Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tam, gdzie ludzka wiedza stawia bariery, dzika natura rozsiewa cuda.
W spowitych mrokiem lasach Alaski dzika natura rządzi się własnymi prawami. Manipuluje z rozmysłem i przynosi nie tylko śmiech, lecz również łzy. Zaskakuje cudami, majestatycznymi widokami i splata drogi nieznajomych, mając w tym swój ukryty cel.
Aistis – mężczyzna o wilczym wnętrzu. Sierota i podrzutek. Samotnik z coraz słabiej bijącym sercem. Krążą o nim tajemnicze historie związane z rękawiczkami, których nigdy nie zdejmuje.
Izis – jagodowe tornado! Wyrzuca z siebie słowa z prędkością światła. Z powodu problemów z alkoholem ojciec wysyła ją na Alaskę, żeby uporządkowała swoje życie.
Między bohaterami rodzi się namiętny romans i niecodzienne uczucie. Izis burzy spokój w życiu Aistisa i budzi uśpioną w nim dzikość, skrytą za jego różnobarwnymi tęczówkami. Dzięki niej mężczyzna podejmie walkę o życie.
Wejdź do świata pełnego pożądania, miłości oraz magii. Poznaj tajemnice, które mogą zrujnować nawet najpiękniejsze uczucie. Wsłuchaj się w rytm matki natury, która pozwoli na wielkie tragedie, aby prawdziwa miłość mogła zwyciężyć.
Mroczne lasy Alaski, mieszkający w odosobnieniu mężczyzna i ona - wulkan emocji. Kiedy zbiegają się drogi Izis i Aistisa, efekt może być tylko jeden: gorący romans, który topi lód, odgania ciemność i sprawia, że oboje na nowo rozbudzają w sobie miłość do świata. Odkryj namiętność, tajemnice oraz odrobinę magii ukryte na „Pustkowiach spokoju". Polecam, polecam, polecam! - D. B. Foryś, autorka powieści, m. in. „Mrocznej pokusy"
Dzikie tereny Alaski i rodząca się na jej ziemiach miłość. Historia, która uwodzi, wywołuje uśmiech oraz łamie serce. - Ewa Pirce, autorka
Anna Fobia stworzyła świetną historię. Koniecznie musicie przenieść się na Alaskę, by poznać jej bohaterów i pooddychać mroźnym powietrzem. Na pewno tam wrócę. Polecam! - Agata Bizuk, pisarka
Anna Fobia zabiera nas w pełną emocji podróż na Alaskę i zaprasza na spotkanie z samotnikiem Aistisem, o którym krążą różne opowieści, oraz z wygadaną, mającą własne problemy Izis. Tych dwoje połączy niecodzienne uczucie. W nowej książce autorki „Anaid. Niezwykły zmysł" odnajdujemy nieprzewidywalność natury, magię, tajemnice mające wielką moc oraz pożądanie. Wszystko razem tworzy niezwykłą mieszankę. „Pustkowia spokoju" to przepiękna, bardzo klimatyczna historia, która skradła moje serce. Polecam! - Katarzyna Ewa Górka @katherine_the_bookworm
Anna Fobia - Polska pisarka, która wydaje pod pseudonimem. Od lat mieszka w magicznej i zawsze zielonej Irlandii. W październiku 2019 roku zadebiutowała książką „Anaid. Niezwykły zmysł", która wkrótce doczeka się kontynuacji. Członkini dwóch grup literackich - Ailes oraz Piórem Czarownic, z którymi wydała antologie tematyczne. W wolnych chwilach lubi marzyć, pisać, czytać i planować podróże. „Pustkowia spokoju" - jej druga powieść - sprawiły, że zapragnęła odwiedzić Alaskę, gdzie toczy się akcja książki. Głęboko wierzy, że kiedyś się jej to uda.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 218
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Anna Fobia, 2020Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Aneta Grabowska
Korekta: Aneta Krajewska
Zdjęcie na okładce: © by V.S.Anandhakrishna/Shutterstock
Projekt okładki: Marta Lisowska
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected]
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-8290-127-6
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Epilog
Podziękowania
Dla Kasi i Ali – moich irlandzkich BFF
Największe cuda powstają w największejciszy.
Wilhelm Raabe
Prolog
Drobne płomienie tańczyły w kominku, zamieniając w popiół nie tylko drwa, ale także gorzkie słowa niespełnionej obietnicy. Młoda kobieta przyglądała się temu spektaklowi i zastanawiała, co zrobiła w życiu źle. Otarła z policzków resztki łez i obiecała sobie, że już nigdy nie pokocha. Nie wiedziała jednak, że złamie dane słowo szybciej, niż byłaby to sobie w stanie wyobrazić. Los bowiem miał dla niej inne plany, chciał podarować jej miłość tak piękną i prawdziwą, jakiej nigdy dotąd niedoświadczyła.
Podarła ostatnią kartkę listu od mężczyzny, dla którego poświęciła wszystko, a on zostawił ją i odnalazł szczęście u boku innej kobiety. Wrzuciła podarte kawałki do kominka, a potem przysiadła na miękkiej kanapie, otulając się puszystym kocem zamiast jego ciepłymi ramionami, jak czyniła to wcześniej.
Gdy emocje powoli już opadały, a wraz z nimi wygasał ogień w kominku, usłyszała coś jakby płacz. Wyrywało ją to zletargu.
Szybko rozwarła spuchnięte powieki i nasłuchiwała, czy aby się nieprzesłyszała.
Wyplątała się z koca i na bosaka ruszyła do okna, próbując ominąć skrzypiące stare deski na podłodze – te, które on obiecałnaprawić.
Zerknęła przez szybę, ale w ciemnościach Alaski ciężko było cokolwiek zobaczyć, nie docierały już do niej również żadne dźwięki. Ziewnęła ze zmęczenia i pokręciła z zażenowaniem głową. Pomyślała, że głosy musiały być chyba wytworem jej wyobraźni. Odwróciła się w kierunku wąskiego holu i ruszyła do sypialni. Pragnęła zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Po chwili jednak przystanęła. Znowu to usłyszała i tym razem była już pewna, że to nie mogły być omamy. Głośny płacz mieszał się z wyciem wilków. Zadrżała ze strachu. W panice podbiegła do drewnianej, starej skrzyni stojącej tuż przy drzwiach wejściowych i wyjęła z niej strzelbę, którą sprawdzała codziennie. Dom kobiety był oddalony o kilka kilometrów od najbliższej wioski i musiała się jakoś bronić przed dzikimi zwierzętami.
Włożyła na stopy ciepłe śniegowce ze skóry renifera i w samej koszulce wyszła na drewniane patio. Próbowała dostrzec cokolwiek w spowitym mrokiem lesie. Coś poruszyło się w pobliskich krzakach, a płacz nabrał smutnego tonu, co sprawiło, że pomimo strachu poczuła, że musi działać. Sięgnęła po małą latarkę wiszącą na haku obok schodów i uderzyła nią kilka razy w barierkę, modląc się, aby zadziałała. Wiedziała, że jej chłopak miał wymienić w niej poprzedniego dnia baterie, ale się nie pojawił, wysłał tylko list, oświadczając, żeodchodzi.
Wycie wilków zmieniło się w ciche ujadanie, a potem wwarczenie.
Ile może ich być? – pomyślała, a potem krzyknęła i prawie upadła, gdy światło latarki ją oślepiło. Odgłosy się zbliżały. Czuła, że wilki chcą zaatakować. Wycelowała latarkę w kierunku dochodzących dźwięków i zadrżała, gdy jasność odbiła się w białych ślepiach dwóch potężnych zwierząt. Ostre kły wystawały im z pysków, a nosy marszczyły się przy każdym oddechu. Pod kobietą ugięły się nogi, a lawina strachu wstrząsnęła jej ciałem. Wiedziała jednak, że nie może uciec, bo tuż za wilkami na śniegowej poduszce leżało zmarznięteniemowlę.
Krążąca w żyłach adrenalina dodała jej odwagi. Rzuciła na śnieg latarkę i szybko odbezpieczyła strzelbę. Oddała w niebo jeden strzał. Siła pocisku była tak potężna, że upadła z krzykiem. Wilki ucichły, płacz dziecka również, ale nie spowodowało to, że zwierzęta uciekły. W świetle latarki, na wpół przykrytej śniegiem, zobaczyła dwa cienie zbliżające się w jej kierunku. Próbowała przeczołgać się na łokciach do drzwi, ale bestie były szybsze. Dopadły ją. Przykryła twarz dłońmi, czując zbliżającą sięśmierć.
– Dostanę to, o co niedawno poprosiłam – wyszeptała. – Śmierć. – Załkała.
Ale śmierć nie nadeszła. Poczuła za to zimne nosy na nagiej skórze nóg, a potem na policzkach. Wilki wąchały ją i lizały, ale żaden nie ruszył jej zębami. Zaskoczona odsłoniła twarz i zobaczyła, jak powoli się oddalają. Jeden z nich podniósł pyskiem latarkę i rzucił ją obok dwóch małych stworzeń. Potem zwierzęta zerknęły jej przelotnie w oczy i uciekły w las. Kobieta podniosła się, spojrzała w świetlistą łunę i zobaczyła młodego wilczka wtulonego w niemowlę. W dziecko, którego sama nie mogłaurodzić.
Rozdział 1
Izis
Starszy Eskimos, który siedział obok, szczerzył się do mnie, ukazując brak lewej górnej jedynki. W odpowiedzi posłałam mu sztuczny uśmiech i zsunęłam z czoła futrzanego pingwinka, który służył jako opaska naoczy.
Zadrżałam zzimna.
– Jak wylądujemy, będzie jeszcze zimniej – zauważył i zaczął sięśmiać.
Fuknęłam i przeklęłam pod nosem. Obróciłam się do niego plecami, chociaż zajęło mi to sporo czasu, bo fotele były cholernie niewygodne iciasne.
– Jeśli wylądujemy – stwierdziłam pocichu.
– Co mówiłaś? – zapytał, wychylając się w moimkierunku.
Koleś był najgorszym pasażerem, jakiego kiedykolwiek spotkałam w samolocie. Odsłoniłam opaskę z jednego oka i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, strach zalał całe moje ciało, bo samolotem porządnie wstrząsnęło. Nienawidziłam latać, a to coś, w czym siedzieliśmy, było jedynie kupązłomu.
– Powiedziałam: jak wylądujemy! – ryknęłam i uniosłam się lekko z fotela. Sześć par eskimoskich oczu skierowało się w moją stronę. – Bardziej prawdopodobne, że się tym rozbijemy – stwierdziłamrozhisteryzowana.
Odpowiedziała mi cisza, a potem głośny rechot wszystkich pasażerów. Jako jedynej nie było mi do śmiechu. Zła jak osa skuliłam się na swoim siedzeniu, zakryłam oczy pingwinem i włożyłam w uszy słuchawki. Wsłuchiwałam się w ulubione utwory, które potrafiłam odtwarzać w kółko godzinami. Uciekłam w swój mały świat, do którego tylko ja miałamwstęp.
Jakim cudem Alaska należała do StanówZjednoczonych?
Wysłali mnie na pieprzony koniec świata – pomyślałam, gdy obudziłam się po krótkiej drzemce.Jęknęłam. Ja pierdolę – rozpaczałam, wtulając się w ciasny fotel. Pomimo panującego w samolocie zimna czułam na plecach kropelki potu, bo od kilkunastu godzin nie miałam alkoholu w ustach, a jedyny zapas, jaki posiadałam, to mała piersióweczka, którą przemyciłam w kieszeni kurtki. Zrobiło mi się słabo i poczułam mdłości, ale w samolocie nie było nawet toalety. Nie ma szans, że nasikam do wiaderka albo zwymiotuję do tej różowej, papierowej torebeczki, którą wręczył mi pilot – oceniłam. Musiałam przestać o tym myśleć. Zacisnęłam więc mocniej powieki i udało mi się ponowniezasnąć.
– Panienko, panienko! – Obudziło mnie mocne szarpnięcie za ramię. Ktoś wydzierał się do mojegoucha.
– Spadamy?! – krzyknęłam i podskoczyłam na równenogi.
– Nie, panienko. – Śmiech. – Wylądowaliśmy. – Szczerbaty Eskimos popatrzył na mnie rozbawiony i wskazał na otwarte wyjście z samolotu.
Zerknęłam na nie, a potem obejrzałam się za siebie na puste już wnętrzemaszyny.
– Tak, dziękuję – odpowiedziałam, siląc się na miły ton, aby pozbyć się upierdliwca jaknajszybciej.
– Pomóc panience z bagażem? – spytałuprzejmie.
– Z tym? – prychnęłam, wskazując na małą podręczną walizkę. Gdy przesiadałam się do tego złomu, poinformowano mnie, że nie można mieć ze sobą nic większego. Za duży ciężar na tak mały samolot. Musiałam zostawić cztery duże torby w poczekalni i zapłacić za odesłanie ich do domu. Można rzec, że byłam w czarnej dupie, jeśli chodzi o ubrania, miejsce zresztą też nie napawało optymizmem. Miałam dosłownie jedną parę śniegowców na stopach, do tego ciepłą parkę, a w podręcznym bagażu tylko kilka swetrów, jeansów i może ze trzy komplety bielizny. – Poradzę sobie. – Oburzyłam się i posłałam facetowi sztuczny uśmiech. Szarpnęłam za uchwyt walizki i wyciągnęłam ją spod siedzenia. Zapięłam szczelnie kurtkę i założyłam czapkę. Ruszyłam w stronę wyjścia. – Ja pierdolę! – Zdębiałam. – Co to niby jest? – rzuciłam pytająco w progusamolotu.
– Lotnisko! – krzyknął szczerbaty, machając miręką.
– Lotnisko? – powtórzyłam szeptem i jęknęłam cichutko.
Zeszłam po trzech zardzewiałych stopniach i zadrżałam z zimna. Było chyba z minus pięćdziesiąt stopni, a obiecywali, że będzie „tylko” minus dwadzieścia. Rozejrzałam się dokoła, nie było tam dosłownie nic. Niewielki pług jeździł tam i z powrotem, odśnieżając pas startowy, a w oddali stała jakaś stodoła, która zupełnie nie przypominała prawdziwego budynku lotniska. Wyciągnęłam rączkę walizki i szarpnęłam ją za sobą. Wkurzona ruszyłam w ślad za Eskimosem. Z każdym kolejnym krokiem czułam, jak włoski na mojej twarzyzamarzają.
– Kur… k… k… – Nawet przekląć nie mogłam, bo szczęka zaczęła mi drżeć.
Świetnie, będę się wystawiać na mróz, zamiast depilować. Wszystkie włoski odpadną w kilka sekund – zadrwiłam w myślach. Prawie ze łzami w ochach zerknęłam w bok i się zatrzymałam. Widok ogromnych gór i czystego, błękitnego nieba zaparł mi dech w piersiach. Nigdy wcześniej nie wiedziałam czegoś takpięknego.
– Izis?! Izis?! – Ktoś krzyczał mojeimię.
Spojrzałam przed siebie, ale nie bardzo mogłam dostrzec, kto mnie woła. Ja pierniczę, nawet oczy zaczynały mi zamarzać. Trzeba było wziąć te głupie gogle, które w ostatniej chwili wyciągnęłam z bagażu, bo inaczej nie zmieściłabym ładowarki do laptopa – zganiłam się wduchu.
– Izis! – Nagle znalazłam się w ramionach kobiety mojego wzrostu, za to sporo ode mnie grubszej. – Izis – powtórzyła. – Jak dobrze cię widzieć. Witaj, kochanie.
Starowinka zamknęła mnie w niedźwiedzim uścisku i zaczęła całować po policzku, co było naprawdę obleśne. Skrzywiłam się i lekko jąodepchnęłam.
– Grizzly chyba nie ma z tobą szans, babciu – rzuciłam, pocierając dłońmi oczy.
Roześmiała się, robiąc krok do tyłu, i zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu, jakby mogła cokolwiek dostrzec pod grubą warstwąubrań.
– Masz poczucie humoru po mnie – odpowiedziała, poprawiając swoje długie, siwe włosy w kucyku. – I chyba nie tylko to – dodała, spoglądając na mojątwarz.
– Nie sądzę – burknęłam, a zimno zalewające moje oczy znacznie zelżało.
Mogłam się jej bliżej przyjrzeć. Była… no dobra, była podobna do mnie! Zatkało mnie. Czy tak będę wyglądać w jej wieku? Te same brązowe oczy, oliwkowa cera z prawie czarnymi piegami obsypującymi mały, zadarty nosek. Taka jak ja, mimo starości. W miarę ładna. Ale to, co miała na sobie. O Boże! – krzyknęłam w myślach. Zielone, bawełniane, krótkie spodenki… albo spódnica? Co to, do cholery, było? A na stopach… sandały? Wytrzeszczyłam oczy i zaśmiałam się podnosem.
– No co, ciepło jest, kochana, zbliża się lato. Jest tylko minus dziesięć stopni – powiedziała, poruszając palcami ustóp.
– Okej… – rzuciłam, zaciskając mocniej szalik wokółszyi.
– Daj tę walizkę, na pewno jesteś zmęczona długą podróżą – powiedziała i rozpięła cienką kurtkę, zanim podniosła mój bagaż. – O matko, co ty tam spakowałaś? Po co ci tyle rzeczy? U mnie w szafie znajdziesz pełno ubrań. Możesz sobie pożyczyć – zaproponowała.
Tak, z pewnością zielone spódnicospodnie są tutaj hitem mody – pomyślałam.
– Kiedyś byłam taka chuda jak ty – kontynuowała – ale te wszystkie fast foody i nowości, które do nas dotarły, nie służą wadze i zdrowiu, ale cóż zrobisz, jak to takie pyszne – paplała, niosąc moją walizkę.
Zmierzała do czegoś, co było chyba parkingiem. Stały tam zaledwie trzy stare terenowesamochody.
– Babciu! – krzyknęłam, ruszając za nią. – Babciu, ta walizka ma kółka. Nie musisz jejnieść!
– Aaa… Tak? – Spojrzała na walizkę, obracając ją do góry nogami. – No ma kółka – stwierdziła. – Ale wolę nieść, bo jak się schylam, to coś w krzyżu mnie łupie, nie będę jejpchała.
– Daj. – Pociągnęłam za bagaż. – To ma rączkę. – Kliknęłam guzik i ją wyciągnęłam. – Można ją ciągnąć. Pokażę ci – poinstruowałam, próbując odzyskać swojąwłasność.
– Dam sobie radę. – Wyrwała się i popędziła z walizką w stronę auta. – Jestem stara i może trochę zacofana, ale siły mnie nie opuszczają – fuknęła i jeszcze bardziejprzyśpieszyła.
Była bardziej uparta ode mnie! Pomocy! Co ja tutaj robię? – zastanawiałamsię.
– Rusz się, Izis, benzyna w aucie się spala, a do najbliższej stacji mamydaleko.
– Idę, idę – rzuciłam i pobiegłam w jej kierunku, zastanawiając się, czemu nie zgasiła silnika.
Gdy dotarłam na parking, zauważyłam, że nie tylko silnik auta babcipracował.
Pozostałe dwa też były zapalone, a nikogo nie było wokolicy.
– Czemu nie gasisz silnika? – zapytałam, zamykając za nią bagażnik pick-upa, do którego wrzuciłabagaż.
– A po co? – odpowiedziała, opierając ręce na kolanach i głośnodysząc.
– Dobrze się czujesz? – Popatrzyłam na nią, a ona tylko przytaknęła i zdjęła z siebie kurtkę. Na ten widok zrobiło mi się jeszczezimniej.
– To przez to przeklęte jedzenie. Póki do nas nie dotarło, nie słyszeliśmy tutaj o zawale serca. A teraz… – Pokręciła głową. – Pewnie sama na to zejdę. – Wciągnęła mocno powietrze do płuc i otworzyła mi drzwi od strony pasażera. – Zapraszam.
Podziękowałam kiwnięciem i wskoczyłam nasiedzenie.
Przyjemna fala ciepła zalała moje ciało. Zamruczałam zprzyjemności.
– Dlatego – powiedziała, wskakując zakierownicę.
– Proszę? – zapytałam, bo nie wiedziałam, o cochodzi.
– Dlatego nie wyłączamy silnika. – Uśmiechnęła się do mnie. – Przyjemnie wejść do ciepłego wnętrza, prawda?
Przytaknęłam.
– No i w obawie, aby silnik nie zamarzł – dodała i wrzuciła wsteczny bieg, ruszając z miejsca tak szybko, że rzuciło mną w bok, a potem do przodu. – Zapnij pasy, Izis. – Zaśmiała się i puściła w radiu muzykę ElvisaPresleya.
Jęknęłam, a zanim znowu ruszyła, zapięłam mocno pas. Ona jest szalona! Jak wytrzymam z nią te dwa miesiące? – oddałam sięrozważaniom.
Rozdział 2
Aistis
Przyjemna fala ciepła leniwie roztaczała się w powietrzu i jak zwykle zaskakiwała nas swoją nieprzewidywalnością. Było dobrych kilka stopni na plusie, śnieg topniał, a jeszcze poprzedniego dnia z rana musiałem odśnieżać podjazd przez pół godziny. Uwielbiałem naturę obdarowującą nas pachnącym powietrzem i rzekami pełnymi ryb, które dosłownie same wskakiwały do siatki podbieraka. Przeciągnąłem się, stojąc na patio swego domu, i zdjąłem polarową bluzę. Zerknąłem w dal na potężne góry i lodowce. Nie znałem innego świata, zresztą nigdy nie chciałem go zobaczyć, ale byłem pewien, że nie ma piękniejszego miejsca na ziemi niż moja Alaska. Przejrzyste i kryształowe wody, kilometry pustkowia i cudowne lasy spowite bielą śniegu. Dzikie zwierzęta, które były mi bliższe niż ludzie. Mój dom. Mój wewnętrzny spokój. I chociaż życie nie obiecywało mi długiej wędrówki przez nie, cieszyłem się każdą dodatkową chwilą, którą mnieobdarowywało.
– Luna! – krzyknąłem i gwizdnąłem w stronę lasu.
Mały żarłok nigdy nie rezygnował z rannego posiłku, chyba że… Nakarmiłem pozostałe psy, które wyły z głodu, bo nie mogły się doczekać śniadania, i pobiegłem do domu, aby zabrać dwa ręczniki. Domyślałem się, gdzie w taką pogodę mogła udać się moja wilczyca. Luna jako jedyna ze stada mogła swobodnie poruszać się po całym lesie i moim domu. Była dzika, potrzebowała wolności, różniła się od domowychpsów.
Pognałem na skróty, przez las. Zazwyczaj nie zajmowało mi to więcej niż piętnaście minut, ale ostatnio czułem, że serce słabło, chociaż ciało dzielnie walczyło. W połowie drogi musiałem zrobić sobie przerwę, mimo że długo się przed nią wzbraniałem. Przetarłem ręcznikiem twarz, zrobiłem kilka głębszych wdechów i zdjąłem z siebie podkoszulek, bo zrobiło się naprawdę gorąco. Gdy dobiegłem nad rzekę, Luna pływała i rozchlapywała wokół siebie wodę. Była szczęśliwa, tak samo jak za chwilę zamierzałem być ja. Zrzuciłem bawełniane spodnie i buty, zostawiając je wraz z ręcznikami na rozgrzanym od słońca kamieniu, i ruszyłem za wilczycą do wody. Luna podpłynęła bliżej i wskoczyła mi łapami na głowę. Chciała mnie podtopić, ale jej się nie udało, więc zaczęła lizać moje mokre włosy. Zaśmiałem się i lekko ją odepchnąłem. Wilczyca weszła na niewielki głaz obok niskiego wodospadu i złapała w pysk sporegołososia.
– Pogardziłaś dzisiaj moim śniadaniem. – Parsknąłem śmiechem i ochlapałem ją wodą. Ukazała zęby, warcząc, a potem odwróciła się tyłem, kładąc na kamieniu i skubiąc swoją rybkę. – Jak wolisz – dodałem, zrobiłem dwie rundki wkoło odpoczywającej Luny i wyszedłem z wody. – Będę musiał zjeść ciasto borówkowe od babuni sam – rzuciłem pod nosem i wytarłem się ręcznikiem. – Wczoraj znalazła ostatni zapas mrożonych owoców z zeszłego sezonu i upiekła nasz przysmak. Zjadłem już kawałek i był przepyszny – zamruczałem.
– Auu! – zawyła Luna i szybko do mnie przybiegła. Szturchnęła moją nogę nosem i zaczęła otrząsać się zwody.
– Wiedziałem, że deserkiem nie pogardzisz. – Zabrałem drugi ręcznik, którym porządnie ją wytarmosiłem i wytarłem.
Nim zdążyłem się ubrać, wilczyca pobiegła pędem dolasu.
Zanim sam ruszę, będzie już pewnie w połowie drogi – pomyślałem. Uśmiechnąłem się, ale z żalem w środku, bo Luna mimo swojego wieku wciąż była szybka, ja natomiast stawałem się corazwolniejszy.
Kiedy dotarłem do domu, zdążyła już wprosić się dośrodka.
Czekała na mnie w jadalni, moszcząc swój mokry tyłek na moim ulubionymfotelu.
– Spadaj stąd, mokra kulko! – krzyknąłem i rzuciłem w nią ręcznikiem. Pokazała kły i zawarczała, ale gdy tylko na nią spojrzałem, skuliła się i zeskoczyła na swoje legowisko. Wiedziała, że musi się słuchać, co jednak nie zmieniało faktu, że uparciucha chciała stawiać na swoim. – Dobry piesek – szepnąłem, schylając się, aby ją pogłaskać.
Cwaniara uchyliła się i obróciła do mnie plecami. Nie była pieskiem, tylko wilkiem. I nienawidziła, kiedy ją taknazywałem.
Roześmiałem się i podszedłem do lodówki, aby wyjąć ciasto, po czym włożyłem je do mikrofalówki, bo podgrzane smakowałonajlepiej.
– Dobra, wilczku, nie obrażaj się, tylko siadaj do michy, bo deser podano – przeprosiłem ją i wyjąłem spory kawałek ciasta. Luna podbiegła do mnie, bijąc ogonem w szafki i lodówkę, a potem zaczęła podskakiwać w miejscu, niecierpliwiąc się. – Spokojnie. – Podrapałem ją po nosie i przykucnąłem, trzymając za brodę. Przyłożyłem mój nos do jej czarnego i wilgotnego nosa. – Rodzeństwo na zawsze, Luna – wyszeptałem i spojrzałem w jej cudne oczy, takiego samego koloru jak moje. Jedno zielone, a drugie niebieskie.
Wilczyca zapiszczała i podarowała mi mokrego całusa, a potem skoczyła za moje plecy i wyrwała z dłoni miskę z ciastem, którą przed nią chowałem. Zaśmiałem się i zasiadłem do stołu z małym, marnym kawałkiem, który mi pozostał. Westchnąłem szczęśliwy. Kochałem swoje życie i pragnąłem, aby trwało jaknajdłużej.
Miałem tego dnia wolne, ale obiecałem Inu narąbać trochę drewna. Spakowałem na naczepę pick-upa moją ulubioną siekierę i ruszyłem wzdłuż lasu w stronę jej domu. Luna zaraz po posiłku ucięła sobie długą drzemkę, a ja jak zwykle nadrabiałem zaległości i nie miałem nawet czasu, aby przygotować obiad. Liczyłem po cichu, że babunia coś ugotuje. Nie zdążyłem jeszcze wyjechać na główną drogę, a wilczyca już biegła równolegle z moim autem. Zatrzymałem się i otworzyłem drzwi od strony pasażera, pozwalając jej wskoczyć do kabiny. Odległości od mojego domu do miasta i lokum babci były spore, ale ta swoboda i wolność naprawdę pozwalały mi być sobą. W końcu dotarłem pod bramę Inu i zanim zdążyłem ją otworzyć, Luna popędziła gdzieś w las, wyskakując przez otwarteokno.
– Ty to masz życie! – krzyknąłem za nią, ale była już za daleko, aby mnieusłyszeć.
– Aistis, Aistis! – Usłyszałem głos babci. Biegła w moim kierunku, ledwie łapiącoddech.
Zmartwiłem się i szybko do niej podbiegłem. Ostatnio siły opuszczały także ją, tylko że ona miała sześćdziesiąt sześć lat, a ja tylko dwadzieściasiedem.
– Po co biegniesz? – zapytałem, podtrzymując ją za ramię. – Pali się? – zażartowałem, ale nie było mi do śmiechu. Chciałem po prostu trochę odstresowaćstaruszkę.
– Zapomniałam – zaczęła, z trudem oddychając. – Zapomniałam po nią pojechać – dodała. – Zaspałam. – Pokręciła głową zniedowierzaniem.
– Po kogo pojechać? – spytałem, dziwiąc się jej zachowaniu. Nie miałem pojęcia, o czymmówiła.
– No… – milczała przez chwilę, a potem podrapała się ponosie.
– Znowu narozrabiałaś? – upewniałem się, bo wiedziałem, że robiła tak zawsze, gdy cośukrywała.
– Aistis, nie ma teraz czasu. Proszę, pojedź po nią do miasta, jest w kawiarni. – Ruszyła w stronę mojego auta, popychając mnie, abym również sięruszył.
– Po nią? – Zmarszczyłem brwi. Miałem ochotę zawarczeć, ukazując zęby, ale obie z mamą oduczyły mnie tego już kilkanaście lat temu, twierdząc, że przy ludziach nie wypada. – Po jaką ją? – dodałem, gdy wpychała mnie za kierownicęsamochodu.
– Ugotuję pyszny obiad w międzyczasie, a ty ją poznasz – zaproponowała, uśmiechając się zwycięsko. Wiedziała, jak mnie przekupić. Robiła ze mną dosłownie to samo, co ja zLuną.
– To ja jej nie znam? – spytałem zaskoczony, przytrzymując drzwi, które chciała mi zamknąć przed nosem. – Przecież tutaj wszyscy znają wszystkich. Nie mieszkamy w Nowym Yorku, gdzie ludzie przechodzą obok siebie codziennie, chociaż się nie znają. Kim ona jest? Inu? – Pogroziłem jej palcem, gdy znowu zaczęła drapać się po nosie. – Inu! – ponagliłem.
– Skąd wiesz, że jest z Nowego Yorku? Czytałeś moje listy? – rzuciła zła, opierając ręce na biodrach, na co ja zaplotłem swoje napiersi.
– O czym ty mówisz? Nie wiem, kim ona jest, ani skąd pochodzi. Po prostu, ot tak porównałem. I niby czemu miałbym czytać twoje listy? – zaoponowałem, posyłając jej złowrogiespojrzenie.
– Proszę, jest późno. Będzie zdenerwowana. Kawiarnia Bezsenność. Siedzi pewnie gdzieś z głową w laptopie. Nie mam jeszcze internetu, a ponoć musi z niegokorzystać…
– Jeszcze? Jeszcze nie masz internetu? Przecież ci niepotrzebny… Zaraz! To przez jaki czas ona tutaj zostanie i kto to, do cholery, jest? – Oburzyłemsię.
– Jedź już po nią, proszę, opowiem ci wszystko przy obiedzie – ponagliła mnie i ruszyła w stronę domu. – A, i nazywa się Izis – rzuciła, przystając i machając na pożegnanie. – Szukaj twarzy, której jeszcze nie widziałeś, ale z pewnościąrozpoznasz…
– Co?! – krzyknąłem zanią.
– Pamiętasz moje stare zdjęcia z mamą, jak byłammłoda?
– Chybatak.
– To wygląda bardzo podobnie! Taka młodsza wersja mnie – wyjaśniła i uciekła dodomu.
– Świetnie – prychnąłem pod nosem i ruszyłem.
O czym ona mówiła i kim była ta dziewczyna? Dodałem gazu, a potem przypomniało mi się, że lata temu Inu opowiadała o wnuczkach, z którymi nie miała kontaktu i których nigdy nie poznała. Czy to mogła być jedna z nich? Przez otwartą szybę zawiał mocny, ciepły wiatr, a instynkt podpowiedział mi, że moje pustkowia samotności mogą niedługo runąć, a ta dziewczyna sporonamiesza.
Rozdział 3
Izis
Mieli internet, i nawet śmigał nie wolniej niż wczorajsza wichura, która rozszalała się podczas jazdy z lotniska. Wi-fi za darmo, jeśli kupisz kawę. Można by rzec, że poczułam się jak w domu, ale w nim nie byłam. Zacisnęłam dłoń na małej piersióweczce, która ciągle tkwiła w kieszeni kurtki – tak na wszelki wypadek, gdybym naprawdę jej potrzebowała. Ciepła parka zdecydowanie nie nadawała się na dzisiejszą pogodę. Lato dosłownie wybuchło w jedną noc, babcia jednak zapewniła mnie, że za wcześnie na radość, bo jutro znowu może spaść śnieg. Zgasiłam niedopalonego papierosa w czymś, co przypominało popielniczkę, krzywiąc się przy tym z niesmakiem, i wróciłam do kawiarni. Usiadłam na wygodnym fotelu, który zajmowałam przez ostatnie trzy godziny. Nie lubiłam palić, przynajmniej nie bez alkoholu, ale dorwałam rozpoczętą paczkę pod zlewem babci i pomyślałam, że lepsze to niż nic. Zamówiłam piątą kawę i drugą kanapkę z najlepszym grillowanym łososiem, jakiego kiedykolwiek jadłam. Zrzuciłam kurtkę na oparcie fotela i przetarłam czoło papierową serwetką. Pociłam się jak świnia, cholernie bolała mnie głowa, a każdy dźwięk drażnił jak nigdy dotąd.
Babcia miała mnie odebrać czterdzieści minut temu. Marzyłam tylko o tym, aby znaleźć się z powrotem w łóżku. Normalnie w takiej sytuacji sięgnęłabym po kieliszek whisky albo chociażby lampkę wina, ale musiałam przestać pić, a Alaska okazała się najlepszym do tego miejscem. W większej jej części panowała prohibicja, która dotyczyła dosłownie każdego alkoholu. Nawet piwa. Co prawda istniały miejsca, gdzie można było dostać coś procentowego, ale trzeba było mieć dwadzieścia jeden lat, a ja miałam tyle skończyć dopiero za pół roku. Podrobiony dowód, który do niedawna posiadałam, wylądował w rękach ojca, gdy robił niespodziewany przegląd mojego bagażu przedwylotem.
– Zamawiała pani latte i wędzonego łososia? – zapytała uprzejmie starsza, drobna kelnerka, pochylając się nad moim stolikiem. Przytaknęłam tylko i lekko się skrzywiłam na dźwięk jej piszczącego głosu. – Dobrze się pani czuje? – dodała, kładąc zamówienie na stole i zerkając na mnie przez wielkie, spadające z nosa okulary, których szkła musiały mieć chyba z centymetrgrubości.
– Uhm – skłamałam i schowałam twarz za laptopem, dając jej do zrozumienia, że nie mam ochoty na dłuższą pogawędkę.
Czułam jednak jej spojrzenie na swoim ciele. Nie ruszała się z miejsca, a po chwili odkaszlnęła. Jęknęłam cichutko, niezadowolona. Pomasowałam miejsce u nasady nosa i zerknęłam na nią znadekranu.
Kelnerka poprawiła jednym palcem okulary i wygładziła fartuszek, a potem wyszczerzyła do mnie zęby w szerokimuśmiechu.
– Jesteś… – zaczęła, ale szybko jejprzerwałam.
– Mogę prosić o zimne mleko? Kawa jest zagorąca.
– Oczywiście – odpowiedziała, ale dalej stała i się na mniegapiła.
– I jeszcze cukier, dużo cukru – dodałam, posyłając skromny uśmiech, który nieco maskował mojeniezadowolenie.
Kelnerka pobiegła szybko na zaplecze, a ja modliłam się, żeby zrozumiała, że nie mam ochoty rozmawiać. Podniosłam z talerza kanapkę, ale moja dłoń zadrżała nagle tak mocno, że upuściłam ją napodłogę.
– Kurwa! – zaklęłam i przyklękłam szybko, aby jąpodnieść.
– Proszę to zostawić, ja się tym zajmę! – krzyknęła ta samakelnerka.
Przestraszona jej donośnym głosem, który dosłownie poraził moją zmęczoną głowę, uderzyłam łokciem w stół i wylałam na siebie gorącą kawę. Moje oczy od razu się zaszkliły. Rozejrzałam się po kawiarni, wszyscy się na mnie gapili, a kelnerka ciągle coś mówiła, niestety zamiast jej głosu docierały do mnie tylko głuche, przeciągane dźwięki. Wstałam, odwróciłam się do niej i próbowałam czytać z ruchów warg, ale jej twarz zaczęła mi się rozmywać. Przechyliłam lekko głowę, próbując się skupić, gdy fala mdłości zaczęła napływać mi do gardła. Zasłoniłam dłonią usta, a łzy popłynęły po mojej twarzy. Rzuciłam się w stronę łazienki, gdziezwymiotowałam.
– Panienko… – Kojący szept i pukanie do kabiny trochę mnie otrzeźwiły. – Panienko?
– Tak? – odpowiedziałam, przecierając papierem usta, i splotłam swoje długie włosy w niedbałegowarkocza.
– Lepiej już? – zapytałałagodnie.
– Lepiej – przyznałam i usiadłam na toalecie. Zwymiotowałam chyba całą kawę, którą wypiłam. Pociągnęłam nosem i spojrzałam na swoją morką i poplamionąbluzkę.
– Mam coś dla pani – wyjaśniła i przerzuciła przez drzwi kabiny czarnypodkoszulek.
– Och, dziękuję – wyjąkałam i przecierając dłonią oczy, podniosłam się ztoalety.
– Proszę mi podać brudną bluzkę – zaproponowała. – Mamy pralkę i suszarkę na zapleczu. Do godziny będziesucha.
– Oj, nie wiem, czy zostanę tutaj tak długo. Zabiorę ją ze sobą, a za koszulkę zaraz zapłacę – odpowiedziałam, zdejmując mokrąbluzkę.
– Proszę się nie wygłupiać – rzuciła radośnie. – Jeślipani…
– Izis – przerwałamjej.
– Proszę? – spytała.
– Mam na imięIzis.
– Aaa, tak. – Zaśmiała się. – Proszę mi podać bluzkę, a koszulka jest na koszt firmy, zaraz podam nową kawę i kanapkę, oczywiście odfirmy.
– Dziękuję – odpowiedziałam, zdejmując również stanik, bo też był przemoczony, ale raczej od mojego potu, a nie kawy. Założyłam ciasnawy podkoszulek, a biustonosz wcisnęłam do tylnej kieszenijeansów.
– Powinna być dobra! – rzuciła. – To rozmiar dziecięcy, ale z damskich zostały tylko duże. Zresztą jesteś taka drobna i malutka, że z pewnością się zmieścisz. – Zachichotała. – Daj brudną bluzkę – dodała.
– Idealna – odpowiedziałam, rozciągając lekko rękawki, i zrobiłam to, o copoprosiła.
– Świetnie. Proszę wrócić, jak będzie pani… To znaczy, jak będziesz gotowa, Izis – poprawiła się i wyszła z łazienki, zatrzaskując za sobądrzwi.
Wytarłam spocone dłonie o spodnie, zrobiłam głęboki wdech i wyszłam z kabiny. Podeszłam do umywalki, przemyłam twarz wodą i zerknęłam w lustro. Lepiej nie będę wyglądała – pomyślałam, wplotłam w warkocz wypadające kosmyki, a potem parsknęłam śmiechem, gdy zobaczyłam motyw na podkoszulce. Wielki niedźwiedź stał na dwóch tylnych łapach, ukazując swoje zęby, a nad nim widniał różowy napis: „Możesz uciekać, ale i tak cię dogonię”. Z uśmiechem na ustach opuściłam toaletę. Na szczęście nikt nie zwracał już na mnie uwagi, oprócz kelnerki, która jak tylko mnie zobaczyła, podbiegłabłyskawicznie.
– Może zamiast kawy podać ci herbatę, Izis? – zaproponowała, zrównując się ze mnąkrokiem.
Przytaknęłam i usiadłam na swoim fotelu. Wszystko było wysprzątane, a na talerzu leżała świeża kanapka, dwa razy większa od poprzedniej. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością ipodziękowałam.
– Jestem Silver – przedstawiła się i uciekła zaladę.
Rozejrzałam się po kawiarni w poszukiwaniu babci, ale ciągle jej nie było. Otworzyłam więc laptopa i spojrzałam na zegarek. Godzinę temu miała mnie odebrać. Może coś się stało? – zastanawiałamsię.
– Przyniosłam herbatę, kawę, zapas mleka i dużo cukru. – Silver uśmiechnęła się i usiadła na fotelu naprzeciwko. – Mam właśnie przerwę, pozwolisz, że zjem tutaj swoją kanapkę? Wszystkie miejsca są zajęte. – Rozejrzała się. – Nie lubię jeść na zapleczu – zaczęła paplać i rozpakowywać swoje jedzenie, nie czekając na mojąodpowiedź.
Dosłownie wrzód na dupie – pomyślałam, ale opanowałam się przed powiedzeniem tego na głos, bo przecież pomogła mi i była uprzejma. Przytaknęłam więc i również zaczęłam jeść swójposiłek.
– To co tutaj robisz? – zapytała zaciekawiona i zbliżyła swoją głowę do stolika, który nas dzielił. – Na długo przyjechałaś? – Popluła się troszkę przeżuwanym jedzeniem, na co lekko się skrzywiłam i podałam jej serwetkę. – Straszna gapa ze mnie. – Zaśmiała się, wycierając stolik i twarz. – Wiesz, mało tutaj mamy nowych. Wszyscy się znają. Tak więc jesteś dla nas nie lada atrakcją – przyznała, puszczając mi oczko. – Ładną, młodą atrakcją – dodała.
Odpowiedziałam uśmiechem i schowałam się za kubkiem herbaty, który przyłożyłam do ust. Od razu poczułam się lepiej, gdy ciepły, słodki napój przepłynął przez mojegardło.
– Słodziłaś ją? – zapytałam, unosząc lekko brew i zerkając na nią znadkubka.
– Dodałam odrobinę miodu. Pomyślałam, że może taka właśnie będzie ci smakować… Bo smakuje, prawda? – Poruszyła się niespokojnie na fotelu, jakby od mojej odpowiedzi zależało całe jejżycie.
– Pyszna – stwierdziłam.
– Dobrze, bo szef nie pozwala nam na takie eksperymenty, a wiesz… – ucichła, zbliżając się do mnie jeszcze bardziej i zachęcając gestem ręki, żebym zrobiła to samo. – Ja uwielbiam zgadywać, co lubią klienci. Czasami dodaję swoje przyprawy albo sama wybieram dla nich smak herbaty czy rodzaj kawy i dosładzam według uznania. I wszyscy to lubią. – Zachichotała i odsunęła się. – Mimo wszystko szef mi nie pozwala. – Wykrzywiła usta i sięgnęła po moją kawę. – Będziesz jąpiła?
– Nie, poczęstuj się – zaproponowałam i przesunęłam kubek w jejkierunku.
– Zobaczysz, pełno tutajświrów.
– Proszę? – zapytałam, plując lekkoherbatą.
– Nie mówię o tobie. – Machnęła na mnie ręką. – Mój szef toświr.
I kto to mówi – pomyślałam. Tej babie chyba również brakowało piątejklepki.
– Pewnie nie słyszałaś naszej najlepszej historii – zaczęła, siorbiąc moją kawę. – Mamy tutaj takiego jednego dzikusa – szepnęła, znowu zbliżając się do mnie. – Ludzie mówią, że to wilkołak, który przemienia się w bestię raz w miesiącu. Znika wtedy na kilka dni i nigdzie go nie widać. Podobno dzieje się tak podczas pełniksiężyca.
– Ale bajki opowiadasz – prychnęłam. – Ty zdajesz sobie sprawę, że chociaż jestem drobna i mała, to nie jestemdzieckiem?
– To jak wytłumaczysz fakt, że cały rok chodzi w rękawiczkach? Hm? – Spojrzała na mnie wymownie. – Podobno chowa w nich wilcze pazury i zarośnięte palce. Sama pewnie kiedyś go zobaczysz! Miasteczko jest małe, a tego nie da się ukryć. Mówię ci, nawet jak jest tak ciepło, jak dzisiaj, to je ubiera albo trzyma dłonie wkieszeniach.
– Może ma po prostu jakiś fetysz? – odpowiedziałam.
– Fe… co? – zapytała, nie mając pojęcia, o czymmówię.
– Nieważne. – Zachichotałam.
– No i wywołałam wilka z lasu! – krzyknęła, podskakując na fotelu. Polała sobie fartuszek odrobiną kawy, gdy wpatrywała się w przestrzeń ponad moim ramieniem. – To ja już pójdę. Miło było poznać, Izis! – pożegnała się i uciekła nazaplecze.
– Ciebie również – odparłam.
Chciałam zapytać, co z moją bluzką, ale była tak szybka, że wątpiłam w to, aby mnie usłyszała. Zerknęłam za siebie, aby sprawdzić, co to za licho przestraszyło Silver. O kurde! Licho było całkiem przyjemne. Uśmiechnęłam się pod nosem, leniwie mierząc spojrzeniem przystojniaka, który rozglądał się po kawiarni. Mój wzrok zatrzymał się na jego dłoniach w rękawiczkach. Oho, no to mamy wilka. Pewnie szuka swojego Czerwonego Kapturka. Niekontrolowanie parsknęłam śmiechem, na co chłopak spojrzał w moim kierunku. Ups! Odwróciłam szybko głowę, ale byłam pewna, że mnie zauważył. W sumie nie miałabym nic przeciwko, żeby zjadł mnie na śniadanie albo na kolację… najlepiej kilka razy. Rozmarzona, uśmiechałam się podnosem.
– Co cię tak rozbawiło? – Głęboki i seksowny głos wyrwał mnie zrozmyślania.
Zerknęłam w bok, na chłopaka… wilka. Faktycznie miał w sobie jakąś cudowną dzikość. Wyprostowałam się i ponownie zmierzyłam jego sylwetkę wzrokiem. Czyżbym została dzisiaj jego ofiarą… to znaczy wybranką? – pomyślałam i poszerzyłamuśmiech.
– No i stoi przede mną człowiek legenda – zauważyłam.
Zaczęłam przyglądać się jego ciemnym, długim włosom, lekko pofalowanym na całej długości. Mieniły się delikatnym srebrem, jakby księżyc odbijał od nich swoje światło. Nie mogłam przestać ich podziwiać, póki nie spojrzałam w jego oczy. O Boże! Przepadłam. Miał cudne oczy. Jedno zielone, a drugie niebieskie. Czułam, że w każdym z nich tkwiła inna dusza, inna natura, a razem tworzyły niesamowitą i unikalnącałość.
– Zbieraj się, nie mamy czasu. Muszę jeszcze porąbać drewno, a robi się ciemno – rzucił i zaczął podnosić z podłogi moją torbę. – To twoje, tak? – zapytał i wskazał nalaptopa.
– Zaraz, zaraz! – krzyknęłam. – Rozumiem, że jesteś szybki i nie mam co liczyć na grę wstępną, ale ja jednak wolę się trochę najpierw poznać na pierwszej randce – wypaliłam, wyrywając mu z rąk mojąwłasność.
– Co? – spytał zaskoczony. – Jaką randkę? – prychnął. – Wysłała mnie po ciebieInu.
– Babcia cię po mnie wysłała? – powtórzyłam zaskoczona, a on przytaknął tylko i wypuścił z sykiem powietrze z ust. – Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? Może chcesz mnie porwać – zaczęłam. – Albo wykorzystać – dodałam z uśmiechem naustach.
Pokręcił z niedowierzaniemgłową.
– Nazywasz się Izis?
– Tak.
– No widzisz – zauważył. – Skąd miałbym towiedzieć?
– No w sumie racja. – Wzruszyłam ramionami i wstałam z fotela, przez co znalazłam się bardzo blisko chłopaka. – Ciągle jednak nie wiem, jak ty się nazywasz – powiedziałam, podnosząc wysoko brodę. Był wielki. Musiał mieć co najmniej metr dziewięćdziesiąt. Gdy zerknęłam na jego twarz, dostrzegłam, że spojrzenie ma utkwione na mojej świetnej koszulce. Spuściłam na chwilę głowę, odchylając się lekko, żeby mógł lepiej się jej przyjrzeć, gdy… Oho! To nie koszulce się przyglądał. Moje sutki sterczały i wyraźnie odznaczały się pod ciemnym materiałem, krzycząc: „O tak, podobasz mi się”. Uśmiechnęłam się zalotnie i wyciągnęłam do niego rękę. – To jak się nazywasz? – zapytałam ponownie i popatrzyłam z powrotem w jego oczy, spojrzenie miał rozbiegane. Byłam pewna, że się zawstydził, bo dostrzegłam lekkierumieńce.
– Aistis – odpowiedział zachrypniętym głosem, a potem odkaszlnął. – Aistis – powtórzył wyraźniej, podając mi swoją rękę w cienkiej rękawiczce. Nie wyczułam jednak przez nią żadnychpazurów.
– Wiesz, Aistis, to tylko sutki – zażartowałam, wskazując palcami na moje piersi, a on zesztywniał i rozejrzał się po kawiarni. – Nie gryzą w przeciwieństwie do tego niedźwiedzia, którego mam na koszulce – dodałam i wybuchnęłamśmiechem.
– Naprawdę musimy się już zbierać – rzucił pośpiesznie i ruszył w stronędrzwi.
– Okej, okej – zgodziłam się i zaczęłam pakować swojerzeczy.
– Poczekam na zewnątrz – powiedział głośno, bo był już przy drzwiach. Zanim zdołałam mu odpowiedzieć, zatrzasnął je zasobą.
– Puff, czar prysł. Facet nie jest mną zainteresowany. A zapowiadało się tak ciekawie – zadrwiłam pod nosem. Zabrałam torbę z laptopem i udałam się dowyjścia.
Rozdział 4
Aistis
Wskoczyłem szybko do samochodu i zacisnąłem ręce na kierownicy, robiąc trzy głębokie wdechy. Czułem, że z tą dziewczyną będą same kłopoty. Po co tutaj przyjechała i czemu była taka… taka bezpośrednia? Nie lubiłem tak swobodnego stylu bycia, tym bardziej że w ogóle jej nie znałem. Trochę mnie to wszystko przerażało, ale było w niej też coś… Niech to! Inu była taka sama, a jakoś nigdy mi to nieprzeszkadzało.
Popatrzyłem na swoje dłonie w rękawiczkach, uśmiechając się do nich głupio, jakby były całe pokryte złotem, a potem lekko poprawiłem materiał, podciągając go w stronę nadgarstków. Gdy Izis się ze mną przywitała, poczułem jej ciepło i pewny siebie uścisk nawet przez rękawiczkę, która nas dzieliła. Nieprawdopodobne – pomyślałem. Siedziałbym tak pewnie dłużej, analizując sytuację, ale drzwi od strony pasażera nagle się otworzyły i zobaczyłem w nich tylko głowę dziewczyny. Próbowała się wspiąć do podrasowanej wersji pick-upa, ale chyba nie miałaszans.
– Weź no! Pomożesz mi czy będziesz tak siedział? – wydusiła, głośnosapiąc.
Kurczę! Jaka ona jest mała – oceniłem w myślach i dalej się na niągapiłem.
– Aistis! – Uniosła lekko głos i rzuciła torbę oraz kurtkę na siedzenie, przytrzymując nogą zepsute drzwi. Coś ostatnio w nich strzeliło i same się przymykały. – Aistis? – powtórzyła i popatrzyła na mnie wymownie, unosząc swoje ciemne i nieco zbyt krzaczastebrwi.
– Mam ci podać rękę czy jak? – zapytałem zakłopotany. Bo co niby miałem zrobić? Wyskoczyć z auta i popchnąć jej tyłek… znaczypupę?
– Co?! – rzuciłakrótko.
Oho, chyba się wkurzyła – oceniłem.
– Musisz wysiąść i mnie podrzucić! Nie wiem, czy zauważyłeś, ale jestem… – Chwilę myślała, marszcząc nos i rozglądając się po aucie, jakby szukała odpowiednich słów. – Jestem po prostu niska, a do tego źle się dzisiaj czuję – powiedziała łagodniej, kopiąc nogą przymykające siędrzwi.
Posmutniałem i przechyliłem lekko głowę. Była chora? Dlatego tutaj przyleciała? – zastanawiałemsię.
Przyjrzałem się dokładnie jej twarzy. Faktycznie wydawała się trochę blada, a białka oczu miałazaczerwienione.
– Mam coś na twarzy? – zapytała, wycierając usta wierzchem dłoni. – Patrzysz na mnie, jakbyś zobaczył ducha. – Pokręciłem głową i się uśmiechnąłem, niestety sztucznie i chyba to wyczuła, bo parsknęła śmiechem, a potem zerknęła w bok. – Co to za auto? Przerabiałeś je? Jezu, wygląda jak Monster Truck! – stwierdziła głośno, robiąc wielkieoczy.
– Trochę je przerobiłem. W zimie służy za pług – odpowiedziałem dumnie, bo byłem z tego samochodu niesamowicie zadowolony. Włożyłem w niego sporo kasy ipracy.
– To co? Mam się wspinać sama? – Znowu zerknęła na mnie i przygryzła koniuszek kciuka, ukazując zęby i język.
Popatrzyłem na jej usta i wyskoczyłem z auta jakpoparzony.
– Poczekaj, pomogęci.
Podszedłem do niej i przytrzymałem plecami drzwi. Nie wiedziałem, co mam zrobić z dłońmi, więc sztywny stałem za jej plecami i się w nią wgapiałem. Gdy odkaszlnęła, w końcu się ruszyłem i lekko przytrzymałem ją za łokcie, ale od razu się rozmyśliłem i puściłem, chwytając tym razem pod pachami, na cozachichotała.
– Musisz mnie podrzucić. – Spojrzała na mnie przez ramię, wyraźnierozbawiona.
Posłałem jej zawstydzony uśmiech i pozwoliłem swoim długim włosom zasłonić nieco twarz. Czułem, że robię się czerwony, co nigdy, przenigdy mi się nieprzytrafiło.
– Zrobię ci taki stopień – przedstawiłem swój wspaniały pomysł i puściłem dziewczynę. Złożyłem dłonie w małą łódkę. – Daj tutaj stopę – poleciłem.
– Aistis, wiesz… ja nie gryzę. – Odwróciła się do mnie, a jej twarz znalazła się prawie na wysokości mojej, gdy tak się nad nią nachylałem, trzymając ręce złożone w łódeczkę. Przekląłem sam siebie pod nosem, a Izis, nie zastanawiając się długo, zgarnęła moje włosy z obu stron i zaczesała je palcami za uszy. – Nic przez nie nie widzisz. Chyba przydałoby się je trochę ściąć albo raczej pocieniować boki – zastanawiała się, przytrzymując jeden z moich kosmyków nieco dłużej. Gładziła go delikatnie i zbliżyła jeszcze bardziej twarz do mojej. – Niesamowite, nigdy nie widziałam takiego koloru włosów. Farbujeszje?