Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
74 osoby interesują się tą książką
Błyskotliwa i zabawna powieść o przyjaźni, miłości, Irlandii w chaosie i dziewczynie, która próbuje zapanować nad swoim życiem.
Rachel jest studentką i pracuje w księgarni. Kiedy poznaje Jamesa, zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia. Pełen energii James, którego wszyscy podejrzewają, że jest gejem, wkrótce proponuje Rachel wspólne mieszkanie. Tak zaczyna się przyjaźń, która na zawsze ich odmieni. Razem szlajają się po ulicach Cork, próbują wieść swobodne życie, mimo że zewsząd napływają niepokojące informacje o widmie gospodarczego krachu.
Gdy jakiś czas później Rachel zaczyna się podkochiwać w żonatym profesorze, Fredzie Byrnie, James pomaga jej zorganizować wieczór autorski, aby mogła go uwieść. Jednak nic nie idzie zgodnie z planem… Spotkanie zapoczątkuje misterną sieć intryg i układów, które połączą losy Jamesa, Rachel, Freda oraz jego wpływowej i czarującej żony.
„O’Donoghue wzbogaca dobrze znany motyw dojrzewania o fascynujące moralne komplikacje” – „People”
„Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, co zrobić ze swoim dyplomem z anglistyki; jeśli czekaliście, kiedy w waszym życiu zacznie się etap kupowania dywanów; jeśli kochaliście niewłaściwą osobę, albo właściwą, ale w niewłaściwym momencie… Krótko mówiąc, jeśli byliście kiedyś młodzi, pokochacie Przypadek Rachel tak samo jak ja” – Gabrielle Zevin, autorka bestselleru „Jutro, jutro i znów jutro”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mężczyznom mojego życia.
Ryanowi Farrellowi za to, że kochał mnie wtedy,
Gavinowi Dayowi za to, że kocha mnie teraz,
i mojemu tacie za to, że kocha mnie zawsze.
Nigdy nie planowałam o tym pisać.
Wiem, że dziennikarze mówią tak przez cały czas, ale w moim przypadku to prawda. Prawie każdy z nas ma za sobą jakieś wielkie życiowe doświadczenie, które ma nadzieję pewnego dnia zamienić w książkę. Przysięgam na Boga, że nigdy nie było to moim zamiarem. Proces tworzenia książek został mi objaśniony, gdy miałam dwadzieścia jeden lat, i od tamtego czasu w ogóle nie ciągnęło mnie do tego, by angażować się w to w jakikolwiek sposób.
1
Tak naprawdę o doktorze Byrnie rozmawiałam tylko z Jamesem Devlinem, więc zawsze zakładałam, że jeśli kiedykolwiek wróci do mojego życia, to właśnie przez niego.
Myliłam się. Powrócił przez Toy Show.
The Late Late Toy Show to coroczne irlandzkie wydarzenie telewizyjne, podczas którego małe dzieci robią przegląd najlepszych zabawek roku i doradzają innym dzieciom, co umieścić na listach do Świętego Mikołaja. To wielka sprawa, jeśli jesteś dzieckiem w Irlandii, a jeszcze większa, jeśli jesteś irlandzkim dorosłym mieszkającym za granicą. Trudno to wytłumaczyć osobom z zewnątrz. Co samo w sobie wpływa na atrakcyjność tego wydarzenia. Albo je rozumiesz, albo nie. Albo jesteś jednym z nas, albo nie. Być może dlatego, że tak wiele osób ma się za Irlandczyków, wciąż umieszczamy nasze prywatne żarty na coraz wyższych półkach, byś musiał poprosić pracownika, aby je dla ciebie ściągnął.
Na całym świecie odbywają się grupowe pokazy, podczas których dorośli Irlandczycy kibicują pięciolatkom testującym Polly Pockets w telewizji na żywo. Jestem redaktorką w „The Hibernian Post”, gazecie dla Irlandczyków w Wielkiej Brytanii. Moja praca polega na pisaniu o wydarzeniach wśród emigrantów, a zatem moim zadaniem jest pisanie o Toy Show.
– Jesteś pewna? – pyta. – Nie chcę wysyłać cię na mróz aż do Soho na trzy tygodnie przed Bożym Narodzeniem.
– Żaden problem – zapewniam, owijając się długim szalikiem. Przy okazji smagam się nim po twarzy.
– Nie chcę zabrzmieć jak ta koleżanka – dodaje. – Ale w twoim obecnym stanie...
– Szczerze mówiąc, mam się świetnie.
Głaszczę brzuch, dopiero niedawno rozpoczął się okres względnego spokoju w mojej ciąży. Gwałtowne mdłości i niepewność pierwszych miesięcy sprawiły, że czułam się jak na początkowych etapach długiego rejsu wielorybniczego. W końcu już wcześniej poroniłam. Ale w siódmym miesiącu osiągnęłam swego rodzaju stan zawodzącego szaleństwa oceanu. Nie mogę sobie wyobrazić lądu. Mam wrażenie, że będę w ciąży już na zawsze.
Udaję się do baru w Soho, który na jedną noc stał się przystanią dla osób tęskniących za domem. Kiedyś bywałam na wielu takich wieczorach dla emigrantów, kręcących się wokół referendów i żądań zmian. Bardzo mi zależało. Byłam zaangażowana. Zarabiałam też świetne pieniądze. Angielskie gazety publikowały wiele artykułów na temat irlandzkiej walki o aborcję, a ja byłam jedną z osób, którym zlecono ich napisanie. Przeprowadziłam wywiady z działaczami, ludźmi od Marie Stopes, osobami, które straciły córki lub żony w wyniku skomplikowanego porodu, oraz z lekarzem, który odmówił działania w najlepszym interesie matki. W tamtym momencie bycie irlandzką dziennikarką w Anglii coś znaczyło. Chodziłam na protesty, a potem kończyłam na imprezach. Moja lista kontaktów zapełniła się ludźmi, którym po pijanemu obiecywałam coś, jakąś formę działania, które zupełnie nie leżało w mojej jurysdykcji.
Mój telefon nadal jest ich pełny, cztery lata i aktualizację iPhone’a później. CLARA REPEAL, SIOBHAN REPEAL, ASHLING REPEAL, DONNACHA REPEAL. Nieznajomi dla siebie, ale na krótko połączeni z drzewem genealogicznym ludzi, którzy chcieli tego samego, a teraz, kiedy już to mamy, prawie nic ich nie łączy.
Cieszymy się, że aborcja i małżeństwa homoseksualne są naszym prawem, ale jesteśmy samotni w noce takie jak ta.
Nie ma miejsc siedzących, a w moim obecnym stanie szalejącego oceanu zapominam, że mam teraz prawo do krzesła. Mężczyzna w moim wieku, siedzący wraz z grupą przyjaciół, oferuje mi swoje.
– Nie chcę rozbijać waszego kręgu. – Grupa, tak żywo ciesząca się tym wieczorem, wydaje mi się w większości gejowska. Z uprzejmości dla gejowskich bogów towarzyskich muszę przynajmniej udawać, że nie jestem intruzem pod postacią heteroseksualnej kobiety. Oczywiste jest, że chcę z nimi usiąść.
Chłopak kręci głową i delikatnie prowadzi mnie na swoje miejsce.
– Nie przejmuj się tym – mówi z dublińskim akcentem. – Jak byśmy wyglądali, gdybyśmy zostawili ciężarną kobietę samą w święta?
– Co by pomyślał Jezusek? – dodaje ktoś inny, a ponieważ wszyscy siedzimy teraz blisko siebie, nie mam innego wyjścia, jak tylko zostać honorowym członkiem grupy.
Przyjmuję tę rolę z wdzięcznością. Dzięki nim czuję się ważna i wyjątkowa, jak Maryja objawiająca się dzieciom z Fatimy.
Rozpoczyna się pierwsza przerwa reklamowa i czuję klepnięcie w nogę.
– Przepraszam. – To jeden z mężczyzn z drugiej strony kręgu, z którym jeszcze nie rozmawiałam. – Mogę tylko spytać...
Nie wyłapuję kolejnych słów. Gospodarz wieczoru wycisza ekran telewizora i włącza głośnik. Leci Cest La Vie zespołu B*Witched, głośność jest o wiele za duża, przez co wszyscy aż podskakują na swoich miejscach. Gospodarz szybko ścisza muzykę i podnosi ręce w przepraszającym geście.
Kieruję swoją uwagę z powrotem na chłopaka.
– ...nie wiesz przypadkiem, co się z nim dzieje? – kończy zdanie, którego nie usłyszałam w całości.
Może dlatego, że jestem wśród gejów, a może dlatego, że tak często jestem pytana o mojego najlepszego przyjaciela. Może to przez ciążę. Ale naprawdę sądziłam, że pyta o Jamesa Devlina. To jest właśnie takie miejsce, w którym normalnie zostałabym zapytana o Jamesa. Jeśli chodzi o sławę, zajmuje on zabawne miejsce na diagramie Venna: sławny w Irlandii, sławny wśród gejów, sławny w mediach społecznościowych, ale nie tak naprawdę sławny. Na tyle sławny, że gdyby był tu dziś wieczorem, ludzie robiliby sobie z nim zdjęcia, ale nie pytaliby go o autografy. Na tyle sławny, że gdy jest jednym z pięciu scenarzystów filmu, jedna z krajowych gazet publikuje nagłówek mówiący o „hollywoodzkim filmie napisanym przez miejscowego z Cork”.
– Nowy Jork – odpowiadam z dumą. – Naprawdę dobrze mu idzie, wiesz, i to nie tylko na Instagramie. Pisze skrypty dla jednego z talk-show.
Chłopak patrzy na mnie pustym wzrokiem, więc wymieniam nazwę programu. Kolejne puste spojrzenie.
Marszczy brwi.
– Byłaś u niego na seminarium na trzecim roku, prawda? – mówi. – U doktora Byrne’a? Na literaturze epoki wiktoriańskiej?
– Doktora Byrne’a – powtarzam i na sekundę mózg mi się zawiesza. To jak przerwa w dostawie prądu. Tysiące świateł w budynku mieszkalnym gaśnie jednocześnie.
– Nie chodziłaś ze mną czasem na UCC? Dałbym sobie rękę uciąć – mówi powoli. – Byliśmy razem w jednej grupie. Zajęcia Freda Byrne’a.
– Tak – odpowiadam i pomimo szoku po usłyszeniu tego nazwiska jestem świadoma tego, co mówi moja mina.
Wygładzam swój wyraz twarzy, ale jest już za późno. Muszę coś wyjaśnić temu nieznajomemu, ale od czego mam zacząć? Jak mógłbyś zrozumieć rok na Shandon Street, jeśli cię tam z nami nie było, jeśli tego nie przeżyłeś?
– Słuchaj, nie chciałem... – zaczyna, gdy dociera do niego, że popełnił gdzieś błąd, ale nie ma pojęcia, gdzie i jak to naprawić. – Po prostu pomyślałem, że byłaś jedną z jego ulubienic, albo tak mi się wydawało, i może coś wiesz.
– Co wiem? – pytam. Jak mogę subtelnie poinformować tego nieznajomego, że nie uprawiałam seksu z doktorem Byrne’em pomimo popularnego w tamtym czasie mitu krążącego po Cork?
– Jest w śpiączce – informuje i szybko ciągnie dalej: – Dostał jakiejś szalonej choroby mózgu i teraz jest w śpiączce.
Bycie w ciąży sprawia, że odczuwam swoje ciało warstwowo – skóra, płaszcz, rdzeń – i wszystko to dudni jednocześnie, gdy myślę o doktorze Byrnie. Wielkim, dziwnym doktorze Byrnie, miłośniku francuskiego wina i wymyślnych małych ciasteczek. Przynosił nam z angielskiego targu portugalskie tarty, jeszcze ciepłe. Ten głęboki żółty smak, piegi poczerniałego cukru na wierzchu.
Muzyka wylewa się z głośnika, aby poinformować nas, że przerwa reklamowa dobiegła końca, powraca Toy Show, a mały chłopiec z Wicklow jeździ w kółko na swoim rowerku.
Muszę zadzwonić do Jamesa.