Prochy w ustach - Brenda Navarro - ebook
NOWOŚĆ

Prochy w ustach ebook

Brenda Navarro

5,0

54 osoby interesują się tą książką

Opis

Intensywna, brutalna proza jednej z najbardziej utalentowanych meksykańskich prozaiczek, która stawia bolesne pytania o to, jakie życie jest warte przeżycia.

Diego skacze z piątego piętra. Ten obraz nie przestaje wwiercać się w głowę jego siostry. Sześć sekund i odgłos ciała uderzającego w ziemię. Teraz wspomina jego przyjście na świat w domu, w którym życie nigdy nie było sprawiedliwe, lata spędzone w Meksyku u dziadków, podczas gdy matka wyjechała za chlebem do Hiszpanii i to ona sama musiała opiekować się Diegiem, rozłąkę po wyjeździe do Barcelony, gdy jej brat został w miejscu, którego nienawidził, i wreszcie powrót z jego prochami do zupełnie innego Meksyku niż ten, który zapamiętała.

Powieść Prochy w ustach jest historią młodej kobiety, która próbuje dociec przyczyn samobójstwa swego nastoletniego brata, sama cierpiąc przy tym na syndrom Ulissesa. To rzecz o rozłące i porzuceniu, tęsknocie i wściekłości, stracie i dojrzewaniu, w której Brenda Navarro porusza kwestie takie jak nierówności, ksenofobia czy wykorzenienie, dowodząc przy tym, że jest dziś jednym z najciekawszych głosów młodej latynoamerykańskiej literatury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 241

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Brenda Navarro

Prochy w ustach

przełożyła Agata Ostrowska ArtRage

Dla Nory i Angéliki, moich dwóch matek

Diego Garcia Surrounded by the waves Lonely in the ocean But in every other way It was full of love

Część pierwsza

I think I take myself too serious It’s not that serious

Sympathy

Vampire Weekend

Ja tego nie widziałam, ale tak jakbym widziała, bo wwierca mi się w głowę i nie daje spać. Zawsze ten sam obraz: spadający Diego i odgłos jego ciała uderzającego w ziemię. Wtedy się budzę i myślę, że nie zdarzyło się to mnie, nie zdarzyło się Jimenie ani Marinie, ani Eleonorze: zdarzyło się Diegowi; i jeszcze raz, i znowu w mojej głowie ten dźwięk, jakby ktoś wywinął orła, jakby nagle, znienacka, bez ostrzeżenia szyba roztrzaskała się na kawałeczki, które utkwiły w worku z piaskiem. Sucha, głośna kolizja z udziałem żeber, płuc i asfaltu. Tak: bum. Nie, tak: buuum. Nie, tak: krag. Nie, tak: drag, dragut. Nie, tak: baaam,klap, krasz, bruuum, brooom, gruuum, grrr, grooo… I echo. Nie, nie ma takiej onomatopei, żeby opisać odgłos, który się rozległ. Ciało walące w ziemię. Diego pragnący być łoskotem, pragnący przerwać muzykę swego ciała. Diego pozostawiający nas tak, z sobą zawieszonym pomiędzy nami. Diego, gwiazda.

Ja tego nie widziałam. Nie widziała też moja mama. Obie byłyśmy daleko. Mama dalej niż ja, bo była daleko od nas, już zanim Diego popełnił samobójstwo. Moja mama, dziewięć lat daleko.

Kiedy Diego miał pięć lat, mama była dla niego w niebie, i kiedy przelatywał jakiś samolot, mówił: Zobacz, to mama w niebie. To nie jest mama, głupku, odpowiadałam, ale Diego się upierał, że tak, machał na do widzenia, a potem jej o tym opowiadał, kiedy do nas dzwoniła: Mamo, widziałaś, jak machałem ci wczoraj po południu? A mama: Tak, tak, widziałam. A co robiłaś? Patrzyłam na ciebie, kiedy widzę, że będziemy przelatywali niedaleko domu, podchodzę do okna i ci macham. Widziałeś, że też ci pomachałam? A szczerbaty Diego szczerzył nieliczne zęby i odpowiadał: Tak, tak, widziałem.

To co, chcesz zostać pilotem, żeby pracować razem z mamą w niebie? Nie, ja chcę latać zupełnie sam, bez samolotu: ja sam w powietrzu, bez peleryny. Ale tak się nie da. Da się. Nie, nie da się. Właśnie że się da. Nie, Diego, nie da się latać. A właśnie że tak. I Diego latał, przez kilka chwil: sześć sekund. Tak przynajmniej twierdził sąsiad z naprzeciwka, że tak wskazał zegar na telefonie, kiedy on odwrócił się zapytać żonę, czy dzwoni już na policję. Sześć sekund. Dałeś radę polecieć, Diego, przez sześć sekund. Z piątego piętra na chodnik. Sześć sekund, braciszku. Możesz wszystko.

A myślisz czasem o mnie? Myślisz o mnie? Nie, Diego, nie myślisz o mnie, bo nie żyjesz.

No dobrze, zobaczmy. Usiądź. Musisz być silną kobietą, bo jesteś już kobietą, prawda? Tak, jesteś kobietą. Ja odchodzę, a wy zostaniecie, ale nie na zawsze. Nic nie jest na zawsze, już ci mówiłam: to tylko na trochę, potem do mnie dołączycie i wszystko będzie lepiej. Nie, nie rób takiej miny, bo to właśnie taka mina, jakiej nie chcę, żebyś robiła. O wszystko musisz płakać? Odchodzę, bo co mam tutaj robić? Tak, wiem, że już to mówiłam wtedy, ale wtedy było inaczej. Było inaczej, bo było inaczej. Ty byłaś inna, ja byłam inna. Ale wiesz, co się nie zmienia? Właśnie, to, że nadal codziennie jesz. Rozumiesz? Pewnie, że rozumiesz, świetnie rozumiesz. Pomyślałaś o Diegu? Taki malutki, taki bezbronny, taki grzeczniutki. Widziałaś go? Ty w jego wieku już się sama bawiłaś, a on jest taki niesamodzielny, jak jego ojciec, taki samiutki, ale nie, nie taki samiutki, bo inaczej go wychowamy, prawda? I tu właśnie musisz wkroczyć. Musisz wkroczyć właśnie ty, bo jak nie ty, to komu mam zaufać? Mojej mamie, twojemu dziadkowi? Muszę zaufać tobie, a ty musisz zaufać mnie. Wystarczy już, przestań robić z siebie cierpiętnicę, która nie wie, czego chce. Nie dowiesz się, nikt tego nie wie i wszyscy jakoś żyjemy. Pomożesz mi, bo tylko pomagając nam, pomożesz sobie. To, co zrobisz dzisiaj, jaką decyzję podejmiesz, pomoże ci jutro. Prawda? Dlatego nie będziesz robiła scen i dlatego będziesz bardzo spokojna, i codziennie będziesz się budziła i mówiła, że tak, tego właśnie nam potrzeba. A może chcesz już zawsze tak żyć, w tym pokoju, w tym domu, w tym mieście? Nie chcesz, chociaż wydaje ci się, że chcesz, to nie chcesz.

A ja nic nie powiedziałam, nie płakałam, nie powiedziałam „tak” ani nie powiedziałam „nie”. Moja mama i jej monologi, mama jak to mama. I odeszła. W któryś poniedziałek rano, kiedy Diego spał. Ćśśś, nie hałasuj, obudzisz go. A ja spojrzałam na nią paskudnie, bardzo paskudnie, jakbym wzrokiem mogła przekazać wszystko, czego ona nie pozwoliła mi powiedzieć. Nienawidzę cię i ty mnie nienawidzisz, nienawidzimy siebie i nienawidzisz mojego brata, że nie daje ci spać, i wszystkiego nienawidzisz: nienawidzisz siebie i moich dziadków, i swojego zmarłego męża, i mnie. Nienawidzisz mnie i dlatego zostawiasz mi swojego syna, i dlatego zgrywasz niewiniątko, ale w rzeczywistości już sobie wyobrażasz siebie w samolocie, już jesteś w samolocie, świnko, już tam jesteś. Już się widzisz jako taką europejską, taką światową, taką pasażerkę samolotu. I wszystko to jej powiedziałam wzrokiem, ale wargi miałam zaciśnięte, a żołądek ściśnięty, jakby chciał się połączyć z jelitami i stać się z nimi jednością, i burczeć.

Daj buzi, powiedziała i zbliżyła policzek do mojego policzka, był chłodny w dotyku, ale gładziutki. Bo mama zawsze marzła. Była tak chuda i tak niedocukrzona, że zawsze miała zimne ciało, a ja wyobrażałam sobie, że także serce. No daj, nalegała i znowu przysunęła policzek, a ja wydałam odgłos pocałunku: mła. Zacmokałam. Wtedy ona pogładziła mnie po ramieniu i spojrzała mi głęboko w oczy: Spotkamy się znów i pojedziesz ze mną i z Diegiem do Madrytu, i wszystko będzie inaczej. Inaczej i lepiej. Wszystko zawsze jest inne i lepsze. Prawda? I odeszła… A ja zauważyłam, że zostawiła kolczyki, te, które zawsze nosiła, i poszłam po nie, i chciałam wyjść sprawdzić, czy taksówka jeszcze stoi, żeby je podać, ale już nie stała, już pojechała. Już, już miałam się rozpłakać, ale Diego rozpłakał się pierwszy, więc pobiegłam do jego łóżeczka, wzięłam go na ręce i byłam mu wdzięczna, że jest taki malutki i nie potrafi zadawać pytań.

To nie było tylko na trochę, mamo. To było dziewięć lat. Tak powiedziałam, kiedy mama próbowała przekonać samą siebie, że życie wycięło jej numer. Właśnie że było tylko na trochę, tyle, ile było trzeba. A co, myślisz, że przylatujesz, a na lotnisku wita cię król Hiszpanii i mówi: Dzień dobry, dzień dobry, witamy, jak podróż, proszę, zapraszamy, czekaliśmy na ciebie? Nie. To było tylko na trochę, bo niektórych to więcej kosztuje, bo nie każdy może, bo każdy lot to dużo pieniędzy. A co, myślisz, że człowiek sobie myśli: W ogóle nie jem, ale nic to, będę teraz jadła jeszcze mniej, podczas gdy oni korzystają do woli z tych eurasów, które im wysyłam? A co, myślisz, że ja nie wiem, że mnie wykorzystywaliście i szantażowaliście, bo byłam daleko, więc zmuszaliście mnie, żebym na wszystko się zgadzała?

Wcale nie zgadzałaś się na wszystko, mamo. Zawsze odmawiałaś, kiedy prosiliśmy, żebyś przyjechała do nas na Gwiazdkę. Do nas nie przyjeżdżałaś, ale wyjeżdżać to wyjeżdżałaś, zwiedzać Hiszpanię to zwiedzałaś, kiedy my tu czekaliśmy, żeby Diego zasnął, bo był niespokojny, bo nie zawsze do niego dzwoniłaś. Nie na wszystko się zgadzałaś, mamo, bo często prosiłam, żebyś pozwoliła mi spotkać się z koleżankami, a ty mnie kontrolowałaś na tych wyjściach i pisałaś do mnie, i bez przerwy chciałaś wiedzieć, gdzie jestem, a ja ci mówiłam, żebyś dała mi spokój, że to ponad jedenaście tysięcy kilometrów, a ja nadal czuję twój oddech na karku. A ty mówiłaś, że nie, nie dasz mi spokoju, bo kobiety są mordowane, gwałcone i porywane, dlatego nas tutaj sprowadzisz. I zobacz.

I co, zgwałcił cię ktoś, porwał, wyłowili twoje ciało z Remedios, spisali cię? Nie. Wciąż tu jesteś. Tak mówiła, zawsze ta sama śpiewka. I zaczynała płakać w łóżku, jak wtedy, kiedy Diego miał pięć lat, a ja musiałam leżeć za nim, przytulać go i powtarzać, że już, już, niech się uspokoi, musi się wykąpać, a on się rzucał i mówił, że nie jestem jego mamą, i dalej płakał, aż miałam już dość i proponowałam mu słodycze, a wtedy patrzył już na mnie inaczej i mówił, że dobrze, że już w porządku, ale jaki jest sens się myć, skoro i tak się człowiek znowu pobrudzi. Tak samo płakała mama: Jak długo, jak długo? Jak długo tak naprawdę go miałam? A prawda była taka, że krótko: nie miała Diega przy sobie nawet dwa tysiące dni. Trzy lata po urodzeniu i to, co potem przeżył w Madrycie. Tyle miała moja matka: pięć lat z Diegiem. Ale że życie wycięło jej numer, w to nie wierzyłam. Mogłaby być zupełnie dobrą matką, gdyby chciała, najlepszą i najbardziej zaangażowaną z pracowniczek, ale życie nie wycięło jej numeru, ani z Diegiem, ani z Hiszpanią, ani ze mną.

Owszem, było prawdą, że przypadł jej w udziale trudny los. Nie jak cioci Carmeli, którą utrzymywali, troszczyli się o nią i obsypywali luksusami. Nie jak babci, że tak bardzo cię nienawidzę, mój mężu, ale przyrządzała mu mole z portulaką[1], kiedy tylko poprosił, i mówiła, że to jest właśnie miłość. Nie, mamie trafiło się być tą najbrzydszą z całej rodziny, tą pozbawioną wdzięku, tą nijaką. Nie jak jej siostrze, którą uważano za blondynkę, ani jak cioci Margaricie, żonie mojego wujka, która nosiła obcisłe legginsy, żeby było dobrze widać, jaki ma okrągły tyłek. Nie, mamę naprawdę uważano za brzydulę: duży, szeroki nos, ciemna skóra, wargi mięsiste, ale bezkształtne. Chudzielec, karlica. Brzydki głos, brzydkie poczucie humoru, wszystko brzydkie. Dlatego kiedy wyszła za mąż i urodziła Diega, wszyscy się bardzo cieszyli i wszyscy chcieli urządzić wesele, i wszyscy chcieli wystroić ją w białą suknię: bo to była jej chwila. Jej chwila. Dlatego tańczyliśmy i śpiewaliśmy, i wplataliśmy jej kwiaty we włosy, i mój dziadek wziął pożyczkę z banku, i ustawiliśmy stoliki i krzesła w ogrodzie, pod zadaszeniem z białej plandeki, i moja babcia kazała robić carnitas à la Michoacán[2], i zatrudniła jakąś panią z comalem[3] do pieczenia tortilli, i wzięła na siebie przyrządzenie sals i opalanie papryczek chili, i pilnowała, żeby bardzo głośno grała muzyka i żeby wszyscy wiedzieli, że jej córka wychodzi za mąż. A ten jej mąż, cóż to za mąż, mówili wszyscy, taki dobry, taki pracowity, taki spokojny, gładki jak jedwab. Pełna pensja, stały grafik pracy, idealne nasienie, żeby urodził się Diego. I tak żyliśmy sobie dwa lata, dwa, dopóki nie zdiagnozowali mu raka i w parę miesięcy nie zniknął. Bum, jak grom z jasnego nieba, z dnia na dzień: wczoraj wszyscy szczęśliwi, dzisiaj wszyscy smutni. I w domu mojego dziadka zrobiło się ciemno, a przynajmniej ja tak to postrzegałam, ciemniej, brudniej, normalniej. Jakikolwiek dom z jakimikolwiek dziadkami, z mamą, która nie dość że brzydka, to jeszcze w depresji, a ja sama, bez nikogo do zabawy, nie licząc Diega czepiającego się mojej spódnicy.

Męża mamy prawie w ogóle nie pamiętam, może ze dwie albo trzy sceny, i tak jest lepiej. Ostatni raz, kiedy go widziałam, to było w domu jego rodziców, moja mama nas zabrała, żebyśmy się z nim spotkali, a ja zostałam na patiu i widziałam, jak wychodzi ze swojego pokoju, i nie był mężem mojej mamy, tylko duchem męża mojej mamy. Dokładnie tak, w tej kolejności, w tym szyku wyrazów. Duchem. Nie chciałam wejść się z nim przywitać, bo zrobiło mi się smutno, nie chciałam też, żeby Diego wchodził. Więcej już go nie widziałam. Ani nie zabrali nas na pogrzeb, ani nawet mi nie powiedzieli. Dowiedziałam się później, kiedy mama wróciła do domu dziadków i poszła prosto do łóżka. A Diego?, spytałam ją. Nie chcesz zobaczyć Diega? Ale mama powiedziała, że nie, że nie może patrzeć na Diega, bo jest on żywym obrazem swojego taty, i tyle. I wtedy moja babcia brała Diega, a mój dziadek brał mnie i chodziliśmy do księgarni albo kina. I tak prawie codziennie, aż kiedyś w środę wróciliśmy z targu z koktajlami orzechowo-waniliowymi, stugramową torebką draży czekoladowych i owocem tygodnia i nie zastaliśmy mamy w jej pokoju, ani jej ubrań, ani walizki babci. Poszła sobie!, powiedziała babcia z gniewem, który sama przeżyłam kilka lat później, kiedy mama wyjechała do Madrytu. Ta cholera sobie poszła i zostawiła nam dzieciaki! A mój dziadek powiedział, żebym poszła pooglądać wideo i zabrała ze sobą Diega, więc usiedliśmy z Diegiem i obejrzeliśmy trzy razy ten sam film, a potem poprosiliśmy o inny, więc włączyli nam inny, i tak spędziliśmy jakieś dwa miesiące, bez przerwy oglądając filmy, aż poszliśmy do szkoły i przyzwyczailiśmy się, że nie widujemy mamy. Ile czasu minęło, zanim wróciła, przed tym, jak odeszła po raz drugi? Nie pamiętam, tak jak nie pamiętam jej męża ani tego, jaka wtedy byłam. To zresztą nieważne, bo tak czy inaczej już wtedy byłam uszkodzona i już wtedy zaczęłam nie słuchać.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

[1] Mole – tradycyjny meksykański sos na bazie papryki, przyrządzany w różnych odmianach. Portulaka pospolita – roślina liściasta, której liście przyrządza się jak szpinak, a łodygi jak szparagi. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

[2] Carnitas – smażona szarpana wieprzowina, bardzo popularna w Meksyku jako składnik burritos i tacos; carnitas ze stanu Michoacán są uważane za najbardziej autentyczne i tradycyjne.

[3] Tradycyjne naczynie do pieczenia tortilli; dawniej gliniane, obecnie także metalowe.

Agata Ostrowska – członkini Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, autorka około pięćdziesięciu przekładów literackich z angielskiego i hiszpańskiego. Kielczanka z urodzenia, warszawianka z wyboru, mieszka na Muranowie z jedenastoletnią kotką Ciri.

Tytuł oryginału: Ceniza en la boca

Redaktor inicjujący: Michał Michalski

Redaktor prowadzący: Krzysztof Cieślik

Koordynacja produkcji: Szczepan Kulpa

Opieka promocyjna: Ewelina Lebida

Projekt okładki: Magdalena Skrolecka

Projekt makiety: Mimi Wasilewska

Redakcja: Gabriela Niemiec

Korekta: Michał Trusewicz, Aleksandra Marczuk-Radoszek

Ceniza en la boca by Brenda Navarro

Copyright © Brenda Navarro, 2022

All rights reserved

© Copyright for the Polish edition by ArtRage, 2025

© Copyright for the Polish translation by Agata Ostrowska, 2025

Wydanie I, Warszawa 2025

ISBN 978-83-68191-44-8

Wydawnictwo ArtRage

wydawnictwo.artrage.pl

Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek