Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wyśmienity romans okraszony solą morską
Wyśmienity, bo serwuje nam – jak na tacy – bogaty wybór ludzkich uczuć. Okraszony solą morską, bo rozbicie statku, od którego cała historia się rozpoczyna, pozostawia swój posmak w losach niemal wszystkich bohaterów.
Rebeka, młodziutka córka kapitana, marząca o poznaniu świata i spotkaniu wielkiej miłości, niespodziewanie poznaje ten świat od najgorszej strony: statek jej ojca rozbija się na morzu, jej rodzina musi porzucić dotychczasowe życie, a wymarzona przez nią wielka miłość w osobie młodego bosmana, Rudolfa, z dnia na dzień ją opuszcza. Rudolf, który ratuje życie ojca Rebeki i w najtrudniejszych chwilach wspiera rodzinę kapitana, zakochuje się w dziewczynie. Widząc jednak, że kobieta – zamiast na związek z nim – decyduje się na małżeństwo z rozsądku, zrywa kontakt z familią de Bour. Po wielu latach rodzina Rebeki zwraca się do Rudolfa o pomoc…
Czy przegapiona wcześniej miłość nie zostanie utracona po raz drugi?
Czy dryfujące na falach życia uczucie Rebeki i Rudolfa nie roztrzaska się o napotkane skały?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 185
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Opieka redakcyjna
Beata Dobrzyniecka
Redaktor prowadzący
Agnieszka Gortat
Korekta
Małgorzata SzewczykEwa AmbrochAgata Czaplarska
Opracowanie graficzne i skład
Marzena Jeziak
Projekt okładki
Aleksandra Sobieraj
© Copyright by Inna Meshkorez 2021© Copyright by Borgis 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone
Wydanie I
Warszawa 2021
ISBN: 978-83-66616-58-5
Wydawca
Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 Warszawatel. +48 (22) 648 12 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis
Druk: Sowa Sp. z o.o
PrzegapionamiłośćCzęść1
Wstęp
Rebeka siedziała w ogromnym, wygodnym fotelu w bibliotece swojego ojca, który w tym czasie przebywał prawdopodobnie gdzieś w Afryce.
Stary pokój z wielkim oknem wychodzącym na ogród był bardzo duży. Naprzeciwko okna stało biurko, przy którym ojciec pracował, dalej był stary fotel. Przeciwną ścianę zajmowała ogromna szafa wypełniona książkami. Znajdowały się tu dzieła różnych pisarzy z całego świata, różne gatunki literackie. Nieopodal szafy stała wygodna kanapa służąca do czytania.
Rebeka starała się wymyślić sobie nowe zajęcia, które mogłyby wnieść w jej szare życie jakiś kolor. Na dworze lał deszcz, tak samo jak w jej duszy. Patrząc na ogromną półkę z książkami – niektóre z nich przeczytała kilka razy – marzyła o czymś wielkim.
Sama do końca nie wiedziała, czego chce od życia. Szukała swojego miejsca w tym świecie. Pragnęła zwiedzać miasta, poznawać nowych ludzi, robić coś, w co mogłaby włożyć duszę, spotkać kogoś, kto wypełni jej życie szczęściem…
Żadnego z tych pragnień nie udało jej się do tej pory zrealizować. Dotychczas nie wyjeżdżała poza swoją miejscowość. Nigdy nie myślała, że spędzi tu całe życie. Marzyła, że pewnego dnia spotka przystojnego księcia na białym koniu i on zabierze ją gdzieś daleko stąd, spełniając wszystkie jej marzenia.
Bardzo pragnęła miłości, takiej, o której czytała w romansach – prawdziwej, która przezwycięża wszelkie trudności. Marzyła, by być bohaterką jednej z tych książek, które stały na półce. Patrząc na los, jaki był udziałem kobiet z jej wioski, nie chciała uwierzyć, że życie ogranicza się tylko do tego.
Bezgranicznie wierzyła, że dla każdego na świecie istnieje ta jedyna osoba, z którą będzie szczęśliwy. Bez niej nigdy nie zazna się prawdziwego szczęścia, zawsze będzie czegoś brakowało. Jak puzzle – jeśli jednego brakuje, to jak piękny nie byłby obraz, zawsze pozostanie niepełny. I kiedy w końcu się spotkają, oboje od razu zrozumieją, że właśnie ta osoba jest brakującym puzzlem…
Lata mijały, a ona czekała na tego, który przewróci jej świat do góry nogami. Tymczasem miała już dwadzieścia lat, a książę do tej pory się nie zjawił.
Zamknąwszy oczy, wyobrażała sobie, jak on wygląda, czym się zajmuje. Być może jest wysoki i bardzo przystojny, wszystkie kobiety wokół pragną tylko jego. Może jest bogaty i wypróbował już w życiu wszystkie możliwe scenariusze, które powinny były przynieść mu szczęście, ale tak się nie stało, być może czeka właśnie na nią. Może ma zielone oczy, jasne włosy i jeździ konno. Chwilę później stwierdziła, że może być nawet niskim farmerem, byleby jeździł konno i kochał ją bez pamięci.
Czy czeka na nią i też marzy, by ją spotkać? A może nawet nie podejrzewa, że istnieje ta, która już od dawna go wyczekuje?
Rozdział1
Ojciec Rebeki, Andrea de Bour, był kapitanem statku handlowego. Większość swego życia spędzał poza domem. Wiele podróżował, przywożąc ciekawe historie i prezenty swojej żonie Aiszy i jedynej córce. Po jego powrocie zawsze siadali przy kominku i słuchali ciekawostek, opowiadań o napotkanych ludziach i o wszystkim, co wydarzyło się w tej podróży.
Dla Rebeki godziny przy kominku były najpiękniejsze w życiu. Myślami przenosiła się w dalekie kraje, o których opowiadał ojciec. Ogromnym jej pragnieniem było wybrać się z nim, ale on, bojąc się o bezpieczeństwo córki podczas morskiej podróży, nigdy nie zabierał jej ze sobą. Zawsze mówił, że jej obecność w domu jest matce niezbędna do życia.
Dzięki handlowi już w młodości Andrea zdobył ogromny majątek. Teraz miał pięćdziesiąt trzy lata i dopóki siły i zdrowie pozwalały mu na to, jeździł w dalekie podróże i przywoził nowy towar. Pochodził z prostej rodziny i zawsze o tym pamiętał. Nie należał do ludzi, którzy zdobywszy majątek, zapominali o swoich korzeniach. Miał w rodzinie taki przykład i nie chciał powtarzać tego błędu. Rodzice Andrei już dawno zmarli.
Matkę Rebeki poznał podczas jednej z podróży do Egiptu. Był bardzo spragniony, spotkał ją przy studni, dała mu pić. Miała niezwykłe imię Aisza, co znaczy „żyjąca”. Od tej chwili zapragnął, by zawsze zaspokajała jego pragnienia.
Była piękną młodą dziewczyną z czarnymi długimi włosami i niebieskimi oczami. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Aiszy Andrea też przypadł do gustu. Patrzył na nią, jak nigdy dotąd nie patrzył na żadną kobietę. Nie było dla niej nowością, że się podoba mężczyznom. Jednak do tej pory wszyscy patrzyli na nią z pożądaniem. Andrea popatrzył na nią z zachwytem i szacunkiem. Był wysoki, miał ciemne włosy i piwne oczy. Zawsze uśmiechnięty i otwarty na innych ludzi, szybko zdobywał ich sympatię. Ona pochodziła z ubogiej wielodzietnej rodziny mieszkającej na wsi. Pracowała w domu, pomagając matce, i nie liczyła na to, że w jej życiu coś się zmieni. Jak większość dziewcząt marzyła o zamążpójściu. Andrea pozwolił jej popatrzeć w przyszłość z nadzieją.
Po krótkim czasie oświadczył się i poprosił jej rodziców o błogosławieństwo ich związku. Staruszkowie bardzo się ucieszyli, że przynajmniej jednemu z dziesięciorga ich dzieci powiedzie się w życiu, chociaż nie chcieli, by córka wyjeżdżała daleko.
Andrea kupił wielki dom w wiosce nieopodal morza. Dom był stary, trzypiętrowy, z ciemnobrązowego drewna.
Aiszy brakowało wielkiej rodziny. Mąż był w ciągłych podróżach. W domu mieszkała tylko ona i służba. Sprawiało jej wielki ból, że życie przechodzi obok niej. Większość czasu spędzała nad książkami, haftowała lub zajmowała się kwiatami w ogródku. Pewnego dnia powiedziała mężowi, że chce mieć dziecko, aby zawsze ktoś był obok niej.
Z pojawieniem się na świecie Rebeki życie Andrei i Aiszy bardzo się zmieniło. Pokochali swoją małą dziewczynkę całym sercem. Andrea zawsze starał się wracać wcześniej z podróży, żeby zobaczyć ukochane dziecko. Aisza nie odstępowała Rebeki na krok.
Rebeka była ich jedyną córką, więcej dzieci nie mogli mieć. Mimo tego nie była rozpieszczona, za to bardzo grzeczna i otwarta. Miała charakter ojca i urodę matki.
Dużo czytała i spacerowała, zachwycając się pięknem przyrody. Wolała samotność od tłumu. Mimo to lubiła ludzi, ciągle komuś pomagała. Miała wielkie serce, które, jak jej się wydawało, nie mieściło się w tej wiosce. Potrzebowała przestrzeni. Znała na pamięć każdą ścieżkę, każdego mieszkańca. Nic nowego, za każdym razem te same twarze, te same zajęcia. Życie ojca zachwycało ją. On nigdy się nie nudzi, ciągle odwiedza nowe miejsca, poznaje nowych ludzi, zwiedza nowe światy. Nie ma miejsca na ziemi, gdzie by nie był. Tego i ona by chciała. Tylko że to męskie dzieło, męski zawód. Dla kobiety nigdy nie było miejsca na statku. I prawdopodobnie nie będzie.
Czasem ojciec przywoził ze sobą nowych służących z różnych miejsc świata lub zapraszał przyjaciół i znajomych na czas swojego pobytu w domu. Wtedy dla Rebeki, ale także dla Aiszy, nadchodziły świąteczne dni.
Rebeka podobała się wielu gościom, ale jej ojciec był pod tym względem bardzo surowy. Chciał dobrze wydać córkę za mąż. Nie miał syna i cały majątek po jego śmierci miał przejść w ręce przyszłego męża Rebeki. Dlatego gdy tylko ktoś z zaproszonych przez niego gości interesował się jego córką bardziej, niż pozwalała na to przyzwoitość, Andrea od razu wyjeżdżał z nim w następną podróż. I nigdy więcej taka osoba nie pojawiała się w ich domu.
Kiedyś Andrea przywiózł ze sobą zamożnego grafa Fryderyka de Pompatiuer, który miał dużo ziemi i mieszkał w niewielkim zamku. Był to człowiek średniego wzrostu, miał prawie siwe włosy i długą brodę. Wyglądał na bardzo szlachetnego człowieka, pewnego siebie. Odświętnie ubrany w nowy garnitur i długie buty przybył po raz pierwszy w gościnne progi domu Rebeki. Interesował go jedwab przywieziony przez Andreę z Chin.
To był jeden z wieczorów poświęconych opowieściom. Wszyscy siedzieli przy kominku. Andrea mówił o Chinach, o niezwykłej architekturze, fabrykach, kulturze.
Późnym wieczorem, kiedy rodzice poszli już do swojego pokoju, Rebeka nie mogąc zasnąć, wyszła z książką do ogrodu. Czytała, siedząc wśród jabłoni w letniej białej sukience ozdobionej fioletowymi kwiatami, miała rozpuszczone włosy, a na ramionach chustę. Nagle usłyszała, że ktoś wychodzi z domu. Zdziwiła się, bo służba już spała, rodzice pewnie też. To był graf Fryderyk. Zwrócił się do niej:
– Czemu, panno Rebeko, nie śpisz o tak późnej porze?
– Często czytam na świeżym powietrzu, by potem lepiej zasnąć, mój panie. W takie dni zawsze mam ciekawsze sny – odpowiedziała z uśmiechem.
– Będzie miała pani jeszcze ciekawsze sny po wieczorze ze mną – figlarnie powiedział graf.
Rebeka, rumieniąc się, nie odpowiedziała. Graf usiadł obok niej, uważnie na nią spoglądając.
– Czy tak czarująca młoda osoba może znaleźć coś odpowiedniego dla siebie w tak małej wiosce? Marnuje pani swoją młodość i urodę.
– Z pewnością pan może zaproponować coś ciekawszego, skoro zauważył pan przyziemność mojego życia.
Graf uśmiechając się, odpowiedział:
– Zapewniam, że w moim zamku i w moich posiadłościach nie znajdzie pani czasu na książki. Często jeżdżę do Londynu. Mam wielu wpływowych znajomych, których zachwyciłaby pani uroda.
W tym momencie w ogródku dało się słyszeć czyjeś kroki i ukazał się mężczyzna z lampą. To był Andrea. Zobaczywszy grafa siedzącego przy jego córce i usłyszawszy końcówkę ich rozmowy, zwrócił się od razu do dziewczyny:
– Rebeko, idź natychmiast do pokoju!
Rebeka, czerwieniąc się, pobiegła w stronę domu. Andrea podszedł do grafa i spokojnym tonem powiedział:
– Pana pokój jest dawno przygotowany. Odprowadzę pana, żeby pan znowu nie zabłądził. Do tej części dworu rzadko wchodzą goście, szczególnie o takiej porze i w takim towarzystwie.
Graf, czując się znieważony, nic nie odpowiedział, tylko poszedł za Andreą.
Następnego dnia po śniadaniu wszyscy zachowywali się, jakby nic się nie stało. Wesoło rozmawiali. Po posiłku Andrea poinformował grafa, że zapewni mu własną karetę z końmi, by mógł bezpiecznie dojechać do portu.
Takich sytuacji było wiele, bo Rebeka była bardzo piękną dziewczyną. Miała długie, ciemne i kręcone włosy, niebieskie oczy i czarujący uśmiech. Była szczupła. Ubierała się w suknie, które podkreślały jej idealną figurę. Zwróciła ojcu uwagę, że takim zachowaniem zniechęci wszystkich kandydatów na męża. Wtedy Andrea odpowiadał, że godny jej mężczyzna będzie zachowywał się przyzwoicie i zdobędzie jej uwagę i serce szlachetnymi uczynkami.
Rozdział2
Tego wieczoru nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Martwiłam się o ojca, miałam ogromną nadzieję, że zatrzymał się w jakimś porcie i po ustaniu burzy bezpiecznie wróci. Siedziałyśmy z mamą przy kominku i haftowałyśmy. Zdarzało się nam czasami tak siedzieć, coś robiąc, i nic do siebie nie mówić. Cisza była najlepszą rozmową, rozumiałyśmy się bez słów. Spojrzałam na mamę. Była ubrana w czerwoną sukienkę i czarną chustę, czarne włosy miała zebrane grzebieniem. Widziałam w jej oczach spokój i nie mogłam tego zrozumieć. Miała czterdzieści pięć lat. Większość z nich przeżyła z ojcem w tym domu. Wyglądała na szczęśliwą, ale zdradzały ją zmarszczki przy oczach.
– Mamo, jak możesz tak spokojnie siedzieć, nie martwiąc się o ojca?
– Kochanie, dawno pokonałam tę barierę strachu. Żona kapitana powinna pogodzić się z tym, że kiedyś jej mąż może nie powrócić do domu.
Widziałam w jej oczach ból, ale na twarzy miała delikatny uśmiech. Zawsze była silną kobietą, panowała nad sobą i nigdy nie widziałam jej łez lub kłótni z ojcem. Kochali się, i to, że ojciec rzadko był w domu, umacniało ich miłość. Nagle ciszę przerwała Samanta, służąca, która była w naszym domu jeszcze przed pojawieniem się w nim mnie i mamy. Miała sześćdziesiąt cztery lata. Była średniego wzrostu, miała siwe włosy, zielone oczy i pogodną twarz. Wpadła do pokoju zdyszana i prawie krzycząc, oznajmiła:
– Moje panie, tragedia! Statek się rozbił, Lui pobiegł na brzeg. Tam jakiś pan uratował pana Andreę, jest nieprzytomny. Przybiegłam po pomoc.
Ojciec przywiózł Lui z Afryki, kiedy ten jeszcze był nastolatkiem. Od tej pory służył nam i mieszkał w naszym domu. Wesoły i pracowity chłopak, sierota, odnalazł się wśród nas szybko, byliśmy dla niego rodziną.
Samanta poszła zawołać jeszcze kilku służących, prosząc o natychmiastowe wyjście. Wzięłyśmy z mamą pelerynki i pobiegłyśmy w kierunku morza.
Zerwał się straszny wiatr, fale napierały, zmywając wszystko na swojej drodze. Zobaczyłam, jak Lui niesie mojego ojca w kierunku domu. Na pomoc przybyło jeszcze kilka osób. Człowiek, który niósł ojca, upadł i stracił przytomność.
***
Mama całą noc siedziała przy ojcu. Jakby się bała, że jeśli go opuści chociaż na chwilę, to jego stan się pogorszy. Całą noc przespał i nawet w ciągu następnego dnia się nie obudził. Weszłam do ich pokoju, było ciemno. Rozsunęłam zasłony i rozpaliłam ogień w kominku. Mama siedziała w głębokim fotelu przy łóżku ojca. Modląc się, patrzyła na niego. Wyglądał na bardzo osłabionego. Jego niegdyś ciemne włosy teraz zaczynały siwieć, a opalenizna była ledwie widoczna.
– Samanta posłała Lui po doktora, z prośbą, żeby jak najszybciej do nas przyjechał.
– Dziękuję, Rebeko.
– Mamo, musisz odpocząć, ja mogę cię zmienić. Spałaś tej nocy?
– Nie jestem zmęczona. Zasnęłam na parę godzin tu obok Andrei.
– Czy ten pan, który był z nim, obudził się? Czy coś mówił?
– Jeszcze nie. Muszą odpocząć, może wtedy czegoś się dowiemy. Prawdopodobnie tylko oni przeżyli. Robert z chłopakami popłynęli przeszukiwać okolice, może kogoś znajdą lub coś uda się uratować. Nie wiemy, jak daleko poniosła ich woda i gdzie szukać.
– Co teraz będziemy robić?
– Nie wiem, kochanie, miejmy nadzieję, że Andrea powróci do zdrowia i wtedy razem coś wymyślimy.
– A kim jest ten człowiek, który go uratował, nie wiesz?
– To jest Rudolf, bosman na statku. Jego ojciec pracował dla Andrei, a po jego śmierci ojciec wziął Rudolfa do siebie. Cudowny człowiek, Andrea go bardzo szanuje. Dobrze, że przynajmniej on się uratował. Tylu ludzi zginęło. To była świetna załoga, bardzo się przyjaźnili. To wielka strata nie tylko dla nas, ale przede wszystkim dla ich rodzin. Nie wiem, czy damy radę teraz utrzymać ten dom. Myślę, że będziemy musieli się przeprowadzić. Twój ojciec ma bogatego wujka, z którym nie utrzymuje kontaktu. Może najwyższy czas, by zwrócić się do niego i poprosić o pomoc.
Miałam w sobie tyle różnych emocji, że nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Wyszłam z pokoju, szukając miejsca, w którym można wszystko przemyśleć, gdzie nikt by mi nie przeszkadzał. Poszłam do pokoju, w którym leżał Rudolf.
Pomieszczenie znajdowało się na drugim piętrze, roztaczał się z niego widok na ogród, na jabłonie. Lubiłam ten pokój. Do tej części domu rzadko kto wchodził. Przeważnie pokoje na drugim piętrze były miejscem odpoczynku dla przyjeżdżających gości.
Rudolfa położono na wielkim łóżku przy ścianie. W pokoju było zimno, więc Samanta rozpaliła w kominku. Usiadłam obok niego i patrzyłam, jak pali się drewno.
Pojawiło się tyle pytań i obaw o przyszłość, że rozbolała mnie od nich głowa.
Co teraz będzie? Czy ojciec wyzdrowieje? A jeśli tak, to pewnie lekarz nie pozwoli mu więcej pływać na statku. Jakim statku? Przecież się rozbił! Nasze życie odtąd się zmieni.
Nigdy nie słyszałam, by ojciec mówił o swoim wujku. Dlaczego się nie przyjaźnili i czy przyjmie nas teraz?
Popatrzyłam na Rudolfa. Ojciec rzadko opowiadał o załodze morskiej.
Rudolf prawdopodobnie miał gorączkę, spał niespokojnie.
Nigdy nie widziałam takich mężczyzn jak on. Ojciec przywoził dużo znajomych, ale nigdy podobnych do niego. Biła od niego męskość. Wysoki wzrost, silne ręce, opalone ciało. Brązowe kręcone włosy do ramion były teraz mokre. Musi być odważny, skoro uratował swojego kapitana, narażając własne życie. To człowiek honoru.
Długo jeszcze patrzyłam na Rudolfa, wymyślając coraz to nowe scenariusze tego, co mogło się wydarzyć na statku. Ciekawe, jakie ma oczy? W końcu moje powieki stały się ciężkie i zasnęłam.
Rozdział3
Stałem na pokładzie statku, patrząc, jak niebo zaciąga się chmurami. Lubiłem oglądać zachody słońca. Niebo przybierało wtedy różne odcienie. Teraz było różowożółte i pięknie odbijało się w wodzie.
Myślami zacząłem powracać do Gwinei, skąd płynęliśmy ze złotem i kością słoniową. Przypominały mi się wieczory spędzone z tubylcami, pogawędki i kobiety, które ciągle na mnie patrzyły, coś do siebie mówiąc. Tak szybko minęły te trzy miesiące. Za kilka dni powinniśmy być na miejscu.
Nareszcie przyjdzie czas odpoczynku. Mam tylko dwadzieścia osiem lat, a już jestem zmęczony tymi podróżami, chciałbym z tym skończyć. Problem polega na tym, że spędziłem tu sporo czasu i tylko ten zawód potrafię wykonywać dobrze. Jestem bosmanem na statku handlowym kapitana de Bour dziesięć lat. Ci ludzie są dla mnie rodziną. Oprócz nich nikogo nie mam.
Moja rodzina miała gospodarstwo rolne. Matka zmarła, kiedy byłem chłopcem. Spotkałem Andreę de Bour na pogrzebie mojego ojca, który pracował całe życie jako bosman. Andrea, wiedząc, że ojciec nic mi nie zostawił oprócz długów, zaproponował zajęcie jego miejsca na statku. Zgodziłem się, nie miałem innego wyjścia. Dom rodziców oddałem dłużnikom. Miałem tylko pracę, której poświęciłem większość mojego dotychczasowego życia.
Pragnąłem spotkać kobietę, dla której potrafiłbym zostawić morze i osiąść na lądzie. Czasem chciałem jak kapitan poślubić którąś z tych kobiet, które patrzyły na mnie z pożądaniem. Byłem z nimi jedną noc. Nigdy jednak przy żadnej nie zatrzymało się moje serce.
Planowałem kupić gospodarstwo rolne za oszczędności, które odłożyłem przez lata służby. Wiedziałem, że kiedyś przyjdzie ten moment, i przygotowywałem się do niego. Chciałbym mieć dzieci, które będą biegać po domu, po ogrodzie, cały czas wołając: „Tatusiu, opowiedz jeszcze o swoich podróżach”, a towarzyszyć im będzie kochające spojrzenie żony.
Moje myśli przerwał głos kapitana:
– Rudolfie, nadciąga burza. Zawołaj wszystkich na pokład. Trzeba ją godnie przywitać.
– Tak, mój kapitanie!
Wiatr się nasilał, podnosząc fale, i statek kołysał się to w jedną, to w drugą stronę. Deski skrzypiały tak, że wydawało się, iż zaraz pękną.
– Opuścić żagle! – zarządził kapitan. – John do steru! Staraj się ominąć te skały po prawej stronie burty!
Wszyscy zaczęli rozwiązywać liny. Tymczasem wiatr jeszcze bardziej podnosił fale, tak że woda zalewała tylną część statku.
– Wszyscy do kabiny! – krzyknął kapitan.
Załoga zajęła się wypełnianiem poleceń kapitana. Nikt nie podejrzewał, że tak to się skończy. Ostatnie, co zapamiętałem z tej strasznej nocy, to ogromną skałę, której wcześniej nie zauważyliśmy. Schowała się za tą, którą omijaliśmy. Bosman nie był w stanie już nic zrobić, było za późno. Poczułem gwałtowne uderzenie o skałę, wiatr dokonał reszty.
***
Przebudziłem się, było mi strasznie zimno i mokro. Znajdowałem się na jakiejś desce rozbitego statku, to wszystko, co z niego zostało. Kilka desek.
Zacząłem przeszukiwać wzrokiem wodę i krzyczeć:
– Czy ktoś jest żywy?!
Najpierw nic nie słyszałem, widziałem tylko zwłoki bliskich mi osób, które zostały na powierzchni morza. Podpływając do każdego, kto, jak mi się wtedy wydawało, poruszał się, sprawdzałem, czy oddycha, czy nie. Okazywało się, że ciałem poruszają fale. Nie mogłem powstrzymać łez. Wszyscy chcieli powrócić do domu, na część z nich czekały żony i dzieci.
Po chwili usłyszałem plusk wody i słaby krzyk:
– Ratunku! Czy ktoś jest żywy?
I znowu krzyk i płacz beznadziei. Odwróciłem się, szukając wzrokiem miejsca, z którego dochodził głos. Ktoś próbował wspiąć się na skałę, w którą uderzyliśmy. Podpłynąłem ze swoją deską bliżej. Krzyknąłem z radości:
– Kapitanie! Kapitanie! Kapitanie!
– Kto tam? – zawołał.
– To ja, Rudolf.
Podpłynąłem bliżej i pomogłem mu wspiąć się na skałę. Siedzieliśmy na krawędzi, przytulając się i płacząc, nie wierząc, że uratowaliśmy się. Opłakiwaliśmy naszych braci. Kapitan był bardzo słaby i ranny, ale trzymał się.
Trzeba było coś robić, jakoś dopłynąć do stałego lądu. Spędziliśmy noc na skale, odpoczywając i nabierając sił do ostatniej próby.
Słońce. Obudziłem się wcześniej od kapitana. Zebrałem wszystkie deski w pobliżu. Związałem je pasem, dzieląc na dwie części.
Zrobiłem z zebranych desek tratwę z dwoma deskami w charakterze wioseł. Na tratwie umieściłem kapitana i sam usiadłem.
Stan kapitana się pogorszył, ledwie mógł się poruszać.
Nie wiem, ile czasu płynęliśmy, bez wody i jedzenia. Kapitana męczyła gorączka, resztkami sił pomagał mi wiosłować. Nocą, kiedy poczuł się lepiej, zamienialiśmy się, ja spałem, on wiosłował, i na odwrót.
Później kapitan stracił siły, już nie mógł mi pomagać. Cały czas spał, tylko na chwilę budził się, o coś pytając.
Trzeciego dnia znowu zerwała się burza, lał deszcz. Podniosła się mgła i nic nie było widać. Skupiałem się na wiosłowaniu i przez mgłę zupełnie nie widziałem, gdzie płyniemy. Straciłem nadzieję i siły. Wtedy popatrzyłem przed sobie, wysilając wzrok, i zobaczyłem… ziemię.
Włożyłem ostatnie siły, by dopłynąć do brzegu. Zauważyłem w oddali człowieka, zacząłem krzyczeć. Kiedy już byliśmy tak blisko brzegu, że mogłem stanąć w wodzie, wziąłem kapitana. Poniosłem go ku brzegowi. Wtedy podbiegł do nas mężczyzna. Oddałem kapitana w jego ręce. Podbiegło jeszcze kilka osób.
Czułem się bardzo zmęczony, siły mnie opuszczały. Ostatnim obrazem, który zapamiętałem, była twarz dziewczyny. Biegła ku brzegowi. Nie mogąc oderwać od niej wzroku, straciłem przytomność…
Rozdział4
Obudziłam się, kiedy do pokoju weszli mama z panem doktorem. Doktor Robinson leczył naszą rodzinę już bardzo długo. Doświadczony lekarz dobiegał sześćdziesiątki. Tata opowiadał, że poznał go, gdy zachorował podczas jednej z podróży i zatrzymał się w miejscowości, w której teraz mieszkamy. Doktor spędzał tu czas, dopóki nie wyleczył mojego ojca, który upodobał sobie nasz dom i marzył, aby tu się zatrzymać, z dala od świata. Utrzymywali z panem Robinsonem kontakt jeszcze długo po wyleczeniu. Kiedy tata poślubił mamę, doktor napisał, że właściciel tego domu wyjeżdża i sprzedaje budynek. Tato skorzystał z okazji i kupił go. Od tego czasu lekarz regularnie co miesiąc przyjeżdżał do nas i badał stan zdrowia nie tylko nasz, ale także służących.
– Witaj, panno Rebeko – powiedział doktor Robinson. – Jak się czujesz?
– Witam, panie doktorze. Czuję się wyspana – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Rebeko, chodźmy. Zostawmy pana doktora, żeby zbadał Rudolfa – powiedziała mama.
Wyszłyśmy z mamą na korytarz. Siadając na krześle, zapytałam:
– Mamo, czy doktor Robinson był już u tatusia?
– Tak, kochanie. Obejrzał ranę, zbadał go. Powiedział, że najgorsze już minęło. Gorączka spada, zagrożenia dla życia nie ma. Jest bardzo wycieńczony. Może to odbić się na jego zdrowiu. Niebezpieczne jest znowu puszczać go na morze, szczególnie po tym wypadku. Powiedział, że bardziej ucierpiał moralnie. Pamiętając o przyjaźni, która łączyła załogę, nie wie, czy Andrea zechce i będzie w stanie wrócić do handlu.
Wiedziałam, co to znaczy. Nasze życie już nigdy nie będzie takie, jak dotąd. Tak żal mi było ojca, to wielki cios dla niego. Kochał swoją pracę, kochał tych ludzi. To było jego życie. Jak teraz zwróci się do wuja?
W tym momencie z pokoju Rudolfa wyszedł doktor Robinson.
– Anioł Stróż tego chłopaka czuwał nad nim. To cud, że nic mu się nie stało. Nie rozumiem, jak to jest możliwe. Jak się prześpi, będzie zdrów fizycznie. Tu taka sama sytuacja, jak z panem Andreą, bardziej poszkodowany będzie moralnie.
– Dziękujemy, panie doktorze! – powiedziała mama.
– To moja praca, pani Aiszo. Proszę powiadomić mnie, gdy się obudzą – odpowiedział doktor Robinson.
Mama poszła odprowadzić lekarza do drzwi.
Kiedy zostałam sama, weszłam do pokoju ojca. Mama musiała napisać do rodzin załogi ojca, powiadomić o tym tragicznym wydarzeniu. Ojciec wypłaci im pieniądze na utrzymanie na pierwsze, najtrudniejsze, miesiące. Tego oczywiście będzie mało, ale nie będziemy w stanie cały czas ich utrzymywać, jeśli ojciec przestanie zajmować się handlem.
Zawsze tak pragnęłam coś zmienić w swoim życiu i zostałam wysłuchana. Tylko nie podejrzewałam, że zmiany będą tak bolesne. Jednocześnie czułam, że czeka nas coś lepszego. Może mama będzie szczęśliwsza, gdy ojciec więcej czasu będzie spędzał z nami. Ciekawa jestem, czym zajmuje się wuj i gdzie mieszka? Jeśli nas przyjmie, to jakie zadanie da ojcu? Niewątpliwie będzie ono bezpieczniejsze niż dotychczasowe.
Siedząc przy ojcu, wyobrażałam sobie, czym będę mogła się zajmować w nowym miejscu, jacy będą ludzie. Może tam mieszka przeznaczony dla mnie książę?
Z niecierpliwością czekałam, kiedy nareszcie ojciec się obudzi. Wszyscy w domu na to czekali. Od niego zależała przyszłość nas wszystkich. Słudzy bali się o swój los. Jeśli dom zostanie sprzedany, czy nowy właściciel ich zatrzyma? Z czego będą żyli? Teraźniejszość była smutna, a przyszłość niepewna.
Wyszłam na korytarz i zeszłam na dół. Idąc w kierunku ogródka, spotkałam… Rudolfa.
Rozdział5
Obudziłem się w swoim pokoju. Strasznie bolała mnie lewa strona brzucha. Próbowałem przypomnieć sobie, co się stało i dlaczego jestem w domu.
Statek… Burza… Skała… O nie! Moi przyjaciele, zawiodłem was! Tyle jeszcze mogliście w życiu zrobić! Wybaczcie! Zaopiekuję się waszymi rodzinami, obiecuję wam. Nie zostaną bez środków do życia.
Rudolf! Kochany chłopiec, to on mnie uratował! Co z nim? Gdzie on jest?
Z wielkim wysiłkiem podniosłem się. W tym momencie weszła Samanta.
– O mój panie! Obudził się! Jakież to szczęście! Proszę nie wstawać, nie może pan teraz się forsować. Potrzebuje pan odpoczynku. Zawołam panią Aiszę. Jest pan głodny pewnie! Zaraz przyniosę obiad! O jakież szczęście! – Wybiegła z pokoju.
„Kochana Samanta” – pomyślałem. „Pewnie wszyscy się martwią o mnie”.
Aisza weszła do pokoju i przytuliła się do mnie. Jak ja się za nią stęskniłem.
Nic się nie zmieniła, tylko na jej twarzy pojawiły się zmarszczki. Przytuliłem ją i ucałowałem, pachniała różami. Pewnie znowu spędziła poranek w ogródku.
– Myślałem, że już cię nie zobaczę – powiedziałem do niej.
– Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. – Uśmiechnęła się do mnie.
– Jak długo byłem nieprzytomny? – zapytałem.
– Około dwóch dni. Doktor Robinson przychodził, opatrzył ci ranę. Powiedział, że zagrożenia nie ma. Musisz jednak zmienić tryb życia, nie wypuści cię w morze.
– Wiem, nie mogę tam wrócić. Morze zabrało moich przyjaciół i moją pracę. Zabrało to, co kochałem. Ileż dzieci zostało bez ojców, a żon bez mężów? Szczęście, że przeżyłem i będę mógł im jakoś pomóc – dodałem ze łzami w oczach.
– Wiem, kochanie. Napisałam do nich i zapewniłam, że przynajmniej na początku zapewnimy im opiekę. Rozumiesz, że nie możemy tu zostać? Nie damy rady utrzymać tak wielkiego domu i tyle służby. Myślałam o twoim wuju François de Bour. Może napiszemy do niego i poprosimy, by nas przyjął? Wiem, że się nie przyjaźnicie, ale nie mamy innego wyjścia!
Zamyśliłem się na chwilę. Aisza miała rację, musimy wszystko sprzedać. Nie chciałem prosić wuja o pomoc. Był bratem mojego ojca Arnolda de Bour. Moi rodzice byli bardzo ubodzy, a wuj miał wszystko. Żył w dostatku, miał wiele ziemi, poddanych, ale nigdy nie pomógł ojcu.
Opuścił rodzinę jeszcze we wczesnej młodości. Pracował u bogatego arystokraty, który sam nie zajmował się swoją ziemią, lecz zlecił wujowi, by nią zarządzał. Nie miał dzieci, więc po śmierci wszystko zostawił jemu. François nigdy więcej nie interesował się życiem brata, wiedział tylko od znajomych, gdzie mieszka.
Kiedy moi rodzice zmarli, podtrzymywałem tradycję ojca i nie pisałem do wuja. Nie wiem nawet, czy wiedział o moim istnieniu. Pewnie słyszał o moich sukcesach w handlu, ale czy wiedział, kim dla niego jestem? I jak mam do niego napisać teraz, gdy wszystko straciłem, skoro nie pisałem, kiedy posiadałem wszystko?
– Wiem, ile ciebie to będzie kosztowało. Zrób to dla nas, bo naprawdę nie mamy innego wyjścia. Kto wie, może nie jest taki skąpy, jak mówił twój ojciec. Nawet go nie znasz! – prosiła Aisza, całując mnie.
– Dobrze, kochanie, może najwyższy czas, by zjednoczyć rodzinę – dodałem, poddając się. – Jak Rudolf? Obudził się? Zastała nas burza, statek wpadł na skałę. Nic nie mogliśmy zrobić. Wszyscy zginęli oprócz nas. Rudolf uratował mi życie! Jestem jego niewypłacalnym dłużnikiem. Co będzie robił? Może zabierzmy go ze sobą?
– Jeszcze śpi. Doktor Robinson powiedział, że chłopak cudem ocalał, i nic mu się nie stało. Musisz coś zjeść, potem zaprowadzę cię do niego – powiedziała Aisza.
W tym momencie weszła Samanta, niosąc obiad. Dopiero teraz zacząłem odczuwać głód.
– Dziękuję, Samanto, jak pachnie! Aiszo, przynieś mi papier i pióro. Gdy zjem, od razu napiszę do wuja. Nie mogę tego odsuwać. Im szybciej otrzymamy odpowiedź, tym lepiej dla nas.
Aisza poszła do mojej biblioteki, ja tymczasem zjadłem obiad.
Rozdział6
Śniła mi się burza. Przeżywałem ponownie to, co się wydarzyło na morzu. Słyszałem głos dziewczyny, który mówił, bym się nie martwił, jej zapewnienie, że wszystko teraz będzie dobrze. „Skąd ten głos?” – myślałem. I znów widziałem przed sobą piękną twarz dziewczyny, która biegła ku brzegowi. Biegła i krzyczała do mnie, że przecież mówiła mi, iż wszystko będzie dobrze.
Obudziłem się w nieznanym pokoju. Był bogato wyposażony. Leżałem w ogromnym łóżku. Naprzeciwko okna stało ogromne biurko. Nieopodal znajdowała się szafa z książkami. Przy drugiej ścianie był kominek, w którym palił się ogień. Stała też stara kanapa. Pomyślałem, że to pewnie dom kapitana. Podniosłem się, popatrzyłem przez okno. Wychodziło na ogród, gdzie kwitły piękne jabłonie. W moim ogródku też będą takie.
Wróciłem myślami do nocy, która zmieniła moje życie. Myślałem o tym, że chcę wszystko zmienić. Nie podejrzewałem, że zmiany nadejdą tak szybko i w taki sposób. Cóż teraz pocznę? Czy jestem w stanie wrócić na morze? Czy jestem w stanie służyć innemu kapitanowi?
Kapitan! Jak się czuje? Muszę go znaleźć!
Wyszedłem z pokoju i nie wiedząc, dokąd iść, zszedłem na dół. Było widać, że w tym domu mieszka bogaty człowiek z dobrym gustem. Drogie meble, gustownie dobrane i zestawione. Na ścianach wisiały obrazy przywiezione z różnych stron świata. Znałem je wszystkie – ten z Chin, ten z Afryki, tamten z Azji.
Muszę pozbierać myśli. Pójdę może do ogrodu, który widziałem przez okno.
Idąc w kierunku ogrodu, wpadłem na dziewczynę, której twarz widziałem na brzegu.
Mój wzrok utonął w jej wielkich niebieskich oczach i anielskiej twarzy.
Nie wiem, jak długo stałem, patrząc na nią. Ona patrzyła na mnie. Nic nie mówiliśmy. Słowa były niepotrzebne. Bałem się mrugnąć, by nie zniknęła, była jak z bajki.
W końcu zapytała:
– Panie Rudolfie! Jak pan się czuje?
Patrzyłem na nią, chcąc wydusić z siebie słowa.
– Dziękuję. Bardzo dobrze się czuję, jestem wypoczęty.
Głód zaczął być nieznośny – i ona to zauważyła. Zaśmiała się i powiedziała:
– Powiem, by przynieśli panu obiad.
– Nie trzeba, może lepiej pokaże mi pani, gdzie jest kuchnia, to sam pójdę. A z kim mam przyjemność? – zapytałem.
– Rebeka de Bour! – powiedziała śpiewnie, wyciągając rękę.
– Rudolf Strong. – Przedstawiając się, wziąłem jej rękę i ucałowałem. Zaczerwieniła się.
– Chodźmy, panie Strong, pokażę, gdzie może pan uspokoić burczenie w żołądku. – Rebeka się uśmiechnęła.
Poszedłem za nią. Nie mogłem uwierzyć, że przede mną idzie córka kapitana de Bour. Wciąż o niej opowiadał, ale wyobrażałem sobie ją jako małą dziewczynkę. A przede mną stała piękna, młoda panna o anielskiej urodzie. To jej głos słyszałem we śnie. Nawet nie wiedząc, jak on brzmi. Byłem zachwycony. Zapomniałem o tym, co przeżyłem, o swoich zmartwieniach. Teraz przede mną była tylko ta twarz. Miałem wrażenie, że znałem ją wcześniej. Była w moich marzeniach jeszcze przed tym spotkaniem.
– Jak czuje się ojciec pani? Czy już mu lepiej? – zapytałem, nie kryjąc trwogi.
– Jeszcze się nie obudził. Jestem panu bardzo wdzięczna za to, że uratował go pan.
– Każdy by na moim miejscu uczynił to samo – odpowiedziałem.
– Nie każdy, panie Strong. Narażał pan własne życie, biorąc na siebie odpowiedzialność za życie ojca.
Przyszliśmy do kuchni, ogromnego pomieszczenia, w którym znajdowało się kilka kobiet. Każda była czymś zajęta. Kiedy weszliśmy, wszyscy na nas popatrzyli. Potem na mnie. „I znowu te spojrzenia, pełne zachwytu nad moją fizycznością” – pomyślałem. Widziałem w oczach kobiet zainteresowanie. „Pewnie nieczęsto wchodzą tu przystojni mężczyźni” – myślałem z ironią.
– Samanta, to pan Rudolf Strong, który uratował życie ojcu – przedstawiła mnie Rebeka.
– O, panie Strong, niech Bóg panu hojnie wynagrodzi! Pan Andrea już pytał o pana! – powiedziała kobieta.
– Pytał? Samanto, ojciec się obudził? – wykrzyknęła Rebeka.
– Tak, jest u siebie. Pisze list do wujka. Nie znaleźliśmy cię.
Rebeka wybiegła z kuchni. Popatrzyłem w jej stronę i chciałem pobiec za nią, ale Samanta mnie zatrzymała:
– O nie, panie Strong! Niech pan najpierw coś zje, jest pan blady jak ściana. A potem zaprowadzę pana do pana Andrei.
– Rudolf jestem, niech pani się tak do mnie zwraca – poprosiłem.
Poddałem się woli kobiety, która, jak podejrzewałem, nie przyjęłaby odmowy.
Mrugnąłem do dam, które nie przestawały na mnie patrzeć, i uśmiechnąwszy się do nich, poszedłem za Samantą.
Rozdział7
Wpadłam do pokoju ojca i rzuciłam się w jego ramiona.
– Kochanie, udusisz mnie. – Ojciec się śmiał. – Nie myślałaś chyba, że pozwolę morzu nas rozłączyć?
– Martwiłam się o ciebie. Jak się czujesz?
– Boli mnie rana, ale ogólnie całkiem dobrze. Tęskniłem za wami. – Ojciec ucałował mnie w policzek. Długo tak siedzieliśmy, patrząc na siebie, ciesząc się swoją obecnością.
– Widziałaś już Rudolfa? Jak się czuje? Martwię się o tego chłopaka, co teraz ze sobą pocznie?
– Właśnie przed chwilą spotkałam się z nim. Odprowadziłam go do Samanty, bo był głodny. Przyjdzie zaraz, pytał o ciebie.
– To dobrze. Piszę teraz do swojego wuja. Jeśli nas do siebie przyjmie, to za jakieś parę miesięcy będziemy się przeprowadzać. Zobaczysz nareszcie świat, przynajmniej jego kawałek, jak marzyłaś. Chcę zaproponować Rudolfowi wyjazd z nami. Tyle na początek mogę dla niego zrobić – powiedział ojciec.
– Tato, a co to za wujek? – zapytałam. – Nigdy o nim nie mówiłeś.
– Nie utrzymujemy kontaktu. Nawet nie wiem, jak wygląda. To brat mojego ojca. Kiedy był młody, wyjechał z domu. Pracował dla bogatego pana i kiedy ten zmarł, zostawił mu swój majątek. Wtedy zerwał kontakt z rodziną. Nie pomagał rodzicom ani nie pisał do nich. Nie wiem, czy wie, że ma bratanka.
Do drzwi ktoś zapukał. Weszła Samanta.
– Panie, pan Rudolf pragnął zobaczyć się z panem.
– Poproś go, od dawna na niego czekam.
Wszedł Rudolf. Popatrzył na mnie, potem podszedł do ojca. Uściskali się.
– Synu, cieszę się, że jesteś. Dziękuję, że mnie uratowałeś. Dzięki tobie mogę znów zobaczyć swoją rodzinę – powiedział do niego ojciec.
Zostawiłyśmy ich. Wyszłam razem z Samantą.
Poszłam do ogródka i usiadłszy na ławce przy jabłoni, zastanawiałam się nad tym, co powiedział ojciec. Czy Rudolf będzie chciał pojechać z nami? Mama opowiadała, że nie ma rodziny, teraz nie ma pracy, więc nic go nie trzyma. Byłby pomocą dla ojca.