Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sandra jest utalentowaną specjalistką od zabezpieczeń w dziale IT dużej firmy. Nie ma życia prywatnego – pracy poświęca cały swój czas. Pozwala jej to nie myśleć o przeszłości, o której za wszelką cenę chciałaby zapomnieć.
Kiedy pierwszy raz zobaczyła Tomasza, poczuła, że taki mężczyzna nie jest dla niej. Był niczym książę z bajki… a ona przecież nie była księżniczką. Nie mogła więc uwierzyć, że się nią zainteresował.
Chociaż Tomasz się domyśla, że Sandra jest lekko pokiereszowana przez życie, uważa ją za przyzwoitą kobietę. Co zrobi, gdy się dowie, jak bardzo daleki jest od prawdy? Czy ją zrozumie i zaakceptuje, czy wręcz przeciwnie – zacznie nią gardzić?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 419
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
OSIEM LAT WCZEŚNIEJ
Zegar na ścianie odmierzał jej ostatnie minuty w tym miejscu. Była tego pewna. Nie zamierzała wracać. Już dawno obiecała sobie, że choćby nie wiadomo jak ją kusiło, nigdy nie przyjdzie po pomoc, radę ani na niezobowiązującą pogawędkę.
Mieszkała w bidulu dziesięć lat i z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że nie było to do końca złe miejsce. Było ciepło, czysto, a posiłki czekały na nią o stałych porach. Opiekunowie też nie byli źli. Choć potrafili być surowi, nigdy nie podnieśli na nią ręki. Nie mogła narzekać. Miała tu dobre życie. Przynajmniej według jej standardów.
Nie chciała wracać, bo to miejsce przypominało jej, kim była i skąd pochodziła, a ona za wszelką cenę chciała zapomnieć. Z oślim uporem wypierała wspomnienia z czasu, który spędziła w domu, ale one wracały jak bumerang. Wracała matka z rozczochraną czupryną i podpuchniętymi oczami, która wolała kupić wódkę i fajki niż jedzenie. Wracał ojciec w poplamionym podkoszulku, nieogolony, z kwaśnym poalkoholowym oddechem i kablem w dłoni. Jej dzieciństwo ograniczało się do smrodu, głodu, strachu, wrzasków, siniaków i wstydu. Wstyd był najgorszy, dręczył ją każdego dnia od rozpoczęcia szkoły.
Jej rówieśnicy mieli czyste, wyprasowane ubrania, a ona nosiła niedoprane i przymałe szmaty z lumpeksu. Na przerwach przyglądała się ich pudełkom śniadaniowym. Były wypchane po brzegi smakołykami. Ona cieszyła się, kiedy w obdartym plecaku miała sczerstwiały chleb z kawałkiem przepleśniałego sera. Trzymała się na uboczu, ale i tak słyszała ich szepty za plecami. Śmiali się z niej, a ona nic nie mogła na to poradzić. Czuła się gorsza.
Nie szukała przyjaźni u tych lepszych, bo bała się odrzucenia, a z podobnymi sobie wolała się nie zadawać. Wtedy przyznałaby przed całym światem, że jest taka jak oni, a nie chciała być. Nie szukała pomocy, bo w nią nie wierzyła. Przemykała pomiędzy innymi niczym cień, zawsze z nisko spuszczoną głową. Po cichutku marzyła, że kiedyś jej życie się zmieni, stanie się normalne.
Nikt nie zwracał uwagi na przymałe ubrania z lumpeksu, na brak drugich śniadań. Ona sama ukrywała sińce, w myślach dziękując ojcu, że nie zwykł bić w twarz. Przynajmniej za to była mu wdzięczna. Dopóki trzymała się z boku, cichutka jak myszka, nikt nie zawracał sobie nią głowy. Czasami zastanawiała się, czy gdyby przestała pojawiać się w szkole, ktokolwiek by to zauważył. Bała się, że nie.
Wszystko się zmieniło, kiedy zasłabła na sali gimnastycznej. Właśnie biegli czwarte okrążenie, gdy zaćmiło jej się przed oczami. Obudziła się w gabinecie higienistki. Słyszała przytłumione głosy nauczycielki i dyrektora. Rozmawiali o niej. Później było pogotowie, policja, a w końcu pogotowie opiekuńcze. Pamiętała strach przemieszany z ulgą, gdy się dowiedziała, że w najbliższym czasie nie wróci do domu. Wtedy po raz pierwszy sobie przyrzekła, że zrobi wszystko, by stać się normalnym człowiekiem.
Wszystko było nowe, nieznane i choć miała pełny brzuch i czyste ubrania, szybko zatęskniła za rodzicami. Byli, jacy byli, ale tamto życie znała, a oni byli jej. Rozłąka zabolała bardziej, niż się tego spodziewała. Rodzice zdawali się nie podzielać jej uczuć. Nie walczyli o nią. Przez dziesięć długich lat ani razu się nią nie zainteresowali. Nie przyszli do niej, nie przysłali niczego. A ona cierpiała. Minęło sporo czasu, zanim jakimś cudem udało jej się przekuć tęsknotę w nienawiść. Stojąc przed gabinetem swojej wychowawczyni, czuła do nich już tylko wstręt.
Zapukała i pchnęła drzwi. Pomieszczenie przypominało bardziej klitkę niż gabinet. Trzy ściśnięte obok siebie biurka, rozpadająca się kserokopiarka w kącie i wielka szafa pełna teczek. Mimo to Sandra lubiła tam przychodzić. To było bezpieczne miejsce, gdzie zawsze witano ją ze spokojem i wyrozumiałością.
Kobieta za biurkiem otaksowała ją wzrokiem. Miała około pięćdziesięciu lat i niezwykle surowy wyraz twarzy. Wszyscy nowi się jej bali, aż w końcu docierało do nich, że pod tą powłoką kryje się dobra osoba. Wystarczyło, by kąciki jej ust uniosły się lekko w górę, całkowicie odmieniając jej oblicze. Wielka szkoda, że robiła to tak rzadko.
– Widzę, że jesteś gotowa. – Kobieta zatrzymała spojrzenie na starej torbie w ręku dziewczyny. – Postaw ją pod ścianą i siadaj. Napijesz się herbaty?
– Nie, dziękuję.
Wychowawczyni skinęła głową. Sięgnęła po jedną z teczek i zaczęła przeglądać jej zawartość, choć dobrze znała treść każdego dokumentu.
– Sandra – zaczęła, wracając spojrzeniem do dziewczyny. – Twój plan usamodzielnienia jest bardzo ambitny i wiesz, że w zupełności go popieram, ale... – Zawiesiła głos, jakby bała się kontynuować. – Czy jesteś pewna, że sobie poradzisz?
Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że to pytanie ma drugie dno. Tak naprawdę kobieta obawiała się, że kolejna podopieczna szybko się podda i z braku wyjścia wróci do domu. Ale Sandra wiedziała, że tak się nie stanie. Będzie walczyć i zrobi wszystko, co konieczne, by jej życie w końcu zaczęło wyglądać tak, jak tego chciała.
– Proszę się nie martwić. Wszystko dokładnie przemyślałam. Na początku zatrzymam się u Beaty, a później poszukam jakiegoś pokoju. Przynajmniej do czasu, aż nie przydzielą mi mieszkania. Mam już zaklepaną posadę w jednej restauracji. Nic specjalnego, ale nie będzie kolidować ze szkołą i pozwoli jakoś związać koniec z końcem.
Kobieta popatrzyła na nią ze współczuciem.
– Jeśli chodzi o przydział lokalu... – Znowu zerknęła w kartki. – Niestety możesz trochę poczekać.
Sandra skinęła. Nie była zdziwiona. Większość z nich musiała czekać.
– Jak długo?
– Co najmniej trzy lata – powiedziała wychowawczyni z taką skruchą, jakby osobiście za to odpowiadała.
Dziewczyna miała ochotę się roześmiać. I oto właśnie kolejna rysa na idealnym systemie tego kraju – pomyślała.
– Poczekam – odpowiedziała spokojnie i przesunęła się na krześle. – Pani Boncal, mam prośbę.
Kobieta splotła ze sobą ręce, położyła je na biurku. Utkwiła spojrzenie w swojej podopiecznej. W jej oczach błysnęła iskra nadziei, że będzie mogła jakoś pomóc kolejnemu dziecku, które system bezlitośnie wyrzucał na sam środek oceanu dorosłości.
– Słucham.
– Gdyby ktoś z mojej rodziny o mnie pytał, proszę nie zdradzać im, gdzie jestem, dobrze?
Kobieta wygięła wargi w nieznacznym uśmiechu. Był tak delikatny, że przypominał bardziej grymas niż oznakę radości, ale mimo to rozjaśnił jej twarz.
– Oczywiście.
– Dziękuję. Czy mogę już...? – Sandra zerknęła na drzwi.
– Poczekaj. Zanim wyjdziesz, chciałam ci tylko powiedzieć, że w ciebie wierzę. Widzę, że wiesz, czego chcesz, i do tego dążysz. Jesteś dobrą i mądrą dziewczyną, ale proszę, uważaj na siebie. Czasem najłatwiejsze wyjścia nie są tymi najlepszymi, a gdy coś się nie udaje, nie warto się tego wstydzić. Trzeba schować dumę do kieszeni i zwrócić się po pomoc, rozumiesz?
Dziewczyna skinęła głową. Rozumiała aż za dobrze, ale już postanowiła, że nigdy więcej nie przekroczy progu tego budynku, a ona zawsze dotrzymywała słowa danego samej sobie.
– I pamiętaj, żeby co pół roku dostarczać zaświadczenie o kontynuowaniu nauki. Wiem, że ledwie ponad pięćset złotych to niewiele, ale lepsze to niż nic.
Kobieta wstała i obeszła biurko. Położyła dłonie na ramionach Sandry.
– Mam nadzieję, że wszystko ułoży się tak, jak sobie wymarzyłaś. Chciałabym mieć więcej takich wychowanków.
Dziewczyna miała wrażenie, że oczy kobiety zaszły mgłą. Ona sama nie czuła wzruszenia. Jedyne, co jej towarzyszyło, to niepewność i strach przed porażką. Zmusiła się do uśmiechu.
– Dziękuję.
Wstała i objęła kobietę ramionami. Czuła, że obie właśnie tego potrzebują. Wychowawczyni odsyłała następne dziecko w nieznane, a Sandra bezpowrotnie żegnała się z kolejnym etapem swojego życia. Tonąc w znajomym zapachu perfum, próbowała wmówić sobie, że to dla niej nic nie znaczy.
Kilka sekund później podeszła do swojej torby i zniknęła za drzwiami, ani razu nie oglądając się za siebie.
OBECNIE
Sandra zamknęła oczy i zaklęła siarczyście. Miała ochotę zniknąć. Wciągnęła do płuc tyle powietrza, ile była w stanie, a później wypuściła je ustami. Powoli, bardzo powoli. Ręce na kierownicy nadal się trzęsły, ale czuła się odrobinę lepiej. Na tyle, by uchylić jedno oko i spojrzeć we wsteczne lusterko. Jęknęła.
Jak to się stało, że wcześniej nie zauważyła tego samochodu? Parking był opustoszały, a lśniącego czarnego mercedesa nie sposób było przeoczyć. Dlaczego więc tego wieczoru gdzieś jej umknął? Wiedziała. Jak co dzień wyszła jako jedna z ostatnich. Ściskała torbę ze służbowym laptopem w dłoni, ale myślami nadal była przy swoim odkryciu. Jako jedyna z działu IT dostrzegła, że ktoś próbował obejść zabezpieczenia systemu. Oczywiście nic z tego nie wyszło, ale nie umknęło jej, że miała do czynienia z fachowcem. Każdy inny laik narobiłby bałaganu, a jego nie wykrył system monitoringu. Po tym ataku został tylko podejrzany log systemowy. Tak niewinny ślad, że niemal sama go przeoczyła.
Eryka, jej przełożonego, już nie było, więc ruszyła prosto do prezesa. Wiedziała, że zawsze opuszcza firmę ostatni, zupełnie jakby poza nią nie miał innego życia. Tak jak ona.
Biuro SM Solutions wydawało się obumarłe. Wokół panowała grobowa cisza. Nie było kojącego szumu komputerów, gwaru rozmów ani nawet cichej muzyczki grającej w tle. Mijała opuszczone boksy pogrążone w półmroku. Próbowała pohamować drżenie dłoni. Kolana miała zaskakująco miękkie, a w ustach suszę. Stresowała się i była o to na siebie wściekła.
Tomasz Malicki od samego początku ją onieśmielał. I wcale nie chodziło o to, że był od niej starszy o dekadę, rosły jak dąb i niezwykle przystojny. To mogła znieść. Problemem była jego postawa. Zawsze stał sztywno, emanował spokojem, którego jej brakowało, i nigdy się nie uśmiechał, a przynajmniej ona niczego takiego nie widziała, choć pracowała w jego firmie już dwa lata. Swoją powagą przypominał Sandrze jej wychowawczynię z bidula, z tą różnicą, że pani Boncal niekiedy pozwalała sobie na lekkie wygięcie warg i ciepłe spojrzenie, on nie. Za każdym razem, gdy go spotykała, czuła się jak mała, roztrzepana dziewczynka. Stresował ją i w gruncie rzeczy cieszyła się, że nigdy nie zwracał na nią uwagi. Bała się, że gdyby kiedyś się do niej odezwał, ona chlapnęłaby coś naprawdę głupiego i całkowicie ośmieszyła w jego oczach. Z jakiegoś dziwnego powodu nie chciała, by myślał o niej źle.
Nigdy nawet nie przeszło jej przez myśl, że kiedykolwiek sama do niego pójdzie, i to z własnej, nieprzymuszonej woli. Ale bezpieczeństwo firmy było ważniejsze niż jej irracjonalny strach przed przełożonym. Bo przecież w gruncie rzeczy pozostawał zwykłym człowiekiem, a nie jakimś bogiem, prawda?
Była już w połowie drogi do jego gabinetu, gdy usłyszała krzyk. Poznała jego głos, ale pierwszy raz była świadkiem, gdy go podniósł. Po jej kręgosłupie przemknął niekontrolowany dreszcz, który pozostawił na skórze gęsią skórkę.
Zrobiła kilka kroków w przód. W swoich sportowych butach poruszała się po wykładzinie cicho niczym ninja.
– To nie wchodzi w grę, Lili! Skoro sam spieprzył, niech teraz sam to naprawia! – wrzasnął i zamilkł na krótką chwilę. – Sama wyszłaś za tego idiotę. W kółko powtarzałaś, że to jest twoje życie i masz prawo decydować, więc teraz nie miej pretensji do mnie. – Mówił już spokojniej, ale nadal był wzburzony. – Jezu, nie płacz. Nie zapominaj, że to on pierwszy zostawił mnie samego. Nawet palcem nie kiwnął, żeby mi pomóc. – Prychnął. – Żałuje? W dupie to mam, Lili. Nie wstawię się za nim u nikogo, a już szczególnie u Kościelskiego. Niech radzi sobie sam. Możesz mu to przekazać.
Sandra usłyszała trzask, dosyć głośne przekleństwo i w końcu odgłos kroków. Zawróciła na pięcie i czym prędzej pobiegła do pokoju zajmowanego przez dział IT. Szybko schowała laptopa do torby, zdjęła z wieszaka dresową bluzę i pognała do wyjścia, modląc się w duchu, by po drodze nie wpaść na prezesa.
Nie była winna, że usłyszała jego prywatną rozmowę, ale mimo wszystko czuła się z tym źle. Poza tym nie zamierzała się do niego zbliżać, gdy był tak wzburzony. Do tej pory zawsze, nawet w kryzysowej sytuacji, emanował spokojem. Taki Tomasz Malicki ją onieśmielał, ale zdążyła się już do tego przyzwyczaić, natomiast wściekły po prostu ją przerażał. Nie miała w sobie dostatecznie wiele odwagi, by do niego iść, szczególnie że nie niosła ze sobą dobrych wiadomości. Postanowiła, że z samego rana przekaże swój raport Erykowi, a on załatwi resztę.
Weszła do samochodu, wrzuciła wsteczny i tym sposobem uderzyła w mercedesa Malickiego.
Gdy wzięła się w garść, podjechała do przodu i wysiadła. Swojego auta nie zaszczyciła nawet spojrzeniem. I tak nie było już pierwszej młodości. Jedno stłuczenie nie sprawiało wielkiej różnicy. Za to niemal nowy samochód prezesa miał teraz wyraźne wgniecenie w karoserii. Nie tak duże, ale widoczne. Do tego spore zadrapanie na lakierze. Sandra oparła się o swój bagażnik. Miała ochotę zapłakać.
Orientowała się, że takie samochody mają cichy alarm. Pewnie Malicki już wiedział, że coś stało się z jego autem. Oczami wyobraźni widziała go, jak kroczy korytarzem wyprostowany i groźny. Wstrząsnął nią strach i coś jeszcze, o czym wolała nie myśleć.
Rozejrzała się dookoła. Nie było nikogo. Żadnych świadków. Wiedziała też, że kamera w rogu niczego nie zarejestrowała, bo już trzeci dzień czekała na serwis. Mogła uciec. Nikt by się nie zorientował, że to ona, ale...
Nie mogła. Kilka lat temu obiecała sobie, że już zawsze będzie postępować właściwie. Skończy z chodzeniem na skróty. Jej wychowawczyni miała rację. Proste rozwiązania nie zawsze były najwłaściwszymi. Sandra żałowała, że zamiast uwierzyć jej na słowo, musiała przekonać się o tym na własnej skórze.
Odepchnęła się od samochodu i zrezygnowana poczłapała w stronę wejścia do biurowca.
Niemal zderzyła się z nim w drzwiach. Bąknął coś pod nosem i minął ją, kierując się prosto na parking. Ledwo ją dostrzegł, jak zwykle. Ruszyła za nim, kryjąc się w cieniu jego wielkiego ciała. Kiedy się zatrzymał, wpadła na jego plecy. Odwrócił się i spojrzał na nią z góry. Pierwszy raz stała tak blisko niego. Z tej odległości wydawał jej się jeszcze większy.
Coś błysnęło w jego oczach. Sandrze zaszumiało w głowie, gdy dotarło do niej, że w końcu naprawdę ją zauważył.
– Przepraszam – szepnęła, wiercąc się pod jego czujnym wzrokiem. – Nie chciałam.
Uniósł brew, jakby nie rozumiał. Machnęła ręką w stronę mercedesa i starej skody.
– Nie zauważyłam – mruknęła.
Zmrużyła oczy i zgarbiła ramiona, jakby czekała na cios. Żaden nie nadszedł. Malicki odsunął się od niej i podszedł do swojego samochodu. Uważnie obejrzał szkody, przesunął po nich dłonią.
Zbliżyła się do niego.
– Naprawdę mi przykro. Obiecuję, że pokryję wszystkie koszty, tylko...
Wyprostował się i znowu skupił na niej wzrok. Nie mogła niczego wyczytać z jego twarzy. Frustrowało ją to.
– Tylko?
Przełknęła ślinę. Było jej gorąco.
– Proszę mnie nie zwalniać.
Na ułamek sekundy uniósł brwi, później wróciła jego zwyczajowa maska uszyta ze spokoju i powagi.
– Pani... – spojrzał na nią wyczekująco.
– Sandra Caban.
Skinął głową.
– Pani Sandro, czy nie uważa pani, że to byłaby lekka przesada?
Wzruszyła ramionami. Z doświadczenia wiedziała, że ludzie robią gorsze rzeczy z bardziej błahych powodów.
– Dla jasności: nie, nie zwolnię pani. A teraz proszę jechać do domu. Już późno. Tylko tym razem proszę bardziej uważać. Dobranoc.
Wyminął ją. Sandra stała nieruchomo niczym rzeźba, próbując zrozumieć, dlaczego na nią nie nawrzeszczał. Przecież jej się należało, a on już wcześniej był zdenerwowany. Dopiero po kilku długich sekundach uświadomiła sobie, że zapomniała powiadomić go o swoim odkryciu.
Pobiegła za nim. Odwrócił się, kiedy usłyszał jej kroki. Przystanął.
Zatrzymała się jakieś dwa metry od niego. Miała zadyszkę, więc czekał, aż uspokoi oddech na tyle, by mogła cokolwiek z siebie wydusić.
– Przepraszam, ale musi pan o czymś wiedzieć. Ktoś próbował dobrać się do naszego systemu.
Wydawało jej się, że napiął mięśnie ukryte pod marynarką.
– Proszę się nie martwić. Znał się na rzeczy, ale nie udało mu się uzyskać dostępu.
Twarz Tomasza Malickiego nadal pozostawała spokojna, tak samo jak jego głos.
– Kiedy?
– Wczoraj.
– I mówisz mi o tym dopiero dziś?
Spuściła wzrok. Czuła się winna, choć przecież nawet jej bardziej doświadczeni koledzy niczego nie wyłapali.
– Jego atak nie zostawił niczego w logach. Na jego ślad wpadłam ledwie godzinę temu.
Przez chwilę na nią patrzył, jakby sprawdzał, czy mówi prawdę. Jego spojrzenie paliło skórę. Miała ochotę przed nim uciec, ale wiedziała, że to byłby zły ruch.
– Chciałam panu powiedzieć, ale... był pan zajęty, więc... – zaczęła się plątać. O mały włos nie przyznała się do podsłuchiwania.
Miała wrażenie, że jego oczy odrobinę złagodniały.
– Czy jest pani pewna, że aktualnie wszystko jest bezpieczne? Nie trzeba zgłaszać wycieku RODO?
– Absolutnie.
Skinął głową.
– W takim razie zajmiemy się tym jutro z samego rana.
– Dobrze.
Odwrócił się i odszedł. Sandra patrzyła na jego sylwetkę znikającą w ciemnym budynku. Czuła ulgę i żal, którego nie potrafiła usprawiedliwić.
Sandra ledwo zdążyła wprowadzić przełożonego w temat. Właściwie tylko napomknęła o swoim odkryciu. Tyle jednak wystarczyło, by z twarzy Eryka zniknęły wszelkie kolory.
– Kurwa – bąknął pod nosem. – Jesteś pewna?
Miała ochotę przewrócić oczami. Czasami ludzie za wszelką cenę chcieli wyprzeć niewygodną prawdę. Ona już dawno przestała próbować. Już dawno zrozumiała, że rzeczywistości nie da się oszukać. Współczuła ludziom, którzy nadal starali się to zrobić. A może im zazdrościła?
– Oczywiście.
– Pokaż.
Sandra skupiła wzrok na monitorze i zaczęła stukać w klawiaturę. Poczuła się lepiej. Ta znajoma melodia zawsze ją relaksowała.
Wtedy otworzyły się drzwi ich pokoju. Wszyscy zawiesili wzrok na prezesie. Dłonie Sandry znieruchomiały. Zapanowała cisza.
Tomasz Malicki rzadko bywał w tym miejscu. Jeśli nie siedział w gabinecie, można go było spotkać na open space, w konferencyjnej albo w pokoju socjalnym, bo z jakiegoś dziwnego powodu zawsze sam robił sobie kawę. Do działów typu księgowość, HR czy IT zaglądał od święta lub gdy coś nawalało, w pozostałych przypadkach ograniczał się do e-maili i telefonów.
– Dzień dobry – powiedział i rozejrzał się po sześcioosobowym zespole.
W odpowiedzi dostał kilka nieśmiałych pomruków. Sandrę nawet cieszyło, że nie tylko ona czuje się onieśmielona w towarzystwie szefa.
Malicki skupił się na głównym informatyku. Eryk nadal nad nią wisiał, podparty jedną ręką o blat biurka, a palec przyozdobiony obrączką drgał mu niespokojnie. Głośno przełknął ślinę. Sandra mu się nie dziwiła. Zawalili, a on był za nich wszystkich odpowiedzialny. Jeśli na kogoś spadną konsekwencje, on odczuje je najmocniej.
– Masz chwilę? – zapytał Tomasz.
Brzmiał tak spokojnie, jakby zapraszał Eryka na niezobowiązującą rozmowę. Sandra kolejny raz zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę jest taki opanowany, czy to tylko jego maska.
– Pewnie.
Eryk odbił się od biurka, otarł dłonie o dżinsy i sięgnął po swojego laptopa.
Sandra dostrzegła na jego czole kropelki potu i nagle pożałowała, że nie zadzwoniła do niego poprzedniego wieczora. Powinna była jakoś go przygotować. A teraz szedł na spotkanie z Malickim, żeby tłumaczyć się z czegoś, o czym niemal nic nie wiedział.
Złapała go za ramię, kiedy przeciskał się obok jej biurka.
– Notatki zostawiłam w aplikacji.
Usłyszała klikanie. Zauważyła, że kilka osób już zaczyna szukać odpowiedniego pliku.
Eryk skinął jej głową i poszedł za Malickim. Sandra patrzyła na drzwi zamykające się za nimi. Zastanawiała się, dlaczego prezes kompletnie ją zignorował. Przez całą swoją wizytę nawet na nią nie spojrzał. Zupełnie jakby nie istniała. Zazwyczaj nie miała z tym problemu i nawet się z tego cieszyła, ale przecież wczoraj to ona odkryła atak na firmę i to ona uszkodziła jego samochód. Nawet jeśli miał do niej żal o to drugie, mógł to chociaż okazać. Przyjęłaby wszystko z wysoko uniesioną głową, bo coś jej się należało. Cokolwiek. Tymczasem dostała zimną obojętność, która okazała się bardziej bolesna, niż Sandra się tego spodziewała. Najgorsze było to, że zupełnie tego nie rozumiała. Przecież ledwie wczoraj sama go unikała. Więc co się zmieniło?
– O kurwa – szepnął Patryk.
Siedział naprzeciwko niej. Ledwo go widziała zza monitora.
– Ty to wyczaiłaś? – zapytała Iwona.
Sandra skinęła głową.
– Szacun, Mróweczko – mruknął Seweryn. Był łysawy i umięśniony. Przypominał bardziej ochroniarza niż informatyka. – Tutaj prawie nic nie ma. Ledwie cień kodu. To tak, jakbyś znalazła ziarenko maku w stercie popiołu.
Sandra uniosła brew i spojrzała na niego wymownie. Mężczyzna oblał się rumieńcem.
– Sorki, ostatnio Nadia nie schodzi z Kopciuszka. Normalnie każe sobie puszczać w kółko. I to różne wersje – wymamrotał.
W pokoju rozległo się kilka cichych śmiechów. Nie były prześmiewcze, brzmiały raczej przyjaźnie. W tym pokoju wszyscy się akceptowali, bo każdy miał na koncie własne dziwactwa.
– Uwierz mi, nie ma we mnie niczego z Kopciuszka – powiedziała Sandra.
Iwona odchyliła się na krześle i wpatrzyła w sufit.
– Daj spokój, w każdej z nas jest. Brakuje tylko księcia i wróżki chrzestnej ze złotą kartą kredytową.
– Materialistka – mruknął Kajtek. Ani się obejrzał, oberwał od Iwony kulką papieru.
Sandra starała się nie skrzywić. Nie chciała, by zobaczyli, jak bardzo dotknął ją ten komentarz. Wyłączyła się z rozmowy i zatraciła w pracy. To był jedyny znany jej sposób, by odegnać wspomnienia.
Kwadrans później w rogu monitora pojawiła się ikonka nowej wiadomości. Cały ich dział był wzywany do sali konferencyjnej. Spotkanie rozpoczynało się za pół godziny.
Pokój wypełniła niezręczna cisza. Pozostali też musieli przeczytać krótkiego e-maila od Malickiego.
– Myślicie, że czeka nas bura? – zapytał Patryk.
Seweryn pokręcił głową.
– A ty widziałeś, żeby ktokolwiek w tej firmie dostał od niego burę?
Patryk jeszcze bardziej zmarkotniał.
– Raz słyszałem, jak upominał jednego menedżera. Nie krzyczał ani nic, ale ten jego chłód był chyba jeszcze gorszy, wiecie?
Chłód? – pomyślała Sandra. Do tej pory nie utożsamiała go z Malickim. Spokój i powaga – tak, ale nie chłód. Może dlatego, że nie dostrzegała go w jego oczach. A potrafiła poznać zimne serce jak nikt inny. Ojciec dał jej dużo niezapomnianych lekcji i nawet była mu za to wdzięczna. Dzięki niemu mogła trzymać się od podobnych osób z daleka.
– Nie przesadzaj, nie może być taki zły – powiedziała Iwona, ale w jej głosie zabrakło przekonania.
Dwadzieścia minut przed wyznaczoną godziną Sandra dostała kolejną wiadomość. Kliknęła w nią i omal nie oblała się kawą, którą właśnie zbliżała do ust. Przebiegła po tekście kilka razy, ale polecenie wciąż pozostawało takie samo. Eryk chciał, by dołączyła do nich wcześniej niż reszta. Właściwie nie powinna się dziwić. Przecież to ona wszystko zaczęła. W dodatku jeszcze przed chwilą sama pragnęła jakiegokolwiek wyróżnienia. Więc dlaczego teraz tak bardzo trzęsły jej się kolana?
Wzięła porządny haust kawy, odłożyła kubek i zatrzasnęła pokrywę laptopa. Zrobiła to nieco zbyt energicznie, bo wszyscy na nią spojrzeli. Odchrząknęła i uśmiechnęła się. Wyszło jej to dosyć nieszczerze.
– Spotkamy się na miejscu, dobrze?
Zgarnęła komputer i już jej nie było.