Książka, którą czytasz, pochodzi z Wolnych Lektur. Naszą misją jest wspieranie dzieciaków w dostępie do lektur szkolnych oraz zachęcanie ich do czytania. Miło Cię poznać!
PROLOG
SCENA 1
Kratos i Bia, Hefajstos, (Prometeusz).
Spadziste góry w Scytii, przerwane doliną. W dolinie sterczy skała. W oddali szumi morze. Kratos (Gwałt) i Bia (Przemoc) pojawiają się, wlokąc olbrzymiego Prometeusza. Towarzyszy im Hefajstos z narzędziami do przykucia Prometeusza do skały.
KRATOS
I oto stanęliśmy na okrajach2 ziemi,
Pomiędzy skityjskiego brzegu3 bezludnemi
Skałami. Hefajstosie! Niech twój umysł zważa
Na rozkaz, dan od ojca4, byś tego zbrodniarza,
W żelazne, niezerwalne wziąwszy go kajdany,
Co tchu do tej opoki przykował krzesanej.
Albowiem płomień ognia, twoją chwałę drogą5,
Ukradłszy, dał go ludziom... Winien ci jest bogom
Pokutę6: niech ma karę za swój czyn zbrodniczy,
Z Zeusa niech się władzą nieuchronną liczy
I zrzeknie się miłości, którą ma dla człeka.
HEFAJSTOS
Kratosie i ty, Bio7! Żadne z was nie zwleka
Wypełnić woli Boga, lecz mnie brak odwagi,
Ażebym mógł przemocą do tej turni nagiej,
Na wichrów tych igrzysko, krewne przybić plemię8.
Lecz muszę to uczynić, ciężkie bowiem brzemię
Na barki swoje ściąga, kto się, nieposłuszny,
Sprzeciwia woli Ojca. O ty, wielkoduszny
Temidy9 prawej synu, patrzaj, co się święci;
Z niechęcią mam cię dzisiaj, na przekór twej chęci
Skutego w te spiżowe, niezłomne łańcuchy,
Do skał odludnych przybić, w tej pustyni głuchej,
Gdzie głosu nie dosłyszysz, nie ujrzysz postaci
Człowieczej! Za to ciało twoje kwiat swój straci
W niesytym ogniu dziennym; noc się utęskniona
Pojawi, zgasi żar ten, a potem znów skona
Poranny chłód pod tchnieniem miłosnego słońca:
I tak cię twa niedola żreć będzie bez końca,
Bo ten, co by cię zbawił, dotąd niepoczęty!
Za miłość swą do ludzi takie zbierasz sprzęty10!
Sam bóg, wbrew woli bogów w ponadmiar wysokiej
Dla człeka żyłeś części, przeto tej opoki
Strzec będziesz beznadziejnej, wyprężon, kolana
Nie mogąc zgiąć; pierś twoja, snem nieuciszana,
Jękami nie rozwieje zaciekłości Boga.
Tak! Każda nowa władza twarda jest i sroga11.
KRATOS
Przecz12 zwlekasz, przecz w daremnym zawodzisz mi słowie?
Czyż bogiem, którym inni wzgardzili bogowie,
Nie gardzisz, chociaż skarb twój ludzkiej wydał rzeszy?
HEFAJSTOS
Zbyt silnym jest krwi związek i wspólność pieleszy.
KRATOS
Rozumiem, lecz czyż myśl cię nie ogarnia trwożna,
Iż słowa rodzicielskie tak podeptać można?
HEFAJSTOS
Zbyt twardy byłeś zawsze i nazbyt zuchwały.
KRATOS
Daremnie łzy tu ronić. Na cóż się przydały
Twe trudy, gdy z nich żadna korzyść nie wyrosła?
HEFAJSTOS
O jakiż wstręt uczuwam do swego rzemiosła!
KRATOS
Nie! Po co masz złorzeczyć? Niech cię to nie boli,
Nie twoja przecież sztuka winna jego doli.
HEFAJSTOS
A jednak przecz13 kto inny nie ma mej sprawności?
KRATOS
Prócz w rządach nad bogami, trud we wszystkim gości,
I tylko Zeus jest wolny, zresztą nikt na świecie.
HEFAJSTOS
Nie myślę się sprzeciwiać, wiem ja o tym przecie.
KRATOS
Więc pęta mu zarzucić przecz14 się dłoń twa wzbrania?
Ma Ojciec15 nasz być świadom twojego wahania?
HEFAJSTOS
Wszak widzisz, że pod ręką łańcuch mam gotowy.
KRATOS
Nie zwlekaj, skuj mu ręce w żelazne okowy,
Do ściany przybij skalnej, nie żałując młota.
HEFAJSTOS
Zabieram się do dzieła, wraz pójdzie robota.
KRATOS
Wal silniej, nie ustawaj, zacieśnij kajdany,
Bo może się wywinąć z ogniw lis ten szczwany.
HEFAJSTOS
Przybite jedno ramię, uwięzione do cna.
KRATOS
I drugie niech przykuje twoja ręka mocna,
Ażeby się przekonał, iż Zeus jest chytrzejszy.
HEFAJSTOS
Prócz niego, nikt mi za to sławy nie umniejszy.
KRATOS
A teraz żelaznego klinu straszne ostrze
Niech, piersi mu przeszywszy, na głaz go rozpostrze.
HEFAJSTOS
O biada! Prometeju! Twa boleść mnie wzrusza!
KRATOS
Co? Jęczeć masz odwagę nad wrogiem Zeusza?
Bodajbyś tak nie płakał nad swą dolą własną!
HEFAJSTOS
A tobie, gdy to widzisz, czyż oczy nie gasną?
KRATOS
Ja widzę, że nań kara spadła sprawiedliwa.
Hej! Jeszcze jego boki zawrzyj w swe ogniwa!
HEFAJSTOS
Uczynić wszak to muszę! Po cóż te rozkazy?
KRATOS
Tak! Będę rozkazywał, krzyczał po sto razy!
Zejdź na dół i potężnie skrępuj mu i uda.
HEFAJSTOS
Dokonam tego łatwo, nie żadne to cuda.
KRATOS
A teraz gwoździe kajdan silnie wbić mu trzeba:
Pamiętaj: twardy na cię patrzy sędzia z nieba.
HEFAJSTOS
Twój język jakżeż twojej dorównał postaci!
KRATOS
Pozostań niewieściuchem! Lecz się nie opłaci
Przyganiać mojej złości i mojej tężyźnie.
HEFAJSTOS
Uchodźmy! Z tych on więzów już się nie wyśliźnie.
Hefajstos odchodzi.
KRATOS
zwrócony do Prometeusza
A ty się tu przechwalaj! Własność kradnij bożą
Dla tworów, co się tylko na dzień jeden mnożą!
Czyż zwolnią cię śmiertelni z tych pęt? Niech odpowie
Twój przemysł16! Przemyślnikiem zwali cię bogowie —
Fałszywie! Baczże17 teraz, by przez twe przemysły
Żelazne się łańcuchy na tobie rozprysły.
Kratos i Bia odchodzą.
SCENA 2
PROMETEUSZ
sam
Skrzydlatych wiatrów pełne niebieskie przestworza,
Potoków wy źródliska i ty, falo morza
Rytmiczna, i ty, ziemio, wszystkich nas rodzico,
I ty, wszechwidzącego słońca krągłe lico,
Spojrzyjcie, jakie znoszę, bóg, od bogów znoje!
Na trudy popatrzcie się moje,
Na srom18, którego ciężar na mych barkach legł
Po nieskończony wiek!
Takimi więzy19 chce mnie dzisiaj zmóc
Ten nieśmiertelnych hufców młody wódz20.
Nie tylko czas dzisiejszy pogrąża mnie w łzach,
Lecz także dni, co idą! Ach! Biada mi! Ach!
Kiedyż się skończy moich cierpień bieg?!
Lecz po cóż ja to mówię? Widzę, co się stanie,
I jutro żadna na mnie klęska niespodzianie
Nie spadnie, a niniejszej trza ulegać doli
Jak można najpogodniej: konieczności woli
Przełamać nikt nie zdoła! Darmo krzyczeć „biada!”
Czy milczę, czy nie milczę, na jedno się składa.
Człowieka chciałem zbawić; za to mnie w tej chwili
Do skały zakutego w łańcuchy przybili.
Płomienistegom ognia źródło skrył21 w łuczywie:
W nim wszelkich sztuk dla ludzi nauczyciel żywie22,
Wszelkiego mistrz pożytku, i za tę przewinę,
Zawieszon23 na powietrzu, w tych okowach ginę.
Na wozie skrzydlatym przylatują z powietrza Okeanidy.
Ojej, ojej!
Co słyszę? Jakiż zapach płynie do tych stron!
Jakież tu ślą go smugi?
Czy człek do tych samotnych zabłąkał się kniej,
Czy bóg, czy jeden i drugi?
Pragnieli świadkiem być24 boleści mej,
Lub czego chce tu on?
Patrzajcie! Oto leży skrępowany bóg,
Przez Zeusa znienawidzon i przez wszystkie bogi,
Co złotych jego zamków przestępują progi,
Za miłość ku ludziom go zmógł!
Ach, ach! Co słyszę znowu? Jakby ptaków lot!
Od skrzydeł falujących drży powietrze w krąg.
Ach! Jakikolwiek zjawi się tu miot,
Nowych to dla mnie trwóg i nowych źródło mąk!