, ich kierowcy dociskają pedał gazu, jakby to miało dodać im parę koni mechanicznych więcej. Spoglądam na właścicieli samochodów i od razu wiem, że mają o sobie wielkie mniemanie, ale nie pokażą nic nadzwyczajnego. Skąpo ubrana dziewczyna – mówiąc skąpo, chcę powiedzieć, że jest ubrana w sam stanik i szorty – pewnym siebie krokiem staje między nimi, daje sygnał i wyścig się rozpoczyna. Ruszają, ale widzę, że samochody nie mają zbyt dużego przyspieszenia. Słabe przełożenia. Prawdopodobnie zbyt szybko zmieniają biegi, nie wykorzystując w pełni możliwości silników. Dość wolno przyspieszają, być może mają opony, które nie nadają się do tego. Obserwuję to ze znudzeniem i zastanawiam się, czy o to takie wielkie halo robią w całymkampusie.

– Hej, ile będzie dzisiaj wyścigów? – pytam faceta, który stoi wpobliżu.

– Trzy. Ten jest pierwszy, ściga się Dave z Liamem, później będą się ścigać Dylan i Blake, a na sam koniec będzie obecny mistrz Brantley i Owen – odpowiada zirytowany. Nie wiedziałam, że moje pytanie sprawi mu tyleproblemów.

Cicho dziękuję i odsuwam się od niego. Wchodząc tutaj, zauważyłam ustawiony prowizoryczny bar, więc teraz idę w jego stronę. Kupuję sobie piwo i próbuję odnaleźć Kat. Gdzieś mi zniknęła w tłumie, co jest aż dziwne, biorąc pod uwagę jej wzrost. Szukam jej podczas drugiego wyścigu, a kiedy dobiega końca, nareszcie udaje mi się ją znaleźć. W tym czasie zdążyłam już wypić całe piwo. Słyszę wokół siebie piski dziewczyn, gdy spiker przedstawia kierowców finałowegowyścigu:

– A teraz przed wami nasz niepokonany lider, Brantley „Pogromca” Chavez.

Spoglądam na chłopaka stojącego przy czarnym bugatti i po prostu wiem, że to jest Brantley. Muszę przyznać, że jest gorący. Jego wygląd z daleka krzyczy „kłopoty”, prawe ramię ma pokryte w całości tatuażami, a na lewej ręce już połowę przedramienia. Zauważam dwa tatuaże na jego szyi, a w wardze kolczyk. Nie wygląda na przyjemniaczka. Otacza go gromadka dziewczyn. Dwie na nim wiszą, a on skanuje publiczność, jakby kogoś szukając, aż jego wzrok zatrzymuj się na mnie. Moje serce na chwilę przestaje bić. Spoglądam prosto w jego oczy, nie okazując strachu, bo chce mnie tym spojrzeniemzastraszyć.

Nie okażę słabości, nie uda mu sięto.

Chłopak wygląda mrocznie, ale i tak jest otoczony z każdej strony wianuszkiem dziewczyn. Posyła uśmiech swojemu haremowi i wsiada do auta. Ponownie ta sama dziewczyna rozpoczyna wyścig. Flaga nie zdążyła opaść, a oni już ruszają z piskiem opon. No i to był konkretny start. To mi się podoba, czarne bugatti pędzi jak szalone, mam wrażenie, że w dwie sekundy rozpędza się do stu na godzinę. Zresztą, czytałam o tym aucie. To Bugatti Chiron, który ma tysiąc pięćset koni. To jest ogromnamoc.

Nie mija pięć minut, a na linii mety pojawia się ponownie auto Brantleya. Szybki jest. Już wiem, dlaczego jest niepokonany. Chłopak ma niesamowity refleks. Jestem ciekawa, jaką to auto ma naprawdę moc pod maską, bo wydaje mi się, że zostało nieco podkręcone. Oczywiście nie spytam go oto.

Wysiada z auta dumny niczym paw, a ja prycham. Kilka osób spogląda na mnie dziwnie. No co? Nie moja wina, że puszy się jak jakiś król. Kiedy spoglądają na mnie wściekle, zdaję sobie sprawę, że powiedziałam to jednak na głos. Kurde. Cóż, zdarza się itak.

– Jakiś problem? – odzywa się głęboki, mocny męski głos.

Aż podskakuję. Czuję w kościach, że to jestBrantley.

– Poza tym, że jesteś arogancki, a twoje ego jest wielkie jak stąd do księżyca, to nie. Nie mam żadnego problemu. – Kładę ręce na biodra, próbując wyglądać na pewną siebie, chociaż w środku odczuwam lęk. Ogromny, wszechogarniającylęk.

– Widzę, kociak nie zna zasad – śmieje się jedna z dziewczyn, która ewidentnie próbuje mu się podlizać. Jej oczy mówią wszystko. Szydzi ze mnie, jest rozbawiona, jej ciało emanujepogardą.

– Tak? Przynajmniej nie świecę przed wszystkimi swoją dupą i nie wyglądam jak pierdolony klon – odpowiadam jej słodkimtonem.

– No, proszę. Ktoś tu pokazuje pazurki. – Brantley szczerzy się do mnie, ale nie jest to szczery uśmiech, raczej należy on do tychprzerażających.

– Nie, po prostu mówię, co o tobie myślę. – Odwracam się na pięcie i idę w stronę wyjścia. Postanawiam, że do akademika zamówię sobie ubera. Czuję szarpnięcie, odwracam się i widzę wściekłego Chaveza. Najwyraźniej nie spodobało mu się to, że ktoś mu się stawia. Jego problem, niemój.

– Odpieprz się Chavez. I puść mnie. – Wyrywam się z jego uścisku. Zaciska mocnoszczękę.

– Nie waż się, kurwa, tak do mnie mówić! – cedzi przez zaciśniętezęby.

Dobra, teraz mnie przeraża. Jego oczy stają się kurewsko ciemne, zupełnie jakby były czarne. Kończę z cwaniakowaniem, ten typ jest zbytprzerażający.

Ciągnie mnie w stronę swojego auta. Wokół jest cicho, jak makiem zasiał. Wszyscy jakby wstrzymali oddech w oczekiwaniu na to, co wydarzy się dalej. Co on sobie, do cholery, wyobraża? Nie jest przecież królem tego miejsca, prawda? A może jednak jest, skoro wszyscy wokół się takzachowują?

– Zostaw mnie – syczę.

Śmieje się ze mnie. Podchodzi do swojego bugatti i otwiera drzwi. Jego oczy ciskają w moją stronę pioruny, a ja staram się z całej siły nie kulić ze strachu. To jest drapieżnik, gdy wyczuje słabość, już będzie pomnie.

– Boiszsię?

– Nie! – Kłamię. Jestem cholernieprzerażona.

– A szkoda, bo powinnaś – mruczy nieprzyjaźnie, po czym rusza z piskiem opon, a mnie przelatuje przed oczami całe życie, może nie było ono zbyt udane, ale nie chcę jeszczeginąć.

W ostatniej chwili mnie omija, a bugatti przejeżdża centymetr ode mnie. Nie wiem, czy to przez przypadek, czy naprawdę ma tak opanowany samochód. Imponuje mi to, a jednocześnie niesamowicie mnie wkurwia taki popis. Dziecinada. Pokazuję mu środkowy palec. Niestety, wystraszona wylądowałam na ziemi, widzę, jak niektórzy z ukrycia robią mi zdjęcia. Czyżbym znów miała się stać hitem Internetu? Zapewne tak będzie. A miałam nie rzucać się w oczy, skupić się na tym, co jestważne.

– Cholera! Lottie, powinnaś uważać, kogo wkurzasz. Słyszałam, że Chavez bywa niebezpieczny. – Moja współlokatorka podbiega do mnie i pomaga mi siępodnieść.

– W dupie go mam! Nie będzie mi dupek mówić, co mogę, a czego nie! Niech mnie cmoknie w tyłek! – drę się na całegardło.

Robię niezłe przedstawienie, wiem o tym, ale nie dbam o to. Nie znam go, ale już nim gardzę i go nienawidzę. Zbyt długo zmagałam się z takimi ludźmi, żeby pozwolić sobą pomiatać jeszcze w college’u.

Już nawet nie chcę zamawiać ubera, przejdę się pieszo, może zdążę ochłonąć. Jestem zła na Kat, że mnie tu wyciągnęła. Kurde! Żałuję, że dałam się namówić. Powinnam zostać w pokoju i czytać książkę, byłabym spokojna, a tak? Jutro pewnie cały collage będzie o mniegadać.

***

Pierwszy poniedziałek na studiach nadchodzi szybciej, niż bym tego chciała. Wykłady ciągną mi się w nieskończoność, a do tego czuję, że połowa osób w sali wpatruje się we mnie. Podejrzewam, że gdyby nie surowy profesor, to pewnie by też szeptali. Zachowują się, jakbym popełniła zbrodnię. No, błagam, ludzie! Te wyścigi są przecież nielegalne. Przeglądam Instagrama w telefonie, bo dostałam powiadomienie, że zostałam gdzieś oznaczona, i jestem ciekawa gdzie. Spoglądam na zdjęcie i oddycham z ulgą, bo widzę, że to po prostu post zbiorowy u Kat. Całe szczęście. Wychodzę z sali, przeglądając konto mojej koleżanki – wrzuca naprawdę mnóstwo zdjęć. Nie zauważam go, dopóki nie zderzam się z jego torsem. Prawie upadam, ale mnie łapie. Moje oczy powoli przesuwają się w górę, na chwilę zatrzymują się na umięśnionej klacie zakrytej opinającą ją koszulką, kontynuują wędrówkę po wytatuowanych barkach, i wyżej ku twarzy, aż widzę Brantleya Chaveza we własnejosobie.

Czy on mnie prześladuje? Przechodzą mnie ciarki, ale nie w taki pozytywny sposób. Kiedy mnie rozpoznaje, natychmiast mnie odpycha, przez co ląduję tyłkiem na podłodze. Jest to bolesne i bardziej upokarzające. A już myślałam, że jednak ma jakieś ludzkie odruchy. Szybko wstaję, jeszcze bardziej wściekła niż chwilętemu.

– Kurwa! Ty dupku! – krzyczę naniego.

Spogląda na mnie groźnie, a w następnej chwili przyciska mnie do ściany. Mocno. Sprawia mi ból, ale dzielnie patrzę w jego oczy i nie daję się zastraszyć. Widzę, jak jego spojrzenie ciemnieje z każdą chwilą. Wokół nas zbiera się mały tłum, a on to zauważa. Coś, co jest w ścianie, mocno mi się wbija w plecy, staram się nie krzywić, ale namarne.

– Wypierdalać, wszyscy! Ale już! – warczy, a tłum tak jak się pojawił, takznika.

Cholera, czy oni naprawdę aż tak się go boją? No błagam, czy ten facet jest aż tak straszny? Jasne, może ma tatuaże, kolczyk, ale to nie świadczy o tym, jaki jest naprawdę. Chyba nikogo nie zabił, prawda?

– Nazwij mnie jeszcze raz dupkiem, a pożałujesz. Nie próbuj mnie sprawdzać, ja się nie powtarzam. Jasne? – cedzi przez zaciśnięte zęby, wpatrując się w mojeoczy.

Kulę ramiona, jak zwykle w ważnym momencie moja odwaga postanowiła zrobić sobie wolne. Odpycha się od ściany i jak gdyby nigdy nic odchodzi ode mnie, zostawiając mnie w szoku. Biorę zachłanny oddech, bo chwilę przytrzymywał mnie za szyję. Próbuję dojść do siebie i idę na kolejne wykłady, całe szczęście ostatnie dzisiaj. Mam nadzieję, że gdy wrócę do pokoju, Kat w nim nie będzie, bo nie mam ochoty wysłuchiwać po raz kolejny kazań. Zastanawiam się, dlaczego wszyscy w tej szkole traktują Chaveza, jakby był pieprzonym bogiem. Może jest szybki, potrafi się ścigać i ma dobre auto, ale osobowości to on nie ma za grosz. Wchodzę na salę i moją uwagę przyciąga rozmowa jakichś dziewczyn, które w dość ostentacyjny sposób się na mniepatrzą.

– Podobno cały czas mu sięstawia.

– Głupia, Chavezowi nikt się niestawia.

– Przecież on ją zabije. – Przechodzą mnie ciarki. Nie, na pewno nie. Żadna plotka na mnie nie wpłynie, nie mamowy.

– Pamiętasz co stało się z Jeremym roktemu?

Cholera, co? Kto to Jeremy? Co się z nim stało? A może to tylko ściema? W końcu one tak samo jak ja są na pierwszym roku, więc skąd niby wiedzą coś, czego ja nie wiem. Muszę się spytać Kat, ona jest bardziej zorientowana w tutejszych plotkach. A przecież zaczęła tak samo jak ja! Nie wiem, jak ona to robi. Wyciągam telefon i zaraz do niejpiszę.

Ja:Wiesz coś o jakimśJeremym?

Kat:Nie, ale zaraz się dowiem. Na jaki kierunek chodzi? X

Ja:Już tu chyba niechodzi.

Kat:Cholera, Lottie wytłumacz coś więcej, bo nic z tego nierozumiem.

Ja: Dobra, nieważne. Zapomnij, że o cokolwiekprosiłam.

Zrezygnowana odkładam telefon. Przecież nie mogę jej powiedzieć, że podsłuchałam, jak dziewczyny o mnie plotkowały. Muszę jakoś się tego dowiedzieć na własną rękę. Coś wymyślę, a teraz muszę się skupić nawykładach.

***

Mija tydzień, a ja już tracę pewność, czy aby na pewno chcę zostać prawnikiem. Mam dość nauki tych wszystkich kodeksów. Błagam, za trzy dni mam termin do oddania pracy, a ja jej nawet nie zaczęłam. To jest cholernie trudne. Muszę dać radę. Obiecałam to sobie. Od trzech dni praktycznie nie wychodzę z pokoju, znikam stąd tylko do łazienki i na wykłady. Gdyby nie Kat, pewnie zapominałabym też o jedzeniu, ale jest tak kochaną współlokatorką, bo mi je przynosi i pilnuje, abym nie padła z głodu. Zamierzam jej się jakoś odwdzięczyć za pomoc, jak tylko stąd wyjdę, a wyjdę gdy skończę tę cholernąpracę.

Oczywiście Kat cały czas pytała, o co chodziło z tym Jeremym w poniedziałek, ale za każdym razem ją zbywałam. Wiem, że w końcu będę musiała jej powiedzieć, ale to by znaczyło jednocześnie, że musiałabym myśleć o Chavezie, a skrupulatnie tego unikam. Wywołuje we mnie zbyt wiele skrajnych emocji. Nienawidzę go, to już wiem z całą pewnością, ale jednocześnie czuję jakieś dziwne przyciąganie do niego. Coś jakby jakiśmagnesik.

Dzisiaj jest sobota, więc podczas gdy wszyscy się szykują, żeby gdzieś wyjść – słyszałam od Kat, że dzisiaj znów coś się dzieje na opuszczonej drodze – ja jak idiotka siedzę w pokoju i dalej gromadzę informacje potrzebne do tej pracy. Mam problem z odnalezieniem danych, ile kobiet zostało zgwałconych w stanie New Jersey, szukam już od godziny jakiegoś oficjalnego raportu, ale bez skutku. Praca polega na przeanalizowaniu dokładnych danych: ile kobiet padło ofiarą gwałtu, przemocy domowej, a ile było prześladowanych w Internecie, a to wszystko w związku ze zbliżającym się tygodniem kobiet na uczelni. Gdy pierwszy raz o tym usłyszałam na zajęciach, pomyślałam, że to jakiś żart. Tydzień kobiet? Pierwszy raz słyszę o czymś takim. Profesor szybko nam wyjaśnił, że chodzi o to, aby pokazać, jak wielki problem jest ze „złym odczytywaniem sygnałów kobiet przez mężczyzn”. W dużym skrócie: kiedyś stało się tutaj coś strasznego – nastąpiła seria gwałtów na studentkach i pracownicach kampusu, a teraz co roku są apele, specjalne wykłady i inne takie przez cały tydzień, aby pokazać, co jest właściwe. W sumie całkiem fajna inicjatywa, choć z drugiej strony musieli to zrobić, bo zła prasa, mniej chętnych uczniów, wiadomo, oczywiście sprawy sądowe i takdalej.

– Charloootte! – jęczy przeciągle mojawspółlokatorka.

Przewracam oczami. Spoglądam na nią zdziwiona. Ciekawe czegopotrzebuje.

– Cojest?

– Mówię do ciebie od dziesięciu minut, a ty mnie ignorujesz przez cały tenczas.

Mrugam zdezorientowana. Nawet nie zauważyłam, kiedy weszła, a tym bardziej nie słyszałam, jak do mnie mówiła. Cholera, musiałam nieźle odpłynąć. Dawno mi się to nie zdarzyło, mówiąc „dawno”, mam na myśli okres ostatnich dwóchmiesięcy.

– Przepraszam. Możesz powtórzyć? Obiecuję, teraz będęsłuchać.

– Prosiłam cię, żebyś mnie zawiozła na punkt. – Punktem jest nazywane miejsce, gdzie odbywają się wszystkie wyścigi. Tyle siędowiedziałam.

– Powiedziałam ci, że tam nie pójdę. Nie ma, kurwa, mowy. – Jestemzirytowana.

Ostatnim razem, gdy mnie tam wyciągnęła, wracałam do akademika pieszo przez dwie godziny. No dobra, to nie całkiem jej wina, bo sama jestem sobie winna tego spaceru, w końcu padł mi telefon, bo zapomniałam go podłączyć, ale wciąż mam lekki uraz. Najbardziej w tym wszystkim ucierpiała mojaduma.

– Oj, no, nie bądź taka. Pojedziesz moim autem i zaraz wrócisz, ja się z kimś najwyżej zabiorę. Nie chcę prowadzić, bo zamierzam się tam kompletnieupić.

Wzdycham, już mi się ten wieczór nie podoba. Niech jej będzie, przynajmniej będę miała okazję, żeby jej podziękować za przynoszenie mijedzenia.

– Dobra, chodźmy – mówię iwstaję.

Zatrzymuje mnie gestem dłoni. Co jej znowu niepasuje?

– Zamierzasz jechać tam takubrana?

Spoglądam na swój strój, który składa się z bawełnianych szortów i bluzki na ramiączkach z Myszką Miki. Wiem, że na dworze jest dość chłodno, więc planowałam założyć na tobluzę.

– Co jest nie tak z moim strojem? Przecież tylko cię tam zawiozę i zaraz sięzmywam.

– Eee, nie. Tak ubrana nie wyjdziesz z tego pokoju. – Wskazuje na mnie palcem, po czym podchodzi do swojej szafy, chwilę w niej grzebie, w końcu wyciąga z niej małączarną.

Kręcę zdecydowanie głową. Nie założę jej. Nie ma mowy. Już ostatnio chciała mi jąwcisnąć.

– Dobra, niech ci będzie, ale, proszę, włóż sukienkę – fukaniezadowolona.

Idę na kompromis, bo inaczej nigdy stąd nie wyjdziemy. Podchodzę do swojej szafy i wyciągam z niej długą, szyfonową sukienkę, która sięga mi niemal do kostek. Nie zastanawiając się dłużej, przebieram się przy niej. Kiedy ściągam bluzkę, słyszę cichysyk.

– Jasna cholera, co ci się stało?! – krzyczy.

Zgaduję, że patrzy na moje blizny na plecach. Krzywię się. Pierwszy raz o nichzapomniałam.

– Nieważne. Nie mówmy o tym – odpowiadam ostro, nie chcąc dyskutować na tentemat.

Kat chwilę milczy, po czymoznajmia:

– W porządku. A teraz chodźmy. – Jestem w szoku. Myślałam, że będzie zadawać pytania albo coś, pozytywnie jednak mniezaskakuje.

Na nogi klasycznie wkładam conversy, ale tym razem czarne. Mruży na mnie oczy, a ja wzruszam ramionami. Co poradzę, lubię się buntować. Poddaje się i wreszcie wychodzimy z pokoju i idziemy na parking. Dziewczyna rzuca mi klucze i wsiadamy doauta.

Po chwili namysłu stwierdzam, że w przyszłym tygodniu będę musiała się rozejrzeć za jakąś pracą, bo potrzebuję samochodu. Nie chcę wszędzie jeździć z Kat, a tym bardziej prosić ją, żeby mnie woziła. Moje auto zostało w domu rodziców, bo niestety ich już zakończyło swój żywot, a w obecnej sytuacji nie stać ich na kupno nowego. Jestem im ogromnie wdzięczna, że opłacają mi szkołę i nie chcę prosić o więcej. Tak więc od przyszłego tygodnia zamierzam stać się kobietąpracującą.

Dojeżdżamy na miejsce po około dwudziestuminutach.

– Lottie, no dawaj. Zostań tutaj chociaż chwilę – prosimnie.

– Kat, już ci coś powiedziałam – odpowiadam, spoglądając nanią.

– No proooszę… Chodź. – Dalej mniebłaga.

Biorę głęboki oddech, kiwam głową i wysiadamy z auta. Dziewczyna piszczy ucieszona. Całe szczęście, bo już nie mogłam znieść jej podekscytowania. Nie rozumiem, czym ona się tak podnieca. Dzisiaj jest trochę mniej ludzi, nie wiem dlaczego, myślałam, że z wyścigu na wyścig będzie ich corazwięcej.

– Kat, możesz mi powiedzieć, czemu się tak jarasz? – pytam w końcu, bo mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, która nie wie, co jestgrane.

– Dzisiaj sąwalki.

To niemożliwe

Zamieram. Co onapowiedziała?

– Jak towalki?

– No normalnie. To znaczy, że ktoś się bije, ktoś walczy, ktoś przegrywa. A zwycięzca zgarniaszmal.

Dlaczego ona od razu mi nie powiedziała? Co tu się dzieje? Nielegalne wyścigi to jedno – tego jest wszędzie mnóstwo – ale walki uliczne? To jest już naprawdę niebezpieczne. Ryzyko ogromne, zwłaszcza że organizują wszystko w jednym miejscu. Policja w każdej chwili może się tu zjawić, w każdej chwili ktoś może doznać szkody, która będzie już mu przypominać o tej głupocie. Mogą nawet stracić życie. Ten świat niebezpiecznie od siebie uzależnia, doskonale o tym wiem. Gdybym wiedziała, co tu dziś będzie, nigdy w życiu bym nieprzyjechała.

– Nic tu po mnie, zmywam się. Zresztą, po moich starciach z Brantleyem na pewno jestem na straconej pozycji, nie wpuszcząmnie.

– Na pewno wpuszczą. Proszę, chodź zemną.

Wzdycham. Niech ją szlag trafi i tę jej minę zbitego psa, przez którą nie potrafię jej odmówić. Piszczy radośnie, kiedy mówię, że zostanę. Czuję, jak żołądek związuje mi się w supeł. Razem podchodzimy do wielkiego okręgu, utworzonego wokół prowizorycznego ringu. Widzę, jak dwóch chłopaków zaciekle okłada się pięściami i nie tylko. Jednemu leci krew z rozciętego łuku brwiowego. Odwracam głowę, nie chcę na to patrzeć. Słyszę rozmowę jakichśdziewczyn.

– Ciekawe, czy w tym roku Brantley będziewalczyć?

– Nie, no cośty.

– Na pewnobędzie!

– Nie pamiętacie, co stało się roktemu?

Przysuwam się trochę bliżej, bo sama jestem ciekawa, co się wydarzyło. Czyli Brantley oprócz wyścigów samochodowych, brał udział także w nielegalnych walkach? Pięknie, czy jeszcze czegoś dowiem się dzisiaj na jego temat? Cichną nagle. Instynktownie wiem, że się zbliża. Moje ciało w dziwny sposób reaguje na niego za każdym razem, gdy jest wpobliżu.

– A ty co tu, kurwa, robisz?! – mówi podniesionym głosem. Po prostu wiem, że chodzi o mnie. Nie muszę na niego patrzeć, żeby to wiedzieć, a włoski stają mi dęba. Nie ruszam się z miejsca, jedynie kulę ramiona, chcę stać się jak najmniejsza. – Wypierdalaj stąd, ale już! – Przechodzą mnie ciarki na ten jego oziębły ton głosu. Jednak nie chcę go prowokować do czegoś, czego mogę później żałować. Ruszam do wyjścia, chcąc jak najszybciej stąd zniknąć. – A ty dokąd się wybierasz? – Zamieram. Ciągnie mnie załokieć.

– Powiedziałeś, że mam wypierdalać, więc wypierdalam. A teraz łapy precz. – Chcę mu się wyrwać, ale mi to uniemożliwia jego silny chwyt. Wybucha śmiechem. Co jest z tym kolesiem nietak?

– Myślałaś, że mówiłem dociebie?

– No, takjakby.

– Złotko, zostań tu sobie tak długo, jak będziesz w stanie na to patrzeć, ale jeszcze raz spróbuj się do mnie tak odnieść, jak przed chwilą, apożałujesz!

Przechodzą mnie ciarki, ale jednocześnie dzieje się coś dziwnego, czuję się pobudzona, jakby podniecona. Dawno tego nie czułam. Zastanawiam się, dlaczego moje ciało reaguje na niego w ten sposób. Przełykam ślinę, nie mogę mu tego pokazać, bo na pewno w przyszłości by to wykorzystał. Ja po prostu nie mogę na niego patrzeć. Nie dam się wykorzystać, a już na pewno niejemu.

Bez słowa od niego odchodzę, słyszę przejmujący jęk bólu i automatycznie oglądam się za siebie. Nie chcę patrzeć, lecz już nieraz widziałam takierzeczy.

Nie mogę tego znieść, obrazy z przeszłości zalewają mój umysł, choć próbuję je znów zamknąć w niepamięci. Nie wiem, jak to zagłuszyć. Nie chcę o tym myśleć, rana jest zbyt świeża, by o tym rozmawiać. Chcę stąd zniknąć jak najszybciej. Ktoś podaje mi piwo, chwilę się zastanawiam, czy je wypić, ale po przemyśleniu dochodzę do wniosku, że pomoże mi się trochę rozluźnić, przechylam je i wypijam niemalże od razu. Czuję się trochę lepiej, w dalszym ciągu nachodzą mnie wspomnienia. W mojej ręce ląduje już drugie piwo i ponownie szybko je wypijam, dziękując chłopakowi, który mi je przyniósł. Czuję, jak tracę powoli kontakt z rzeczywistością, a wszystko dookoła mi się rozmazuje. Cholera, przecież wypiłam tylko dwa piwa, mam słabą głowę, ale nie aż tak. To nie powinno tak wyglądać. Rozglądam się na boki, ale nie widzę, by ktoś mi się przyglądał. Uderzam o coś nogą. Chyba jakiś kamień, boli jakcholera.

– Kurwa! – Nie wiem, czy mówię głośno, czy ktoś mnie słyszy, czy też może mówię tylko do siebie. Chichoczę. O matko, czuję sięwstawiona.

– Potrzebujesz pomocy? – Podchodzi do mnie jakiś nieznany chłopak, chcę mu powiedzieć, żeby poszedł do diabła, że sama doskonale dam sobie radę, ale nie mówię tego. Zamiast się odzywać, po prostu stoję jak idiotka. – Chodź, zajmę się tobą. – Wszystko wewnątrz mnie krzyczy, abym mu na to nie pozwalała, ale niestety odurzona nie potrafię tego powiedzieć. Ciągnie mnie za sobą w stronę jakiegoś opuszczonego budynku, wygląda mi to na jakiśmagazyn.

– Jesteś seksowna jak diabli, ale ta sukienka jest zdecydowanie za długa – mówi, pociągając za materiał mojej sukienki, a ten pęka i rozrywasię.

Z długiej do kostek sukienki zrobiła się miniówa ledwo zakrywająca tyłek. Kurde, jest źle. Nie myśl o tym, Lottie, za chwilę będzie powszystkim.

– Zabieraj z niej, do chuja, te łapy! Ona jest moja! – cedzi przez zaciśnięte zęby jakiś głos, identyfikuję go jakoBrantleya.

Jeszcze jego mi tu brakowało. Niech spierdala. Niech wszyscyspieprzają.

– Jakoś jej z tobą nie widziałem, więc się pierdol! – odpowiada mu mój „towarzysz” i tak jakby Brantleya tu nie było, zaczyna z powrotem mnie obłapiać, a ja jestembezbronna.

– Cudownie będzie móc cię pieprzyć, już nie mogę się doczekać, aż zanurzę w tobie mojego kutasa – mówi dalej, rwąc mojeubranie.

– A mogłeś mnie posłuchać – cicho, ale groźnie mówiChavez.

Przechodzą mnie ciarki, kiedy on się zbliża, ale wiem, po prostu wiem, że nic mi nie grozi. Czuję się bezpieczna, gdy jest w pobliżu, mimo że sam mnie przeraża. Mimo tego jak mnie traktuje, wierzę w to, że mnie nieskrzywdzi.

W następnej sekundzie mój niedoszły oprawca leży na podłodze i kuli się ze strachu, a Brantley, siedząc na nim okrakiem, zadaje wściekłe ciosy raz za razem. Nie mogę na to patrzeć, słyszę tylko dźwięk łamanychkości.

– Brantley, proszę – łkam.

Chwytam go niezdarnie za ramię, chłopak w amoku mnie odpycha, nie robi tego mocno, a jednak i tak ląduję tyłkiem na ziemi. Jęczę. To boli. Słyszy mój jęk, odwraca się w moją stronę i przestaje okładać tamtego. Dopiero wtedy oddycham zulgą.

– Cholera, złotko. Nie chciałem, ale sama podeszłaś. – W mgnieniu oka znajduje się przy mnie i pomaga miwstać.

– Nie nazywaj mnie złotkiem! – syczę.

Strasznie irytuje mnie ten pseudonim. Chłopak się śmieje. Cudownie, że bawię go w takim momencie. Odpycham się od niego i znów o mało co nie przewracam się, ale na całe szczęście mnie łapie. Jestem uwięziona w jego silnych ramionach, mogłabym zostać w nich na całą wieczność. W nich nic mi nie grozi. Wiem to. Chwila, cofnijto!

– Już? Skończyłaś zachwycać się moimi ramionami? – mówi, śmiejącsię.

Co zadupek.

Przypominam sobie, dlaczego mnie tak wkurza. Odsuwam się od niego na tyle, na ile pozwala mi mój obecnystan.

– Dupek z ciebie. Nienawidzęcię.

– Vice versa, paniusiu. Mamiść?

– Nie, zostań. Ja tylko potrzebujęchwili.

– Jesteśnawalona.

– Wypiłam dwa piwa – bronięsię.

– Masz aż tak słabą głowę, żeby po dwóch piwach takbełkotać?

– Nieee. – Czkam.

– Kurwa mać! Ten dupek na pewno maczał w tym palce. Skąd miałaśpiwo?

– Nnnn-niewiem.

– Ja pierdolę! Jesteś aż tak głupia, żeby brać cokolwiek od obcego? – Kulę się, nie chcę, żeby na mnie krzyczał, jednocześnie jego stwierdzenie niesamowicie mnie złości. Nie jestem głupia, przecież skąd miałam wiedzieć, że coś takiego się stanie. Nie jestem wróżką. – Dobra, jedziemy.

– Gdzie jee-siemy?

– Jedziemy do szpitala. Musisz mieć dowód na to, co ten skurwiel chciał ci zrobić i czego ci dosypał. – Spluwa na chłopaka wciąż leżącego na ziemi, gdyby było mi go szkoda, pewnie martwiłabym się jego zdrowiem, ale dobrze mu tak. Zasłużył nato.

– Chodź.

– AleKat…

– Kto to jest, do chuja, Kat?

– Mmmoja współlokatorka. Miałam ją odwieźć doakademika.

– Ktoś ją odwiezie, a teraz chodź. I nie każ mi się powtarzać. – Nie mam siły nawet iść, Chavez głośno wzdycha i bierze mnie na ręce. Niesie mnie tak, jakbym nic nieważyła.

***

Ktoś mną delikatnie potrząsa, po czym mówi: – Obudź się, złotko. – Zasnęłam? Myślałam, że zamknęłam oczy tylko na kilka minut, a jednak zdążyliśmy dojechać do szpitala. – Jesteśmy w szpitalu, musisz być przytomna. Chodź.

– Nnie, nnie mam siły iść – jęczę. Moje kończyny są ociężałe. Chavez wzdycha i znów bierze mnie naręce.

Wchodzi do środka ze mną na rękach, a ja obserwuję reakcje wszystkich obecnych tam ludzi. Dla postronnych osób to pewnie wygląda tak, jakby to on mi coś zrobił i przez to jest teraz coś ze mną nie tak. Pewnie sama bym tak pomyślała. Widzę, jak pielęgniarki taksują go wzrokiem: no tak, chłopak jest cały pokryty tatuażami i makolczyki.

– Jak nazywa się pacjentka? – pyta jedna zpielęgniarek.

– Nie wiem, do cholery – odpowiadaChavez.

– Proszę nie przeklinać. Bez danych pacjentki nie możemy jej przyjąć naoddział.

– Tttorebka – mamroczę.

Ten wyrzuca z niej wszystko na podłogę, widzę, jak się krzywi, gdy wypadają z niej tampony. Ha! Taki wielki, groźny facet, a krzywi się na widok tamponów? Szkoda, że jestem taka osłabiona, bo z chęcią bym to nagrała i wysłała całejuczelni.

– Do jasnej cholery! Niech pani sama sobie szuka tych papierów. Ja się zmywam. Nie jest nawet mojąkoleżanką.

Tak po prostu mnie tu zostawia. Co za fiut! Od teraz Brantley Chavez jest dla mniemartwy.

Po paru godzinach w szpitalu, masie badań, kroplówek i płukaniu żołądka, odzyskuję świadomość. Tabletka gwałtu przestaje działać, a do mnie dociera wszystko, co się wydarzyło. Pierwszy miesiąc w Chicago, a ja już straciłam ostrożność. Do tego Brantley. Jak mógł się tak zachować? To znaczy, pomógł mi, ale to jak zostawił mnie w szpitalu, było beznadziejne. Już ja mu pokażę. Pozna, co to jest temperament CharlotteNichols.

Policja przychodzi wypytać o szczegóły całego zajścia. Mówię im, co wiem i co pamiętam, a oni wraz z pielęgniarką próbują mi wmówić, że to Brantley podał pigułkę. Nie wierzę im, wiem, że to nie on. Przecież mnie obronił. To samo też im mówię, ale oni twierdzą, że to wyrzuty sumienia. Mówię, że to wszystko, co pamiętam i proszę, żeby dali mispokój.

– Czy mogę jużiść?

– Tak skarbie, ale musisz poczekać na wypis. Będzie za półgodziny.

Siedzę więc jak idiotka przez następne pół godziny, czekając na lekarza, piszę też wiadomość do Kat, żeby się nie denerwowała w razie czego. Jak się okazuje niepotrzebnie, bo gdy wracam do akademika, jej nawet w nim nie ma. Wspaniale. Dobrze, że chociaż jedna z nas ma dzisiaj udany wieczór. Ja już wiem, że nigdy więcej tam nie pójdę. Nie ma opcji. Za pierwszym razem zostałam upokorzona, a za drugim razem odurzona. Pod żadnym pozorem już nie pozwolę się zmusić do wyjazdu na takie imprezy. Postanawiam, że jutro zacznę szukać pracy, żeby mieć czym zająć wolny czas. No i za coś trzeba też przecieżżyć.

Zmarszczony nos

Wychodzę ze szpitala, a raczej wybiegam z niego, wściekły. Chciałem jej pomóc, kurde, naprawdę chciałem, ale gdy tylko zobaczyłem wzrok tych cholernych pielęgniarek, straciłem chęci i coś się we mnie zagotowało. Patrzyły się na mnie, jakbym to ja odurzył Charlotte jakimś gównem i próbował ją zgwałcić. Przez moje tatuaże. Ludzie w tym wieku powinni przestać myśleć stereotypowo. Nie muszę odurzać młodych dziewczyn, zwłaszcza świeżaków, żeby dostać się do ich majtek. Dają mi same, zawsze dobrowolnie. Nawet nie ma potrzeby, żebym jakoś się starał, same na mnie wskakują. Tak, jak ostatnio te bliźniaczki, były takie napalone, że niemal się na mnie rzuciły obydwie. A ja, jak przystało na dżentelmena, oczywiście ulżyłem im w ich cierpieniu. W łóżku okazały się małymi, bardzo niegrzecznymikocicami.

Mam tylko nadzieję, że poradzi sobie sama z tym gównem. Nienawidzę szpitali, od dziecka unikam ich jak ognia. Teraz przypominam sobie dlaczego, to przez ten zapach śmierci unoszący sięwokół.

Walka dzisiejszego wieczoru była całkiem przyzwoita, ale zbyt szybko się skończyła. Nie zdążyłem się zmęczyć, potrzebuję więcej adrenaliny, więcej wysiłku. Dzwonię do mojego starego, może potrzebuje mnie przy jakimś zadaniu, oby jakieś dla mnie miał, inaczej cośrozwalę.

Muszę też znaleźć sobie jakąś dupeczkę, bo przez tę aferę nie miałem jeszcze okazji dzisiajzamoczyć.

Na moje szczęście okazuje się, że jest coś do zrobienia. Mała rzecz, bo tylko ściągnięcie długu od jednego z hazardzistów, który nieźle się u nas zapożyczył, ale dostarczę sobie chociaż trochęrozrywki.

***

Jadę pod wskazany przez ojca adres. Pukam, ale nikt nie otwiera. Dzwonię jeszcze dzwonkiem, również cisza. Wywalam drzwi mocnym kopniakiem i wchodzę do środka. Rozglądam się dookoła, dobrze, nie ma żadnych dzieciaków. Nienawidzę robić takich wjazdów, gdy w pobliżu są dzieci. Wtedy pojawiają się we mnie jakieś ludzkie odruchy i się hamuję, a dzisiaj nie chcę się powstrzymywać. W salonie nikogo nie ma, więc wchodzę po kolei do pozostałych pomieszczeń. Znajduję go skulonego w łazience. Naprawdę? Cóż z niego za facet. To już Charlotte miała większe jaja, gdy mi się tak stawiała. Liczyłem na trochę walki, chciałem się spocić, zmęczyć, nie wiem, cokolwiek. A tymczasem widzę, że moja robota będzie tu skończona już za parę minut. Ten dzień jest naprawdę do dupy. Chyba potem zadzwonię po Kimmy, bo mam ochotę na mocne obciąganie, a ona jest w tym niezrównana. Bierze go całego, nawet się niekrztusi.

Koniec z tymi myślami! Mam robotę dowykonania.

– Dobra, zrobimy tak, albo zaczniesz spłacać, albo stracisz palce. Jeden za każdy dzień dalszej zwłoki. Nie jestem człowiekiem, który rzuca słowa na wiatr – wyjaśniam mu powoli, żeby wszystko dobrze zrozumiał. Na dowód prawdziwości moich słów sięgam po jeden z moich noży i wykonuję szybkie cięcie. Rozlega się niesamowity krzyk. Powinien się cieszyć, że nie odciąłem mu małego palca, a zaledwie skaleczyłem do kości. Będzie w stanie żyć, jeśli oczywiście zacznie spłacać swoje długi. – Czekam do jutra, a jeśli nie, to następnym razem odetnę ci ten palec – informujęgo.

Wychodzę stamtąd, nic więcej nie było do roboty, a więc nic tu po mnie. Dzwonię do ojca i informuję go, jak się sprawy mają. Chociaż on ma w nosie to, czy gość spłaci, czy nie. Nie zależy mu na tych kilku tysiącach, ale nie lubi, gdy ludzie myślą, że mogą z nim pogrywać. Mówi, że jestem potrzebny chłopakom w magazynie, bo zdarzył się pewienincydent.

Na całe szczęście to niedaleko i po dziesięciu minutach jestem na miejscu, uzbrojony po same zęby, bo podobno to groźna sytuacja. Wchodzę na dach, tam jest szczelina, przez którą można wszystko obserwować. Żeby wkroczyć, muszę wiedzieć, co się dzieje. Cholera, nie jestdobrze.

Tom jest przywiązany do krzesła, Eric leży nieprzytomny, a spod Maxa wypływa kałuża krwi. Nie żyje. Co tu się stało? Mamy kreta w szeregach, czy zwykły zbieg okoliczności? Akurat jak mieliśmy odebrać dużą dostawę koksu, musiało się coś spieprzyć? To gówno jest warte fortunę. Nie wyjdą stąd żywi. Na pewno nie na mojej warcie. Wykonuję szybki telefon po wsparcie. Odbezpieczam swojego glocka. Muszę rozegrać to szybko, dopóki będą zajęci i się mnie nie spodziewają. Później już stracę element zaskoczenia i nic z tego nie będzie, a nie zamierzam dzisiaj ginąć. Na świecie jest zbyt dużo cipek, które jeszcze trzebaprzelecieć.

Strzelam. Na całe szczęście trafiam w faceta, który jako jedyny trzyma w tej chwili broń. Wykorzystując element zaskoczenia, rozbijam szybę w dachu, zeskakuję i znajduję się teraz w samym środku. Przy skoku rozciąłem sobie skórę odłamkiem szkła, ale ignoruję to. Posyłam kulkę w stronę zbliżającego się do mnie mężczyzny, a gdy się przewraca, odwracam się w samą porę, aby zobaczyć, jak mierzą do mnie z broni. Robię szybki unik, cudem udaje mi się uchylić przed kulą. Pistolet wypada mi z rąk, na całe szczęście w kaburze na łydce mam drugi, więc dalej mogę się bronić. Chowam się za najbliższym betonowym słupem. Kule latają na wszystkie strony, jakiś pocisk przelatuje mi tuż przed twarzą. Moje tymczasowe schronienie nie sprawdzi się na dłuższą metę, jestem narażony na postrzały, muszę coś wymyślić. Szlag, ilu ich tu jest? Przez szybę widziałem czterech, a teraz mam wrażenie, że co najmniej siedmiu. Oby wystarczyło miamunicji.

Myślę o Charlotte, o tym jej zmarszczonym nosie, gdy ją wkurwiam. Nie chcę ginąć, zamierzam ją denerwować tak długo, jak się uda, bo jest niesamowicie wkurwiająca. Nie poznałem jeszcze bardziej irytującej laski odniej.

To daje mi mocnego kopa i zaczynam strzelać ponownie. Nie wiem jakim cudem, ale jakoś udaje mi się ich pokonać. Dwie kule przeszły mi przez ramię, ale tylko drasnęły, więc obejdzie się bez szycia. Resztkami sił uwalniam Toma, a ten sprawdza, czy Eric żyje. Oddycha, ale ledwo. Dobrze, że wezwałem pomoc, nigdy nie wiadomo, co może się stać. Ekipa zjawia się w ciągu dziesięciu minut. Czy mój stary jest aż tak głupi, że nie przysłał tutaj nikogo więcej oprócz mnie, czy zrobił to specjalnie? Jeśli tak, to jest jeszcze bardziej szalony, niż przypuszczałem. W sumie wiem to już od dawna, ale każda kolejna taka akcja coraz mocniej utwierdza mnie w tymprzekonaniu.

Wracam do siebie, już nawet nie mam ochoty na pieprzenie, po prostu padam zmęczony i obolały na łóżko. Kurwa, fatalny dzień, bardzo nieudany. Dobrze, że jutro, a w zasadzie dzisiaj, jest niedziela. Przynajmniej trochęodpocznę.

INK

Tak jak postanowiłam, biorę się za szukanie pracy. Wczoraj wieczorem ustawiłam budzik na dziesiątą, a teraz mam ochotę rzucić nim o ścianę. Jest to dla mnie ciężki poranek, biorąc pod uwagę wszystkie wczorajsze wydarzenia, ale jestem z siebie dumna, bo udaje mi się wstać, a to jużwyczyn.

Wkładam na siebie trochę bardziej eleganckie ubrania, żeby wyglądać ciut bardziejprofesjonalnie.

Drukuję kilka kopii życiorysu, nie ma tam zbyt wielu poprzednich stanowisk pracy, w międzyczasie się maluję, bo mam spuchnięteoczy.

Jeszcze dzisiaj muszę iść złożyć dokładniejsze zeznania, jednakże w dalszym ciągu nie pamiętam, jak wyglądał mój oprawca. Brantley na pewno by go znał, ale nie będę go prosić o przysługę. Nie po tym, jak się takzachował.

– O dzień dobry, kto to postanowił wrócić do swojej nudnej współlokatorki – szczebioczeKat.

Nie mam jej tego za złe. Mam nadzieję, że dobrze siębawiła.

– Dzień dobry. Coś ty takawesoła?

– Przez to, że zmyłaś się z Brantleyem jeden z jego przybocznych musiał mnie odwieźć doakademika.

Unoszę szeroko brwi rozbawiona, bo dopiero teraz tutajdotarła.

– Cóż, Brantley mi w czymś pomógł. Jakoś nie widziałam cię tutaj w nocy. – Nie mówię jej co zaszło, bo nie musi tego wiedzieć, nie jesteśmyprzyjaciółkami.

– Emmm… Bo tak jakby zostałam na noc uJamesa.

– Aha, uJamesa.

– No tak, Jamesa. Wiesz, ten taki wysoki, ale niższy od Brantleya, jednak wyższy niżja.

– I rozumiem, że przenocował cię na kanapie jak prawdziwy dżentelmen? – Droczę się znią.

– No, nie dokońca.

– Czyli on spał na kanapie, a ty w jegołóżku?

Widzę, jak robi się coraz bardziej czerwona ze wstydu. Wybucham śmiechem i w końcu jej odpuszczam. Nie mówię jej też, dlaczego wczoraj wyszłam z Chavezem. Nie chcę, żeby się denerwowała, nie musi tegowiedzieć.

– Miło się rozmawiało, ale muszę poroznosić trochę podań o pracę, bo w końcu muszę coś znaleźć. Pa.

Wychodzę z naszego pokoju, a następnie z ogromnego akademika. Otwieram w telefonie aplikację, którą znalazłam rano, jest tam sporo ciekawych ofert pracy. Kilka z nich na kampusie, a kilka poza nim. Najpierw idę do restauracji, która już wcześniej urzekła mnie swoim wyglądem, bo jest niesamowicie urocza i przytulna. Jak się okazuje, jej właściciele to starsze małżeństwo, które sprawia na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Chwilę z nimi rozmawiam, podaję im mój życiorys, ale odkładają go, tłumacząc, że nie chcą mnie znać z tego, co tam napisałam, a z tego, co im o sobie powiem. Cóż, ciekawe podejście. Niestety szukają kogoś tylko na trzy godziny co drugi dzień i to tylko w ciągu tygodnia, na weekendy mają komplet, ale mimo wszystko zgadzam się zostać na próbę. Od czegoś muszę zacząć. Zawsze mogę poszukać dodatkowej pracy, która nie będzie mi kolidowała z zajęciami oraz z pracą kelnerki. Tutaj miałabym stawkę dziesięć dolców na godzinę, więc mi pasuje. Plus do tego jeszcze napiwki. Podobno czasami można dostać dość spore, zwłaszcza gdy przychodzą tu wykładowcy, a głównie oni tutaj jadają. Jutro ma być mój pierwszy dzień, mam tutaj być o osiemnastej i zostać do dwudziestej pierwszej, czyli akurat tak jak w każdy poniedziałek. Mnie pasuje, bo będę miała jeszcze czas na naukę i krótkitrening.

– Widzimy się jutro, słońce! Weź ze sobą dokumenty i podpiszemy jeszczeumowę.

Żegnam się z nimi i wychodzę. Odpalam aplikację i po wpisaniu wszystkiego, co by mnie interesowało, widzę, że jedyna odpowiednia oferta to praca w charakterze recepcjonistki w salonie tatuażu o nazwie „INK”. Dość trafiona nazwa i na pewno łatwa do zapamiętania. Wstukuję w telefon podany adres i włączam nawigację. Nie potrafię się jeszcze odnaleźć w tym mieście. Muszę przejść cztery przecznice, później kilka razy mylę drogę, bo nawigacja źle mnie kieruje, ale w końcu odnajduję studio. Wygląda całkiem nieźle, muszę toprzyznać.

W środku widzę też spory tłum ludzi. To jest aż tak popularne? Jeśli tak, to na pewno mnie nie zatrudnią bez żadnego doświadczenia, a zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nie mam żadnego tatuażu. Zawsze chciałam sobie coś zrobić, jednak nie było mnie na tostać.

– Dobra Lottie, weź się garść. Co ma być, to będzie – mówię do siebie i wchodzę dośrodka.

Dzwoneczek zamieszczony nad drzwiami wydaje z siebie dźwięk, sygnalizując wejście kogoś do salonu. Zamieram, mam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą. Oczywiście tak mi się tylko wydaje, jednak czuję, że zaczynam się pocić z nerwów. Naprawdę potrzebujępracy.

– Pomóc w czymś? – pyta mnie mężczyzna, który na oko może mieć ze trzydzieści lat. Spoglądam na niego, jest cały wytatuowany, włącznie z szyją. Musiałoboleć.

– Yyy… Tak, ja w sprawie pracy, znalazłam wasze ogłoszenie wInternecie.

– Jakorecepcjonistka?

– Tak.

– Świetnie, mamy tutaj masę roboty, a nasza poprzednia pracownica postanowiła odejść z dnia na dzień. Masz jakieśkwalifikacje?

– Cóż, no nie, ale szybko się uczę. I zaczęłam w tym roku studiaprawnicze.

– Hmmm…

Widzę, że nie jest przekonany. Nie dostanę tej pracy, wiemto.

– Naprawdę bardzo bym chciała tupracować.

– Możesz zostać już dzisiaj? Niestety, jako jedyni jesteśmy otwarci w niedzielę, przez co mamy ogromny ruch. Zaraz Peter pokaże ci wszystko co i jak, ja jestem Josh, główny menedżer oraz właściciel tegolokalu.

Kiwam pospiesznie głową. Nie spodziewałam się, że już dziś zostanę w pracy, ale odpowiada mi to. Peter wdraża mnie w ekspresowym tempie, co i jak nabijać na kasę, jak zapisywać. Chcą, abym pracowała codziennie po zajęciach i w weekendy. Może być ciężko, mówię im, że oprócz tego mam naukę, ale dochodzimy do porozumienia. Będę pracowała po cztery godziny dziennie i w weekendy. Na początek proponują mi dwanaście dolarów na godzinę. Tym mnie kupują. Potrzebuję pieniędzy, żeby jak najszybciej odciążyć rodziców. Będę musiała zadzwonić do restauracji i powiedzieć, że rezygnuję z pracy. Przykro mi na myśl, że muszę ich zostawić na lodzie, ale jednak oferta w salonie tatuażu dużo bardziej mi odpowiada. Jest korzystniejsza. Właściwie praca nie wydaje się taka trudna, będę musiała tylko później zapoznać się z każdym tatuażystą, aby wiedzieć, w jakim stylu tatuują, żeby móc zapisywać im odpowiednich klientów i dobrze ustalać czasy wizyt. Jednak zapewniają mnie, że wszystkiego nauczę się z czasem. Pytam również o umowę, dostanę ją, jeśli będęchciała.

Mimo swojego strasznego wyglądu Josh i Peter wydają się w porządku. Są dla mnie mili. Często się uśmiechają. Myślę, że spodoba mi się tapraca.

Poznaję również trzeciego artystę, Luke’a. Wydaje się zabawny, jest sporo młodszy od pozostałej dwójki, wygląda na jakieś dwadzieścia pięć lat. Ma kruczoczarne włosy, nie ma tylu tatuaży co reszta, ale też ma ich sporo. Dostrzegam jeden, podobny, niemalże identyczny tatuaż u całejtrójki.

– Mówisz, że studiujesz prawo, tak? – pyta mnie zaciekawionyLuke.

– Zaczęłam. Itaniec.

– Prawo i taniec? – Po jego minie wnioskuję, że to gozaskoczyło.

– Tak. Nie potrafiłam wybrać. – Wzruszamramionami.

– Dość spora rozbieżność, co?

– Trochę.

– Masz jakieśtatuaże?

– Nie, ale zawsze chciałammieć.

– Gdzie?

– Eee… – Czuję się niezręcznie, bo mam wrażenie, jakbym była na przesłuchaniu. Nie jest mi z tego powodu zbytwesoło.

– Luke! Przestań przesłuchiwać Charlotte. – Josh podchodzi donas.

– A właśnie, jeśli mogę prosić, to nazywajcie mnie Lottie alboChar.

– Lottie, masz chłopaka? – Luke uśmiechasię.

Już wiem, że będzie nam się dobrze razem pracowało. Luke obrywa w głowę od Josha. Uśmiecham się, nie jestem w stanie siępowstrzymać.

– Spadaj, Luke. Nie mam chłopaka, ale ty też nim niezostaniesz.

– Uaaa… Zadziorna! – Josh z Peterem przybijają sobie piątkę, a Luke udaje, że moje słowa gozraniły.

***

Dzień upłynął mi przyjemnie, nawet nie spostrzegłam, kiedy tak szybko minął czas, a już zbliża się godzina zamknięcia, więc pytamJosha:

– Czy to wszystko nadziś?

– Tak, my zamkniemy, a ty możesz jużkończyć.

– Super. Dziękuję. Czyli do jutra, tak?

Kiwają mi głowami. Uśmiecham się i żegnam się zewszystkimi.

– Mieszkaszniedaleko?

Luke i te jego cholerne pytania. Mam wrażenie, że minął się z zawodem i powinien zostać policjantem. Naprawdę zadaje całą masę pytań, jeśli tak dalej będzie, to chyba zacznę goignorować.

– Mieszkam w akademiku, kilka przecznicdalej.

– Nie jest zbyt bezpiecznie w tej okolicy po zmroku. Odwiozę cię – oznajmia brunet. Wychodzi na to, że nie mam nic do powiedzenia, bo już ciągnie mnie w stronę swojegoauta.

Droga mija nam w ciszy, znów próbował o coś pytać, ale zaczęłam go ignorować i dał sobie spokój. Gdy jesteśmy już pod akademikiem, dziękuję mu i szybko wysiadam. Nie chcę, aby coś sobie pomyślał, więc po prostu mu macham. Dzięki jego podwózce zaoszczędziłam czas, który teraz mogę wykorzystać na naukę, a