Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Odkrycie rodzinnej tajemnicy działa jak zapalnik...
Nicole i Jamie uważają swoich rodziców za parę idealną: są szczęśliwym małżeństwem z ponadtrzydziestoletnim stażem, któremu nic do szczęścia nie brakuje. Dlatego kiedy Gerry i Linda przyznają się, że są w separacji, rodzeństwo przeżywa szok. Wiadomość ta wstrząsa ich życiem i zmusza do konfrontacji z własnymi oczekiwaniami, pragnieniami i lękami.
Twarda, bezkompromisowa Nicole i ugodowy, zagubiony Jamie zmagają się z presją życia po trzydziestce. A rodzice walczą o ochronę kruchej fasady ich związku oraz sekretów, które oboje skrywają przed dorosłymi dziećmi. Pojawiają się stare konflikty, nowe poglądy, inne oceny związków, rozczarowania, a przy stole odbywają się rozmowy o tym, co to znaczy dorastać – zarówno jako jednostka, jak i jako rodzina.
Debiutancka powieść Claire Powell trzyma w napięciu i wzrusza, daje dużą dawkę nadziei i ciepła hiszpańskiego słońca na zakończenie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 327
Tytuł oryginału: At the Table
Projekt okładki i ilustracja: Nastka Drabot
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Andrzej Sobkowski
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lilianna Mieszczańska, Katarzyna Szajowska
© Claire Powell, 2022
Wydawca oryginału: Fleet
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2023
© for the Polish translation by Ewa Skórska
ISBN 978-83-287-2577-5
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2023
–fragment–
Stolik zarezerwowała Nicole. Na pierwszą, dla pięciu osób. Rezerwację zrobiła tygodnie temu, spóźniony lunch z okazji Dnia Matki – Linda, jej matka, odwiedzała w tamten weekend siostrę w Hiszpanii. Nicole jak zawsze przejęła całą organizację: ustalenie daty, wybranie restauracji, mail do wszystkich i ściganie każdego członka rodziny na WhatsAppie, kiedy ociągali się z potwierdzeniem. Zresztą jak zawsze. Brat Nicole, Jamie, musiał się skonsultować z dziewczyną i sprawdzić terminy swoich meczów piłki nożnej. Ojciec Nicole, Gerry, nie wiedział, czy nie będzie grał w golfa. Nawet Linda nie potrafiła się zdecydować, chociaż obiad odbywał się na jej cześć. W pewnej chwili Nicole miała ochotę odwołać całą imprezę i wysłać maila: Chrzanić to. Po prostu dajmy sobie spokój.
A jednak jest w The Delaunay punktualnie o pierwszej, co zakrawa na cud, skoro położyła się po czwartej i wstała o jedenastej. Gdy szatniarz chce wziąć od niej kurtkę, Nicole odmawia, ciaśniej owija się skórzanymi połami, krzyżuje ręce na piersi. Podąża za eleganckim maître d’ przez elegancką salę – z drewnem na ścianach i wysokim sufitem. Wokół panuje przyjemny gwar.
Nicole mija kolejne stoliki, przesuwa wzrokiem po talerzach gości: jajka na tostach, deser lodowy, frytki, ostrygi, i czuje jakby mdłości; gdy jechała tutaj uberem, żołądek dopominał się o jedzenie, teraz nie wiadomo, jak by zareagował.
– Zapraszam. – Maître d’ zatrzymuje się przed okrągłym stołem z nieskazitelnie czystym lnianym obrusem.
Jest tylko jedna osoba – blondynka w okularach, schylona nad menu. Przez chwilę Nicole czuje się zdezorientowana: jej rodzice zawsze przyjeżdżali do Londynu razem; małżeństwo z przedmieść, miłośnicy przedstawień na West Endzie i sklepów przy Oxford Street. Widok matki, która siedzi tu sama, wywołuje najpierw niepokój, potem bolesną świadomość: pewnego dnia ojciec umrze, a ona będzie musiała spotykać się z matką właśnie tak, tylko we dwie.
– Gdzie tata?
Linda podnosi wzrok znad menu, zdejmuje okulary w fioletowych oprawkach.
– Mnie również miło cię widzieć.
– Przepraszam. Hej. Cześć. – Odsuwa krzesło i całuje matkę w policzek.
Linda wystroiła się w czarne spodnie i jedwabną bluzkę ze wzorem zebry. Chyba jest mocniej umalowana, na powiekach ma cienie w kolorze toffi, na ustach łososiowy róż. Coś w tym wszystkim, w samym tym wysiłku, w jego lekkiej sztuczności, wywołuje w Nicole współczucie i irytację.
– Ładnie wyglądasz – komplementuje matkę. – Prawie cię nie poznałam. Tata w toalecie?
– Wiesz, że mają tu szatnię? – zwraca jej uwagę Linda i dziwnym, nagłym ruchem przechyla głowę.
– Wiem, ale mi zimno. – Nicole obejmuje się i demonstracyjnie pociera ramiona. – To gdzie tata?
– W drodze.
Nicole nieruchomieje.
– Nie przyszliście razem?
– Nie.
– Dlaczego? Co się stało?
– Nic. – Linda znowu zakłada okulary i bierze menu. – Oboje mieliśmy rano coś do załatwienia, i tyle. Myślę, że lada moment będzie. – A potem, zapatrzona w menu, pyta: – Jak się miewasz? Co będziesz piła? Proszę, tu jest karta win; wzięłam tylko kieliszek, bo nie wiem, co wybierze Lucy, a pomyślałam, że ty z tatą i Jamiem zamówicie butelkę czerwonego wina.
– Na pewno nie będę pić czerwonego – wzdryga się Nicole, która wczoraj piła czerwone. W każdym razie od niego zaczynała, bo wracają mgliste wspomnienia moscow mules i szklanki trzymanej w górze przy tańcach w kuchni Fran. – A co dzisiaj robiłaś? – Unosi serwetkę, zagląda pod nią. – Byłaś na zakupach?
– Nie mów, że masz kaca.
– Trochę. No co? Jest niedziela. Może skuszę się na białe. Co wzięłaś? – Podnosi kieliszek matki, przysuwa go do ust.
– Częstuj się… Nie wiem, chyba domowe; pierwsze z listy. Jeśli ci smakuje, zamów sobie kieliszek.
Nicole przegląda kartę win, postanawia zacząć od crémant.
– Jeśli chcesz zamówić, zwróć uwagę kelnera – sugeruje Linda. – Chyba obsługuje nas ten wysoki rudzielec. – Wyciąga rękę w stronę Nicole, która nie wie, czego się spodziewać, i odruchowo cofa się jak przed nadlatującą osą. – Ładnie ci w tych włosach. – Opuszki palców muskają płatek ucha. – Nie wyglądasz na kaca.
– Naprawdę? – Nicole przesuwa dłonią po głowie; mówi, że jej zdaniem sprawiają wrażenie tłustych. Jasną północnoirlandzką cerę i gęste ciemne włosy odziedziczyła po ojcu; nie przypomina matki, opalonej blondynki, choć jako nastolatki wydawały się bardzo podobne. Na fotografiach z lat siedemdziesiątych Linda wygląda jak Nicole w czasach liceum: identycznie długie, przedzielone na środku ciemne pasma, ten sam poważny wyraz twarzy.
– Nie dotykaj ich – radzi Linda. – Przetłuścisz. To gdzie byłaś wczoraj wieczorem?
– W pubie, nic szczególnego. Ale ostatecznie pojechałyśmy do Fran, a że jej współlokator pracował kiedyś jako barman, to robił nam drinki i nie wiem…
– Przepraszam? – Linda podnosi rękę i przywołuje kelnera, którego Nicole skądś kojarzy: szczupły, rudowłosy, biała koszula pod czarnym fartuchem do kolan… – Możemy prosić kieliszek… Co to miało być?
– Crémant – podpowiada córka.
– Właśnie, i wodę, może być z kranu.
Kelner powtarza zamówienie, Linda uśmiecha się do niego:
– Dziękuję, skarbie.
– Prawdę mówiąc – odzywa się Nicole, gdy zostają same – lepiej nie zwracać się do nieznajomych per „skarbie”.
– Słucham?
– Tak tylko mówię. Ludzie mogą potraktować to jak mobbing. Obecnie trzeba na to bardziej uważać.
Linda prycha.
– Chyba nie zachowuję się opresyjnie? – Znów ten ruch głową i tym razem Nicole widzi dlaczego: matka ma grzywkę, kilka blond kosmyków sięga do rzęs.
– Obcięłaś włosy – zauważa.
– To skąd ten kac? – pyta Linda w tym samym momencie.
– Już ci powiedziałam, przed chwilą. Spotkanie z Fran.
– Och, przepraszam. – Znów grzywka. – Obcięłam w piątek. Louis przychodzi teraz do domu, słyszałaś? Pracuje dla siebie. Przy okazji podciął włosy Beryl, urządziliśmy w kuchni cały salon fryzjerski.
– Kto to Beryl? – Nicole upija jeszcze jeden łyk. Teraz smakuje lepiej, łagodnie uspokaja niepewność kaca.
– No Beryl – odpowiada Linda. – Beryl i Bruce. Mieszkają pod sześćdziesiątym trzecim; to znaczy: mieszkali, bo biedny stary Bruce zmarł w zeszłym roku. A raczej: biedna stara Beryl. – Opuszkami palców poprawia grzywkę. – I co tam u Franceski? Znalazła sobie kogoś?
– Nie.
– Nie? Nie potrafię tego zrozumieć.
– A konkretnie czego? – podchwytuje Nicole, chociaż świetnie wie, do czego zmierza matka.
Ulubiona przemowa Lindy: jak to możliwe, żeby taka atrakcyjna, spełniona zawodowo kobieta nie potrafiła utrzymać stałego związku. No i oczywiście wiadomo, że tak naprawdę matka odnosi się do Nicole. Dziś jednak jest inaczej, Linda tylko wzrusza ramionami, potem wzdycha, jakby sama odpowiadała sobie na to pytanie.
Milczą dłuższą chwilę, przeglądają menu, po czym Linda odzywa się lżejszym tonem:
– Jak w pracy?
– Dzięki, wszystko dobrze. W porządku.
– Macie duży ruch?
– Zawsze mamy ruch. Bez przerwy. – Nicole wstukuje kod w telefonie, nie dlatego, że dostała powiadomienie, to odruch: odświeżenie skrzynki pocztowej, rzut oka na Instagrama i sprawdzenie pogody.
– To chyba dobrze? Oznacza, że interes się kręci.
– Tak, jak najbardziej. – Kciukiem usuwa maile od różnych marek, których newslettery niechcący zasubskrybowała. – Czekamy na przyznanie tej nagrody w przyszłym tygodniu. Wszyscy obstawiają, że my…
– Och. – W głosie Lindy brzmi chyba ulga. – Idą.
Nicole podnosi wzrok znad telefonu: maître d’ znów zmierza w ich kierunku, obok niego idą Jamie i Lucy, za nią podąża Gerry.
– Patrzcie, kto się błąkał przed restauracją – odzywa się pierwszy Jamie.
Gerry – jedyna osoba, która została w cienkiej kurtce, czarnym pikowanym barbourze – jest zarumieniony, wydaje się speszony. Nicole wstaje się przywitać.
– Co robiłeś na zewnątrz, tato? – Całuje go w policzek.
– Nie błąkałem się – odpowiada ojciec. Spogląda na Lindę, która zdjęła okulary, ale nie wstała. – Myślałem, że spotykamy się przed wejściem?
– Jestem tu dziesięć minut. – Linda bierze kieliszek z winem. – Stolik był zarezerwowany na pierwszą, tak?
Jamie wyjaśnia, że w Brockley zepsuła się sygnalizacja; musieli dojść pieszo do St John’s i przesiąść się na London Bridge.
– Dobrze, już dobrze – urywa Gerry. – Najważniejsze, że wszyscy są. Świetny wybór restauracji, Nik. Pewnie wcześniej tu byłaś, co?
Nicole podaje mu nazwisko klienta, którego przyprowadziła do The Delaunay w ubiegłym miesiącu; ojciec unosi brwi.
– I jak poszło? – Jedynie Gerry w całej rodzinie kojarzy klienta i tylko on rozmawia z Nicole o sprawach zawodowych: spotkaniach, prezentacjach, współpracownikach.
– Dobrze – kwituje krótko, bo wie, że nikogo innego ten temat nie zainteresuje. – Opowiem ci może innym razem.
Następuje niezręczna przepychanka, Jamie i Gerry przesuwają się, żeby usiąść obok Lindy; Jamie, jak zawsze uprzejmy, od razu się wycofuje, „Nie, nie, siadaj, tato, w porządku”. Nicole chciałaby, żeby ojciec był obok niej, ale to miejsce zajęła Lucy. Dotyka ramienia Nicole i od razu wymieniają się komplementami:
– Ładnie wyglądasz w tym uczesaniu.
– Jaka śliczna, gdzie kupiłaś?
Nicole ma najzupełniej gdzieś, skąd Lucy wytrzasnęła tę kwiecistą sukienkę – sama nigdy by jej nie włożyła. Ale tak się właśnie witają; rytuał dwóch kobiet, które wkrótce staną się rodziną. Jamie jest z Lucy od zawsze, w każdym razie od studiów; on teraz uczy angielskiego w szkole średniej, ona pracuje w reklamie – często mówi, że zakochała się w swojej pracy, bo dyplom nic jej nie dał.
Kelner przynosi crémant i wodę, przyjmuje zamówienia: butelkę riojy dla panów, gin z tonikiem dla Lucy. Potem wszyscy przeglądają menu i dyskutują, czy brać przystawki czy – jeśli w ogóle – desery. Nicole już zdecydowała, co zamówi – ze względu na kaca wybiera najmniej wyszukaną pozycję: hot dog z frytkami. Gerry pyta: „Zdarza się w ogóle kiedyś, że nie masz kaca?”, wszyscy się śmieją. Zdaniem Nicole on też wygląda trochę jak po dużej bani: zmrużone oczy, suche usta, policzki z popękanymi naczynkami… Czuje tępy niepokój, coś jest nie w porządku.
– Jamie – ponad sztućcami swojej sąsiadki Nicole dotyka dłoni brata – jak wróci kelner, powiesz mi, kogo ci przypomina.
– Który? – Brat ogląda się za siebie.
– Ten wysoki. Przyjmował zamówienie. Myśl o naszym ulubionym filmie.
– Filmie?
– Tak, rysunkowym. Animowanym.
– Filmie animowanym… – Jamie przymyka oczy, gładzi niewidzialną brodę.
– Podpowiadam: tak naprawdę powinien siedzieć w kuchni.
Gerry kręci głową.
– O czym ty mówisz?
– Ja się pogubiłam! – parska śmiechem Lucy.
– Każdy może się przyłączyć. – Nicole cofa rękę. – To nie jakiś wybitnie nasz żart, wystarczy, że oglądaliście ten film.
Ale nikt nie zamierza zgadywać, a gdy rozmowa schodzi na wesele Lucy i Jamiego, ten też rezygnuje. Są z Lucy zaręczeni od lat, ale dopiero teraz planują ślub: koniec października, stodoła w Somerset. Lucy podsuwa przyszłym teściom komórkę, żeby sobie obejrzeli zdjęcia w Internecie: głównie inne pary – całują się na schodach albo patrzą sobie w oczy przed ołtarzem. Jakaś para tańczy na polu, panna młoda przechodzi pod ręką pana młodego; ich niepewne uśmiechy sugerują całkowity brak muzyki.
– Och, czyli praktycznie na wsi? – Linda zatrzymuje się na zdjęciu panny młodej, która unosi suknię, odsłaniając oliwkowe kalosze. – Bardzo romantycznie…
Lucy wyjaśnia, gdzie odbędzie się to uroczyste wydarzenie, Jamie jest jak zawsze potulny, pozbawiony własnego zdania. Siedzi pochylony do przodu, rękawy swetra ma podwinięte, łokcie na stole. Słucha uważnie, czasami przytakuje, potwierdza słowa narzeczonej. Nicole współczuje młodszemu braciszkowi – mierzy prawie metr dziewięćdziesiąt – bo pewnie z Lucy da się już pogadać tylko o ślubie. Próbuje włączyć się do rozmowy – „Będzie otwarty bar?” – ale nie zna się na weselach i całe to planowanie niewiele ją obchodzi. Ojciec milczy wycofany, wzrokiem błądzi po sali, palce opiera na brzegu stołu, jakby zamierzał grać na pianinie. Gdy pojawia się jedzenie, zaciera dłonie.
– No to smacznego, moi drodzy!
Lucy wznosi kieliszek.
– I wszystkiego najlepszego, tak przy okazji – dodaje.
– Wszystkiego najlepszego – odpowiadają, a Nicole potrzebuje chwili, żeby sobie przypomnieć, dla kogo i z jakiej okazji są te życzenia.
Linda dziękuje Lucy i Jamiemu za kwiaty, które przysłali.
– Ciekawie to zrobili, prawda? – mówi Lucy.
– Jak je wkładają przez szparę na listy? Z początku nie mogłam się zorientować, co to, bo przecież nie kwiaty… Tak, piękne, wysłałam Jamiemu zdjęcie. Mam je w kuchni. Wspaniałe.
– No cóż… – Nicole uświadamia sobie własną wtopę, bo nie pamiętała o prezencie. – Nie wiedziałam, kiedy wróciłaś z Hiszpanii, więc… Stawiam lunch.
– Nie ma mowy – protestuje Gerry. – Ja zapłacę, panienko.
– Czemu? Ja wybrałam restaurację, ja mam pieniądze i ja stawiam lunch. – Uśmiecha się do niego słodko przez stół. – Spokojnie, jeszcze będziesz fundował nieraz.
– Dziękuję, Nicole – mówi krótko Linda, wygładzając serwetkę na kolanach. – Wspaniała restauracja. Rozpieszczacie mnie, naprawdę.
Nicole wkłada do ust długą cienką frytkę. Ta propozycja, ten spontaniczny gest, poprawiła jej nastrój, poczuła się odrobinę swobodniej. Może za chwilę zamówi kieliszek wina? Crémant wszedł bardzo dobrze.
– To co porabiałeś dziś rano? – zwraca się do ojca.
– Słucham?
– Rano. Co robiłeś?
– Niewiele. – Ojciec odkłada sztućce i podnosi kieliszek z trunkiem. – Pooglądałem trochę telewizję, „Sunday Brunch” show; wiesz, ten gość, który kiedyś robił „Soccer AM”…
– Ale mama chyba mówiła… – Nicole patrzy na Lindę. – To czemu nie przyszliście razem?
Gerry peszy się nagle, drapie się w czoło.
– Uch – mamrocze pod nosem, ale na tyle głośno, że wszyscy słyszą. – Dobra. Robimy to teraz?
– Co? – nie rozumie Nicole.
– Wygląda na to, że tak… – Linda wzdycha.
– Jezu, co się dzieje? Co „robimy”?
Gerry otwiera szeroko oczy i rozchyla usta, jakby chciał coś powiedzieć. Zamyka. Znowu otwiera.
– Co jest? – Jamie śmieje się nerwowo.
Na moment wszyscy przestają jeść, sztućce zawisają w powietrzu. Nicole odkłada hot doga, wyciera serwetką czubki palców; odnosi wrażenie, że przeniosła się w tamto marcowe popołudnie, gdy matka dzwoniła ze szpitala. Nicole była w biurze, właśnie miała iść na spotkanie, ale irytacja z powodu nagłego telefonu zniknęła, gdy Linda powiedziała: „Słuchaj, wszystko w porządku, ale…”. „Myśleli, że to poważna niestrawność”, wyjaśniła, „ale okazało się, że Gerry przeszedł tak jakby zawał”. „Jakby”, pomyślała Nicole. W ogóle co to za „jakby”? Teraz, tak jak wtedy, jej serce nagle przyspieszyło.
– Nie da się tego łatwo powiedzieć – podejmuje Gerry ze wzrokiem utkwionym w Lindzie. – Wasza matka i ja jesteśmy… No… Jesteśmy…
– W separacji – kończy za niego Linda. I dodaje, na wypadek gdyby ktoś nie zrozumiał: – Czyli to znaczy: rozstaliśmy się.
Coś się dzieje z bębenkami Nicole, głuchnie na chwilę, jak po zanurzeniu w basenie.
Jamie parska śmiechem, patrzy to na matkę, to na ojca.
– Żartujecie, prawda?
– Nie rozwodzimy się. – Gerry kładzie całą dłoń na obrusie.
– Tak, nie w tej chwili, ale…
– Ale tak. Wasza matka i ja żyjemy trochę osobno. Jesteśmy, tak jak powiedziała… w separacji.
Lucy podnosi dłoń do ust, nic nie mówi. Restauracja jakoś się skurczyła, Nicole nie wie, gdzie patrzeć. Spogląda na Jamiego, jego oczy są jeszcze bardziej zmrużone, podejrzliwe.
– Serio? – wydusza z siebie. – To nie żart?
– Przykro mi, kochanie. – Linda kręci głową.
– Skąd taka decyzja? – odzywa się Nicole. – Co się stało?
– Nic się nie stało. Po prostu… Zdaliśmy sobie sprawę, że… No cóż, nie dajemy sobie szczęścia. Można tak powiedzieć, prawda, Gerry?
– Tak, myślę, że tak – potwierdza ojciec, patrząc w talerz z takim skupieniem, jakby rozwiązywał zagadkę sznycla.
Nicole wypuszcza powietrze, przykłada dłoń do brzucha.
– Niedobrze mi – mruczy niewyraźnie.
– Myślałem, że coś znowu z twoim sercem – zwraca się do ojca Jamie.
Gerry się śmieje.
– Nie, nie… Pod tym względem czuję się całkiem dobrze. Niełatwo mnie wykończyć. – Stuka się w skroń.
– Ja pierdolę – rzuca Nicole.
– Nie przeklinaj – reaguje Linda.
– Ale mieszkacie razem? – dopytuje Jamie. – Tyle że… no, przez jakiś czas zajmujecie oddzielne sypialnie, tak? – Kiwa głową, kiedy to mówi. Nicole spostrzega, że ona też kiwa głową; dwa kiwające pieski na desce rozdzielczej samochodu.
– Nie do końca – odpowiada Linda; tylko ona wciąż je, w każdym razie takie sprawia wrażenie, bo wbija widelec w rybę. – Tata przeniósł się do mieszkania.
– Gdzie?
– Na Camberwell.
– Wujka Kenny’ego?
– Kenny nie jest właścicielem mieszkania, Nicole – przypomina Linda. – Wynajmuje je od nas. I powiedzmy sobie szczerze: od dość dawna korzystał z wyjątkowo dobrej oferty.
– Mieszkasz z Kennym? – dziwi się Jamie.
– Nie, oczywiście, że nie, to kawalerka. Kenny’ego już tam nie ma. Wyprowadził się.
– Dobry Boże.
– Kiedy?
– W styczniu.
– Jesteś tam od stycznia?
– Nie, to Kenny wyprowadził się w styczniu. Ja wprowadziłem się tam w zeszłym miesiącu. W lutym.
– Dobry Boże – powtarza Nicole. Z jakiegoś powodu widok zapuszczonej, dziecinnej twarzy wujka Kenny’ego wydaje jej się w tym wszystkim najbardziej tragiczny. Pali ją w gardle. – To gdzie on teraz mieszka?
– Kenny? – upewnia się Gerry. – Z Ullą, swoją dziewczyną. Chyba tymczasowo. Posłuchaj, nic złego mu się nie dzieje. Uprzedziliśmy go odpowiednio wcześniej.
– Aha, czyli Kenny wiedział. Komu jeszcze powiedzieliście?
– Nikomu.
– Michelle i Fredowi – wtrąca się Linda. – Ja zwierzyłam się Michelle, ona przekazała tę informację Fredowi. Nikt inny nie wie.
– Dlaczego teraz? – drąży Jamie.
– Dlaczego właśnie teraz o tym mówimy?
– Nie, dlaczego robicie to właśnie teraz? Na pewno wiecie, że większość ludzi rozstaje się w okolicy czterdziestki, tuż po pięćdziesiątce. Bez urazy, ale ile wy macie lat? Czy to naprawdę warte zachodu?
– Zachodu? – śmieje się Linda. – Skarbie, myślę, że mamy przed sobą jeszcze ze trzydzieści lat życia, a może więcej! Mam dopiero pięćdziesiąt osiem.
Nicole składa ręce, odchyla się na krześle, zwraca w stronę matki.
– A więc to twoja decyzja.
Linda nie patrzy na nią.
– Podjęliśmy ją razem.
– O, serio? Ciekawe. Dla mnie wygląda to tak, że w zasadzie wyrzuciłaś tatę z domu.
– Nieprawda. Gerry…?
– Matka ma rację.
– Nie broń jej, tato.
– To była wspólna decyzja – upiera się Linda. – Rozmawialiśmy o tym od dawna.
– Jak dawna?
Gerry mruży oczy i marszczy brwi.
– Nie wydaje mi się… Nie sądzę, żebyście musieli znać szczegóły… Są w tej chwili nieistotne.
– Jasne. Ale postanowiliście być osobno w styczniu tego roku, w styczniu w zeszłym roku czy w ogóle knuliście to od…
– Niczego nie knuliśmy – przerywa Linda. – Co więcej, skoro już musisz wiedzieć, próbowaliśmy po drodze różnych rzeczy.
– Zgadza się – przytakuje Gerry. – Byliśmy nawet na terapii dla par. Idę o zakład, że tego się po nas nie spodziewaliście! – dodaje niby żartem, ale nikt się nie śmieje.
– Byliście na terapii? – powtarza Jamie z takim niedowierzaniem, jakby chodziło o wycieczkę do Korei Północnej.
– Niezbyt długo – potwierdza Linda.
– Tak, to nie dla nas – przyznaje szybko Gerry. – A jednak… Myślę, że te kilka sesji odrobinę, chociaż trochę… pomogło. – Spogląda na żonę błagalnym wzrokiem. – Mam rację?
– O, na pewno – reaguje Nicole. – Brawo dla terapeuty, moim zdaniem świetna robota.
– Niepotrzebny sarkazm, Nik.
– Przepraszam, ale nie bardzo wyczuwam, jakiej reakcji się po nas spodziewacie. Informujecie nas o czymś takim w jebanej restauracji. No halo?
– Nie przeklinaj.
– Muszę to powiedzieć – odzywa się cicho Jamie, wpatrzony w stół. – Jak najbardziej szanuję waszą decyzję, ale… To trochę dziwne, że zdecydowaliście się przekazać nam to tutaj. W tej chwili.
– Nie planowaliśmy mówić wam tego tutaj – zapewnia Linda.
– Tak wynikło po tym, o co zapytała Nicole... – dodaje Gerry.
– Aha, więc teraz to moja wina?
– Nie, nie to miałem na myśli… Nikt nie twierdzi, że twoja… Słuchajcie, rozumiemy, że to niezbyt odpowiednie miejsce na takie rozmowy. Ale dużo o tym dyskutowaliśmy i zastanawialiśmy się, jak najlepiej byłoby powiedzieć wam obydwojgu, a potem wypadł ten obiad i… Chcieliśmy wam pokazać, że… że u nas w porządku.
– I dlatego przyjechaliście osobno.
– Po prostu tata się spóźnił.
– Myślałem, że spotkamy się na zewnątrz – odpala Gerry, po raz pierwszy napiętym głosem. Uszy mu czerwienieją, Nicole dostrzega wilgoć pod pachami jego koszuli.
Zapada męcząca cisza, w końcu przerywa ją Linda:
– To i tak bez znaczenia. – W końcu odkłada sztućce, strzepuje z obrusu niewidzialne okruchy. – Wszyscy tu są dorośli, prawda? Wytykasz nam, że jesteśmy starzy. A ile wy macie lat? Przestaliście być dziećmi, oboje skończyliście trzydziestkę. Separacje po prostu się zdarzają.
Gerry znów kiwa głową.
– Słuchajcie, ja i wasza matka dużo rozmawialiśmy. – Zaciska dłonie. – Chcieliśmy wam pokazać, że nie wszystko musi się zmienić. Nadal możemy być wobec siebie… – szuka dobrego słowa – uprzejmi.
– Uprzejmi? – reaguje ostro Nicole. – Czy ty właśnie powiedziałeś „uprzejmi”? Doskonale. Nie, no świetnie. Cudownie. Cieszę się, że umiecie być dla siebie uprzejmi. Jamie i ja myśleliśmy, że się kochacie, a wy…
– Bo się kochamy – wchodzi jej w słowo Gerry.
– To skomplikowane – dodaje Linda. – Ale tak, oczywiście, że tak. Oczywiście.
– Dobra. – Nicole odsuwa krzesło i wstaje, serwetka spada na podłogę.
– Dokąd idziesz? – pyta Gerry.
– Och, przepraszam, a co, będzie coś jeszcze? Bo myślałam, że skończyliśmy. Nie? – Patrzy na brata, który wciąż gapi się w stół; uszy Jamiego też są czerwone. – Idziesz, Jay? – pyta, ale on nie odpowiada. Ktoś wyciąga rękę, chwyta ją za nadgarstek. Nicole musi spojrzeć, żeby się upewnić, czyja to dłoń, podnosi wzrok: Lucy spogląda na nią wilgotnymi oczami. Lucy! Nicole zapomniała o jej istnieniu. Jakie to upokarzające. Jakie przykre. Nie dość, że odbyli tę rozmowę w miejscu publicznym, to w dodatku przy świadkach. Nicole odsuwa rękę, zdejmuje pasek torebki z oparcia krzesła.
– Nik – odzywa się Gerry. – Daj spokój…
Ale ona chce już tylko jednego: wyjść. Szybko przechodzi przez restaurację, jej twarz, całe jej ciało płoną. Mija chudego, rudego kelnera, który wygląda jak chłopak z Ratatuja, mija eleganckiego maître d’ i szatniarza – podnoszą głowę, obserwują jej marsz. Gdy wkracza w chłodne, chmurne popołudnie, idzie dalej, zamaszyście, twardo, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Kieruje się w górę Strandu, pod rusztowaniami, obok teatrów, hoteli i drzwi, pod którymi leżą śpiwory. Przecina Trafalgar Square, zostawiając w tyle turystów, kelnerów i gołębie, mijając przerażających mężczyzn – lewitują w plastikowych maskach i pelerynach z kapturami. Idzie dalej, stanowczo, lecz bez celu. Wchodzi do Soho, na Oxford Street, Tottenham Court Road, nie czuje nic i czuje wszystko jednocześnie. Musi spalić tę wrzącą, bezużyteczną energię, która w niej buzuje.
*
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz