Puszcza Knyszyńska - Paweł Średziński - ebook

Puszcza Knyszyńska ebook

Paweł Średziński

4,4

Opis

Czy krajobraz może być wesoły? Taka właśnie jest, zdaniem autora, Knyszyńska. Puszcza pełna strumieni, pagórków, mokradeł i niecek, w których stoi woda. Różnorodne są również głosy, które Średziński zebrał na potrzeby tej książki. O puszczę pytał między innymi archeologów, historyków, przyrodników oraz ludzi, którzy w śródleśnych osadach zapuścili korzenie. Każdy z wątków jego opowieści to drzewo, wszystkie razem stanowią las. I to taki, z którego nie chce się wychodzić.

Adam Robiński, dziennikarz, autor reporterskich książek, m.in. Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów

 

Jest taka puszcza, wciśnięta między Puszczę Białowieską a Puszczę Augustowską, która przez kilka wieków pozostawała w cieniu tej pierwszej. Jest to las wyjątkowy, jeden z największych zwartych kompleksów leśnych w Polsce, gdzie znajdziemy „góry”, bagna i dzikość pod okapem starych drzew. Nie bez powodu Jacek Bromski wybrał to miejsce, osadzając w nim akcję filmów z cyklu „U Pana Boga”. Niedaleko stąd do Warszawy, Grodna i Wilna. Jeszcze bliżej do Białegostoku, z którego pochodzę. Postanowiłem o tej puszczy napisać. Skradła mi serce już w dzieciństwie i do dziś ta miłość trwa. Ta książka to owoc tej miłości. Puszcza Knyszyńska na nią zasługuje. I na Twoją uwagę też. Przeczytaj i przyjedź, a odkryjesz znacznie więcej niż byłbym w stanie o tym lesie napisać.
PAWEŁ ŚREDZIŃSKI

Czy w Puszczy Knyszyńskiej praktykowane były obrzędy szamańskie?
Czy zamieszkiwali ją Jaćwingowie?
Którędy przez puszczę wędrowali powstańcy?
Czy woda z puszczańskich źródlisk jest zdatna do picia?
Które fragmenty puszczy przypominają lasy tropikalne?
Ile rzek płynie przez puszczę?
Ile gatunków grzybów w niej rośnie?
Jak grube jest najgrubsze puszczańskie drzewo?
Kim jest borodziej próchnik, a kim dostojka eunomia?
I gdzie szukać puszczy w Puszczy Knyszyńskiej?
Na te i wiele innych pytań znaleźć można odpowiedź w tej niezwykłej książce.

O AUTORZE:
Paweł Średziński, miłośnik przyrody, dziennikarz i historyk, doktor nauk humanistycznych. Pasjonat łosi, borsuków i wombatów. Przez 11 lat działał w międzynarodowych organizacjach ekologicznych. Obecnie wspiera Fundację Dziedzictwo Przyrodnicze. Pisze o przyrodzie, ludziach i świecie. Autor książek Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma i (wspólnie z Piotrem Dombrowskim) Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 304

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (7 ocen)
4
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Czekow

Dobrze spędzony czas

Interesująca zachęta do odwiedzenie terenów Puszczy Knyszyńskiej. Od treści czuć miłość autora do tych terenów. Dla miejscowych plusem będzie możliwość umiejscowienie treści na mapie, dla pozostałych ta papierowa będzie przydatna. Jedyny zarzut to brak wyjaśnienia niektórych pojęć, jednak to da się nadrobić. Polecam
00

Popularność




Jedyna taka puszcza

Jedyna taka pusz­cza

„Zawsze twier­dzę, że miesz­kam w naj­pięk­niej­szym miej­scu na świe­cie i reszta po pro­stu się nie umywa do tego miej­sca. Nawet ta Pusz­cza Bia­ło­wie­ska nie jest tak piękna jak ta”

Wik­tor Woł­kow

Pusz­czy Kny­szyń­skiej zawdzię­czam wiele lek­cji histo­rii i przy­rody. Otrzy­my­wa­łem je na spa­ce­rach, w cza­sie dłu­gich wędró­wek z ple­ca­kiem i pomiesz­ku­jąc w pusz­czań­skich osa­dach poło­żo­nych na jej obrze­żach. Przez więk­szą część dzie­ciń­stwa i mło­do­ści pusz­cza była w zasięgu mojego wzroku. Spo­glą­da­łem na nią z dzie­sią­tego pię­tra bloku przy ulicy Fabrycz­nej. Sie­dząc przy biurku, mia­łem na nią wspa­niały widok, lekko tylko zepsuty komi­nem bia­ło­stoc­kiej elek­tro­cie­płowni. Widzia­łem ciemny pas lasu na hory­zon­cie i widoczny w oddali zarys masztu radio­wego w Kry­ni­cach.

Do Pusz­czy Kny­szyń­skiej jeź­dzi­łem od naj­młod­szych lat. Cele tych wyjaz­dów – naj­czę­ściej peka­esem, rzadko koleją – były bar­dzo różne: kąpiele w rzece Supraśl, zbie­ra­nie grzy­bów albo jagód. Z lesz­czyn robiło się pierw­sze wędki do połowu ryb. Gdy dora­sta­łem, moje ocze­ki­wa­nia wzglę­dem Pusz­czy Kny­szyń­skiej zaczęły się zmie­niać. Pod­czas wyjaz­dów zda­rzało się coraz wię­cej przy­gód. Jesz­cze jako uczeń pod­sta­wówki zaczą­łem brać udział w raj­dach pie­szych i bie­gach na orien­ta­cję orga­ni­zo­wa­nych przez regio­nalny oddział PTTK. Tam pozna­łem osoby, z któ­rymi w cza­sach szkol­nych wie­lo­krot­nie wybie­ra­li­śmy się do lasu. Jeź­dzi­łem tam rów­nież sam, a za każ­dym razem odkry­wa­łem coś nowego.

W Pusz­czy Kny­szyń­skiej odnaj­dy­wa­łem pra­wie wszystko. Skrawki dzi­kiego lasu, śród­le­śne bagna i tor­fo­wi­ska. Rzeczne doliny i źró­dli­ska, z któ­rych począ­tek biorą jedne z naj­pięk­niej­szych rzek pół­nocno-wschod­niej Pol­ski. Zagu­bione w lesie drew­niane wsie, przy­drożne kapliczki i krzyże dawno temu zawie­szone na drze­wach. Opo­wie­ści o powsta­niu stycz­nio­wym. I wresz­cie kny­szyń­skie góry. Może niektó­rych to zdziwi, ale są w Pusz­czy Kny­szyń­skiej góry lub – jeśli ktoś woli je tak nazwać – wzgó­rza. Pamię­tam, że na wznie­sie­nia w rejo­nie wsi Jałówka mówi­li­śmy nie bez fan­ta­zji Biesz­czady, cho­ciaż wtedy, jako bar­dzo mło­dzi ludzie, o Biesz­cza­dach mogli­śmy tylko poma­rzyć. Na mapach pusz­czy znaj­dziemy góry Krze­mienne Niedź­wie­dzie, Oło­dzie­jowe i wiele innych. Jest góra Sygnał i Góra Kró­lo­wej Bony.

Ich nazwy cza­sami łatwo wyja­śnić, innym razem wytłu­ma­cze­nie ich ety­mo­lo­gii jest bar­dzo trudne. Góry Oło­dzie­jowe w pobliżu Mie­re­stek podobno zawdzię­czają swoją nazwę nazwi­sku ich wła­ści­cieli – Oło­dzie­jew­skich. Nie wiem do dziś, skąd nazwa Gór Niedź­wie­dzich, bo te duże ssaki dra­pieżne już od dawna nie żyją w Pusz­czy Kny­szyń­skiej.

Moich wypraw do Pusz­czy Kny­szyń­skiej było bar­dzo dużo. Ni­gdy nie zapo­mnę zimo­wego przej­ścia przez jej lasy, kiedy tem­pe­ra­tura spa­dła poni­żej minus dwu­dzie­stu stopni Cel­sju­sza. Razem z moim kolegą Krzyś­kiem ruszy­li­śmy „górami” przez głę­boki śnieg z Kró­lo­wego Mostu przez Wzgó­rza Świę­to­jań­skie i prze­łom Supra­śli. Na początku zama­rzały nam powieki, a komi­niarki zbry­liły się od naszych odde­chów. Kiedy po kilku godzi­nach dotar­li­śmy na szczyt jed­nego ze wzgórz, her­bata w moim ter­mo­sie była już her­batą mro­żoną.

Do pusz­czań­skich ostoi ucie­kali ksią­żęta i kró­lo­wie w cza­sach epi­de­mii. Zyg­munt August chro­nił się w kny­szyń­skiej rezy­den­cji przed moro­wym powie­trzem. Wie­rzył rów­nież w kojące dzia­ła­nie lasu i dla­tego w ostat­nich chwi­lach swo­jego życia kazał się zawieźć do Kny­szyna. Był prze­ko­nany o dobro­czyn­nym wpły­wie natury na zdro­wie. W kolej­nych poko­le­niach ludzie czę­sto zapo­mi­nali o tym czyn­niku. Las budził lęk. Do dziś powszechny jest strach przed dzi­kimi zwie­rzę­tami, zabłą­dze­niem i mniej lub bar­dziej wyima­gi­no­wa­nymi nie­bez­pie­czeń­stwami. Woj­ciech Załę­ski, który wytrwale zbie­rał opo­wie­ści o Pusz­czy Kny­szyń­skiej wśród miesz­kań­ców oko­licz­nych wsi, nie bez powodu tra­fiał na histo­rie o łoj­mach. Miały to być „grube i brudne baby” cho­dzące po lasach w stro­jach poskle­ja­nych żywicą. Strzec się ich musiały rodzące kobiety, któ­rym łojmy mogły pod­mie­nić nowo­rodka. Wyobraź­nia ludowa była w tym zakre­sie dość bogata, a dziś pamięć o niej prze­trwała tylko dzięki takim bada­czom miej­sco­wego folk­loru jak Załę­ski.

W ostat­nich latach prze­by­wa­nie w lesie prze­staje jed­nak prze­ra­żać ludzi i coraz czę­ściej jest wią­zane z dobro­czyn­nym wpły­wem na naszą kon­dy­cję. Sąsiedz­two Pusz­czy Kny­szyń­skiej to ogromna zaleta Bia­łe­go­stoku. Moim zda­niem wciąż nie dostrze­gamy tej zależ­no­ści, a prze­cież to z pusz­czy pocho­dzi woda w bia­ło­stoc­kich kra­nach. Miesz­kańcy sto­licy woje­wódz­twa pod­la­skiego mają las pod bokiem. Kilka kilo­me­trów od gra­nic mia­sta można zanu­rzyć się w pusz­czy i ruszyć na wędrówkę jej ścież­kami i bez­dro­żami. Wciąż bra­kuje powią­za­nia Pusz­czy Kny­szyń­skiej z miej­ską tkanką. A prze­cież las jest miej­scem, gdzie możemy zre­ge­ne­ro­wać swoje zdro­wie zarówno fizyczne, jak i psy­chiczne. Ten feno­men bar­dzo dobrze opi­sała Kata­rzyna Simo­nienko, psy­chia­tra i autorka książki Nerwy w las. Zde­cy­do­wa­nie za rzadko uświa­da­miamy sobie, jaki wpływ las może wywie­rać na nasz orga­nizm.

Simo­nienko pisze:

Leśne oto­cze­nie sygna­li­zuje: możesz się odprę­żyć, masz gdzie zbu­do­wać schro­nie­nie, wdra­pać się, roz­pa­lić ogień, odpo­cząć. Sta­jemy się szczę­śliwsi i bar­dzie odprę­żeni! Gdy­by­śmy pod­łą­czyli sobie pod­czas takiej leśnej wyprawy apa­rat elek­tro­en­ce­fa­lo­gra­ficzny, zaob­ser­wo­wa­li­by­śmy, że na zapi­sie wyraź­niej zary­so­wują się zarówno fale alfa, jak i beta. Świad­czy to o tym, że cho­ciaż wzra­sta nasza kon­cen­tra­cja, to jed­no­cze­śnie rośnie odprę­żenie1.

Mówiąc ina­czej, sku­pie­nie, które odczu­wamy, wędru­jąc po lesie, nie obciąża nas, a pomaga wypo­cząć. Nie bez powodu znane uzdro­wi­ska są oto­czone lasami, w któ­rych można ode­tchnąć świe­żym leśnym powie­trzem. Las zmniej­sza też stres wywo­łany zmia­nami kli­matu. W upalne dni pod oka­pem drzew znaj­dziemy cień i chłód. Simo­nienko pro­pa­guje rów­nież leśne kąpiele, a Pusz­cza Kny­szyń­ska jest dosko­na­łym miej­scem do tego typu aktyw­no­ści. Sama nazwa – kąpiele – jest bar­dzo tra­fiona. Oddaje ona istotę zata­pia­nia się w leśną tkankę.

Sam także mogłem się prze­ko­nać, jak kojące dzia­ła­nie ma Pusz­cza Kny­szyń­ska. Dwa­dzie­ścia lat temu na parę mie­sięcy prze­nio­słem się do drew­nia­nego domu w Gro­dzi­sku. Jesz­cze nie dotarły tam grupy przy­jezd­nych z wiel­kiego świata, nie było let­nisk i tylko pole gol­fowe w Lipo­wym Moście zapo­wia­dało nad­cho­dzące zmiany. Wtedy prze­ko­na­łem się, jak cało­dniowe spa­cery po lesie potra­fią zre­ge­ne­ro­wać. W cie­płe dni wie­czo­rami wyle­gi­wa­łem się w sta­rej wan­nie usta­wio­nej w ogro­dzie mię­dzy jabło­niami. Słońce ogrze­wało w niej wodę, a takiej luk­su­so­wej kąpieli z wido­kiem na dolinę pobli­skiej rzeki nie można było zażyć ni­gdzie indziej. Za pło­tem ota­cza­ją­cym stary sad co noc odzy­wały się pusz­czyki. Tak bli­sko, jakby były na wycią­gnię­cie ręki. Myśla­łem, że wystar­czy się­gnąć tro­chę dalej i będę mógł dotknąć pal­cami ich piór. Rano ponad doliną rzeki Słoi uno­siły się wido­wi­skowe jesienne mgły. W oddali roz­le­gał się dono­śny głos roz­ocho­co­nego ryko­wi­skiem jele­nia. A kiedy na bez­chmur­nym nie­bie poja­wił się księ­życ w pełni, to wła­ści­wie speł­niały się wszyst­kie moje marze­nia. Tam­tego domu już nie ma, ale tęsk­nota za trwa­niem na skraju lasu, w miej­scu, gdzie czas się zatrzy­mał, aby potem powoli sączyć się przez kolejne kartki kalen­da­rza, towa­rzy­szy mi do dziś. Pusz­cza Kny­szyń­ska jest takim miej­scem, gdzie odnaj­duję moje góry, odkry­wam nowe uro­czy­ska. Miej­scem, z któ­rego już nie chce mi się wyjeż­dżać w świat.

Pusz­cza Kny­szyń­ska na zawsze pozo­sta­nie moją pierw­szą wielką przy­godą. Już w dzie­ciń­stwie skra­dła moje serce i, jak poka­zuje życie, ta miłość wciąż trwa. Dla­tego bar­dzo lubi­łem i lubię odkry­wać Kozie Góry, Tajgę, dolinę Słoi i wiele innych miejsc, któ­rych nazwy poja­wiają się na mapach, cho­ciaż nikt już nie wie, jakie jest ich pocho­dze­nie. Dzięki temu pusz­cza pozo­staje tajem­ni­cza. Nie jest pła­ską taflą, a pofa­lo­wa­nym morzem, któ­rego powierzch­nię wień­czą czubki drzew.

W pierw­szym prze­wod­niku po Pusz­czy Kny­szyń­skiej, który tra­fił w moje ręce, czy­ta­łem: „Dla bar­dziej wpraw­nych tury­stów pro­po­nuję krótką grzbie­tową wycieczkę na punkt wido­kowy nad Sofi­po­lem. Nie należy wów­czas skrę­cać ze szla­kiem w dukt, lecz wejść na pół­nocny zachód. Roz­po­czy­namy dość ostre podej­ście na szczyt pagórka”2. Trzeba przy­znać, że roz­bu­dzało to moją wyobraź­nię, bo łak­ną­łem zarówno takich opi­sów, jak i przy­gód. Pamię­tam też dobrze moją pierw­szą mapę Pusz­czy Kny­szyń­skiej – z żółtą okładką, wydaną w skali jeden do 100 tysięcy. Była wtedy moją jedyną pomocą pod­czas prób zorien­to­wa­nia się w tere­nie. Potem została wie­lo­krot­nie obkle­jona prze­zro­czy­stą taśmą i prze­żyła ze mną wię­cej niż dwie dekady pusz­czań­skiej włó­częgi.

Pisząc tę książkę, chcia­łem wró­cić do kli­matu daw­nych wędró­wek, które lubię naj­bar­dziej. Dla­tego kupi­łem to samo wyda­nie mapy sprzed trzy­dzie­stu lat, ale w lep­szym sta­nie. Wraz z nim prze­wę­dro­wa­łem pusz­czę od nowa, spo­ty­ka­jąc ludzi, któ­rzy badają jej lasy, miesz­kań­ców i dzieje, a także tych, któ­rzy w niej miesz­kają.

Księga pierwsza. Lesuny i zapolnicy

Król i jego puszcza

Król i jego pusz­cza

„Nie mają pod­dani JKM w pusz­czach JKM […], nie mają też i w łowiech zwie­rzę­cych łowić, ani żubrów, ani łosi, ani sarn, a nie tylko zwie­rza wiel­kiego przy łowach, ale ani zająca, ani wobec wszel­kiego zwie­rzę­cia”

Ustawa dla sta­ro­stwa kny­szyń­skiego, około 1550 roku

Trudno wyobra­zić sobie Pusz­czę Kny­szyń­ską bez króla Zyg­munta II Augu­sta, który szcze­gól­nie ją polu­bił, jed­nak nie­wiele osób zdaje sobie sprawę, jak wielką rolę w nazwa­niu pusz­czy Kny­szyń­ską ode­grał ten władca. Jesz­cze rza­dziej z leśnym kom­plek­sem, który został wyod­ręb­niony w XVI wieku, aby w XX wieku swo­jej nazwy uży­czyć sąsied­nim pusz­czom, wiąże się mia­steczko Kny­szyn. A prze­cież zarówno Kny­szyn, jak i król, któ­remu mia­steczko zawdzię­czało swoje pięć minut, do dziś powinni budzić nasze zain­te­re­so­wa­nie i zaj­mo­wać hono­rowe miej­sce w pod­ręcz­ni­kach do histo­rii.

Być może gdyby Zyg­munt August docze­kał się potomka, pamięć o nim, a także o jego pusz­czy mogłaby liczyć na więk­szą uwagę. Nadziei na to nie tra­cił do końca, a prze­ko­nany o lecz­ni­czych wła­ści­wo­ściach pobytu w Kny­szy­nie udał się do tam­tej­szej rezy­den­cji w ostat­nich chwi­lach swo­jego życia, kiedy stan jego zdro­wia był już kry­tyczny. Wie­dziony prze­ko­na­niem, że jesz­cze wyzdro­wieje, w wieku zale­d­wie pięć­dzie­się­ciu dwóch lat oddał ducha w Kny­szy­nie.

Frag­ment mapy autor­stwa Jana Jaku­bow­skiego z 1934 r., uka­zu­jący Pusz­czę Kny­szyń­ską i pusz­cze pogra­ni­cza w XVI w.

Cho­ciaż Zyg­munt August na miej­sce swo­jego dworu wybrał sam Kny­szyn, to jego pano­wa­nie zosta­wiło wyraźny ślad w dzie­jach więk­szo­ści osad poło­żo­nych w pusz­czy. Możemy sobie wyobra­zić, jak ostatni z Jagiel­lo­nów prze­mie­rzał pusz­czań­skie ostępy, zatrzy­mu­jąc się, by odpo­cząć w powsta­ją­cych osa­dach i przy­siół­kach. Wiemy, że król w cza­sie polo­wa­nia odwie­dził klasz­tor supra­ski, gdzie słu­chał nabo­żeństw i prze­glą­dał stare księgi zgro­ma­dzone w mona­ster­skiej biblio­tece. Paro­krot­nie wizy­to­wał rów­nież Krynki poło­żone dziś na wschod­nim skraju Pusz­czy Kny­szyń­skiej. Nadał im rów­nież prawa miej­skie. Jak mówi mi Cecy­lia Bach-Szcza­wiń­ska, pasjo­natka lokal­nej histo­rii, daw­niej Krynki były poło­żone w środku pusz­czy.

Funk­cjo­no­wał tam dwo­rek myśliw­ski, z któ­rego korzy­stali ksią­żęta litew­scy. Zajeż­dżał tutaj Wła­dy­sław Jagiełło. Z cza­sem osada zaczęła się coraz bar­dziej roz­wi­jać. Pusz­czę prze­ci­nał trakt kołowy z Wilna do Kra­kowa, jeden z waż­niej­szych w ówcze­snej Euro­pie. Jemu leżące przy nim Krynki zawdzię­czają swój roz­wój jako mia­sto. Krynki otrzy­mały prawa miej­skie mag­de­bur­skie, czyli pełne, stąd mogły mieć wła­sny samo­rząd i auto­no­mię miej­ską. Jest to o tyle ważne, że tylko nie­liczne miej­sco­wo­ści leżące na obsza­rze Pusz­czy Kny­szyń­skiej posia­dały takie przy­wi­leje. Wyod­ręb­niono wów­czas Pusz­czę Kryń­ską, która za cza­sów Zyg­munta Augu­sta była czę­ścią Pusz­czy Gro­dzień­skiej – i taka nazwa wystę­puje bar­dzo czę­sto w doku­men­tach z tego okresu. Dziś jej resztki wchło­nęła Pusz­cza Kny­szyń­ska. Nie­stety, wraz z wycinką drzew pusz­czań­skie knieje odda­lały się od kryń­skich wło­ści. Jesz­cze do połowy XVI wieku pusz­cza była bli­sko Kry­nek, jed­nak coraz moc­niej się kur­czyła wraz z roz­wo­jem osad­nic­twa. Ten pro­ces okra­ja­nia pusz­czy trwał do XVIII wieku. A jed­nak nawet w przy­padku nie­gra­ni­czą­cych obec­nie z pusz­czą Kry­nek, wciąż sta­nowi ważną część ich histo­rii i toż­sa­mo­ści.

Histo­rycy i miło­śnicy histo­rii pró­bują odtwo­rzyć szcze­góły cza­sów zyg­mun­tow­skich, ale także im trudno pre­cy­zyj­nie zre­kon­stru­ować prze­szłość ginącą we mgle legend i sprzecz­nych prze­ka­zów. Doty­czy to nie tylko samych dzie­jów ostat­niego Jagiel­lona. Pro­blemy z rekon­struk­cją histo­ryczną spra­wia także samo nazew­nic­two daw­nych kom­plek­sów leśnych współ­cze­śnie sca­lo­nych w Pusz­czę Kny­szyń­ską. Pra­wie nikt nie pamięta już daw­nej nazwy Pusz­cza Gro­dzień­ska, zna­nej z pierw­szych doku­men­tów. To z niej utwo­rzono póź­niej Pusz­czę Kny­szyń­ską.

O te sprzecz­no­ści w nazew­nic­twie Pusz­czy Kny­szyń­skiej pytam regio­na­li­stę i bada­cza histo­rii – dok­tora Grze­go­rza Ryżew­skiego. „Zamie­sza­nie wynika z pogma­twa­nej histo­rii obszaru pogra­ni­cza. Zachod­nia część obec­nej Pusz­czy Kny­szyń­skiej nale­żała do Pod­la­sia włą­czo­nego w 1569 roku do Korony Kró­le­stwa Pol­skiego. Nato­miast jej część wschod­nia zna­la­zła się w gra­ni­cach Wiel­kiego Księ­stwa Litew­skiego”. Ryżew­ski pod­kre­śla, że na te gra­niczne podziały nało­żyły się kolejne:

O ile pusz­cze Kny­szyń­ska i Gro­dzień­ska były kom­plek­sami skar­bo­wymi, o tyle Pusz­cza Błu­dow­ska była wła­sno­ścią pry­watną. Przy­kła­dowo na tere­nie daw­nej Pusz­czy Błu­dow­skiej nale­żą­cej do Chod­kie­wi­czów powstały w wyniku podziału dóbr odrębne kom­pleksy, mię­dzy innymi pusz­cze Supra­ska i Sobo­lew­ska. Te wszyst­kie zaszło­ści aż do XX wieku spra­wiały, że w róż­nych cza­sach uży­wano innych nazw wła­snych. W okre­sie mię­dzywojennym spo­ty­kamy takie nazwy jak Pusz­cza Kny­szyń­ska, Pusz­cza Kny­szyń­sko-Bia­ło­stocka, Pusz­cza Kny­szyń­sko-Buksztel­ska, ale i Pusz­cza Błu­dow­ska w odnie­sie­niu do lasów pry­wat­nych zlo­ka­li­zo­wa­nych na połu­dnie od rzeki Supraśl. Jak zatem wybrnąć z tego zamie­sza­nia? Myślę, że dzi­siaj możemy potocz­nie mówić o Pusz­czy Kny­szyń­skiej, mając na myśli część zachod­nią do linii rzek Brzo­zówka – Czarna, i Pusz­czy Gro­dzień­skiej, Sokól­skiej i Buksztel­skiej w czę­ści wschod­niej, a o Pusz­czy Błu­dow­skiej na połu­dnie od Supra­śla.

W przed­wo­jen­nym prze­wod­niku Mie­czy­sława Orło­wi­cza po woje­wódz­twie bia­ło­stoc­kim czy­tamy: „Bia­ły­stok ota­czają dookoła wiel­kie lasy. Od pół­noc­nego zachodu cią­gną się lasy daw­nej Pusz­czy Kny­szyń­skiej, od pół­nocy Pusz­czy Buksztel­skiej, od wschodu Pusz­czy Błu­dow­skiej, wresz­cie od połu­dnia lasy pora­sta­jące wzgó­rza moreny”3. Inną pro­po­zy­cję miał Fer­dy­nand Antoni Ossen­dow­ski. W swoim prze­wod­niku Pusz­cze pol­skie użył nazwy Pusz­cza Kró­lew­ska4. Te zmiany w nazew­nic­twie Pusz­czy Kny­szyń­skiej w XX wieku naj­traf­niej opi­sała Joanna Sokól­ska. Wska­zała ona, że po 1918 roku wśród lokal­nej spo­łecz­no­ści wciąż żywy był podział na część litew­ską – na wschód od rzek Brzo­zówki i Czar­nej – oraz pol­ską – na zachód od obu rzek. „Dawna pusz­cza przy­na­leżna do Korony zwana była – tak jak w XVI wieku – Kny­szyń­ską, nato­miast dla czę­ści litew­skiej utrwa­liła się w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym nowa nazwa – Pusz­cza Buksztel­ska, od osady Buksztel, gdzie powstała duża sta­cja na linii kole­jo­wej war­szaw­sko-peters­bur­skiej”5 – pisała Sokól­ska. Z kolei lasy pry­watne na połu­dnie od rzeki Supraśl wciąż nazy­wano Pusz­czą Błu­dow­ską.

Po II woj­nie świa­to­wej nastą­piło osta­teczne ujed­no­li­ce­nie nazew­nic­twa tych trzech puszcz i połą­cze­nie ich w jedną. Począt­kowo uży­wano zamien­nie dwóch nazw: Pusz­cza Kny­szyń­sko-Buksztel­ska i Pusz­cza Kny­szyń­sko-Bia­ło­stocka, które osta­tecz­nie zastą­piła Pusz­cza Kny­szyń­ska.

Zasłu­żony badacz dzie­jów Bia­ło­stoc­czy­zny i Kny­szyna, pro­fe­sor Józef Maro­szek, z któ­rym spo­tka­łem się w jego domu w Bia­łym­stoku, zwró­cił uwagę na prze­su­nię­cie cen­trum Pusz­czy Kny­szyń­skiej, które doko­nało się w XX wieku. Z jej histo­rycz­nej sto­licy, którą był Kny­szyn, prze­nio­sło się ono do Supra­śla. Jego zda­niem Supraśl w spo­sób nie­za­słu­żony stał się współ­cze­sną sto­licą tego kom­pleksu leśnego. Pro­fe­sor Maro­szek stwier­dził, że Supraśl

nie nale­żał wcze­śniej do Pusz­czy Kny­szyń­skiej, a do Pusz­czy Błu­dow­skiej, a jed­nak teraz jest sto­licą Pusz­czy Kny­szyń­skiej, w któ­rej histo­rycz­nie nie był. O ile Kny­szyn i kró­lew­ska pusz­cza wokół niego były po unii lubel­skiej w Koro­nie, to pozo­stałe obszary pozo­stały w Wiel­kim Księ­stwie Litew­skim. Dziś jest to bar­dzo trudno komuś wytłu­ma­czyć. Żałuję, że nie udało się nazwać tej pusz­czy w inny spo­sób. Była na to szansa po II woj­nie świa­to­wej.

Pytam pro­fe­sora Maroszka, jak wyglą­dały gra­nice histo­rycz­nej Pusz­czy Kny­szyń­skiej.

Na dobrą sprawę można napi­sać, że zaczy­nały się od Bie­brzy, ale odcho­dziły od samej rzeki i od pół­nocy, idąc na zachód, się­gały wsi Trzcianne, a potem koń­czyły się na Nere­śli i roz­le­głych mokra­dłach na wschod­nim brzegu Narwi. Z kolei jej wschod­nia gra­nica prze­bie­gała wzdłuż rzek Brzo­zówki i Czar­nej i dalej do Wasil­kowa, a potem skrę­cała wraz z bie­giem rzeki Supraśl tam, gdzie są Jurowce. O tej pusz­czań­skiej prze­szło­ści świad­czą nazwy nie­któ­rych miej­sco­wo­ści, dziś poło­żo­nych już w odda­le­niu od lasu. Tak jest w przy­padku Wasil­kowa, który swoją nazwę wziął od wasi­łek, czyli nie­obro­bio­nych bali­ków dębo­wych do wyrobu kle­pek, które z wasil­kow­skiego portu rzecz­nego wysy­łano do Gdań­ska. A to świad­czy o tym, że był w sąsiedz­twie wasil­kow­skiej osady dobry mate­riał dębowy.

Dokładny opis szes­na­sto­wiecz­nych gra­nic histo­rycz­nej Pusz­czy Kny­szyń­skiej znaj­dziemy w doku­men­tach z tego okresu. Jest w nich mowa o rzece Brzo­zówce – Bie­rie­zo­woje, na któ­rej lewym brzegu była Pusz­cza Kny­szyń­ska, a na pra­wym zaczy­nała się już Pusz­cza Gro­dzień­ska. Następ­nie wschod­nia gra­nica Pusz­czy Kny­szyń­skiej prze­bie­gała wzdłuż rzeczki Czar­nej – „reczki Czor­noje”. Od jej ujścia zakrę­cała wzdłuż Supra­śli i bie­gła do wsi Leńce.

By jesz­cze bar­dziej skom­pli­ko­wać opo­wieść o tym, skąd się wzięła Pusz­cza Kny­szyń­ska, warto cof­nąć się do śre­dnio­wie­cza. W tam­tej epoce na nie­spo­koj­nym pogra­ni­czu mię­dzy Jaćwieżą, Litwą, Mazow­szem a póź­niej też pań­stwem zakonu krzy­żac­kiego rósł trudno dostępny pas lasów. Pusz­cze pod­la­skie i gro­dzień­skie for­mo­wały zachod­nią rubież puszcz litew­skich. Były to pusz­cze zwarte, można wręcz rzec: nie­prze­byte, gdzie obszary bez­le­śne powsta­wały w miej­scach sil­nie nawod­nio­nych – na mokra­dłach i bagnach. Tę dzi­kość pusz­czy potwier­dzają rów­nież pocho­dzące z XIV wieku rela­cje z wypraw krzy­żac­kich, któ­rych uczest­nicy prze­mie­rzali te ostępy, by dostać się do Grodna. Jed­no­cze­śnie pusz­cza była celem łowiec­kich eska­pad wiel­kich ksią­żąt litew­skich, któ­rzy polo­wali w niej na „gru­bego zwie­rza”.

Warto jed­nak pamię­tać też o tym, że zna­cze­nie słowo „pusz­cza” wywo­dzi się od pustki, miej­sca pustego, bez ludzi, a zatem okre­śle­nie to doty­czyło lasów dzie­wi­czych i pier­wot­nych. Dziś to słowo ma wymiar bar­dziej sym­bo­liczny, który upa­mięt­nia histo­ryczne pusz­cze, obec­nie wyglą­da­jące zupeł­nie ina­czej niż te śre­dnio­wieczne.

W XVI wieku roz­po­częła się kolo­ni­za­cja Pusz­czy Gro­dzień­skiej. W rezul­ta­cie wzmo­żo­nej aktyw­no­ści osad­ni­czej doszło do pierw­szych podzia­łów tego kom­pleksu leśnego i wyod­ręb­nie­nia Pusz­czy Kny­szyń­skiej. Stała się ona inte­gralną czę­ścią dóbr kró­lew­skich z sie­dzibą w Kny­szy­nie. O ile łatwo wyja­śnić pocho­dze­nie nazwy Pusz­cza Kny­szyń­ska – pocho­dzi ona od mia­steczka, do któ­rego była przy­pi­sana – o tyle znacz­nie trud­niej pojąć ety­mo­lo­gię słowa Kny­szyn. Jedna z hipo­tez, pod­trzy­my­wana zresztą przez pocho­dzą­cych z tego mia­steczka bada­czy prze­szło­ści, mówi o kny­szach, czyli pie­czo­nych pie­roż­kach zna­nych w kuchni wschod­nio­eu­ro­pej­skiej. Jak pisał Zyg­munt Glo­ger w Ency­klo­pe­dii sta­ro­pol­skiej, knysz był to „pie­rog okrą­gły, nie­wielki, z wznie­sio­nym brze­giem, na środku cebulą sma­żoną wyło­żony”, a następ­nie dodaje, że „wyraz ten pocho­dzi z nie­miec­kiej nazwy bułeczki kró­le­wiec­kiej knist i słowa kni­schen, gnieść, mie­sić roz­czynę”6. Potrawę tę utrwa­lił w swo­ich zbio­rach opo­wia­dań kny­szyń­ski gawę­dziarz Tomasz Kraw­czuk. Kilka z nich ma w tytule kny­sze. Jest on także auto­rem krót­kiej legendy o orszaku, który został ugosz­czony pie­ro­gami poda­nymi na liściu chrzanu. Kiedy ura­czeni sma­ko­wi­tym posił­kiem jeźdźcy zapy­tali o nazwę poda­nego dania, usły­szeli, że zje­dli kny­sze. I tak leśne sioło, w któ­rym zostali ugosz­czeni, stało się Kny­szy­nem.

Są i inne wyja­śnie­nia pocho­dze­nia nazwy Kny­szyn. Jedno z nich mówi o Kny­sze­wi­czach z Grodna. Z kolei Hen­ryk Sta­sie­wicz, kny­szyń­ski histo­ryk, przy­po­mina, że tak nazwa­nych miej­sco­wo­ści było w Pol­sce wię­cej, a pocho­dze­nie nazwy łączy z osobą o nazwi­sku Kny­scha, która mogła być wła­ści­cie­lem punktu dro­go­wego w miej­scu, gdzie powstało mia­steczko. Pamię­tajmy przy tym, że Kny­szyn znaj­do­wał się na waż­nym szlaku łączą­cym Mazow­sze i Wiel­ko­pol­skę z Wil­nem i Grod­nem. Skąd tak naprawdę wzięła się nazwa mia­steczka Kny­szyn, od któ­rego nazwano przy­le­ga­jącą do niego pusz­czę, wciąż nie wiemy.

Kny­szyn powstał na sto­sun­kowo nie­po­zor­nym wznie­sie­niu wyra­sta­ją­cym z Niecki Kny­szyń­skiej ogra­ni­czo­nej rze­kami Nere­ślą i Jaskranką. Alek­san­der Gwa­gnin, dzie­jo­pis pocho­dze­nia wło­skiego, zano­to­wał, że jest to mia­sto drew­niane, poło­żone na tere­nie rów­nin­nym oto­czo­nym sta­wami i sadzaw­kami. W XVI wieku mia­steczko było zlo­ka­li­zo­wane z dala od nie­spo­koj­nych gra­nic, a w cie­niu bez­piecz­nej tyko­ciń­skiej twier­dzy. Być może dla­tego miej­sce to upa­trzył sobie na sie­dzibę król Zyg­munt II August. Bli­skość zamku w Tyko­ci­nie czy­niła z nie­ufor­ty­fi­ko­wa­nego Kny­szyna ide­alne miej­sce na posia­dłość władcy w cza­sach pokoju. W Kny­szynie król odpo­czy­wał, chro­nił się przed moro­wym powie­trzem i polo­wał, bo pusz­cza znaj­do­wała się w sąsiedz­twie rezy­den­cji. Z kolei w Tyko­ci­nie mógł się szybko schro­nić w wypadku nagłego zagro­że­nia.

To, że Kny­szyn był waż­nym miej­scem dla Zyg­munta II, potwier­dzają szes­na­sto­wieczne rela­cje. W 1568 roku nun­cjusz papie­ski Juliusz Rug­geri tak pisał o pol­skim królu:

Mieszka teraz zazwy­czaj w Litwie, naj­czę­ściej w Kny­szy­nie, małym zamku tej pro­win­cji, na pogra­ni­czu Mazow­sza, gdzie ma staj­nie z mnó­stwem pięk­nych koni, z któ­rych jedne są neapo­li­tań­skie, dru­gie turec­kie, inne hisz­pań­skie, man­tu­ań­skie, a naj­wię­cej pol­skich. To upodo­ba­nie w koniach jest ponie­kąd przy­czyną, że król lubi tu miesz­kać; może i to także, że to miej­sce, będąc pra­wie w środku jego pań­stwa, dogod­niej­sze jest pod wzglę­dem admi­ni­stra­cji kra­jo­wej dla króla i osób mają­cych do niego inte­res niżeli Kra­ków leżący na brze­gach Pol­ski7.

Nie byłoby jed­nak ostat­niego Jagiel­lona w Kny­szy­nie, gdyby nie splot sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ści. Od 1502 roku zie­mie te znaj­do­wały się pod kon­trolą Radzi­wił­łów. Do ich prze­ję­cia dążyła kró­lowa Bona – miała w tym swój cel. Dosko­nale zda­wała sobie sprawę, że bez finan­so­wego zaple­cza nie może być mowy o sil­nej pozy­cji monar­chy w pań­stwie. Dla­tego posta­no­wiła zadbać o zabez­pie­cze­nie majątku swo­jego jedy­nego syna i następcy tronu, który nie bez powodu otrzy­mał dru­gie imię August – sta­no­wiło to nawią­za­nie do cza­sów rzym­skiego impe­rium.

W 1528 roku, w rezul­ta­cie pre­sji wywie­ra­nej na Radzi­wił­łów, dobra kny­szyń­skie zostały oddane mało­let­niemu wów­czas Zyg­mun­towi Augu­stowi jako daro­wi­zna. Kolej­nym kro­kiem Bony było wyda­nie dys­po­zy­cji ówcze­snemu sta­ro­ście kny­szyń­skiemu Alek­san­drowi Chod­kie­wi­czowi, aby ten przy­stą­pił do wyzna­cza­nia terenu przy­szłego mia­sta. Okres for­mo­wa­nia się Kny­szyna jako ośrodka miej­skiego zakoń­czyło nada­nie mu praw miej­skich, co zro­bił Zyg­munt August w 1568 roku. Jeśli wie­rzyć prze­ka­zom, król nie chciał uczy­nić z Kny­szyna metro­po­lii. Szu­kał w nim spo­koju, który gwa­ran­to­wała nale­żąca do dóbr kny­szyń­skich pusz­cza. Można by się nawet poku­sić o tezę, że gdyby nie pusz­czańska knieja, nie byłoby tak sil­nego związku króla z tą osadą.

To pusz­cza spra­wiła, że Zyg­munt August posta­no­wił zbu­do­wać swoją rezy­den­cję w Kny­szy­nie. Idea powo­ła­nia kny­szyń­skiego dworu i jego funk­cjo­no­wa­nie należą do naj­cie­kaw­szych epi­zo­dów w życiu ostat­niego króla z dyna­stii Jagiel­lo­nów. Pro­fe­sor Józef Maro­szek pod­kre­śla, że Zyg­munt II był wyjąt­kową posta­cią, nie­słusz­nie oce­nianą dziś tak surowo:

Pech chciał, że plotki o jego życiu pry­wat­nym, w któ­rym ota­czał się kochan­kami, zapa­dły w pamięć potom­nych moc­niej niż budowa rene­san­so­wej sie­dziby na Pod­la­siu. A to, że zbu­do­wał dwór pozba­wiony cech obron­nych, bez murów i wałów, może zdu­mie­wać. Był prze­cież władcą jed­nego z naj­po­tęż­niej­szych państw ówcze­snej Europy, a miesz­kał oto­czony sadzaw­kami, zwie­rzyń­cami, w któ­rych polo­wał, lasami i wygo­nami koń­skimi.

Zda­niem pro­fe­sora Maroszka król miał w ten spo­sób reali­zo­wać rene­san­sowy ideał har­mo­nij­nego współ­ży­cia z naturą. Ow­szem, zabez­pie­czył się wspo­mnia­nym już sąsiedz­twem zamku w Tyko­ci­nie, w któ­rym mógł się zawsze schro­nić, ale tak zapla­no­wał układ kny­szyń­skiej rezy­den­cji, aby ze swych okien widzieć las. W salach dworu kró­lew­skiego na czas jego pobytu zawie­szano słynne arrasy z moty­wami przy­rod­ni­czymi. W ten spo­sób świat natury prze­kra­czał ściany drew­nia­nej rezy­den­cji.

Histo­rycy wciąż zasta­na­wiają się, czy Kny­szyn miał szansę zostać nową sto­licą kraju. Wska­zują przy tym, że poło­że­nie w cen­trum ówcze­snej Rze­czy­po­spo­li­tej Obojga Naro­dów sprzy­jało kró­lew­skim pla­nom. Impo­no­wać może liczba dni, które Zyg­munt August spę­dził w kny­szyń­skich dobrach. Jak na władcę roz­le­głych tery­to­riów okres jego urzę­do­wa­nia w Kny­szynie był dość długi i mógł wynieść aż 499 dni. W tym mia­steczku Zyg­munt August pod­pi­sał 373 doku­menty. Pod­czas obec­no­ści króla Kny­szyn sta­wał się zatem nie­ofi­cjalną sto­licą Kró­le­stwa Pol­skiego i Wiel­kiego Księ­stwa Litew­skiego.

Ślady cza­sów zyg­mun­tow­skich wciąż możemy odszu­kać w tere­nie. Para­dok­sal­nie naj­trud­niej­szym zada­niem oka­zało się odna­le­zie­nie pozo­sta­ło­ści dworu. Jak mówi pro­fe­sor Maro­szek:

Gdzie ten dwór się znaj­do­wał, nikt w XX wieku już nie pamię­tał. Ode­bra­nie Kny­szy­nowi sta­tusu kró­lew­skiej sie­dziby zatarło z cza­sem tę wie­dzę. Dwór prze­jął po śmierci Zyg­munta Augu­sta Jan Zamoy­ski, który z gra­bież­czej eks­plo­ata­cji zaso­bów sta­ro­stwa kny­szyń­skiego czer­pał znaczne zyski słu­żące budo­wie Zamo­ścia. W rze­czy­wi­sto­ści dla Kny­szyna nie był nikim dobrym. Cho­ciaż Ste­fan Batory oże­nił się z Anną Jagiel­lonką, która była spad­ko­bier­czy­nią, to nie została wpusz­czona przez Zamoy­skiego do dóbr kny­szyń­skich.

Po śmierci Zyg­munta Augu­sta do daw­nej rezy­den­cji nie zaglą­dały już koro­no­wane głowy. Dwór został znisz­czony w cza­sie potopu szwedz­kiego. Zyg­munt August prze­trwał w lokal­nej świa­do­mo­ści, cho­ciaż wraz z upły­wem czasu pamięć o nim sła­bła. Ktoś wspo­mi­nał, że ulica pro­wa­dząca do dworu była kie­dyś zada­szona. Ludzie sły­szeli o królu, wie­dzieli, że gdzieś znaj­do­wały się sadzawki i miej­sca, które świad­czyły o daw­nej obec­no­ści władcy. Ulotna pamięć utrud­niła usta­le­nie loka­li­za­cji kró­lew­skiego dworu. Przez długi czas twier­dzono, że budy­nek posa­do­wiono na pobli­skiej Górze Kró­lo­wej Bony, zwa­nej też Górą Zam­kową, którą widzimy, wyjeż­dża­jąc z Kny­szyna i kie­ru­jąc się na połu­dnie. Bada­nia prze­pro­wa­dzone na tej górze nie potwier­dziły jego dwor­skiej funk­cji. „Wyko­nano 70 odwier­tów i nic nie zna­le­ziono – tłu­ma­czy pro­fe­sor Maro­szek. – Pod górą został odko­pany potłu­czony talerz, ale miej­scowy ksiądz potwier­dził, że to z jego zastawy, bo orga­ni­sta upra­wiał tam pole. Ludzie pytali mnie, gdzie był ten dwór, skoro arche­olo­dzy wyklu­czyli naj­czę­ściej wska­zy­waną loka­li­za­cję”.

Pro­fe­sor Maro­szek nie usta­wał w poszu­ki­wa­niach. Prze­ło­mowe oka­zały się bada­nia arche­olo­giczne, w któ­rych wziął udział w latach osiem­dzie­sią­tych. Oka­zało się, że rezy­den­cja kró­lew­ska nie znaj­do­wała się na wspo­mnia­nej górze, ale w obrę­bie zabu­dowy miesz­kal­nej Kny­szyna, przy ulicy Bia­ło­stoc­kiej. Zna­le­ziono pozo­sta­ło­ści kró­lew­skiej kuchni. Zgod­nie z usta­le­niami arche­olo­gów i histo­ry­ków, kom­pleks dwor­ski mie­ścił się obok koryta rzeki Jaskranki i zaj­mo­wał obszar kilku hek­ta­rów. Stało tam kil­ka­na­ście budyn­ków zarówno muro­wa­nych, jak i drew­nia­nych. Głów­nym obiek­tem była rezy­den­cja króla. Nie­stety, nie zacho­wały się żadne jej ślady. Dziś w tym miej­scu stoją domy miesz­kalne i budynki gospo­dar­cze. Tuż przy sie­dzi­bie władcy znaj­do­wał się wielki staw, a dalej sadzawki zapew­nia­jące ryby na kró­lew­ski stół.

Rusza­jąc z Kny­szyna w stronę pusz­czy, naj­le­piej wędro­wać sta­rym gościń­cem nazy­wa­nym rów­nież trak­tem kró­lew­skim. Do końca XIX wieku łączył on Kny­szyn z Bia­łym­sto­kiem, który dopiero w XVIII wieku dołą­czył do grona pod­la­skich miast, otrzy­maw­szy prawa miej­skie dużo póź­niej niż kny­szyń­ska osada. Naj­uro­kliw­szy odci­nek drogi bie­gnie tam, gdzie koń­czy się asfalt, a zaczyna droga szu­trowa. Wcho­dzimy wtedy w aleję osło­niętą topo­lami. Po lewej stro­nie znaj­dziemy ślady daw­nych sta­wów, w któ­rych zimą prze­trzy­my­wano ryby. Kny­szyń­scy Żydzi urzą­dzili na ich wałach kir­kut. Jest to jedyny znany mi cmen­tarz poło­żony w tak wyjąt­ko­wej loka­li­za­cji. Dziś aurę daw­nych cza­sów pod­kre­ślają stare drzewa, które na nim wyro­sły.

Kie­ru­jąc się dalej w stronę Bia­łe­go­stoku, miniemy kolejny, mniej widoczny cmen­tarz nazy­wany epi­de­micz­nym, gdzie grze­bano ofiary zarazy. Pocho­dzi on z cza­sów póź­niej­szych niż te, gdy w Kny­szy­nie odpo­czy­wał król Zyg­munt August. Jedy­nym śla­dem nekro­po­lii jest krzyż, ponie­waż na cmen­tarzu rośnie dziś las. Co roku w dniu Wszyst­kich Świę­tych miesz­kańcy oko­licy zapa­lają tam zni­cze.

Feno­me­nem Kny­szyna jest fakt, że ślady szes­na­sto­wiecz­nej obec­no­ści Zyg­munta Augu­sta wciąż możemy odna­leźć w tere­nie. Nie­które z nich prze­trwały w nazwach uro­czysk. Na mapach z cza­sów car­skich, pla­nach z okresu mię­dzy­wo­jen­nego i z cza­sów II wojny świa­to­wej, ale i na współ­cze­snych mapach tury­stycz­nych wid­nieje miej­sce o nazwie Gaj. Uro­czy­sko poło­żone na połu­dnie od Kny­szyna jest mało zna­nym frag­men­tem daw­nej pusz­czy. Gaj wraz z Popie­le­wem wcho­dziły w skład roz­le­głego kró­lew­skiego zwie­rzyńca. Zgod­nie z miej­sco­wym prze­ka­zem nazwa Gaj wywo­dzi się od drzew liścia­stych – dębów, lip i gra­bów – które rosły na tym uro­czysku.

Kiedy jestem w Gaju, zawsze zatrzy­muję się przy dorod­nych dębach. W 1944 roku wiele rosną­cych tam drzew mieli wyciąć sowieccy żoł­nie­rze, któ­rzy następ­nie budo­wali z nich swoje zie­mianki. Mimo to Gaj zacho­wał swój magiczny kli­mat. Sprzyja temu uro­kliwa dolina i pły­nąca jej dnem struga ukryta w lesie, choć dziś jest w niej nie­wiele wody. Można się tu poczuć jak w rezer­wa­cie, cho­ciaż Gaj rezer­wa­tem nie jest. W takich miej­scach zawsze zadaję sobie pyta­nie: jak długo prze­trwa ich dzi­kość?

Pro­blem nad­mier­nej wycinki drzew w lesie poja­wił się już w cza­sach zyg­mun­tow­skich. W 1567 roku Zyg­munt August pod­pi­sał w Kny­szy­nie ustawę, która powo­łała do życia leśnic­twa. Miały one spra­wo­wać nad­zór nad lasami. To, co miało chro­nić pusz­cze, nie zatrzy­mało jed­nak ich nisz­cze­nia. Praca leśni­czego oka­zała się intrat­nym zaję­ciem, które umoż­li­wiało oso­bie na tym sta­no­wi­sku rabo­wa­nie lasów. Gra­bieże doty­czyły Pusz­czy Kny­szyń­skiej, a nasi­liły się po śmierci Zyg­munta Augu­sta, co potwier­dza jedno ze spra­woz­dań wysta­wio­nych w cza­sach Ste­fana Bato­rego. W tym doku­men­cie opi­sano zna­czący uby­tek drzew. Sama Pusz­cza Kny­szyń­ska zaczęła się kur­czyć i w poło­wie XVI wieku nie się­gała już doliny Supra­śli, Narwi i Nere­śli.

Pre­sja zwią­zana z wycinką wyni­kała z rosną­cego popytu na drewno. Jej prze­ja­wem było mię­dzy innymi uspław­nie­nie Jaskranki na odcinku od Kny­szyna do Narwi. Pod­jęto wów­czas próby upo­rząd­ko­wa­nia kwe­stii zwią­za­nej z eks­plo­ata­cją lasu, co miało oca­lić ostępy bli­skie sercu króla. Nie zmie­niło to faktu, że już w cza­sie lustra­cji Pusz­czy Kny­szyń­skiej w 1577 roku dono­szono o poważ­nych szko­dach.

Za prze­wod­nic­twem osocz­ni­ków przy­szli­śmy do kniei Popie­low, miej­sce ulu­bione od króla Zyg­munta, które miał zamiar ogro­dzić i zamknąć par­ka­nami. Tu szkoda naj­więk­sza jest. Tam szla­chet­nie uro­dzeni Jawo­row­scy, Babiń­scy, Pogo­rzel­scy i nie­zli­czeni inni za pozwo­le­niem straż­nika lasów znisz­czyć tę knieję usi­łują. Knieja Nie­re­stek nie­wiele prze­strzeni zaj­muje, ale pra­wie połowa jej została wycięta8.

Leśni­czy był zobli­go­wany do tro­ski nie tylko o te frag­menty pusz­czy, w któ­rych polo­wali władcy. Wszel­kie szkody wyrzą­dzane w drze­wo­sta­nie łowisk miały być odno­to­wy­wane i prze­ka­zy­wane sądowi sta­ro­ściń­skiemu. Osoby powo­łane na to sta­no­wi­sko nie zawsze miały jed­nak odpo­wied­nie kom­pe­ten­cje, tym bar­dziej że mia­no­wano nimi rów­nież lokal­nych moż­no­wład­ców i inne wpły­wowe osoby kie­ru­jące się chę­cią zysku. Nie mniej ważną funk­cję peł­nili w XVI wieku osocz­nicy. Ich zada­niem było pil­no­wa­nie lasu, w tym zapo­bie­ga­nie kłu­sow­nic­twu. Z kolei w samych łowach uczest­ni­czyła jesz­cze inna grupa – tak zwani strzelcy.

W cza­sach Zyg­munta Augu­sta w pusz­czań­skich ostę­pach wystę­po­wały nie tylko sarny, jele­nie i łosie, lecz także rysie, wilki i niedź­wie­dzie. Zda­niem histo­ry­ków nie było w Pusz­czy Kny­szyń­skiej turów. Mimo to pusz­cze Pod­la­sia i Gro­dzieńsz­czy­zny były uzna­wane za szcze­gól­nie zasobne, co zwa­biło do Kny­szyna ostat­niego z Jagiel­lo­nów, a i wcze­śniej ścią­gało wiel­kich ksią­żąt.

***

Przy­wią­za­nie Zyg­munta Augu­sta do Kny­szyna trwało do jego śmierci w 1572 roku. Kiedy stan zdro­wia króla dra­ma­tycz­nie się pogor­szył, zarzą­dził on podróż do swo­jej kny­szyń­skiej rezy­den­cji. Miał nadzieję na cudowne uzdro­wie­nie. Oka­zało się, że była to jego ostat­nia wyprawa. Zmarł 7 lipca w swoim ulu­bio­nym dwo­rze, gdzie – zanim jego ciało wywie­ziono naj­pierw do Tyko­cina, a potem na Wawel – odbyły się pierw­sze uro­czy­sto­ści pogrze­bowe. Zyg­munt August zosta­wił w uko­cha­nym mia­steczku swoje serce. Zostało zło­żone w sar­ko­fagu, który pozo­stał w Kny­szy­nie. Tak roz­po­częła się kolejna kny­szyń­ska legenda, która do dziś roz­bu­dza wyobraź­nię.

Sar­ko­fag z kró­lew­skim ser­cem miał stać na kny­szyń­skim rynku do XIX wieku. W 1824 roku został usu­nięty z prze­strzeni mia­steczka i wiele wska­zuje na to, że tra­fił do lapi­da­rium w pobli­skim Kny­szy­nie-Zamku, gdzie znaj­do­wała się rezy­den­cja pała­cowa rodu Kra­siń­skich. Tak twier­dzi pro­fe­sor Józef Maro­szek, a jego wer­sję zda­rzeń zdaje się potwier­dzać rela­cja pro­bosz­cza z sąsied­niej para­fii Krypno, Anto­niego Walen­ty­no­wi­cza. Ksiądz był prze­ko­nany, że odna­lazł frag­ment sar­ko­fagu, który prze­niósł do swo­jego kościoła i pole­cił umie­ścić w murze oka­la­ją­cym świą­ty­nię. Tajem­nicy tego zna­le­zi­ska już nie wyja­śnimy, bo ksiądz Walen­ty­no­wicz zabrał ją ze sobą do grobu. Zgi­nął w 1944 roku, kiedy przez te tereny prze­ta­czał się front.

Jest jesz­cze jeden trop w spra­wie sar­ko­fagu. W kro­nice para­fial­nej Kny­szyna pro­wa­dzo­nej przez księ­dza Kazi­mie­rza Cyganka jest mowa o tym, że sar­ko­fag tra­fił do pod­ziemi kościoła, cho­ciaż do dziś nie odna­le­ziono jego śla­dów. Według tra­dy­cji ust­nej znaj­duje się on za żela­znymi drzwiami, na któ­rych wid­niała sen­ten­cja „Kto mnie zamknął, ten mnie i otwo­rzy”. Ksiądz Cyga­nek dodaje, że „po Kny­szy­nie i oko­licy krąży pogło­ska, że w pod­ziemiach kościoła kny­szyń­skiego pod głów­nym ołta­rzem kryje się skarb, za który kie­dyś, gdy Kny­szyn będzie spa­lony czy znisz­czony, odbu­duje się całe mia­sto”9. Tak powstała kolejna legenda, która podob­nie jak opo­wieść o ukry­tych kró­lew­skich skar­bach być może w końcu znaj­dzie wyja­śnie­nie. Po wojen­nych znisz­cze­niach Kny­szyn odbu­do­wano bez skarbu ukry­tego w kościele – choć może wła­śnie dzięki niemu?

***

Tyko­cin, który sąsia­duje z Kny­szy­nem, co rok przy­ciąga wielu tury­stów. To nie­wąt­pli­wie zasługa dobrego stanu tyko­ciń­skich zabyt­ków, co jest rzad­ko­ścią na tere­nie pół­nocno-wschod­niej Pol­ski. W Kny­szy­nie nie spo­tkamy już takich tłu­mów. Nie­wiele osób prze­jeż­dża­ją­cych przez to mia­steczko uli­cami Tykocką i Gro­dzień­ską zdaje sobie sprawę, że zna­la­zło się w miej­scu, które nie dość, że było ulu­bioną sie­dzibą Zyg­munta Augu­sta, to jesz­cze w mie­sią­cach, kiedy władca w nim prze­by­wał, sta­wało się tym­cza­sową sto­licą Kró­le­stwa Pol­skiego i Wiel­kiego Księ­stwa Litew­skiego.

Warto zatrzy­mać się w Kny­szy­nie, gdzie pod urzę­dem miej­skim znaj­dziemy pomnik Zyg­munta Augu­sta, i ruszyć na spa­cer tro­pem króla. Być może pomni­kowy Zyg­munt jest za skromny, a z pew­no­ścią nie­ty­powy jak na władcę. Stoi na placu i drep­cze w miej­scu. Ślady cza­sów zyg­mun­tow­skich możemy odszu­kać, spa­cerując uli­cami, wybie­ra­jąc się do Gaju, wędru­jąc Gościń­cem lub odwie­dza­jąc gro­ble sta­wów – miej­sce spo­czynku wyznaw­ców juda­izmu.

Duch Zyg­munta Augu­sta staje się coraz bar­dziej ulotny, ale wciąż czeka na swo­ich odkryw­ców. Kny­szyn, podob­nie jak cała Pusz­cza Kny­szyń­ska, która wzięła od niego nazwę, wciąż skrywa wiele tajem­nic – pomimo roz­wi­kła­nia wielu z nich. Duża w tym zasługa pro­fe­sora Józefa Maroszka, lokal­nych histo­ry­ków i pasjo­na­tów histo­rii, któ­rzy pozbie­rali okru­chy prze­szło­ści. Do dziś działa Kny­szyń­skie Towa­rzy­stwo Regio­nalne. Kny­szyn i Pusz­cza Kny­szyń­ska są naj­lep­szym dowo­dem na to, że zabytki nie muszą być wiel­kimi kate­drami z kamie­nia. Swoją wędrówkę po kró­lew­skiej pusz­czy naj­le­piej zacząć wła­śnie w Kny­szynie.

Traperzy i pierwsi osadnicy

Tra­pe­rzy i pierwsi osad­nicy

„Nie bar­dzo wie­rzy­łem zna­nemu foto­gra­fi­kowi i zara­zem mojemu kole­dze Wik­to­rowi Woł­ko­wowi, kiedy wspo­mniał, że eme­ry­to­wany straż­nik leśny Roman Pru­ski odkrył w pobliżu wsi Ryb­niki kopal­nie krze­mie­nia”

Marek Zalew­ski

Ludzie od wie­ków poja­wiali się na tere­nie Pusz­czy Kny­szyń­skiej i w różne spo­soby zazna­czali swoją obec­ność, któ­rej ślady do dziś odkry­wają arche­olo­dzy. Wśród pierw­szych miesz­kań­ców pusz­czy zna­leźli się wędrowni łowcy i zbie­ra­cze. Z cza­sem poja­wili się rów­nież paste­rze i rol­nicy, a nawet gór­nicy poszu­ku­jący krze­mie­nia. Te kolejne fale ludz­kich migra­cji pozna­jemy coraz lepiej, cho­ciaż bada­nie naj­star­szych dzie­jów czło­wieka w pusz­czy nie należy do łatwych zadań. Wiele zależy od przy­padku i łutu szczę­ścia.

Choć naj­bar­dziej zna­nym obiek­tem arche­olo­gicz­nym w Pusz­czy Kny­szyń­skiej jest dziś rezer­wat przy­rody Krze­mianka, w któ­rym zna­le­ziono ślady kopalń krze­mie­nia, to, jak dowo­dzą kolejne bada­nia, w lesie pozo­staje jesz­cze wiele do odkry­cia. Kopal­nie roz­rzu­cone pomię­dzy Ryb­ni­kami, Kopi­skiem a Nowi­nami odkrył eme­ry­to­wany leśnik Roman Pru­ski, a o jego odkry­ciu przez przy­pa­dek dowie­dział się w 1991 roku arche­olog Marek Zalew­ski. Jak wspo­mina, kiedy poje­chał spraw­dzić te donie­sie­nia, za pierw­szym razem prze­szko­dziły mu gęste zaro­śla. Wró­cił tam zimą, gdy drzewa i krzewy zrzu­ciły liście, i jak rela­cjo­no­wał: „Dopiero wtedy zoba­czy­łem regu­lar­nie ukła­da­jące się zagłę­bie­nia po szy­bach i hałdy wokół nich. Bez pro­blemu udało mi się rów­nież spod war­stwy oszro­nio­nych, zeschnię­tych liści odsła­niać sku­pi­ska krze­mieni, będące śla­dem pra­cowni”10. Tak roz­po­częły się prace badaw­cze zwią­zane z poło­żo­nymi w środku lasu kopal­niami krze­mie­nia.

Wkrótce oka­zało się, że takich obiek­tów w oko­licy jest wię­cej, i z pomocą miej­sco­wych leśni­ków ziden­ty­fi­ko­wano jesz­cze kilka kopalń two­rzą­cych mapę całego zagłę­bia gór­ni­czego. W rezer­wa­cie Krze­mianka możemy je zoba­czyć, spa­ce­ru­jąc wyzna­czoną ścieżką tury­styczną. W ścia­nie wzgó­rza widać roz­grze­bi­ska, z któ­rych pozy­ski­wano krze­mień. Krze­mienne bryły poło­żone głę­biej miały wyż­szą jakość i dawały lep­szy suro­wiec do obróbki. W więk­szych szy­bach jamo­wych mogło pra­co­wać nawet czte­rech gór­ni­ków, ale dzia­łały tam także jed­no­oso­bowe sta­no­wi­ska pracy. Odkry­cie pierw­szych kopalń krze­mie­nia w pół­nocno-wschod­niej Pol­sce było wiel­kim arche­olo­gicz­nym wyda­rze­niem.

Odtwa­rza­nie pra­dzie­jów czło­wieka w gra­ni­cach obec­nej Pusz­czy Kny­szyń­skiej jest sza­le­nie trud­nym zada­niem, choć są bada­cze, któ­rzy pomimo wielu prze­ciw­no­ści doko­nali kolej­nych odkryć, nie mniej waż­nych niż kopal­nie w Krze­miance. O naj­star­sze ślady czło­wieka w Pusz­czy Kny­szyń­skiej pytam Adama Waw­ru­sie­wi­cza, arche­ologa, pra­cow­nika Działu Arche­olo­gii w Muzeum Pod­la­skim w Bia­łym­stoku. Waw­ru­sie­wicz zwraca moją uwagę na to, że:

mówimy tutaj o schył­ko­wym pale­oli­cie. Jest to koniec plej­sto­cenu, a zatem koniec epoki lodow­co­wej. W odnie­sie­niu do tak odle­głych cza­sów trudno jest mówić o Pusz­czy Kny­szyń­skiej, któ­rej wów­czas nie było. Kra­jo­braz przy­po­mi­nał bar­dziej tun­drę pół­noc­nej Eura­zji poro­śniętą rachi­tycz­nymi krze­wami ze zbio­ro­wi­skami brzozy kar­ło­wa­tej. Było zimno i sucho. Ten surowy kra­jo­braz prze­mie­rzały migru­jące stada reni­fe­rów – najbar­dziej cha­rak­te­ry­styczny ele­ment fauny końca epoki lodo­wej. W ślad za nimi podą­żali rów­nież ludzie, wyspe­cja­li­zo­wani łowcy, któ­rych ślady zna­leź­li­śmy w oko­li­cach Suraż­kowa. To jest sztan­da­rowe zna­le­zi­sko. Nie pro­wa­dzono tam jed­nak wyko­pa­lisk i jest znane tylko ze zna­le­zio­nych mate­ria­łów powierzch­nio­wych. Tych naj­star­szych śla­dów nie mamy wiele. Obszar, który dziś nazy­wamy Pusz­czą Kny­szyń­ską, nie był aż tak istotny dla łow­ców reni­fe­rów. Znaj­do­wał się na mar­gi­ne­sie ich zain­te­re­so­wa­nia. Nie zmie­nia to faktu, że naj­star­sze ślady czło­wieka datu­jemy na okres od 10 600 do 9600 lat temu.

Waw­ru­sie­wicz wska­zuje, że szu­ka­jąc naj­star­szych śla­dów ludzi w pusz­czy, musimy podą­żyć doli­nami rzek, które w daw­nych cza­sach odgry­wały decy­du­jącą rolę, sta­no­wiły bowiem kory­tarz migra­cyjny. Ludzie prze­miesz­czali się wzdłuż koryt rzek i zakła­dali nad nimi swoje osady. Rzadko pene­tro­wali tereny pomię­dzy doli­nami rzek, co z cza­sem zaczęła utrud­niać pusz­cza roz­ra­sta­jąca się pod wpły­wem zmian kli­matu i zaj­mu­jąca miej­sce tun­dry.

Wszystko, co działo się w naj­daw­niej­szych cza­sach, miało miej­sce w rzecz­nych doli­nach i ich bez­po­śred­nim sąsiedz­twie. Adam Waw­ru­sie­wicz zazna­cza, że:

tu musimy pod­kre­ślić klu­czową rolę rzeki Supraśl. Ma ona jedną ważną cechę z punktu widze­nia arche­olo­gii, ponie­waż łączy dwa dorze­cza: dorze­cze Wisły z dorze­czem Nie­mna. Górny odci­nek Supra­śli zbliża się do Świ­sło­czy nie­meń­skiej. Mię­dzy nimi jest takie bar­dzo krót­kie przej­ście lądowe umoż­li­wia­jące pene­tra­cję obszaru pomię­dzy tymi dwoma dorze­czami. Ich odręb­ność nie wynika jedy­nie z hydro­gra­fii. To czę­ści dwóch róż­nych „świa­tów” – wschod­niej i zachod­niej Europy, które w naj­ogól­niej­szym wymia­rze róż­ni­co­wał kli­mat – atlan­tycki na zacho­dzie i kon­ty­nen­talny na wscho­dzie. Rzeka Supraśl sta­no­wiła ważny rejon na mapie daw­nych wędró­wek. Stąd więk­szość badań, które pro­wa­dzi­łem, kon­cen­tro­wała się w jej oko­li­cach.

Arche­olo­dzy w Pusz­czy Kny­szyń­skiej nie mają łatwego życia – pra­cują na obsza­rze, który bar­dzo trudno zba­dać. Pro­ble­mem jest sam las ogra­ni­cza­jący moż­li­wość reje­stra­cji sta­no­wisk arche­olo­gicz­nych. Naj­czę­ściej takie sta­no­wiska roz­po­znaje się, kiedy mate­riał zabyt­kowy jest na powierzchni, na przy­kład na zaora­nych i otwar­tych polach, gdzie arche­olog znaj­duje frag­menty krze­mieni, naczyń – cze­go­kol­wiek, co wska­zy­wa­łoby na ślady aktyw­no­ści czło­wieka. Takich miejsc nie ma w Pusz­czy Kny­szyń­skiej wiele. Z jed­nej strony ich powierzch­nię ogra­ni­cza las, a z dru­giej – pro­ble­mem staje się zani­ka­nie obsza­rów użyt­ko­wa­nych rol­ni­czo. Jesz­cze trzy­dzie­ści, czter­dzie­ści lat temu, kiedy pro­wa­dzono roz­po­zna­nie, można było zna­leźć sto­sun­kowo dużo takich dostęp­nych do pene­tra­cji powierzch­nio­wej miejsc. Dziś więk­szość z nich jest już zaro­śnięta – pokrywa je las i nie­ła­two pro­wa­dzić tam poszu­ki­wa­nia. Warto więc sobie uświa­do­mić, że histo­ria odkryć arche­olo­gicz­nych w Pusz­czy Kny­szyń­skiej jest mocno zwią­zana ze współ­cze­sną dzia­łal­no­ścią czło­wieka.

Adam Waw­ru­sie­wicz tłu­ma­czy:

Dzięki niej tuż przed II wojną świa­tową doko­nano jed­nego z naj­cie­kaw­szych odkryć. W oko­licy miej­sco­wo­ści Konne w cza­sie kopa­nia żwiru natra­fiono na grób pocho­dzący jesz­cze z epoki kamie­nia. Był to grób jed­nego z łow­ców, któ­rzy prze­by­wali na tym obsza­rze przez cały okres mezo­litu, czyli środ­ko­wej epoki kamie­nia. Zacho­wały się po tym odkry­ciu jedy­nie rela­cje wska­zu­jące na wypo­sa­że­nie zmar­łego w ozdoby wyko­nane z zębów zwie­rzę­cych i kościane narzę­dzia. Uwagę zna­laz­ców przy­kuło rów­nież czer­wone zabar­wie­nie gruntu, które było zapewne śla­dem obsy­pa­nia zmar­łego ochrą. Nie­stety, cały inwen­tarz, cho­ciaż został spa­ko­wany i wysłany do War­szawy, zagi­nął w cza­sie wojen­nej zawie­ru­chy.

Waw­ru­sie­wicz dodaje, że wiele lat póź­niej, w latach sie­dem­dzie­sią­tych, Marek Zalew­ski wraz z Karo­lem Szym­cza­kiem odna­leźli wkopy, które mogły być miej­scem odkry­cia owego ludz­kiego szkie­letu. Tra­fili na nie­wielki frag­ment ludz­kiej czaszki zabar­wio­nej ochrą, czyli czer­wo­nym mine­ral­nym barw­ni­kiem nie­zwy­kle waż­nym dla daw­nych łow­ców. Ochra była sym­bo­lem krwi, która miała wskrze­szać pocho­waną osobę. Ten frag­ment czaszki tra­fił do zbio­rów muze­al­nych w Bia­łym­stoku. Nie­stety, o gro­bie z Kon­nego naukowcy wciąż wie­dzą za mało. Nawet chro­no­lo­gia i dokładne dato­wa­nie spra­wiają w tym wypadku pro­blem. Do dziś przyj­muje się, że gro­bo­wiec nale­żał do mezo­li­tycz­nego łowcy, który był jed­nym z ówcze­snych „tra­pe­rów” prze­mie­rza­ją­cych roz­le­głe obszary leśne.

W dorze­czu Supra­śli zna­le­ziono dotąd wiele pozo­sta­ło­ści z epoki mezo­litu. W środ­ko­wej epoce kamie­nia nastą­piło ocie­ple­nie kli­matu, które stwo­rzyło dogodne warunki dla for­mo­wa­nia się lasów. Poja­wiły się rów­nież gatunki zwie­rząt, które do dziś spo­tkamy w pusz­czy. W oko­li­cach zaczęli funk­cjo­no­wać wyspe­cja­li­zo­wani łowcy i zbie­ra­cze. Arche­olo­dzy poszu­ku­jący śla­dów owej „tra­per­skiej” spo­łecz­no­ści znaj­dują narzę­dzia z krze­mie­nia i odpady powstałe pod­czas jego obróbki. Wśród nich są cha­rak­te­ry­styczne zbroj­niki – nie­wiel­kie geo­me­tryczne ostrza wyko­rzy­sty­wane jako groty strzał. Do tej pory nie ma nato­miast odkryć, które mogłyby świad­czyć o ist­nie­niu sza­ła­sów, domostw czy innych sta­łych sie­dzib. Poja­wiły się one dopiero w kolej­nej epoce. Jak stwier­dza Adam Waw­ru­sie­wicz:

Musimy pamię­tać, że na tere­nie pół­nocno-wschod­niej Pol­ski nie ma wyraź­nego roz­gra­ni­cze­nia mię­dzy mezo­li­tem, kiedy domi­no­wali łowcy-zbie­ra­cze, a kolejną epoką nazy­waną neo­li­tem, kiedy to na roz­le­głych tere­nach Europy Środ­ko­wej, Bał­ka­nów i Ana­to­lii roz­wija się rol­nic­two – ci rol­nicy nie dotarli jed­nak na tereny Pusz­czy Kny­szyń­skiej, bo jej obszar był wciąż zdo­mi­no­wany przez łow­ców-zbie­ra­czy. Zmiany, które przy­szły wraz z nową epoką, pole­gają na tym, że ci dawni „tra­pe­rzy” zaczy­nają wyra­biać cera­mikę. Naczy­nia stają się ich sym­bo­lem. Tak prze­cho­dzimy do neo­litu, któ­rym naj­bar­dziej się inte­re­suję. Więk­szość odkryć jest zwią­zana z tym cza­sem i funk­cjo­no­wa­niem ostat­nich łow­ców-zbie­ra­czy Europy Środ­kowo-Wschod­niej.

Muszę przy­znać, że Adama Waw­ru­sie­wi­cza można słu­chać godzi­nami. A prze­cież opo­wiada o cza­sach, które wyma­gają od słu­cha­cza uru­cho­mie­nia wyobraźni. Waw­ru­sie­wicz zazna­cza, że w epoce neo­litu nie odno­to­wano ist­nie­nia więk­szych upraw rol­nych w Pusz­czy Kny­szyń­skiej, ale mamy z tego okresu cał­kiem dużo pozo­sta­ło­ści osad­ni­czych, w tym Krze­mienne, oko­lice Supra­śla i wiele innych sta­no­wisk. Te ślady ozna­czają, że w oma­wia­nym okre­sie nastą­pił boom demo­gra­ficzny. Liczba łow­ców wzro­sła, cho­ciaż nie szła ona w parze z upo­wszech­nie­niem się rol­nic­twa. Adam Waw­ru­sie­wicz komen­tuje to spo­strze­że­nie nastę­pu­jąco:

Musimy sobie uświa­do­mić, że łowcy funk­cjo­no­wali w małych gru­pach rodzin­nych. Więk­sze grupy dopro­wa­dzi­łyby do dewa­sta­cji śro­do­wi­ska i gospo­darka łowiecko-zbie­racka by tego nie wytrzy­mała. Mamy do czy­nie­nia z całą sie­cią obo­zo­wisk zlo­ka­li­zo­wa­nych na pia­skach i wydmach, które znaj­dują się w doli­nie Supra­śli i na kra­wę­dziach wyżej poło­żo­nych teras nadza­le­wo­wych. Każde miej­sce, gdzie strefa wyżej poło­żo­nego suchego lądu zbliża się do rzeki, jest bar­dziej wyeks­po­no­wane i może skry­wać pozo­sta­ło­ści pra­hi­sto­rycz­nych obo­zo­wisk. Takich śla­dów odna­leź­li­śmy już dużo. Jedno z najbar­dziej spek­ta­ku­lar­nych odkryć, jakich doko­na­li­śmy, to rejon Dębo­wika w pobliżu Supra­śla. Tam w trak­cie badań pro­wa­dzo­nych przeze mnie kilka lat temu udało się odkryć pozo­sta­ło­ści sza­łasu.

Oka­zało się, że był to wstęp do prze­ło­mo­wego odkry­cia w tym rejo­nie Europy.

Przed sza­ła­sem zna­le­ziono sko­rupy roz­bi­tych naczyń i krze­mien­nych narzę­dzi. Naj­bar­dziej fascy­nu­jący etap odkry­wa­nia prze­szło­ści w Dębo­wiku zaczął się w kolej­nym roku badań, kiedy arche­olo­dzy odsło­nili to, co znaj­do­wało się poza sza­ła­sem – nie­wiel­kie, uło­żone z kamieni pale­ni­sko o śred­nicy pół metra. Adam Waw­ru­sie­wicz tak opi­suje ów zaby­tek:

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Kata­rzyna Simo­nienko, Nerwy w las. Jak odna­leźć spo­kój i radość życia, Gli­wice 2021, s. 14. [wróć]

2.Pusz­cza Kny­szyń­ska. Prze­wod­nik po zna­ko­wa­nych szla­kach tury­stycz­nych, praca zbio­rowa pod red. Marka Waś­kiela,Bia­ły­stok 1991, s. 99. [wróć]

3. Mie­czy­sław Orło­wicz, Prze­wod­nik ilu­stro­wany po woje­wódz­twie bia­ło­stoc­kim z ilu­stra­cjami, pla­nami i mapami, Bia­ły­stok 1937, s. 84. [wróć]

4. Fer­dy­nand Antoni Ossen­dow­ski, Pusz­cze pol­skie, Poznań 1936, s. 105–112. [wróć]

5. Joanna Sokól­ska, Hen­ryk Leniec, Pusz­cza Kny­szyń­ska, Supraśl 1996, s. –6. [wróć]

6. Zyg­munt Glo­ger, Ency­klo­pe­dia sta­ro­pol­ska, War­szawa 1978, s. 51. [wróć]

7.Cudzo­ziemcy o Pol­sce. Rela­cje i opi­nie, t. 1, Wiek X–XVII, wybrał i oprac. Jan Gin­tel, Kra­ków 1971, s. 143. [wróć]

8. Frag­ment Rewi­zji puszcz i pie­re­cho­dow za: Pusz­cze wiel­kok­sią­żęce na pół­noc­nym Pod­la­siu i zachod­niej Gro­dzieńsz­czyź­nie w XV–XVI wieku (podziały, admi­ni­stra­cja, służby leśne i wodne), red. Józef Śli­wiń­ski, Olsz­tyn 2007, s. 161. [wróć]

9. Kazi­mierz Cyga­nek, Kro­nika para­fialna kościoła kny­szyń­skiego, red. Krzysz­tof Bagiń­ski et al., Kny­szyn 2012, s. 79. [wróć]

10. Marek Zalew­ski, Kilka uwag o odkry­ciach arche­olo­gicz­nych w Pusz­czy Kny­szyń­skiej [w:] Ryb­niki – „Krze­mianka”. Z badań nad krze­mie­niar­stwem w Pol­sce pół­nocno-wschod­niej, pod red. Woj­cie­cha Bor­kow­skiego i Marka Zalew­skiego, War­szawa 2005, s. 11. [wróć]