Przepis na święta - Monika Konefelt - ebook

Przepis na święta ebook

Monika Konefelt

0,0

Opis

Święta. Najlepszy czas na totalną katastrofę. Na nic planowanie, na nic pilnowanie tradycji. A gdy jeszcze dojdą do tego rodzinne tajemnice i do akcji wkroczy zwariowany wujek, to nawet Rudolf uciekłby, gdzie raki zimują! Na szczęście „dobrze zorganizowana” pani domu przystąpi do działania i jeszcze bardziej wszystko spierniczy… Na nic starania, na nic płacz i przeklinanie, kiedy w pierogi kocia karma się dostanie! Ups…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 278

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przepis

na święta

Wydawnictwo

Magia Słów

Przepis

na święta

MONIKA KONEFELT

Redakcja

Sylwia Lewandowska

Projekt okładki

Wydawnictwo Magia Słów

Fotografie na okładce i wewnątrz książki

© by Alliance Images © by FXQuadro © shutterstock.com

© vecteezy.com © pngtree.com

Marketing

Sylwia Lewandowska

[email protected]

Wydanie I, Warszawa 2024

Wydawca: Wydawnictwo Magia Słów

Sylwia Lewandowska

04-232 Warszawa, ul.Rezedowa 3/14

[email protected]

© by Wydawnictwo Magia Słów Sylwia Lewandowska

© by Monika Konefelt

ISBN ISBN 978-83-68229-09-7

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy,

z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty treści.

***

***

Z dedykacją dla mojej mamy – Halinie Mianowski, która nadal zachęca mnie do pisania i zwykle jako pierwsza czyta moje teksty. Powiedzieć dziękuję za ogrom motywacji do pracy, to stanowczo za mało.

Dziękuję mojemu mężowi – Arturowi, który nadal cierpliwie znosi moje przesiadywanie przy laptopie, i moim dzieciom: Emilii, Julii i Amelii za wsparcie :)

***

***

Wszystkie opisane tu postaci i zdarzenia są wytworem mojej wyobraźni. Wszelkie podobieństwo do znanych i nieznanych mi osób jest zupełnie przypadkowe.

Miasto Wągrowiec istnieje :)

***

Spis treści

Część 1; Część 2

Znacie takie przysłowie: Święta, święta i po świętach? Jest bardziej prawdziwe, niż się Wam wydaje. Co roku jest to samo. Staramy się, jak możemy, urządzamy wielkie sprzątanie, jeszcze większe gotowanie. Potem jest gigantyczne dekorowanie mieszkania, a potem znowu sprzątanie, które już nie daje takich rezultatów, bo już nam się po prostu nie chce. A na końcu padamy bez sił. I zamiast cieszyć się świętami, patrzymy na zegarek i nie marzymy o niczym innym jak o wygodnej poduszce i drzemce. Zanim to zrozumiałam, byłam jak większość kobiet. Wszystko musiało być idealne, dopięte na ostatni guzik. I to za wszelką cenę, zwłaszcza że miałam ideał do naśladowania – moją teściową. Musiałam jej dorównać we wszystkim. Starałam się, po nocach planowałam, robiłam mnóstwo głupot, a przy tym byłam święcie przekonana, że dobrze robię. Aż w końcu nadszedł ten rok, kiedy naprawdę wszystko popsułam i to przez własną głupotę. Wtedy zrozumiałam, co jest ważne. Ale o tym po kolei...

Część 1

Planowanie jest najważniejsze

***

111 dni do świąt

Wszystko zaczęło się we wrześniu. Tak, już we wrześniu. Wiem, że to wcześnie i zwykle ludzie jeszcze nie myślą o Bożym Narodzeniu, a przynajmniej ja nie znam ludzi, którzy cały czas by o tym myśleli, lecz ja chciałam, by wszystko było idealnie, więc już wtedy zaczęłam przygotowania. Boże Narodzenie to ogromna ilość planowania wszystkiego. Od serwetek, poprzez choinkę, obrusy i potrawy, aż po prezenty. Chciałam zmienić wszystkie dekoracje. Chciałam zaskoczyć teściową czymś zupełnie nowym. Chociaż lubiłam ozdabiać mieszkanie co roku tak samo, to jednak te święta miały być inne, zupełnie wyjątkowe, miały być po prostu perfekcyjne! Z nowymi, wręcz nowoczesnymi dekoracjami, ale oczywiście bez przesady. Podejrzewam, że teściowej nie spodobałyby się czarne bombki, chociaż z nią nigdy nic nie wiadomo. Nie mam pojęcia, jak to wszystko ogarniała, ale zawsze miała to, co najmodniejsze, a co ciekawe, co roku miała nowe ozdoby. Rok do roku zastanawiałam się, jak to robi, że ma pieniądze na ozdóbki i gdzie to wszystko przechowuje, przecież w ciągu tych wszystkich lat musiała uzbierać setki bombek, dosłownie kilometry choinkowych łańcuchów, nie mówiąc już o świątecznych figurkach i dekoracjach zewnętrznych. Nie chciałam jej pytać, bo stosunki między nami i tak już są napięte, lecz podejrzewam, że ma gdzieś wynajęty niejeden magazyn, żeby to wszystko pochować. A z drugiej strony, może jedne dekoracje sprzedaje, a drugie kupuje? Nawet myślałam, żeby sprawdzić ogłoszenia, bo naprawdę byłam ciekawa, jak to robi, ale w końcu stwierdziłam, że szkoda na to czasu, zwłaszcza że ta wiedźma nie wiem dlaczego, nie lubi Internetu. A czytnik e-booków, który dostała pod choinkę, po prostu oddała nam i stwierdziła, że to nie dla niej, gdyż ona stroni od takich diabelskich wynalazków. W dodatku te elektroniczne gadżety tylko wszystko utrudniają i odciągają ludzi od tego, co ważne. Poniekąd miała trochę racji, bo dzisiaj dzieciaki tylko na telefonach siedzą i ze świecą szukać takiego, który sam dobrowolnie sięgnie po książkę, ale jeżeli każdy by tak myślał, to ludzkość nadal siedziałaby w zimnych, ciemnych chatkach i uszczelniała szczeliny w murach obornikiem i gliną.

Świąteczne szaleństwo zaczęłam od prezentów. Duża rodzina to sporo prezentów do zorganizowania. Od dłuższego czasu szukałam po Internecie, jakie są nowinki w świecie elektroniki. Nigdy szczególnie nie interesowały mnie takie tematy, a już na pewno nie konsole. (Chociaż nie byłam w tej sprawie taką ignorantką jak moja jaśnie teściowa!) Co to w ogóle za pomysł, żeby wydawać tyle kasy na coś, co służy tylko do grania? Pady? A co to jest?

Z gier znałam tylko Simy, które do tej pory lubię. Ale te starsze. I tylko na komputer. Jakoś świat 3D nie bardzo do mnie przemawia, a te wszystkie nowe gierki właśnie na świat 3D są nastawione. A może jestem już za stara na takie szukanie swojego Sima za ścianami i szafami? Może powinnam dać sobie spokój z grami? Trzymam starego laptopa tylko po to, by grać w Simy! Taka ze mnie wariatka, chociaż nikt by tego nie powiedział o księgowej.

Od dwóch tygodni z uporem maniaka szperałam po różnych stronach związanych z konsolami i grami. Sprawdzałam ich recenzje. Pytałam znajomych i tych nieznajomych na przystanku autobusowym, czy dana gra jest dobra. Wystarczyło, że zobaczyłam jakiegoś nastolatka grającego na telefonie i już próbowałam zagadać o grach i wszystkim, co jest z nimi związane. Nawet zaczepiałam dzieci, na szczęście tylko te znajome, bo jak sobie później o tym pomyślałam, to niejedna osoba pomyślałaby, że mam nie po kolei w głowie i Bóg jeden wie, co chciałabym zrobić z nieznajomym dzieckiem. A szczerze, oskarżenie o pedofilię nie jest mi potrzebne. Postanowiłam więc trochę się opanować i zadawałam więcej pytań na forach internetowych. Musiałam założyć nową pocztę internetową, gdyż nie chciałam, żeby rodzina widziała, co szukam, a że zawsze zapominam haseł, to mam wszystkie zapamiętane na wszystkich urządzeniach i każdy, kto by chciał, może wejść i przeczytać listy. (I tak kilka razy zgubiłam karteczkę z hasłem!) Zresztą mąż często wchodził na moją pocztę, bo przychodziły tam wszystkie rachunki i nie wiadomo dlaczego, moja teściowa nigdy nie pisała maila na jego pocztę, a zawsze na moją. Szału dostaję, kiedy widzę pięć razy dziennie maila od jego mamusi! Zawsze są przesłodzone, zawsze mnie w nich pomija, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo Paweł nie jeden raz czytał na głos listy od matki i nie słyszałam, żeby teściowa zapytała o moje zdrowie ani o to, czy żyję. No cóż, nie każdy musi dobrze żyć z ukochaną mamusią, więc mimo że było to strasznie upierdliwe, to starałam się za bardzo tym nie przejmować. Oczywiście, jaśnie idealna pani, nigdy nie zapomniała o moich imieninach czy urodzinach, jej prezenty zawsze były trafione, jakby miała zainstalowany podsłuch w naszym domu! A dzieci? A dzieci ją wręcz ubóstwiały. To był kolejny powód, dla którego nie mówiłam, co tak naprawdę o niej myślę i że najchętniej przeprowadziłabym się jakieś tysiąc albo nawet kilka tysięcy kilometrów od niej. Głośno tego nie mówiłam, bo nie chciałam urazić Pawła, którego naprawdę kocham. Ale kiedy mi się oświadczył, zupełnie nie pomyślałam, że wychodząc za niego, dostanę nie tylko jego, ale także całą jego rodzinę w pakiecie. Z roku na rok napięcie rosło, a jaśnie pani idealna prawdziwy popis dawała właśnie w święta, więc w tym roku, choćbym miała stanąć na głowie i zatrzepotać rzęsami, musiałam być od niej lepsza. Byłam gotowa podpisać pakt z samym diabłem, chociaż może jednak nie, bo boję się piekła, a upałów nie lubię. Na razie chciałam po prostu poszukać prezentów, a do tego wystarczy mi Internet i odrobina wiedzy. Na pakt z Lucyferem jeszcze miałam czas.

Kiedy wreszcie znalazłam odpowiednią konsolę i gry, pojechaliśmy z mężem do sklepu. Oczywiście kupiliśmy coś zupełnie innego, niż planowałam. Sprzedawca tak mi wszystko pokręcił, że byłabym skłonna kupić czajnik i toster, zamiast konsoli. Do tego nagle zainteresowałam się ekspresami do kawy. Stwierdziłam, że czas na nową lodówkę i być może pralkę. Ale na szczęście jednak kupiliśmy konsolę. I tylko ją, chociaż ta pralka i lodówka naprawdę kusiły ceną. Oczywiście zakupy były na raty, niestety, bo miałam w planach mniej wydać i zapłacić gotówką. Naturalnie było dużo papierologii, a pani, która liczyła nam raty, robiła to kilka razy, ponieważ jako księgowa doskonale wiedziałam, że może zdjąć ubezpieczenie i tak przeliczyć wszystko, że nasza rata będzie o ponad sto złotych niższa. Pani już traciła cierpliwość, ja szczerze też, ale nie miałam zamiaru odpuścić. W końcu mogłam zaoszczędzić ponad tysiąc dwieście złotych! A za te pieniądze mogłam kupić pralkę, której jednak nie kupiłam, bo Paweł się nie zgodził. Na szczęście nie zrobiłam sceny, chociaż coraz głośniejsze wzdychanie panienki zza biurka porządnie doprowadzało mnie już do szału. W końcu wyliczyła wszystko tak, jak mówiłam i mogliśmy wyjść ze sklepu. Kupiliśmy konsolę, dwie gry, dwie sztuki czegoś, co się nazywa pad (chyba, bo nadal nie wiem, co to jest) i wszystko schowaliśmy w szafie. I to był błąd. Ogromny błąd. Ale o tym później...

Tego samego popołudnia usiadłam obok męża na kanapie i zaczęliśmy rozmawiać o świętach.

– Planujesz zaprosić kogoś na święta? – zapytałam.

– Nie wiem – odpowiedział Paweł. – Do świąt jeszcze mnóstwo czasu. Już o nich myślisz? Wiem, że kupiliśmy prezent, ale myślałem, że to przez te wielkie promocje w sklepach. W końcu mają jakieś tam czyszczenie magazynów, a ty jako księgowa jesteś ekspertem od liczenia pieniędzy. – Mąż puścił do mnie oczko.

– No wiesz, bo pomyślałam, że fajnie byłoby zrobić takie prawdziwe, rodzinne święta Bożego Narodzenia – rzekłam. – Duża choinka, pierniki, prezenty, cała rodzina przy jednym stole. Wspólne kolędowanie, grzane wino, a dla dzieci owocowy kompot... W sumie dla każdego coś dobrego do jedzenia i picia i...

– Elu, naprawdę myślisz, że to się uda? – przerwał mi Paweł. – Nasze rodziny pod jednym dachem, razem przy jednym stole? Toć to nie może się udać. Ja to kiepsko widzę.

– A dlaczego jesteś takim pesymistą? Święta to taki magiczny czas! – próbowałam trzymać się swojego pomysłu.

– Może i magiczny, ale ta magia na nasze rodzinki na pewno nie zadziała. Cały Hogwart nie da rady wyczarować spokoju. Elka, daj sobie spokój – powiedział poważnie mąż.

– A możesz dla mnie zapytać, czy nie chcieliby wpaść do nas na Wigilię? Proszę, Paweł, dla mnie...

– Elka, to naprawdę nie jest dobry pomysł. Znasz moją mamę. Wiem, że się nie lubicie.

– Ale to wcale nie tak – starałam się go przekonać. – Ja po prostu nie jestem tak idealnie zorganizowana jak twoja mama. Ale wierz mi, że jak sobie wszystko dokładnie zaplanuję, to będą to tak samo wspaniałe i prawie idealne święta jak u twojej mamy. No może nie tak idealne, ale na pewno będą fajne. No wiesz, bo rodzinne. Pomyśl, ile radości sprawi to dzieciom. Babcia w domu, przy jednym stole. Na pewno będzie je rozpieszczała. A że będą święta, to twoja mama na pewno przymknie oko na pewne nieścisłości.

– Ela? Wierzysz w to?

– Nie – przyznałam szczerze. – Ale nie możesz dać mi szansy? Najwyżej wysłucham rad twojej mamy, co znowu źle zrobiłam. A tak czy siak, zawsze obojętnie, co robię i tak ma do tego mnóstwo uwag, więc co za różnica, czy coś spieprzę, czy nie? Wiem, że zawsze mam źle wyprasowany obrus, źle ubraną choinkę, nie tak przyprawiam śledzie. A z tymi śledziami, to w ogóle dziwna sprawa, bo my przecież nigdy sami śledzi nie robimy, tylko kupujemy jakieś gotowe w sklepie.

– Jesteś tego pewna? – Mąż nadal uważał, że to zły pomysł.

– Tak, jestem tego pewna. Nawet jeżeli twoja mama znowu powie, że moimi piernikami można by kogoś zabić i nawet moczenie w mleku ich nie zmiękczy. Proszę, zadzwoń jutro do swojej mamy i zaproś ich na święta. Mnie nie posłucha, zwłaszcza że ostatnio pokłóciłyśmy się o te zakichane ściereczki kuchenne.

– O co?

– Źle wyprasowałam i źle poskładałam ręczniki do naczyń – mruknęłam cicho.

– I ty chcesz zaprosić tu moją mamę i to na święta? – zapytał zaskoczony Paweł. – Przecież wy się pozabijacie właśnie o takie szczegóły! A ona w święta jest jeszcze bardziej zorganizowana niż zwykle. Żeby nie powiedzieć dosadniej o jej przyzwyczajeniach.

– Według twojej mamy to nie są szczegóły – odpowiedziałam. – I tak, wiem, że święta to u niej jeszcze bardziej szczególny czas. Wiem też, że sanepid zawstydziłby się, jakby zobaczył jej cudownie wysprzątany dom, a ta perfekcyjna pani domu z telewizji zapewne dzwoni do niej i pyta, jak ma wypolerować sztućce. Ale mnie naprawdę zależy na tych świętach! To co? Zadzwonisz jutro? Pawcio... Proszę...

– No dobrze, ale sama prosisz się o świąteczną katastrofę! – Mężczyzna dał wreszcie za wygraną. – Jutro do nich zadzwonię.

Oj, gdybym ja wtedy wiedziała, co się później stanie... Utopiłabym telefon Pawła w akwarium!! A potem dla pewności wyniosłabym je na podwórko i to nie swoje, tylko wywiozła do Poznania albo i dalej!

Ostatnio dostałam reprymendę nie o źle poskładane i wyprasowane ręczniki, ale też o krzywo ułożone talerze, o źle ułożone produkty w szafie, o niepraktyczną wycieraczkę w korytarzu i niedomyty karnisz w kuchni. Coś tam marudziła też o kurzu na lampie i ramkach. Cholera jasna, że ja nie skojarzyłam tych wszystkich faktów, zanim Paweł zadzwonił do matki...

***

106 dni do świąt

Przez następne kilka dni przeszukiwałam wszystkie szafy i sprawdzałam, co już mam, a co jeszcze będę musiała dokupić na te wielkie rodzinne święta.

– Paweł, czy my mamy białe obrusy? – zapytałam nagle.

– A skąd ja mam to wiedzieć? – Mąż skupiał się na swoim telefonie.

– No właśnie nie pamiętam, czy w zeszłym roku mieliśmy biały obrus na święta, w sensie na kolacji wigilijnej?

– Z tego co pamiętam, to dzieciaki coś tam porozlewały, a potem my zalaliśmy winem i coś z tego na stole było wylane, więc możliwe, że nawet jak było, to wyrzuciłaś to po wizycie mojej mamy.

– A pamiętam – coś zaświtało mi w głowie. – W zeszłym roku wpadli na kawę, a ja miałam poplamiony obrus na stole, bo miałam tylko jeden. Przykryłam wszystko kolorowymi serwetkami, takimi papierowymi, ale twoja mama pod nie zajrzała. Ale była wtedy afera, pamiętasz?

– Tak, dostałaś cały wykład na temat plam i jak je spierać, a ja z ojcem wypiłem pół flaszki whisky – zaśmiał się Paweł. – Potem zabrałaś nam butelkę i poszłaś do łazienki, gdzie się upiłaś.

– Oj tam, od razu upiłam. Po prostu monolog twojej mamy, no wiesz, trzeba było trochę wyluzować, przetrawić to wszystko i zachować się, jak przystało na dorosłą kobietę.

Żeby on wiedział, ile ja się wtedy naryczałam! Przez wiele tygodni żaden obrus czy serwetka nie zagościł na naszym stole. Tym bardziej że jego matka potrafiła przychodzić do nas codziennie i to pod byle pretekstem. Nie dość, że pisała maile, dzwoniła, to jeszcze przychodziła, kiedy chciała. Nawet nie dzwoniła do drzwi, bo miała swoje klucze. Dostała je tak na wszelki wypadek, a korzysta z nich, jakby tu mieszkała. Była bardziej natrętna niż komar latem, przyczepiła się jak jakiś paskudny kleszcz i za nic nie szło się jej pozbyć ani odstraszyć.

– No, a w tym roku chcesz nam tu katastrofę na święta zafundować – roześmiał się Paweł. – Wykuj na blachę, czym spierać plamy!

– A dzwoniłeś do swojej rodziny? – zapytałam.

– Tak, mama bardzo chętnie przyjdzie. Ciotka Agnieszka spędza w tym roku święta w hotelu w górach, więc jej nie będzie. Moja siostra i brat też chętnie przyjdą. Ale mam nadzieję, że dobrze to przemyślałaś. Oboje mają po dwójce dzieci. Zaraz zrobi się tu niezły tłum. A my nawet nie mamy tak dużego stołu.

– A nie możesz czegoś wykombinować? Nie wiem, może poskręcasz do siebie jakieś płyty?

– Elka, ty się dobrze zastanów. To naprawdę nie jest dobry pomysł. – Mężczyzna nie dawał za wygraną. – Jak moja mama zobaczy te poskręcane płyty... To już do końca życia nie zapomni ci tego. Dostaniesz jeszcze większy wykład na temat tego niby stołu, niż kiedy przykryłaś plamy serwetkami.

– No tak, tego mogę być pewna. Pamiętam, jak się wściekała na porysowany stolik pod telewizorem – zamyśliłam się. – Czy ona naprawdę nie może trochę odpuścić z tym perfekcjonizmem?

– A co ja mam ci powiedzieć? – Paweł wzruszył ramionami. – Taka już jest. A ty powinnaś odpuścić te rodzinne święta. Każdy jest inny. Ona jest perfekcjonistką, a ty masz więcej luzu do obowiązków domowych.

– Więcej luzu? – podchwyciłam. – Czy ty mi właśnie powiedziałeś, że jestem bałaganiarą?

– Nie! Ale tak to się właśnie skończy. Będziesz starała się jak nigdy przedtem, spinała się bardziej, niż jest to potrzebne, a na końcu i tak nic z tego nie wyjdzie. Weźmiesz flaszkę i się upijesz. Po raz kolejny ci powtarzam, że to nie jest dobry pomysł. Jeszcze nie jest za późno, żeby to wszystko odwołać.

– Damy radę. Już teraz wszystko planuję, więc na pewno damy radę. Zrobię listę rzeczy do kupienia. Obrusy kupię przez Internet, będzie o wiele taniej, więc na wszelki wypadek kupię jeden dodatkowy. A może kupię białe ceraty?

– Ceraty?

– A no tak, to nie przejdzie. A papierowe obrusy też nie przejdą?

– Wątpię.

– Pusty stół? Tylko podkładki pod talerze?

– Elka, znasz już odpowiedź...

– No tak. Musi być biały, idealnie biały i perfekcyjnie wyprasowany obrus, bo to nie byle jaka kolacja, tylko Wigilia Bożego Narodzenia.

– Zastanów się, Elka, jeszcze nie jest za późno, żeby to wszystko odwołać!

Ale ja od zawsze marzyłam o domu pełnym ludzi na święta. O tej szczególnej atmosferze. Święta to taki magiczny czas. I nie zamierzałam odpuścić. Niestety!!Nie wiem dlaczego, tak nastawiłam się na magię świąt... Stale po głowie chodziła mi myśl, że ona wszystko pokona. Nawet jaśnie idealna teściowa zmieni na w ten jeden wieczór w potulnego kociaka.

– Paweł, od dawna nie było okazji pojechać do rodziny na kawę – powiedziałam stanowczo. – Stale odpuszczamy czyjeś urodziny czy imieniny. Świat nieubłaganie pędzi, czas pędzi! Nikt na nic nie ma czasu, a zamiast rozmawiać, wysyłamy emotkę. Już nawet nie SMS-a z życzeniami, ale emotkę lub grafikę ściągniętą z Internetu. Święta to czas dla rodziny. Spotkajmy się razem, przełamiemy się opłatkiem przy tym śnieżnobiałym, czystym obrusie. Jak nie znajdę, to kupię jakieś prześcieradła. Zobaczysz, będzie super!

– Jak chcesz, ale ja myślę, że to zły pomysł. Moja mama, ty i reszta rodziny pod jednym dachem... Obyśmy nie musieli wołać specjalnej grupy antyterrorystów i negocjatora! I lepiej kup obrusy albo zadzwoń do swojej mamy, czy nie ma czegoś porządnego, bo jak moja matka zobaczy prześcieradła na stole, a na pewno to zauważy, to szybko zakończymy kolację i to z wielkim wybuchem.

– Oj Pawcio, przesadzasz. Będzie dobrze! – odparłam i wróciłam do szukania obrusów.

Ile razy to zdanie odbiło mi się jak czkawka? Nie zliczę.

– Co powinnam upiec? Sernik, makowiec, co jeszcze?

– Piernik – powiedział cicho Paweł.

– Co? Piernik? No tak. Piernik. Przecież nie może być świąt bez pierników. Ale myślisz, że powinnam upiec pierniczki, w sensie takie małe ciasteczka, czy piernika z blachy przełożonego marmoladą? A może to i to?

– Myślę, że zaczynasz przesadzać – mruknął Pawcio. – Kup coś gotowego. Ten twój przepis nie jest za dobry. Niezbyt smaczne ciasto z niego wychodzi.

– Jak to niedobre? Prędzej jakoś nie narzekałeś, i ja wcale nie przesadzam. Chcę, aby każdy zjadł sobie coś dobrego. Koleżanka ma jakiś fajny przepis na pierniki. Może się nim podzieli. Nie chcę kupować pierników. Od razu będzie widać, że nie ja to piekłam.

– Bezpieczniej i szybciej będzie kupić coś słodkiego. Ty się nie narobisz, moja mama i tak wszystko skrytykuje albo po prostu przyniesie swoje.

– Zobaczymy, co znajdę w sklepie – rzekłam głośno. – Co jeszcze robi się w święta?

– Siedzi na kanapie i po raz setny ogląda Kevina – burknął mężczyzna.

– Ty wredoto – syknęłam na niego. – Może byś mi trochę pomógł, co?

– Przyniosę choinkę z piwnicy, jak co roku. A ty nie szalej. – Paweł kolejny raz zajął się telefonem.

Oj, to zdanie też odbijało mi się jak czkawka. I to wielokrotnie. Ale jak to mówią: Mądry Polak po szkodzie. A baba kiedy jest mądra? Niektórzy twierdzą, że nigdy... A jak się na coś uprze, to nie ma zmiłuj! Dlaczego ja muszę być jedną z tych najbardziej upartych? No dlaczego?!

Na to pytanie nigdy nie znajdę odpowiedzi. Ani teraz, ani w przyszłości. Już taki mój los.

Jestem uparciuchem. Nie raz słyszałam to od Pawła. Ale w tym roku przeszłam samą siebie...

Już we wrześniu miałam gotową całą listę gości, spis dań, prezentów, listę rozrywek typu kalambury, litanię rzeczy do załatwienia, wykaz książek o przyjęciach do przeczytania, listę dodatkowych rezerwowych prezentów w razie gdyby ktoś niezapowiedziany przyszedł, listę nieodpowiednich zachowań oraz co zrobić, gdyby coś się przypaliło, spis upominków dla sąsiadów, katalog kolęd do odtworzenia, listę muzyki do kolacji, filmów do obejrzenia w święta, zestawienie alkoholi do kolacji i po kolacji, listę, w co powinniśmy się ubrać i jak ubrać psa, spis dekoracji, listę kto koło kogo może lub nie może siedzieć, rejestr bezpiecznych i niebezpiecznych tematów. W końcu stwierdziłam, że chyba przydałby się jakiś katalog tych wszystkich list. I uzbierał się tego cały segregator. A na organizację poświęciłam dopiero tydzień.

Paweł twierdził, że przesadzam. Mój szef już kilka razy zwracał mi uwagę, że zamiast liczyć dochody klientów, czym się zajmuje księgowość, robiłam jakieś bezsensowne notatki. Jak to bezsensowne? Lista to podstawa planowania. Bez tego nie może się nic udać. Skoro wszystko ma być perfekcyjne, to musi być spis, i to niejeden. Im więcej, tym lepiej. A najlepiej ponumerowany i ułożony w kolejności alfabetycznej. Przecież jeżeli wszystko dokładnie zaplanuję, to nie ma mowy o porażce. To się po prostu musi udać! A że ma przyjść jaśnie idealna cholerna teściowa, to tym bardziej muszę stanąć na wysokości zadania!

***

103 dni do świąt

Powstawały kolejne listy. Nowe pomysły dopisywałam na kartkach, karteczkach, a nawet na serwetkach czy na ręce, jeżeli akurat nie miałam pod ręką notesu. Wpinałam te wszystkie kartki w segregator. Zaczęłam drukować zdjęcia prezentów dla rodziny. Oczywiście robiłam to w pracy, kiedy nikt nie patrzył. W domu nie miałam na to za bardzo czasu, a poza tym moja domowa drukarka ledwo drukowała tekst, a co dopiero zdjęcia. Z jednego segregatora nagle zrobiły się dwa. Z dwóch... trzy. Spędzałam pół nocy na ich przeglądaniu. Robiłam kolejne notatki. Przekładałam jego zawartość. Od nowa numerowałam strony. Zaznaczałam czerwonym kolorem, co jest najważniejsze, a po chwili zmieniałam zdanie. Spóźniałam się do pracy, ponieważ oglądałam bezsensowne reklamy. Jeździłam do pracy okrężną drogą, bo oglądałam sklepowe witryny.

Aż w końcu dostałam porządny ochrzan od szefa. To mnie trochę otrzeźwiło! Ale tylko trochę. W pracy tylko myślałam o cyferkach, ale kiedy wybiła magiczna godzina siedemnasta... Wstępował we mnie demon planowania Bożego Narodzenia. To musiały być idealne święta! Nie mogło być inaczej.

W tym roku to ja miałam być prawdziwym wzorem do naśladowania, to ode mnie teściowa miała się czegoś nauczyć. A przede wszystkim jak nigdy miała być zachwycona prezentem, który znajdzie pod choinką. Zresztą cała rodzina miała być zadowolona. Nie chciałam, żeby ktokolwiek został pominięty czy był niezadowolony z nietrafionego prezentu. Jeździłam, szukałam idealnych upominków, przy okazji zapominając kupić coś na obiad, ale to szczegół. Taki mały. Malutki. Malusieńki. No przecież chciałam im to wszystko wynagrodzić w święta. One miały być perfekcyjne.

Cała rodzina przy stole. Kulturalne rozmowy – oczywiście z listy dozwolonych tematów, nie inaczej. Kochane, usatysfakcjonowane z prezentów dzieci. Skoro planuję wszystko już od września, to nie ma mowy o żadnej nietrafionej niespodziance. Pies w świątecznym ubranku. Kot ze świąteczną kokardą na szyi. Przepyszny sernik, makowiec, pierniczki…

Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam, iż zamknęli szlabany na przejeździe kolejowym i przypierniczyłam w auto przede mną...

Jasna cholera. No to mam idealny dzień. Nie ma co. Czy ja w ogóle opłaciłam ostatnio składkę za ubezpieczenie?

Facet już się na mnie wydziera. Raczej nie pójdzie na ugodę. I właśnie w tym momencie, kiedy spojrzałam na jego zarysowany zderzak, pomyślałam, że musimy pomalować korytarz. Ale jak mam do tego przekonać Pawła? Przecież nie wpuszczę teściowej do mieszkania z tak brudnymi ścianami! Nie tej perfekcyjnej pani domu. Wyobraziłam sobie jej minę, kiedy komentuje te ślady na białej, kiedyś białej ścianie i aż mi się słabo zrobiło. Już słyszałam w myślach, jaki da mi wykład na temat dbania o dom. Jak to kobieta powinna stanąć na wysokości zadania, a jeżeli nie potrafi sobie z tym wszystkim poradzić, to powinna zrezygnować z pracy i zająć się sprzątaniem. Tylko nie wiem po co, skoro nawet jeżeli sprzątałam przez cały swój urlop, to ona i tak znalazła miejsca, gdzie był kurz lub upchnięta, niewyprasowana, niezłożona według tekturki koszulka. Jej nie szło niczym zadowolić. Jej pieprzona perfekcja doprowadzała mnie do szału. Paweł był do tego przyzwyczajony, aż się dziwiłam, że tyle czasu jesteśmy razem i jeszcze mnie nie rzucił za ten bałagan. Mocniej ścisnęłam kierownicę. Korytarz musi być odmalowany, choćbym sama miała to zrobić, to musi być to zrobione.

Facet nagle zamilkł, a po chwili znowu coś do mnie mówił. Patrzyłam na niego, ale nie bardzo rozumiałam jego słowa. Jakby gadał w innym języku. Chyba powtarzał coś kilka razy, bo w końcu coś do mnie dotarło.

– Zawieźć panią do szpitala? Uderzyła się pani w głowę? Zderzak się wyklepie, jakoś się dogadamy. Halo, słyszy mnie pani?

– Tak, słyszę – powiedziałam po chwili. – Co się stało?

– Uderzyła się pani w głowę? Dziwnie się pani zachowuje.

– Nie, tylko te ściany, to znaczy ten zderzak, tak źle wygląda – mruknęłam pod nosem. – Wie pan, mąż mnie zabije, jak znowu będzie musiał coś naprawiać...

– Spokojnie, jakoś się dogadamy – rzekł kierowca, w którego auto wjechałam, widocznie przeraził go mój brak kontaktu z realnym światem.

No i się udało. Cud. Świąteczny cud pod koniec września. Nieznajomy był przekonany, że coś sobie zrobiłam. Nalegał, żebym pojechała do szpitala na badania. Był bardziej przejęty mną niż zderzakiem. A ja cały czas myślałam o ścianach w korytarzu. Dałam kilka stówek na wyklepanie zderzaka i pojechał. Zostałam z prawie pustym portfelem. Ale ważne, że nie wezwał policji. Na dzisiaj miałam dość wrażeń. Na jutro już planowałam wizytę w sklepie z farbami. A kit z tym zderzakiem, przynajmniej moim. Już tyle razy go przetarłam, oklepałam o słupek i prawie urwałam o wysokie krawężniki, że Paweł pewnie i tak nic nie zauważy.

W dalszym ciągu myślałam o liście, co trzeba zrobić w domu, zanim jaśnie pani idealna przekroczy nasz próg. Mieszkamy w Wągrowcu od kilku ładnych lat. Remont mieszkania ciągnie się już parę lat i stale jest coś do zrobienia. Kiedy je kupiliśmy, było całe do odnowienia. No, ale co się dziwić. Stary, poniemiecki dom. Wszędzie były piece kaflowe, które sami wywalaliśmy. Pamiętam ten ogromny bałagan. I oczywiście w najgorszym momencie musiała przyjść jaśnie pani idealna Honorata. Matka Pawła zawsze wiedziała, kiedy mam nieporządek i zawsze wtedy przychodziła. Jakby miała jakąś magiczną kulę! Za każdym razem nasłuchałam się, jaką jestem niedojdą, jeżeli chodzi o obowiązki domowe. Tysiące rad, miliony jej wypróbowanych sposobów, a na końcu jeszcze sprzątała nasze mieszkanie. Ogólnie jedna wielka katastrofa z taką mamusią. Ale co miałam zrobić? Nie chciałam się z nią kłócić. W końcu to matka mojego męża i babcia naszych dzieci. Kochali ją, a ja starałam się nie brać do siebie jej cudownych porad (obelg w moim przekonaniu). Starałam się jakoś przeżyć. Zwykle kończyło się na winie w łazience i płaczu w ręcznik.

Od przeprowadzki co roku robiliśmy jakiś mniejszy bądź większy remont lub wymienialiśmy meble. W tym roku jakoś nie było na to czasu. Oboje sporo pracowaliśmy. A po remoncie ostatniego pomieszczenia, jakim była kuchnia, stwierdziliśmy, że czas trochę odpocząć od tego typu zajęć, a przede wszystkim zacząć odkładać jakieś pieniądze. W końcu ile można ich pchać w stare mieszkanie? Kuchnię robiliśmy parę lat temu, więc może jednak uda mi się namówić Pawła na malowanie korytarza?

Mąż oczywiście miał duże opory, co wcale mnie nie zdziwiło. Znowu usłyszałam, że przesadzam. Ale ja nie zamierzałam się poddać.

– Paweł, ale ten korytarz naprawdę jest brudny. Widziałeś te ślady po walizkach? Te odciski palców? Fugi domyję pastą z octu i sody oczyszczonej. Ale ściany? Z tym nic nie zrobię. Trzeba je pomalować. Przydałoby się zrobić też coś z tymi płytkami, bo kilka jest pękniętych, ale tam na razie położę świąteczny dywanik i jakoś się to obejdzie. Pęknięcie jest przy ścianie, więc może kupię jakiegoś renifera i go tam postawię, no wiesz, na tym dywaniku. A remont, taki nie za duży, tylko z tymi płytkami, zrobi się po świętach. Ale te ściany, Paweł, one naprawdę nie przejdą.

– Elka, nie przesadzaj – bąknął mężczyzna.

– Przecież nie mówię, że mamy malować całe mieszkanie! I z pytkami też na razie odpuszczam.

– No jeszcze tego by brakowało. Nie mam teraz czasu na zabawę w malarza. Mam w pracy kocioł. Załatwimy to po Nowym Roku, okej?

– Nie! – powiedziałam stanowczo. – Mnie naprawdę na tym zależy.

– Bo chcesz mieć czysto? Czy dlatego, że moja mama ma przyjść na święta? Fiksujesz jak nigdy dotąd.

– Twój tata co roku maluje ściany i jest dobrze.

– No nie wiem, czy jest tak dobrze, skoro już kilka razy musieli wszystko gipsować. Co za dużo, to niezdrowo. Nie wiesz o tym? Mama stale wierci mu dziurę w brzuchu, a on to robi dla świętego spokoju.

– Paweł!

– Elka, po Nowym Roku. Teraz jestem za bardzo zawalony robotą. A ty odpuść trochę. Nie staraj się być jak moja mama, nie chcę takiej zafiksowanej na punkcie porządków żony – mrugnął do mnie okiem. – Prędzej sama się wykończysz. Ja nie wiem, jak to robi moja matka, bo to jest wprost niemożliwe stale utrzymywać taki porządek, tak idealnie gotować i mieć jeszcze czas dla dziecka. Nigdy nie odkryłem jej sekretu. Za dzieciaka nawet miałem podejrzenia, że jest czarownicą i zaklina miotły, żeby same sprzątały. Proszę cię, odpuść!

Na tym nasza dyskusja skończyła się, ponieważ Paweł znowu usiadł do projektów. Nie chciałam mu przeszkadzać, gdyż wiedziałam, że musi się skupić. A faktycznie ostatnio sporo pracował. Ja też. Chociaż nie tak, jak powinnam. Znowu podpadłam szefowi w pracy, planowanie bowiem stało się moją obsesją.

***

102 dni do świąt

Rano obudziło nas ujadanie psa i chichot dzieci, które musiały usłyszeć naszą ostrą wymianę zdań, bo kiedy zaspani wyszliśmy z pokoju, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Antek rzucał szynkę w powietrze. Za szynką skakał kot, a zdenerwowany tym pies już chyba głośniej nie mógł szczekać. Przez pół korytarza namalowane były ludziki. Oczywiście na ścianach. W niektórych miejscach użyły farbek, w niektórych świecowych kredek.

– No brawo, Elka – powiedział wkurzony Paweł. – Załatwiłaś malowanie korytarza. Ale te świecowe kredki – wskazał palcem na ścianę – lepiej coś wymyśl, jak się pozbyć tych tłustych śladów, bo to łatwe nie będzie.

– Matko jedyna – szepnęłam z przerażeniem. – Coście tu zrobili?

– Chciałaś pomalować korytarz, to pomogliśmy – odparł Antek.

– Ale chciałam zrobić to farbą do ścian, a nie kredkami!

– Ale teraz to lepiej wygląda. – Justynka oglądała ich wspólne dzieło. – Jest tak ładnie, kolorowo.

– A wiecie, że od rysowania są kartki, a nie ściany? – starałam się, aby mój głos zabrzmiał groźnie, ale kątem oka dojrzałam minę Pawła, który właśnie zrozumiał, że malowanie korytarza za nic go nie ominie.

– Tak jest ładniej, bo nie trzeba tych śmiesznych obrazków na ścianie – rzekł syn.

– Mówi się nie potrzeba – poprawiłam Antka. – A te obrazki, jak je nazywasz, to reprodukcje obrazów sławnych malarzy. To jest sztuka.

– Ale i tak są brzydkie – stwierdził chłopak i poszedł do kuchni.

– Nie dawaj zwierzakom szynki, bo się pochorują! – zawołałam.

– Szynka mi nie smakuje, to ma się zmarnować? – zapytał Antek.

Zdenerwowany Paweł poszedł do łazienki. Szynka, którą z taką chęcią pochłaniał pies, była od jego mamy, która kupowała wszystko w sprawdzonych gospodarstwach wiejskich od zaprzyjaźnionych rolników lub rodziny. Była to wędzona szyneczka od ciotecznego szwagra ze strony jego matki (jeżeli nic nie pomyliłam), który ma swoje świnie i własną wędzarnię. Ale to w tej chwili nieistotna historia, chyba że weźmiemy pod uwagę cenę takiej szynki i że nie można jej tak po prostu kupić w sklepie.

Patrzyłam na te ściany i przypuszczałam, że te tłuste ślady (chyba) po szynce i po tych świecowych kredkach faktycznie mogą być problemem. W sumie teraz nawet bardziej mi się podobał ten korytarz. Rzeczywiście było kolorowo, a nie takie białe, nudne ściany, które pomalowaliśmy tak, bo teściowa stwierdziła, że to rozjaśni pomieszczenie bez okien. Poza tym teraz to dzieło naszych dzieci. Takie cudne, kreatywne, coś, co wyszło od nich. Byłam z nich trochę dumna, ale nie mogłam im tego powiedzieć, w końcu malowały na ścianach.

A gdyby naprawdę teściowa to zobaczyła, byłby wykład nie tylko na temat plam, ale też jak wychować dzieci, gdyż zapewne Pawełek był tak kochany i tak dobrze wychowany, że nigdy, przenigdy by czegoś takiego nie zrobił. W końcu ma idealną matkę! Stwierdziłam, że trzeba będzie zapytać wujka Google, jak sobie z tym poradzić. Ale to plan na później!

Najpierw muszę zawieźć dzieci do szkoły, a sama muszę jechać do pracy. Jak znowu się spóźnię, szef może już nie mieć do mnie tyle cierpliwości. A wolałam nie stracić teraz pracy. Wczorajsza stłuczka, o której Paweł nie wiedział i nigdy miał się nie dowiedzieć, nieźle opróżniła moją kopertę z zaskórniaków, więc trzeba było zachować posadę. Przez chwilę nawet pomyślałam o znalezieniu dodatkowej pracy. Tylko nie wiedziałam, kiedy znaleźć na nią czas. Jako księgowa, nieraz rozliczałam ludziom podatki i nawet nieźle na tym wychodziłam. Stąd też koperta wypełniła się banknotami. Ale to nie był czas na takie rozliczenia. Może napiszę książkę? Może ktoś będzie chciał poczytać o perypetiach kiepskiej pani domu i jak totalnie spierniczyć święta?

Jak tylko odwiozłam dzieciaki do szkoły, popędziłam do roboty i starałam się znowu w coś nie przydzwonić. Nie stać mnie było na kolejne klepanie zderzaka, a już na pewno nie chciałam inwestować w cudze samochody. Spotkanie z policją też nie było mi potrzebne, więc podczas jazdy starałam się skupić na drodze i tylko drodze.

Dzisiaj było mniej do zrobienia, więc na spokojnie mogłam poszukać, jak usunąć te nieszczęsne kredki świecowe z mojej ściany na korytarzu. Miało być tak pięknie. Wzorowo wymalowany korytarz na przybycie idealnej pani domu, żony, matki i cholernej teściowej. Boże, jak ja jej nienawidziłam za tę perfekcję. Zawsze pięknie ubrana, perfekcyjnie uczesana, idealnie wymalowana, wspaniała pod każdym względem! Cholera jasna, ja jej nigdy nie dorównam. Zawsze się zastanawiałam, dlaczego jej synek Paweł poleciał na taką bałaganiarę jak ja? Szczerze, dopiero przy nim nauczyłam się sprzątać, prać i gotować. Kiedy urodziła się Justynka, nie potrafiłam się zorganizować. To była katastrofa przez wielkie K. Powiedzieć, że w domu był bałagan, to naprawdę mało. Niejeden chlew wyglądał lepiej niż nasze mieszkanie. Pawcio wracał z pracy i sprzątał lub zajmował się Justynką, żebym mogła trochę ogarnąć. Przeważnie i tak kończyło się na tym, że coś tam zrobiłam i kładłam się spać. Nigdy mi nie wypomniał tego rozgardiaszu. Zawsze mi pomagał, zawsze mogłam na niego liczyć. Nigdy nie przestawałam się dziwić, jak on może to wszystko ogarnąć. Facet! Facet sprzątał, prał i gotował. Ja nie umiałam, ja nigdy nie byłam dobra w organizowaniu się z czymkolwiek. Do tej pory nie było to moją mocną stroną, a Paweł nadal to akceptował i pomagał mi w domu.

No, ale dzisiaj miałam inny problem. Był koniec września, a na Wigilię miała przybyć idealna królowa w każdej dziedzinie. Gdyby zobaczyła ten zamazany świecowymi kredkami korytarz, chyba by mnie do samego piekła zesłała albo mówiąc bardziej dobitnie, ja wolałabym znaleźć się w kotle, tam na dole w piekle, niż wysłuchiwać, co perfekcyjna pani domu, matka i żona równie doskonała miałaby mi do powiedzenia. Więc żeby nie wiem co, musiałam znaleźć sposób na usunięcie tego tłustego paskudztwa, a może jednak kreatywnego arcydzieła dzieci z moich ścian. Żal mi tego było, naprawdę ładnie (w pewnym sensie) to wyglądało.

Wujek Google podsuwał wiele pomysłów:

• Zaprasować to żelazkiem przez papier śniadaniowy.

Jakoś nie bardzo wyobrażałam sobie prasowanie ścian. Jeszcze by się zrobiły większe szkody. Przypalona farba na ścianach? Kurde, za nic w świecie nie chciałabym skrobać i gipsować całych ścian. Ale jeżeli trzeba będzie?

• Magiczna gąbka

A cóż to jest takiego?

• Nawilżane chusteczki

Raczej wątpię, by pomogły.

• Płyn do naczyń

Chyba najbardziej prawdopodobne skuteczne rozwiązanie. Trzeba będzie spróbować. Nie mogę mieć takiego graffiti na ścianie, kiedy próg domu przekroczy cholerna teściowa.

Przez chwilę pomyślałam, że mogłabym po prostu powiesić więcej obrazów, ale jak wytłumaczę, że powiesiłam Słoneczniki Van Gogha piętnaście centymetrów od podłogi? To na pewno nie przejdzie.

• Tapeta?

Też ciekawe rozwiązanie, ale nie wiedziałam, czy tłuste plamy nie wyjdą na wierzch. A za nic w świecie nie chciałam, żeby Paweł musiał to dwa razy malować, a do tego zdzierać tapetę. Mimo że był cierpliwy, to tego mógł już nie wytrzymać. Ja sama bym tego nie wytrzymała!

Niby tyle mądrych rad jest w tym Internecie, a jak człowiek naprawdę potrzebuje pomocy, to nie może nic sensownego znaleźć. Miałam tylko nadzieję, że znajdę tam przepis na święta, oczywiście idealne święta, i ktoś podpowie mi jakieś sensowne prezenty.

Czy nie ma żadnej strony, na której wypełnia się ankietę o danym człowieku i program podpowiada, co mu kupić? Chyba nie. A przynajmniej ja o tym nie słyszałam. A szkoda. Może nawet nikt na coś takiego nie wpadł? Dlaczego ja nie mam numeru do Świętego Mikołaja?!