Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jego debiutancka powieść „Baśka” – opowiadanie o mieszkańcach warszawskiej Ochoty – stała się bestsellerem. Wojtek Friedmann wraca z nową książką – tym razem zabierze czytelników na Mokotów do z pozoru zwyczajnej kamienicy. Ale w powieściach Friedmanna nic nie jest zwyczajne, losy mieszkańców i pewnego wyjątkowego psa przeplatają się ze sobą, składając się na niezwykle barwną i wciągającą opowieść. „Przezabawny pies o imieniu Kolka” już od 26 kwietnia w księgarniach.
Nie dajcie się zwieść. To nie jest książka o psie. „Przezabawny pies o imieniu Kolka” to przede wszystkim ludzie – mieszkańcy starej kamienicy – i ich losy, opowiedziane w krótkiej, charakterystycznej dla autora formie. „Mieszkańców kamienicy łączył nie tylko adres. Łączyła ich także poręcz schodów. Trochę jak zaczarowany bluszcz, tyle że bez liści”.
Mokotów oczami Friedmanna, tętniący życiem lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, aż po współczesność, to miejsce zamieszkane przez barwne osobowości, zawsze ukrywające jakąś tajemnicę, a historie ich życia, jak ta książka, mają w sobie coś pięknego, a zarazem chuligańskiego.
Proza Friedmanna to literatura, która kipi od ulicznego gwaru. Czytając, zapominamy, że to fikcja. I nikt tak naprawdę do końca nie może być pewny, czy opisane historie na pewno są zmyślone. Stara kamienica, gdzie toczy się życie bohaterów „Kolki”, może być miejscem, w którym sami mieszkacie albo w którym chcielibyście zamieszkać.
Z książką wiąże się anegdota. Friedmann, który wcześniej nigdy nie myślał o posiadaniu psa, napisał nową książkę. Praktis zaprojektował okładkę, z rysunkiem psa Kolki, tytułowego bohatera. Niedługo potem zbieg różnych wydarzeń sprawił, że autor „Baśki” został opiekunem psa. Oczywiście nazwał go Kolka. Dziwnym trafem okazało się, że pies wygląda niemal tak samo jak pies z okładki.
„Książka wspaniała, dowcipna, wzruszająca, jest jak miód na serce rdzennego mokotowianina z okolic Kazimierzowskiej. Pozycja obowiązkowa dla każdego warszawiaka, ale także wszystkich tych, którzy chcieliby poznać naturę prawdziwej Warszawy i pokochać to miasto”.
– Jan Holoubek
Wojtek Friedmann – pisarz, podróżnik i fotograf. Rodowity warszawiak, który stolicy oddał serce, choć nieustannie opuszcza ją w poszukiwaniu przygód. Nowelista i storyteller. Autor debiutanckiej książki „Baśka” (Wydałem, 2020). Tata Szymona i opiekun psa Kolki. Jak pisze o sobie: „Czytam, piszę i słucham muzyki”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 67
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
To przykre, ile pięknych historiitylko przez przypadek nigdy nie miało miejsca.
– Wujku! Wujku! Wujek się obudzi! Wujku!
– ...co się stało?!
– Jajko wujkowi wyszło. Dzieci patrzą.
– Eeee... Daj spokój, Maryla – powiedział Lutek, nie poprawiając nic ze swojej pozycji. Dopiero po chwili, patrząc jednym okiem na kobietę, zasłonił się gazetą, której kawałek przykleił się na amen za pomocą zaschniętego kompotu do ceraty na stole.
Była niedziela.
Przezabawny pies o imieniu Kolka zdechł w czwartek. Do tego dnia miewał się przeważnie lepiej.
Wszystkie informacje, jakie rodzina miała na jego temat, pochodziły z ust Lutka. Pies należał do Teresy, a ona do niego. Wykradła go z placu budowy, gdzie łańcuchem przymocowany do budy straszył amatorów nocnego przełażenia przez płot w celu pozyskania drobnych materiałów budowlanych typu trzymetrowa deska szalówka. Był duży. Miał ciemnobrunatną sierść. Grubą niczym zakopiański kożuch. Jego łeb był wielki, a szczekanie wywoływało niemoc nawet u ludzi, którzy na co dzień nie stronią od psów. Dużo ciemniejsza oprawa oczu, prawie czarna, dodawała groźnego wyglądu. Pies był oddany i odstraszał dzielnie, ale nie tylko tym wyglądem. Wrażliwsi omijali teren budowy z żalu oraz z nieradzenia sobie ze smutkiem. Ciężki żelazny łańcuch, dziurawa buda i skowyr bez przedniej łapy leżący cały rok obok zardzewiałej brudnej miski niczym zaklęcie okrutnej wiedźmy – ten obraz zostawał na wieki w pamięci nawet po jednorazowym krótkim spotkaniu. Nie trzeba było wyobrażać sobie dodatkowo, jaką karę wymierzał stróż biednemu psu za nieupilnowanie placu. To niestety było słychać co jakiś czas w pobliskiej okolicy tak wyraźnie, aż któregoś dnia ludzie zdecydowali się dla dobra psa porzucić opłacalny proceder.
Wtedy właśnie profesorowa, czyli Teresa, przeżywająca wówczas swoją trzecią młodość, w czasie jesiennego joggingu natrafiła na plac budowy znajdujący się przy skraju lasu obok ścieżki do biegania. W trakcie chwilowego odpoczynku, trzymając oburącz siatkę ogrodzenia, wymachiwała stopami w każdym możliwym kierunku, na jaki pozwalały smukłe ponadsześćdziesięcioletnie nogi. Raz lewą, a raz prawą. Kiedy podniosła głowę, zobaczyła naprzeciwko siebie psa. Jej serce zabiło mocniej, a do oczu napłynęły łzy. Pies pomimo swojej niepełnosprawności oraz ciężkiego łańcucha starał się okazać jak najwięcej radości ze spotkania. Ze szczęścia wprawiał w ruch każdą część ciała w tym samym momencie. Stawał na tylnych łapach, bujając we wszystkich kierunkach ogromnym łbem. Co ciekawe, robił to bezszelestnie, jakby świadom, że jeśli będzie za głośno, spłoszy Teresę albo gorzej – zainteresuje dozorcę tym, co się dzieje na zewnątrz starego baraku. Profesorowa nie mogła oderwać wzroku od psa. To była miłość od pierwszego machnięcia. W jej przypadku – ogona; w jego – nogi. Pozostała tylko kwestia załatwienia dwóch rzeczy. Obie nie były łatwe.
Postać bezdusznego sadysty, byłego klawisza i ciecia z budowy znana była od Okuniewa przez Sulejówek aż do Zakrętu. Wiadomo było od razu, że psa nie odda profesorowej nawet za mercedesa. Miał go tylko po to, żeby się znęcać oraz siać odrazę w całej okolicy. Sam nienawidził ludzi. Gdyby mógł, zatrudniłby się jako wolontariusz w piekle. Teresa od początku wiedziała, że psa musi po prostu wykraść, i to była pierwsza sprawa, jaką miała do załatwienia. Ta łatwiejsza. Na rozwiązanie drugiego problemu Teresa dłuższą chwilę nie miała pomysłu. Jak powiedzieć psu, że ona jeszcze do niego wróci, tak by nikomu w czasie rozłąki nie pękło serce? Obawiała się o niego, jednocześnie nie chcąc ani na sekundę pozbawiać się szczęścia, jakie poczuła, kiedy go zobaczyła. Miał mądre, wyrozumiałe oczy. Zmęczone, ale dobre. Nie bała się go ani przez moment. Od wielu lat nikt na nią tak nie patrzył.
– Jestem pewna, piesku, że nawet gdybym się teraz nie odezwała, wiesz, że po ciebie tutaj wrócę. Niedługo – powiedziała szeptem. Wzruszyło ją zachowanie psa, kiedy odchodziła. Zerkając przez ramię, widziała, że stoi spokojnie i dalej macha ogonem. On mnie rozumie, pomyślała.
Karolowi Pjusowi Nowakowskiemui Piotrowi Bratkowskiemu
Dziękuję Dolores