Przypadek Rachel - Caroline O’Donoghue - ebook
NOWOŚĆ

Przypadek Rachel ebook

Caroline O’Donoghue

4,0

74 osoby interesują się tą książką

Opis

Błyskotliwa i zabawna powieść o przyjaźni, miłości, Irlandii w chaosie i dziewczynie, która próbuje zapanować nad swoim życiem. 

Rachel jest studentką i pracuje w księgarni. Kiedy poznaje Jamesa, zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia. Pełen energii James, którego wszyscy podejrzewają, że jest gejem, wkrótce proponuje Rachel wspólne mieszkanie. Tak zaczyna się przyjaźń, która na zawsze ich odmieni. Razem szlajają się po ulicach Cork, próbują wieść swobodne życie, mimo że zewsząd napływają niepokojące informacje o widmie gospodarczego krachu. 

Gdy jakiś czas później Rachel zaczyna się podkochiwać w żonatym profesorze, Fredzie Byrnie, James pomaga jej zorganizować wieczór autorski, aby mogła go uwieść. Jednak nic nie idzie zgodnie z planem…  Spotkanie zapoczątkuje misterną sieć intryg i układów, które połączą losy Jamesa, Rachel, Freda oraz jego wpływowej i czarującej żony. 

 

„O’Donoghue wzbogaca dobrze znany motyw dojrzewania o fascynujące moralne komplikacje” – „People”

„Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, co zrobić ze swoim dyplomem z anglistyki; jeśli czekaliście, kiedy w waszym życiu zacznie się etap kupowania dywanów; jeśli kochaliście niewłaściwą osobę, albo właściwą, ale w niewłaściwym momencie… Krótko mówiąc, jeśli byliście kiedyś młodzi, pokochacie Przypadek Rachel tak samo jak ja” – Gabrielle Zevin, autorka bestselleru „Jutro, jutro i znów jutro”. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 390

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: The Ra­chel In­ci­dent
Co­py­ri­ght © Ca­ro­line O’Do­no­ghue 2023 „The Fa­mine Road” © Eavan Bo­land from New Col­lec­ted Po­ems (Car­ca­net Press) Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2025 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Iga Wi­śniew­ska, 2025
Re­dak­torka ini­cju­jąca: Pau­lina Sur­niak
Re­dak­to­rzy pro­wa­dzący: Bo­gu­mił Twar­dow­ski, Zu­zanna Soł­ty­siak
Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Marta Szczu­row­ska
Re­dak­cja: Pa­tryk Biał­czak
Ko­rekta: Anna Gą­dek, Da­mian Paw­łow­ski
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny i ła­ma­nie: Grze­gorz Ka­li­siak
Pro­jekt okładki ory­gi­nal­nej: FA­VO­RIT­BU­ERO, Mün­chen
Gra­fika: © Lori Mehta Art
Ad­ap­ta­cja okładki i strony ty­tu­łowe: Magda Bloch
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-68370-47-8
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Męż­czy­znom mo­jego ży­cia.

Ry­anowi Far­rel­lowi za to, że ko­chał mnie wtedy,

Ga­vi­nowi Day­owi za to, że ko­cha mnie te­raz,

i mo­jemu ta­cie za to, że ko­cha mnie za­wsze.

Ni­gdy nie pla­no­wa­łam o tym pi­sać.

Wiem, że dzien­ni­ka­rze mó­wią tak przez cały czas, ale w moim przy­padku to prawda. Pra­wie każdy z nas ma za sobą ja­kieś wiel­kie ży­ciowe do­świad­cze­nie, które ma na­dzieję pew­nego dnia za­mie­nić w książkę. Przy­się­gam na Boga, że ni­gdy nie było to moim za­mia­rem. Pro­ces two­rze­nia ksią­żek zo­stał mi ob­ja­śniony, gdy mia­łam dwa­dzie­ścia je­den lat, i od tam­tego czasu w ogóle nie cią­gnęło mnie do tego, by an­ga­żo­wać się w to w ja­ki­kol­wiek spo­sób.

1

Tak na­prawdę o dok­to­rze Byr­nie roz­ma­wia­łam tylko z Ja­me­sem De­vli­nem, więc za­wsze za­kła­da­łam, że je­śli kie­dy­kol­wiek wróci do mo­jego ży­cia, to wła­śnie przez niego.

My­li­łam się. Po­wró­cił przez Toy Show.

The Late Late Toy Show to co­roczne ir­landz­kie wy­da­rze­nie te­le­wi­zyjne, pod­czas któ­rego małe dzieci ro­bią prze­gląd naj­lep­szych za­ba­wek roku i do­ra­dzają in­nym dzie­ciom, co umie­ścić na li­stach do Świę­tego Mi­ko­łaja. To wielka sprawa, je­śli je­steś dziec­kiem w Ir­lan­dii, a jesz­cze więk­sza, je­śli je­steś ir­landz­kim do­ro­słym miesz­ka­ją­cym za gra­nicą. Trudno to wy­tłu­ma­czyć oso­bom z ze­wnątrz. Co samo w so­bie wpływa na atrak­cyj­ność tego wy­da­rze­nia. Albo je ro­zu­miesz, albo nie. Albo je­steś jed­nym z nas, albo nie. Być może dla­tego, że tak wiele osób ma się za Ir­land­czy­ków, wciąż umiesz­czamy na­sze pry­watne żarty na co­raz wyż­szych pół­kach, byś mu­siał po­pro­sić pra­cow­nika, aby je dla cie­bie ścią­gnął.

Na ca­łym świe­cie od­by­wają się gru­powe po­kazy, pod­czas któ­rych do­ro­śli Ir­land­czycy ki­bi­cują pię­cio­lat­kom te­stu­ją­cym Polly Po­ckets w te­le­wi­zji na żywo. Je­stem re­dak­torką w „The Hi­ber­nian Post”, ga­ze­cie dla Ir­land­czy­ków w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Moja praca po­lega na pi­sa­niu o wy­da­rze­niach wśród emi­gran­tów, a za­tem moim za­da­niem jest pi­sa­nie o Toy Show.

– Je­steś pewna? – pyta. – Nie chcę wy­sy­łać cię na mróz aż do Soho na trzy ty­go­dnie przed Bo­żym Na­ro­dze­niem.

– Ża­den pro­blem – za­pew­niam, owi­ja­jąc się dłu­gim sza­li­kiem. Przy oka­zji sma­gam się nim po twa­rzy.

– Nie chcę za­brzmieć jak ta ko­le­żanka – do­daje. – Ale w twoim obec­nym sta­nie...

– Szcze­rze mó­wiąc, mam się świet­nie.

Głasz­czę brzuch, do­piero nie­dawno roz­po­czął się okres względ­nego spo­koju w mo­jej ciąży. Gwał­towne mdło­ści i nie­pew­ność pierw­szych mie­sięcy spra­wiły, że czu­łam się jak na po­cząt­ko­wych eta­pach dłu­giego rejsu wie­lo­ryb­ni­czego. W końcu już wcze­śniej po­ro­ni­łam. Ale w siód­mym mie­siącu osią­gnę­łam swego ro­dzaju stan za­wo­dzą­cego sza­leń­stwa oce­anu. Nie mogę so­bie wy­obra­zić lądu. Mam wra­że­nie, że będę w ciąży już na za­wsze.

Udaję się do baru w Soho, który na jedną noc stał się przy­sta­nią dla osób tę­sk­nią­cych za do­mem. Kie­dyś by­wa­łam na wielu ta­kich wie­czo­rach dla emi­gran­tów, krę­cą­cych się wo­kół re­fe­ren­dów i żą­dań zmian. Bar­dzo mi za­le­żało. By­łam za­an­ga­żo­wana. Za­ra­bia­łam też świetne pie­nią­dze. An­giel­skie ga­zety pu­bli­ko­wały wiele ar­ty­ku­łów na te­mat ir­landz­kiej walki o abor­cję, a ja by­łam jedną z osób, któ­rym zle­cono ich na­pi­sa­nie. Prze­pro­wa­dzi­łam wy­wiady z dzia­ła­czami, ludźmi od Ma­rie Sto­pes, oso­bami, które stra­ciły córki lub żony w wy­niku skom­pli­ko­wa­nego po­rodu, oraz z le­ka­rzem, który od­mó­wił dzia­ła­nia w naj­lep­szym in­te­re­sie matki. W tam­tym mo­men­cie by­cie ir­landzką dzien­ni­karką w An­glii coś zna­czyło. Cho­dzi­łam na pro­te­sty, a po­tem koń­czy­łam na im­pre­zach. Moja li­sta kon­tak­tów za­peł­niła się ludźmi, któ­rym po pi­ja­nemu obie­cy­wa­łam coś, ja­kąś formę dzia­ła­nia, które zu­peł­nie nie le­żało w mo­jej ju­rys­dyk­cji.

Mój te­le­fon na­dal jest ich pełny, cztery lata i ak­tu­ali­za­cję iPhone’a póź­niej. CLARA RE­PEAL, SIO­BHAN RE­PEAL, ASH­LING RE­PEAL, DON­NA­CHA RE­PEAL. Nie­zna­jomi dla sie­bie, ale na krótko po­łą­czeni z drze­wem ge­ne­alo­gicz­nym lu­dzi, któ­rzy chcieli tego sa­mego, a te­raz, kiedy już to mamy, pra­wie nic ich nie łą­czy.

Cie­szymy się, że abor­cja i mał­żeń­stwa ho­mo­sek­su­alne są na­szym pra­wem, ale je­ste­śmy sa­motni w noce ta­kie jak ta.

Nie ma miejsc sie­dzą­cych, a w moim obec­nym sta­nie sza­le­ją­cego oce­anu za­po­mi­nam, że mam te­raz prawo do krze­sła. Męż­czy­zna w moim wieku, sie­dzący wraz z grupą przy­ja­ciół, ofe­ruje mi swoje.

– Nie chcę roz­bi­jać wa­szego kręgu. – Grupa, tak żywo cie­sząca się tym wie­czo­rem, wy­daje mi się w więk­szo­ści ge­jow­ska. Z uprzej­mo­ści dla ge­jow­skich bo­gów to­wa­rzy­skich mu­szę przy­naj­mniej uda­wać, że nie je­stem in­tru­zem pod po­sta­cią he­te­ro­sek­su­al­nej ko­biety. Oczy­wi­ste jest, że chcę z nimi usiąść.

Chło­pak kręci głową i de­li­kat­nie pro­wa­dzi mnie na swoje miej­sce.

– Nie przej­muj się tym – mówi z du­bliń­skim ak­cen­tem. – Jak by­śmy wy­glą­dali, gdy­by­śmy zo­sta­wili cię­żarną ko­bietę samą w święta?

– Co by po­my­ślał Je­zu­sek? – do­daje ktoś inny, a po­nie­waż wszy­scy sie­dzimy te­raz bli­sko sie­bie, nie mam in­nego wyj­ścia, jak tylko zo­stać ho­no­ro­wym człon­kiem grupy.

Przyj­muję tę rolę z wdzięcz­no­ścią. Dzięki nim czuję się ważna i wy­jąt­kowa, jak Ma­ryja ob­ja­wia­jąca się dzie­ciom z Fa­timy.

Roz­po­czyna się pierw­sza prze­rwa re­kla­mowa i czuję klep­nię­cie w nogę.

– Prze­pra­szam. – To je­den z męż­czyzn z dru­giej strony kręgu, z któ­rym jesz­cze nie roz­ma­wia­łam. – Mogę tylko spy­tać...

Nie wy­ła­puję ko­lej­nych słów. Go­spo­darz wie­czoru wy­ci­sza ekran te­le­wi­zora i włą­cza gło­śnik. Leci Cest La Vie ze­społu B*Wit­ched, gło­śność jest o wiele za duża, przez co wszy­scy aż pod­ska­kują na swo­ich miej­scach. Go­spo­darz szybko ści­sza mu­zykę i pod­nosi ręce w prze­pra­sza­ją­cym ge­ście.

Kie­ruję swoją uwagę z po­wro­tem na chło­paka.

– ...nie wiesz przy­pad­kiem, co się z nim dzieje? – koń­czy zda­nie, któ­rego nie usły­sza­łam w ca­ło­ści.

Może dla­tego, że je­stem wśród ge­jów, a może dla­tego, że tak czę­sto je­stem py­tana o mo­jego naj­lep­szego przy­ja­ciela. Może to przez ciążę. Ale na­prawdę są­dzi­łam, że pyta o Ja­mesa De­vlina. To jest wła­śnie ta­kie miej­sce, w któ­rym nor­mal­nie zo­sta­ła­bym za­py­tana o Ja­mesa. Je­śli cho­dzi o sławę, zaj­muje on za­bawne miej­sce na dia­gra­mie Venna: sławny w Ir­lan­dii, sławny wśród ge­jów, sławny w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, ale nie tak na­prawdę sławny. Na tyle sławny, że gdyby był tu dziś wie­czo­rem, lu­dzie ro­bi­liby so­bie z nim zdję­cia, ale nie py­ta­liby go o au­to­grafy. Na tyle sławny, że gdy jest jed­nym z pię­ciu sce­na­rzy­stów filmu, jedna z kra­jo­wych ga­zet pu­bli­kuje na­głó­wek mó­wiący o „hol­ly­wo­odz­kim fil­mie na­pi­sa­nym przez miej­sco­wego z Cork”.

– Nowy Jork – od­po­wia­dam z dumą. – Na­prawdę do­brze mu idzie, wiesz, i to nie tylko na In­sta­gra­mie. Pi­sze skrypty dla jed­nego z talk-show.

Chło­pak pa­trzy na mnie pu­stym wzro­kiem, więc wy­mie­niam na­zwę pro­gramu. Ko­lejne pu­ste spoj­rze­nie.

Marsz­czy brwi.

– By­łaś u niego na se­mi­na­rium na trze­cim roku, prawda? – mówi. – U dok­tora Byrne’a? Na li­te­ra­tu­rze epoki wik­to­riań­skiej?

– Dok­tora Byrne’a – po­wta­rzam i na se­kundę mózg mi się za­wie­sza. To jak prze­rwa w do­sta­wie prądu. Ty­siące świa­teł w bu­dynku miesz­kal­nym ga­śnie jed­no­cze­śnie.

– Nie cho­dzi­łaś ze mną cza­sem na UCC? Dał­bym so­bie rękę uciąć – mówi po­woli. – By­li­śmy ra­zem w jed­nej gru­pie. Za­ję­cia Freda Byrne’a.

– Tak – od­po­wia­dam i po­mimo szoku po usły­sze­niu tego na­zwi­ska je­stem świa­doma tego, co mówi moja mina.

Wy­gła­dzam swój wy­raz twa­rzy, ale jest już za późno. Mu­szę coś wy­ja­śnić temu nie­zna­jo­memu, ale od czego mam za­cząć? Jak mógł­byś zro­zu­mieć rok na Shan­don Street, je­śli cię tam z nami nie było, je­śli tego nie prze­ży­łeś?

– Słu­chaj, nie chcia­łem... – za­czyna, gdy do­ciera do niego, że po­peł­nił gdzieś błąd, ale nie ma po­ję­cia, gdzie i jak to na­pra­wić. – Po pro­stu po­my­śla­łem, że by­łaś jedną z jego ulu­bie­nic, albo tak mi się wy­da­wało, i może coś wiesz.

– Co wiem? – py­tam. Jak mogę sub­tel­nie po­in­for­mo­wać tego nie­zna­jo­mego, że nie upra­wia­łam seksu z dok­to­rem Byrne’em po­mimo po­pu­lar­nego w tam­tym cza­sie mitu krą­żą­cego po Cork?

– Jest w śpiączce – in­for­muje i szybko cią­gnie da­lej: – Do­stał ja­kiejś sza­lo­nej cho­roby mó­zgu i te­raz jest w śpiączce.

By­cie w ciąży spra­wia, że od­czu­wam swoje ciało war­stwowo – skóra, płaszcz, rdzeń – i wszystko to dudni jed­no­cze­śnie, gdy my­ślę o dok­to­rze Byr­nie. Wiel­kim, dziw­nym dok­to­rze Byr­nie, mi­ło­śniku fran­cu­skiego wina i wy­myśl­nych ma­łych cia­ste­czek. Przy­no­sił nam z an­giel­skiego targu por­tu­gal­skie tarty, jesz­cze cie­płe. Ten głę­boki żółty smak, piegi po­czer­nia­łego cu­kru na wierz­chu.

Mu­zyka wy­lewa się z gło­śnika, aby po­in­for­mo­wać nas, że prze­rwa re­kla­mowa do­bie­gła końca, po­wraca Toy Show, a mały chło­piec z Wic­klow jeź­dzi w kółko na swoim ro­werku.

Mu­szę za­dzwo­nić do Ja­mesa.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki