Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przemilczana noc i dzień Bae Suah to historia trwającej zaledwie jedną noc i jeden dzień wędrówki młodej kobiety przez Seul. Ayami spaceruje nocą po gorących ulicach miasta ze swoim byłym szefem w poszukiwaniu Yeoni, ich zaginionej przyjaciółki. Dzień zaś spędza z tajemniczym poetą, który przybył w odwiedziny do Korei. Ich rozmowy dotyczą sztuki, miłości, jedzenia i niedostępnego kraju na północy. Ta hipnotyzująca i całkowicie oryginalna powieść Bae Suah stawia pytanie, czy więcej niż jedna wersja nas samych może istnieć jednocześnie. Bae Suah (ur. w 1965 roku) należy do grona jednych z najbardziej oryginalnych pisarek koreańskich. Zadebiutowała nowelą Ciemny pokój w 1993 r., stwarzając od razu unikatowy, własny styl. Jej powieści są tłumaczone obecnie na wiele języków. Przemilcza noc i dzień to pierwszy przekład na język polski.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 155
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Bae Suah
Przemilczananoc i dzień
Z koreańskiego przełożyła
Karolina Ignaczak
Była aktorka Ayami siedziała na schodach prowadzących na drugie piętro teatru audio, z księgą gości w rękach.
Została sama. Wtedy nic nie było jeszcze do końca wiadomo.
Przy zgaszonych światłach wnętrze teatru wyglądało jak zanurzone w mętnej wodzie. Materia rzeczy delikatnie się rozpraszała. Wszystko stało się niejednoznaczne, półprzezroczyste – nie tylko światło i kształt, ale także dźwięki wydawane przez przedmioty. Audytorium mieściło dziesięć miejsc, a nieregularny ciąg schodów służył publiczności jako galeria.
Po zakończonych występach i zamknięciu teatru Ayami siedziała w jednym miejscu, przeglądając księgę gości i napawając się otaczającą ją ciszą. Jednak to nie wpisy były wyjątkowe. Ayami nie potrafiła ich nawet rozszyfrować, gdyż większość słuchaczy jest niewidoma i używa alfabetu Braille’a. Kobieta nasłuchiwała dobiegającego z oddali cichego głosu.
Nie odchodź za daleko, nawet na jeden dzień, ponieważ…
Ponieważ dzień jest długi,
A ja na Ciebie zaczekam.
Ayami siedziała sama w audytorium, bo zawsze o tej porze włączało się stare radio, schowane gdzieś pomiędzy sprzętami. Bała się maszyn, kabli, mikrofonów, głośników i wszelkiego rodzaju iskrzącej elektryczności. Wierzyła, że zakłócenia wywołane przez fale dźwiękowe były w stanie spowodować trwałe fizyczne obrażenia i szkody. Nie mogła zatem wyobrazić sobie dotknięcia masywnych maszyn lub nawet zerknięcia za nie w poszukiwaniu celowo ukrytego lub pozostawionego tam przez czyjeś niedopatrzenie radia. Choć pracowała w teatrze audio, to cała jej znajomość sprzętu nagłaśniającego ograniczała się do umiejętności włożenia płyty CD z danym spektaklem do zestawu stereo i wciśnięcia przycisku „play”. Od czasu do czasu do teatru przychodził operator dźwięku z fundacji, aby sprawdzić, czy wszystko działa, ale Ayami nigdy nie zamieniła z nim ani słowa.
Operator nosił czapkę z daszkiem rzucającą cień na jego twarz, przez co była niezbyt dobrze widoczna. Zawsze przyjeżdżał autobusem i nigdy nie miał ze sobą ciężkiego sprzętu ani nikogo do pomocy. Autobus był biały, z logo fundacji na boku. Dyrektor teatru znał dokładny czas przybycia fachowca, więc jeśli pojawiał się jakiś problem, mógł przedyskutować go z nim osobiście. Przychodził się przywitać i odprowadzał operatora wzrokiem, gdy ten odjeżdżał z powrotem.
Pewnego razu Ayami chciała powiedzieć dyrektorowi o radiu, które samo włącza się i wyłącza. Nigdy nie wydarzyło się to podczas przedstawienia, ale gdyby tak się stało, byłby to kłopot. Ayami pomyślała więc, że dyrektor powinien o tym wiedzieć, zważywszy, że był jej jedynym kolegą w pracy i szefem zarazem.
Zatrzymując się przed otwartymi drzwiami do jego gabinetu, jakby dopiero co przyszło jej do głowy zagaić rozmowę, Ayami odwróciła się i powiedziała:
– Prawdopodobnie jest jakiś problem z jednym z przewodów. Może kabel od głośników został przez pomyłkę podłączony do tego radia.
– Nie sądzę, żeby w sali koncertowej było radio. – Dyrektor podniósł głowę znad biurka i odwrócił ją w stronę Ayami. – Dziwne. Nigdy go nie słyszałem. Oczywiście mogę się mylić, bo nie mam zbyt dobrego słuchu.
– Cóż, nie jestem do końca pewna, czy to dźwięk radia. – Ayami wyraźnie się zawahała, ale zaczęła już mówić, więc czuła się zobowiązana kontynuować. – Zgaduję tylko. W każdym razie takie są moje odczucia. Gdy w teatrze jest bardzo cicho, można to usłyszeć.
– O jakich dźwiękach mówimy?
– Brzmi to, jakby ktoś bardzo wolno czytał książkę, to coś jak odległe mamrotanie, jakby ktoś mówił sam do siebie… Precyzyjniej ujmując, to taki monotonny głos jak ten odczytujący prognozę pogody dla żeglarzy, celowo powolny, aby zdążyli zanotować, jakie czekają ich warunki atmosferyczne. Fale na południowo-wschodnim dwa i pół metra, wiatr południowo-zachodni, lekkie zachmurzenie, tęcza na południu, deszcz, grad, wiatr północno-wschodni, dwa, trzydzieści pięć, siedem, osiemdziesiąt jeden… Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Zazwyczaj słyszysz ten dźwięk wieczorami, po spektaklu i wyłączeniu sprzętu nagłaśniającego, tak?
– Tak.
– A może to cień dźwiękowy po zakończonym występie?
– Cień dźwiękowy?
– Coś takiego jak nieznany, bliżej nieokreślony odgłos…
Ayami przyglądała się uważnie dyrektorowi, ale nie potrafiła stwierdzić, czy mówił poważnie, czy żartował. Zbyt mało wiedziała na temat maszyn. Zastanawiała się, jak zareagować na słowa szefa, kiedy ponownie się odezwał:
– Pojutrze przyjedzie operator. Powiem mu, żeby przyjrzał się temu i zobaczył, co się dzieje, dobrze?
– Tak, dobrze… Tylko ja…
– Co takiego?
– Po prostu czułam, że muszę ci o tym powiedzieć.
– I co w związku z tym?
– Właściwie, szczerze mówiąc, ten dźwięk nie jest aż tak głośny. Nieważne, czy to dźwięk radia, cień czy coś innego. Nawet jeśli włączy się niespodziewanie podczas występu, to i tak nikt go nie usłyszy, bo efekty dźwiękowe go zagłuszą.
Wydawało się, że usta dyrektora skrzywiły się w lekkim uśmiechu, choć równie dobrze mógł to być skurcz mięśni.
– Więc chciałaś mi dać znać, że wieczorami słyszysz w teatrze jakąś tajemniczą audycję radiową, która w gruncie rzeczy nie przeszkadza, tak?
– Zgadza się.
Zanim dyrektor zdążył cokolwiek powiedzieć, Ayami pospieszyła do swojego biurka w bibliotece.
Było późne popołudnie. Słońce nisko płonęło na niebie, a jego ostatnie promienie, ciężkie pomarańczowe blaski, padały poziomo na budynek. Pokoje, w których wyłączono światła, pozostawały na wpół pogrążone w ciemności. Publiczność składała się tego dnia z pięciu wysokich licealistów, mężczyzny wyglądającego jak ich wychowawca oraz niewidomej dziewczyny, której oczy, niczym smukłe kreski, były ledwo dostrzegalne. Nastolatkowie wiercili się przez cały występ i podnieśli się z miejsc, zanim wszystko dobiegło końca. Hałasując, przepychając się i krzycząc, wybiegli przez szklane drzwi. Po ich rozmytych sylwetkach pozostały tylko cienie niczym zarys znikających duchów.
Niewidoma dziewczyna wyszła z teatru ostatnia. Kiedy się żegnała, dotknęła dłoni Ayami i przez chwilę delikatnie ją uścisnęła, jakby chciała jej zmierzyć puls. Ayami wtedy pomyślała, że dziewczyna na swój sposób wysyła osobliwe zaproszenie.
Dziewczyna była dziwnie ubrana: w zwykły biały hanbok. Bawełniany strój wydzielał silny zapach skrobi. Jej gęste czarne włosy spięte były w niski kucyk, a spod rąbka spódnicy wystawały szorstkie sandały, grubo skręcone z konopi.
Ayami, była aktorka, obecnie pracowała zarówno jako bibliotekarka, jak i bileterka w teatrze audio prowadzonym przez fundację. Nie była pierwsza: przed nią wielu artystów scenicznych – głównie aktorek – pracowało tutaj w biurze. Nikt z nich jednak nie miał tak długiego, bo dwuletniego, stażu jak ona. Jedni przepracowali trzy miesiące, a inni ledwo trzy godziny. Spośród dotychczasowych pracowników właśnie Ayami była tam najdłużej.
Szczerze mówiąc, była to żmudna i monotonna praca. Zwłaszcza dla młodych kobiet, ekscytujących się aktorskim życiem. W teatrze mogły bowiem spotkać niewiele osób, głównie widzów przychodzących wysłuchać występów audio, czyli uczniów szkół średnich, studentów lub niewidomych. Poprzedniczki Ayami za każdym razem dość szybko rezygnowały z posady. Pracując w teatrze, miały marne szanse, by spotkać odpowiednich mężczyzn. Nie byle jakich – młodych, ambitnych i pełnych energii, a dla tych kobiet niemal nieosiągalnych.
Ayami niewiele wiedziała o swoich poprzedniczkach. Nigdy ich nie widziała ani nawet nie znała ich imion. Pozostało po nich zaledwie parę długopisów toczących się w szufladzie i kilka arkuszy papieru zapisanych przekleństwami skierowanymi do bliżej niezidentyfikowanego odbiorcy. Niewiele też wiedziała o fundacji zarządzającej teatrem audio. Nie otrzymała tej posady po znajomości.
Okazało się, że nie mogła dostać żadnej roli w grupie artystycznej, do której należała, gdyż rywalizacja o angaże stała się bardzo zacięta. Gdy ostatecznie grupa się rozpadła z powodu złego zarządzania, jeden z kolegów po fachu wprowadził ją do obecnego teatru audio.
Pierwszego dnia w teatrze Ayami wkroczyła do pustej sali koncertowej, gdzie nikt nie wyszedł jej na spotkanie, nie otrzymała też żadnych wskazówek, dokąd ma się udać. Po krótkiej chwili zjawił się dyrektor. Siedząc twarzą skierowaną ku wejściu, nie spostrzegła, kiedy dokładnie przyszedł. Wyglądało to tak, jakby zmaterializował się, przechodząc przez drzwi z promieni słonecznych, w których unosiły się drobinki kurzu. Dyrektor usiadł z Ayami na schodach wiodących na drugie piętro audytorium, przeprowadził krótki wywiad, po czym od razu poinformował ją, że została zatrudniona.
Teatr audio nie miał ani sceny, ani ekranu. Każde przedstawienie polegało na odtworzeniu publiczności wcześniej nagranego tekstu sztuki przy użyciu sprzętu nagłaśniającego. Publiczność, zazwyczaj składająca się z niewielu osób, zasiadała na sofach i schodach znajdujących się we wnętrzu audytorium i słuchała głosów lektorów. Ponieważ te dźwiękowe spektakle nie wymagały gry aktorskiej, zatem Ayami – była aktorka – teraz pełniła funkcję zwykłego pracownika biurowego, zajmując się głównie administracją. Oprócz audytorium w teatrze znajdowały się także długie lobby oraz mała biblioteka, na której tyłach mieścił się gabinet dyrektora. Ayami większość czasu w pracy spędzała w kącie tej właśnie biblioteki. Raz dziennie, przed wieczornym spektaklem, sprzedawała bilety przy wejściu głównym – były one niezwykle tanie, tańsze niż filiżanka kawy. Następnie tuż przed rozpoczęciem spektaklu wychodziła do widowni i w kilku słowach przedstawiała sztukę, która miała być grana danego wieczoru. Na zakończenie mówiła: „Dobrze, teraz zacznie się przedstawienie”. Czasami ktoś wypożyczał w bibliotece scenariusze lub spisy nagrań, broszury, podręczniki, biografie aktorów czy same nagrania na CD.
Ayami sądziła, że uporała się ze wszystkimi swoimi obowiązkami. Zakończyła podsumowanie i rozliczenie sprzedaży biletów – nie było to czasochłonne zadanie – a także porównała zasoby biblioteki z bazą danych i przesłała niezbędne dokumenty do fundacji. Pozostało jej tylko zamknąć drzwi teatru, a klucz włożyć do skrzynki pocztowej znajdującej się na dole. Wypłatę otrzyma do końca tego miesiąca.
Zadzwonił telefon.
Dopiero po chwili Ayami uświadomiła sobie, że był to faktycznie dźwięk telefonu, a nie odgłos z radia ukrytego gdzieś pośród sprzętu. Podeszła więc do biurka w bibliotece i podniosła słuchawkę. Okazało się, że dzwonił ktoś z pytaniem o repertuar na nadchodzący tydzień.
– W przyszłym tygodniu nie ma żadnych przedstawień – odparła Ayami. – Dziś nadaliśmy ostatni spektakl, niedługo zamykamy teatr na stałe.
– Teatr zostaje zamknięty? – Ton głosu osoby po drugiej stronie słuchawki sugerował, że jest autentycznie zszokowana. – Dlaczego nie podano tej informacji do gazet?
Być może tak uczyniono. Jednakże tym zajmował się dział PR fundacji, a Ayami nie poinformowano o przekazaniu do druku żadnego takiego oświadczenia. Biorąc pod uwagę niewielką publiczność, zamknięcie teatru nie było tak doniosłym wydarzeniem, jak myślała telefonująca osoba. Przynajmniej nie na tyle, aby zasługiwało na wzmiankę w gazecie.
A zatem od jutra Ayami stanie się bezrobotna. Oczywiście, decyzję o zamknięciu teatru fundacja podjęła kilka miesięcy wcześniej, więc miała sporo czasu na znalezienie nowej pracy. Z branży aktorskiej wypadła już jakiś czas temu, poza tym nie wyobrażała sobie powrotu do tego zawodu. I tak nie była rozchwytywaną aktorką. Okazało się też, że doświadczenie zdobyte w teatrze audio nie było zbyt pomocne w znalezieniu nowej pracy. To dlatego, że ten teatr był jedynym tego typu miejscem w Seulu. Innymi słowy, w Seulu, jak i na całym świecie, nie było żadnej innej pracy choć trochę podobnej do tej, jaką wykonywała Ayami. Choć pracowała na różnych stanowiskach, nie zyskała wystarczających umiejętności, które zrobiłyby wrażenie na potencjalnym pracodawcy. Nie posiadała żadnego formalnego potwierdzenia swoich umiejętności administracyjnych czy pozwalających jej nauczać o sztuce. Co prawda zaczęła studia prawnicze, ale porzuciła je przed końcem pierwszego semestru, co oznaczało, że nigdy nie uzyskała dyplomu. Nie miała nawet prawa jazdy.
Gdy Ayami była aktorką, pracowała dorywczo również jako kelnerka w restauracji. Niestety także ta praca okazała się porażką, tak jak jej kariera aktorska. Jedną z przeszkód był wysoki wzrost. W dodatku za każdym razem, gdy przyjmowała zamówienie, jej twarz przypominała pozbawioną wyrazu maskę, jak w teatrze, a jej ruchy, kroki i gesty nabierały dramatycznego efektu. Maniera Ayami nie podobała się klientom. Większość z nich próbowała to ukryć, zagajając o wzrost, a na odpowiedź reagując przesadnym uniesieniem brwi i spojrzeniem na obcasy jej butów. Tymczasem ona zawsze nosiła buty na płaskiej podeszwie.
Ayami była przeciętnego wzrostu, ale w rzeczywistości wydawała się wyższa, niż naprawdę była, jakby unosiła się kilka centymetrów nad ziemią. To złudzenie optyczne okazało się szczególnie kłopotliwe, gdy pracowała jako kelnerka, klienci bowiem zawsze siedzieli niżej, a ona zaś stała nad nimi.
Ciągle towarzyszyła jej świadomość, że jej ciało bardziej nadawało się do pracy fizycznej niż do bezpośrednich kontaktów z klientami. Dlatego też wierzyła, że praca aktora teatralnego stanowiła właśnie formę pracy fizycznej.
Widząc, jakie Ayami ma trudności ze znalezieniem innej pracy, dyrektor poradził jej, aby napisała list do fundacji. Biorąc pod uwagę, że teatr audio był zewnętrzną placówką podlegającą fundacji, Ayami nie miała ani potrzeby, ani okazji odwiedzać głównej siedziby czy spotykać się z kimkolwiek, kto tam pracował. Cała komunikacja odbywała się za pośrednictwem dyrektora. Wyjątkiem od reguły było kilka krótkich, suchych rozmów telefonicznych Ayami z kimś z działu artystycznego – ale tylko w nagłych przypadkach. Dyrektor uważał, że Ayami powinna wysłać swoje CV i list motywacyjny do działu HR fundacji. Być może znajdzie się odpowiednie stanowisko dla niej, może nie od razu, ale później, albo – choć to mało prawdopodobne – fundacja może przecież zdecydować się na inwestycje w inne przedsięwzięcie non profit, a nawet postanowić ponownie otworzyć teatr.
– Sama wiesz, że fundacja zatrudnia ludzi tylko z polecenia, więc to może pomóc – stwierdził dyrektor.
Ale Ayami nie posłuchała jego rady. Nie dlatego, że nie potrzebowała pracy albo że nie lubiła pracować dla fundacji. Chociaż dyrektor nie powiedział jej tego osobiście, była świadoma, że on sam nie był w stanie znaleźć innego zatrudnienia; przynajmniej nie takiego, które zapewniłoby mu odpowiednią pensję i status. Gdyby naprawdę fundacja wykazała się życzliwością, gdyby tego rodzaju emocje mógł wywołać jakikolwiek list, sam dyrektor nie miałby żadnych trudności ze znalezieniem pracy. A jeśli nie chciano pomóc jemu, to tym bardziej nie pozostawało zbyt wiele nadziei dla samej Ayami. Dziwiło ją to, ponieważ jej zdaniem dyrektor był kompetentny i posiadał stopień naukowy zdobyty podczas studiów za granicą. Jedyną rysą na tym idealnym obrazku była praca w teatrze audio, organizacji non profit, w której to on sam stanowił całość personelu.
Nastał wieczór. Niezmącone chmurami niebo rozpościerało się nad miastem. Rozłączając się, Ayami spojrzała przez szklane drzwi wejściowe położone na pierwszym piętrze budynku, w którym znajdował się teatr. Ostatnie promienie zachodzącego słońca mieniły się czerwonym blaskiem. Po drugiej stronie alejki stała niechlujnie ubrana para w średnim wieku. Spoglądali w stronę teatru. Za każdym razem, gdy jakiś samochód przejeżdżał wąską alejką, kobieta cofała się o krok na niski krawężnik, na którym chwiejnie balansowała, dopóki pojazd się nie oddalił. Ani ona, ani mężczyzna nie mogli oderwać wzroku od tablicy ogłoszeń widniejącej przy wejściu do teatru, gdzie zamieszczano informacje o przedstawieniach.
Nie wyróżniali się niczym szczególnym, wyglądali na zwykłą parę na wieczornym spacerze lub na znajomych ze szkoły podstawowej, którzy spotkali się ponownie po czterdziestu latach. Za każdym razem, gdy kobieta unosiła głowę, nienaturalnie czarne włosy odsłaniały głębokie blizny po ospie rozsiane na jej twarzy. Mężczyzna podniósł zrogowaciałą dłoń i wskazał coś na tablicy ogłoszeń. Być może właśnie zdali sobie sprawę, że dziś odbył się ostatni występ. Kobieta potrząsnęła głową, spoglądając ze smutkiem i żalem. „Czyżby to byli moi rodzice?” – ta myśl w mgnieniu oka uderzyła Ayami, aby następnie zniknąć tak szybko, jak się pojawiła.
– Dziwne, dlaczego dopiero teraz dowiedziałam się o istnieniu tego teatru? – mruknęła pod nosem kobieta. – Nie ma dużego szyldu, jedynie mała tablica z wywieszonym programem, więc jeśli nie przyjrzysz się uważnie, pomyślisz, że to jakaś świątynia buddyjska lub szkoła medytacji.
Mężczyzna szepnął coś do ucha kobiety. Oparła głowę na jego ramieniu i cicho zachichotała jak małe dziecko. Równie dobrze mógł być ojcem Ayami, dalekim krewnym burmistrza Seulu i sprzedawcą owoców na targu.
Jakby na chwilę zapomnieli o teatrze, który nagle stanął im na drodze, obydwoje spojrzeli w niebo. Było gorąco, nie zapowiadało się na zmianę pogody ani na deszcz.
– Ciekawe, co tam jest? – spytała kobieta, wyraźnie zagubiona, spoglądając przez drzwi do środka.
Mężczyzna podążył za jej wzrokiem i też przyglądał się wnętrzu. Nie sprawiał wrażenia zainteresowanego ani sprzętem nagłaśniającym, ani tym bardziej samym teatrem audio. Wydawało się, że nie dostrzegali Ayami stojącej za szklanymi drzwiami.
– Słyszałem, że jest tam biblioteka i pokój audio do słuchania nagrań… To coś jak pokój do słuchania muzyki, prawda? Ale i tak już tam nie wejdziemy, bo jest napisane, że zamykają.
Zaczęli oddalać się od teatru z zamiarem powrotu do domu, ale po chwili się zatrzymali. Wyglądali, jak gdyby się wahali i zastanawiali, dokąd mają się udać.
– Czy naprawdę zamierzasz mnie opuścić, tak jak napisałeś w liście? – Kobieta odwróciła się w stronę mężczyzny i zadała mu pytanie, spoglądając na niego i intensywnie marszcząc czoło.
Jej spódnica wisiała jak stara ścierka do naczyń w bezwietrznym powietrzu zaułka, odsłaniając parę chudych, żylastych łydek i małe stopy w butach lśniących jak nowe, choć wyglądały na tanie i schodzone. Pojedyncza strużka potu spływała z linii jej włosów po policzkach. Spódnica pachniała zgniłymi owocami, papierosami, wilgotnym praniem i rybami.
Pokój audio w rzeczywistości nie stanowił nowoczesnej oddzielnej przestrzeni. Składał się z wieży CD oraz pary słuchawek zamontowanych na stole ustawionym w rogu biblioteki. Nazwanie go pokojem audio było znaczną przesadą, ponieważ pierwotnie sprzęt nie służył kontemplacji dźwięku, a jedynie miał umożliwić słuchaczom szybkie przesłuchanie nagrań muzycznych, aby mogli podjąć decyzję, czy chcą je wypożyczyć, czy nie.
„Czy oni mogliby być moimi rodzicami?” – Ta myśl znowu niespodziewanie nawiedziła Ayami.
W ciągu ostatnich dwóch lat Ayami ani razu nie wzięła urlopu, z wyjątkiem tygodnia w połowie sierpnia, gdy fundacja oficjalnie zawiesiła pracę teatru. Wyłączyli wtedy wszystkie telefony i dali pracownikom pełne siedem dni wolnego. O tej porze roku miasto stawało się gigantyczną bestią duszącą się pod wilgotną i parującą stertą ziemi. Czarny, niemal krematoryjny dym buchał z rozgrzanego asfaltu pokrywającego każdy centymetr powierzchni i z ogromnych konstrukcji stworzonych z betonu, żelaza i szkła, wznoszących się wysoko ku niebu. Całe ulice przeistoczyły się w kratery plujące ognistymi kulami, w których płonęły wszelkiego rodzaju ciała zwierzęce – każdy milimetr odsłoniętego ciała, skóry, gałek ocznych, futra. Samo odwrócenie głowy w danym kierunku wystarczyło, aby podmuch płonących strzał spowodował śmiertelne poparzenie. Tysiące gwiazd eksplodowało jednocześnie. Płonęły meteoryty, płonął gaz, a sklepienie niebios pokryło się ciemnym popiołem. O zmroku gasło całe światło. Jednakże upał nie odpuszczał. Nocą splecione ze sobą lepkie włókna tworzące strukturę ciała rozluźniały się jeszcze bardziej, trzepocząc i wirując wokół krawędzi świadomości. Uśpione wiązania DNA rozpadały się. Chaos i marzenia senne przeplatały się podczas rozpadania się komórek snu. Była to pora roku, gdy sen stawał się najpłytszy, jak tlen na dużej wysokości. Z drugiej strony był to czas zdominowany przez koloidy snu o najcięższej grawitacji i największej intensywności powietrza.
W snach Ayami czołgała się do nieistniejącej w rzeczywistości wanny wypełnionej zimną wodą i zasypiała z papugą przytuloną do piersi. Ptak wbijał pazury w jej skórę i wydawał przeszywający wrzask. Ekstremalne upały w mieście, potęgowane przez sztucznie schładzane powietrze, były zarówno bolesne, jak i transcendentne. Letnia metropolia stawała się świątynią odrętwienia i ospałości, domem dawno zaginionych plemion oddających cześć kultom. Rzadki sen wessał ciała do płonącego jeziora kraterowego, wypełnionego lepkimi płatkami czarnego popiołu mydlanego i kawałkami szarego pumeksu o strukturze plastra miodu. Kiedy w ciasnych, pozbawionych klimatyzacji czy wentylatora pomieszczeniach otwierało się okno, do środka wpadało gorące powietrze cięższe niż przemoczona kołdra, zatykając pory. A kiedy się je zamykało, tlen szybko wyparowywał, znikając w przerażającym tempie, aż powietrze wypełniło jedynie duszące ciepło. Nic poza ruiną ekstazy. Sierpniowe łóżka stawały się słupami gorącej pary wydobytej z bagna kryjącego w sobie wspomnienie o kobiecie, która w nim zmarła. Pełne agonii wizje wypływały z bulgoczącego bagna i unosiły się nad sierpniowym miastem. Wdzierały się w sny jego mieszkańców. Powietrze gorętsze niż w samym środku lata przeistaczało się w przezroczystą kulę, w potwornie powolnym tempie przemieszczającą się między jednym sercem a drugim. Niewidzialne skrystalizowane drobinki ołowiu rozrywały skórę, co chwilę się przez nią przebijając. Płonące kawałki mięsa. Błony śluzowe poszarpane przez oparzenia. Oddychanie było pociągiem zmierzającym do katastrofy. Za każdym razem, gdy mieszkańcy miasta zasypiali, ich ciała były okrutnie przesiąknięte potem, jak drewniana rozpałka płynem do zapalniczek. Paliły się ogniem pozbawionym płomieni przez ciągnącą się w nieskończoność noc. W najgorętszą porę dnia on pił schłodzone piwo wyciągnięte wprost z lodówki, ona zaś jadła ogórki. Gdy włączali stojące na półce żółte radio w kształcie pudełka, zawsze pojawiały się wiadomości. Aktor czytał rękopis bardzo powoli, bez akcentu, przeciągając każdą sylabę. Popołudnie. Temperatura. Trzydzieści. Stopni. Wiatru – brak. Cienia – brak. Środek dnia. Miasto. Miraż. Zjawisko. Pojawił się on. Asfalt i opony. Topią się. Wiatru – brak. Chmur – brak. Na niebie. Zagrożenie poparzenia. Błony komórkowej. Koloru nieba i atmosfery – brak. Świeca stojąca przy oświetlonym oknie, niezapalona, topiła się pod wpływem ciepła. Wosk zapadł się żałośnie i ze smutkiem pochylił na bok. Kształt w osobliwy sposób sugerował koniec dziwnego romansu. Zanim fala upałów dobiegła końca, nie pozostało z nich nic prócz popiołu. W tafli szkła stali się szarzy i niewyraźni.
Kiedy po wakacjach Ayami wróciła do pracy, dyrektor spytał, jak minął jej urlop, a ona odpowiedziała, że bardzo dobrze. Po raz pierwszy, odkąd się znali, zachowywali się, jakby byli dla siebie obcy.
Ayami odparła, że zwykle odwiedza swoją bogatą ciotkę, która mieszka sama za granicą. W tropikalnym kraju, do którego lot zajmuje sześć godzin. Dom owej cioci to willa o bladożółtym kolorze, zbudowana z piaskowca, z basenem na podwórku. Wczesnym rankiem, gdy Ayami wychodziła, aby popływać w basenie, powierzchnię wody pokrywały tysiące skolopendr, pająków, a nawet młodych węży, obok niezidentyfikowanych mętów czarnej nocy. Nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby pozbyć się owadów i innych obcych stworzeń –